środa, 30 listopada 2016

Podsumowanie listopada

0

Listopad był miesiącem, który jednocześnie strasznie mi się dłużył i skończył się w mgnieniu oka. Na pewno znacie to uczucie, gdy wydaje wam się, że nie zrobiliście zbyt wiele, ale i tak brakuje wam czasu na odpoczynek. Siadła mi trochę organizacja czasu i nie jestem zadowolona ze swoich listopadowych wyników, jednak muszę je jakoś podsumować.

ZRECENZOWANE


DODATKOWO


PODSUMOWANIE I PLANY

Muszę Was strasznie przeprosić, bo o ile posty na blogu pojawiały się regularnie, o tyle moja aktywność wcale taka nie była, jednak mam na to bardzo dobre wytłumaczenie! Jeszcze nie mogę go zdradzić z paru powodów, ale wszystko zmierza ku lepszemu. Na razie nie do końca mam czas, żeby choćby usiąść, nie wspominając o udzielaniu się w blogosferze. Od paru tygodni chodzę jak zombie i nie wiem, ile jeszcze potrwa ten stan rzeczy, ale jesteśmy chyba bliżej końca niż początku.
Wybrałam się także na Disney on Ice do Krakowa i polecam każdemu, nieważne, w jakim jest wieku. Ja sama zaopatrzyłam się w przeuroczą kaszkietkę z Olafem i nie wstydziłam się w niej paradować po ulicach miasta ;) Może pod względem sportowym choreografia i łyżwiarstwo nie były imponujące, ale kostiumy, scenografia, efekty specjalne, a przede wszystkim niezapomniana, bajkowa atmosfera... To wszystko było tak cudowne, że nie da się tego opisać.
Od początku jesieni mam wyjątkowego pecha, większość z przeczytanych przeze mnie książek była w najlepszym razie średnia i mogę tylko mieć nadzieję, że zima okaże się dla mnie łaskawsza pod względem czytelniczym.W listopadzie udało mi się wyłonić jednak jedną perełkę i okazała się nią powieść Lisy De Jong Kiedy pada deszcz. Rozdzierająca serce, niszcząca, nostalgiczna lektura, która zupełnie mną zawładnęła na kilka dni. Najgorszą powieścią natomiast zostały Niebezpieczne kłamstwa Becci Fitzpatrick, teraz nawet zaczęłam się zastanawiać, czy nie zasłużyły na jeszcze mniej gwiazdek. Naprawdę wynudziłam się podczas czytania tej książki, zero napięcia, za to ogromne rozczarowanie. Autorka zupełnie rozminęła się z ideą thrillera młodzieżowego, zbrodni oraz programu ochrony świadków.
Plan na grudzień to oczywiście podsumowanie kolejnego roku ;) Były wzloty i upadki, ale trzeba wyciągnąć z nich wnioski, nauczyć się czegoś, przerobić lekcję i ruszyć do przodu.

Czytaj dalej »

sobota, 26 listopada 2016

Niebezpieczne kłamstwa, czyli przeszłość dopadnie cię nawet na końcu świata

0
Becca Fitzpatrick to autorka, która towarzyszy mi od dawna. Na bieżąco czytałam jej serię Szeptem, która najpierw mnie zachwyciła, by potem przeistoczyć się w mały koszmarek, z tomu na tom tracąc cechy, za które ją polubiłam. Potem zachwyciłam się Black Ice i to właśnie w takim wydaniu chciałam widzieć tę autorkę, więc byłam niezmiernie zadowolona, gdy okazało się, że jej kolejna powieść będzie utrzymana w podobnych klimatach thrilleru dla młodzieży. Oczekiwałam, że Niebezpieczne kłamstwa w pełni dorównają zaskakująco dobremu Black Ice, jednak jak to zwykle z moimi oczekiwaniami bywa, zostały zupełnie zawiedzione. 

Stella to nie jest moje prawdziwe imię.
Thunder Basin w Nebrasce nie jest moim prawdziwym domem.
Po tym jak byłam świadkiem groźnego przestępstwa, zostałam objęta programem ochrony świadków i wysłana do spokojnego miasteczka na końcu świata. Moje życie rozpadło się na milion kawałków. Nie potrafię się tu odnaleźć. Miałam rozpocząć ostatni rok liceum. Miałam być z chłopakiem, którego kocham, ale zostaliśmy rozdzieleni. Teraz w moim życiu pojawił się ktoś inny – czy mogę mu zaufać? Coraz trudniej jest mi ukrywać uczucia. Coraz trudniej jest też kłamać…
Im bardziej czuję się bezpieczna, tym większe grozi mi niebezpieczeństwo.
Opis z Lubimy Czytać

Prawda jest taka, że podczas czytania Niebezpiecznych kłamstw dość mocno się wynudziłam. Właściwie nic się nie dzieje – Stella trafiła do wyjątkowo sennego miasteczka i odbiło się to na atmosferze książki, w której wszystko kręci się wokół nowo poznanego chłopaka, emerytowanej policjantki będącej opiekunką dziewczyny oraz samych rozterek głównej bohaterki, której wywody mogły się ciągnąć przez kilka stron. Ta powieść nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, bo praktycznie nie wydarzyło się nic ciekawego, co mogłoby wywołać u mnie jakąś gwałtowniejszą reakcję i nuda jest najodpowiedniejszym słowem do opisania moich wrażeń po zakończeniu lektury. Teoretycznie Niebezpieczne kłamstwa są thrillerem dla młodzieży, jednak możecie zapomnieć o jakimkolwiek stopniowaniu napięcia czy o zaskakujących zwrotach akcji (nie jestem pewna, czy potrafiłabym wskazać choć jeden w tej książce). Mam wrażenie, że Becca Fitzpatrick ustanowiła tym samym jakiś rekord, a sama powieść powinna znaleźć się na półce między New Adult a contemporary, bo jest raczej słabą mieszanką tych dwóch gatunków. Jeżeli interesował was wątek programu ochrony świadków, zbrodni, którą widziała główna bohaterka czy konsekwencji jej złożenia zeznań, nie sięgajcie po tę powieść, ponieważ zupełnie się zawiedziecie. Niebezpieczne kłamstwa opowiadają o skrzywdzonej dziewczynie próbującej ruszyć do przodu i poszukującej swojego miejsca na ziemi w sennym miasteczku, o jej życiu w nowym, nieznanym środowisku, a kryminalny aspekt tej historii został zredukowany do śmiesznego minimum. 

Główną bohaterką jest rozpieszczona, zapatrzona w siebie, humorzasta nastolatka, którą najchętniej bym zamordowała. Stella jest typową przedstawicielką grupy rozkapryszonych panienek z dobrych domów, liczyły się dla niej tylko pieniądze oraz nieustanna zabawa, zdobywała wszystko, czego pragnęła metodą wybrzydzania oraz bezsensownego buntu. Lekceważyła ludzi, którym autentycznie na niej zależało. Na szczęście z biegiem książki Stella przechodzi przemianę, staje się bardziej znośna, ale jednocześnie bezbarwna. Nie potrafię wymienić żadnych cech jej charakteru czy zainteresowań oprócz tego, że kurczowo trzyma się zamkniętych etapów swojego życia. Na szczęście w tym zestawieniu Chet, czyli przystojny sąsiad Stelli, wypada nieco lepiej, chociaż jak na mój gust był nadmiernie wyidealizowany. Dojrzały, wrażliwy, czuły, odważny, seksowny, pewny siebie, męski, z poczuciem humoru i dużym bagażem emocjonalnym – z daleka czuć było od niego Gary'ego Stu. Tak naprawdę jedyną interesującą postacią była Winny, siedemnastoletnia ciężarna kelnerka, z którą Stella zaprzyjaźniła się w pracy. Dziewczyna miała prawdziwą ikrę i szkoda, że jedynie przewijała się gdzieś z tyłu książki. 

Pomysł na fabułę dawał tak duże pole do popisu, a autorka zupełnie zdeptała ten wątek, zostawiając nas z banalną historią miłosną między urodzonym na wsi kowbojem i zranioną dziewczyną z wielkiego miasta uciekającą przed przeszłością. Przez większość czasu tylko krzywiłam się z niesmakiem i kręciłam głową, bo to jeden z najgorszych przypadków niewykorzystanego potencjału, z jakim miałam do czynienia w ostatnim czasie. Becca Fitzpatrick mogła stworzyć porywającą powieść z dreszczykiem i zawiłymi intrygami, a zamiast tego dostaliśmy nudną, pozbawioną polotu i głębszego przemyślenia książkę, o której zapomni się na następny dzień. Niebezpieczne kłamstwa to gorzkie rozczarowanie. Ostatecznie nie jest to jednak powieść ani dobra, ani zła. Po prostu nijaka, a to chyba najgorsze, co można powiedzieć o książce. 

Czytaj dalej »

środa, 23 listopada 2016

Serial: The Royals – sezon 1

0
Do napisania recenzji serialu The Royals zabierałam się trochę jak pies do jeża. Cały czas wynajdywałam sobie coraz to nowe wymówki, byle tylko uniknąć opisywania swoich odczuć, a pierwszy sezon skończyłam oglądać około dwa miesiące temu i emocje powinny opaść na tyle, żebym była w stanie wydusić z siebie kilka merytorycznych uwag. Problem w tym, że The Royals jest takim serialem, na punkcie którego trudno wypowiadać się krytycznie, nawet jeśli ma wiele wad – zbyt łatwo przyszło mi stracić głowę dla zaskakującej, momentami absurdalnej fabuły i pełnokrwistych, choć schematycznych bohaterów. Jeśli już klasyfikujemy produkcje, to The Royals znalazłby się zdecydowanie w TOP 10 seriali guilty pleasures w historii. Teoretycznie wiem, że jest zły, ale w praktyce z wypiekami na twarzy jestem w stanie odtwarzać tylko kolejne odcinki i próbować jakoś się pozbierać, gdy kolejny wątek niespodziewanie wybuchnie nam w twarz.


Fabuła serialu jest dość prosta – mamy do czynienia z fikcyjną rodziną królewską osadzoną w czasach współczesnych. Bliźniaki Liam oraz Eleanor cieszą się z rozrywek dostępnych dla nich jako członków rodziny królewskiej, wiedząc, że to na barkach ich starszego brata spoczywa odpowiedzialność bycia następcą tronu Anglii. Kiedy jednak Robert umiera, rodzina pogrąża się w chaosie i żalu. Król Simon zastanawia się nad sensem dalszego istnienia monarchii, Liam musi przywyknąć do nowej, nieoczekiwanej roli, jednocześnie walcząc ze swoim zauroczeniem Ophelią, córką szefa ochrony pałacu. Jego autodestrukcyjna siostra, Eleanor, osiągnie dna, kiedy okaże się, że jej nowy ochroniarz jest oszustem. Natomiast królowa Helena będzie walczyła po trupach o utrzymanie rodziny królewskiej pod swoją kontrolą i zawrze sojusz ze spragnionym władzy Cyrusem, bratem Simona, by zachować ich sposób życia za wszelką cenę. 

Ten serial jest typowo rozrywkowy i nie wiem, czy znajdziecie obecnie na rynku lepszą produkcję do odstresowania po długim dniu. Akurat czegoś takiego potrzebowałam i może dlatego przepadłam po pierwszym odcinku, nie mogąc się oderwać od kolejnych. Skandal goni skandal, każdy odcinek obfituje w zaskakujące wydarzenia, zawiłe intrygi i nigdy nie wiadomo, czy ujawniona informacja jest prawdą czy kłamstwem. Kiedy wydawało mi się, że już rozgryzłam twórców i wiem, dokąd zmierza fabuła, zaskakiwali mnie zwrotem akcji o sto osiemdziesiąt stopni i zabawa zaczynała się od nowa. Zdarzały się odcinki, po których po prostu siedziałam, wgapiając się w monitor szeroko otworzonymi oczami z opadniętą do ziemi szczęką i zastanawiałam się, co za geniusz zła stoi za tym serialem, bo niektóre rewelacje były naprawdę szokujące. To, ile emocji dostarczyły mi niektóre odcinki, jest nieporównywalne z jakimkolwiek innym serialem. Siedziałam jak na szpilkach, tylko czekając, aż kolejna bomba ulegnie detonacji.


Jeśli chodzi o bohaterów, mogłabym na ich temat stworzyć oddzielny post, ale pewnie i tak nie wystarczyłoby mi miejsca, żeby zmieścić się z opisem i moimi przemyśleniami. Niby kreacje postaci są typowe, wręcz schematyczne – mamy królową a.k.a zimną sukę, mamy uwielbianego przez tłumy, pełnego współczucia i dobroci króla, mamy rozsądnego i nieskazitelnego niczym łza następcę tronu, mamy zagubionego księcia będącego nieodpowiedzialnym kobieciarzem i w końcu mamy zbuntowaną księżniczkę, której całe życie kręci się wokół szalonych imprez, mocnych narkotyków i durnych wyskoków – ale pod każdą maską znajduje się coś więcej. Na przestrzeni sezonu powoli poznajemy inne oblicze każdego z naszych bohaterów. Najmniej w tym przypadku przekonała mnie do siebie królowa Helena, ta jej ludzka strona ogromnie mnie nudziła, a aktor grający Liama pozostawał sztywny, jednak ogólnie zaliczam postaci na plus. Twórcom oraz aktorom udało się stworzyć taki rodzaj bohaterów, za których trzyma się kciuki niezależnie od tego, jak głupie decyzje podejmują; nie można pozostać obojętnym, po prostu nie da się nie zaangażować w ich losy.


The Royals uzależnia. W ten dziwny, zupełnie niezrozumiały sposób przedostaje się do naszego umysłu, zupełnie przejmując kontrolę i stając się taką małą obsesją, od której nie można się uwolnić. Nie znajdziecie tutaj lepszych i słabszych odcinków, wszystkie są równie intrygujące, choć może nie tak samo emocjonujące. Dramaty, skandale, zdrady i intrygi wylewają się z każdego odcinka, przez co siedzi się na krawędzi fotela, wstrzymując oddech w oczekiwaniu na rozwój sytuacji. The Royals to serial idealny dla fanów Plotkary czy Skins, ale dosłownie każdy może się w nim zakochać. Ja to zrobiłam i niczego nie żałuję.

sezon 1 // sezon 2 // sezon 3

Czytaj dalej »

niedziela, 20 listopada 2016

Simon oraz inni homo sapiens, czyli homoseksualizm, akceptacja oraz ciastka Oreo

0
Simon oraz inni homo sapiens to książka, którą mam na swojej półce już od maja. Z jednej strony chciałam ją przeczytać ze względu na pozytywne opinie na zagranicznym booktubie, z drugiej strony niespecjalnie miałam ochotę na ten gatunek i opis nie sugerował jakiejś odkrywczej lektury. W końcu udało mi się przemóc i dokończyć czytanie tej powieści, która nie wywarła na mnie wielkiego wrażenia. 

Szesnastoletni Simon ukrywa przed najbliższym otoczeniem swoją orientację seksualną, jednak gdy jego mail wpada w niepowołane ręce, pojawia się ryzyko, że świat dowie się o jego tajemnicy. Chłopak pada ofiarą szantażu: jeśli nie załatwi koledze z kółka dramatycznego randki ze swoją przyjaciółką, wszyscy dowiedzą się, że jest gejem. W niebezpieczeństwie znajduje się również Blue, chłopak, z którym Simon koresponduje i w którym powoli się zakochuje...

Do Simona oraz inni homo sapiens miałam dwa podejścia. Książka jest krótka, więc wydawało mi się, że przeczytam ją w jeden wieczór, ale dotarłam do siedemdziesiątej strony i jej przewidywalność tak bardzo mnie odrzuciła, że nie byłam w stanie ruszyć dalej. Bo choć tożsamość Blue zostaje ujawniona na sam koniec całej historii, już po pierwszych kilkudziesięciu stronach domyśliłam się, jaka postać skrywa się pod jego pseudonimem. Gdyby chodziło tylko o tajemnicę okrywającą chłopaka, może bym to przebolała, ale nie potrzebowałam wiele wysiłku, by przewidzieć także rozwój fabuły, który był tak oczywisty, że wręcz bolesny dla mnie jako czytelniczki. Nie wiem, czy akurat przy powieści Becky Albertalli włączył się mój zmysł Sherlocka, odbierając frajdę z czytania, czy może Simon oraz inni homo sapiens faktycznie są aż tak szablonową, przewidywalną książką, że po siedemdziesięciu stronach wiedziałam już wszystko. W każdym bądź razie na jakiś czas zrezygnowałam z czytania, bo cała przyjemność znikła, ale ostatecznie zmusiłam się, by dobrnąć do końca. Miałam rację i chyba pierwszy raz w życiu się z tego powodu nie cieszę, ale autorce udało się przemycić kilka aspektów, które wyrównały braki w rozwoju wydarzeń. 

W contemporary najbardziej doceniam naturalność i bezpretensjonalność, a Simon oraz inni homo sapiens jest wypełnione po brzegi niewymuszonym urokiem. W ogólnym wydźwięku ma w sobie mnóstwo słodyczy oraz niewinności, zwłaszcza jeśli chodzi o relację tytułowego bohatera i Blue. Do fabuły wdarło się trochę dramatów charakterystycznych dla procesu dojrzewania jak nieodwzajemniona miłość czy kłótnie z przyjaciółmi i niektóre z tych wątków były dla mnie mocno naciągane, jednak jest to powieść autentyczna, napisana z niesamowitą lekkością i zabawnymi wstawkami. Nie niesie ze sobą jednak nic odkrywczego czy zaskakującego. 

Z reguły nie przepadam za książkami, w których homoseksualizm jest głównym tematem, ponieważ autorzy zupełnie niepotrzebnie prezentują seksualność bohaterów w agresywny, narzucający się sposób. Na szczęście Becky Albertalli zrobiła to z odpowiednim wyczuciem – Simon dopiero uczy się, co znaczy jego orientacja i jak go to definiuje jako osobę. Wątek homoseksualności został przedstawiony w tak delikatny, szczery i prostolinijny sposób, że nikogo to nie powinno razić. Wydaje mi się, że taki był cel autorki – pokazanie, że odmienna orientacja jest czymś zupełnie naturalnym i trzeba przyznać, że świetnie jej to wyszło, chociaż jednocześnie nie mogę się pozbyć wrażenia, że całość została odrobinę wyidealizowana. Ani Blue, ani Simon nie spotkali się z bardzo negatywnymi reakcjami na swój coming out. Poza pojedynczymi incydentami przebiegło to tak bezproblemowo, że nie byłam pewna, co o tym sądzić, bo z jednej strony nie wszyscy homoseksualiści muszą spotykać się z prześladowaniem, ale z drugiej słyszy się o wielu przejawach nietolerancji i wydaje mi się, że autorka powinna to zawrzeć w swojej powieści. Wszystko przebiegło zbyt... gładko.

Simon oraz inni homo sapiens miało być życiową książką o wychodzeniu z szafy i o pierwszej miłości. No cóż, nie wyszło. To bardzo subtelna, ale mocno wyidealizowana powieść z niezbyt porywającą fabułą i płaskimi bohaterami, którzy powielają znane schematy i za niedługo prawdopodobnie nie będę nawet pamiętała ich imion. Czyta się szybko i przyjemnie, lecz dla mnie jest to pozycja mocno przereklamowana. Nie potrafię zrozumieć zachwytów nad nią, bo właściwie niczego nie wniosła do mojego spojrzenia na świat i w ogóle mnie nie ruszyła.

Czytaj dalej »

czwartek, 17 listopada 2016

Zderzenie z klasyką: Rozważna i romantyczna, Dziwne losy Jane Eyre, Mistrz i Małgorzata

0

Jest to cykl, który powinien pojawiać się mniej więcej co trzy miesiące, jako że postanowiłam w każdym miesiącu poświęcić swój czas jednemu klasykowi. Tak bardzo spodobało mi się ich czytanie, że nie chcę, by atrakcyjne nowości książkowe odciągnęły mnie od poznawania kolejnych tytułów, ale potrzebuję też pewnego rodzaju motywacji, by o tym nie zapominać i stąd Zderzenie z klasyką. W każdym takim poście będę pisała krótkie recenzje ostatnio przeczytanych przeze mnie powieści wliczanych do kanonu, zawierając najważniejsze odczucia, jakie miałam podczas czytania. Dzisiaj chciałabym opowiedzieć Wam o trzech pierwszych klasykach, które przeczytałam na przestrzeni sierpnia, września oraz października.

Rozważna i romantyczna, Jane Austen
Rozważna i romantyczna to pierwsza książka należąca do klasyki literatury spoza kanonu lektur, którą przeczytałam z własnej, nieprzymuszonej woli. Najpierw bardzo długo nie mogłam się za nią zabrać, ale potem byłam zaskoczona tym, jak przyjemnie mi się ją czytało! Jane Austen posiada niezwykle błyskotliwy styl pisania i subtelne, ale ostre poczucie humoru, które stało się doskonale widoczne zwłaszcza w drugiej połowie książki. Według mnie właśnie na tym opiera się fenomen tej wciąż chętnie czytanej autorki. Jej styl jest niezwykle lekki, dlatego cieszę się, że to właśnie na jej powieść zdecydowałam się jako pierwszą, bo nie było to nużące i trudne w odbiorze, nie znajdziecie tutaj rozwlekłych opisów. Każda wykreowana przez Jane Austen postać była inna i pełna życia, różnorodności mogliby się od niej uczyć współcześni pisarze. Nie znaczy to, że każdy bohater przypadł mi do gustu, bo najchętniej porządnie potrząsnęłabym nazbyt uczuciową Marianną, nie wynika to jednak z tego, że została źle poprowadzona; po prostu bliżej mi usposobieniem do rozważnej Eleonory, która imponowała mi swoim zachowaniem od samego początku książki. W nawet najbardziej flegmatycznych postaciach dało się zauważyć rys czegoś intrygującego, ale nie mogę powiedzieć, bym jakoś mocno zaangażowała się w losy bohaterów. Nikt specjalnie nie przykuł mojej uwagi ani nie wkradł się do mojego serducha.
Nie jest to powieść, która szokowałaby zwrotami akcji – kolejne wydarzenia są przedstawiane bardzo płynnie, ale leniwie. Rozważna i romantyczna to przykład klasyki, lecz do końca nie rozumiem, czemu zaliczany jest do tego kanonu, bo jednak nie czuję, by ta książka w jakikolwiek sposób mnie rozwinęła czy wpłynęła na mój sposób myślenia, należąc do grona powieści, które koniecznie trzeba przeczytać przed śmiercią. Ot, miłosne i życiowe perypetie dwóch młodych panien, walka rozwagi z romantycznością, w której nie do końca można wskazać zwycięzcę.

Dziwne losy Jane Eyre, Charlotte Bronte
Dziwne losy Jane Eyre to historia tak różna od powieści Austen jak to tylko możliwe. I może właśnie dlatego o wiele bardziej przypadła mi do gustu, bo jest to według mnie lektura, którą naprawdę warto przeczytać. Charlotte Bronte pokazała XIX wiek z zupełnie innej strony niż Jane Austen – z perspektywy brzydkiej, niepokornej, niechcianej sieroty pozbawionej szansy na godną przyszłość. Mimo to główna bohaterka nie użala się nad sobą, bierze swój los we własne ręce, prezentując swoją postawą feministyczne, dość nowoczesne poglądy, których zupełnie się nie spodziewałam, ale przez to jeszcze bardziej doceniłam autorkę oraz samą Jane Eyre – dziewczynę mądrą, o dumnej postawie i szacunku do samej siebie. Brak tutaj trywialności, którą trącała Rozważna i romantyczna, to naprawdę głęboka powieść. Przede wszystkim muszę zwrócić waszą uwagę na dwa aspekty tej książki: na niezwykle wyrazistych bohaterów o intensywnych, trudnych do okiełznania osobowościach oraz na poetycki styl pisania Charlotte Bronte. Zarówno Jane Eyre, jak i pan Rochester mają niebanalne charaktery oraz niezłomne temperamenty, musieli zmierzyć się z wieloma przeciwnościami losu, ale nawet gdy upadali, znajdowali sposób, by się podnieść i to ukształtowało ich w niezwykły sposób. Ich wzajemny rozwój, to, jak powoli uczyli się siebie i na siebie wpływali, docierali się – to było po prostu cudowne. Z jednej strony drażnili się ze sobą, pozwalali sobie na drobne uszczypliwości, a z drugiej mówili do siebie tak pięknie, że nawet ja, która nigdy wielką romantyczką nie byłam, wzdychałam z zachwytu nad ich słowami oraz więzią. Charlotte Bronte pięknie ubierała ich emocje w kolejne wersy, pokazując swój bogaty kunszt. Czasem jednak było tego trochę za dużo i miałam ochotę przeskoczyć rozwlekłe opisy krajobrazów, które po jakimś czasie stawały się po prostu nużące, ale przebieg wydarzeń jest naprawdę zaskakujący i rekompensuje to z nawiązką. Pojawia się tutaj wiele intryg i tajemnic z przeszłości, zaskakujących zwrotów akcji, które tylko dodają smaczku klimatowi całej powieści. Jest to poważna, melancholijna i piękna lektura, którą bardzo Wam polecam! Idealna na jesienne wieczory, dlatego nie czekajcie i bierzcie się za nią!

Mistrz i Małgorzata, Michaił Bułhakow
Tak to już z tymi powieściami rosyjskich pisarzy bywa, że pierwsze sto stron jest dla mnie drogą przez mękę. Nie mogłam wciągnąć się w przedstawioną historię, trochę przerażał mnie styl pisania, a trochę dziwne, abstrakcyjne wydarzenia. Dopiero kiedy przełamałam barierę stu stron i wyrzuciłam przez okno wszelkie oczekiwania, autentycznie zainteresowałam się tym, co działo się w książce i czytanie o zamęcie, jaki swoim przybyciem zgotowała mieszkańcom Moskwy obecność tajemniczego maga Wolanda i jego cudacznej świty. Mistrz i Małgorzata to powieść, która została podzielona na dwie części i o ile ta pierwsza była według mnie świetna, o tyle druga nie była tak fascynująca. Na korzyść pierwszej części działa element nieprzewidywalności, niemal każdy rozdział zaczynał się z punktu widzenia innego bohatera, który, wydawałoby się, nie miał żadnego wpływu na fabułę, ale to wszystko tak sprytnie i ładnie się ze sobą łączyło, że poczułam ogromny podziw dla Bułhakowa. Druga część była o wiele bardziej chaotyczna i brakowało mi tego przeplatania się perspektyw, nie do końca odpowiadał mi też klimat, który uległ zmianie. Postać Małgorzaty strasznie mi się nie podobała, a pojawiła się właśnie w drugiej połowie i może stąd wynika również moja niechęć. Nie będę ukrywać, że z tych trzech powieści to właśnie Mistrz i Małgorzata jest najtrudniejszą lekturą do przebrnięcia i nie zrozumiałam wszystkiego. Przede wszystkim jednak urzekła mnie groteska oraz humor, który jest wprost niesamowity, pokochałam postać Korowiowa, do tego inteligentne rozmieszczenie symboli w fabule, które można swobodnie interpretować. Autor zaimponował mi rozmachem, pomysłowością, dowcipem i fantazją, ale nie nazwałabym Mistrza i Małgorzaty arcydziełem.

Czytaliście wymienione przeze mnie klasyki? Zgadzacie się z moim zdaniem czy macie zupełnie inne odczucia? Jakie klasyki polecacie mi do przeczytania w najbliższej kolejności? 
Czytaj dalej »

poniedziałek, 14 listopada 2016

Pieśń Dawida, czyli oda płynąca z głębi serca

0
Prawo Mojżesza całkowicie mnie zauroczyło. Nie spodziewałam się tak wspaniałej historii, ale okazuje się, że choć powieści Amy Harmon wyglądają niepozornie, potrafią wchłonąć czytelnika. Po raz kolejny spodziewałam się czegoś, a otrzymałam coś zupełnie innego. Może Pieśń Dawida nie utrzymała poziomu pierwszej części, ale zaskoczyła mnie i warto się z nią zapoznać.  

Dawid Taggert zniknął.
Wydawało się, że pełen energii młodzieniec, który większość życia spędził imprezując, wszczynając bójki, pijąc alkohol i podróżując po całym świecie, w końcu odnalazł nieoczekiwany spokój i znalazł swoje miejsce na ziemi u boku pięknej, niewidomej Millie. Dzięki dziewczynie wyciszył się i zrozumiał, co jest dla niego najważniejsze w życiu, w końcu czuł się akceptowany oraz bezpieczny. Aż pewnego dnia sprzedał mieszkanie, zrzekł się praw do swojej marki, zabrał samochód i wyjechał bez słowa pożegnania, bez wskazówki, gdzie go szukać. Zostawił jedynie kasety, na których zwierza się Millie ze wszystkiego, czego nie zdążył jej powiedzieć.

Pieśń Dawida została napisana w zupełnie inny sposób niż pierwszy tom. Retrospekcje przeplatają się z czasem rzeczywistym, naprzemiennie słuchamy Taga, który nagrał na taśmach opowieść o jego znajomości z Millie i śledzimy teraźniejsze wydarzenia z punktu widzenia Mojżesza, który próbuje zrozumieć, co się dzieje z jego zaginionym przyjacielem. Może z tego powodu trudniej było mi się zżyć z bohaterami tej historii i momentami odczuwałam niedosyt – skoro już Mojżesz pojawił się w książce jako jeden z narratorów, chciałam poznać więcej szczegółów z jego życia z Georgią, tymczasem musiałam zadowolić się okruchami wplatanymi między historię znajomości Dawida i Millie, która niespecjalnie mnie porwała. Ich miłość była bardzo subtelna i słodka, a ja niespecjalnie przepadam za tak banalnym przedstawieniem uczucia, jakim jest miłość, która przecież ma wiele kolorów, w tym także tych mrocznych. 

Millie była dla mnie zbyt wyidealizowana. Za jej pomocą Amy Harmon poruszyła ważny problem – rzadko się zdarza, by osoba niewidoma grała tak dużą rolę w fabule i autorka wyraźnie starała się pokazać czytelnikowi, że powinien nauczyć się traktować osoby niepełnosprawne na równi, bo w niczym nie są gorsi od osób pełnosprawnych. Millie była niezależna i świetnie radziła sobie z trudnościami, jakie stawały na jej drodze z powodu ślepoty, jednak była doskonała pod każdym względem i to uczyniło z niej postać bezbarwną. Nie tylko inteligentna i wygadana, ale także pełna empatii, akceptacji dla swojego losu, cierpliwa, nigdy się nie denerwowała. Oraz, oczywiście, była przepiękna, ze wspaniałym, wysportowanym ciałem i delikatną twarzyczką. Trochę żałuję, że Amy Harmon postanowiła z niej zrobić Mary Sue, zwłaszcza pod względem wyglądu, bo ciekawie byłoby obserwować jak Tag, niepoprawny podrywacz i wielbiciel damskich wdzięków, zakochuje się w kimś, kto odbiega od standardowych kanonów piękna, ale i tak w pierwszej kolejności urzeka go swoim charakterem, nie wyglądem. Takie przełamanie było według mnie potrzebne, może wtedy inaczej spojrzałabym na Millie, która jak dla mnie była strasznie jednowymiarowa. Taggert z kolei był niesamowicie intrygujący w Prawie Mojżesza, a w Pieśni Dawida odkrywamy jego zupełnie nowe, dojrzalsze oblicze. Dawid zdecydowanie miał swoje momenty, ale chyba jednak wolałam go w poprzednim tomie, gdy był dziki i nieobliczalny, posiadał tę iskrę szaleństwa czającą się pod płaszczykiem względnego spokoju.

Podczas gdy Prawo Mojżesza było dramatyczną, pełną niespodziewanych zwrotów akcji i gwałtownych emocji, fascynującą lekturą, Pieśń Dawida jest zdecydowanie subtelniejszą, cieplejszą i spokojniejszą powieścią. Trudno porównywać ze sobą te dwie części, ponieważ mają nie tylko zupełnie różną formę, ale także inny rytm oraz ogólny wydźwięk. Prawo Mojżesza było dysonansem, a Pieśń Dawida bardziej przypomina harmonijną odę. Ja osobiście przepadłam dla historii przedstawionej w pierwszym tomie, jednak powieść przedstawiająca losy Taga oraz Millie również może wiele nauczyć – choćby tego, że słowo wojownik ma wiele znaczeń, a największa walka to ta, którą trzeba stoczyć z samym sobą. Można z tej historii wiele wynieść, chociaż skupia się głównie na rozwoju delikatnej, romantycznej relacji. Może właśnie brak pogłębienia i rozwoju pozostałych wątków oraz zupełnie inny klimat powieści sprawił, że Pieśń Dawida nie zauroczyła mnie tak mocno tak poprzedni tom, ale epilog? Dosłownie mną wstrząsnął.


Duologia Prawo Mojżesza 
Prawo Mojżesza // Pieśń Dawida 

Za możliwość przeczytania Pieśni Dawida serdecznie dziękuję Wydawnictwu EditioRed (Helion)!
Czytaj dalej »

piątek, 11 listopada 2016

Czy wspominałam, że za tobą tęsknię?, czyli czas dojrzałych decyzji i akceptacji

0
Trylogia DIMILY to swojego rodzaju ewenement. Nie mogę powiedzieć, by dwie poprzednie części jakoś specjalnie mnie zauroczyły, czasami naprawdę mocno męczyłam się z ich czytaniem, ale czekałam na trzeci tom jak na szpilkach, nie mogąc się doczekać, aż w końcu będę go trzymała w swoich dłoniach. Zupełnie nie potrafię wytłumaczyć tego zjawiska, lecz mogę powiedzieć jedno – nie żałuję, bo Czy wspominałam, że za tobą tęsknię? okazało się być niesamowitą powieścią. 

Tyler zniknął wtedy, gdy Eden najbardziej go potrzebowała. Zamiast razem stawić czoła światu, dziewczyna została sama z bałaganem, który stworzyli, zdobywając się na wyjawienie najbliższym prawdy. Eden musiała zmierzyć się nie tylko z gniewem rodziny i ze złośliwymi komentarzami rówieśników, którzy wytykali ją palcami na ulicach Santa Monici, ale także z bólem po rozstaniu z Tylerem. Cała miłość, jaką do niego czuła, wyparowała, a zamiast tego pojawił się gniew. Eden ruszyła do przodu, przenosząc się na studia do Chicago, jednak kiedy Tyler ponownie pojawia się w jej życiu, dziewczyna ma mętlik w głowie. Czy jest jeszcze dla nich szansa? Czy jest gotowa mu wszystko wybaczyć? Czy ich rodzina ostatecznie się rozpadnie?

Czy wspominałam, że za tobą tęsknię? bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Chciałam tę książkę przeczytać bardziej dlatego, że miałam za sobą już dwa tomy i pragnęłam poznać zakończenie tej historii niż dlatego, że autentycznie mnie ona interesowała, ale już od pierwszych stron wsiąkłam. Zmiana jest niewyobrażalna! To, co od razu zauważyłam, to poprawa w stylu pisania autorki. Wcześniej był nieco... toporny, charakterystyczny dla bardzo młodych, debiutujących autorek, a teraz stał się tak lekki i świeży, że z przyjemnością przelatywało się wręcz przez kolejne strony! Jednak nie tylko styl pisania Estelle Maskame dojrzał, również fabuła była o wiele bardziej przemyślana, harmonijna oraz głęboka, a jej bohaterowie wydorośleli i ulegli znaczącym przemianom na lepsze. Uwierzcie mi, naprawdę nie przewidywałam tak dobrej lektury, a tutaj taka miła niespodzianka! 

Estelle Maskame nazywano głosem pokolenia i nie ukrywam, że to określenie mnie przerażało, bo w poprzednich dwóch częściach mieliśmy głównie do czynienia z imprezami mocno zakrapianymi alkoholem, narkotykami, brakiem umiaru, zdradami i brakiem poszanowania dla jakichkolwiek wartości czy zasad. To wspaniałe, jak z (nie ukrywajmy) płytkiej opowieści o zakazanej miłości wyrosła powieść z przesłaniem skierowanym do młodych, zagubionych ludzi. Czy wspominałam, że za tobą tęsknię? tak naprawdę nie jest historią miłosną, choć opowiada o dalszych losach Eden i Tylera. To książka, która opowiada o samodzielnym podejmowaniu ważnych, życiowych decyzji. O walce do utraty tchu o to, co się dla nas liczy najbardziej. O dawaniu drugiej szansy i wybaczaniu. O ignorowaniu opinii innych i słuchaniu głosu serca. O mierzeniu się z konsekwencjami swoich czynów i naprawianiu relacji z najbliższymi, nawet gdy wszystko wydaje się już być stracone. Nie spodziewałam się, że ta powieść zaoferuje mi tak wiele tematów do przemyśleń, że miłość Eden i Tylera, choć wciąż obecna, wcale nie będzie głównym wątkiem, a jedynie osią, o którą oprze się cała walka o dobrą przyszłość. Myślę, że najważniejszym motywem w Czy wspominałam, że za tobą tęsknię? jest nauczenie się, że nie warto przejmować się tym, co pomyślą o nas inni. Liczą się poglądy tylko najbliższych, ale w ostatecznym rozrachunku to własny głos jest najważniejszy.

Bohaterowie ulegli niesamowitej przemianie! Co prawda w niektórych momentach ujawniał się cień starej, irytującej Eden, ale było ich naprawdę niewiele i w większości były uzasadnione. Eden stała się dziewczyną z krwi i kości; wciąż trochę zagubioną, dopiero wkraczającą w dorosłe życie i próbującą zrozumieć, co to dla niej oznacza, ale przede wszystkim normalną. Tyler za to... O mój borze szumiący, Tyler jest właściwie nie do poznania! Wiem, że większość kobiet lubi złych chłopców, jednak jego przemiana w młodego, dojrzałego mężczyznę, pełnego pasji i ze szlachetnym celem w życiu jest tak cudowna, że z miejsca straciłam dla niego głowę. Trudno znaleźć jakiekolwiek podobieństwa między tym agresywnym, przepełnionym gniewem chłopakiem z pierwszego tomu a zdecydowanym, czułym mężczyzną z trzeciej części. Zarówno Tyler, jak i Eden nabrali barw oraz wielowymiarowości, o którą nigdy bym ich nie podejrzewała, a chociaż ich relacja jest wciąż impulsywna, odrobinę szalona i nieokiełznana, przestała być dla nich toksyczna. Nie może być jednak zbyt słodko i jak na mój gust Eden zbyt szybko uległa. W jednej chwili nienawidziła Tylera, w drugiej znowu kochała go na zabój i ten brak konsekwencji w jej odczuciach był zbyt widoczny. Ogólnie rzecz biorąc, wszystko w tej książce dzieje się bardzo szybko, wręcz gwałtownie i mimo że wydarzenia stanowią ładny, płynny i logiczny ciąg, to jednak w moim odczuciu tempo rozwoju sytuacji było strasznie zawrotne.

Czy wspominałam, że za tobą tęsknię? to wspaniałe zakończenie trylogii DIMILY. Według mnie bije na głowę dwie poprzednie części swoją złożonością, dojrzałością i głębokim, choć bardzo subtelnym przesłaniem. Czytałam tę powieść z autentyczną przyjemnością, nie mogąc się oderwać od kartek, a autorka tak pięknie, malowniczo opisała Portland, że wraz z bohaterami spacerowałam ulicami miasta i chłonęłam jego atmosferę. Przemiana, jaka zaszła w historii Estelle Maskame jest widoczna już gołym okiem i bardzo się cieszę, że nie porzuciłam tej trylogii, bo było warto. 


Trylogia DIMILY:
Czy wspominałam, że za tobą tęsknię?

Za możliwość przeczytania Czy wspominałam, że za tobą tęsknię? serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria Young!


Czytaj dalej »

wtorek, 8 listopada 2016

Fall Time Cozy Book Tag

0
Jesień już od dawna króluje za naszymi oknami, a ja jeszcze nie miałam okazji, by jakoś specjalnie zaznaczyć jej obecność na blogu. Z pomocą przyszedł mi jednak Fall Time Cozy Book Tag, do którego nominowała mnie Charlotte Andell z bloga In Bookland, za co serdecznie jej dziękuję!

Kruche jesienne liście – czyli książka z elementem czerwieni, pomarańczu lub żółci na okładce
Czy to nie jest idealnie jesienna okładka? Znalazły się tutaj wszystkie obowiązkowe kolory, a do tego ciepły kocyk! W tej chwili trudno mi znaleźć inną okładkę, która tak dobrze, a jednocześnie subtelnie odzwierciedlałaby tę porę roku. Przyznaję się, że nie czytałam jeszcze Kiedy wszystko się zmienia Lisy De Jong, jednak zapoznałam się już z Kiedy pada deszcz tej autorki, więc nie mam wątpliwości, że po tę powieść również sięgnę. Ta powieść zupełnie mnie zniszczyła, ale też uzdrowiła, była piękna i zachwyciła mnie już od pierwszego zdania. Lisa De Jong posiada niesamowity, emocjonalny, ale też inteligentny styl pisania i chociaż nie nastawiam się na tak wielkie przeżycia, jak w przypadku Kiedy pada deszcz, liczę na to, że Kiedy wszystko się zmienia również mnie urzeknie. 

Przytulny sweter – książka która rozgrzewa Cię od środka
Mam wrażenie, że się powtarzam, ale taką książką zdecydowanie jest dla mnie Prawie jak gwiazda rocka Matthew Quicka. To po prostu cudowna powieść, która zostawia z sercem wypełnionym radością i nadzieją. Momentami była naprawdę urocza, choć nie w ten przesłodzony sposób, a jednocześnie złamała mi serce i gdzieś od połowy siedziałam zupełnie zaryczana, próbując zrozumieć, jak można tak mocno oddziaływać na czytelnika prostymi słowami. To jedna z takich historii, które cię łamią, ale w zmian dają ci coś dobrego. Prawie jak gwiazda rocka rozgrzewa od środka swoją pozytywną energią, słodko-gorzkim optymizmem i gorąco ją wam polecam! 

Jesienna burza – książka lub gatunek literacki po który lubisz sięgać w burzowy dzień
Ogólnie w jesienne dni najbardziej lubię sięgać po opasłe książki z gatunku fantasy. To właśnie ta pora roku jest według mnie najlepsza, by zanurzyć się w tych grubaśnych cegiełkach i w pełni poczuć magię wykreowanych w nich światów, a burza tylko powinna w tym pomóc! Odgłos deszczu uderzającego o okna wraz z grzmotami, podczas gdy ty leżysz pod kocykiem z ogromnym tomiszczem na kolanach i zanurzasz się w fantastycznej rzeczywistości... Czy to nie brzmi pięknie? Właśnie dlatego Królową Cieni Sary J. Maas zostawiłam sobie na jesień, chciałabym się również zabrać za Obcą Diany Gabaldon oraz Z mgły zrodzonego Brandona Sandersona w najbliższym czasie, bo kolekcjonowałam te perełki z myślą właśnie o tej porze roku.

Chłodne, orzeźwiające powietrze – najfajniejszy bohater z którym zamieniłbyś się miejscami
Szczerze przyznam, że dość długo myślałam nad tą kategorią. Gdy do głowy przychodził mi jakiś interesujący bohater, którego miejsce chciałabym zająć, natychmiast przypominałam sobie również najgorsze wydarzenia z jego życia i moje podekscytowanie pękało niczym bańka mydlana. Ostatecznie zdecydowałam się jednak na Annabeth Chase z książek Ricka Riordana, bo uwielbiam Obóz Herosów, a bycie półbogiem byłoby wprost genialne, mimo swoich oczywistych wad. W dodatku Annabeth jest dziewczyną Percy'ego, a Percy jest najlepszy, więc chyba sami rozumiecie...

Gorący jabłkowy cydr – mało znana książka, która według Ciebie powinna stać się gorącym hitem
Wydaje mi się, że trylogia Przegląd Końca Świata nie dostała jeszcze od czytelników szansy, na którą zasługuje, a ja naprawdę ją uwielbiam. Tak kreatywnego przedstawienia świata po apokalipsie zombie jeszcze nie widzieliście! Ze względu na polityczne intrygi dość trudno wbić się w fabułę pierwszej części, muszę to obiektywnie przyznać, ale jeśli bardzo was to nie zniechęciło, sięgnijcie po drugi tom, bo jest po prostu wspaniały! Mira Grant ma tak niesamowite i oryginalne pomysły, że jej książki trzeba poznać, zwłaszcza że teraz w niemal każdej powieści schemat goni schemat, a jej Przegląd Końca Świata jest wolny od jakiejkolwiek szablonowości. No i kto nie lubi zombiaków? ;)

Płaszcz, szalik i rękawiczki – książka z tak okropną/zawstydzającą okładką, że w miejscach publicznych wolisz ją zasłonić
W tej chwili ciężko mi sobie przypomnieć podobną okładkę, bo rzadko sięgam po powieści z takimi paskudkami na przodzie (och, przyznajmy to otwarcie, wszyscy trochę oceniamy książkę po okładce), ale z ostatnio przeczytanych pozycji choćby Epidemia Suzanne Young nie może się pochwalić zbyt ładną oprawą graficzną. Nie wiem dlaczego, ale ta okładka wyjątkowo mnie odpycha, w rzeczywistości wyglądając jeszcze gorzej niż na zdjęciu. Według mnie Epidemia jest najlepszą częścią serii Program, ale ma zdecydowanie najgorszą oprawę, która wygląda sztucznie i jest nieprzyjemna dla oka.


Pumpkin spice – ulubione przekąski po które sięgasz jesienią
Myślę, że nie mam jakiejś specjalnej przekąski, po którą lubię sięgać jesienią. Chyba po prostu piję jeszcze więcej herbaty niż normalnie, żeby odpowiednio się rozgrzać ;)


To tyle na dzisiaj. Tag był krótki i przyjemny, więc jeśli ktoś chce się jeszcze mocniej wczuć w jesienną aurę, polecam jego wykonanie! A teraz przyznajcie się, jakie powieści lubicie czytać najbardziej, gdy za oknami szaleje wichura?
Czytaj dalej »

sobota, 5 listopada 2016

Stosik #7

0
Siódemka jest dla wielu osób szczęśliwą liczbą i tak się złożyło, że dla mnie stosik numer siedem będzie również wyjątkowy, ponieważ znajdą się w nim książki zakupione podczas moich pierwszych w życiu Targów Książki, które odbyły się pod koniec października w Krakowie! 

  • SZÓSTKA WRON, Leigh Bardugo – to był mój absolutny must have tego roku i w końcu mogę się nazywać dumną posiadaczką tej powieści! Jeszcze nie zaczęłam jej czytać, ale już wiem, że ta książka ma wszystko, czego poszukuję w dobrej historii i nie mogę się doczekać, aż dam się pochłonąć. P. S. W rzeczywistości ta okładka jest jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach!
  • PRAWDODZIEJKA, Susan Dennard – recenzja; początkowo bardzo nieufnie podchodziłam do tej książki i, jak się okazuje, zupełnie niepotrzebnie! Prawdodziejka to zdecydowanie jedna z bardziej interesujących pozycji fantastycznych, jakie pojawiły się w tym roku na rynku wydawniczym i ma szansę rozwinąć się w serię, która na stałe zagości w moim serduchu. Im głębiej w fabułę, tym lepiej i według mnie ta książka jest na pewno warta waszej uwagi.
  • KRÓL UCIEKINIER, Jennifer A. Nielsen – w końcu udało mi się upolować drugą część Trylogii Władzy na LubimyCzytać! Według mnie to jedna z najbardziej niedocenianych serii, a jest autentycznie zaskakująca i różni się od podobnych pozycji, mimo wykorzystania niektórych schematów. Fałszywy książę posiadał wszystkie cechy, jakie powinna posiadać dobra książka i nie mogę się doczekać, żeby sprawdzić, co autorka przygotowała dla nas w drugim tomie. 
  • PIEŚŃ DAWIDA, Amy Harmon – egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa EditioRed; Prawo Mojżesza, choć niepozorne, okazało się na tyle dobrą książką, by zostać najlepszą przeczytaną przeze mnie we wrześniu! Dojrzałość tej historii oraz jej oryginalność niesamowicie mnie zachwyciły. Recenzja Pieśni Dawida powinna pojawić się na dniach i muszę przyznać, że drugi tom był nieznacznie gorszy od pierwszego, chociaż wciąż czytałam go z przyjemnością.
  • URATUJ MNIE, Anna Bellon – wygrana w konkursie na 97books; ostatnio pojawiło się wiele negatywnych opinii na temat tej powieści i mój zapał znacząco osłabł, ale nigdy specjalnie nie zagłębiałam się w twórczość zamieszczaną na Wattpadzie i jestem ciekawa, jak ta powieść wypadnie na tle innych. Zwłaszcza że zawiera motyw założenia zespołu, który szczególnie przykuł moją uwagę. New Adult z muzyką w tle to coś, co tygryski lubią najbardziej. 
  • CO, JEŚLI..., Rebecca Donovan – wymiana na LubimyCzytać; szał na trylogię Oddechy tej autorki zupełnie mnie ominął, wtedy jeszcze nie przepadałam specjalnie za New Adult. Okładki ani opis mnie nie przyciągnęły, a potem pojawiło się tyle ciekawych pozycji z tego gatunku, że zupełnie zapomniałam o Rebecce Donovan, jednak Co, jeśli... ma w sobie odpowiednią nutkę tajemnicy i jestem gotowa dać tej książce szansę.
  • NAZNACZENI, Jennifer Lynn Barnes – recenzja; szczerze przyznam, że nie spodziewałam się tak wciągającej historii po Naznaczonych! Książka nie jest bez wad, jednak podczas czytania zupełnie mi nie przeszkadzały, byłam za bardzo zafascynowana kryminalnym aspektem powieści, który autorka rozwinęła w zaskakująco umiejętny, satysfakcjonujący sposób. Nie mogłam się oderwać od Naznaczonych, dopóki nie przeczytałam ostatniej strony i od razu zapragnęłam zapoznać się z drugą częścią. 
  • UKRYTA ŁOWCZYNI, Danielle L. Jensen – Porwana pieśniarka była bardzo urokliwą historią o baśniowym klimacie. Akcja gnała na złamanie karku, na każdym kroku toczyła się pełna magii i brutalności walka o władzę. Jak na razie pojawiały się dość mieszane recenzje odnośnie kontynuacji, ale do Ukrytej łowczyni chcę podejść bez żadnych oczekiwań i dać się ponownie porwać lekturze. 
  • UKRYTA WYROCZNIA, Rick Riordan – przede mną jeszcze trzy tomy Olimpijskich Herosów, ale i tak musiałam już się wyposażyć w egzemplarz Ukrytej Wyroczni (swoją drogą, z przepiękną okładką), bo ostatnio na nowo odkryłam magię Riordana, a ukarany Apollo mający do wypełnienia misję w ciele nieporadnego, brzydkiego nastolatka? To przecież brzmi genialnie! Zawsze lubiłam tego boga i nie mogę się doczekać, aż poznam tę historię (o ile uda mi się przebrnąć przez Olimpijskich Herosów, bo na razie strasznie opornie mi to idzie).
  • BERŁO SERAPISA I INNE OPOWIADANIA, Rick Riordan – skoro już postanowiłam zaszaleć z zamówieniami na stronie Galerii Książki, nie mogło się obyć bez kolejnej książki Ricka Riordana do mojej małej kolekcji! Słyszałam wiele pozytywnych opinii na temat tych opowiadań i bardzo chętnie się z nimi zapoznam. 
  • INWAZJA NA TEARLING, Erika Johansen – pierwsza część zupełnie niespodziewanie wciągnęła mnie w swój świat i już nie wypuściła, mimo że początkowo podchodziłam do niej sceptycznie. W Królowej Tearlingu dostrzegłam ogromny potencjał, a Kelsea bez wątpienia stała się jedną z moich ulubionych bohaterek w literaturze young adult. Takie czynniki jak doskonale wykreowane postaci, niespotykany świat, pełna politycznych intryg i zdrad rzeczywistość młodej królowej sprawiły, że Erika Johansen kupiła mnie pierwszym tomem, więc liczę na to, że drugi nie będzie odstawał od poprzedniego. 
A tutaj macie moje targowe zdobycze! Jestem po prostu zakochana w mojej najnowszej tote bag, jest po prostu cudowna<3 Kupiłam ją właściwie rzutem na taśmę i wiem, że strasznie bym żałowała, gdybym wróciła bez niej do domu. Z zakupionych książek dwie były planowane (Gus Kim Holden, bo kocham Promyczka oraz November 9 Colleen Hoover – dorwałam ostatni egzemplarz dostępny na stoisku, byłabym naprawdę zła na samą siebie, gdybym go nie wywalczyła), a dwie zupełnie spontaniczne – aż do dnia targów byłam przekonana, że nie przeczytam najnowszej części Harry'ego Pottera, jednak gdzie się nie obróciłam, ta okładka mnie prześladowała i w końcu uległam, dość podobnie było także ze Słowikiem Kristin Hannah. Nieplanowany zakup, jednak liczę na dobrą lekturę. Rzadko poddaję się impulsowi, ale cieszę się, że ostatecznie to zrobiłam ;) Oprócz tego zdobyłam cztery zakładki oraz kalendarz, który od stycznia będzie miał swoje miejsce przy biurku!

Czytaliście już którąś ze zdobytych przeze mnie książek i wyjątkowo mocno ją polecacie? A jakie są wasze łupy z Targów Książki w Krakowie? Bardzo chętnie się przekonam, co zwróciło waszą uwagę wśród tysięcy egzemplarzy przywiezionych przez wystawców!
Czytaj dalej »

środa, 2 listopada 2016

Kiedy pada deszcz, czyli otwieranie nowego rozdziału w życiu

0
Kiedy pada deszcz czekało na mnie niemal cztery miesiące. Bardzo chciałam przeczytać powieść Lisy De Jong i wielokrotnie podnosiłam ją z mojego niekończącego się stosu książek do przeczytania, ale z jakiegoś powodu czułam, że to nie jest odpowiedni moment i powinnam jeszcze trochę poczekać. Aż w końcu nadszedł dzień, gdy stwierdziłam, że jestem gotowa zmierzyć się z tym, co autorka przygotowała. Byłam w błędzie. Nie byłam gotowa na to, co znalazłam w Kiedy pada deszcz. Nie sądzę, by ktokolwiek był gotowy. 

Kate jednej nocy została ograbiona z wszystkiego – z poczucia bezpieczeństwa, szczęśliwej przyszłości, zaufanych przyjaciół i szansy na miłość. Nie potrafi zapomnieć o tym, co się wydarzyło i przez to od niemal dwóch lat tkwi w jednym miejscu, niezdolna do ruszenia naprzód. Wszystko się zmienia, gdy do jej małego, sennego miasteczka przyjeżdża Asher. Chłopak z miejsca rozbudza zainteresowanie Kate, powodując, że dziewczyna zaczyna otwierać się na świat i odzyskiwać to, co straciła. 

Kiedy pada deszcz posiada niezwykle melancholijną, przytłaczającą atmosferę. To nie jest lekka opowiastka na jeden wieczór, to głęboka historia, która odziera nas ze złudzeń kawałek po kawałku, aż stajemy się bezbronni wobec ciężaru, jaki nosi w sobie główna bohaterka. Po traumatycznych wydarzeniach Kate zupełnie wycofała się z życia; zamknęła się w sobie, odpychając od siebie wszystkich ludzi, na których jej zależało. Stała się nie tylko wyobcowaną samotniczką, ale straciła także zdolność do cieszenia się życiem. Niczym maszyna pracowała w niewielkiej knajpce jako kelnerka, niedziele poświęcała na maratony filmowe z matką, biegała, ale głównie rozpamiętywała tę jedną noc, która zmieniła wszystko i rozmyślała nad swoją zmarnowaną przyszłością. Kate została zniszczona w najbardziej ohydny, bestialski sposób i dusiła to w sobie, nie pozwalając nikomu zajrzeć do swojego wnętrza.

Na przestrzeni książki dziewczyna przechodzi jednak przemianę. Po poznaniu tajemniczego Ashera Kate w końcu się otwiera – nie tylko na świat, ale także na innych ludzi. Staje się impulsywna, zaczyna cieszyć się małymi rzeczami, uczy się spychać na bok swoje lęki i podejmować ryzyko, które z każdym krokiem przybliża ją do normalnego funkcjonowania. Ta nowa Kate stała się nieco bezbarwną postacią, patrząc na sposób, w jaki przeżyła dwa lata, trudno uwierzyć w to, jak łatwo przyszło jej zaufać zupełnie nieznajomej osobie i jej relacja z Asherem rozwinęła się zbyt szybko, chociaż pozostała słodka i niewinna. Jednak chociaż miłość jest osią fabularną powieści, Kiedy pada deszcz to tak naprawdę historia o uzdrowieniu. O wychodzeniu ze swojej strefy komfortu i próbowaniu nowych rzeczy. O momencie, w którym stanęło się na rozdrożu i trzeba wybrać między trwaniem a życiem. O podejmowaniu walki o lepsze jutro i o mierzeniu się z własnymi lękami. O odnajdywaniu siebie i budowaniu własnej przyszłości po tragedii. O ocaleniu.

Może autorka nie starała się znacząco wyjść poza znane nam z literatury New Adult schematy, może bohaterowie byli bezosobowi, a finał nieco przesłodzony jak na ogólny charakter książki. Może nie powinnam być tak bardzo zachwycona, jednak podczas czytania Kiedy pada deszcz dosłownie cierpiałam. Bolał mnie każdy, choćby najmniejszy skrawek duszy i drżały mi palce, kiedy przerzucałam kolejne kartki. Wystarczyło mi zaledwie kilkadziesiąt stron, bym zakwalifikowała tę powieść do tych najpiękniejszych i najbardziej wartościowych historii, jakie przeczytałam w życiu, bo Lisa De Jong umieściła w swoich słowach tak wielki ładunek emocjonalny, że przeniknęły one wprost do mojego jestestwa. Kiedy pada deszcz może nie wybija się na tle fabularnym, ale autorka wzbudziła we mnie tak wielką falę emocji, że zupełnie nie zwróciłam na to uwagi, za bardzo przejęta, urzeczona i zmiażdżona historią toczącą się na moich oczach. Przeczytajcie. Cholernie warto.


Cykl Rain:
Kiedy pada deszcz // Kiedy wszystko się zmienia // Kiedy pozostaje żal
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia