piątek, 31 marca 2017

Perfekcyjne, czyli jak daleko jesteś w stanie się posunąć, by pozostać idealną

0
Sara Shepard to autorka, która jest głównie znana ze swojego tasiemca, składającej się z szesnastu tomów serii Pretty Little Liars i chyba niewiele jest osób, które nie kojarzą tego tytułu, choćby za sprawą popularnego serialu. Nigdy specjalnie mnie nie ciągnęło do tego cyklu autorki, bo liczba tomów jest naprawdę porażająca, ale kiedy dostałam możliwość zapoznania się z inną powieścią Sary Shepard, postanowiłam się przekonać na własnej skórze, skąd wzięła się jej popularność. 

Ava, Caitlin, Mackenzie, Julie i Parker – wszystkie dążą do perfekcji bez względu na cenę.
Połączyła je nienawiść do przystojnego kobieciarza Nolana Hotchkissa, który zranił każdą z nich. Dziewczęta planują morderstwo doskonałe – w żartach, rzecz jasna, bo nigdy by się na to nie odważyły. Kiedy Nolan ginie tak, jak to planowały, nastolatki stają się głównymi podejrzanymi. Tylko że to nie one zabiły!
A więc kto? Jeśli szybko nie rozwiążą zagadki i nie zdemaskują mordercy, ich perfekcyjne życie legnie w gruzach.
Opis z LubimyCzytać

Bardzo mi się podobało, że autorka stopniowo odkrywała przed nami swoje karty, nigdy nie było wiadomo, jaką informacją z przeszłości dziewczyn czy odnośnie tego feralnego wieczoru nas zadziwi. Jestem naprawdę mile zaskoczona wątkiem kryminalnym, który subtelnie przewijał się przez fabułę, spajając poszczególne wydarzenia ze sobą, lecz nie zdominował całej historii. Sieć intryg jest na tyle przemyślana, aby czytelnik niczego się nie domyślił, a oczekiwał na kolejne wskazówki z zapartym tchem. Sara Shepard genialnie stopniowała napięcie, co do tego nie ma żadnych wątpliwości, ale już od początku uderzyła mnie... wtórność tego wszystkiego. Może nigdy nie czytałam książek z serii Pretty Little Liars, jednak oglądałam serial i te dwie rzeczy mają ze sobą naprawdę dużo wspólnego. Znowu mamy pięć dziewczyn, które wydają się być idealne, bez skazy, ale każda z nich niesie z sobą jakiś bagaż z przeszłości i tajemnicę. Znowu w ramach zemsty robią coś, czego nie powinny, a upokarzający żart kończy się tragedią. Znowu ktoś próbuje wrobić je w przestępstwo, którego nie popełniły. Można tak wymieniać dalej i choć obie te serie różnią się szczegółami, to zamierzenia na całą historię są podobne, więc jestem trochę niezadowolona z autorki za to, że nie postarała się wymyślić czegoś nowego i wyjątkowego. Zwłaszcza że w Perfekcyjnych prym wiodły wątki obyczajowe, których rozwiązanie było tak oczywiste, że nieustannie wywracałam oczami podczas czytania. Trudno w tej książce liczyć na szalone zwroty akcji, zaskakujące były bardziej flashbacki niż to, co faktycznie się działo w fabule, choć myślę, że jest to w głównej mierze wymuszone tym, że autorka dawała nam czas na odkrycie bohaterek, ich tajemnic i wdrożenie się w ich sytuację życiową, gdy nagle wszystko wywraca się do góry nogami po śmierci Nolana.

Na początku miałam dość duży problem z wgryzieniem się w Perfekcyjne, bowiem mamy aż pięć narratorek. Co rozdział towarzyszymy innej dziewczynie w walce z jej demonami, a ja nie przepadam za powieściami, w których jest tak duża ilość perspektyw. Dość szybko jednak przestało mi to przeszkadzać, bowiem gdyby nie różne imiona i odmienne historie, pewnie nawet bym się nie zorientowała, że zmieniła się narratorka. Sara Shepard tak skupiła się na przeszłości dziewczyn i ich obecnych rozterkach, że po prostu nie zostało miejsca na rozwinięcie ich charakterów i wszystkie są identyczne, tak jak mówiłam, różnią się tylko imionami, historią i środowiskiem. Bohaterowie nie mają żadnej głębi, ale co dziwne, da się ich lubić! Nie mogę powiedzieć, że zżyłam się z dziewczynami, lecz zdecydowanie odczuwam do nich dziwną sympatię i im kibicuję. Autorka w bardzo sprytny sposób przemyciła za pomocą swoich postaci ważne problemy społeczne jak prześladowanie w szkole, silną presję na bycie bez skaz, wyścig szczurów, przemoc domowa, rodzic cierpiący na obsesyjne zbieractwo... Można by tak jeszcze długo wymieniać i mimo wykorzystywania przez Sarę Shepard pewnych kalek oraz wyświechtanych schematów, bardzo się cieszę, że za każdym razem oprócz przedstawienia kryminalnej historii czy zwykłych rozterek nastolatek, stara się również zgłębić trudne tematy, również te pozostające społecznym tabu.

Szczerze mówiąc, jestem zdziwiona tym, jak bardzo Perfekcyjne przypadły mi do gustu. Może nie jest to wybitna lektura, należy raczej do gatunku guilty pleasures, ale czytało mi się ją bardzo dobrze, stanowiła świetne, niewymagające odstresowanie. Co prawda nie wiem, czy ta powieść przypadłaby do gustu fanom serii Pretty Little Liars, bo występuje dużo podobieństw między tymi historiami, lecz jeśli ktoś nie miał jeszcze przyjemności zapoznać się z prozą Sary Shepard, powinien być jak najbardziej zadowolony. A samo zakończenie książki... Kurczę, Sara, takich rzeczy się po prostu nie robi! Miałam nadzieję, że cała historia zamknie się w jednym tomie, ale spokojnie, nie musicie obawiać się kolejnego tasiemca, druga część jest zarazem tą finalną i już nie mogę się doczekać, aż poznam wszystkie odpowiedzi na swoje pytania! Podsumowując, Perfekcyjne to lekka, przyjemna historia dla młodzieży z wciągającą zagadką kryminalną w tle. Może nie powala oryginalnością, ale czyta się ją niezwykle szybko i zanim się obejrzycie, przewrócicie ostatnią kartkę z ogromnym szokiem wypisanym na twarzy i palącą potrzebą zapoznania się z drugim tomem!


Duologia The Perfectionists:
Perfekcyjne // The Good Girls

Książka Perfekcyjne dostępna jest do kupienia tylko w Moondrive Shop! Serdecznie zapraszam! 
Czytaj dalej »

wtorek, 28 marca 2017

20 faktów o mnie

0
Cześć, książkoholicy! Dzisiejszy dzień jest wyjątkowy, bo właśnie obchodzę swoje 20 urodziny! To straszne szaleństwo, nie mam pojęcia, kiedy ten czas minął, ale wcale nie czuję się inaczej i mam nadzieję, że tak mi już zostanie. Z tej okazji przygotowałam jednak dla was post z dwudziestoma faktami, a raczej ciekawostkami o mnie :) O niektórych rzeczach pewnie już wiedzieliście, o innych nie, lecz mam nadzieję, że i tak będzie wam się podobało :) 


Moim pierwszym fikcyjnym zauroczeniem był Piotruś Pan i niezmiennie zajmuje on wyjątkowe miejsce wśród moich licznych mężów. Kiedy byłam mała, marzyłam tylko o tym, żeby przyleciał i zabrał mnie do Nibylandii. 

Widziałam wszystkie filmy nakręcone na podstawie książek Nicholasa Sparksa, ale nie przeczytałam żadnej jego powieści. I nie, moim ulubionym filmem wcale nie jest Pamiętnik!

Nie znoszę zapachu kawy. Uwielbiam za to herbatę (zwykłą, czarną, bez szaleństw) i gorącą czekoladę. 

Nie pamiętam okresu w moim życiu, w którym bym nie czytała. Nigdy nie trzeba było mnie specjalnie do tego zachęcać, sama sięgałam po kolejne tytuły. 

Moją ulubioną księżniczką Disneya jest Mulan.

Jestem dumną przedstawicielką domu Hufflepuff z wilkiem jako patronusem i różdżką 12 cali z sykomory z włosem jednorożca, sztywna.

Chociaż książki to niewątpliwie jedna z moich największych pasji, nie jest jedyną. Uwielbiam pisać własne historie, jeździć konno, blogować, a pieczenie uznaję za najlepszy sposób na pozbycie się złości ;)

Bardzo rzadko słucham muzyki. Nie mam ulubionego gatunku, z reguły ciągnie mnie do ballad, bo mają najpiękniejsze słowa. Takie zboczenie humanistki ;)

Panicznie boję się horrorów, unikam ich oglądania jak ognia, bo nawet jeśli to fikcja, te sceny będą mnie jeszcze prześladować na długo po oglądnięciu filmu i nie potrafię ich wyrzucić z głowy.

(Dodatkowa ciekawostka: jestem beznadziejnym przypadkiem, jeśli idzie o grafikę komputerową, dlatego wybaczcie mi wszystkie niedociągnięcia!
Załóżmy, że pierwsza część dotyczyła hobby, więc teraz jedziemy kolejną wyliczankę od nowa i stąd inna oprawa xD A tak dobrze mi szło!)

10. Nie umiem zasnąć, jeśli w pokoju nie mam całkowitej ciemności i ciszy. Mam bardzo lekki sen i łatwo się wybudzam, a zasypianie w nowych miejscach to dla mnie koszmar.

11. Uwielbiam pisać piórem.

12. Odkąd zaczęłam oglądać koreańskie dramy, zafascynowałam się wschodnią kulturą – nie tylko obyczajami, ale także językiem i moim wielkim marzeniem stało się pojechanie do Azji, choć wcześniej nie był to mój pierwszy wybór, jeśli chodzi o podróże.

13. Najlepsze lody to te o smaku ciastek Oreo!

14. Nie znoszę sukienek i spódnic. Nawet na własnej studniówce nie pojawiłam się w podobnej kreacji; zamiast tego zdecydowałam się na jednoczęściowy, elegancki kombinezon i uważam to za jedną z lepszych decyzji w moim życiu. 

15. Na żadnym z moich świadectw ukończenia klasy nie znajdziecie ocen niższych niż szóstka i piątka. Utrzymanie moich ocen końcowych na takim poziomie było moją małą obsesją.

16. Trudno mi znieść wszelkiego rodzaju perfumy, bo od razu dostaję zawrotów głowy i czuję się po prostu niedobrze.

17. Można powiedzieć, że jest ze mnie mały wampir – nie lubię słońca, a przy pierwszych, wiosennych promieniach słońca pojawia się u mnie uczulenie ;)

18. Mimo to jestem strasznym zmarzluchem, mam zawsze zimne dłonie i stopy.

19. Jestem strasznie sentymentalna i chomikuję zupełnie nieprzydatne mi rzeczy.

20. Przepis na najlepszy dzień? Karaoke z piosenkami z High School Musical/bajek Disneya, gorąca czekolada z piankami, deszcz za oknem, ciepły, puchaty kocyk, dobra książka, film Nicholasa Sparksa i snucie teorii spiskowych na temat tego, co się stało z moim listem z Hogwartu ;)


To tyle na dzisiaj. Najbardziej mnie interesuje, do jakiego domu w Hogwarcie należycie, jaka jest wasza ulubiona księżniczka Disneya i kto był waszym pierwszym, książkowym crushem! Zostawiajcie odpowiedzi w komentarzach! 
Czytaj dalej »

sobota, 25 marca 2017

Epikbox #6

0
Cześć, książkoholicy! Na lutowego Epikboxa przyszło nam czekać naprawdę długo, w końcu jest już właściwie końcówka marca, ale wokół tego pudełka było mnóstwo zawirowań. Osobiście zdecydowałam się go zamówić ze względu na figurkę Mystery Funko Pop, która miała znaleźć się w środku, jednak okazało się, że dostawca nie był w stanie dostarczyć produktu w terminie, byłyby chyba dostępna dopiero w maju i z tego powodu Epikbox został rozesłany bez figurki, w zamian za to miała pojawić się większa ilość gadżetów. Nie ukrywam, że byłam z tego powodu mocno zawiedziona i zła, bo gdyby nie Funko Pop, nie zdecydowałabym się na zakup. Nie będę jednak przedłużać, zaraz sami zobaczycie, co znalazłam w środku i czy naprawdę wynagrodziło mi to stratę figurki. 
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to teczka ze ślicznym motywem. Na pewno będę ją wykorzystywała do przechowywania kserówek i innych papierów. W środku znalazłam trzy plakaty; jeden przedstawia Feyrę i Rhysa (<333), wiem, że drugi ma coś wspólnego z Diabelskimi Maszynami Cassandry Clare, ale nie mam pojęcia, kto się na nim znajduje, a trzeci przedstawia Kaza i Inej i właśnie on podoba mi się najbardziej, jest przepiękny! Co prawda jeszcze nie znalazłam dla tych obrazków miejsca w pokoju, jednak na pewno postaram się znaleźć przestrzeń, na której będę mogła je powiesić, zwłaszcza ten odnoszący się do Szóstki Wron

Oto kolejne gadżety, które znalazłam w środku. Na początku nie byłam specjalnie zadowolona z kolejnej torby, jednak strasznie podoba mi się jej design i ze wszystkich, jakie posiadam, jest najlepszej jakości, naprawdę gruba i solidna. Oprócz tego małe, słodkie lusterko z napisem Reading is always in fashion, kołonotatnik (ich nigdy za mało!) oraz podstawka pod kubek z motywem książki, która już okazała się być dla mnie bardzo przydatna. 

W pudełku znalazłam także krótką notatkę od autorki książki, reklamę najnowszego epikbox vintage (trochę szkoda, że nie zawarto jakiegoś kodu promocyjnego) oraz cytat Sary J. Maas (na odwrocie znajduje się lista wszystkich gadżetów), który mam zamiar powiesić na tablicy korkowej, bo wygląda wprost cudownie. Do tego duża zakładka magnetyczna z Hedwigą, a ponieważ jestem małą psychofanką zakładek od Epikboxa, jestem oczywiście przeszczęśliwa z tego powodu.

Na koniec książka, czyli Zakazane życzenie Jessici Khoury. Z oczywistych względów wszyscy już wiedzieliśmy, jaką powieść znajdziemy w środku. Kiedy kupowałam Epikboxa, liczyłam na Gniew i świt, jednak tę książkę również miałam w planach i cieszę się, że będę miała okazję się w nią zagłębić. W końcu to retelling Aladyna! 

To już cały lutowy Epikbox. Czy jestem bardzo rozczarowana? Nie. Czy jestem z niego zadowolona? Nie do końca. Dodatkowe gadżety nie wynagrodziły mi braku figurki, bo były bardzo typowe i pojawiały się już w poprzednich pudełkach, a rekompensatą miało być coś ekstra. Może nie rozpaczam, ale nie jestem też w pełni usatysfakcjonowana. Choć początkowo byłam zachwycona ideą książkowych boxów, wraz z czasem ich zawartość uległa pogorszeniu i straciła swój czar. Osobiście mam zamiar zrezygnować z dalszego kupowania czytelniczych pudełek, ale wy dajcie mi znać, czy wyposażyliście się w lutowego Epikboxa, jakie są wasze odczucia i czy w ogóle wciąż są wśród was chętni na zakup różnych boxów :) 
Czytaj dalej »

środa, 22 marca 2017

Cztery pory książki: wiosna

0

Cześć, książkoholicy! Dzisiaj przychodzę do was z nieco innym postem, którego pomysłodawczynią jest Paulina z BookZoone. Zaprosiła ona kilka blogerek do udziału w akcji, która nazywa się Cztery pory książki – możecie więc spodziewać się jeszcze trzech postów z poleceniami książek, które kojarzą nam się z daną porą roku. Ponieważ wczoraj rozpoczęła się astronomiczna wiosna, odrobinę spóźniona prezentuję wam post z powieściami, które polecają bloggerki na ten okres!


MORZE SPOKOJU
Katja Millay

Całe życie Nastyi jest już przekreślone. To wydarzenie sprzed dwóch i pół roku zmieniło ją. Jak to jest nie odzywać się do kogoś od prawie 500 dni ? Ona zna na to pytanie odpowiedź. Zostawia swoją rodzinę i przeprowadza się do ciotki, tylko po to by nie stawać się już przyczyną każdej kłótni rodziców. On zniszczył ją oraz całe jej życie. Już nigdy nie będzie jak kiedyś.
Josh wydaję się, że jest to chłopak cichy, odosobniony, który spędza czas tylko sam ze sobą. Ale tak naprawdę tylko on wie jak to jest, kiedy twoja obecność przypomina ludziom o śmierci. O tym jak kruche jest życie.W pierwszej chwili wydaję się, że tych ludzi nic nie łączy. Ale oni razem ochronią się przed swoją skomplikowaną przeszłością.
Sięgając po tę książkę nie miałam dużych oczekiwań, ale jak tylko zaczęłam ją czytać, zakochałam się. Z pozoru jest to książka jak każda inna obyczajówka, jednak to właśnie ona poruszyła najgłębsze skryte w moim sercu uczucia. Pokochałam bohaterów oraz całą historię przedstawiającą ich życie, duży wpływ miały na to umiejętności autorki, która wykazała się dobra ręką do pisania. Polecam tę historię szczególnie na wiosnę ponieważ pokaże wam ona jak cieszyć się każdym dniem i podniesie was na duchy w nawet najgorszy dzień.

~Wiktoria (wiktoriaczytarazemzwami.blogspot.com)


P. S. I LIKE YOU
Kasie West

Cześć, tutaj Patrycja (Jabłuszkooo). Bardzo dziękuję Pauli za zaproszenie do udziału w jej małym projekcie. Miałam lekki dylemat jaką książkę polecić na wiosnę, ale ostatecznie zdecydowałam się na książkę Kasie West ,,P.S. I Like You". Ogólnie autorka strasznie kojarzy mi się z wiosną, więc sądzę, że to dobry wybór. Powieść, którą wybrałam opowiada o Lily, dziewczynie kochającej alternatywne zespoły, grającej na gitarze i tworzącej własne teksty, a także kimś, kto uważa się odmiennym od reszty. Pewnego dnia zapisuje wers piosenki jednego z zespołu na ławce, następnego dnia odkrywa, że ktoś dopisał kolejny wers. Dziewczyna zaskoczona jest faktem, że ktoś też słucha tak odmiennego zespołu jak ona. Akcja książki nie zdradza nam kim jest tajemnicza osoba korespondująca od tego momentu z Lily, co jeszcze bardziej wzbudza ciekawość czytelnika. Myślę, że ta książka jest idealnym wstępem do zaczytanej wiosny :)

~Patrycja (jabluszkooo.blogspot.com)


PRAWIE JAK GWIAZDA ROCKA
Matthew Quick

Rozkwitające kwiaty, coraz dłuższe i cieplejsze dni, pełno kwiatów - właśnie tak kojarzy mi się wiosna ( i większości z Was pewnie też). Dlatego kiedy pomyślałam o tym jaką książkę wybrać było dla mnie oczywiste, że przedstawię powieść "Prawie jak gwiazda rocka".
Pełna optymizmu i motywacji do działania. W której autor zgrabnie przemyca wątki trudnego dorastania. Tak najprościej określić tą książkę.
Jednak, żeby nie było tak kolorowo trzeba nadmienić, że nawet w najpiękniejszy dzień może spać deszcz. Zimny i niespodziewany, który zniszczy nasze plany. Może to wyjście na spacer, a może jakąś zabawę. Na główną bohaterkę również czeka taka niemiła niespodzianka, jednak po przeczytaniu odkryjecie jak cieszyć się mimo kałuż na swojej drodze.
Mam nadzieję, że Wam również przypadnie do gustu przesympatyczna Amber oraz jej przyjaciele, którzy tworzą mieszankę wszystkich możliwych charakterów, ale ta nieprzeciętna siedemnastolatka dogaduje się z wszystkimi i sprawia, że na ich twarzach pojawia się uśmiech.

~ Paulina (bookzoone.blogspot.com)


PROMYCZEK
Kim Holden


Wiosna kojarzy mi się z początkiem, odnowieniem i życiem. Tak w trzech słowach opisałabym tę porę roku (notabene moją ulubioną) i znalezienie książki, która odpowiadałaby tej charakterystyce, wcale nie było takie łatwe, jak początkowo zakładałam. Dopiero po dłuższej chwili zastanowienia uświadomiłam sobie, że znam wręcz idealną powieść, o której na pewno wcześniej słyszeliście – jest nią cudowny, porażający i przepiękny Promyczek Kim Holden. Przeczytałam naprawdę wiele powieści z gatunku New Adult, jednak żadna nie doprowadziła mnie do tego punktu emocjonalnego, w który wpędziła mnie historia opowiedziana przez Kim Holden. Główna bohaterka, Kate, pozostaje dla mnie niedoścignionym wzorem pod względem zarażania innych ludzi pozytywną energią oraz umiejętności cieszenia się z małych rzeczy, według mnie ta dziewczyna jest uosobieniem wiosny i naprawdę nie mogłabym trafić lepiej. Promyczek rozerwał mnie na strzępy w każdym możliwym tego słowa znaczeniu; ta powieść jednocześnie niszczy i scala, doprowadza do łez i do szczerego śmiechu. To jedna z najpiękniejszych historii, jakie czytałam w życiu i chociaż złamała mnie, rozbiła na kawałeczki, po prostu zniszczyła, jednocześnie napełniła mnie optymizmem oraz nadzieją.


Promyczek to oczywiście moje polecenie, ten rok trwa już trzy miesiące, a ja jeszcze nigdzie wam go nie wciskałam, musiałam to nadrobić ;) 
To teraz zdradźcie mi w komentarzach, jaka książka kojarzy wam się z wiosną! Bardzo chętnie się przekonam, jakie powieści wam teraz w duszy grają, gdy za oknem jest słoneczko, ptaszki ćwierkają i aż chce się żyć! Z góry ostrzegam, że to wcale nie jest takie proste, jak się wydaje – mam wrażenie, jakby z pozostałymi porami roku kojarzyły nam się określone, literackie gatunku, a wiosna wcale nie ma takiego przywileju. 
Czytaj dalej »

niedziela, 19 marca 2017

Serial: The Crown – sezon 1

0
Po oglądnięciu czterech koreańskich dram zaledwie w dwa tygodnie zaczęłam odczuwać pewien przesyt azjatyckimi produktami i postanowiłam zrobić sobie od nich przerwę. Aby trochę urozmaicić swój program, zdecydowałam się sięgnąć po brytyjski serial, o którym ostatnio zrobiło się naprawdę głośno. Nie byłam przekonana, czy The Crown ostatecznie mi się spodoba, jednak potrzebowałam odskoczni, a produkcja o królowej, która do tej pory kojarzyła mi się z zimną, wyniosłą kobietą tak bardzo odbiegała klimatem od koreańskich dram, jak tylko mogła. Ostatecznie The Crown okazało się być czymś o wiele więcej niż tylko odskocznią, a ja sama jestem pod ogromnym wrażeniem całego serialu.

The Crown ma opowiadać historię Elżbiety Windsor od momentu jej koronacji aż do czasów współczesnych. Pierwszy sezon obejmuje jej drogę do tronu i kilka pierwszych lat planowania młodej królowej, która przejęła koronę po niespodziewanej śmierci jej ojca, króla Jerzego VI, w 1952 roku. Rozpoczyna się od ślubu Filipa oraz Elżbiety, a kończy w momencie, w którym jest ona już ukształtowaną władczynią. 


To, co podoba mi się w The Crown to fakt, że rzeczywistość rodziny królewskiej i jej zachowanie nie zostaje sztucznie upiększone, ale nie jest również w żaden sposób oceniane. Z ekranu emanuje naturalność i prawdziwość Windsorów, którzy zostali ukazani jako czujący, oddychający ludzie, mimo że naród chce w nich widzieć jedynie przedmiot – noszoną z dumą koronę. Nie są idealni, ale nie są także nadmiernie obarczeni wadami; są po prostu ludzcy. Popełniają błędy, kłócą się z najbliższymi, podejmują wyrachowane decyzje, które trudno nam zrozumieć, ale ciężar odpowiedzialności na ich barkach uniemożliwia podążanie za głosem serca. The Crown odsłania przed nami brytyjską monarchię w sposób do tej pory niespotykany, ale z ogromną dozą subtelności oraz szacunku, tutaj królują niedomówienia, które nadają całej produkcji niesamowitej atmosfery. Początkowo nie byłam pewna, czy historia Elżbiety II będzie w stanie mnie sobą zainteresować, ale jestem wprost oczarowana, choć nie jest to mój typowy wybór serialu. Nie ma tutaj pędzącej do przodu akcji, skandali, masowo wypadających trupów z szaf, knujących arystokratów próbujących wbić sobie nawzajem nóż w plecy, jednak to wcale nie znaczy, że The Crown pozbawione jest emocji czy napięcia. Skrywają się one pod pozornie spokojną powierzchnią podobnie jak monarcha musi okiełznać własne uczucia i zdystansować się od otaczającej go rzeczywistości. Do gustu niezwykle przypadła mi formuła całego serialu – każdy kolejny odcinek skupia się wokół jednego ważnego historycznego wydarzenia, wplatając w to również bardziej osobiste rozterki, dzięki czemu całość jest spójna i płynna, mimo że akcja obejmuje kilka lat rządów młodziutkiej królowej.


Na szczęście The Crown skupia się nie tylko na obowiązkach nowej, niepewnej monarchini nieprzygotowanej do przejęcia władzy po ojcu, ale także na trudnych relacjach rodzinnych, pozostałych członkach dworu czy samym rządzie reprezentowanym głównie przez Winstona Churchilla. Mamy możliwość wyjścia poza pałac i zetknięcia się z opinią publiczną czy politycznymi rozterkami po wojnie. Fabuła może nie jest ekscytująca, skoro brakuje tutaj poważnych zdrad, morderstw, intryg czy pikantnych szczegółów, ale jest niesamowicie wciągająca. Jednak choć krążymy między różnymi wątkami, ostatecznie wszystko jest w jakiś sposób powiązane z Elżbietą, która ma być dla swoich ludzi symbolem. The Crown bardzo dużo miejsca poświęca na dokładne wytłumaczenie, czemu służy monarchia w dzisiejszych czasach, jaka jest jej rola. Królowa jest najważniejszą osobą w państwie i teoretycznie wszyscy liczą się z jej opinią, lecz ostatecznie nie ma nic do powiedzenia. Bo symbole nie mówią. 


Muszę wspomnieć o dbałości o szczegół, z jaką została zrealizowana cała produkcja. Ogląda się ją z prawdziwym zachwytem! Nie sposób nie docenić cudownej muzyki, kostiumów, scenografii... Jednak to bohaterowie przykuwają wzrok, są olśniewający oraz nietuzinkowi, a ich historie, wszystkie bez wyjątku, poruszają. Elżbieta kieruje się w swoim życiu rozsądkiem, jest pozbawiona charyzmy i zdeterminowana, by postępować zgodnie z obowiązującymi od setek lat zasadami, co powinno z niej uczynić mało interesującą postać, jednak jej charakter jest wielopoziomowy. Z jednej strony to młoda kobieta, która pragnie być jedynie żoną i matką, a z drugiej królowa, która w imię panujących na dworze reguł musi odrzucić wszelkie osobiste przekonania, by dobrze spełniać swoją rolę, przez co sprawia wrażenie oziębłej. Brak doświadczenia w politycznych gierkach ją gubi, a potrzeba sprostania oczekiwaniom jako władczyni doprowadza do rozpadu jej dobrych relacji z mężem czy siostrą. Sam Filip również jest fascynującą postacią. Sfrustrowany i nieszczęśliwy, zamknięty w pałacu i sprowadzony do roli królewskiej ozdoby, wrzucony w sam środek życia, którego nie chciał, a wszystko to w imię miłości do Elżbiety. Łatwo polubić księcia Edynburga, zdecydowanie trudniej ocenić jego działania, bo zamiast okazywać wsparcie, obarczał swoją żonę pretensjami i subtelnymi oskarżeniami. A to tylko dwójka głównych bohaterów. Król Jerzy VI, Maria – królowa wdowa, księżniczka Małgorzata, książę Edward, który abdykował i w końcu Winston Churchill... Każde z nich skrywało drugie, a nawet trzecie oblicze, wszyscy byli cudownie niejednoznaczni i skomplikowani, a obserwowanie ich wzajemnych interakcji było niesamowite. Chyba jeszcze nigdy nie oglądałabym serialu tak skupionego na bohaterach, jednak ostateczny obraz – inteligentny, pełen niuansów, wielowarstwowy – jest genialny.


The Crown urzeka swoją subtelnością, oczarowuje widza prawdziwością oraz intymnością. Piękna, bogata scenografia, aktorzy, którzy odwalili kawał dobrej roboty i nie mogę wyjść z podziwu nad ich umiejętnościami, wspaniały klimat połowy XX wieku... To wszystko tworzy produkcję bez wątpienia wartą poświęcenia jej czasu. Nie sądziłam, że The Crown aż tak mi się spodoba. Może nie wbiło się do czołówki moich ulubionych seriali, jednak pozostaję pod ogromnym wrażeniem całości i chętnie się przekonam, co przyniesie ze sobą kolejny sezon. 

Czytaj dalej »

czwartek, 16 marca 2017

Ostatnie tchnienie, czyli czas uratować świat przed apokalipsą

0
Dark Elements to trylogia, którą w zeszłym roku wciskałam wam na każdym kroku. Kiedy już wydawało mi się, że żadna powieść z gatunku paranormal romance nie jest w stanie mnie zaskoczyć, a co dopiero w sobie rozkochać, pojawił się Ognisty pocałunek Jennifer L. Armentrout i zmusił do zrewidowania tego poglądu. Nic więc dziwnego, że byłam niezwykle podekscytowana finałem całej tej historii i kiedy tylko Ostatnie tchnienie wpadło w moje ręce, zabrałam się za czytanie. 

Niekiedy miłość trwa aż do ostatniego tchnienia.
Każda decyzja niesie ze sobą konsekwencje, a siedemnastoletnia Layla musi stawić czoła najtrudniejszym wyborom. Co wybierze, światło czy mrok? Z jednej strony grzeszny, seksowny, demoniczny książę Roth, z drugiej Zayne – wspaniały, troskliwy strażnik, z którym jednak nigdy nie wyobrażała sobie związku. Najtrudniejsza decyzja dotyczy jednak tego, której połowie swojej natury powinna zaufać.
Dziewczyna ma też nowy problem. Najniebezpieczniejszy z demonów, lilin, został uwolniony, by siać spustoszenie wokół niej, włączając w to jej przyjaciół. Aby uchronić Sama przed losem dużo gorszym niż śmierć, Layla musi paktować z wrogiem, jednocześnie chroniąc miasto – i swoją rasę – przed zniszczeniem.
Rozdarta między dwoma światami i dwoma różnymi chłopakami, niczego nie jest pewna, a już najmniej tego, czy przeżyje, zwłaszcza kiedy dają o sobie znać stare kłopoty. Czasami jednak, gdy tajemnica goni tajemnicę, a prawda wydaje się niemożliwa do odkrycia, trzeba posłuchać głosu serca, wybrać stronę i walczyć do utraty tchu…
Opis z LubimyCzytać

Seria Dark Elements rozkochała mnie w sobie jak żaden paranormalny romans przedtem, stąd moje oczekiwania względem finału były ogromne. Poprzednie dwa tomy dostarczyły mi mnóstwa emocji, akcja pędziła jak szalona do przodu, a kolejne problemy tylko się nawarstwiały, tworząc wciągającą powieść, którą czytało się z wypiekami na twarzy. Ostatnie tchnienie miało być idealnym zwieńczeniem całej historii, ale... coś nie zagrało. Być może z ostatnim tomem wiązałam zbyt wielkie nadzieje i z tego powodu ostatecznie czuję się nieusatysfakcjonowana zakończeniem trylogii, jednak mam wrażenie, jakby fabuła w tym tomie nie posunęła się za bardzo do przodu. Brakowało mi dreszczyku emocji, bo na próżno w tej książce szukać zaskakujących zwrotów akcji; wielkimi krokami zbliżała się apokalipsa, a tempo pozostawało ospałe i dość monotonne. Layla nie robiła nic, by zapobiec pogorszeniu się ich sytuacji, zamiast tego skupiała się na miłosnych rozterkach i rozpaczy po niespodziewanej śmierci kogoś z jej bliskich. Przez jej bierność oraz niezdecydowanie cała historia po raz pierwszy utknęła w miejscu, a zamiast zapowiadanej epickiej potyczki dostaliśmy ze trzy mało wciągające sceny walki.

W Ostatnim tchnieniu po raz kolejny powraca problem pochodzenia Layli. Jej umiejętności wciąż ewoluują, stąd Jennifer L. Armentrout pokusiła się o ponowną próbę rozwiania wszelkich wątpliwości dotyczących mocy dziewczyny, jednak wytłumaczenie nieszczególnie mnie przekonało. Może nie było naciągane, bo w jakiś dziwny sposób wszystko się ze sobą kleiło, ale jak dla mnie było dość słabe. O wiele lepiej by to wypadło, gdyby autorka poprzestała na wyjaśnieniu umiejętności Layli, które zaprezentowała w drugim tomie. Ogólnie Ostatnie tchnienie obfitowało w kilka zupełnie absurdalnych pomysłów, naprawdę nie wiem, co się działo w głowie autorki, gdy pisała poszczególne sceny, które wywołały u mnie ogólne zażenowanie. W zamierzeniu miały być chyba zabawne, jednak ostatecznie spowodowały raczej niesmak. Wydaje mi się, że humor Jennifer L. Armentrout, który tak genialnie prezentował się w poprzednich dwóch częściach (a tutaj był właściwie niewidoczny), był wymuszony i nie do końca mi pasował.

Wiem, że na razie tylko narzekam na Ostatnie tchnienie, ale ta powieść naprawdę nie była zła! Widać wyraźną poprawę w postawie bohaterów (a może to zasługa faktu, że jest o wiele mniej Zayne'a, którego nie znoszę), przestali być tak irytujący i zaczęli podejmować w miarę logiczne decyzje, co naprawdę im się chwali po tym wszystkim, co odstawiali wcześniej! Wątek miłosny, którego byłam tak ogromną fanką, może w tym tomie aż tak bardzo mnie nie kupił, bo ta relacja straciła trochę na swojej zadziorności. Mój ukochany Roth nie wydawał mi się dłużej aż tak cudowny, ale winę za to zrzucam na Rhysanda, bo Ostatnie tchnienie czytałam niedługo po Dworze mgieł i furii, a wiadomo, że z moim mężem numer jeden i jego urokiem osobistym nie da się konkurować.

Ostatnie tchnienie dostarczyło mi mnóstwa rozrywki i pozwoliło zapomnieć o otaczającej mnie rzeczywistości na kilka cudownych godzin, zdecydowanie się nie nudziłam podczas czytania tej historii, ale... to już nie było to samo, co w wypadku pierwszej części. Cała trylogia rozpoczęła się od mocnego uderzenia, jednak z czasem straciła rozpęd i siłę przebicia wśród innych, podobnych powieści, choć i tak będę gorąco zalecała zapoznanie się z nią. Ostatnie tchnienie nie miało już tej samej iskry co poprzednie tomy, a samo zakończenie, choć jest zamknięte i rozwiewa wszelkie wątpliwości, mnie osobiście nie zadowoliło. Nie mogę jednak powiedzieć, że źle się bawiłam podczas czytania ostatniej części, to wciąż była dla mnie ogromna przyjemność, rozpływam się nad Rothem i cieszę się, że zapoznałam się z tą historią. Całej trylogii daję mocne siedem na dziesięć i polecam!


Trylogia Dark Elements:
Ognisty pocałunek // Arktyczny dotyk // Ostatnie tchnienie
Czytaj dalej »

poniedziałek, 13 marca 2017

Płytkie groby, czyli intryga w samym sercu kryminalnego półświatka dziewiętnastowiecznego Nowego Jorku

0
Kiedy zabierałam się za Płytkie groby, właściwie nic nie wiedziałam o tej książce – tylko tyle, że jest to kryminał retro i że główna bohaterka traci ojca. Według mnie to najlepszy sposób, żeby podejść do lektury tej powieści, bo zabiera nas ona w szaloną podróż z salonów nowojorskiej śmietanki do przestępczych cieni wielkiego miasta. Cieszę się, że postanowiłam dać szansę Płytkim grobom, bo zupełnie mnie oczarowały i zdecydowanie większa liczba osób powinna zapoznać się z tą książką!

Nowy Jork, XIX wiek. Przed piękną i bogatą Jo Monfort rysuje się świetlana przyszłość. Jednak jej plany unicestwia rodzinna tragedia: ojciec Jo ginie od przypadkowego postrzału. Czy jednak naprawdę był to wypadek? Dziewczyna ma wątpliwości.
Z pomocą Eddiego – młodego, niezwykle przystojnego reportera – Jo próbuje dociec prawdy. Im bliżej jest rozwiązania, tym więcej może stracić. Ale jest już za późno, by się wycofać. A życie bywa mroczniejsze, niż Jo Monfort, dziewczyna z dobrego domu, mogła sobie wyobrazić.
Opis z Lubimyczytać

Nawet nie wiecie, jak świetnie się bawiłam podczas czytania tej książki! Jest niezwykle ekscytująca i czyta się ją bardzo szybko, ale jest także pełna niespodzianek i tajemnic, które tylko się nawarstwiają wraz z zagłębianiem się w dopracowaną w najmniejszym szczególe fabułę. W Płytkich grobach występuje wiele wątków, które łączą się ze sobą w zupełnie niespodziewany sposób, więc nawet jeśli uda wam się odgadnąć rozwiązanie jednej z wielu zagadek, przed wami wciąż pozostaje wiele do odkrycia. Jennifer Donnelly w idealny sposób budowała napięcie w tej książce, wciągając nas w samo serce przestępczego światka Nowego Jorku. Co prawda początek był dość wolny i pierwsze sto stron było dla mnie zniechęcające, ale służyło to budowaniu atmosfery XIX-wiecznej śmietanki towarzyskiej, w której od kobiety wymagano jedynie dobrego zamążpójścia oraz rodzenia kolejnych dzieci. Początkowo wyglądało na to, że Płytkie groby będą dotyczyły jedynie tajemnicy morderstwa oraz życia w wyższych sferach, ale mniej więcej w połowie cała fabuła niezwykle się rozrosła, obierając nowy, fascynujący kierunek, którego zupełnie nie przewidziałam. Kiedy już wydawało mi się, że autorka wyciągnęła wszystkie asy z rękawa, zaskakiwała mnie kolejnym odkryciem. Co prawda mniej więcej byłam w stanie przewidzieć rozwiązanie głównej zagadki, spodziewałam się, kto stoi za wszystkimi morderstwami, ale autorce i tak należą się wielkie brawa za zbudowanie tak skomplikowanej intrygi. 

Klimat panujący w tej książce jest zachwycający! Dosłownie czułam się tak, jakbym cofnęła się w czasie do 1890 roku, Jennifer Donnelly zadbała o każdy szczegół i z niezwykłą dbałością odwzorowała ten okres w swojej książce, pokazując zarówno jego zalety, jak i wady. Kobiety o randze społecznej Jo i jej majątku nie powinny zamartwiać swoich ślicznych główek czymś bardziej skomplikowanym niż w co się ubrać na następne przyjęcie. Nie powinny być uświadomione społecznie. Nie powinny martwić się czy nawet wiedzieć o niesprawiedliwości klasowej ani o warunkach, w jakich żyli najubożsi. Ciekawość, jaką przejawiała Jo w swoim zachowaniu, była uważana za niebezpieczną, bo mogła jej wręcz utrudnić dobre wyjście za mąż. Jestem jednak zupełnie urzeczona tą drugą, mroczną stroną Nowego Jorku, którą powoli odkrywaliśmy wraz z kolejnymi przygodami Josephine. Nie pamiętam, kiedy ostatnio aż tak wczułam się w atmosferę książki, to wszystko było wręcz namacalne i całą sobą chłonęłam to niezwykłe doświadczenie.

Uwielbiam bohaterów. Jennifer Donnelly udało się utrzymać doskonałą równowagę przy kreowaniu Jo. Ma silną wolę, jest ciekawska i charakterna, ale jednocześnie pasuje do swoich czasów i kręgu towarzyskiego, z jakiego się wywodzi. W dużej mierze pozostaje niewinna oraz nieuświadomiona, co powoli się zmienia wraz z kolejnymi wydarzeniami, których jest świadkiem. Powoli zaczyna rozumieć, jak ciasny do tej pory był jej świat i jak bardzo zakłamany. Obserwowanie rozwoju jej postaci było niesamowite, przeistoczyła się z rozdartej, zagubionej dziewczyny w młodą kobietę, która wie, czego pragnie i uparcie do tego dąży. W tym miejscu muszę również wspomnieć o pozostałych bohaterach, którzy od razu szturmem zdobyli moje serce. Młody reporter Eddie jest wprost czarujący, Oscar ze swoimi biologicznymi ciekawostkami na temat trupów jest rozkoszny, a Fay to czysta badass, z którą nikt nie chciałby zadzierać. W całej powieści widnieje szeroki przekrój postaci, ale wzajemna dynamika tej czwórki najbardziej mnie urzekła i wciąż nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jak ich relacje zostały poprowadzone. 

Nie sądziłam, że Płytkie groby aż tak mi się spodobają, jednak niesamowity klimat Nowego Jorku końcówki XIX wieku, porywająca, skomplikowana intryga na wielką skalę oraz wspaniale wykreowani bohaterowie... Wszystkie te czynniki zupełnie mnie urzekły, składając się na wciągającą, zachwycającą powieść, o której ciężko będzie mi zapomnieć. Czytanie Płytkich grobów było dla mnie czystą przyjemnością i zapewniło mi cały wachlarz emocji, zupełnie zatraciłam się w tej historii, delektując się każdą stroną. To oryginalna, zaskakująca powieść, która sprawi, że będziecie siedzieć na krawędzi fotela, z rosnącym niepokojem oraz podziwem oczekując finału! Gorąco polecam!

★★★★★★

Czytaj dalej »

piątek, 10 marca 2017

Wieczna więź, czyli uczucie zdolne przezwyciężyć śmierć

0
Z reguły mam duże problemy z zabraniem się za kolejny tom serii, jednak w przypadku Podwieczności postanowiłam pójść za ciosem. Emocje po pierwszej części zdążyły już opaść, ale wciąż miałam je świeżo w pamięci, gdy zabierałam się za Wieczną więź, licząc na to, że kontynuacja okaże się być chociaż minimalnie lepsza od Podwieczności, choć szczerze mówiąc, nie miałam zbyt wysokich oczekiwań. I dobrze, bo moja recenzja wtedy byłaby o wiele bardziej krytyczna.  

Nikki Beckett dopiero co udało się uwolnić od długu zaciągniętego wobec Podwieczności, a mimo to postanawia tam wrócić dla swojego ukochanego, Jacka. Chłopak każdej nocy pojawia się w jej snach, jednak wraz z upływem czasu staje się coraz bardziej zdezorientowany i osłabiony. Jedyną osobą zdolną pomóc Nikki w ocaleniu miłości jej życia jest Cole, nieśmiertelny pragnący uczynić ją swoją królową, ale raz już ją oszukał. Choć dziewczyna wie, że nie powinna ufać Wiecznie Żywemu, jest gotowa pokonać wszelkie niebezpieczne pułapki i zmierzyć się z dziwnym światem Podwieczności, by odzyskać Jacka. 

To, co naprawdę podobało mi się w Wiecznej więzi, to głębsze nawiązanie do mitologii! Uwielbiam wszelkie wierzenia sięgające swoimi korzeniami do starożytności, więc z oczywistych względów byłam mocno podekscytowana tą trylogią, ale pierwsza część nie obfitowała specjalnie w nawiązania do opowieści o herosach. Wieczna więź była za to pełna mitów, które zostały bardzo zgrabnie przemycone do fabuły i przedstawione w nowy, odmienny sposób. Pod tym względem Brodi Ashton stanęła na wysokości zadania, wykorzystała mitologię w sposób, który wzbudził we mnie zachwyt. Mimo to nie udało jej się wykorzystać całego potencjału leżącego w wykreowanym przez nią świecie. Z jednej strony Podwieczność jest czymś niespotykanym, nie przypomina żadnej innej krainy z książek w gatunku paranormal romance, ale z drugiej jest ona dość płaska, bez życia i momentami po prostu nudna. W pierwszej chwili jest się urzeczonym, jednak im więcej czasu spędzałam wraz z główną bohaterką w Podwieczności, tym więcej wad i nieprawidłowości dostrzegałam. Nie dość, że poszczególne elementy nie tworzyły całości, to jeszcze większość z nich została oparta o ten sam schemat. A przecież kraina nieśmiertelnych posiadała taki potencjał!

Muszę też przyznać, że ta powieść była wypełniona po brzegi zwrotami akcji, których w ogóle się nie spodziewałam. Nie wiedziałam, czego mam oczekiwać po tej części, a autorce udało się mnie kilka razy porządnie zaskoczyć. Nawet jeśli przeczuwałam, że właśnie taki kierunek ostatecznie obierze fabuła drugiego tomu, nie miałam pojęcia, co może wydarzyć się po drodze. Nie zżyłam się jednak z tą historią na tyle, by odczuwać w związku z tym jakieś emocje, a momentami pojawiało się u mnie duże znużenie całym tematem. Żałuję, że Wieczna więź bardziej mnie nie zainteresowała, ale takie są fakty. Zabrakło jakiegoś urozmaicenia, całość przebiegła w dość jednakowym, niezmiennym tempie.

To chyba nie jest normalne, że przez całą książkę miałam ochotę zamordować główną bohaterkę. Ta dziewczyna kompletnie nie potrafiła wziąć się w garść, nic tylko użalała się nad sobą, podejmowała beznadziejne decyzje, a w dodatku okazało się, że nie ma w niej za grosz inteligencji czy sprytu, choć to jest już zdecydowanie wina świadomego przedstawienia sytuacji przez autorkę. Nikki po kilka razy pytała o to samo zagadnienie i otrzymywała to samo wyjaśnienie, niemal słowo w słowo. Coś, co rozumiało się samo przez się, było dokładnie tłumaczone dziewczynie, jakby była pięciolatką, która nie potrafi wyciągnąć żadnych wniosków czy połączyć ze sobą oczywistych faktów. Był to niezwykle irytujący zabieg, bo cała sytuacja była jasna i klarowna dla wszystkich, czytelnik już wiedział, co się dzieje, ale autorka i tak uparła się, by kilka razy od nowa pisać w dialogach o tych samych zasadach panujących w Podwieczności czy działaniach bohaterów, które byłby wcześniej już wałkowane.

O ile za Nikki nie przepadałam już w pierwszym tomie, choć według mnie tutaj wypada jeszcze gorzej, to zmieniło się moje postrzeganie innych postaci. W poprzedniej części dość mocno polubiłam Jacka i to jemu kibicowałam, ale w Wiecznej więzi autorka przedstawiła wiele retrospekcji ze związku Nikki oraz Jacka, które według mnie były zupełnie nieudane. Nie potrafiłam zrozumieć tej teoretycznie wielkiej miłości między nimi, jak dla mnie cała ich relacja w tej części była mocno naciągana i rozdmuchana. O wiele bardziej podobało mi się postępowanie Cole'a i nie byłam w stanie zrozumieć decyzji głównej bohaterki, która była względem niego strasznie niesprawiedliwa, zachowywała się jak ostatnia hipokrytka i miałam ochotę naprawdę porządnie nią potrząsnąć.

Przy Podwieczności nudziłam się chyba trochę mniej, ale zakończenie zdecydowanie ratuje Wieczną więź w moich oczach. Co się tam wydarzyło... Brodi Ashton genialnie uknuła tę intrygę i głównie z tego powodu oceniam pierwszy i drugi tom jako równe sobie, jednak wciąż mam bardzo mieszane uczucia względem tej trylogii. Są momenty, kiedy naprawdę mi się podoba i widzę jej potencjał, ale są też takie chwile, gdy najchętniej wyrzuciłabym ją przez okno i zapomniała, że miałam z nią w ogóle do czynienia. Z jednej strony jest oryginalna, a z drugiej nudna. Wiem, że wiele osób uwielbia tę trylogię, jednak po dwóch pierwszych tomach mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że ja nie jestem jej fanką, a decyzję, czy zechcecie po nią sięgnąć, pozostawiam wam..


Trylogia Podwieczność:
Podwieczność // Wieczna więź // Wieczna prawda

Za możliwość przeczytania Wiecznej więzi serdecznie dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc!

Czytaj dalej »

wtorek, 7 marca 2017

Dręczyciel, czyli miłość i nienawiść dzieli cienka granica

0
Dręczycielem byłam podekscytowana już od dłuższego czasu. Miałam dobre przeczucia względem tej lektury od momentu, w którym dowiedziałam się, że ma zostać wydana w Polsce. Odkąd pamiętam, mam słabość do relacji budowanych na burzliwej przeszłości, dlatego sięgnięcie po powieść Penelope Douglas było dla mnie swego rodzaju koniecznością, nie mogłam pozwolić, by taka okazja przeszła mi koło nosa!

Tate i Jared znali się od dzieciństwa. Łączyła ich przyjaźń, byli sobie bliscy. Wszystko się zmieniło, gdy oboje mieli czternaście lat. Z dnia na dzień Jared zaczął dręczyć Tate – bez wyraźnego powodu. Upokarzał ją, poniżał, robił wszystko, aby zrujnować jej życie. Im bardziej Tate schodziła mu z drogi, tym bardziej sadystycznie ją prześladował. Wreszcie Tate uciekła na rok do Paryża. To ją odmieniło: przestała być przerażoną, zaszczutą dziewczynką, stała się młodą, pewną swojej wartości kobietą. Stała się silna, bardzo silna i zdecydowana. I postanowiła, że nie pozwoli więcej się dręczyć. Wreszcie była gotowa podnieść głowę i nie cofać się przed swoim prześladowcą. Wiedziała, że nie będzie łatwo. Gdy przyjaciel staje się wrogiem, ma ogromną przewagę. Zna wszystkie sekrety, lęki, myśli swojej ofiary i wie, co zaboli najmocniej.
Dlaczego Jared stał się prześladowcą Tate? Jakie tajemnice skrywa? Możesz się tylko domyślać mrocznej przeszłości i niezagojonych ran, tych przerażających zdarzeń, które wszystko skomplikowały...
Opis z LubimyCzytać

Od początku coś mnie przyciągało do tej historii, jednak nie spodziewałam się, że aż tak mi się spodoba! Co prawda gdzieś z tyłu głowy kołacze mi się cichutka myśl, że Dręczyciel wcale nie zasługuje na tak wysoką ocenę i pochwały z mojej strony, jednak ta książka okazała się być moją małą, grzeszną przyjemnością, którą czytałam z czystą rozkoszą. Strasznie żałuję, że ta powieść ma niewiele ponad trzysta stron, bo była tak dobra, że chciałabym po prostu móc cieszyć się tą lekturą dłużej, spędzić więcej czasu z Tate oraz Jaredem oraz ich historią. Nie wiem, jak autorce udało się tego dokonać, ale mam wrażenie, jakby zajrzała do mojej głowy i wyciągnęła stamtąd wszystkie moje ulubione motywy, by potem połączyć je w jedną zgrabną, fascynującą całość w postaci Dręczyciela. Nie mogę powiedzieć, że fabuła wypada wyjątkowo oryginalnie, lecz w tej chwili nie mogę sobie przypomnieć żadnego tytułu, w którym po wieloletniej przyjaźni doszłoby do takiego oziębienia stosunków, że stałyby się one wręcz toksyczne. Może wytłumaczenie Jareda jest odrobinę naciągane, jednak to historia, która doskonale pokazuje, że nienawiść może stać się sposobem na to, by skrywane przed światem rany nie bolały tak bardzo.

Ponieważ cała koncepcja opiera się właśnie na tym niespodziewanym zwrocie w relacji Tate oraz Jareda, bohaterowie są najważniejszym punktem tej książki i wyjątkowo udanym. Nie ukrywam, że były momenty, w których wręcz umierałam, żeby przeczytać scenę z punktu widzenia Jareda, strasznie chciałam się dowiedzieć, co dzieje się w jego głowie, jednak Tatum okazała się być wyjątkowo dobrą narratorką. Polubiłam tę dziewczynę od samego początku, bo choć jest zagubiona w całej sytuacji, nie daje sobą pomiatać i wie, czego chce od życia. Nie bawi się w podchody, mówi otwarcie, co jej leży na sercu; Tate jest po prostu twarda, choć nie w przerysowany sposób. To bohaterka z krwi i kości. Jareda do tej pory nie potrafię do końca rozgryźć, stąd moje uczucia względem niego są mieszane, ale ostatecznie rozumiem kierujące nim pobudki. Pozostałe postaci stanowiły raczej mdłe tło dla tej dwójki i ich relacji, jednak szczerze mówiąc, chciałabym dostać jeszcze więcej związku Tatum oraz Jareda! Serio, razem ta para jest bezbłędna pod każdym względem. Marzyłam o większej ilości retrospekcji z ich dzieciństwa, o mocniejszym podkreśleniu tego, jak wiele wiedzą o sobie nawzajem, ale także pragnęłam więcej ich w teraźniejszości, kiedy dogryzali sobie nawzajem i doprowadzali na skraj szaleństwa swoim zachowaniem. Powtórzę to jeszcze raz: chciałabym, żeby cała ta powieść była dłuższa, żebym mogła nadal podziwiać interakcje Jareda i Tate, bo między nimi nieustannie iskrzyło, a wszystko to miało swój fundament w niepodważalnej przyjaźni.

Jedyne, do czego mam poważniejsze zarzuty, to brak płynnego połączenia ze sobą różnych wątków. Penelope Douglas często muskała jakieś tematy, podrzucała nam wskazówki, a potem zwyczajnie nie wracała do danej kwestii, która urywała się bez wyjaśnienia. Gdzieś w tle przewijał się motyw Toru – nie do końca legalnych wyścigów samochodowych mocno podrasowanymi przez licealistów i studentów autami, ale ostatecznie nic z tego nie wynikło. W środku nocy pod domem Jareda doszło do poważnej bójki, jednak autorka nie wytłumaczyła, kto to był, dlaczego taka sytuacja w ogóle miała miejsce, a potem nawet do tego nie wróciła. Penelope Douglas próbowała urozmaicić fabułę na różne sposoby i w moim odczuciu podążała w dobrą stronę, jednak nie było jakiejś konsekwencji w tym wszystkim. Dobrze, że Dręczyciel nie kręci się jedynie wokół miłości, ale przez brak spójności pozostałych wątków trochę brakuje, by uznać tę powieść za wyśmienitą.

Dręczyciel doskonale gra na emocjach czytelnika. Jest wciągający, niebezpieczny i płomienny. Nie sądziłam, że tak bardzo zaangażuję się w przedstawioną w tej książce historię, ale była ona tak fascynująca, że nie chciałam, aby kiedykolwiek się kończyła. Dręczyciel jest napisany ze sporą dawką świetnego humoru, akcja pędzi do przodu tak bardzo, że nie ma chwili na nudę, a choć autorka wykorzystuje znane, oklepane motywy nie byłam w stanie się oprzeć tej powieści, którą skończyłam w jeden wieczór.


Za możliwość przeczytania Dręczyciela serdecznie dziękuję Wydawnictwu EditioRed (Grupie Wydawniczej Helion)!
Czytaj dalej »

sobota, 4 marca 2017

Stosik #9

0
Ostatnio udało mi się znacząco ograniczyć kupowanie książek, z czego jestem strasznie zadowolona. Z jednej strony trochę tęsknię za przekopywaniem się przez strony internetowych księgarni w poszukiwaniu najlepszych ofert wspaniałych powieści, ale z drugiej dzięki zmniejszeniu liczby kupowanych egzemplarzy miałam szansę zabrać się w końcu za książki, które już od dawna zalegają mi na półkach. Dlatego stosik prezentujący moje zdobycze ze stycznia i lutego jest dość skromny, jednak jak najbardziej udany :)

  • KRÓLOWIE DARY, Ken Liu – niedawno zabrałam się za Z mgły zrodzonego (trudno powiedzieć, kiedy pojawi się recenzja, bo to tak złożona powieść, że trudno mi wyrazić jakąś spójną opinię) i zachęcił mnie on do sięgnięcia po więcej tytułów z zakresu dojrzałej fantastyki. Królowie Dary zebrali mnóstwo pochlebnych opinii i mam nadzieję, że mnie również przypadną do gustu. W sumie nie jestem do końca pewna, czego się spodziewać, jednak ta nutka orientu w połączeniu z historią fantasy brzmi obiecująco i oryginalnie.
  • NAZNACZENI ŚMIERCIĄ, Veronica Roth – książka, którą znalazłam w Noworocznym MyBookBoxie; Naznaczeni śmiercią to powieść, która jednocześnie mnie intryguje i od siebie odpycha. Opis brzmi trochę tak, jakbym miała do czynienia z Niezgodną 2.0, która po prostu ma miejsce w kosmosie, ale mam nadzieję, że zupełnie się mylę i Veronica Roth zaskoczy mnie czymś nowym, świeżym i bardziej złożonym niż jej pierwsza trylogia. 
  • DRĘCZYCIEL, Penelope Douglas – egzemplarz recenzencki od Grupy Wydawniczej Helion; odkąd tylko zobaczyłam tę powieść w zapowiedziach, wiedziałam, że muszę się z nią zapoznać! Nie jestem w stanie powiedzieć wam, co tak bardzo mnie ciągnie do Dręczyciela, jednak już wkrótce mam zamiar się przekonać. Jestem zwłaszcza ciekawa, jak autorce uda się przedstawić głębię tak skrajnych emocji i jakim wytłumaczeniem podeprze działania swoich bohaterów. Zawsze miałam słabość do skomplikowanych relacji z burzliwą przeszłością, a Dręczyciel wydaje się być kwintesencją podobnego związku.
  • W SPOJRZENIU WROGA, Amie Kaufman, Meagan Spooner – udało mi się zdobyć te książki na wymianie i jestem z tego powodu mega szczęśliwa! Uwielbiam kosmiczne young adult, a pierwsza część była wystarczająco dobra, żebym chciała sięgnąć po kolejne tomy. Zwłaszcza że mają przepiękne okładki i stanowią cudowne uzupełnienie mojej książkowej kolekcji <3 
  • W SERCU ŚWIATŁA, Amie Kaufman, Meagan Spooner – jw.
  • DWÓR MGIEŁ I FURII, Sarah J. Maas – OMÓJBOŻECOTOJESTZAKSIĄŻKA! Jestem całkowicie oczarowana tą historią, Sarah J. Maas przeszła samą siebie. Ta kobieta jest geniuszem w najczystszej postaci! Nawet jeśli sceptyczna, zdroworozsądkowa część mnie podpowiada, że Dwór mgieł i furii nie jest idealny, ja sama jestem zachwycona. To było niesamowite, przepiękne, cudowne... Brak mi słów, by opisać, jak bardzo Dwór mgieł i furii zawładnął moim życiem, ale czytanie tej powieści było czystą magią. No i pełno tutaj Rhysanda <333 (Już wiecie, że możecie się spodziewać ody wychwalającej tej powieść pod niebiosa. Tak, jestem nudna, ale ta książka na to zasługuje!)
  • OSTATNIE TCHNIENIE, Jennifer L. Armentrout – nie mogę uwierzyć, że to już zakończenie jednej z moich ulubionych historii 2016 roku... Mam nadzieję, że finał dorówna poziomem poprzednim dwóm częściom i sprawi mi ogromną frajdę. Nie ukrywam, że Dark Elements to taka moja mała, grzeszna przyjemność, ale wprost uwielbiam uzależniające pióro Jennifer L. Armentrout, a Roth zajmuje specjalne miejsce w moim sercu. Może nie jest to wybitna historia, jednak cholernie wciąga i wzbudza ogrom emocji, dlatego mam ogromne oczekiwania względem Ostatniego tchnienia
  • POD PRESJĄ, Michelle Falkoff – egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Feeria; zapomniałam umieścić książkę na zdjęciu, ale możecie już przeczytać recenzję na blogu; choć Pod presją porusza niezwykle ważny temat, rzadko przedstawiany w książkach młodzieżowych, to jednak ma dość lekki, wręcz dziecinny wydźwięk. Myślę, że starszy czytelnik nie będzie w pełni usatysfakcjonowany, lecz dla przedziału wiekowego 12-15 lat powinna być idealna. W dodatku Pod presją ma bardzo ciekawą, niespodziewaną intrygę, która zdecydowanie wciąga i urozmaica fabułę. Całkiem przyjemna powieść, ale nic specjalnego.

Możliwe, że jest to jeden z najmniejszych stosików, jakie zaprezentowałam do tej pory na blogu, jednak tym razem zdecydowanie postawiłam na jakość, nie ilość. Mam dość średnich powieści niezdolnych mnie zainteresować. Czytanie ma być w końcu przyjemnością, nie drogą przez mękę. Wiem, że zakupione przeze mnie przez dwa ostatnie miesiące książki sprawią mi mnóstwo frajdy, dlatego jestem bardzo zadowolona ze swoich najnowszych nabytków! Dajcie znać, czy czytaliście już którąś z tych książek, jakie wywołała w was odczucia i opinię na temat której powieści chcecie poznać jak najszybciej :) 
Czytaj dalej »

środa, 1 marca 2017

Ocalenie Callie i Kaydena, czyli demony z przeszłości i brudne sekrety w końcu wychodzą na jaw

0
Byłam szczerze zauroczona Przypadkami Callie i Kaydena, nie spodziewałam się, że ta historia aż tak bardzo mi się spodoba, dlatego pragnęłam jak najszybciej zabrać się za kontynuację losów dwójki głównych bohaterów. Im więcej czasu jednak mijało, tym mniejszą ochotę miałam na zapoznanie się z Ocaleniem Callie i Kaydena, aż zachwyt, który odczuwałam w związki z pierwszym tomem, zupełnie wyparował i nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego w ogóle byłam aż tak podekscytowana tą serią.

Mroczny sekret, od lat skrywany przez Kaydena w końcu wyszedł na jaw. Co gorsza, chłopak stoi w obliczu groźby oskarżenia przed sądem o pobicie. Jedynym sposobem, by mógł oczyścić swoje imię jest zdradzenie przez Callie jej tajemnicy. Ale Kayden nigdy jej o to nie poprosi. Zamiast tego zrobi wszystko, co w jego mocy, by ją chronić. Nawet jeśli oznacza to opuszczenie przez niego jedynej dziewczyny, którą kiedykolwiek pokochał.
Callie wie, że Kayden pogrąża się w ciemności i rozpaczliwie pragnie go ocalić. Lecz uda jej się to jedynie wtedy, gdy stawi czoła swojemu największemu lękowi i wyzna wszystkim własne bolesne tajemnice. Pomysł przerwania milczenia wzbudza u niej trwogę, ale nie tak wielką, jak myśl o utracie Kaydena.
Opis z LubimyCzytać

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to styl Jessici Sorensen. Wydał mi się on niezwykle prosty, niewyrobiony, swoją zwyczajnością ginie w tłumie średnich powieści. Na próżno szukałam nieco bardziej poetyckich sformułowań czy choćby jednego zdania złożonego. W dodatku autorka zupełnie niepotrzebnie podkreślała czynności takie jak ubieranie się czy mycie zębów, o czym nieszczególnie chce wiedzieć czytelnik, jednak Jessica Sorensen najwyraźniej uparła się na ekstremalny realizm w swojej powieści. Książkę napisaną tak banalnym językiem powinno mi się czytać szybko, jednak Ocalenie Callie i Kaydena dłużyło mi się niemiłosiernie, wystawiając moją cierpliwość na próbę. Uparcie brnęłam jednak do przodu, licząc na to, że zaraz zacznie się jakaś akcja, że autorka ostatecznie czymś nas zaskoczy, że poleją się krew i łzy, że pojawią się emocje oraz napięcie... Nic takiego nie nastąpiło.

Według mnie Ocalenie Callie i Kaydena jest częścią zupełnie zbędną oraz... nudną. Wydaje się być pisana trochę na siłę i bez większego pomysłu na poprowadzenie fabuły. Tak naprawdę nie dzieje się w tej książce nic, czego czytelnik nie domyśliłby się po zakończeniu pierwszego tomu. Autorka poskąpiła nam nie tylko jakiejkolwiek akcji – która, jeśli się już pojawia, okazuje się być bezsensowna i niepotrzebna, doskonale czuć, że miała na celu jedynie przedłużenie całej książki – ale także ogromnego ładunku emocjonalnego, którego dostarczyły mi Przypadki Callie i Kaydena. Nie odczuwałam żadnego niepokoju o bohaterów, bo doskonale wiedziałam, jak potoczy się cała historia, jednak nie spodziewałam się, że będzie ona taka... pusta. Gdyby wyciąć wszystkie mało znaczące fragmenty, których było ich naprawdę sporo, zostałoby zaledwie kilka kartek, które spokojnie mogłyby się zmieścić jeszcze w pierwszej części, a tak dostajemy powieść pozbawioną zaskoczeń, interesujących wątków, akcji, emocji, nawet bohaterowie wydawali się być nijacy i mdli, podczas gdy wcześniej nie miałam podobnych zastrzeżeń. Callie irytowała mnie swoją nadmierną kruchością, płaczem i naiwnymi wątpliwościami, nieustannie rozczulała się nad sobą z głupich powodów, Seth ogólnie działał mi na nerwy, ratował się jedynie Kayden, choć moja sympatia do niego również doznała uszczerbku.

Co tu dużo mówić, Ocalenie Callie i Kaydena dopadł paskudny syndrom drugiego tomu. Ta powieść wydawała się być wymuszona, fabuła dość szybko stała się męcząca i z utęsknieniem odliczałam kolejne strony do końca, bo chciałam to mieć już za sobą. Według mnie Ocalenie Callie i Kaydena właściwie nic nie wnosi do historii dwójki głównych bohaterów oprócz rozdmuchanego dramatu, który jest jednak pozbawiony wszelkich emocji. Słabo napisana, nużąca i zdecydowanie niewarta poświęcenia jej czasu.

★★★★

Seria The Coincidence:
Przypadki Callie i Kaydena // Ocalenie Callie i Kaydena // Przeznaczenie Violet i Luke'a // The Probability of Violet and Luke // The Certainty of Violet and Luke // The Resolution of Callie and Kayden // Seth & Grayson
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia