środa, 12 maja 2021

Wildcard. Dzika karta, czyli walka z technologią kontrolującą umysł

0

Wildcard. Dzika Karta została przeze mnie przeczytana niemal dokładnie dwa lata po skończeniu pierwszej części. Musieliśmy trochę na nią poczekać, ale czy było warto?  

Emika Chen ledwo uszła z życiem z Mistrzostw Warcrossa. Teraz, gdy zna prawdę stojącą za nowym algorytmem Neurołącza stworzonym przez Hideo, nie może już ufać jedynej osobie, której zawsze wierzyła i na którą zawsze liczyła.
Zdeterminowani, by położyć kres ponurym planom Hideo, Emika i Phoenix Riders łączą siły, by odnaleźć nowe zagrożenie czające się na oświetlonych neonami ulicach Tokio. Ktoś wyznaczył nagrodę za głowę Emiki, a jej jedyną szansą na przeżycie są Zero i Czarne Płaszcze, jego bezwzględna ekipa. Wkrótce jednak Emika dowiaduje się, że Zero jest kimś więcej, niż mogłoby się wydawać – a jego ochrona ma swoją cenę.
Jak daleko posunie się Emika, uwikłana w sieć zdrady i obawiająca się o przyszłość wolnej woli, by pokonać mężczyznę, którego kocha?
Opis z LubimyCzytać

Wildcard. Dzika Karta to książka, którą trudno mi ocenić ze względu na ogromną przepaść w tempie akcji. W trakcie pierwszej połowie właściwie nic się nie działo, szczerze mówiąc, to była droga przez mękę i z utęsknieniem wyczekiwałam jakiejkolwiek akcji. Na prawie dwieście stron składały się dialogi, z których nic nie wynikało, spotkania, które donikąd nie prowadziły, tworzenie planów i pozyskiwanie informacji. Przez to bardzo trudno było mi się wciągnąć w fabułę, brakowało mi jakiejś iskry, ekscytacji, mimo że Emika znajdowała się w samym centrum wydarzeń, nie była ich aktywną uczestniczką. Właściwie przez całą książkę była dość bierna, stanowiła łącznik pomiędzy scenami jako bierny obserwator, ale poza tym wypada bardzo blado, brakowało jej charakteru i niemal każdy był w stanie nią manipulować, naginając jej wolę dla własnych korzyści. Jej wewnętrzne monologi w kółko się powtarzają i dotyczą tego samego zagadnienia. Emice brakowało charyzmy głównej bohaterki, przez co była męczącą narratorką i nie udźwignęła tej fabuły. Podobnie mieszane uczucia żywię względem Hideo, który nie prezentuje sobą niczego ciekawego, a ich romans przyprawiał mnie o ból głowy i frustrację. Już w pierwszym tomie był według mnie najsłabszą częścią całej historii i w Wildcard również mnie do siebie nie przekonał. Nie tylko mamy tutaj do czynienia z insta love, ale także z idealizacją partnera, który w rzeczywistości jest mordercą i tyranem pozbawionym moralności (czego oczywiście nasza bohaterka nie dostrzega, wybaczając mu wszystkie jego przestępstwa).  

Na szczęście druga połowa książki okazała się być o wiele bardziej wciągająca, naszpikowana szalonymi zwrotami akcji oraz nieustannie wzrastającą stawką, zaczęłam z zapartym tchem śledzić kolejne wydarzenia! Wreszcie pojawił się Warcross, czyli gra, która miała być od początku główną osią i motywem przewodnim duologii, a w tej części ta niesamowita wirtualna rzeczywistość, jaką stworzyła Marie Lu, została zepchnięta na dalszy plan, nad czym ubolewam. To właśnie rozgrywki Warcrossa i genialnie przemyślana technologia wyróżniały tę serię na tle innych powieści young adult, więc ich brak mocno odbił się na całej książce. Wildcard jest zdecydowanie bardziej mroczny od poprzedniej części, pojawiają się tutaj dojrzalsze motywy oraz o wiele bardziej niebezpieczne, szokujące sytuacje, na które na pewno nie będziecie przygotowani, ponieważ Marie Lu udało się stworzyć skomplikowaną intrygę. Na plus muszę również zaliczyć cały zespół Phoenix Riders - bardzo się cieszę, że autorka zdecydowała się na dokładniejsze przedstawienie przyjaciół Emiki, mają oni moje serducho. Szkoda tylko, że ta sympatia nie została przeniesiona na głównych bohaterów, którzy po prostu nie mieli w sobie takiej głębi jak postacie drugoplanowe. 

Wildcard. Dzika karta to bardzo nierówne zakończenie duologii. Pierwsza połowa była na tyle słaba, że zastanawiałam się nad porzuceniem książki, druga część za to nie pozwalała na złapanie oddechu i obfitowała w zaskakujące wydarzenia. Mam wrażenie, że w kilku sytuacjach Marie Lu poszła na łatwiznę, nie jestem też do końca zadowolona z pewnych wyborów bohaterów, które pod względem moralności były bardzo złe, a nie doczekały się odpowiedniego potępienia. Wildcard. Dziką kartę uznaję za solidny finał, wszystkie wątki doczekały się rozwiązania, bawiłam się całkiem nieźle zwłaszcza w trakcie drugiej połowy, która w moich oczach uratowała tę powieść, lecz nie sądzę, bym kiedykolwiek miała do niej wrócić. 

Za możliwość przeczytania Wildcard serdecznie dziękuję Wydawnictwu Młodzieżówka! 

Czytaj dalej »

wtorek, 4 maja 2021

Tkając świt, czyli co gdyby Mulan była uzdolnioną krawcową?

0

Tkając świt to jedna z tych książek, które miałam w planach od dawna. Zastanawiałam się nawet nad kupnem wersji po angielsku, ale We need YA po raz kolejny zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie, ogłaszając, że już wkrótce wydadzą tę książkę w Polsce. Wreszcie dorwałam mój egzemplarz, licząc na wciągającą przygodę i... 

Maia Tamarin marzy o byciu najlepszą krawcową w kraju. Kiedy królewski posłaniec wzywa jej schorowanego ojca do wzięcia udziału w wielkim konkursie, Maia zajmuje jego miejsce, aby spełnić swoje marzenie i uratować rodzinę przed biedą. Wie, że może zginąć, jeśli ktoś odkryje jej sekret. Jest tylko jeden problem: Maia jest jedną z aż dwunastu krawców walczących o wysoką pozycję na dworze.
Konkurencja to jednak niejedyna trudność, której musi stawić czoła. Dziewczyna obawia się, że jej sekret zostanie odkryty przez nadwornego magika Edana, którego przenikliwe oczy zdają się patrzeć prosto przez jej przebranie. Mimo wszystko Maia wyrusza w podróż do najdalszych zakątków królestwa, by szukać słońca, księżyca i gwiazd. Znajdzie tam o wiele więcej, niż kiedykolwiek mogła sobie wyobrazić.
Opis z LubimyCzytać

Tkając świt to książka, która miała w sobie ogromny potencjał. Retelling Mulan, w którym polem bitwy staje się konkurs na nadwornego krawca okraszony szczyptą magii, zaskakującymi wyzwaniami oraz wątkiem miłosnym... Więc dlaczego powieść skończyłam bardziej z poczuciem rozczarowania niż satysfakcji? Przede wszystkim określenie retelling jest w tym przypadku nieco na wyrost, jedynym motywem wspólnym jest przebranie się głównej bohaterki za chłopca w celu ratowania rodzinnego biznesu oraz honoru, poza tym historia toczy się własnym rytmem, który niestety był dość wolny. Same zmagania krawców były nudne, nie czułam żadnej ekscytacji, jak na książkę skupiającą się na tkactwie dostaliśmy zaskakująco mało opisów zachwycających dech w piersiach strojów. Nie byłam też fanką późniejszego motywu wędrówki po różnych zakamarkach świata przedstawionego, w tym momencie powieść dłużyła mi się niemiłosiernie. Oczarował mnie motyw słońca, księżyca i gwiazd, który nadaje całej historii urzekającej baśniowości, jednak żałuję, że system magiczny nie został bardziej poszerzony i lepiej przedstawiony. 

Maia to bohaterka, która początkowo mi imponowała. Doświadczona przez życie, które sprawiło, że musiała szybciej dojrzeć. Była pewna siebie oraz swoich umiejętności, silna, skupiona na swoim celu, miała ogromne ambicje i nie miała zamiaru pozwolić na to, by jej płeć w jakikolwiek sposób ją ograniczała, odcinając ją od szansy zostania najwybitniejszym krawcem na dworze władcy. Od połowy książki Maia nagle zapomina o swoich marzeniach, pragnieniach, o wszystkim, co chciała osiągnąć, dla jakiegoś faceta, którego dopiero co poznała. Maia musi mierzyć się z coraz większą ilością niebezpieczeństw i pułapek, z rosnącym bólem, strachem oraz samotnością, co dawało idealną okazję do stopniowej przemiany, tymczasem mam wrażenie, jakby nastąpił ogromny regres, a ona sama była niezwykle bierna w obliczu kolejnych wyzwań. Wolałabym, gdyby autorka skupiła się na wewnętrznej podróży Mai, która mogłaby udowodnić swoją wartość jako kobieta w świecie zdominowanym przez mężczyzn, umniejszającym jej umiejętnościom tylko ze względu na płeć, tymczasem motyw ten został szybko zapomniany. Mniej więcej od połowy książki romans wysuwa się na pierwszy plan i przesłania wszystkie inne wątki, rozwijając się w zawrotnym wręcz tempie. Osobiście nie czułam żadnej więzi pomiędzy Maią i Edanem, ich miłość opierała się na bardzo znanych schematach z literatury young adult, Nie uwierzyłam w ich miłość, która potoczyła się zbyt gładko.

Możliwe, że podeszłam do tej książki ze zbyt wysokimi oczekiwaniami i dlatego tak bardzo się zawiodłam, ale sama historia się nie broni. Tkając świt miało wszystkie elementy, by stać się jedną z najbardziej oryginalnych młodzieżówek, tymczasem wyszła z tego dość mdła historia miłosna. Powieść czytało się szybko i przyjemnie, lecz nie wywołała we mnie żadnych emocji, dopiero ostatnie pięćdziesiąt stron okazało się być interesujących. Gdzieś po drodze zagubiła się cała idea tej historii. Wiem jednak, że wielu osobom przypadła do gustu; mnie po prostu nie zachwyciła. 

Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia