środa, 27 lutego 2019

Podsumowanie lutego

0
Luty był dla mnie bardzo zajętym miesiącem. Na początku zmagałam się z sesją, w trakcie przerwy semestralnej również nie miałam zbyt wiele czasu na odpoczynek, co wynikało z załatwiania wielu spraw (I robienia zdjęć na instagrama. Wielu zdjęć. Wielu, wielu, wielu zdjęć.), a później rozpoczęłam semestr letni na uczelni, który już od pierwszego tygodnia dał mi w kość i od wielu starszych kolegów słyszałam, że właśnie ten semestr na drugim roku jest jednym z najtrudniejszych w całym toku studiów, także będzie zabawa. Odbiło się to na moim oglądaniu dram (możecie uwierzyć, że od ponad miesiąca nie obejrzałam żadnego koreańskiego serialu?! Bo ja nie), ale za to z książkami jest już o wiele lepiej, bo w lutym przeczytałam osiem książek! Jestem niesamowicie dumna z tego wyniku, a choć trochę się obawiam, że w marcu już nie uda mi się powtórzyć tego osiągnięcia, to liczę na to, że dobra passa się utrzyma. Nadrabiam też intensywnie recenzje, bo uzbierało mi się aż dwanaście opinii o samych książkach do napisania, a gdyby w to wliczyć jeszcze seriale i filmy... O rany, nie chcę nawet o tym myśleć. Stąd, chociaż luty był dla mnie naprawdę pracowity, zapowiada się na to, że marzec będzie jeszcze bardziej aktywny. Na razie musimy jednak podsumować ten miesiąc.

Z R E C E N Z O W A N E

W lutym opublikowałam pięć recenzji. Miesiąc rozpoczęliśmy z Okrutnym księciem, czyli najnowszym objawieniem literatury young adult... Które mi się nie spodobało. Nie jestm w stanie zrozumieć hype'u i uwielbienia otaczającego tę książkę, bo w najlepszym razie jest ona średnia i nie prezentuje sobą czegoś specjalnie oryginalnego czy porywającego. Bohaterowie postępują według mnie nielogicznie, przez co cała fabuła nie ma dla mnie zbyt wiele sensu, ale koniec Okrutnego księcia zaintrygował mnie na tyle, że chcę sięgnąć po drugi tom. Następnie mieliście okazję zapoznać się z moją opinią na temat Konkursu Julie Murphy, czyli młodzieżówki, która bardzo mi się podobała, choć kompletnie się tego nie spodziewałam. Opowiada historię otyłej Willowdean, która postanawia wystartować w konkursie piękności, ale autorka nie skupia się tutaj na tuszy dziewczyny czy potrzebie akceptacji, a raczej na zwykłym, codziennym życiu, a powieść nie jest ani prześmiewcza, ani zbyt słodka. Później nadszedł czas na It ends with us, czyli książkę Colleen Hoover, która sprawiła, że zaczęłam o wiele bardziej szanować ją jako autorkę, bo napisanie podobnej historii musiało wymagać od niej wiele odwagi. It ends with us to niezwykle ważna, trudna historia, pełna nagich prawd, którą po prostu trzeba przeczytać. Dalej zrecenzowałam Geniusza. Grę od Wydawnictwa Albatros i uwierzcie mi, o tej książce powinno być zdecydowanie głośniej! Idealne połączenie Illuminae z Endgame, zaskakuje, wzrusza, rozbawia i zmusza do przemyśleń, a przy tym jest podane w cudownej formie. Na zakończenie lutego zostawiłam najlepsze, czyli Nibynoc Jay'a Kristoffa, według mnie najlepszą książkę, jaką przeczytałam w 2018 roku! Koniecznie musicie ją przeczytać, bo każdy aspekt tej powieści jest genialny, rozpoczynając na oryginalnej budowie świata przedstawionego przez doskonałe rozłożenie akcji oraz błyskotliwy, lekko sarkastyczny styl pisania po kreację bohaterów.




I N N E  P O S T Y

W tym miesiącu opublikowałam dwa takie posty, z czego pierwszy – 100 książek, które chciałabym przeczytać [2019] – cieszył się całkiem dużą popularnością. Jest to nic innego jak zestawienie powieści, które chciałabym przeczytać w obecnym roku. Jak na razie nie powiem, żeby wykreślanie tytułów z tej listy szło mi wybitnie, ale to dopiero drugi miesiąc 2019, więc bądźmy dobrej myśli ;) Drugi post z kolei to Przegląd filmowy #4, gdzie podzieliłam się z wami moimi wrażeniami odnośnie pięciu filmów, jakie obejrzałam na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy. Znajdziecie tam moją opinię m. in. o Wonder Woman i Narodzinach gwiazdy, dlatego mam nadzieję, że was zainteresowałam!



Z moich planów nołlajfa na luty właściwie nic nie wyszło, więc nie wiem, czy jest sens dzielenia się z wami planami na marzec, ale możemy spróbować ;) Na pewno wrócić do regularnego publikowania na instagramie (@booksbygeekgirl), gdyż przez natłok obowiązków zdarzało się, że grafik się trochę rozjeżdżał o jeden dzień ;) Ale jestem tam jak najbardziej aktywna, więc serdecznie was zapraszam. W marcu będę obchodziła też swoje dwudzieste drugie urodziny... Jak ten czas szybko pędzi! 
Czytaj dalej »

sobota, 23 lutego 2019

Przegląd filmowy #4

0
Od ostatniego przeglądu minęły ponad dwa miesiące, więc powracam do was dzisiaj z kolejną piątką filmów, jakie obejrzałam w tym czasie. Powiem wam, że z większości tych seansów jestem naprawdę zadowolona, a aż dwa z nich doprowadziły mnie do łez, tak bardzo wciągnęłam się w fabułę i byłam zaabsorbowana losami bohaterów, że kompletnie przejęły one władzę nad moimi emocjami. Koniecznie dajcie znać w komentarzach, jakie filny wywarły ostatnio na was największe wrażenie!



Eurotrip
(2004)

Opis: Scott, świeżo upieczony absolwent szkoły średniej, zaczyna prowadzić internetową korespondencję z Mieke, przyjacielem z Niemiec. Znajomy proponuje mu spotkanie, lecz przerażony męskim brzmieniem imienia Scott uznaje, że to kolejny internetowy świr, który poszukuje tanich podniet i blokuje dostęp do swojej skrzynki. Brat uświadamia jednak Scotta, że Mieke to damskie imię, a chłopak zdaje sobie sprawę, że jest w niej zakochany. Aby naprawić swój błąd i odzyskać kobietę swoich marzeń, razem z przyjaciółmi wybiera się w podróż po Europie, aby odnaleźć Mieke.

To jeden z najgłupszych filmów, jaki widziałam w życiu, komedia, która absolutnie nie wymaga myślenia, najlepiej również wyłączyć zdrowy rozsądek i poczucie dobrego smaku, inaczej Eurotrip na pewno wam się nie spodoba. Stąd pytanie, jak to się stało, że w ogóle dobrnęłam do końca tej produkcji. Przypomina to trochę sytuację, gdy patrzymy, jak wykoleja się pociąg, ale nie jesteśmy w stanie odwrócić wzroku. Fabuły tutaj praktycznie nie ma, humor jest bardzo prosty i w zasadzie wszystko kręci się wokół cycków, a absurd goni absurd, przy czym do wszystkich niedorzeczności Eurotripa scenarzyści podeszli zupełnie serio. Ogólnie w moim odczuciu ten film to porażka i nawet w ramach odmóżdżacza nie jestem w stanie wam go polecić.



Deadpool
(2016)

Opis: Były żołnierz sił specjalnych, Wade Wilson, zostaje poddanych niebezpiecznej, eksperymentalnej terapii, w wyniku której zyskuje nadludzką zdolność regeneracji, ale jednocześnie zaczyna przypominać monstrum. Przekonany, że w takim wydaniu jego narzeczona go nie pokocha, Wade w roli Deadpoola stara się odnaleźć mężczyznę odpowiedzialnego za zrujnowanie mu życia, by ten przywrócił mu jego wygląd. 

Jestem prawdopodobnie ostatnią osobą, która obejrzała Deadpoola i w sumie wciąż nie rozumiem jego fenomenu. Co prawda uwielbiam sarkastyczny, zjadliwy humor, wytykanie palcem absurdów kina superbohaterskiego przy jednoczesnym korzystaniu z nich i jako parodia popkultury świetnie się spisuje, choć ten brak umiaru w grotesce czy wulgarności momentami razi w oczy. Tak naprawdę czarny charakter jest bezbarwny, a mimo że mamy mocno zakreśloną fabułę, tak naprawdę mogłoby jej nie być, gdyż ginie ona zupełnie w natłoku autoironii oraz nadmiernej przemocy. Nie zrozumcie mnie źle, podoba mi się idea Deadpoola i mogłam się przy nim naprawdę nieźle pośmiać, jednak po tych wszystkich zachwytach spodziewałam się czegoś więcej i film nie kupił mnie na tyle, żebym chciała obejrzeć kolejną część, bo niczym nowym raczej mnie nie zaskoczy.



Coco
(2017)

Opis: Dwunastoletni Miguel marzy o karierze muzyka, ale musi utrzymywać swoją pasję w tajemnicy przed surowymi członkami rodziny, którzy już zaplanowali jego przyszłość – ma przejąć firmę obuwniczą, która jest prowadzona przez jego krewnych od kilku pokoleń. Rozdarty pomiędzy tradycjami a własnymi pragnieniami Miguel sprzeciwia się rodzinie, w wyniku czego zostaje zamieniony w ducha i trafia do zaświatów, gdzie musi zdobyć błogosławieństwo prababki nienawidzącej muzyków, aby mógł powrócić do świata żywych.

Coco to produkcja czerpiąca z bogatej kultury meksykańskiego Dnia Zmarłych, kiedy to czci się pozagrobowe życie zmarłych, ale także więzy rodzinne. Uwielbiam uczyć się o nowych kulturach, a tutaj wszystko zostało przedstawione w tak piękny, kolorowy sposób, że nie mogłam przestać się zachwycać. Co prawda momentami miałam wrażenie, że fabuła ma zbyt wolne tempo, jednak ogólnie Coco to piękna historia o sile rodziny i marzeniach, o ambicjach, ale także o konieczności zachowywania tradycji i ich wartości w życiu. Zachęca do bliższego zapoznania się z przodkami, a także przypomina, że w drodze na szczyt w pogoni za celami warto czasem się zatrzymać i spojrzeć wstecz. Coco to uczta dla oczu i uszu, bawi i wzrusza, a do tego uczy. Co prawda nie zaliczę jej do moich ulubionych filmów animowanych, jednak zdecydowanie warto ją obejrzeć.



Narodziny gwiazdy
(2018)

Opis: Ally za dnia pracuje jako kelnerka, a wieczorami śpiewa w klubie, marząc o karierze piosenkarki, która wydaje się poza jej zasięgiem z powodu mało atrakcyjnego wyglądu. Podczas jednego z występów poznaje Jacksona Maine'a, gwiazdę muzyki country, która prywatnie jest wrakiem człowieka. Traci słuch, jest uzależniony od alkoholu i narkotyków. Przypadkowe spotkanie zupełnie odmienia ich los, ale początkowe szczęście musi ustąpić przykrej rzeczywistości, w której przemysł rozrywkowy okazuje się być bezlitosny.

Zacznę od tego, że odkąd skończyłam oglądać Narodziny gwiazdy, mam obsesję na punkcie soundtracku do tego filmu. Bradley Cooper i Lady Gaga wykonali kawał naprawdę dobrej roboty, zarówno w kwestii warsztatu wokalnego, jak i gry aktorskiej, między nimi dosłownie iskrzyło i kupili mnie od pierwszej wspólnej sceny. Fabuła może nie jest specjalnie wyszukana czy oryginalna, momentami wydaje się zbyt przyspieszona, ale sposób, w jaki został nakręcony film, chwycił mnie za serce i sprawił, że w ogóle nie dostrzegałam upływu czasu, zafascynowana całą produkcją i zaangażowana w losy Ally oraz Jacksona. W tle przewija się przesłanie, że każdy ma talent, ale nieliczni mają światu coś do przekazania, a jednocześnie przedstawiona w filmie historia pokazuje, jak trudno zachować artystyczną niezależność w show-biznesie, jednak przede wszystkim to relacja pomiędzy głównymi bohaterami przykuwa uwagę i oczarowuje. Nie spodziewałam się, że Narodziny gwiazdy obudzi we mnie tak wielkie emocje, że to będzie dla mnie tak niesamowite przeżycie, które ostatecznie doprowadzi mnie do łez.



Wonder Woman
(2017)

Opis: Diana, córka Hippolity, królowej Amazonek, postanawia opuścić wyspę, na której się wychowywała, aby stawić czoła Aresowi, bogowi wojny, przekonana, że w ten sposób zakończy II wojnę światową, która zabrała ze sobą miliony niewinnych istnień.

Za ten film zabierałam się bardzo długo i żałuję, że obejrzałam go dopiero teraz! Jestem zachwycona Wonder Woman. Nie tylko silną, kobiecą bohaterką, która wie, o co chce walczyć, a jednocześnie jest przepełniona ciepłem i empatią, ale także konstrukcją fabuły, szokującymi zwrotami akcji (bo nie, tego rozwiązania kompletnie się nie spodziewałam) i fantastycznymi sekwencjami walki. Można byłoby się czepiać, że efekty specjalne nie powalają i stają się dość kiczowate w paru kluczowych momentach, ale dla mnie o wiele ważniejsza jest przedstawiona w Wonder Woman historia i rozwój bohaterów, którzy na przestrzeni tych ponad dwóch godzin wiele się od siebie nauczyli, a także przesłanie – o bezsensownym okrucieństwie wojny, o ludzkiej naturze, w której dobro ściera się ze złem, o niezależności kobiety, która pod względem odwagi czy waleczności może wielokrotnie przewyższać mężczyzn, a przy tym pozostać czarująca i łagodna. Uważam, że superbohaterskie schematy i elementy fantasy zostały cudownie wplecione w wydarzenia z II wojny światowej. Obawiałam się zgrzytów między tymi dwoma płaszczyznami, jednak ostatecznie film tylko na tym zyskał. Wonder Woman wciągnęła mnie już od pierwszych minut i trzymała na krawędzi fotela do samego końca. Sceny akcji zachwycają swoim rozmachem, zapewniając niezapomniane widowisko, nie da się nie kochać Gal Gadot w roli Diany, Chris Pine jako Steve Trevor również oczarowuje, a ja nie mogę się doczekać już kolejnego filmu o Wonder Woman. 
Czytaj dalej »

środa, 20 lutego 2019

Nibynoc, czyli historia o zabójczyni przypomina mi, dlaczego kocham czytać

0
Nibynoc nie jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością Jay'a Kristoffa. Rozpoczęłam moją przygodę z tym autorem przy okazji Tancerzy burzy, pierwszej części Wojny lotosowej, tylko że w przypadku tej książki utknęłam około setnej strony i nie byłam w stanie ruszyć dalej. Na szczęście wyznaję zasadę, że pisarzom powinno dawać się drugą szansę, dzięki czemu przeczytałam Nibynoc, która uratowała dla mnie czytelniczo 2018 rok!

W świecie, gdzie trzy słońca prawie nigdy nie zachodzą, początkująca morderczyni wstępuje do szkoły dla zabójców, planując zemstę na osobistościach, które zniszczyły jej rodzinę.
Córka powieszonego zdrajcy, Mia Corvere, ledwie uchodzi z życiem po nieudanej rebelii jej ojca. Samotna i pozbawiona przyjaciół ukrywa się w mieście wzniesionym z kości martwego boga. Ścigają ją senat i dawni towarzysze jej ojca. Jednakże jej dar rozmawiania z cieniami doprowadza ją do drzwi emerytowanego zabójcy i otwiera przed nią przyszłość, jakiej nigdy sobie nie wyobrażała.
Szesnastoletnia Mia zgłębia teraz tajniki fachu u najbardziej niebezpiecznych zabójców w całej Republice – w Czerwonym Kościele. W salach Kościoła czeka ją wiele zdrad i prób, a porażka oznacza śmierć. Jeśli jednak przetrwa inicjację, zostanie przyjęta w poczet wybrańców Pani od Błogosławionego Morderstwa i znajdzie się o krok bliżej tego, czego naprawdę pragnie
Opis z LubimyCzytać


Nie wiem, od czego powinnam zacząć, bo Nibynoc jest genialna w każdym aspekcie! Doskonale wykreowani bohaterowie z zagmatwaną przeszłością i tajemnicami skrytymi w mroku, błyskotliwy, momentami sarkastyczny humor, styl pisania, który oczarował mnie od pierwszej strony, a to nie zdarza się zbyt często, idealnie rozłożona akcja i jeden z najbardziej oryginalnych i dopracowanych światów fantastycznych, z jakimi miałam do tej pory do czynienia. To wszystko składa się na obraz wciągającej, znakomicie napisanej historii, która po prostu zachwyca wykonaniem i dbałością o szczegóły. Od dawna nie miałam okazji czytać książki, która pochłonęła mnie do tego stopnia, że nie mogłam przestać o niej myśleć w chwilach wolnych od lektury, całą sobą przeżywałam to, co działo się w powieści, a jednocześnie byłam tak zauroczona fabułą, że dawkowałam sobie czytanie, pragnąc, by moja przygoda z Nibynocą trwała jak najdłużej, choć całość czyta się błyskawicznie dzięki dowcipnemu, inteligentnemu stylowi pisania Jay'a Kristoffa.

Świat wykreowany w Nibynocy zapiera dech w piersiach i intryguje specyficzną, posępną atmosferą. Często zdarza się, że w fantastyce skierowanej do młodzieży rzeczywistość zostaje potraktowana po macoszemu lub pisarze przesadzają w drugą stronę, zasypując czytelnika nużącymi, niekończącymi się opisami. Autorowi Nibynocy udało się znaleźć złoty środek, dzięki któremu dostajemy obszernie rozbudowany świat przedstawiony, ale nie czujemy się przytłoczeni natłokiem informacji. Wręcz przeciwnie, każda kolejna ciekawostka dotycząca miasta, w którym wychowywała się Mia, wzbudzała moją ciekawość, zadziwiając swoją niesamowitą kreatywnością. Widać, że Jay Kristoff ma mnóstwo pomysłów na kreację rzeczywistości i nie mogę się doczekać, aż poznam kolejne smaczki, jakie dla nas przygotował. Z jednej strony świat przedstawiony jest piękny, bogaty i różnorodny, ale z drugiej posiada brzydkie odcienie szarości – jest przepełniony brutalnością, fałszem, korupcją, krwią i przemocą. Nibynoc opływa mrokiem i nie ma w tym nic dziwnego, jest to bowiem powieść o szkoleniu nastoletnich zabójców, ale jednocześnie opowiada o tym, że nie można zagubić siebie we wszechogarniającej ciemności.

Główną bohaterką powieści jest Mia Corvere, która w wieku dziesięciu lat w wyniku fałszywych oskarżeń straciła całą swoją rodzinę, sama ledwo uchodząc z życiem. Od tamtej pory planuje zemstę na wysoko postawionych urzędnikach państwowych, którzy rozbili jej codzienność i serce na miliony kawałeczków. Mia to bohaterka z krwi i kości, którą kolejne próby jedynie umocniły, zamiast ją złamać, ale jednocześnie skrywa w sobie mnóstwo lęków, które starannie ukrywa przed wyrwaniem się na światło dzienne. To postać wyrazista, ale przy tym cudownie niejednoznaczna, a wraz z rozwojem fabuły ona także się zmienia, co nadaje jej wielowymiarowości. Zresztą nie tylko Mia zachwyca swoją kreacją, każda postać, nawet jeśli pojawia się tylko na chwilę, posiada silną, jasną motywację i jest niezwykle skomplikowana. Kiedy już wydaje nam się, że rozgryźliśmy jakąś postać, wyciąga ona kolejnego asa z rękawa i musimy zupełnie zmienić nasze postrzeganie danej osoby. Dotyczy to jednak nie tylko bohaterów, ale także całej fabuły – kiedy już jesteśmy pewni kierunku, w jakim podąży fabuła, autor zaskakuje nas szokującym, mrożącym krew w żyłach zwrotem akcji, który wywraca całą historię do góry nogami, nadając jej jeszcze szybszego tempa. W jednej chwili się śmiałam, a w drugiej miałam ochotę rzucić swoim egzemplarzem przez pokój, nie mogąc uwierzyć w okrucieństwo fabuły. W chwili, w której przeczytałam ostatnią stronę, strasznie żałowałam, że nie miałam przy sobie drugiego tomu, bo czułam natychmiastową potrzebę poznania dalszych losów Mii.

Nibynoc to książka, która zafascynowała mnie od pierwszej strony, a wraz z kolejnymi kartkami stawała się tylko lepsza, bezwarunkowo mnie w sobie rozkochując. Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni książka nie pozwalała mi spać po nocach, tak angażując w losy bohaterów i zachwycając złożonością świata oraz fabuły. Niebanalne intrygi, genialny styl pisania i wartka akcja zapewniają rozrywkę na najwyższym poziomie, jednocześnie wzbudzając prawdziwy rollercoaster emocji, a to zaledwie początek serii. Nie mogę się doczekać, aż kolejne tomy powalą mnie na kolana, bo nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.


Trylogia Nibynoc:
Nibynoc // Bożogrobie // Darkdawn
Czytaj dalej »

sobota, 16 lutego 2019

Geniusz. Gra, czyli nastoletni geniusze walczą o lepszy świat

0
Geniusz. Gra to książka, po którą nie planowałam sięgnąć i nawet nie wiedziałabym, co straciłam, bo idealnie wpasowuje się w mój gust czytelniczy. Podejrzewam, że wielu z was nigdy nie słyszało nawet tego tytułu, a ta seria zdecydowanie zasługuje na uwagę, bo wciąga od pierwszej strony i ciężko ją odłożyć na bok choćby na chwilę!

Dwustu geniuszy w walce na umysły. Mają trzy dni i trzy noce, aby rozwiązać dwa zadania. Ten, kto zwycięży w Godzinie Zero, uzyska wszystkie potrzebne środki, aby założyć własne laboratorium badawcze w dowolnym miejscu na świecie.
REX: jeden z najlepszych programistów na świecie. Właśnie stworzył program do odnajdywania osób zaginionych jednym kliknięciem. Ma szesnaście lat.
TUNDE: inżynier samouk, który do nigeryjskiej wioski, gdzie ludzie mieszkają w lepiankach, doprowadził internet. Lokalny wojskowy zleca mu budowę broni. Ma czternaście lat.
LIKAON: blogerka-szpieg, która ujawnia korupcję wśród chińskich urzędników. Jest na czele czarnej listy ludzi z Szanghaju. Ma szesnaście lat.
Opis z LubimyCzytać

Nie trzeba było mnie długo przekonywać, żebym sięgnęła po Geniusza. Grę; właściwie wystarczyła mi świadomość, że książka opowiada o nastoletnich naukowcach, którzy stawiają czoła niesamowitym wyzwaniom, a przy okazji ich działania nie zawsze są w pełni legalne i już byłam kupiona, bo uwielbiam podobne historie. Pod wieloma względami powieść Leopoldo Gouta nie tyle mnie usatysfakcjonowała, co wręcz przerosła moje oczekiwania, bowiem mamy tutaj nie tylko mnóstwo nieprzewidywalnych zwrotów akcji i trudnych, logicznych zagadek do rozwiązania, ale autor porusza także tematykę związaną z problemami współczesnego świata, rozwoju technologii, dotyka skomplikowanych dylematów moralnych czy problemów rodzinnych. Całość zostaje podana nam w naprawdę przepięknym, wysokiej jakości wydaniu – Geniusz. Gra posiada bogatą szatę graficzną, w środku można znaleźć wykresy, schematy czy szkice, które dodatkowo ułatwiają zrozumienie treści i nadają fabule niesamowitej realności. Poruszane w tej powieści zagadnienia są dość zaawansowane, mamy w końcu do czynienia z geniuszami specjalizującymi się w ścisłych dziedzinach takich jak informatyka, inżynieria, biologia czy chemia, ale zostały one przedstawione w tak prosty, a jednocześnie interesujący sposób, że nikt nie powinien mieć trudności ze zrozumieniem naukowych kwestii.

Fabułę śledzimy z perspektywy trójki głównych bohaterów – Rexa, uzdolnionego programisty, dla którego udział w Grze jest szansą na odnalezienie starszego brata, który zaginął przed dwoma laty, czternastoletniego inżyniera z Nigerii Tundego znajdującego się w sytuacji bez wyjścia i Likaona, czyli tajemniczej blogerki z Chin, która ujawnia korupcyjne skandale na wysokich szczeblach władzy, tym samym narażając się na aresztowanie przez władze niezadowolone z jej interwencji. Bardzo często się zdarza, że przy mnogiej liczbie narratorów faworyzuję jedną z perspektyw lub nie odczuwam różnicy przy zmianie osoby, tymczasem Leopoldo Gout poradził sobie bardzo dobrze, oddając różnice kulturowe między bohaterami wywodzącymi się z różnych środowisk i krajów, a choć muszę przyznać, że perspektywa Tundego interesowała mnie odrobinę mniej niż pozostałych bohaterów, wciąż czytałam ją z przyjemnością. Jestem zachwycona przede wszystkim Likaonem, która została świetnie wykreowana, to moja nowa girl crush. Leopoldo Gout w swojej książce skupił się nie tylko na samej Grze, ale także rozbudował wątki każdego z bohaterów, tworząc złożoną opowieść. Tunde zmaga się z groźbami generała-dyktatora trzęsącego całą Nigerią, który obiecał, że zabije jego rodziców i zetrze jego wioskę z powierzchni ziemi, jeśli Tunde nie wybuduje dla niego niebezpiecznej broni. Rex obawia się o życie brata i podejrzewa, że ten wpakował się w nielegalną działalność Terminalu, czyli niebezpiecznej grupy hakerskiej. Likaon z kolei wie, że to, co robi jest słuszne i ważne, ale jednocześnie obawia się w ten sposób rozczarować rodziców, a jeśli zostanie złapana, jej całą rodzinę może czekać śmierć. W tej książce wielokrotnie podkreślana była wartość rodzinnych więzów, a także przyjaźni i zaufania. Jestem zaskoczona, że w sumie w tak krótkiej książce, autorowi udało się zawrzeć tak wiele różnorodnych kwestii.

Geniusz. Gra to świetna rozrywka na wysokim poziomie. Trochę przypomina mi skrzyżowanie Ocean's Eleven i Endgame z Illuminae, więc jeśli do tej pory mieliście wątpliwości, czy chcecie sięgnąć po tę powieść, to mam nadzieję, że to porównanie właśnie je rozwiało. Naprawdę dobrze bawiłam się podczas czytania tej powieści, a przy tym musiałam trochę wysilić swój umysł, aby nie umknęły mi żadne wskazówki, więc jestem tym bardziej usatysfakcjonowana lekturą. Zdecydowanie polecam, ale ostrzegam, żebyście lepiej wyposażyli się od razu w obie dostępne części – Leopoldo Gout zakończył Geniusza. Grę w takim momencie, że od razu musiałam sięgnąć po drugi tom, żeby się przekonać, jak dalej potoczą się losy bohaterów!



Trylogia Geniusz:
Gra // Przekręt // Revolution

Za możliwość przeczytania Geniusza. Gry serdecznie dziękuję Wydawnictwu Albatros!
Czytaj dalej »

środa, 13 lutego 2019

It ends with us, czyli nie każda miłość jest dobra

0
To już chyba tradycja, że każdą moją recenzję powieści Colleen Hoover muszę rozpoczynać tymi samymi słowami (albo muszę przynajmniej przemycić je w dalszej części), więc pozwólcie, że tradycji stanie się zadość: z CoHo łączy mnie love-hate relationship. A to oznacza, że każda z jej książek jest dla mnie ogromną niewiadomą – albo spodoba mi się tak, że nie będę w stanie przestać o niej mówić przez kolejne lata (przykład: Maybe Someday), albo będę jej tak nie trawić, że będę o tym przypominać wszystkim na każdym kroku (przykład: Hopeless). It ends with us to pierwsza powieść Colleen Hoover, co do której jeszcze przed jej wydaniem miałam pewność, że ją pokocham. Na szczęście moje przeczucie mnie nie zawiodło.
Uwaga, recenzja zawiera spojlery!

Czasem te osoby, które najmocniej nas kochają, potrafią też najmocniej ranić.
Lily Bloom zawsze płynie pod prąd. Nic dziwnego, że otworzyła kwiaciarnię dla osób, które… nie lubią kwiatów, i prowadzi ją z pasją i sukcesami. Gdy poznaje przystojnego lekarza Ryle’a Kincaida i rodzi się między nimi wzajemna fascynacja, Lily jest przekonana, że jej życie nie może być już lepsze.
Tak mogłaby skończyć się ta historia. Jednak niektóre rzeczy są zbyt piękne, by mogły trwać wiecznie. To, co się kryje za idealnym związkiem Lily i Ryle’a, jest w stanie dostrzec jedynie Atlas Corrigan, dawny przyjaciel Lily. Kiedyś ona była dla niego bezpieczną przystanią, teraz sama potrzebuje takiej pomocy. Nie zawsze jesteśmy bowiem dość odważni, by stanąć twarzą w twarz z prawdą… Szczególnie gdy przynosi ona tylko cierpienie.
Opis z LubimyCzytać

To nie jest moja ulubiona powieść tej autorki, chyba nic nie jest w stanie dla mnie pobić Maybe Someday, ale jest to książka, która wzbudziła we mnie największy szacunek do twórczości Colleen Hoover. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak trudne musiało być dla niej napisanie tak bolesnej historii, którą w dodatku częściowo wyniosła ze swojego życia, ale It ends with us jest niesamowicie ważną lekturą. Bo każdy z nas choć raz w życiu zastanawiał się nad tym, dlaczego maltretowana kobieta nie odchodzi od swojego agresywnego partnera, jak to możliwe, że wciąż potrafi go kochać po tym, jak ją skrzywdził. Oceniamy, choć nie mamy do tego prawa i podkreślamy, że gdyby nas coś takiego spotkało, bez wahania spakowalibyśmy walizki i zerwalibyśmy wszelki kontakt. Lily również sądziła, że będzie wystarczająco silna, by to zrobić, zwłaszcza że była zmuszona do oglądania przemocy w związku swoich rodziców. Była przekonana, że nie pozwoli na to, by jej mąż traktował ją w taki sam sposób, w jaki jej ojciec traktował matkę. A jednak utknęła w tym samym błędnym kole. 

Łatwo byłoby stworzyć główną bohaterkę, która twardo broni swoich przekonań i nie pozwala sobie na żadną chwilę słabości. Łatwo byłoby sprawić, by główny bohater zdał sobie sprawę ze swojego złego postępowania i przeszedł niesamowitą przemianę. Łatwo byłoby napisać happy end, położyć na tę historię warstwę lukru w postaci wspólnego pokonywania przeciwności i dodać kilka wyświechtanych frazesów o tym, że miłość jest zdolna uleczyć każdą złamaną duszę. Ale życie nie jest takie proste. It ends with us jest odarte z tych wszystkich złudzeń, o których tak bardzo lubimy czytać, uciekając od rzeczywistości; jest tak cholernie prawdziwe, że wręcz bolesne, podczas czytania czułam się tak, jakby ogromny ciężar przygniótł moje serce i nie puścił mnie nawet po przewróceniu ostatniej strony. Czułam dosłownie fizyczne cierpienie, gdy byłam zmuszona czytać o tym, przez co przechodziła Lily. Ta historia jest tak bolesna, bo jest szorstka, bezkompromisowa, drastyczna w swoim przekazie... To naga prawda. Nie jest łatwa. Nie jest przyjemna. Nie jest piękna.

Lily to prawdopodobnie najsilniejsza kobieca postać, jaką stworzyła do tej pory Colleen Hoover. Ma w sobie ogromną dozę wrażliwości i jest pełna empatii, co czyni z niej niezwykle sympatyczną dziewczynę, ale przy tym nie boi się podejmowania ryzyka i trudnych decyzji. Jej siła pochodzi z wewnątrz i chyba nie spotkałam się z drugą bohaterką w literaturze, która byłaby tak krucha, a przy tym odporna psychicznie. Ryle'a z kolei nie sposób nie pokochać; jest pewny siebie, charyzmatyczny, zadziorny, ambitny i ma świetne poczucie humoru. I właśnie dlatego, że tak łatwo się w nim zauroczyć, jego postępowanie tak bardzo boli. Uwielbiałam czytać o relacji Lily i Ryle'a, bo jej początek i przebieg zupełnie różnił się od dotychczasowych romansów Hoover, był niezwykle figlarny i lekki, pełny droczenia się. Równie mocno kocham jednak Atlasa, który wprowadza niesamowitą równowagę do całej historii, nawet jeśli "osobiście" nie pojawia się zbyt często na stronach powieści, a raczej we wspomnieniach Lily. Colleen stworzyła również piękną przyjaźń między dwoma silnymi kobietami, czyli właśnie Lily i Allysą. Trochę żałuję, że nie rozwinęła bardziej relacji Lily z jej matką, lecz i tak uważam, że był to piękny wątek, nawet jeśli odrobinę zaniedbany. 

It ends with us to powieść, która najpierw rzuci na ciebie czar swoim błyskotliwym humorem, czułymi słówkami i nieskończoną charyzmą bohaterów, a potem złamie ci serce w najboleśniejszy i jednocześnie najpiękniejszy sposób. Nawet jeśli do tej pory nie polubiliście się z twórczością Colleen Hoover, głęboko wierzę, że i tak powinniście sięgnąć po tę książkę, bo emanuje z niej niesamowita szczerość i autentyczność, a mimo ciężkiego tematu, pojawia się także ciepło oraz nadzieja, które leczą rany zadane przez tę historię. It ends with us to cholernie ważna książka i nie ma w niej nic typowego, schematycznego czy prostego. To historia, która zasługuje na wasz czas i emocje jak żadna inna. Zaufajcie mi.


Inne książki Colleen Hoover zrecenzowane na blogu:
Czytaj dalej »

sobota, 9 lutego 2019

100 książek, które chcę przeczytać [2019]

0
W tym roku zastanawiałam się, czy w ogóle jest sens tworzyć listę 100 książek, które chcę przeczytać w 2019 roku. Chociaż pisanie tego zestawienia dostarcza mi mnóstwa frajdy, w zeszłym roku odznaczyłam niewiele książek i to mnie trochę zdemotywowało. Później doszłam jednak do wniosku, że z 28 książek, które przeczytałam w 2018 roku, aż 15 znajdowało się na liście, czyli ponad połowa, w związku z czym stwierdziłam, że w sumie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby znowu stworzyć zestawienie, jednocześnie dobrze się przy tym bawiąc. Moje 100 książek z 2018 i 2019 roku znajdziecie tutaj i tutaj. Zaznaczone na szaro okładki oznaczają przeczytaną powieść, a kliknięcie w pogrubiony tytuł przeniesie was do recenzji. 
P. S. Mam wrażenie, że z roku na rok moja lista staje się coraz bardziej nieuporządkowana xD


Nasze życzenie, Tillie Cole // Kiedy pozostaje żal, Lisa De Jong // O wiele więcej, Kim Holden // Gus, Kim Holden // Wszystkie nasze obietnice, Colleen Hoover // Pozwól mi zostać, Tijan Meyer // Ogień, który ich spala, Colleen Hoover // Siła, która ich przyciąga, Brittainy C. Cherry

New Adult to jeden z moich ulubionych gatunków, ale jak mogliście się przekonać w moim podsumowaniu roku, w 2018 nie przeczytałam zbyt wiele książek, które można zaliczyć do tego typu literatury. Mam nadzieję, że przerwę tę złą passę i znowu wrócę do czytania NA, bo znowu pragnę poczuć te wszystkie emocje, za które pokochałam ten gatunek, który zawsze dostarczał mi mnóstwa wzruszeń. Jest tutaj wiele tytułów z poprzednich lat, ponieważ narobiły mi się spore zaległości, zwłaszcza jeśli chodzi o Kim Holden, która już stanowczo zbyt długo spoczywa w mojej biblioteczce i najwyższy czas rozliczyć się z mojej półki wstydu.

Żółwie aż do końca, John Green // Nasz ostatni dzień, Adam Silvera // Zostawiłeś mi tylko przeszłość, Adam Silvera // Raczej szczęśliwy niż nie, Adam Silvera // Wróć, jeśli masz odwagę, Estelle Maskame // Eliza i jej potwory, Francesca Zappia // Aż po horyzont, Morgan Matson // Oddam ci słońce, Jandy Nelson

W young adult contemporary prowadzi głównie Adam Silvera, ponieważ od bardzo dawna chcę zapoznać się z jego twórczością, a wciąż nie miałam ku temu okazji i strasznie nad tym ubolewam. Natomiast dolny rząd to książki, które również leżą na półce już od dawna i najwyższy czas się zmotywować do sięgnięcia po nie! W zeszłym roku przeczytałam całkiem sporo książek z tego gatunku, a Słońce też jest gwiazdą i Konkurs niesamowicie mnie zachwyciły!

Obsidio, Amy Kaufman, Jay Kristoff // Kosiarze, Neal Shusterman // Buntowniczka z pustyni, Alwyn Hamilton // Replika, Lauren Oliver // Imperium burz, Sarah J. Maas // Wieża świtu, Sarah J. Maas // Dwa światy, Jennifer L. Armentrout // Marzyciel, Laini Taylor

Wstyd się przyznawać, że jestem w plecy, jeśli chodzi o mój ukochany cykl, czyli Szklany tron. Zaczynałam czytać tę serię, kiedy jeszcze nikt u nas nie znał nazwiska Sary J. Maas i byłam na bieżąco, aż do Imperium burz, wciąż nie przeczytałam też Wieży świtu, a tutaj zaraz zostanie u nas wydana ostatnia część! Obsidio jest oczywiście na mojej liście must read, bo coraz bardziej zakochuję się w tej historii, Marzyciel czeka na swoją kolej, a Jennifer L. Armentrout to Jennifer L. Armentrout, czytam wszystkie jej książki jak leci!

Waleczna czarownica, Danielle L. Jensen // Podróżniczka, Alexandra Bracken // Lalkarz z Krakowa, R. M. Romero // Firstlife. Pierwsze życie, Gena Showalter // Uwięziona w bursztynie, Diana Gabaldon // Tusz, Alice Broadway // Gdzie niebo mieni się czerwienią, Lisa Lueddeke // Mitologia nordycka, Neil Gaiman

Oprócz Tuszu i Gdzie niebo mieni się czerwienią wszystkie książki posiadam, więc teraz wystarczy tylko po nie sięgnąć ;) Waleczna czarownica chodzi za mną już od dawna, ale kończenie trylogii nigdy mi nie wychodziło i przez to wciąż jej nie przeczytałam, od dawna chciałam też kontynuować serię Obca i sięgnąć po Gaimana, więc trzymajcie kciuki, żeby udało mi się wszystko zrealizować w tym roku.

Lucyfer, Jennifer L. Armentrout // Księżniczka popiołu, Laura Sebastian // Kirke, Madelaine Miller // Dni krwi i światła gwiazd, Laini Taylor // W spojrzeniu wroga, Amie Kaufman, Meagan Spooner // W sercu światła, Amie Kaufman, Meagan Spooner // Po zmierzchu, Alexandra Bracken // Król uciekinier, Jennifer A. Nielsen

W zeszłym roku wyjątkowo kiepsko szło mi kończenie pozaczynanych serii, ale jednym z moich noworocznych postanowień jest wreszcie sięganie po finałowe tomy i doprowadzanie ulubionych historii do końca. A żeby nie było nudno, znalazło się też miejsce dla kilku nowych powieści ;)

Bożogrobie, Jay Kristoff // Przegląd końca świata. Blackout, Mira Grant // The Winner's Kiss, Marie Rutkoski // Ameryka w ogniu, Omar El Akkad // Czarny pryzmat, Brent Weeks // Studnia wstąpienia, Brandon Sanderson // Bohater wieków, Brandon Sanderson // Droga królów, Brandon Sanderson

I czas na high fantasy! Nagle bardzo mocno zatęskniłam za tym gatunkiem, a Brandon Sanderson jest współczesnym mistrzem podobnych historii, więc pragnę kontynuować moją przygodę Z mgły zrodzonym, a także sięgnąć po Drogę królów, która jest podobno nieziemska; zarówno pod względem fabuły, jak i grubości kolejnych tomów ;) Nibynoc to moje odkrycie zeszłego roku, dlatego już nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po Bożogrobie!

Cinder, Marissa Meyer // Scarlet, Marissa Meyer // Cress, Marissa Meyer // Winter, Marissa Meyer // Ruina i rewolta, Leigh Bardugo // Okrutna pieśń, Victoria Schwab // Mroczny duet, Victoria Schwab // Ciemna strona, Tarryn Fisher

Saga księżycowa wciąż czeka na swój maraton, po Ruinę i rewoltę muszę sięgnąć jak najszybciej, bo w Ameryce został już wydany King of Scars, czyli historia naszego ukochanego króla Mikołaja i uwaga, znalazło się tam też miejsce dla Niny z Szóstki Wron! Co prawda wszystkich kocham jednakowo, ale Nina zajmuje specjalne miejsce w moim sercu i nic nie potrafię na to poradzić. Postanowiłam też dać drugą szansę Victorii Schwab po nieudanym spotkaniu z Mroczniejszym odcieniem magii. 

Znak Ateny, Rick Riordan // Dom Hadesa, Rick Riordan // Krew Olimpu, Rick Riordan // Greccy bogowie według Percy'ego Jacksona, Rick Riordan // Ukryta wyrocznia, Rick Riordan // Mroczna przepowiednia, Rick Riordan // Młot Thora, Rick Riordan // Statek umarłych, Rick Riordan

Wiem, że od dawna obiecuję, że nadrobię książki Ricka Riordana, ale nic z tego nie wychodziło... Teraz jednak wszystkie te powieści są już u mnie na półce, więc nie mam wyjścia! O ile o Magnusa się nie martwię, bo kocham jego wątek, o tyle moje początki z Olimpijskimi herosami były ciężkie, jednak mam nadzieję, że w tym roku się ze sobą polubimy ;)

Harry Potter and the Goblet of Fire, J. K. Rowling // Harry Potter and the Order of the Phoenix, J. K. Rowling // Harry Potter and the Half-Blood Prince, J. K. Rowling // Harry Potter and the Deathly Hallows, J. K. Rowling // Papierowa księżniczka, Erin Watt // Królowie Dary, Ken Liu // Tancerze burzy, Jay Kristoff // Dzikie łabędzie. Trzy córki Chin, Jung Chang

Harry wciąż czeka na przeczytanie po angielsku... O rany, naprawdę nie zrealizowałam dużej części planów z zeszłego roku. Zaczęłam czytać Tancerzy burzy, ale mi nie podeszli, dam im jednak drugą szansę, skoro zakochałam się w Nibynocy! A Dzikie łabędzie to moje pierwsze spotkanie z literaturą non fiction i nie było łatwo, ale zdecydowanie rozbudziła mój apetyt do częstszego sięgania po podobne tytuły. 

Muza, Jessie Burton // Miniaturzystka, Jessie Burton // Jeździec miedziany, Paullina Simons // Idź, postaw wartownika, Harper Lee // Szare śniegi Syberii, Ruta Sepetys // Sól morza, Ruta Sepetys // Światło, które utraciliśmy, Jill Santpopolo // Kasacja, Remigiusz Mróz

Szare śniegi Syberii i Sól morza to moje absolutne must read na ten rok, jestem bardzo podekscytowana tymi książkami i już nie mogę się doczekać, aż będę trzymała je w swoich dłoniach! Jestem też bardzo podekscytowana Jeźdźcem miedzianym. W zeszłym roku sięgnęłam też po swoją pierwszą książkę Remigiusza Mroza, która mnie rozczarowała, ale wszyscy do drugiego podejścia polecają mi Chyłkę, więc jeszcze go nie skreślam. 

Słowik, Kristin Hannah // Światło, którego nie widać, Anthony Doerr // Pierwszych piętnaście żywotów Harry'ego Augusta, Claire North // Dotyk, Claire North // Pamiętnik z mrówkoszczelnej kasety, Mark Helprin // Droga do domu, Yaa Gyasi // Shantaram, Gregory David Roberts // Jej wszystkie życia, Kate Atkinson

Tej ósemki też nie ruszyłam, a na liście znajduje się od dawna. Na pewno jednak przeczytam Słowika w tym toku i nie mogę się z tego wycofać, bo już za długo leży na mojej półce. Nie gaśnie też moja ekscytacja związana z Drogą do domu, choć teraz trudno zdobyć to wydanie. Chcę w końcu zacząć sięgać po nieco ambitniejsze tytuły, ponieważ ya już mi nie wystarcza i mam nadzieję, że te książki okażą się strzałem w dziesiątkę.

And I Darken, Kierstin White // The Empress, S. J. Kincaid // The Crown's Game, Evelyn Skye // Flame in the Mist, Renee Ahdieh // Stalking Jack the Ripper, Kerri Maniscalco // Children of Blood and Bone, Tomi Adeyemi // Ever the Hunted, Erin Summerill // King of Scars, Leigh Bardugo

A teraz tradycyjnie czas na zagraniczne tytułu, które bardzo chciałabym przeczytać. Ostatnio zamówiłam sobie kolekcjonerskie wydanie Trylogii Grisza i jeśli przyjdzie w dobrym stanie, może zacznę kupować też książki po angielsku, choć niestety są one droższe niż w Polsce. Ale widzicie te piękne okładki? Choćby dla nich zdecydowanie warto ;) 

Wichrowe wzgórza, Emily Bronte // Portret Doriana Graya, Oscar Wilde // Wielki Gatsby, F. Scott Fitzgerald // Wyznania gejszy, Arthur Golden // Duma i uprzedzenie, Jane Austen // Anna Karenina, Lew Tołstoj // Nędznicy, Victor Hugo // Dracula, Bram Stoker

I na koniec standardowo klasyka, z której również nic nie przeczytałam w zeszłym roku. W tym chcę przeczytać co najmniej trzy tytułu znajdujące się na tej liście! Moim jedynym usprawiedliwieniem jest to, że w zeszłym roku prawie w ogóle nie czytałam, stąd brak także klasyki, ale teraz mam silną motywację i chęci do czytania. 
Czytaj dalej »

środa, 6 lutego 2019

Konkurs, czyli jak odrzucić oczekiwania innych i pokochać siebie

0
Konkurs wpadł mi w ręce zupełnie przypadkiem, jeszcze zanim usłyszałam o Kluseczce, czyli netfliksowej produkcji na podstawie tej książki. Film wciąż przede mną, ale lekturę mam już za sobą i dzisiaj chciałabym się z wami podzielić moją opinią na temat tej powieści, bo zdecydowanie zasługuje na uwagę.

Szesnastoletnia Willowdean zawsze akceptowała swoje ciało, choć mama, zwyciężczyni konkursu piękności, nazywała ją "Kluską". Wspierana przez przyjaciółkę, uosobienie amerykańskiej urody,i ciotkę z potężną nadwagą, nie zwracała uwagi na to, ile sama waży. Była w porządku. Aż spotkała przystojnego chłopaka, który jej się spodobał i, co ważniejsze, któremu ona też się spodobała. Zakochała się i wtedy straciła pewność siebie. Żeby ją odzyskać, postanawia zrobić najbardziej przerażającą rzecz, jaka przychodzi jej do głowy: wziąć udział w stanowym konkursie piękności!
Opis z LubimyCzytać

Uwielbiam Konkurs za to, że nie moralizuje, nie idealizuje i nie fałszuje rzeczywistości; jest za to pełną humoru, uczciwą i pozytywną powieścią o poczuciu własnej tożsamości i pokochaniu siebie. Mnóstwo jest historii o grubaskach, które przechodzą niesamowitą przemianę wewnętrzną jak za pstryknięciem palców, tymczasem ta książka absolutnie nie jest tego typu historią. Kiedy poznajemy Willowdean, dziewczyna akceptuje siebie taką, jaką jest. Jej matka jest królową piękności, większość dziewcząt w wieku głównej bohaterki marzy jedynie o koronie miss i to mogłoby wpłynąć deprymująco na osobę przy kości, która wyróżnia się w tym tłumie, ale Willowdean zna swoją wartość i to jest piękne. Jednocześnie jest przy tym ludzka i nie udaje, że wszystko jest zawsze w stu procentach świetne i cudowne – chociaż stara się kochać i akceptować siebie, jej również zdarzają się gorsze chwile, kiedy zaczyna wątpić w siebie albo próbuje się dowartościować czyimś kosztem. Willowdean to postać z krwi i kości, popełnia błędy i się na nich uczy, doświadcza zarówno zwycięstw, jak i porażek i uważam, że autorce należą się ogromne brawa za wykreowanie postaci, którą nie zawsze będziemy lubić za podejmowane przez nią wybory lub złośliwe słowa, ale za to zawsze będziemy ją podziwiać.

Kiedy Willowdean decyduje się wziąć udział w konkursie piękności, podąża za nią grupka niedopasowanych dziewczyn, które według społecznych standardów piękna nie mają najmniejszych szans w wyborach. Nie jest to może jakiś wyszukany pomysł, ale już kryjąca się za tym intencja jest jak najbardziej oryginalna, jeśli chodzi o tego typu historie – Will nie planuje bowiem krucjaty, próbując ośmieszyć wzorcowe kanony utrwalone w społeczeństwie, nie jest to też jej sposób na zyskanie pewności siebie, bo ma jej wystarczająco dużo, nie próbuje też nikomu niczego udowodnić ani się zmienić i to jest cudowne. Mam wrażenie, że we współczesnych czasach za bardzo na siłę staramy się odnaleźć jakieś znaczenie, przypisać czemuś etykietę, a przecież jest to zupełnie niepotrzebne i często niezgodne z prawdą. Jeśli jesteście jednak nastawieni negatywnie do tej historii, bo spodziewacie się niekończącego się potoku przygotowań do finału konkursu piękności, to muszę was wyprowadzić z błędu – zawody są zaledwie tłem, delikatnym rysem. Julie Murphy w swojej książce o wiele bardziej skupiła się na losach poszczególnych bohaterów, stopniowo odkrywając historie, wydawałoby się niepozornych, przeciętnych osób, o niespełnionych marzeniach, samotności i uprzedzeniach. A to wszystko jest okraszone cudowną, małomiasteczkową atmosferą, w której można się zakochać. 

Nie spodziewałam się, że Konkurs tak bardzo mi się spodoba! Może nie jest to porywająca lektura, gdzie nawarstwiają się kolejne intrygi, a zwroty akcji wbijają w fotel, ale jest to niezwykle życiowa opowieść. Niekoniecznie o samoakceptacji, czego moglibyśmy się spodziewać po książce z dziewczyną z pokaźną nadwagą jako główną bohaterką, raczej o poszukiwaniu dystansu, który pozwala odrzucić strach przed byciem ocenianym przez innych, wyciszyć złośliwy głosik zachęcający do porównywania się z innymi i po prostu dobrze czuć się w swojej skórze. Konkurs nie jest ani przesadnie uroczy, ani prześmiewczy – to ciepła historia, która ukazuje wycinek z życia nastolatki zmagającej się z niesprawiedliwymi stereotypami i słabościami, a chociaż nie powala na kolana, ma w sobie dość, by podtrzymać zainteresowanie czytelnika.

Czytaj dalej »

sobota, 2 lutego 2019

Okrutny książę, czyli elfy nie robią na mnie wrażenia

0
Okrutny książę to książka, która podbiła blogosferę, wszyscy rozpływali się w zachwytach, a że tęskno mi było do fascynującej powieści z gatunku fantasy young adult, dałam się skusić i zostałam porwana przez falę hype'u. Wcześniej nie miałam do czynienia z twórczością Holly Black, więc podchodziłam do książki z dużymi oczekiwaniami, ale zupełnie na świeżo. 

Krwawa zbrodnia na zawsze odmienia los trzech sióstr. Zostają porwane do świata elfów, bajecznego Elysium. Upływa dziesięć lat; Jude pragnie za wszelką cenę odnaleźć swoje miejsce w krainie elfów – lecz dumni elfowie gardzą śmiertelniczką, a wzgardliwszy od innych jest książę Cardan, najmłodszy i najokrutniejszy z potomków Najwyższego Króla.
By zdobyć pozycję na Dworze, musi rzucić Cardanowi wyzwanie – a następnie ponieść konsekwencje.
Jude poznaje labirynt intryg i ułudy, odkrywa własną przebiegłość i to, że zdolna jest zadać ból, a nawet śmierć. Gdy za sprawą zdradzieckich knowań elfowym dworom zagraża niebezpieczeństwo pogrążenia się w chaosie krwawej wojny, Jude gotowa jest narazić życie, by ocalić siostry i Królestwo.
Opis z LubimyCzytać

Największym problemem w Okrutnym księciu jest brak logiki w fabule. Cała powieść jest bardzo poprawna, ale średnia. Żałuję, że świat elfów nie został bardziej rozbudowany, bo wprowadzenie obiecywało wiele, jednak mam wrażenie, jakby autorka w kółko się powtarzała na temat ustroju politycznego i praw panujących w krainach tych magicznych istot. Uniwersum stworzone przez Holly Black zdecydowanie zasługuje na szersze opisanie, niestety nie poświęcono mu wystarczająco dużo uwagi, ale ogólnie mieści się w granicach, do jakich przywykłam z innych książek z tego gatunku. Mogłabym się nawet dobrze bawić przy okazji lektury Okrutnego księcia, gdyby nie to, że co kilka stron uderzała mnie myśl, jak bardzo bez sensu postępuje nasza główna bohaterka. Nie byłam w stanie zrozumieć decyzji podejmowanych przez Jude, nie przekonywała mnie przede wszystkim jej motywacja, a to właśnie motywacja jest siłą napędową całej fabuły. W momencie, w którym zaczynam wątpić w powody kierujące główną protagonistką, z perspektywy której śledzimy całą akcję, akcja staje się pozbawiona logiki, nie ma tutaj żadnego ciągu przyczynowo-skutkowego, a przez to nie potrafiłam czerpać z fabuły przyjemności, bo gdzieś z tyłu głowy tłukła mi się myśl, że Jude powinna już dawno temu opuścić Krainę Elfów i jej tłumaczenia nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Holly Black robiła, co mogła, żeby uargumentować wybory Jude, jednak ja nie znoszę takiej niekonsekwencji w zachowaniu postaci, która najpierw mówi jedno, ale po chwili robi coś zupełnie innego i stąd nie czułam wielkiej frajdy podczas czytania Okrutnego księcia. Zresztą, takie chwiejne zachowanie przejawia nie tylko główna bohaterka, ale także inne postaci, których zachowanie nijak ma się do tego, jak zostali opisani zaledwie dwie strony wcześniej. 

W takim razie może poświęcimy trochę czasu postaciom, skoro już przy tym jesteśmy. O ile uwielbiam główne bohaterki, które są silne, zdecydowane, a przy tym mają w sobie odpowiednią dozę mroku, która czyni ich kimś z pogranicza bieli i czerni, o tyle Jude jest tak nieprawdziwa i sztuczna w tym, co robi, że nie potrafiłam jej polubić, a ta cała otoczka jej brutalności jest po prostu czymś wprowadzonym na siłę przez autorkę i to czuć. Przez większość czasu, chociaż Holly Black próbuje nam wmówić, że dziewczyna wie co robi, Jude miota się, walcząc sama ze sobą i nie robi niczego, co byłoby naprawdę warte uwagi, a do tego sama nie kontroluje swoich poczynań. Poza tym wydawałoby się, że książę Cardan odegra większą rolę w fabule, ale niestety, jedyna postać, która miała w sobie jakąś głębię i konsekwencję prowadzenia, została zepchnięta na odległy plan przez o wiele bardziej jednowymiarowe, nudne marionetki, które właściwie nie odegrały żadnej roli, ale po prostu sobie istnieją, żeby nie było, że to teatr jednego aktora. Liczę na to, że w drugim tomie czeka na nas więcej Cardana, bo jestem naprawdę ciekawa, jak się rozwinie i jak potoczy się jego relacja z Jude, bo ten krótki przebłysk, który otrzymaliśmy w końcówce Okrutnego księcia, był naprawdę obiecujący.  

Przez ponad dwieście stron w Okrutnym księciu nie dzieje się nic i mówię to z ręką na sercu. Jeżeli nie mieliście jeszcze do czynienia z przypadkiem ogromnego lania wody, to ta książka jest idealnym przykładem tego, jak przez pierwszą połowę zwodzić czytelnika, nie dając mu nic w zamian. Mnóstwo tutaj opisów sukienek, żyrandoli, ślicznych sal balowych, ale akcji tutaj nie znajdziecie. Nie ma tutaj niczego porywającego czy oryginalnego, a rewelacje ujawnione pod koniec nie zszokowały mnie specjalnie, bo choć fabuła ostatecznie obrała ciekawy kierunek, mam wrażenie, że zabiegi do tego potrzebne spłyciły jeszcze bardziej motywację pewnych bohaterów. 

Wiem, że głównie narzekam, ale lektura Okrutnego księcia wcale nie była tak zła, jak może wam się wydawać po przeczytaniu mojej recenzji. Po prostu spodziewałam się więcej i czułam potrzebę wytknięcia wszystkich tych potknięć. To lekka, przyjemna książka, a druga połowa była o wiele lepsza od pierwszej i zwiastuje naprawdę fascynujące intrygi w kolejnym tomie, dlatego dam Holly Black kolejną szansę, bo Okrutny książę jest obiecujący i autorka udowodniła, że potrafi tworzyć zawiłe spiski, a polityczne zagrania i intrygi to coś, co uwielbiam. Więcej Cardana i akcji, mniej niepotrzebnego lania wody, Jude trochę się ogarnie, a świat przedstawiony rozwinie i będzie idealnie! 


Cykl Okrutny książę:
Okrutny książę // The Wicked King // The Queen of Nothing
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia