Wyścig Jenny Martin był reklamowany jako połączenie
Szybkich i wściekłych oraz
Gwiezdnych wojen, więc jako fanka obu tych filmowych serii musiałam się zabrać za tę powieść. Taka zapowiedź brzmi cudownie, czyż nie? Z
Szybkich i wściekłych spodziewałam się tego adrenalinowego kopa, spalin i palących się gum, niebezpiecznych starć na torze oraz poza nim. Sądziłam, że z
Gwiezdnych wojen autorka też wyciągnie to, co najlepsze – czyli międzyplanetarne spory, mroczne intrygi mające na celu przejęcie władzy nad galaktyką oraz gwiezdnych rebeliantów. Nie mogę powiedzieć, że tego zabrakło, ale
Wyścig zdecydowanie nie zaoferował mi tego, czego się spodziewałam.
Na zdominowanej przez wielkie korporacje planecie Castra nielegalne wyścigi uliczne są jedną z niewielu rozrywek biednej ludności, a także sposobem na wzbogacenie się. Siedemnastoletnia Phoebe van Zant, córka legendarnego kierowcy wyścigowego, jest jedną z najlepszych w swoim fachu, w jej żyłach zamiast krwi płynie benzyna. Po nieudanym rajdzie ulicznym Phee zostaje postawiona przed wyborem, który zdeterminuje nie tylko jej przyszłość, ale także życie mieszkańców trzech sąsiadujących ze sobą planet.
Wydawało mi się, że połączenie Gwiezdnych wojen oraz Szybkich i wściekłych nie może nie wypalić. A jednak. Z tego, co widziałam, Wyścig ma albo dużych fanów, albo ogromnych wrogów, ja z kolei plasuję się gdzieś po środku i wciąż próbuję dojść do ładu z tym, co się w tej książce działo. To był jeden wielki chaos. Mam wrażenie, że autorka chciała z tej powieści zrobić coś więcej niż wskazywał na to potencjał historii i właśnie na tym się przejechała. Przez większą część Wyścigu nie działo się nic specjalnego, a potem nagle pojawili się rebelianci, tajne zgromadzenia przeciwników właściciela głównej korporacji, intrygi dotyczące trzech planet, do tego prawdziwe pochodzenie Phoebe... Natłok wątków, które w końcówce zaczęły się na siebie nakładać, raczej nie pomógł tej powieści. To wszystko się ze sobą w ogóle nie kleiło i nie potrafię powiedzieć, skąd w ogóle wzięło się w tej książce, bo nic nie wskazywało na to, że autorka pójdzie w tym kierunku. Ostatecznie okazało się, że Wyścig Jenny Martin to schemat na schemacie, do złudzenia przypominający Igrzyska Śmierci swoimi końcowymi rozwiązaniami.
Powiem szczerze, nie rozumiem postępowania głównej bohaterki. Nie rozumiem też tego całego trójkąta miłosnego. Phoebe nie potrafiła trzymać języka za zębami nawet wtedy, gdy groziło jej to śmiercią. Była stylizowana na pyskatą, zranioną w dzieciństwie buntowniczkę, tymczasem to po prostu lekkomyślna, impulsywna dziewczyna, która strasznie mnie irytowała swoim zachowaniem. W dodatku była strasznie płytka i egoistyczna, nie zwracała uwagi na to, co się wokół niej działo. Ta rozkapryszona, niewdzięczna dziewucha bardzo zalazła mi za skórę swoim rozchwianiem emocjonalnym. Denerwował mnie także rozwlekły trójkąt miłosny, którego nie jestem w stanie pojąć. Bear to najlepszy przyjaciel Phee, zawsze stał za nią murem i ryzykował dla niej wszystko, a ona w ogóle nie potrafiła docenić tego, co dla niej zrobił. Jej fascynację obudził za to tajemniczy Cash i to zaledwie po kilkuminutowej wymianie zdań. Nie rozumiem, jak do tego doszło, ich relacja była po prostu śmieszna. To nowy rekord, nawet jak na insta love, serio. Ogólnie rzecz biorąc, drugoplanowi bohaterowie nie odegrali zbyt wielkiej roli w fabule, wszystko toczyło się wokół Phoebe i jej bezsensownych, miłosnych rozterek.
Czego jeszcze zabrakło mi w Wyścigu oprócz logicznej fabuły, dobrze poprowadzonych wątków i interesującej bohaterki? Samego wyścigu. Teoretycznie właśnie na rajdach oraz prędkości powinna opierać się cała fabuła, tymczasem dostajemy zaledwie dwa opisy zmagań na torze, a właściwie jeden i pół. Spodziewałam się czegoś emocjonującego, wręcz wybuchowego, na co wskazywałby opis powieści, ale tego nie dostałam. Do tego język, jakim napisana została ta książka, jest bardzo prosty. Tak prosty, że to aż kuło w oczy, nie wiem, czy w ogóle możemy w tym przypadku mówić o stylu pisarskim. Pojawiło się także mnóstwo powtórzeń, których nie dało się zignorować. Mimo to stworzony przez autorkę świat, którym rządzą korporacje oraz czarny sap, czyli narkotyk o niezwykle wyniszczającym działaniu, były interesujące. W kreacji galaktycznej rzeczywistości widać ogromne luki, niektóre rzeczy zostały tak chaotycznie wytłumaczone, że do tej pory nie rozumiem pewnych aspektów konstrukcji świata, ale muszę przyznać, że tutaj zamysł był niezły.
Wyścig to zdecydowanie nie jest powieść must have, ale idealnie nadaje się na wakacyjne odmóżdżenie. Nie wymaga zbyt wiele uwagi od czytelnika, może nie jest bardzo wciągająca, ale wystarczy, by zapchać dłużące się godziny. Mam wrażenie, że ostatnio trafiam na same książki, które mają potencjał, a mimo to go nie wykorzystują i Wyścig zdecydowanie do nich należy. Możecie jednak nazwać mnie masochistką, bo chcę sięgnąć po drugą część, ta książka została zakończona takim cliffhangerem, że jestem skłonna jeszcze trochę się pomęczyć.
Duologia Tracked:
Wyścig // Marked