sobota, 29 grudnia 2018

Rok 2018 w książkach

0
Bardzo spodobało mi się podobne zestawienie na blogu Karoliny ze Złodziejki Książek, dlatego w tym roku postanowiłam sama spróbować swoich sił w tworzeniu wykresów, które w o wiele bardziej przystępny sposób pokazują mój wynik czytelniczy. Co prawda wydaje mi się, że gdybym przeczytała więcej książek, byłabym na siebie zła za próbę wcielenia tego planu w życie, ale że 2018 rok był dość słaby pod względem czytelniczym, zebranie wszystkich informacji nie zajęło mi zbyt dużo czasu. Także jeśli komuś spodoba się taka forma podsumowania, dajcie jej szansę, bo większość z nas jest w końcu wzrokowcami i fajnie się ogląda takie kolorowe wykresy, a naprawdę nie trzeba im poświęcić całego dnia ;) Przy okazji, jeśli jesteście zainteresowani, wpadnijcie do mojego TOP 5: Najlepsze k-dramy 2018 roku i TOP 5: Najlepsze książki 2018 roku


PRZECZYTANE KSIĄŻKI
W 2018 roku przeczytałam zawrotną liczbę 28 książek, z czego większość, jak widzicie, już pod sam koniec roku. Pierwsze półrocze to była intensywna nauka anatomii, gdzie przy życiu podtrzymywały mnie głównie koreańskie dramy, po siedzeniu nad podręcznikami nie miałam ochoty czytać książek, stąd taki marny wynik. Na wakacjach miałam miesięczne praktyki w szpitalu i oddawałam się jeździe konnej, dlatego powieści znowu zeszły na dalszy plan, aż wreszcie powiedziałam sobie dość. Zatęskniłam za czytaniem i blogowaniem, tak po prostu. A żeby pisać recenzje, trzeba najpierw coś przeczytać, dość prosta logika i stąd moje czytanie powoli nabierało tempa ;) Początki nie były łatwe, wciąż musiałam się pilnować, żeby sięgać po kolejne lektury, lecz z czasem dzięki mojemu uporowi powróciła także motywacja i chęć do czytania! Znowu zapragnęłam poznawać nowe historie i wydaje mi się, że częściowo zawdzięczam to założeniu instagrama. Bookstagram stał się dla mnie niezmierzonym źródłem inspiracji i zachęty. A jeśli jeszcze nie obserwujecie mojego konta, koniecznie wpadnijcie!  

PRZECZYTANE STRONY
Pokrywają się w dużej mierze z przeczytanymi książkami, rekord padł we wrześniu, najwyraźniej sięgałam wtedy po większe grubaski ;) W przyszłym roku nie dopuścimy, żeby nawet raz ta liczba spadła do zera! Jestem pewna, że stać mnie na o wiele lepsze wyniki.


SERIE

Teraz na jaw wychodzi mój paskudny nałóg rozpoczynania i niekończenia serii ;) Ale już teraz mogę wam powiedzieć, że na pewno dwóch rozpoczętych w tym roku serii nie będę kontynuowała, bo po prostu mnie nie interesują. Mimo to nie mogę uciec przed prawdą, jaka rysuje się na tym wykresie; przeczytałam zaledwie dwie finałowe części i jest mi z tego powodu strasznie wstyd. Cel na 2019 rok to skończyć... co najmniej 10 rozpoczętych serii, a co! Zawsze bardzo z tym zwlekałam i już najwyższy czas, żebym zabrała się za te wszystkie niedokończone przeze mnie historie. Zaskakuje mnie również ilość jednotomowych historii, bowiem w poprzednich latach rzadko po nie sięgałam, o wiele bardziej lubię trylogie i dłuższe serie, bo dają więcej czasu na zżycie się z bohaterami i rozwinięcie się fabuły, a tutaj niemal połowa przeczytanych przeze mnie książek w tym roku była odrębnymi, samodzielnymi powieściami! 


NOWI AUTORZY
Byłam bardzo ciekawa, jak wypadnie stosunek nowych autorów do tych, po których książkę sięgam już po raz kolejny i jestem bardzo mile zaskoczona tym, że w sumie różnica jest niewielka, czytam zarówno powieści nowych pisarzy, jak i tych, których już znam i którym ufam. Myślałam, że proporcja będzie bardziej zaburzona, skłaniałam się do tego, że pojawiło się na mojej półce o wiele więcej świeżych nazwisk, bo uwielbiam poznawać nowe pióra i na rynku wydawniczym jednak często wydawani są nieznani nam wcześniej autorzy. Nie wiem, czy wy też zauważyliście tendencję, iż to, że pojawiła się u nas jedna seria danego autora/autorki, wcale nie oznacza, że kolejna również zostanie wydana, ale to rozważania na osobny post.


PŁEĆ AUTORA
Tutaj zaskoczenia dużego nie ma ;) Częściej sięgam po twórczość kobiet i jestem tego w pełni świadoma, ale w przyszłym roku muszę dać większą szansę panom! Zwłaszcza że obecnie jestem zakochana w piórze Jaya Kristoffa, którego Nibynoc mnie zachwyciła – fabułą, wykonaniem, stylem i pewnego rodzaju bezpośredniością, której nie spotkałam jeszcze w żadnej książce napisanej przez pisarkę. 


GATUNEK

Ja żyję fantastyką, nic więc dziwnego, że właśnie ten gatunek królował u mnie w 2018 roku. Zaskoczyło mnie jednak to, że przeczytałam tak niewiele jak na mnie New Adult! Naprawdę lubię te powieści i o ile się nie mylę, w zeszłym roku stosunek pomiędzy fantasy i NA był sobie niemal równy, tymczasem w tym roku niemal zupełnie odpuściłam sobie romanse skierowane do młodych dorosłych. Zamiast tego jednak pojawiło się u mnie więcej literatury młodzieżowej, która porusza problemy wieku dorastania, ale także rasizmu, chorób psychicznych czy pierwszej miłości i uważam, że w tym roku sięgałam po naprawdę dobre tytuły skierowane do młodzieży, niezwykle mądre i zmuszające do przemyśleń.


OCENA
Oceny też nie są dla mnie dużym zaskoczeniem, choć jestem z ich powodu odrobinę przygnębiona. Są takie niskie z dwóch powodów – jeden jest taki, że przeczytałam w tym roku dużo średniaków, a drugi jest taki, że przestałam wstrzymywać rękę przy ocenianiu. Nie lubiłam dawać niskich ocen, podobnie jak rzadko kiedy dawałam bardzo wysokie, ale w tym roku nie miałam żadnych skrupułów przed daniem choćby czterech gwiazdek, co sami możecie zobaczyć, zaraz po sześciu gwiazdkach najwięcej wystawiłam właśnie czwórek. Naprawdę mam nadzieję, że w przyszłym roku równowaga przechyli się w stronę tych wyższych ocen, nie mogę się doczekać przyszłorocznych, zachwycających tytułów!


ROK WYDANIA
Tutaj również zostałam mile zaskoczona. Jak się okazuje, wcale nie same nowości u mnie dominowały w 2018 roku ;) Wynika to pewnie z tego, że poświęciłam dużo czasu na wyczytywaniu czytelniczych zaległości zgromadzonych na moich półkach i zrezygnowałam niemal zupełnie z egzemplarzy recenzenckich, w każdym razie bardzo się cieszę z tego, że pojawiły się także starsze tytuły i mam nadzieję, że utrzymam tę dobrą tendencję również w przyszłym roku.


Jeżeli dotrwaliście do tego momentu, mogę wam tylko pogratulować, bo ja chyba bym nie dała rady xD Pierwszy raz pojawia się u mnie tego typu podsumowanie, dlatego koniecznie dajcie znać, co sądzicie o podobnej formule. Przypominam jeszcze raz o TOP 5: Najlepsze k-dramy 2018 roku i TOP 5: Najlepsze książki 2018 roku, a także o moim Instagramie (@booksbygeekgirl). A na koniec, jeszcze trochę blogowych statystyk – opublikowałam 37 postów, z czego 16 było recenzjami książek, ale mam nadzieję, że w przyszłym roku utrzymam regularne publikowanie i będzie o wiele lepiej. Sam rok 2018 okazał się być pełen niespodzianek, myślę, że wreszcie zaczęłam łapać odpowiedni balans w życiu, a to jest dla mnie najważniejsze. Pozwoliłam sobie znowu na wyjazdy, za którymi bardzo tęskniłam, byłam w Pradze, na Targach Książki w Krakowie, teraz będę powoli kończyła trzeci semestr medycyny i jest naprawdę dobrze. Życzę i wam, i sobie, żeby 2019 był jeszcze lepszy! ♥
Czytaj dalej »

środa, 26 grudnia 2018

TOP 5: Najlepsze książki 2018 roku

0
Powiem otwarcie: w tym roku mój wybór był dość mocno ograniczony. Przeczytałam niewiele książek, bo zaledwie 28, co jak na mnie jest szokująco słabym wynikiem, ale pierwszy rok medycyny dał mi naprawdę mocno w kość. Teraz wracam do regularnego czytania, z czego jestem bardzo zadowolona, przede wszystkim wróciła mi motywacja do czytania i chęć sięgania po kolejne tytułu, ale dzisiaj chciałabym się skupić na najlepszych powieściach, jakie przeczytałam w 2018 roku. Szczerze, było mnóstwo średniaków, czyli w miarę przyjemnych lektur, które szybko się czytało, ale nie zostały w mojej pamięci zbyt długo. Ostatecznie udało mi się wytypować pięć tytułów, jednak i tak jestem zawiedziona, że miałam takie trudności z wytypowaniem historii, które naprawdę coś dla mnie znaczą i poruszyły struny w mojej duszy. W komentarzach koniecznie dajcie znać, jaka jest wasza najlepsza piątka!


OSTATNI NAMSARA, Kristen Ciccarelli 
Tej książki chyba najmniej spodziewałam się w końcoworocznym podsumowaniu, ponieważ omal nie zrezygnowałam z jej lektury. Bardzo długo się wahałam, czy powinnam po nią sięgnąć, lecz ostatecznie okazało się, że Ostatni Namsara to young adult fantasy w starym, dobrym stylu i jeśli tęskno wam do porywających historii o kickassowych, ale pełnych człowieczeństwa bohaterkach, z ogromną dozą magii i skomplikowanymi intrygami, pędzącą do przodu akcją i zakazanym romansem to musicie sięgnąć po ten tytuł. Mam wrażenie, że zdecydowanie za mało było o nim słychać w trakcie roku, a to przyciągająca, piękna i mroczna historia z bardzo dobrze wykreowanym światem i głębokim przesłaniem odnośnie własnej akceptacji i brania odpowiedzialności za swoje czyny. Ostatni Namsara dostarczył mi mnóstwa niespodziewanych emocji i sprawił, że kompletnie zakochałam się w twórczości Kristen Ciccarelli.


SŁOŃCE TEŻ JEST GWIAZDĄ, Nicola Yoon
Raz na jakiś czas zdarza się powieść, o której mogłabym gadać bez końca i obecnie Słońce też jest gwiazdą jest dla mnie taką książką. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, jak wiele skrywa w sobie ta historia, po prostu nie mieści mi się w głowie, że przy okazji tak króciutkiej powieści dla młodzieży autorka poruszyła tak wiele ważnych społecznie tematów, a jednocześnie kompletnie mnie zauroczyła jednodniową historią miłosną. Absolutnie niczego się po tej książce nie spodziewałam, a dostałam tak wiele... Nawet nie wiem, od czego zacząć, bo czytanie tego tytułu to była prawdziwa rozkosz, każda strona, ba!, każde słowo było w niej niezwykle wartościowe. Słońce też jest gwiazdą dotyka problemów związanych z rasizmem i wielokulturowością, zmusza do przemyśleń na temat własnego miejsca na świecie i tradycji, którym trudno się przeciwstawić, chociaż nie zawsze są one dobre. Do tego dochodzi piękny, wiarygodny wątek romantyczny będący niejako zderzeniem dwóch różnych światów, dzięki czemu bohaterowie dojrzeli i znaleźli w sobie odwagę. To jedna z najmądrzejszych, najgłębszych, a przy tym najbardziej czarujących historii skierowanych do młodzieży, jakie kiedykolwiek przeczytałam i zdecydowanie zasługuje na waszą uwagę.


GEMINA, Amie Kaufman, Jay Kristoff
Zdaję sobie sprawę, że to niepopularna opinia, ale według mnie Gemina jest jeszcze lepsza od Illuminae. Zostałam wciągnięta już od pierwszej strony w niesamowitą akcję, która być może jest mniej skomplikowana niż w pierwszym tomie, lecz ma o wiele więcej zaskakujących zwrotów i została genialnie rozplanowana. Z miejsca pokochałam naszych głównych bohaterów, czego kompletnie się nie spodziewałam, bo z reguły nie przepadam za zmianą narracji, tymczasem wprowadzenie do fabuły Hanny i Nika było dla mnie absolutnym strzałem w dziesiątkę! Oboje są niezwykle zadziorni, twardzi, ale mają przy tym wrażliwszą stronę i uwielbiam ich wspólne, sarkastyczne interakcje, które miały w sobie mnóstwo zabawnego uroku! Amie Kaufman i Jay Kristoff podnoszą sobie poprzeczkę coraz wyżej, to zdecydowanie moja ulubiona space opera i już nie mogę się doczekać tego, co wydarzy się w Obsidio, ponieważ ich pomysły są tak oryginalne, niepowtarzalne i zjawiskowe, iż wiem, że się na nich nie zawiodę, a czytanie Geminy to po prostu czysta frajda!


IT ENDS WITH US, Colleen Hoover
Długo się wahałam, czy umieścić tę powieść w moim TOP 5. Nie chodzi o to, że ta książka była zła, wręcz przeciwnie, według mnie to jedna z najbardziej wartych uwagi powieści Colleen Hoover, ale bardziej niż w samej treści zakochałam się w idei, jaką przedstawia It ends with us. To nie jest łatwa książka. Czytanie sprawiało mi dosłownie fizyczny ból, ale to chyba najlepsze świadectwo tego, w jak surowy, prawdziwy sposób autorka przedstawiła bardzo trudne emocje. Najpierw historia Lily i Ryle'a mnie w sobie zauroczyła, by za chwilę zmiażdżyć mnie w najmniej przewidywalny sposób, ale to, co naprawdę mnie dotknęło, to słowo od autorki, które znajduje się na samym końcu książki. O ile powieść sama w sobie mnie nie wzruszyła, o tyle nie mogłam opanować łez, gdy czytałam o osobistych przeżyciach Colleen Hoover. It ends with us to swego rodzaju pomnik dla wszystkich kobiet, książka, która jest bardzo potrzebna i uważam, że wciąż pojawia się za mało podobnych historii, które obnażają nagą prawdę, zamiast gloryfikować pewne zachowania. To szorstka, bezkompromisowa powieść. Nie jest łatwa. Nie jest przyjemna. Nie jest piękna. Ale jest cholernie ważna i choćby z tego powodu zasługuje na to, by znaleźć się w gronie najlepszych książek tego roku.


NIBYNOC, Jay Kristoff
Długo zastanawiałam się, jak przekonać was do tego, że koniecznie musicie przeczytać Nibynoc. Powiem wam tyle – ta książka jest tak dobra, że już po kilku pierwszych przeczytanych stronach wiedziałam, że kompletnie dla niej przepadnę. Tak dobra, że nie doszłam nawet do połowy, a już miałam pewność, że Nibynoc będzie najlepszą książką przeczytaną przeze mnie w 2018 roku. Tak dobra, że kiedy ją skończyłam, bez wahania wpisałam ją w poczet moich ulubionych powieści i rozpaczałam, że nie mam pod ręką drugiej części, bo najchętniej nie opuszczałabym niezwykłego świata wykreowanego przez Jaya Kristoffa. Nibynoc to objawienie, na które bardzo długo czekałam, bo ostatnią książką, która tak mnie w sobie rozkochała, było Królestwo Kanciarzy przeczytane ponad półtorej roku temu. Nie ma elementu, który by mnie nie zachwycał w tej historii, wszystko jest po prostu doskonałe – od budowy świata przedstawionego przez skomplikowanych bohaterów po niezwykłą intrygę, której nikt się nie mógł spodziewać. Trup ściele się gęsto, ale choć można spodziewać się ponurego klimatu po opowieści o młodocianych zabójcach, styl autora jest tak błyskotliwy, a jego dowcip tak cięty i genialny, że co chwila parskałam śmiechem na głos, co rzadko mi się zdarza podczas czytania. Nibynoc ma wszystko, o czym moglibyście marzyć, a nawet więcej i jeśli podobnie jak ja od dawna nie mogliście znaleźć historii, która by was wciągnęła i już nie wypuściła ze swoich szponów, to powieść idealna dla was. Nibynoc przypomniała mi, za co tak bardzo kocham czytanie, kompletnie dla niej przepadłam i... O mój borze szumiący, jakie to było dobre! Uważam, że ta książka uratowała dla mnie czytelniczo 2018 rok! 
Czytaj dalej »

sobota, 22 grudnia 2018

TOP 5: Najlepsze dramy 2018 roku

0
Obejrzałam w tym roku więcej dram niż w zeszłym, ale ironicznie okazało się, że jest o wiele mniej tytułów godnych polecenia i wartych waszej uwagi. Nie wiem, czy to dlatego, że obejrzałam już dość sporo koreańskich seriali i przez to trudniej mnie zachwycić, czy może w tym roku scenarzyści osiedli na laurach i nie starali się niczym zaskoczyć publiczności. Ostatecznie udało mi się wytypować pięć dram (z 33, jakie obejrzałam), jednak w moim odczuciu wciąż nie są tak dobre jak z zeszłorocznej edycji, dlatego jeśli dopiero planujecie się zagłębić w świat azjatyckich produkcji albo to wasze pierwsze tytuły, odsyłam do Najlepszych dram 2017 roku, bo tam znajdziecie naprawdę genialne tytułu. Tymczasem oto moja piątka z tego roku plus jedno wyróżnienie, od którego zaczynamy.



THE SMILE HAS LEFT YOUR EYES

Są takie tytuły, których wiem, że nie odpuszczę i The Smile Has Left Your Eyes był jednym z nich. Ta historia od początku zdawała się idealnie wpasowywać w mój gust, dlatego czekałam na nią od momentu, w którym zostało ogłoszone, że zostanie włączona do ramówki. Opowiada historię skomplikowanej miłości rozwijającej się między wolnym i nieprzewidywalnym, ale niebezpiecznym Kim Moo Youngiem, który staje się głównym podejrzanym w sprawie, w której ofiara wcale nie popełniła samobójstwa jak podejrzewano. Dla Kim Moo Younga wszystko jest grą, nie ma żadnych ludzkich emocji, lecz jego życie zaczyna się zmieniać, gdy poznaje pełną empatii i ciepła Yoo Jin Kang, która z czasem staje się jego azylem mimo blizn, jakimi naznaczyło ją życie. 


Niewiele brakowało tej dramie, by znalazła się w gronie moich ulubieńców, bo The Smile Has Left Your Eyes pod wieloma względami jest niezwykłe i nie dajcie się zwieść prostemu opisowi. Dla mnie przede wszystkim wyróżnia się specyficznym, odrobinę niepokojącym, ale intrygującym klimatem na tle innych koreańskich produkcji. Nigdy nie spotkałam podobnej historii, jednocześnie tak skomplikowanej i prostej, naprawdę nie sposób było przewidzieć, w jakim kierunku podąży, a twórcy trzymali nas w napięciu do ostatniej chwili. Bohaterowie są niesamowici, skomplikowani i niejednoznaczni, nikt tutaj nie jest ani do końca dobry, ani do końca zły i dotyczy to bezwarunkowo wszystkich, dzięki czemu cała historia jedynie zyskała, nasze postaci są bowiem zdolne do wszystkiego, by ochronić to, co jest dla nich najważniejsze i nie zawahają się nawet przed morderstwem. Oczywiście najbardziej zachwycona jestem Kim Moo Youngiem, w którego wciela się Seo In Gook i nie wynika to jedynie z mojej nieskończonej miłości do tego aktora, ale ze sposobu, w jaki przedstawił swojego bohatera. Wszystko jest w nim fascynujące, do tego jest w nim niesamowita głębia, Moo Young jest złamany w brzydki, a jednocześnie przepiękny sposób. Seo In Gook ożywił tę postać, jego mimika jest nie z tego świata i nie mogę przestać zachwycać się jego kunsztem aktorskim, bo kiedy płacze, ja płaczę razem z nim, kiedy się uśmiecha, ja uśmiecham się razem z nim, ma tak niesamowitą charyzmę. Jung So Min również stworzyła niezwykłą bohaterkę, pełną empatii, ale niezwykle silną i niezłomną. Każda z drugoplanowych postaci również zasługuje na uwagę, być może z wyjątkiem Seung Ah, lecz ją lepiej po prostu przemilczeć. Moo Young i Jin Kang to dla mnie największe OTP tego roku i śmiało zaliczyłabym tę dramę do ulubionych, gdyby nie dwa czynniki. Pierwszy z nich to jeden z najważniejszych wątków pierwszej połowy dramy. Według mnie był on irytujący, a później w dodatku okazało się, że kompletnie niepotrzebny. Choć odgrywał ogromną rolę w fabule, twórcy wybrali najłatwiejszy sposób, żeby go zakończyć, a potem kompletnie o nim zapomnieli. Wrócili do niego dopiero na przestrzeni ostatnich odcinków, ale i tak niesmak pozostał. Wiem, dlaczego był on potrzebny na początku, mimo że mnie denerwował, jednak ostatecznie został źle poprowadzony i całość wyszła bez sensu. Natomiast mój drugi zarzut dotyczy zakończenia. Nie. Nie. Jeszcze raz nie. Nie pogodzę się z nim, wymazuję dwa ostatnie odcinki z głowy i udaję, że nigdy ich nie było. Ale absolutnie uważam, że warto obejrzeć The Smile Has Left Your Eyes, bo ma tyle niesamowitych elementów, że zasługuje na waszą uwagę ♥



MR SUNSHINE

Na tę dramę czekałam ponad rok. Dramy od scenarzystki Kim Eun Sook należą do moich absolutnych ulubieńców i jeszcze się na nich nie zawiodłam, dlatego na kolejny serial spod jej pióra czekałam od momentu zakończenia jej poprzedniej produkcji, czyli cudownego Goblina, którego końcówka mnie zniszczyła. Moje oczekiwania więc narastały wraz z upływającym czasem i Mr Sunshine miał naprawdę wysoko postawioną poprzeczkę, ale sprostał moim oczekiwaniom, choć ich nie przewyższył. Mr Sunshine opowiada historię chłopca, który przyszedł na świat w rodzinie niewolników, ale w wyniku tragicznych wydarzeń musi uciekać z Korei i trafia do Ameryki, gdzie zostaje kapitanem marynarki U.S. Powraca do swojego kraju urodzenia jako konsul i tam poznaje niezwykłą arystokratkę, Go Ae Sin, która walczy z wrogimi mocarstwami próbującymi odebrać niepodległość Korei.


Mr Sunshine urzeka. Błyskotliwym, wysublimowanym humorem, bezinteresownym heroizmem, nieśpieszną narracją i pięknymi bohaterami. To prawdopodobnie najpiękniej nakręcona produkcja, jaką w życiu oglądałam, dbałość kinematograficzna o szczegóły, sposób, w jaki już sam pojedynczy obraz opowiada całą historię, bogactwo krajobrazów i barw. Po obejrzeniu Mr Sunshine żadna drama nie wydawała mi się dość dobra, bo jakość stanowczo odbiegała od poziomu, jaki prezentuje sobą Mr Sunshine. Hollywood powinno się uczyć operowania kamerą od twórców tego serialu, jego siła nie tkwi jednak jedynie w kinematografii, ale także w samej historii i bohaterach. Co prawda, mimo trudnego okresu w dziejach Korei, w jakim została osadzona fabuła, akcja nie pędzi do przodu, lecz dla mnie jest coś czarującego w tej powolnej narracji, choć nie ukrywam, że momentami odcinki zaczynały mi się dłużyć. Uwielbiam to, że scenarzystka czerpała ze wszystkiego, co ten okres miał jej do zaoferowania, tworząc niebanalne postaci i wątki. Go Ae Shin nie jest typową delikatną arystokratką, do czego przyzwyczaiły nas inne produkcje. Chociaż potrafi być wyniosła, umie się też przyznać do błędu, a obowiązek wobec kraju stawia ponad miłość, co było niezwykle ożywcze. Eugene Choi z kolei pod tym względem jest jej przeciwieństwem, zdradzi nawet własne przekonania, jeśli to oznacza, że kobieta, którą kocha, będzie bezpieczna. Wątek romantyczny nie był również typowy, a choć sama kibicowałam najpierw Dong Mae, a później Hui Seongowi (wybacz, Eugene!), to ostatecznie jestem bardzo usatysfakcjonowana tym, jak się potoczył. Muszę też wspomnieć o Kudo Hinie, moja absolutna faworytka, do tej pory żałuję, że nie dostała więcej czasu ekranowego! Jednak mimo tego, że Mr Sunshine posiada oryginalny zamysł na fabułę i nietuzinkowych bohaterów, nie byłam tak zainwestowana emocjonalnie w historię, jakbym się tego spodziewała, dlatego mimo najszczerszych chęci nie mogę go uznać za najlepszą dramę w tym roku, ale zdecydowanie zasługuje na miejsce w TOP 5.



COME AND HUG ME

Come and Hug Me to był kolejny must watch na mojej liście na ten rok. Zakazana, tragiczna miłość i milion przeszkód stojących na drodze do szczęścia to moje klimaty, a w dodatku młodego Na Moo gra mój ulubiony, niesamowicie zdolny aktor młodego pokolenia, czyli Nam Da Reum. Come and Hug Me to tragiczna opowieść miłosna, która rozgrywa się na przestrzeni dwunastu lat. Yoon Na Moo i Gil Nak Won byli swoimi pierwszymi miłościami. Zostali jednak rozdzieleni przez straszliwe wydarzenia zimowej nocy, gdy ojciec Na Moo będący seryjnym mordercą, zamordował rodziców Nak Won i gdyby chłopak nie stanął w jej obronie, prawdopodobnie zabiłby również i ją. Dwanaście lat później Na Moo przyjął imię Chae Do Jin i jest znany jako pełny pasji i życzliwy detektyw, podczas gdy Nak Won stała się Han Jae Yi i postanowiła pójść w ślady matki, zostając sławną aktorką. Ich drogi przecinają się raz jeszcze, a choć łączy ich tragiczna przeszłość, uczucie między nimi nigdy tak naprawdę nie wygasło.


Od początku miałam dobre przeczucia względem Come and Hug Me i absolutnie się nie zawiodłam. To piękna historia, która najpierw złamie wasze serca na miliony kawałeczków, a później zacznie stopniowo je sklejać i w końcu uleczy wasze dusze. Come and Hug Me to opowieść o sile, o przebaczeniu i winie, o ruszaniu do przodu po straszliwej tragedii, choć jakaś twoja część już zawsze będzie stała w tym samym miejscu, zatrzymana w momencie, w którym twoje życie runęło. Ta drama nie jest niepotrzebnie przesadzona, scenarzyści nie szukali na sił nieporozumień tam, gdzie ich nie było. Ta szczerość i prostolinijność Come and Hug Me jest największą zaletą, bo ta historia broni się sama. Niepotrzebne są tutaj rozpraszacze i zapychacze, które tak bardzo ukochali sobie koreańscy twórcy, niepotrzebne są humorystyczne wstawki psujące klimat czy nadmiar zwrotów akcji. Come and Hug Me każe nam zmierzyć się z własnymi demonami, ale jednocześnie daje nadzieję. Na to, że kiedyś będzie lepiej, że chociaż ból nie przeminie, to nauczymy się sobie z nim radzić. Niezwykła, wzruszająca historia.



SKETCH

Sketch to drama, po której nie spodziewałam się wiele. Miałam ochotę na kryminał, w dodatku żaden ciekawy serial nie był wtedy transmitowany i zupełnym przypadkiem postanowiłam dać jej szansę.... I to była jedna z najlepszych decyzji dramowych w tym roku! Porucznik Yoo Shi Hyun posiada niezwykłą zdolność – wpada w trans, w czasie którego rysuje maksymalnie pięć szkiców przedstawiających urywki przyszłości związane z czyjąś śmiercią. W próbach zapobiegania przyszłym zbrodniom Yoo Shi Hyun pomaga mała jednostka śledcza, do której z czasem dołącza Kang Dong Soo, w którego ręce przez przypadek wpadł szkicownik Shi Hyun zawierający szczegóły dotyczące przyszłej śmierci narzeczonej mężczyzny. W wyniku wyborów podjętych przez Dong Soo, jego ukochana umiera, co sprawia, że policjant zaczyna współpracować z Shi Hyun, by odnaleźć zabójcę jego narzeczonej.



Sketch to zdecydowanie jedna z najbardziej niedocenianych dram tego roku. Było o niej zaskakująco cicho i wciąż nie potrafię tego zrozumieć, bo Sketch jest po prostu niesamowite. Być może ogólny opis fabuły nie brzmi zbyt oryginalnie, lecz twórcy znacząco wykroczyli poza początkowe ramy, rozwijając tę historię w zaskakujący sposób. Każdy kolejny odcinek był lepszy od poprzedniego, napięcie narastało, stawka była podbijana coraz wyżej. Co ja przeżyłam, oglądając ten serial... Przysięgam, te wszystkie szalone zwroty akcji sprawiały, że serce zaczynało mi walić w piersi, a szczęka opadała aż do podłogi, nie sposób przewidzieć, czym scenarzyści nas zaskoczą. Akcja pędzi do przodu, a bohaterowie są bardzo nieoczywiści, bo fabuła stawia ich, a zarazem nas przed trudnymi moralnymi zagadnieniami. Czy warto poświęcić jedną osobę dla większego dobra? Czy cel uświęca środki? Sketch to coś więcej niż zwykła detektywistyczna drama, zauroczył mnie już od samego początku. Wciąż trochę ubolewam nad tym, że moje OTP się ze sobą nie zeszło, jednak zawsze można pomarzyć ;) Ale choć główni aktorzy wykonali kawał dobrej roboty, dla mnie całe show skradł niepozorny Lee Seung Joo w roli Yoo Shi Joona, starszego brata naszej głównej bohaterki. Pojawia się w fabule dość późno, jednak jest to dla mnie absolutny numer jeden.



TO.JENNY

Uwielbiam oglądać drama special, bo z reguły bardzo pozytywnie mnie zaskakują, ale w tym roku nie pojawiło się ich zbyt wiele ku mojemu niezadowoleniu. Śmiało mogę jednak uznać, że To.Jenny mi to wynagrodziło, bo jest to tak urocza historia, że nie można się w niej nie zakochać! 7 lat po ukończeniu szkoły średniej, Jung Min wciąż pracuje na pół etatu w sklepie swojego wujka. Jego wielkim marzeniem jest występowanie na scenie, ale mimo ogromnego talentu do pisania piosenek i śpiewania, Jung Min posiada paniczny lęk przed publicznymi występami. Na Ra, jego była koleżanka z klasy, zdobyła chwilową sławę, debiutując ze swoim girlsbandem, ale zespół został rozwiązany, a kontrakt Na Ry z wytwórnią wkrótce ma wygasnąć. Dziewczyna jest gotowa zrobić wszystko, żeby znowu pojawić się na scenie, jednak prezes stawia przed nią coraz trudniejsze do spełnienia wymagania. Jung Min i Na Ra spotykają się przypadkiem w sklepie, gdzie pracuje chłopak i ich życie znowu zaczyna nabierać tempa.


Właśnie sobie uświadomiłam, że To.Jenny to jedyna, prawdziwie słodka drama na tej liście, w której nie znajdziecie roztrzaskujących serce na malutkie kawałeczki tragedii, za to dostaniecie mnóstwo ciepła i uroku. Cała idea jest prosta w swoim zamyśle, ale przy tym niezwykle urzekająca i cudowna. Oglądałam tę zaledwie dwuodcinkową produkcję z szerokim uśmiechem, który nie schodził mi z ust, bo To.Jenny to nieskomplikowana, zabawna i ujmująca historia, która bezwarunkowo wprowadzi was w dobry nastrój. Jung Min, czyli główny bohater, to nowa miłość mojego życia, takich męskich bohaterów brakowało mi w koreańskich dramach. Całość okraszona świetną muzyką, a OTP na pewno sprawi, że wasze serca zabiją dla nich szybciej. To tylko dwie godzinki, nawet tego nie odczujecie, a w zamian możecie poznać naprawdę niesamowitą historię, która ogrzeje was w ten zaciekły mróz ♥



CHICAGO TYPEWRITER

Bardzo ostrożnie podchodziłam do tej dramy, wydawało mi się, że mi się nie spodoba, dlatego długo zwlekałam z jej obejrzeniem, lecz okazało się, że Chicago Typewriter to strzał w dziesiątkę i zupełnie niepotrzebnie się go obawiałam. Absolutnie najlepsza historia tego roku i jedna z najoryginalniejszych w ogóle, nie mam do czego się przyczepić, wszystko w niej było absolutnie doskonałe. Han Se Joo to współczesny pisarz, którego książki sprzedają się niczym ciepłe bułeczki, dzięki czemu zyskał status celebryty w Korei, jednak pierwszy raz w ciągu swojej kariery napotyka blokadę twórczą, której nie potrafi pokonać. Odkąd przestał pisać, zaczęły mu się śnić dziwne sny, w których jest pisarzem i rewolucjonistą w 1930 roku, w czasach okupacji japońskiej. Jedynym wyjściem z sytuacji wydaje się być skorzystanie z pomocy utalentowanego ghostwritera, Yoo Jin Oh, również pojawiającego się w snach, stawia on jednak warunki, na które Se Joo nie chce się zgodzić. W dziwnych wizjach pisarza pojawia się jeszcze jedna osoba, którą przez przypadek spotyka na swojej drodze – Jeon Seol, pani weterynarz i główna antyfanka aroganckiego Han Se Joo. Losy tej trójki zostały ze sobą związane na długo przed ich ponownym spotkaniu w dwudziestym pierwszym wieku, jednak czy uda im się rozwikłać tajemnicę z przeszłości, jednocześnie nie szkodząc swojej teraźniejszości?


To jedyny tytuł, który mogę z czystym sumieniem wpisać na listę moich ulubionych dram ever. To. Było. Takie. Dobre. Pomysł, wykonanie, poziom trzymany od początku do końca, cud, miód i orzeszki. Chicago Typewriter ma jeden z najoryginalniejszych pomysłów na fabułę, z jakim się spotkałam do tej pory, ale wielokrotnie już się przekonałam, że sama idea nie wystarczy, a tutaj i scenarzyści, i autorzy wycisnęli z tej historii wszystko, co się dało, tworząc prawdziwe arcydzieło. 
Ta drama jest tak świeża, intrygująca i niesamowita, że aż słów mi brakuje. Wszystko jest dopracowane w najmniejszym szczególe, kinematografia zapiera dech w piersiach. Nie spodziewałam się, że zakocham się w Chicago Typewriter i bardzo długo zabierałam się za tę historię, ale już pierwszy odcinek sprawił, że straciłam głowę, a potem także i serce, akcja ani na chwilę nie zwalnia tempa, a każdy kolejny odcinek był jeszcze lepszy od poprzedniego! Do tego dochodzą świetnie napisani, wielowymiarowi bohaterowie, cudowny bromance i niesamowity, słodki romans, który sprawiał, że aż serce zaczynało mi szybciej bić i nie mogłam przestać się szczerzyć, widząc moje OTP na ekranie. Uwierzcie mi, warto obejrzeć Chicago Typewritera, który wyróżnia się oryginalnością, zabrał mnie na prawdziwy, emocjonalny rollercoaster, jednocześnie tworząc fantastyczną historię, która przebija niejedną powieść.


P. S. A jakie są wasze ulubione koreańskie dramy lub ogólnie seriale 2017 roku? Koniecznie dajcie znac, chętnie przyjmę wszystkie polecenia, również te amerykańskie ;)
Czytaj dalej »

środa, 19 grudnia 2018

Serial: Chilling Adventures of Sabrina

0
Odkąd odkryłam koreańskie dramy, bardzo rzadko oglądam amerykańskie seriale, ale kiedy zobaczyłam zwiastun Chilling Adventures of Sabrina, wiedziałam, że muszę obejrzeć tę produkcję! Od dawna nie byłam równie podekscytowana, a tutaj nie mogłam się doczekać i odliczałam dni do premiery. Co prawda ostatecznie uczelnia dość mocno pokrzyżowała mi plany i dopiero teraz udało mi się skończyć pierwszy sezon, jednak wreszcie mogę się z wami podzielić moimi wrażeniami. 

Sabrina Spellman to nastoletnia pół-czarownica, pół-człowiek. W dniu swoich szesnastych urodzin Sabrina musi podjąć decyzję, która zaważy na jej całym przyszłym życiu – albo dołączy do wiedźm, zdobywając niesamowite moce i nieśmiertelność, w zamian oddając swoją wolność i zrzekając się kontaktów ze śmiertelnikami, albo ucieknie od swojego przeznaczenia, tym samym wciąż żyjąc pośród ludzi, mając cudownych przyjaciół i chłopaka, którzy nie zdają sobie sprawy z drugiej natury dziewczyny.


Zaczniemy od plusów, bo jest ich całkiem sporo. Przede wszystkim urzekł mnie klimat w Chilling Adventures of Sabrina – z jednej strony jest odrobinę makabryczny, a więc leje się krew, zdarzają się akty kanibalizmu, rytualne morderstwa i krwiożercze demony, ale z drugiej strony twórcom udało się utrzymać lekko komediowy, niewinny ton w tym wszystkim, głównie za pomocą naiwności nastoletniej Sabriny i jej ludzkich przyjaciół. Chociaż o wiele bardziej urzeka mnie świat czarownic i rządzące nim brutalne prawa, to przełamanie utrzymuje fajną równowagę, sprawiając, że nie jesteśmy przytłoczeni mrokiem. Jak wielokrotnie wspominałam, nie jestem fanką horrorów, więc jeśli boicie się tego aspektu w Chilling Adventures of Sabrina to kompletnie niepotrzebnie – widać, że jest to serial skierowany bardziej do młodzieży, więc twórcy nie przesadzają z ukazaniem przerażających fragmentów. Uwielbiam tę produkcję również za część postaci; przede wszystkim nie mogę wyjść z podziwu, jeśli chodzi o Ambrose'a, już od pierwszego odcinka był moim faworytem, ale po skończeniu pierwszego sezonu mogę z całą pewnością stwierdzić, że to najlepszy bohater w całym serialu i tak, zakochałam się. Kocham również ciotki Sabriny, Zelda i Hilda są tak wspaniałe, że znacząco przerosły moje oczekiwania, ogromną sympatią darzę również przerażające siostrzyczki, czyli trzy wiedźmy uczące się w magicznej szkole Sabriny. Gdyby nasza główna bohaterka miała w sobie choć ułamek charyzmy, jaką emanuje Prudence... Ale do tego jeszcze dojdziemy. Chciałam również pochwalić Chilling Adventures of Sabrina za poruszanie bardzo aktualnych tematów, jak choćby feminizmu, oczekiwań wobec dziewcząt i krzywdzących stereotypów płciowych, społeczne kwestie zostały bardzo sprytnie wplecione w fabułę i doceniam scenarzystów za ich próbę zwrócenia uwagi na współczesne problemy. 

Jak radzić sobie z wkurzającą młodszą siostrą – wersja Zeldy Spellman
Chociaż oglądanie Chilling Adventures of Sabrina dostarczyło mi mnóstwa frajdy, nie jest to serial pozbawiony wad. Przede wszystkim jestem rozczarowana dwójką głównych bohaterów, czyli Sabriną i Harvey'em. O ile Kiernan Shipka i Ross Lynch wypadają wiarygodnie w swoich rolach, o tyle dostał im się tragiczny materiał do pracy. Ich postaci są po prostu... nudne. Wypadają niezwykle blado na tle intrygujących drugoplanowych bohaterów, naprawdę trudno się ich ogląda na ekranie, zarówno oddzielnie, jak i razem, bo w ich związku brakowało mi jakiejkolwiek chemii. Nie do końca podoba mi się również epizodyczność Chilling Adventures of Sabrina, czyli w każdym odcinku zajmujemy się zupełnie innym wątkiem, poszczególne elementy nie są ze sobą w żaden sposób powiązane, dany odcinek skupia się na jednej kwestii, a kolejny jest już o czymś zupełnie innym. Osobiście jestem fanką seriali, w których poszczególne wątki łączą się ze sobą w ładną całość, a ciągłość jest utrzymana, dlatego nie jestem do końca usatysfakcjonowana sposobem, w jaki została przedstawiona cała historia. 


Ogólnie Chilling Adventures of Sabrina jest całkiem przyjemnym serialem. Nie wymaga zbytniego zaangażowania od widza, spokojnie nadaje się na odprężenie po ciężkim dniu. Miałam ogromne oczekiwania i może dlatego czuję lekki niedosyt, ale całość oceniam pozytywnie, głównie przez wzgląd na genialny klimat i wspaniałego Ambrose'a. Na pewno tkwi w tym serialu potencjał i jestem ciekawa, jak twórcy zdecydują się rozwinąć historię Sabriny w drugim sezonie, liczę przede wszystkim na to, że dodadzą nieco niejednoznaczności, kolorytu naszym głównym bohaterom, a wtedy serial będzie ciekawszy. Nie żałuję, że obejrzałam Chilling Adventures of Sabrina, ale gdzieś z tyłu głowy tłucze mi się myśl, że mogło być o wiele lepiej. A jakie są wasze wrażenia? Koniecznie się nimi podzielcie!

A na koniec Ambrose, bo to najlepsza postać w tym serialu i nie mogło go zabraknąć ♥
Czytaj dalej »

sobota, 15 grudnia 2018

Fałszywy pocałunek, czyli spodziewałam się epickiej historii, a dostałam rozbudowany wstęp

0
Fałszywy pocałunek to książka, która dość długo przeleżała u mnie nieczytana na półce, aż wreszcie postanowiłam się za nią zabrać. Przeczytałam dosłownie dwa pierwsze rozdziały tylko po to, by zaraz odłożyć ją na bok, jednak po kilku miesiącach znowu do niej wróciłam, tym razem zdeterminowana, by doczytać ją do końca, zwłaszcza że drugi tom już świtał na horyzoncie. Trochę ją wymęczyłam, bo choć jest to ponad pięćsetstronicowa powieść, czytałam ją ponad tydzień, lecz nareszcie mogę się z wami podzielić opinią na temat Fałszywego pocałunku.

Księżniczka Lia jest pierwszą córką domu Morrighan, królestwa przesiąkniętego tradycją, poczuciem obowiązku i opowieściami o minionym świecie. W dniu swojego ślubu ucieka, uchylając się od obowiązków - pragnie wyjść za mąż z miłości, a nie w celu zapewnienia sojuszu politycznego. Ścigana przez licznych łowców, znajduje schronienie w odległej wsi, gdzie rozpoczyna nowe życie. Gdy do wioski przybywa dwóch przystojnych nieznajomych, w Lii rozbudza się nadzieja. Nie wie, że jeden z nich jest odtrąconym księciem, a drugi to zabójca, który ma za zadanie ją zamordować. Wszędzie czai się podstęp. Lia jest bliska odkrycia niebezpiecznych tajemnic - i jednocześnie odkrywa, że się zakochuje.
Opis z LubimyCzytać

Nie jestem usatysfakcjonowana po lekturze Fałszywego pocałunku. Absolutnie nie. Klimatem przypomina mi bardzo Dziewczynę ognia i cierni, lecz na szczęście pod wieloma względami jest od niej o wiele lepsza – przede wszystkim w kreacji bohaterów, ale ma także ciekawsze opisy, lepsze rozłożenie akcji i napięcia. Wszystko w tej powieści jednak krzyczy, że jest to zaledwie wstęp, pierwsze muśnięcie, a ma stanowczo za dużo stron, aby być tylko ledwo zarysowanym rozpoczęciem, które tak naprawdę nie daje nam żadnych konkretów, które mogłyby mnie na tyle zainteresować, bym nie była w stanie się oderwać. Jak na powieść fantasy, w której mamy wrogo nastawione do siebie narody w stanie wojny, zabójcę wysłanego do zamordowania księżniczki, kilka dworskich, śmiertelnie niebezpiecznych intryg dzieje się niewiele. Jest wręcz sielsko, idyllicznie. Lia ucieka z zamku, mieszka w niewielkim miasteczku, gdzie pracuje w gospodzie, spotyka dwóch zainteresowanych nią, przystojnych młodzieńców... I to właściwie tyle. Zrywają sobie jagody, flirtują oraz tańczą na festiwalu i właściwie na tym kończy się cała historia. A ja się pytam, gdzie są jakieś bitwy, śmiertelne zagrożenie, prawdziwe emocje?

Taką fabułę są w stanie uratować tylko dobrze skrojeni, intrygujący bohaterowie. I na początku wszystko wskazywało na to, że dostaniemy właśnie barwne, umiejętnie zbudowane postaci – księżniczka, która nie daje sobie w kaszę dmuchać, ale przy tym nie zadziera nosa, potrafi zadbać sama o siebie i nie jęczy na każdym kroku, jakie to jej życie nie jest trudne. Lia pozytywnie mnie zaskakiwała na każdym kroku, dopóki w jej życiu nie pojawili się Kaden i Rafe; wtedy nagle zupełnie straciła głowę, jej zachowanie było przesadzone i absurdalne, zupełnie zapomniała o swojej niezależności, skupiając się tylko na dwóch przystojniakach... Dlaczego? Mary E. Person, dlaczego ty mi to zrobiłaś? Na szczęście pod koniec Lia znowu zaczęła przypominać zaradną, wyszczekaną dziewczynę, którą polubiłam; powiem więcej, końcówka zapowiada naprawdę ciekawe zmiany w charakterze naszej głównej bohaterki, których już nie mogę się doczekać! Również Kaden i Rafe wydawali się być na starcie interesujący, a wszystko potęgowało napięcie związane z tym, że czytelnik nie był pewny, który z nich jest mordercą, a który księciem i narzeczonym Lii. Powiem wam tylko, że na początku przechylałam się w stronę Rafe'a, ale wraz z kolejnymi stronami to Kaden zdobywał moje serce... Jak będzie dalej, trudno mi to określić, bo Mary E. Person zakończyła Fałszywy pocałunek w takim momencie, że naprawdę ciężko powiedzieć, jak dalej się to wszystko potoczy. Cudowne jest jednak to, że autorka skupiła się nie tylko na miłosnym trójkącie; powieść była właściwie zdominowana przez damskie relacje! Naprawdę miło było to zobaczyć.

Wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze? Że w Fałszywym pocałunku czuć potencjał. Ogromny! Już widzę, że ta historia może się rozwinąć w coś naprawdę niesamowitego, wciągającego i niezapomnianego... Widać to zwłaszcza po końcówce, w której pojawia się mnóstwo intrygujących pytań, odpowiedzi na nie znajdziemy prawdopodobnie w kolejnym tomie, ale jestem zła na autorkę, że tak długo zwodziła nas w tej części, tworząc rozbudowany wstęp, który w sporej mierze mogła sobie po prostu podarować, zwłaszcza że nie wpłynął on jakoś specjalnie na rozwinięcie charakteru głównej bohaterki czy wzajemnych relacji. Jestem jednak na tyle ciekawa, że jeśli drugi tom wpadnie mi w ręce, chętnie go przeczytam, bo mam przeczucie, że może mnie zabrać na prawdziwy rollercoaster emocji. Ale sam Fałszywy pocałunek jest dość przeciętny, mało odkrywczy i zdecydowanie mnie nie porwał.


Trylogia Kroniki Ocalałych:
Fałszywy pocałunek // Zdradzieckie serce // The Beauty of Darkness
Czytaj dalej »

środa, 12 grudnia 2018

Przegląd filmowy #3

To już trzeci przegląd filmowy! Idę jak burza (przy mojej częstotliwości oglądania filmów to naprawdę cud xD). Tym razem każda produkcja jest z innego gatunku, dlatego mam nadzieję, że uda wam się znaleźć coś dla siebie i, co dość zaskakujące, nie ma tu żadnej komedii romantycznej, a ja tak je uwielbiam! No nic, nadrabiam koreańskimi dramami, jeśli chodzi o moją potrzebę romansu, tymczasem przedstawiam wam pięć filmowych tytułów, przy których naprawdę świetnie się bawiłam! 


Tomb Rider
(2018)

Opis: Lara Croft to niepokorna córka ekscentrycznego podróżnika, który zaginął, gdy dziewczyna była nastolatką, jednak mimo upływu lat nigdy nie zwątpiła w to, że jej ojciec żyje. Kiedy przez przypadek natrafia na szyfr, który doprowadza ją do ostatniego znanego miejsca pobytu jej ojca, Lara wyrusza w podróż, trafiając na tajemniczą wyspę u wybrzeża Japonii.

Nie jest tajemnicą, że kocham Alicię Vikander, dlatego nie potrafię przepuścić żadnego filmu, który ma w swojej obsadzie tę aktorkę, a w dodatku oryginalna Lara Croft to produkcja, którą widziałam wielokrotnie w dzieciństwie, dlatego mimo mieszanych uczuć względem ponownej ekranizacji Tomb Raidera, nie mogłam sobie odpuścić seansu. I wiecie co? Film bardzo mi się spodobał. Nie potrafię ocenić, czy był lepszy, czy gorszy od pierwszej wersji, bo choć opowiadają one tą samą historię, robią to w zupełnie inny sposób, pewne wątki w nowym Tomb Raiderze zostały zmienione i zupełnie inaczej przedstawione. Nie da się jednak ukryć, że jest to film jednego aktora – postaci drugoplanowe właściwie nie istnieją, dlatego można odczuć pewien niedosyt, jednak Alicia Vikander w roli Lary jest niesamowita i od początku do końca skupia na sobie uwagę. Jestem bardzo ciekawa, jak twórcy zdecydują się pociągnąć jej historię w przyszłych częściach, nie ukrywajmy jednak, że na razie jest to proste kino akcji, z którego można czerpać wiele frajdy, ale niewiele refleksji. Najważniejsze jednak jest to, że świetnie się przy Tomb Raiderze bawiłam! 


Most szpiegów
(2015)

Opis: Amerykański prawnik, James B. Donovan, broniąc w sądzie radzieckiego szpiega, ratuje go przed karą śmierci. Wkrótce pojawia się szansa wymiany więźnia na pojmanego w ZSRR pilota zestrzelonego śmigłowca. Donovan zostaje wysłany do Berlina Wschodniego, by pertraktować uwolnienie jeńca.

Most szpiegów należy do tego rodzaju filmów, po które rzadko sięgam, ale zdecydowanie nie żałuję, że dałam mu szansę. Choć jest to dwu i półgodzinny film, w którym wcale nie ma jakiejś wybitnie pędzącej do przodu akcji, ani przez chwilę nie czułam znużenia, mimo dość ciężkiego tematu. Mogłoby się wydawać, że Most szpiegów skoncentruje się na tle polityczno-historycznym, ale tak naprawdę o wiele bardziej  skupia się na budowie portretu wybitnego prawnika, który zawsze gra według własnych reguł, nie poddając się presji ani zwierzchników, ani opinii publicznej. Tom Hanks jak zawsze brawurowo mierzy się ze swoją rolą, tworząc wielowymiarowego, wartościowego i wiarygodnego bohatera, który zmaga się z wieloma etycznymi i moralnymi wątpliwościami na ekranie. To zajmująca, trzymająca w napięciu, a przy tym zabawna historia, która może nie jest przełomowa, ale dobrze się ją ogląda. 


Iniemamocni 2
(2018)

Opis: W rodzinie Iniemamocnych nadszedł czas zmian! Po uratowaniu miasta przed Człowiekiem Szpadlem, które okazało się być katastrofalne w skutkach, Iniemamocni muszą się ukrywać. Kiedy ich sytuacja staje się coraz gorsza, pomoc nieoczekiwanie oferuje im ekscentryczny biznesmen, zatrudniając Elastynę w roli superbohaterki. W związku z tym Bob zostaje zmuszony do pozostania w domu i zajęcia się dzieciakami, co przy dojrzewających zdolnościach Jack-Jacka staje się niezwykle trudne. Tymczasem kolejny złoczyńca szykuje zagrażający całemu miastu spisek.

Nie sądziłam, że to będzie w ogóle możliwe, ale... Iniemamocni 2 są lepsi od Iniemamocnych. Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni bawiłam się tak świetnie podczas seansu, wybuchając śmiechem właściwie co chwilę, a przy tym z maksymalną uwagą śledziłam akcję, która trzymała w napięciu od początku do końca! Iniemamocni 2 powstali czternaście lat po premierze pierwszej części i widać, że film został skierowany właśnie do mojego pokolenia, które ponad dekadę temu po raz pierwszy poszło do kina na Iniemamocnych, ponieważ pojawiają się tutaj nawiązania i żarty, które zrozumie starszy widz, podczas gdy dziecko może mieć z tym kłopot. Uwielbiam humor w tej części, uwielbiam wprowadzenie nowych wątków nawiązujących do współczesności przy jednoczesnym zachowaniu całego klimatu pierwszej części, uwielbiam bohaterów, którzy powracają w nowej, a jednak znajomej odsłonie, uwielbiam podejście i szacunek twórców do widza. W moim mniemaniu większość kontynuacji kultowych animacji jest jedną wielką porażką, ale Iniemamocni 2 wreszcie przełamali ten schemat i sprawiali, że zupełnie na nowo zakochałam się w tej historii. Jeśli jeszcze nie widzieliście, macie natychmiast przestać czytać i pójść włączyć ten film! 


Contratiempo
(2016)

Opis: Po przebudzeniu się w pokoju hotelowym obok martwej kochanki młody biznesmen zatrudnia wybitną panią adwokat, aby ustalić, do czego tak naprawdę doszło.

Ten film tak namieszał mi w głowie... Za każdym razem, gdy pojawiał się jakiś niesamowity zwrot akcji, wydawało mi się, że twórcy nie mogą mnie już bardziej zaskoczyć, tymczasem nagle pojawiał się kolejny, jeszcze bardziej szokujący zwrot akcji, przez który moja szczęka opadała na podłogę. Contratiempo jest niezwykłe właśnie dlatego, że gdy już ci się wydaje, że zrozumiałeś intrygę i wiesz, w jakim kierunku podąży akcja, wszystko obraca się o sto osiemdziesiąt stopni, a wszystkie twoje domysły nie mają nic wspólnego z przedstawionym rozwiązaniem, przy czym ten film utrzymuje wysoki poziom od samego początku do końca. Nie ma tutaj przestojów, niepotrzebnych zapychaczy; wszystko jest doskonale skrojone i powiązane ze sobą, każda minuta podwyższa poprzeczkę coraz wyżej, aż dochodzimy do wielkiego finału, po którym wciąż nie udało mi się pozbierać! Naprawdę warto obejrzeć tę hiszpańską produkcję; Contratiempo nieustannie trzyma w napięciu, intryga jest na najwyższym poziomie, bohaterowie genialnie nakreśleni... Gwarantuję wam, że przez cały seans będziecie siedzieli na krawędzi fotela!


Najlepszy
(2017)

Opis: Biografia Jerzego Górskiego, polskie triathlonisty i zdobywcy tytułu podwójnego ironmana, opowiada historię nastoletniego narkomana, który pakuje się w kłopoty z prawem i siłą zostaje odsunięty od swojej ciężarnej dziewczyny. Kiedy umiera jego najlepszy przyjaciel, a w dodatku dostaje zakaz widzenia się z córeczką, postanawia odmienić swoje życie i przechodzi morderczy detoks w Monarze, gdzie wraca do porzuconej w dzieciństwie pasji do sportu. 

Bardzo rzadko oglądam polskie filmy. Właściwie mogę policzyć je na palcach jednej ręki, ale byłam zachwycona Bogami, więc kiedy usłyszałam, że ten sam reżyser wziął na warsztat historię polskiego triathlonisty, wiedziałam, że nie odpuszczę sobie seansu. I absolutnie warto. Można mu zarzucić, że wykorzystuje znany schemat od zera do bohatera, że jest przerysowany i prezentuje zbyt dosłownie American dream, ale wszystko w tym filmie działa, idealnie ze sobą harmonizując. To nie jest łatwa historia, jest przepełniona upadkami, brutalnością i cierpieniem, ale choć łamie serce, ma jednocześnie moc jego sklejania. Najlepszy jest przepełniony hipnotyzującą energią, nie można od niego oderwać wzroku, a choć pojawia się w tle mnóstwo świetnie zbudowanych postaci, dla mnie był to teatr jednego aktora – Jakub Gierszał w roli Jerzego Górskiego jest prawdziwy, szczery do bólu, po prostu niesamowity, gdy ukazuje jego przemianę z zagubionego narkomana w zwycięzcę pokonującego swoje słabości. Według mnie Najlepszy to film, który po prostu trzeba obejrzeć. 


Czytaj dalej »

niedziela, 9 grudnia 2018

Wyśnione miejsca, czyli kiepski, nijaki i przegadany romans dla młodzieży

0
Wyśnione miejsca to pozycja, po którą sięgnęłam spontanicznie. Spacerowałam między regałami w biblioteczce i zauważyłam znajomy tytuł. Oczywiście jako okładkowa sroka nie mogłam przejść obok niej obojętnie i postanowiłam zabrać ją ze sobą do domu, zwłaszcza że dawno nie miałam okazji sięgnąć po książkę z podobnego gatunku. 

Są dwie Waverly.
Pierwsza: ma nieskazitelny wygląd, popularnych przyjaciół, najlepsze oceny w szkole i świetne wyniki w sporcie.
Druga: to tajemnicza dziewczyna, która zagłusza myśli bieganiem do utraty tchu. W nocy zastanawia się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby zrzuciła maskę, którą nosi za dnia.
Jest dwóch Marshallów.
Pierwszy: bad boy, który nadużywa alkoholu, ryzykując wydalenie ze szkoły. Nie ma to dla niego znaczenia – w końcu jest nikim.
Drugi: ten, który czuje więcej, niż przyznaje sam przed sobą. Zmaga się z ciężarem, o którym inni nie wiedzą.
Waverly i Marshall spotykają się… we śnie. Jest to miejsce, gdzie oboje mogą być sobą. I gdzie dotyk wydaje się równie prawdziwy jak na jawie. Czy odważą się swoje wyśnione miejsca zamienić na rzeczywistość?
Opis z LubimyCzytać

Wyśnione miejsca to książka, która ma piękną okładkę, ale jej wnętrze nie jest nawet w połowie tak ładne jak oprawa graficzna. Do tej pory nie wiem, co Brenna Yovanoff próbowała nam przekazać tą historią, która nie miała właściwie ani początku, ani końca; zawieszona gdzieś w przestrzeni, zupełnie oderwana od rzeczywistości i w moim odczuciu pozbawiona jakiejkolwiek treści, bo oprócz kilku krótkich dialogów między Waverly i Marshallem tak naprawdę nic się tutaj nie dzieje. Wydaje mi się, że przesłanie tej książki odnosi się do akceptacji tego, jakimi jesteśmy, bez bezmyślnego poddawania się oczekiwaniom innych, ten morał jednak ginie w obliczu rozległych opisów. Mam wrażenie, że całe Wyśnione miejsca są przegadane i nijakie, to bardzo nużąca lektura, która ciągnie się w nieskończoność i niczym nie wyróżnia się na tle innych, podobnych romansów skierowanych do młodzieży. Motyw snu, który mógłby nadać tej historii jakiś oryginalny rys, został zupełnie niewykorzystany, odarty ze swojej magiczności i sprowadzony do czegoś prostego, mało znaczącego.

Klimat Wyśnionych miejsc jest dość ciężki, melancholijny, wręcz depresyjny, a przez to i męczący. Brak tutaj nie tylko zmian w tempie akcji, ale także w nastroju i ogólnym wydźwięku fabuły. Cała ta lektura jest równie przygnębiająca co jej bohaterowie. Jestem w stanie zrozumieć, że przechodzą trudne chwile, zmagając się z rzeczywistością, której nie rozumieją i nie potrafią zmienić, lecz tutaj wszystko jest zniechęcające i ponure. Dla niektórych taka atmosfera panująca w powieści młodzieżowej może się wydawać powiewem świeżości, lecz dla mnie była to stanowcza przesada ze strony Brendy Yovanoff, całość wręcz przytłacza czytelnika, a wydaje mi się, że to wcale nie był zamierzony przez autorkę efekt.

Problem mam też z bohaterami, którzy sami nie wiedzą do końca, czego chcą od życia, ale i tak narzekają na swoją rutynę, nie próbując przy tym niczego zmienić. Mile zaskoczyła mnie jednak Waverly, bowiem postaci takie jak ona, zwłaszcza kobiece, bardzo rzadko zdarzają się w literaturze młodzieżowej. Można śmiało powiedzieć, że jest ona niedostosowana społecznie – wiele zachowań o podłożu emocjonalnym, które dla zwykłego człowieka są naturalne i intuicyjne, dla Waverly są niezrozumiałe. Potrafi reagować adekwatnie do sytuacji nie dlatego, że tak czuje, ale dlatego, że przestudiowała wzorce pewnych zachowań i wykorzystuje je na co dzień, by ukryć swoje trudności w adaptacji i rozumieniu uczuć. To naukowiec przyzwyczajony do chłodnej kalkulacji, ale także manipulacji i pod tym względem jest ona niesamowita. Strasznie irytowało mnie jednak jej użalanie się nad sobą, bo tak naprawdę niczego nie brakuje jej w życiu, a na siłę próbowała zrobić z siebie ofiarę. Zupełnie nie rozumiem też jednej ze scen, w których dochodzi do konfrontacji pomiędzy Waverly a jej najlepszą przyjaciółką, ta scena była tak absurdalna i wyssana z palca, że to aż boli. Z kolei o samym Marshallu nie mam zbyt wiele do powiedzenia, bo ten chłopak właściwie nie istnieje. Jednowymiarowy, słabo rozpisany, niby bad boy, ale nie do końca. Nie przedstawia sobą żadnej wartości dla książki. A ich cała wielka miłość rozwija się na przestrzeni dosłownie kilku stron i bez mała po pierwszym spotkaniu. To miał być głównie romans dla młodzieży, a już na wstępie okazało się, że cały wątek romantyczny leży.

Podsumowując, Wyśnione miejsca to rozczarowanie, na które nie warto tracić czasu. Intrygująco zapowiadający się motyw spotkań w snach niczym nie różni się od zwykłej schadzki, nie ma w tym żadnej magii, później autorka nie serwuje nam żadnego wytłumaczenia tego zjawiska. W dużej mierze jest to historia o niczym, bo naprawdę niewiele się tutaj dzieje, całość jest nudna i przygnębiająca, przegadana, a do tego nijaka. Nie polecam.

Czytaj dalej »

środa, 5 grudnia 2018

Kłamstwa Locke'a Lamory, czyli złodziejskie przekręty w słabym wydaniu

0
Kłamstwa Locke'a Lamory to powieść, po którą zabrałam się przez polecenie Klaudii z Leona Zabookowca. Tak bardzo polecała tę historię, że musiałam po nią sięgnąć i w końcu przez przypadek trafiłam na egzemplarz w bibliotece. Nie zastanawiałam się długo, zwłaszcza że ostatnio mam ogromną ochotę na fantastykę w jej "najczystszym" wydaniu. Jak się jednak za chwilę przekonacie, Kłamstwa Locke'a Lamory nie skradły mojego serca.

Powiadają, że Cierń Camorry to niezwyciężony fechmistrz, złodziej nad złodziejami, duch, który przenika ściany. Pół miasta wierzy, że jest legendarnym bohaterem i obrońcą biedaków; druga połowa uważa, że opowieści o nim to mit dla głupców. Jedni i drudzy się mylą. Drobny i słabo władający rapierem Locke Lamora rzeczywiście jest (ku swemu utrapieniu) Cierniem Camorry. Z pewnością nie cieszy się z plotek towarzyszących jego wyczynom – a specjalizuje się w najbardziej złożonych oszustwach. Istotnie, okrada bogatych (kogóż innego warto okradać?), ale biedni nie oglądają ani grosza z jego zdobyczy. Wszystko, co zdobędzie, przeznacza na użytek swój i swojego nielicznego gangu złodziei: Niecnych Dżentelmenów. Wielobarwny i kapryśny światek przestępczy wiekowej Camorry jest ich jedynym domem. Niestety, w ostatnich czasach nad miastem zawisło widmo tajemnicy, która grozi wybuchem wojny gangów i rozdarciem półświatka na strzępy. Locke’a i jego przyjaciół, wplątanych w śmiertelną rozgrywkę, czeka niezwykle trudna próba pomysłowości i lojalności. Jeśli chcą żyć, muszą z niej wyjść zwycięsko.
Opis z LubimyCzytać

Mam wrażenie, że ostatnio w recenzjach nagminnie nadużywam tego stwierdzenia, ale trudno, powtórzę się po raz kolejny: ta książka miała ogromny potencjał... i oczywiście nie został on wykorzystany. Moje serce krwawi, bo Kłamstwa Locke'a Lamory to dla mnie takie skrzyżowanie Szóstki Wron z twórczością Brenta Weeksa osadzone w przerobionej, średniowiecznej Wenecji, więc, jak możecie sobie wyobrazić, zapowiadało się naprawdę dobrze, a kilka pierwszych genialnych intryg stworzonych przez głównego bohatera zapowiadało niesamowitą, naszpikowaną humorem, akcją i tajemnicami fabułę. I całość mogłaby być naprawdę interesująca, gdyby nie styl – był strasznie rozwlekły, niepotrzebne opisy świata przedstawionego ciągnące się na kilkanaście stron trafiały się w każdym rozdziale, często w bardzo niefortunnych miejscach, gdy chciałam jak najszybciej zostać wrzucona z powrotem w sam środek akcji i z reguły miały one niewiele wspólnego z tym, co działo się z naszymi bohaterami. Na początku starałam się jeszcze zapoznać z treścią tych bloków tekstu, ale z czasem zrezygnowałam i po prostu przerzucałam te kartki, przebiegając po nich wzrokiem; zdecydowanie za dużo opisów (zwłaszcza miejsc i budynków), a za mało akcji i dialogów, które momentami aż przyprawiały mnie o ciarki swoją sztucznością. Narracja jest bardzo chaotyczna, przeskakując pomiędzy różnymi momentami; czasami wracamy się do dzieciństwa Locke'a, czasami tylko kilka lat wstecz, by zaraz wrócić do bieżącej akcji i to potrafiło być dezorientujące podczas czytania, chociaż w zasadzie bardziej polubiłam opowieści o młodym Locke'u niż te skupiające się na teraźniejszości.

To, co mi przeszkadza w Kłamstwach Locke'a Lamory, to między innymi bohaterowie. Przede wszystkim przez całą powieść właściwie nie uświadczyliśmy żadnej postaci kobiecej i to jest coś, czego nie potrafię zaakceptować. Po prostu zabrakło jakiegoś kolorytu, różnorodności, którą na pewno wprowadziłaby bohaterka. Nie potrafiłam się też zżyć z Niecnymi Dżentelmenami, ich losy właściwie mnie nie obchodziły. W skład złodziejskiego gangu wchodzą Locke, Jean, Calo i Galdo oraz Pędrak, każdy z nich pochodzi z różnych środowisk i odgrywa inną rolę w gangu, ale dla mnie oni wszyscy zlewali się w jedną całość, brakowało im charakteru, indywidualności. W tej materii może odrobinę wybijał się Locke, mózg całej bandy, lecz poza zdolnościami aktorskimi i poziomem szczeniackiej brawury, niczym się nie wyróżniał. Na pierwszy rzut oka Niecni Dżentelmeni wydają się być barwną zgrają, lecz im dalej w fabułę, tym wyraźniej uwidaczniają się ich braki, są zbyt niedbale i prosto nakreśleni, a do tego poprowadzeni w niekonsekwentny sposób i bardzo przewidywalni, co w przypadku heist books jest niedopuszczalne. Naprawdę było im obojętne, co się z nimi stanie, a kiedy nie przejmujesz się losem głównych postaci... No cóż, to już jest fatalny znak.

Podsumowując, Kłamstwa Locke'a Lamory to całkiem interesujący pomysł z tragicznym wykonaniem. Te rozwlekłe opisy naprawdę zabiły we mnie radość z czytania, główny bohater zapowiadał się naprawdę dobrze, lecz ostatecznie żaden z niego złodziejski geniusz, a pozostałe postaci już w ogóle giną w tle, skomplikowane intrygi szybko straciły swój urok i stały się zbyt łatwe do odczytania przez czytelnika, do tego słabo napisane dialogi, nieśmieszny humor i brak emocji, akcja nie wzbudziła we mnie żadnych uczuć. Zmarnowany czas, tak najlepiej mogę podsumować Kłamstwa Locke'a Lamory.


Seria Niecni Dżentelmeni:
Kłamstwa Locke'a Lamory // Na szkarłatnych morzach // Republika Złodziei // Thorn of Emberlain
Czytaj dalej »

sobota, 1 grudnia 2018

Przegląd dramowy #3

0
To już trzecia odsłona przeglądu dramowego! Jak ten czas szybko leci. Tym razem mam dla was nieco mniej tytułów, lista obejmuje bowiem obejrzane przeze mnie seriale na przestrzeni lipca, sierpnia i września, czyli okresu wakacyjnego, kiedy w ogóle nie miałam ochoty na oglądanie seriali! Ironicznie, kiedy wreszcie miałam czas, by poświęcić się mojej miłości do koreańskiej kultury, zupełnie straciłam do tego chęci, o wiele lepiej wychodzi mi oglądanie w trakcie roku akademickiego. Mimo to obejrzałam kilka zaskakujących perełek, z którymi koniecznie musicie się zapoznać! 



Lawless Lawyer
★★★★★☆☆☆☆☆

Opis: Bong Sang Pil sam siebie określa mianem gangsterskiego prawnika. Nie boi się wykorzystywać swoich pięści, ale sprawiedliwość wymierza za pomocą prawa. Po latach wraca do rodzinnego miasta, by obnażyć ogromną korupcję na szeroką skalę, a przy okazji ukarać ludzi, którzy zabili jego matkę, gdy próbowała to ujawnić. W walce towarzyszy mu Ha Jae Yi, pani prawnik o gorącym temperamencie z silnym poczuciem sprawiedliwości.

Tęskniłam za Lee Joon Gi, a dodatkowy hype, który się wytworzył wokół tej dramy jeszcze przed emisją pierwszego odcinka, sprawił, że nie mogłam się jej doczekać. Początek był naprawdę mocny i obiecujący, kocham przede wszystkim główną bohaterkę, która jest prawdziwym badassem, nie pozwala sobie dyktować warunków i zawsze mówi to, co myśli, ale... Jak na dramę, w której jest mnóstwo akcji, niesamowite sceny walki i szeroko zakrojona korupcja, Lawless Lawyer był zaskakująco nudny. Przynajmniej dla mnie był na tyle nużący, że gdybym robiła binge watch, prawdopodobnie porzuciłabym go szybciutko, ale że oglądałam na bieżąco, byłam w stanie przemęczyć się z dwoma odcinkami tygodniowo. Mimo że wszystko logicznie trzyma się kupy, fabuła została przedstawiona w bardzo chaotyczny sposób. Ogólnie raczej nie polecam. 


About Time
★★★★★☆☆☆☆☆

Opis: Choi Michaela jest artystką musicalową, która posiada niesamowita umiejętność – potrafi zobaczyć, ile zostało danej osobie do śmierci. Jej własny zegar pokazuje, że umrze za trzy miesiące, dlatego postanawia przeżyć je jak najpełniej. Michaela przez przypadek odkrywa, że kiedy znajduje się w pobliżu Lee Do Ha, prezesa dużej firmy, jej zegar się zatrzymuje, tym samym dając jej więcej czasu. Dziewczyna stara się za wszelką cenę zdobyć uwagę Do Ha i w ten sposób przedłużyć swoje życie. 

Miałam tak duże oczekiwania względem About Time... A wyszło jak zwykle. Z intrygującego pomysłu powstała mega typowa drama z charakterystycznymi zagrywkami i każdy kolejny wykorzystany schemat zniechęcał mnie do dalszego oglądania tego serialu. Sam motyw widzenia zegarów odliczających czas do śmierci danej osoby, a także różne modyfikacje tej zdolności, był niezwykły, nigdzie nie spotkałam się z podobnym wątkiem, ale z czasem został on całkowicie zepchnięty na dalszy plan. Musiał ustąpić temu, czego w dramach nie lubię, czyli zazdrosnym eksdziewczynom, wrednym członkom rodziny bogaczy, typowej relacji biedna dziewczyna-bogaty mężczyzna i wszystkim szalonym wariacjom z tym związanym. Zakończenie też do końca mnie nie usatysfakcjonowało. Zmarnowany potencjał i czas – tak w skrócie można opisać About Time


Sketch
★★★★★★★☆☆☆

Opis: Porucznik Yoo Shi Hyun posiada niezwykłą zdolność – wpada w trans, w czasie którego rysuje maksymalnie pięć szkiców przedstawiających urywki przyszłości związane z czyjąś śmiercią. W próbach zapobiegania przyszłym zbrodniom Yoo Shi Hyun pomaga mała jednostka śledcza, do której z czasem dołącza Kang Dong Soo, w którego ręce przez przypadek wpadł szkicownik Shi Hyun zawierający szczegóły dotyczące przyszłej śmierci narzeczonej mężczyzny. W wyniku wyborów podjętych przez Dong Soo, jego ukochana umiera, co sprawia, że policjant zaczyna współpracować z Shi Hyun, by odnaleźć zabójcę jego narzeczonej. 

Od dawna nie miałam okazji obejrzeć tak dobrej, kryminalnej dramy. To, co się tutaj dzieje, te wszystkie szalony zwroty akcji, których kompletnie nikt się nie spodziewa, to po prostu mistrzostwo na wyższym poziomie. Rzadko udaje się mnie tak zaskoczyć, ale każdy kolejny odcinek Sketch zostawiał mnie z totalną pustką w głowie, bo scenarzyści od samego początku wodzą nas za nos, z każdym kolejnym wątkiem podnosząc poprzeczkę i nie zwalniają ani na sekundę. Sketch to genialna drama pod wieloma względami, przede wszystkim mamy tutaj świetnie wykreowanych antybohaterów, którzy w imię dobrych intencji i lepszego dobra robią okropne rzeczy, ale ta niejednoznaczność jest w tym wszystkim najlepsza. To drama, która pokazuje, że w odpowiednich okolicznościach, nawet dobry człowiek o silnym kompasie moralnym może się zagubić i zacząć popełniać zbrodnie. Osobiście uważam, że to jedna z najlepszych kryminalnych dram, jakie obejrzałam w życiu, a element nadnaturalny dodaje całości wyjątkowego klimatu. 



To.Jenny
★★★★★★★☆☆

Opis: 7 lat po ukończeniu szkoły średniej, Jung Min wciąż pracuje na pół etatu w sklepie swojego wujka. Jego wielkim marzeniem jest występowanie na scenie, ale mimo ogromnego talentu do pisania piosenek i śpiewania, Jung Min posiada paniczny lęk przed publicznymi występami. Na Ra, jego była koleżanka z klasy, zdobyła chwilową sławę, debiutując ze swoim girlsbandem, ale zespół został rozwiązany, a kontrakt Na Ry z wytwórnią wkrótce ma wygasnąć. Dziewczyna jest gotowa zrobić wszystko, żeby znowu pojawić się na scenie, jednak prezes stawia przed nią coraz trudniejsze do spełnienia wymagania. Jung Min i Na Ra spotykają się przypadkiem w sklepie, gdzie pracuje chłopak i ich życie znowu zaczyna nabierać tempa.

To dwuodcinkowy drama special, ale jaki cudowny! Rany, to było takie słodkie, urocze i zabawne, że jak tylko sobie przypominam poszczególne sceny, zaczynam się szczerzyć jak głupia i najchętniej przestałabym teraz pisać opinię i po prostu obejrzała To.Jenny jeszcze raz. Jung Min to nowa miłość mojego życia, takich bohaterów zdecydowanie brakowało mi w koreańskich dramach, jest po prostu przecudowny! Po prostu uwierzcie mi na słowo, że warto poświęcić te dwie godziny z życia, by poznać tę niesamowitą, uroczą historię. 


What's Wrong With Secretary Kim?
★★★★★☆☆☆☆


Opis: Drama opowiada o narcystycznym Lee Yeong Joonie, który jest wiceprezesem w firmie należącej do jego rodziny. Mężczyzna jest egoistą, który uważa, że wszystko kręci się wokół niego i jest najbardziej perfekcyjnym człowiekiem na całej planecie. Od dziewięciu lat sekretarką Lee Yeong Joona jest cierpliwa i kompetentna Kim Mi So, która postanawia odejść z pracy, by wreszcie skupić się tylko na sobie i odnaleźć miłość. Lee Yeong Joon nie jest jednak gotowy pozwolić jej odejść i zrobi wszystko, by zatrzymać ją przy sobie.

Nie będę ukrywać, że względem tej dramy miałam ogromne oczekiwania, głównie dlatego że występowała w niej dwójka moich ulubionych aktorów, którzy są znani z niesamowitej chemii w wątkach romantycznych. Problem w tym, że cała historia niewiele sobą prezentuje. Zabrakło materiału, żeby nakręcić szesnaście odcinków i szybko okazało się, że niektóre wątki trzeba przeciągać, a gdy nie dało się już dłużej tego robić, zaczęły pojawiać się absurdy. Niektóre wątki strasznie mnie irytowały, zwłaszcza starszy brat Yeong Joona doprowadzał mnie do szewskiej pasji, wątek kryminalny został wprowadzony na siłę, ale w zasadzie bez niego nie byłoby o czym opowiadać... Dobrnęłam do końca dla Seo Jonna i Min Young, jednak szczerze mówiąc, nie czułam między nimi takiego iskrzenia, jakiego się spodziewałam, wątek romantyczny mi nie zaimponował, humor jeszcze mniej mi się podobał... Nie było źle, ale nie warto marnować na nią czasu, skoro jest o wiele więcej ciekawych historii. 



Argon
★★★★★★★☆☆☆

Opis: Kim Baek Jin jest popularnym prezenterem wiadomości, reporterem i leaderem programu śledczego Argon. Nie toleruje on błędów i słabych materiałów, wymaga faktów i rzetelności. Jego wysokie standardy i temperament sprawiają, że jego współpracownicy określają go mianem Psychola za jego plecami. Po tym jak Argon puszcza wiadomości, które nie zostały zatwierdzone przez kierowników całej stacji, program zostaje zepchnięty na najgorszy czas antenowy, a do tego traci wielu dobrych reporterów. Lee Yeon Hwa jest początkującą dziennikarką, która została zatrudniona jako wolny strzelec, przez co nie jest mile widziana w zespole. Mimo to daje z siebie wszystko, bo Kim Baek Jin zawsze był jej idolem. Zespół Argon wspólnie wzrasta przez wiele prób, gdy starają się prezentować znaczące, prawdziwe historie, które widownia powinna usłyszeć, mimo że stacja na każdym kroku stara się ich pogrążyć.

Nie będę ukrywać, nie miałam zbyt wysokich oczekiwań względem Argon. Gdzieś przypadkiem natknęłam się na ten tytuł i kiedy nie miałam ochoty na żadną inną dramę na mojej liście, po prostu ją włączyłam. I to był strzał w dziesiątkę! Argon jest dość króciutkie, bo ma zaledwie osiem odcinków, ale są one pełne treści. Nie znajdziecie tutaj zbędnych zapychaczy czy typowych schematów, od początku do końca mamy tutaj naprawdę wysoką jakość, a do tego cała drama jest bardzo wiarygodna w tym, co robi. W fascynująco przyziemny sposób pozwala nam spojrzeć na pracę dziennikarzy i pokazuje, że za wstrząsającymi tematami śledczymi stoją prawdziwi ludzie. Ja osobiście byłam niesamowicie zainteresowana tym, jak działają newsroomy, a możemy poznać ją tym lepiej, że w kolejnych odcinkach pojawiają się zupełnie nowe wątki, choć główny temat z pierwszego odcinka ciągle przewija się w tle. Argon nie idealizuje pracy w dziennikarstwie i pokazuje również jego cienie; to, że czasami przez wzgląd na presję z zewnątrz lub wewnątrz stacji trzeba coś przemilczeć, podbieranie tematów, czyli okrutny wyścig szczurów, oskarżenia o plagiat i pozwy sądowe. Główny bohater jest również jednym z najlepiej wykreowanych męskich bohaterów w dramach, z jakim do tej pory się spotkałam. 


Come and Hug Me
★★★★★★★☆☆☆

Opis: To tragiczna opowieść miłosna, która rozgrywa się na przestrzeni dwunastu lat. Yoon Na Moo i Gil Nak Won byli swoimi pierwszymi miłościami. Zostali jednak rozdzieleni przez straszliwe wydarzenia zimowej nocy, gdy ojciec Na Moo będący seryjnym mordercą, zamordował rodziców Nak Won i gdyby chłopak nie stanął w jej obronie, prawdopodobnie zabiłby również i ją. Dwanaście lat później Na Moo przyjął imię Chae Do Jin i jest znany jako pełny pasji i życzliwy detektyw, podczas gdy Nak Won stała się Han Jae Yi i postanowiła pójść w ślady matki, zostając sławną aktorką. Ich drogi przecinają się raz jeszcze, a choć łączy ich tragiczna przeszłość, uczucie między nimi nigdy tak naprawdę nie wygasło.

Come and Hug Me to piękna drama. Wbrew pozorom to nie wątek miłosny wysuwa się tu na pierwszy plan, a motyw uzdrowienia, ruszania do przodu po ogromnej tragedii, przebaczenia – innym, jak i sobie samemu. Nie potrafię znaleźć słów, by opisać, jak wzruszająca, a jednocześnie pełna ciepła jest ta historia. Poszczególne wątki postaci pobocznych nie są jedynie wypełniaczami czasu lub humorystycznym odetchnieniem, ale przy swojej ciężkiej tematyce, drama ta nie jest przesadzona ani przytłaczająca. To świetny melodramat, który jest równocześnie bolesny i dający nadzieję. Co prawda momentami było widać, że to pierwsza główna rola Jang Ki Yonga grającego Chae Do Jina, ale za to Jin Ki Joo pracowała za dwoje i miała niesamowitą energię na ekranie. Koniecznie musicie obejrzeć Come and Hug Me, które jest niezwykle prostolinijną, wzbudzającą emocje historią.


Mr Sunshine
★★★★★★★☆☆☆

Opis: Mr Sunshine opowiada historię chłopca, który przyszedł na świat w rodzinie niewolników, ale w wyniku tragicznych wydarzeń musi uciekać z Korei i trafia do Ameryki, gdzie zostaje kapitanem marynarki U.S. Powraca do swojego kraju urodzenia jako konsul i tam poznaje niezwykłą arystokratkę, Go Ae Sin, która walczy z wrogimi mocarstwami próbującymi odebrać niepodległość Korei.

Mr Sunshine to drama, na którą czekałam ponad rok. Ten sam duet (scenopisarka i reżyser), który stworzył niesamowite Descendants of the Sun, dzięki któremu zakochałam się w koreańskich dramach, oraz Goblina, hit bijący rekordy popularności, tym razem przedstawił nam sageuk odnośnie okresu w historii Korei, gdy została ona pozbawiona niepodległości przez Japonię. Drugiej tak doskonale nakręconej dramy nie znajdziecie. Dbałość o detale, piękna kinematografia, zapierające dech w piersiach efekty specjalne i praca kamery, wszystko to składa się na obraz, który będzie bardzo ciężko pobić, Mr Sunshine po prostu zachwyca wizualnie. Fabuła jest niezwykle dopracowana i skomplikowana, ale... ciągle mam wrażenie, że czegoś mi brakowało. Kocham bohaterów w tym serialu, nigdzie nie znajdziecie równie wielobarwnych, intrygujących postaci, każdy z nich na swój sposób łamał znane stereotypy i wzbudzał ciekawość. Nie było wątku, który wymazałabym z fabuły, byłam przejęta losem ich wszystkich, a aktorzy popełnili mistrzostwo w swoich rolach, jednak nie byłam w stanie zżyć się emocjonalnie z ich historią, nie wstrząsnęła mną ona tak bardzo, jak się tego spodziewałam. Możliwe, że drama miała po prostu za dużo odcinków i przez to było w niej za mało akcji, ale i tak warto obejrzeć Mr Sunshine, choćby po to, by poznać wstrząsającą, ale piękną historię Korei. 


Podsumowując: najbardziej jestem zadowolona z dram, co do których nie miałam żadnych oczekiwań, a okazały się o wiele lepsze, niż seriale, na które czekałam od dawna i które miały być moimi pewniakami. Na waszych listach zdecydowanie powinno znaleźć się intrygujące Sketch, które sprawiło, że po każdym odcinku musiałam zbierać szczękę z podłogi, króciutkie, ale za to przesłodkie To.Jenny, intensywny i prawdziwy Argon oraz uleczające Come and Hug me, które opowiada o tym, jak odnaleźć szczęście po przeżyciu traumy i jak małymi krokami ruszyć do przodu, nie zapominając o przeszłości, ale akceptując ją. 
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia