czwartek, 31 marca 2016

Podsumowanie marca

24
Koniec marca oznacza początek wiosny, czyli mojej ulubionej pory roku, a także zwiększenie liczby oznaczającej mój wiek o jeden. Tak, skończyłam dziewiętnaście lat, ale jeszcze nie rozpaczam. W depresję będę wpadała w przyszłym roku, gdy przestanę być nastką ;) Na blogu udało mi się przez ten miesiąc opublikować 10 postów!
RECENZJE: 7
Dziesięć płytkich oddechów, K. A. Tucker
Nick i Norah. Playlista dla dwojga, David Levithan, Rachel Cohn
Czy wspominałem, że cię potrzebuję?, Estelle Maskame
Próba ognia, Josephine Angelini
Bez słów, Mia Sheridan
Zdrada, Marie Rutkoski
Wszystkie jasne miejsca, Jennifer Niven
INNE POSTY: 3
Stosik #3
14 etapów fangirlingu
Tagged Book Tag
Czytelniczo miesiąc zaczęłam raczej słabo - przeczytane książki w ogóle mnie nie wciągnęły, w dodatku bardzo zawiodłam się na duecie David Levithan i Rachel Cohn i to właśnie Nick i Norah. Playlista dla dwojga pozostaje najgorszą książką miesiąca. O wiele lepiej wypada końcówka marca z Niezwyciężoną. Zdradą Marie Rutkoski na czele! Serce wciąż mnie boli na myśl o wydarzeniach z książki, ale to bezapelacyjnie jedna z najlepszych powieści, jakie do tej pory przeczytałam w 2016 roku, dlatego bierzcie się za lekturę!
Marzec była dla bloga wspaniałym miesiącem! Udało nam się przekroczyć magiczną liczbę 200 obserwatorów, ponadto przekroczyliśmy 50 000 wyświetleń i 2200 komentarzy! Ogromnie dziękuję za Wasze zaangażowanie, bo tworzymy to miejsce razem i cieszę się, że blog tak pięknie się rozwija. Serduszkuję Was wszystkich, kochani geecy książkowi <333333333333
Już mogę Wam zdradzić, że kwiecień zapowiada się bajkowo i jestem z tego powodu ogromnie podekscytowana! Przygotowałam dla Was tekst o tym, co by się stało, gdybym powołała do życia Księcia z Bajki, a także moje zestawienie najlepszych piosenek z filmu Disneya (miało być TOP 5, potem wyszło z tego TOP 10, ale chyba ostatecznie wyjdzie TOP 15, chociaż próbuję z tym walczyć), w dodatku powoli szykuję dla Was pierwszy konkurs, dlatego wpadajcie często :)
Czytaj dalej »

wtorek, 29 marca 2016

Tagged Book Tag

17
Do tego tagu zostałam nominowana przez Magdę z Przystanku Bookstock oraz Clevleen z Bloga książkoholiczki już jakiś czas temu, ale tak jak mówiłam, zbierałam nominacje, by na blogu nie było pustki podczas moich przygotowań do matury. Dzisiaj w końcu mogę zaprezentować Wam moje odpowiedzi!

Albo Albo Book TAG, czyli książka, co do której nie możesz się zdecydować, czy Ci się podobała, czy nie.
Taką książką jest dla mnie Fangirl Rainbow Rowell. Z jednej strony ta historia niezaprzeczalnie ma w sobie jakąś magię i były momenty, w których nie mogłam się od niej oderwać, ale z drugiej nie wywołała we mnie jakiegoś specjalnego zachwytu i chwilami po prostu mnie nudziła. Nie znalazłam w niej nic niezwykłego i właściwie nie wzbudziła we mnie żadnych uczuć, ale była przyjemna, dlatego trudno mi zdecydować, czy ostatecznie mi się podobała, czy raczej niekoniecznie. O wiele bardziej polecam Linię serc tej autorki.

Coffee Book TAG, czyli książka dla koneserów.
Idź, postaw wartownika. Nie miałam jeszcze okazji przeczytać tej książki, ale uwielbiam Zabić drozda i mam nadzieję, że nie zawiodę się na kolejnej powieści Harper Lee. Teoretycznie jest to książka dla koneserów, ale każdy powinien ją przeczytać!

My Little Pony Book TAG, czyli książka dla dzieci, z którą zapoznałeś się dopiero niedawno.
Nie kojarzę takiej książki, ale jest bajka Disney'a, z którą zapoznałam się niedawno, więc chyba mogę ją tutaj dopasować. Mianowicie Mała Syrenka. O ile drugą część oglądałam jako dziecko, o tyle pierwszej w wersji Disney'a nigdy nie widziałam. A teraz nie mogę przestać nucić Part of your world.


Social Media Book TAG, czyli bardzo znana książka, na punkcie której wiele osób ma bzika.
Wydaje mi się, że wciąż najwięcej uwagi skupia na sobie Światło, którego nie widać Anthony'ego Doerra. Nie dość, że wszyscy o tej książce mówią, to jeszcze mówią o niej dobrze, co sprawia, że mam duże oczekiwania względem tej powieści.

Disney Book TAG, czyli książka, do której wszyscy oprócz Ciebie mają jakiś sentyment.
Mam wrażenie, że wszyscy mają sentyment do Małego Księcia, ale mnie on jakoś specjalnie nigdy nie fascynował. Nawet najbardziej znane cytaty, których wszystkich poruszają do głębi, dla mnie nie są wyznacznikiem genialności tej lektury. Chyba nigdy się nie przekonam do Małego Księcia, a przynajmniej nie na tyle, by mieć do niego sentyment.

Polscy Booktuberzy Book TAG, czyli książka/seria, która ma dużo bohaterów.
Endgame to jak na razie zwycięzca w tej kategorii. Ma mnóstwo bohaterów, a oprócz tego wielu z nich dostaje szansę na wypowiedzenie się, więc czasami można było się pogubić. Taki nadmiar postaci prowadził nie tylko do dezorientacji, ale także uniemożliwiał poznanie któregoś z bohaterów bliżej, przez co trudno było mi wskazać ulubieńców, a co to za czytanie bez faworytów, za których trzyma się kciuki aż do bólu? To rozdrobnienie perspektywy strasznie mnie irytowało. 

Book TMI Book TAG, czyli książka, która jest długa, a mimo to przeczytałeś ją w mgnieniu oka.
Dziedzictwo ognia Sary J. Maas. Książka ma 654 strony, a i tak wciąż mi mało! Najchętniej od razu zabrałabym się za kolejną część, bo ta autorka to geniusz w czystej postaci!<33333

Zombie Apocalypse Book TAG, czyli książka, która teoretycznie powinna być przerażająca, ale Ciebie nie przestraszyła.
Mówię to z bólem serca, ale taką książką jest Wypowiedz jej imię. Miało być przerażająco i krwawo, a wszystko było tak nudne jak flaki z olejem. Bohaterowie są płascy, Krwawa Mary nie jest straszna i wypada raczej słabo. Jeśli Wypowiedz jej imię jest horrorem, to ja jestem różowym jednorożcem.

7 deadly sins Book TAG, czyli bohater, który ma coś na sumieniu (bez spoilerów!).
Można by tu wymieniać wielu bohaterów. Ponieważ jednak nie chcę Wam niczego zaspoilerować, dość długo nad tym myślałam i w końcu padło na Darklinga z Trylogii Griszy. Ma on bardzo dużo na sumieniu, ale jednocześnie jest jednym z najlepiej zarysowanych czarnych charakterów w książkach YA, z którym miałam do czynienia, możemy poznać jego motywację oraz przeszłość i to jest właśnie wspaniałe - Leigh Bardugo nie rzuciła tylko hasła on jest zły, strzeżcie się, a przybliżyła nam jego postać. Co nie zmienia faktu, że czystego sumienia to on nie ma.
Nie byłabym sobą, gdybym nie wrzuciła tutaj także postaci z bajki Disney'a, ale po prostu musiałam! Bo Hans to zdradziecka szuja! 


Big book Book TAG, czyli bohater, który zmaga się z otyłością.
Pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl, jest Eleonora z Eleonory i Parka Rainbow Rowell. Zmagała się z nadwagą i chociaż początkowo wstydziła się swojego ciała, a przez to unikała również bliskości, z czasem zaczęła rozumieć, że to nie ma żadnego znaczenia dla Parka i zaakceptowała swój wygląd. 

Tagged Book TAG, czyli nominuj kilka osób.
Czytaj dalej »

sobota, 26 marca 2016

Wszystkie jasne miejsca, czyli próba poradzenia sobie z życiem

17
Wszystkie jasne miejsca to książka, którą widziałam dosłownie wszędzie i te wszystkie opinie można sprowadzić do trzech słów: musicie ją przeczytać. Z reguły nie ufam tak entuzjastycznym recenzjom, ale tym razem postanowiłam zaryzykować i właściwie pod wpływem impulsu postanowiłam kupić tę powieść. Okazało się, że Wszystkie jasne miejsca to wcale nie jest powieść genialna. Ba!, pod względem fabularnym jest zaledwie średnia. Więc dlaczego nie mogę się po niej pozbierać?

Theodore'a Fincha od dawna pasjonuje śmierć. Codziennie planuje swoje samobójstwo, jednocześnie rozpaczliwie poszukując czegoś, co zmusiłoby go do trzymania się życia. Z kolei Violet odlicza dni do zakończenia szkoły, marząc o wyrwaniu się z Indiany. Ta dwójka nieoczekiwanie spotyka się na szczycie szkolnej wieży i w zasadzie nie wiadomo, kto komu ratuje wtedy życie. Później sprawy tylko się komplikują, gdy obydwoje zostają uwikłani w projekt geograficzny i zaczynają zwiedzać "cuda" Indiany. 

Wszystkie jasne miejsca to książka trudna. Do tej pory ciężko zebrać mi myśli po jej lekturze, nie wspominając nawet o próbie oceny. To powieść pod wieloma względami banalnie prosta, a jednak pod powierzchnią okazuje się być przytłaczająco skomplikowana. Wszystkie jasne miejsca ma w sobie coś, co chwyta za serce, bo to książka odarta ze złudzeń, boleśnie prawdziwa i głęboka, a przez to przygnębiająca i zmuszająca do chwili refleksji. Pozostawia nas ze słodko-gorzkim uczuciem, które trudno opisać słowami, bo jest takie pełne sprzeczności - z jednej strony czułam się tak, jakby ktoś mi przywalił obuchem, a z drugiej Wszystkie jasne miejsca to książka tak subtelna, że trudno nazwać ją druzgocącą. To pozycja pełna paradoksów, nieoczekiwanych, a jednocześnie przewidywalnych. Trudno mi uchwycić moje własne wrażenia, bo mam w głowie pustkę - ale, co zaskakujące, to ten dobry rodzaj pustki. Taki, który zostawia po sobie książka mająca znaczenie i wywierająca na nas wpływ.

Naprzemiennie mamy do czynienia z narracją z perspektywy Violet oraz Fincha. Violet to dziewczyna, która była niegdyś popularna, pełna optymizmu i otwartości na świat, uwielbiała pisać i marzyła o studiowaniu kreatywnego pisarstwa w Nowym Jorku, ale odkąd uczestniczyła w wypadku samochodowym, w którym zginęła jej starsza siostra Eleanor, zamknęła się na bliskich i na słowa, które niegdyś niosły jej pociechę. Szczerze mówiąc, do tej pory nie jestem pewna własnych odczuć względem Violet. Czasami za bardzo zadzierała nosa i jej reakcje były przesadzone, ale ta dziewczyna ani mnie nie denerwowała, ani nie sprawiła, że ją polubiłam. O wiele ciekawszą postacią jest Theodore Finch, który zyskał miano Wariata, właśnie przez wielkie wu, a był po prostu bardzo wrażliwym dzieciakiem z trudną przeszłością, do którego nikt w odpowiednim momencie nie wyciągnął pomocnej dłoni, którym nikt się nie zainteresował. Finch żyje we własnym, nieco pokręconym, ale barwnym świecie i ma obsesję na punkcie statystyk dotyczących samobójstw, każdego dnia rozważa różne sposoby na odejście z tego świata, co czyni go jedną z najbardziej oryginalnych postaci, z jakimi miałam do tej pory do czynienia. 

Nie da się tej książki jednoznacznie opisać. Chyba najlepiej pasuje do niej określenie specyficzna. Nie jest fenomenalna ani emocjonująca, na pewno nie jest idealna, nie sprawiła, że drżałam z napięcia w oczekiwaniu na finał i nie mogłam usiedzieć w miejscu, nie zachwyciła mnie dialogami czy zaskakującym rozwojem fabuły, momentami była wręcz nużąca i niespecjalnie odkrywcza. Ale Wszystkie jasne miejsca ma w sobie coś, co sprawia, że trudno pozbyć się guli w gardle czy niespodziewanego ciężaru przygniatającego naszą klatkę piersiową po jej przeczytaniu. Ta powieść spowodowała, że w metaforycznym sensie stałam się zupełnie bezbronna. Wszystkie jasne miejsca to książka, która nie jest ani dobra, ani zła. Jest dziwnie nijaka i może przez to jest taka głęboka - te wszystkie niedociągnięcia, brak przekoloryzowania, nie silenie się na oryginalność, ale jednak podążanie własną ścieżką i trzymanie się rozdzierającej serce prawdy są wszystkimi jasnymi miejscami. Poszukajcie ich.

7/10
Czytaj dalej »

środa, 23 marca 2016

Niezwyciężona. Zdrada, czyli polityczne rozgrywki na najwyższym szczeblu

30
W Niezwyciężonej. Pojedynku Marie Rutkoski po prostu się zakochałam (post pochwalny ku jej czci możecie przeczytać tutaj). Ta książka była po prostu fenomenalna, autorka ustawiła sobie poprzeczkę naprawdę wysoko, ale kiedy zabierałam się za Zdradę, nie miałam żadnych wątpliwości, że uda się jej dokonać czegoś niesamowitego i jeszcze bardziej podniesie poziom całej trylogii. Miałam rację, jednak nie jestem z tego powodu szczęśliwa. Dlaczego? Bo Marie Rutkoski Zdradą złamała mi serce.

Kestrel żyje w klatce, którą sama dla siebie stworzyła - termin jej ślubu z synem cesarza, Verexa, zbliża się nieubłaganie. Dziewczyna z trudem znosi dworskie życie, bo chociaż wie, że postąpiła słusznie, jej serce wyrywa się ku Arinowi, któremu nie potrafiła zaufać na tyle, by wyjawić mu całą prawdę. Jednak Kestrel nie ufa już nawet samej sobie, podejmując decyzje, poprzez które sprzeciwia się dawniej wyznawanym wartościom i przez które może stracić życie. Czy dziewczyna jest gotowa zaryzykować wszystko, by zmienić otaczający ją bezwzględny świat?

Czasem, raz na kilkanaście książek zdarza się taka, którą masz ochotę jednocześnie czytać, ale i rzucić nią o ścianę, spalić czy przejechać samochodem. Dana powieść cię niszczy, nie możesz się po niej pozbierać, kilka dni po jej przeczytaniu chodzisz i wspominasz to, co się tam wydarzyło, a jednak wciąż jest ci mało. Taką pozycją jest Niezwyciężona. Zdrada - po jej przeczytaniu jestem zdruzgotana, rozbita, załamana, ale jednocześnie jestem poruszona, rozkochana, zaczarowana.

Druga część jest bardziej mroczna, śmiertelnie niebezpieczna, mniej koncentruje się na romansie i zawiera smakowity dodatek w postaci konspiracji oraz tajemnic. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, jak skrupulatnie Marie Rutkoski zaplanowała całą fabułę, która jest pełna oryginalnych wątków i szokujących dla czytelnika niespodzianek. Mimo że akcja nie pędzi do przodu, autorka doskonale wiedziała, jak przykuć moją uwagę, nie mogłam oderwać wzroku od książki, w której królują wciągające, inteligentne intrygi, kłamstwa i strategia. Czułam się tak, jakbym próbowała rozwiązać zagadkę, byłam zaangażowana w wydarzenia ze Zdrady równie mocno co bohaterowie i uwielbiam te wszystkie uczucia, które obudziła we mnie ta powieść.

Będę szczera - ta książka jest bardzo, ale to bardzo frustrująca! W pewnym momencie chciało mi się krzyczeć z powodu tych wszystkich kłamstw, nieporozumień i wbijania sobie noża w plecy w relacji Kestrel i Arina. Każda z ich wspólnych scen po prostu łamała serce, te fragmenty były tak intensywne, że wszędzie latały iskry i czułam motyle w brzuchu. Myślałam, że oszaleję z powodu tego miłosnego, ale pełnego nienawiści napięcia, które było między nimi wręcz namacalne. Mimo tego, jak bardzo skomplikowana relacja Kestrel i Arina mnie boli, wciąż jestem zdumiona tym, jak pięknie ten wątek jest przez autorkę prowadzony, trzymając nas w niepewności i strachu aż do ostatniej strony. I tak, przyznaję się otwarcie, rozkleiłam się, bo tylu emocji nie da się znieść za jednym razem, a Marie Rutkoski w sposób piękny oraz poetycki operuje językiem. Jej styl jest jeszcze bardziej czarujący i hipnotyzujący niż w Pojedynku.

Będę się powtarzać, ale... Uwielbiam Kestrel. Uwielbiam to, jak złożoną jest bohaterką, chociaż nie do końca dobrą - bywa egoistką i dokonuje wyborów, z którymi nie zawsze się zgadzam, jednak to tylko dodaje jej głębi. W nowym otoczeniu dziewczyny nie ma przyjaciół ani nawet sojuszników, jedyną osobą, na którą może liczyć, jest ona sama i dzięki temu gwiazda Kestrel zabłysła jeszcze jaśniej niż w poprzedniej części. Jest inteligentna, pełna zaciętości i determinacji, ale jest też wrażliwa. Podejmuje najtrudniejsze decyzje, których nikt inny nie odważyłby się podjąć, poświęca ludzi dla większego dobra, staje naprzeciwko cesarza w jego grze i udaje jej się przechytrzyć zaprawionych w polityce dworzan. Kestrel to postać, która budzi respekt i pozostaje jedną z najlepiej wykreowanych damskich heroin, z jakimi się zetknęłam.

Ta książka ma w sobie wszystko. Rozkoszowałam się każdą chwilą spędzoną ze Zdradą, całą sobą przeżywając perypetie bohaterów i w tej chwili jestem emocjonalnym wrakiem. Szukacie książki, którą pokochacie całym sobą i która bezpowrotnie namiesza w Waszym życiu? Nie znajdziecie lepszej. Niezwyciężona. Zdrada to rewelacyjna, nadzwyczajna książka, jedna z najlepszych, jakie miałam przyjemność czytać. Polecam, polecam, polecam!

9/10

Za możliwość przeczytania Niezwyciężonej. Zdrady serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria!


A ponieważ oficjalna część recenzji uległa zakończeniu, teraz pozwolę sobie na caps locka i wyrzucenie z siebie tych wszystkich uczuć, które się we mnie skumulowały podczas czytania. Bo ja po prostu NIE MOGĘ UWIERZYĆ W TO, CO SIĘ W TEJ KSIĄŻCE WYDARZYŁO. Takich rzeczy się po prosto nie robi! A już na pewno nie kończy się w takim miejscu! Ta książka jest genialna, jeszcze bardziej genialna niż pierwsza część, która już była genialna, ale moje serce krwawi! JAK JA MAM TERAZ CZEKAĆ NA KOLEJNĄ CZĘŚĆ?! Kac książkowy, kac książkowy, kac książkowy. Inaczej się tego opisać nie da. A to i tak za mało.
Najlepszy sposób na podsumowanie tej książki.
Czytaj dalej »

niedziela, 20 marca 2016

Bez słów, czyli budzące się w ciszy uczucie

21
(źródło)
O Bez słów dowiedziałam się przypadkiem, a potem już nie potrafiłam wyrzucić z głowy opisu i przykuwającej wzrok okładki. Kiedy sprawdziłam ocenę książki na Lubimy Czytać (8,87 przy 315 ocenach) omal nie zeszłam na zawał, bo nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam na tym portalu tak dobre statystyki. Od razu nastawiłam się na unikatową, porywającą historię, dzięki której nie będę mogła spać po nocach i pełna oczekiwań zabrałam się za lekturę.

Bree Prescott w jednym momencie zostawia wszystko za sobą i przeprowadza się do niewielkiego miasteczka, rozpaczliwie poszukując wytchnienia od bolesnych wspomnień. Gdy spotyka lokalnego outsidera, jej początkowa nieufność zamienia się w fascynację - dziewczyna próbuje dowiedzieć się więcej o przeszłości milczącego, niedostępnego mężczyzny, nie zdając sobie sprawy, że Archer również skrywa mroczne tajemnice. Czy budzące się w ciszy uczucie uwolni ich oboje i pomoże odnaleźć spokój?

Bez słów to książka-zagadka. Bardzo długo nie mogłam się zabrać do recenzji tej pozycji, bo po jej skończeniu mam ogromny mętlik w głowie. Z jednej strony jestem zauroczona pomysłem oraz wykonaniem, z drugiej czuję się nieusatysfakcjonowana, bo to miała być książka, która skradnie mi serce, a tak się nie stało. Bez słów łączy w sobie sprzeczności - z jednej strony porusza bardzo poważne problemy moralne, z drugiej jest przepełniona lukrem. Pod wieloma względami jest głęboka i wzruszająca, a jednak nie zapiera tchu w piersiach i niektóre tematy zostały potraktowane pobieżnie. Uwielbiam atmosferę tej książki, pełna słów cisza między bohaterami była wręcz namacalna, czułam całą sobą to milczenie, ale trudno było mi celebrować każdą stronę. Od pierwszych kartek autorka konfrontuje nas z tajemnicą, prezentując tylko wyrywkowe, skąpe informacje na temat głównych bohaterów, dlatego byłam bardzo ciekawa, co skrywają w sobie Bree oraz Archer. Mia Sheridan pogrywała sobie ze mną w wyrafinowany sposób, podsuwając tylko szczątkowe wiadomości, napięcie rosło, ale potem pękło jak przekłuty balon. Za szybko, za łatwo.

Nie mogę pozbyć się wrażenia, że autorka trochę przesadziła z dramaturgią, dlatego pewne aspekty przeszłości Archera przypominają brazylijską telenowelę, po prostu brakuje w nich autentyczności. Autorce należy się jednak uznanie za próbę odmiennego podejścia do trudnych przeżyć, które stały się nierozerwalną częścią każdej powieści z gatunku New Adult, bo w zagmatwanej historii mężczyzny i jego charakterze można poczuć powiew świeżości. Archer w swojej nieświadomości otaczającego go świata, bezbronnej niewinności, izolującego go bólu niesionego na barkach jest unikatowy, dlatego żałuję, że fragmenty napisane z jego perspektywy mogę policzyć na palcach jednej ręki, bo jest fascynującą postacią. Specyficzna charakterystyka głównego bohatera jest ogromną wartością tej książki. U jego boku Bree wypada blado, szczególnie na początku książki miałam do niej dużo zastrzeżeń, ale potem przyzwyczaiłam się do jej radosnej, ciekawskiej natury i zaczęłam podziwiać za samozaparcie, choć nie mogę powiedzieć, że ją polubiłam. Zwłaszcza, że Mia Sheridan poszła w jej wypadku na łatwiznę, z dnia na dzień pozbywając się objawów stresu pourazowego.

Bez słów to książka dobra, nawet bardzo dobra. Nie do końca uchroniła się przed schematami i przerysowaniem, ale za to obroniła się poruszającym, lirycznym wnętrzem, w którym fascynująca wielowątkowa intryga przeplata się z pięknymi opisami uczuć. Bez słów ma potencjał, by roztrzaskać serca czytelników w drobny mak, ale chociaż całość pochłonęłam w zawrotnym tempie i z wielką przyjemnością, nie mogę powiedzieć, że ta pozycja mnie zachwyciła, bo nie przeżyłam jej całą sobą. Co prawda uczucie powoli rodzące się między Bree a Archerem było tak cudowne, że bezwiednie się uśmiechałam, kiedy się docierali, mocno trzymałam za nich kciuki i czułam nerwowy skurcz w żołądku, gdy na ich drodze pojawiały się przeszkody, jednak moje emocje były powierzchowne. Sytuacje, które powinny wywoływać ból, wprawiać w osłupienie, szokować, mącić w głowie i w sercu zostały nieco spłycone i przyśpieszone, przez co nie mogłam się nimi delektować i naprawdę czegoś poczuć. Dlatego Bez słów przypadnie do gustu osobom, które szukają prostych wzruszeń oraz nieskomplikowanych emocji, historia na jeden wieczór, ale za to na jak ekscytujący!  

Podsumowując, Bez słów to książka, która wielbicieli gatunku NA w sobie rozkocha, ale przeciwników raczej do siebie nie przekona. Ja przede wszystkim doceniam tę powieść za to, że mimo lukru przemyconego w każdej scenie, nie ukazuje miłości jako leku na wszelkie zło, bo miłość potrafi być też przytłaczającym ciężarem, który nie każdy potrafi unieść. Najbardziej wartościowymi częściami Bez słów jest motyw akceptacji oraz przełamywania strachu. Ta książka pokazuje samotność i wyalienowanie, to jak krzywdzące może być ocenianie przez innych ludzi, jak wiele w życiu człowieka może się zmienić przez takie napiętnowanie i odseparowanie, ale jednocześnie stanowi piękny przykład walki z własnymi ograniczeniami i przeciwnościami losu. 

7/10

Za możliwość przeczytania książki Bez słów Mii Sheridan serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwarte!


Czytaj dalej »

czwartek, 17 marca 2016

14 etapów fangirlingu

29
Na blogu pojawił się już post o objawach książkoholizmu, w którym przedstawiałam Wam objawy pozwalające zdiagnozować uzależnienie od książek, ale choć temat fangirlingu wydaje się być pokrewny, tak naprawdę jest to wersja extreme i zwykłemu molowi książkowemu daleko jest do Najprawdziwszej Fanki Numer Jeden. 
Przyznajcie się, każda z Was przeszła przez ten stan chociaż dziesięć razy raz w życiu. Jednak to, jak daleko można się posunąć w swoim fangirlingu to już kompletnie inna sprawa. Ponieważ fangirling jest zjawiskiem najmocniej obserwowanym wśród wielbicieli seriali, głównie wokół tego tematu będę się dzisiaj poruszać.

UWAGA: ten post może się okazać terapią szokową dla fangirls, dlatego czytasz go na własną odpowiedzialność

ETAP PIERWSZY
Zaczyna się od odkrycia i niezobowiązującego fangirlingu. Serial jest interesujący, na pewno obejrzysz kolejny sezon. Aktorzy są przystojni i utalentowani, a ty jesteś zauroczona pomysłami na kolejne odcinki.

ETAP DRUGI
Tak naprawdę ten serial jest genialny! Może ktoś pisze fanfiction? Czas przetrząsnąć odmęty Internetu w poszukiwaniu ciekawostek o aktorach. Na tapecie pojawia się zdjęcie obsady, ale to przecież nic nie znaczy. Już dawno miałaś ochotę ją zmienić.

ETAP TRZECI
Tak, obejrzałaś trailer dziesięć razy, żeby się upewnić, że nie pominęłaś żadnych wskazówek. I może od czasu do czasu zatrzymywałaś filmik i przybliżałaś twarze głównych aktorów, żeby dowiedzieć się, co ich mimika mówi o fabule. Ale nikomu się do tego nie przyznasz.

ETAP CZWARTY
Zaczyna się twoja obsesja. Musisz posiadać wszystko, co ma jakikolwiek związek z aktorami czy serialem. Zmieniasz tapety na wszystkich dostępnych urządzeniach, a także swoje zdjęcia profilowe na wszystkich portalach. Kupujesz mnóstwo koszulek z ulubionymi cytatami lub motywami. A do tego próbujesz dostać idealną replikę przedmiotu, który mógł się okazać kluczowy do rozwiązania zagadki.

ETAP PIĄTY
Twoi przyjaciele mają dość słuchania o twoim fandomie. Wiesz, że powinnaś zacząć rozmawiać na inne tematy, ale nie jesteś w stanie, te wszystkie uczucia cię przytłaczają i musisz się nimi z kimś podzielić, nawet jeśli nikt cię nie rozumie.

ETAP SZÓSTY
Ta historia jest po prostu perfekcyjna: słowa i sposób, w jaki autorzy wypowiadają swoje kwestie i ich głosy! Jakim cudem nikt nie chce o tym rozmawiać?! Żyjesz tym serialem, nie potrafisz przestać o nim myśleć, śnisz o nim i w ogóle to wszystko cię przytłacza.

ETAP SIÓDMY
Zaczynasz sobie wyobrażać swoją przyszłość z danym bohaterem lub grającym go aktorem i nie przeszkadza ci w tym fakt, że on nie wie o twoim istnieniu. On jest tak piękny, że chce ci się płakać.

ETAP ÓSMY
Odkrywasz najwspanialszą na świecie społeczność fangirls, które w końcu rozumieją twoje uczucia. To twoja nowa miłość, a ci ludzie to twoi BFF od pierwszego wejrzenia. Nienawidzisz ich. I kochasz w tym samym momencie. I nienawidzisz. Oni. Cię. Niszczą.

ETAP DZIEWIĄTY
Ogromna niestabilność emocjonalna. Popadasz w skrajne emocje w przeciągu zaledwie kilku sekund, od euforii do rozpaczy, nie możesz oddychać, bo wszystko jest takie doskonałe i prawdopodobnie powinnaś skontaktować się z psychiatrą, ale przecież on tego nie zrozumie. Nikt nie zrozumie.

ETAP DZIESIĄTY
Po oglądnięciu po raz setny pewnej sceny nagle kwestia wypowiedziana dwa sezony później zaczyna mieć sens! Czy ktoś inny zauważył, jak główny bohater powiedział cześć do swojej przyjaciółki? Oni na pewno są zakochani. Teraz wszystko ma sens. O mój borze szumiący, jak ktoś śmie się przyznawać do tego, że nie pamięta nazwy restauracji z odcinka 216? Oceniam was.

ETAP JEDENASTY:
FANDOM TO WSZYSTKO I WSZYSTKO BOLI, A CAPS LOCK TO JEDYNY SPOSÓB, W JAKI MOŻESZ W TEJ CHWILI WYRAZIĆ SWOJE EMOCJE. FANGIRLOWANIE ZABIERA CI ŻYCIE.

ETAP DWUNASTY
Zachowywanie się tak, jakby bohaterowie tak naprawdę potrafili cię usłyszeć. Są ci bliżsi niż twoja rodzina. Nie potrafisz się powstrzymać przed obsesyjnym myśleniem o ukochanym serialu.

ETAP TRZYNASTY
Twój fandom to najlepszy fandom. Twoi bohaterowie to najlepsi bohaterowie. Każdy, kto próbuje się z tobą nie zgodzić, zaczyna dostawać anonimowe groźby. W tej chwili wiesz, że przekroczyłaś limit akceptowalności.
ETAP CZTERNASTY
ZA DALEKO! ZA DALEKO! Interwencja potrzebna natychmiast.

Nieważne na jakim poziomie się znajdujesz - wszystko jest w porządku.
Ludzie offline być może nie rozumieją twojego oddania
Ale Internet rozumie...


P. S. Na punkcie jakiego serialu macie obecnie obsesję? Ja znajduję się na etapie siódmym dzięki koreańskiej dramie (co jest szokujące, bo nigdy bym się nie spodziewała, że tak bardzo wciągnie mnie azjatycka produkcja! Miałam ogromne wątpliwości, ale było warto się przełamać, bo ten serial to teraz moje życie). Polecam Wam gorąco Cheese in the trap <333 A Wy jakie seriale możecie mi polecić? Z góry uprzedzam, że jestem strasznie wybrednym widzem i cud musi się wydarzyć, bym po oglądnięciu trzech odcinków nie porzuciła serialu, ale jak już wsiąknę to na maksa, dlatego jestem ciekawa, czy uda Wam się mi zaproponować coś, co koniecznie muszę zobaczyć, a czego jeszcze nie wypróbowałam. Sugestiami możecie podzielić się też na fanpage'u!
Czytaj dalej »

poniedziałek, 14 marca 2016

Próba ognia, czyli czarownice z Salem rządzą światem

20
Trylogię Spętani przez bogów Josephine Angelini wprost uwielbiam, ale kiedy na półkach księgarni pojawiła się jej najnowsza książka, Próba ognia, nie byłam do tego pomysłu przekonana. Zwłaszcza po Wszechświatach Leonardo Patrignaniego, który również wykorzystał motyw alternatywnych rzeczywistości, a którego książka niemiłosiernie mi się dłużyła (i chyba tylko cudem przy niej nie usnęłam).

Dla Lily Proctor cały świat jest potencjalnie niebezpiecznym alergenem. Dziewczyna całe życie chorowała, a drobne, codzienne przyjemności, które dla innych są normalnością, dla niej są zakazanym owocem, bo chwila nieuwagi może skończyć się dla niej tragicznie. Lily postanawia jednak zaryzykować i wraz z najlepszym przyjacielem, który ostatnio stał się kimś więcej, wybiera się na imprezę. Ta przybiera niekorzystny dla niej obrót i Lily pragnie zniknąć. Jej życzenie się spełnia - dziewczyna trafia do równoległego wymiaru, w której nauka została zakazana, a miastem rządzi potężna, okrutna czarownica Lillian, jej własne alter ego.

Znacie takie uczucie, które pojawia się tuż po przeczytaniu powieści z wyjątkowo interesującym światem, kiedy wydaje się Wam, że w porównaniu z fikcją nasza rzeczywistość nie jest wystarczająco dobra? Właśnie tak poczułam się po zakończeniu Próby ognia, bo Josephine Angelini stworzyła intrygujące, magiczne tło dla wydarzeń i chociaż przez chwilę chciałabym stać się częścią społeczności czarownic i mechaników, nawet jeśli rządziła się ona okrutnymi, brutalnymi prawami. Od dawna nie zdarzyło mi się, bym tak bardzo wsiąkła nie tyle w historię, co w sam świat przedstawiony, a Salem z równoległej rzeczywistości po prostu podbiło moje serce. Autorka sprytnie połączyła ze sobą opowieści o czarownicach oraz ludowe legendy z własną wyobraźnią, tworząc niepowtarzalny, ciekawy obraz świata, w którym to nauczyciele i lekarze są prześladowani, skazywani na śmierć za potajemne doświadczenia naukowe czy leczenie pacjentów za pomocą rozumu, nie magii.

Dość dużym problemem dla mnie okazała się być Lily. Jej upór czy współczucie były wielokrotnie podkreślane, a ja w ogóle nie dostrzegałam tych cech w jej postępowaniu. Ponadto Lily wydawała mi się być bardzo infantylna, co tylko pogłębiło moją niechęć - pod koniec staje się nieco bardziej dojrzała, ale jest to dosłownie chwilowy przebłysk. Według mnie wszystko przychodziło Lily zbyt łatwo, a ona sama była niemal idealna. Poboczni bohaterowie zostali tylko powierzchownie nakreśleni, przez co przyjemnie się o nich czytało, ale byli papierowi, przez co w ogóle nie interesowałam się ich losami. Najlepiej Angelini wyszły dwie postacie: Lillian oraz Rowan. Potężnej czarownicy przyświecały kiedyś podobne ideały co samej Lily, wciąż wierzy, że postępuje w imię większego dobra, a z drugiej strony jej działania cechuje okrucieństwo, co czyni z niej interesującą bohaterkę. I oczywiście Rowan, och Rowan... To już drugi bohater o tym imieniu, w którym jestem absolutnie zakochana. Josephine Angelini jest mistrzynią romansu, co udowodniła już po raz drugi. Wszystko toczy się bardzo płynnie i naturalnie, autorka dała Lily i Rowanowi czas, by powoli się do siebie zbliżyli. Ta relacja kształtowała się przepięknie na naszych oczach, a między tą dwójką naprawdę iskrzyło.

Próba ognia Josephine Angelini, przy wszystkich swoich zaletach, jest książką raczej średnią. O wiele bardziej do gustu przypadła mi trylogia Spętani przez bogów i, szczerze powiedziawszy, byłam dość zdeterminowana, żeby dać książce niższą ocenę. W pewnym momencie zauważyłam jednak, że przepadłam. Wciągnęłam się w historię przedstawioną przez autorkę i nie mogłam się od niej oderwać, dopóki nie przeczytałam ostatniego zdania, bo gdy tylko zamykałam książkę, moje myśli od razu wracały do Lily i jej przygód. No cóż, powieść o czarownicach rzuciła na mnie czar. Nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po kolejny tom, bo Josephine Angelini zakończyła Próbę ognia w strasznym momencie, a książkę polecam każdemu, kto poszukuje przyjemnej opowieści o magii oraz miłości, lecz bez wygórowanych oczekiwań.

6/10
Czytaj dalej »

piątek, 11 marca 2016

Czy wspominałem, że cię potrzebuję?, czyli zakazana miłość rozkwita w Nowym Jorku

26
Czy wspominałam, że cię kocham? to całkiem udany debiut Estelle Maskame, chociaż nie ukrywam, że szału nie było (recenzja tutaj). Nie mogłam jednak przegapić okazji, by poznać dalsze losy przyrodniego rodzeństwa, które zapałało do siebie miłością, bo autorka zakończyła poprzednią część takim cliffhangerem, że po prostu musiałam się dowiedzieć, jak pociągnie relację Eden i Tylera.

Eden nie widziała Tylera od ponad roku. Mimo że dziewczyna jest szczęśliwa u boku Deana, jej serce wciąż wyrywa się w kierunku przybranego brata, którego nigdy nie powinna była pokochać. Dlatego gdy Tyler proponuje jej spędzenie sześciu tygodni w Nowym Jorku z dala od badawczych spojrzeń znajomych i rodziny, Eden rzuca wszystko na jedną kartę, by się z nim spotkać. W mieście oddalonym setki kilometrów od domu po raz pierwszy od dawna nie muszą przed nikim udawać i zaczynają rozumieć, że to, co ich łączy, jest czymś więcej niż zwykłym, wakacyjnym flirtem. W Nowym Jorku łatwo zapomnieć o rzeczywistości, jednak w końcu Eden i Tyler będą musieli się z nią zderzyć. Czy ich związkowi uda się przetrwać mimo przeciwności losu? Co powiedzą ich rodzice? Czeka ich szczęśliwe zakończenie, a może ich decyzje będą katastrofalne w skutkach? 

Muszę przyznać, że początek szedł mi dość opornie, byłam zawiedziona i zaczynałam tracić nadzieję na to, że Czy wspominałem, że cię potrzebuję? mnie porwie. Na szczęście koło sto pięćdziesiątej strony książka nabrała tempa i skomplikowana relacja Eden oraz Tylera pochłonęła mnie na nowo, chociaż mam wrażenie, że Estelle Maskame niepotrzebnie przekombinowała ten tom. Zamiast podążać za nurtem fabuły, usilnie próbowała dodać dramatyzmu w niektórych scenach, co wypadło sztucznie. Problemy bohaterów są przerysowane, przez co momentami wypadają wręcz absurdalnie. W dodatku wydarzenia z Czy wspominałem, że cię potrzebuję? w dużej mierze stanowią odbicie pierwszej części, autorka skorzystała z tego samego schematu - na początku próba udawania Eden i Tylera przed sobą nawzajem, że nic nie łączy, potem zbliżanie się do siebie, ale świadomość, że nie mogą być razem, zawirowania w postaci osób trzecich, które prowadzą do wielu nieporozumień i kłopotliwych sytuacji, aż dochodzimy do wielkiego zakończenia, które jest niemal kalką finału Czy wspominałam, że cię kocham? W twórczości Estelle Maskame dostrzegam ogromny potencjał, ale chociaż po pierwszej części chwaliłam ją za innowacyjność, tutaj mamy powtórkę z rozrywki.

Najbardziej rozczarowujący są jednak bohaterowie. Eden zmieniła się nie do poznania - z konkretnej, dociekliwej i bystrej dziewczyny przeistoczyła się w niestabilną emocjonalnie zazdrośnicę, która dba tylko o swoje uczucia. Niejednokrotnie miałam wrażenie, że jako szesnastolatka w Czy wspominałam, że cię kocham? była bardziej dojrzała niż jako osiemnastolatka. Na szczęście autorce udało się nieco ocieplić jej wizerunek w połowie książki, Eden się ogarnęła, jednak jej zachowanie z początku Czy wspominałem, że cię potrzebuję? już do końca kładło się cieniem na jej kolejne decyzje. O wiele lepiej wypada Tyler, do którego nie byłam przekonana po pierwszym tomie DIMILY, a teraz jestem nim po prostu zauroczona! Po rocznym pobycie w Nowym Jorku chłopak złagodniał, chociaż nadal jest szalenie intrygujący i ma w sobie pazur. Jego przemiana jest wyraźna, a jednak zachował w sobie wszystkie cechy, które w nim polubiłam i nie mogę przestać się zachwycać jego nowym, czarującym wcieleniem. Niestety, drugoplanowe postacie gdzieś zlały się z tłem i nie mogę uwierzyć w to, jak bardzo Estelle Maskame zmarnowała ich możliwości. Nie chodzi mi nawet o starych przyjaciół Eden i Tylera, ponieważ już w pierwszym tomie autorka nie popisała się ich kreacją, ale Snake, współlokator Tylera, oraz Emily, jego przyjaciółka z programu, mieli w sobie iskrę i zagadkową przeszłość. Mimo to dosłownie prześlizgują się przez różne sceny. Rozumiem, że w New Adult najważniejsza jest więź łącząca głównych bohaterów, a tym nie można odmówić chemii, jednak bardzo żałuję, że Estelle Maskame nie poprowadziła wątku ich nowych znajomych w lepszy sposób. 

Mimo tych mankamentów, Czy wspominałem, że cię potrzebuję? jest książką jeszcze bardziej intensywną, burzliwą, zmysłową i intymną niż pierwsza część. Nawet po zakończeniu lektury wracałam myślami do moich ulubionych fragmentów i zachwycałam się ich piękną konstrukcją, bo w tej powieści można znaleźć prawdziwe perełki. Tę książkę nie tyle się czyta, co się ją pochłania, w dodatku jest ona w stanie zafundować emocjonalny rollercoaster, po którym ciężko się pozbierać. Momentami było tak słodko (choć w wyważony sposób), że się rozpływałam, innym razem byłam poruszona do głębi poważnymi tematami, które ponownie pojawiły się w Czy wspominałem, że cię potrzebuję? Nie jest to książka jedynie o zakazanej miłości, ale także o przezwyciężaniu własnych słabości, codziennej walce z kompleksami i o sile, którą należy w sobie znaleźć, aby stanąć w obronie własnych uczuć i przekonań.

Czy wspominałem, że cię potrzebuję? to dobra kontynuacja trylogii DIMILY, która kończy się w tak zaskakującym momencie, że można tylko zapłakać i w napięciu czekać na kolejną część. Jeśli macie ochotę na coś lekkiego, ale jednocześnie przejmującego i szokującego, trafiliście na odpowiednią książkę.

6,5/10

Za możliwość przeczytania książki Czy wspominałem, że cię potrzebuję? Estelle Maskame serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria!


Czytaj dalej »

wtorek, 8 marca 2016

Stosik #3

28
Minęły dwa miesiące od prezentacji ostatniego stosika, dlatego przychodzę dzisiaj do Was z postem, w którym zaprezentuję swoje zdobycze ze stycznia i lutego (z których nadal się nie wygrzebałam i część stoi na biurku, tylko na potrzeby zdjęcia to tak ładnie wygląda, ale ćśśśś). 

  • Love Rosie, Cecelia Ahern - to książka, którą chciałam przeczytać już od dawna (i Sam Claflin jako odtwórca głównej roli nie ma z tym nic wspólnego), dlatego bardzo się cieszę, że w końcu mam okazję, chociaż trochę obawiam się formy epistolarnej 
  • Lek na śmierć, James Dashner - wypożyczona z biblioteki; ostatnia część przygód Thomasa i Streferów, wielu z Was ostrzegało mnie, że tym razem autor się nie popisał, więc mam dość duże wątpliwości (recenzja Prób ognia)
  • Panika, Lauren Oliver - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Otwartego, recenzję możecie przeczytać tutaj; to już kolejne moje spotkanie z tą autorką i jak na razie się na niej nie zawiodłam!
  • Przypadki Callie i Kaydena, Jessica Sorensen - wymiana na LC, która była strzałem w dziesiątkę, książka jest przecudowna, a zachwyty nad nią jak najbardziej uzasadnione! <3
  • Nick i Norah. Playlista dla dwojga, Rachel Cohn, David Levithan - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Bukowy Las, recenzję możecie przeczytać tutaj; tym razem jestem zawiedziona książką tego duetu, nie może się równać z Księgą wyzwań Dasha i Lily (recenzja)
  • Jak być szczęśliwym albo przynajmniej mniej smutnym, Lee Crutchy - wymiana na LC; jeszcze się nie zabrałam za wypełnianie, ale już przejrzałam kilka zadań i są one przedstawione w naprawdę interesującej formie
  • Oddam ci słońce, Jandy Nelson - książka już od dłuższego czasu znajduje się na mojej półce, ale jakoś nie mogę się zebrać, żeby zacząć ją czytać mimo tylu pochlebnych opinii i mam nadzieję, że umieszczenie jej w stosiku bardziej mnie zmobilizuje (recenzja debiutu autorki Niebo jest wszędzie)
  • Czy wspominałem, że cię potrzebuję?, Estelle Maskame - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Feeria; druga część o zakazanym romansie między przyrodnim rodzeństwem, jestem w trakcie czytania, ale jak na razie mnie nie zachwyca (recenzja Czy wspominałam, że cię kocham?)
  • Czarne jak heban, Salla Simukka - wypożyczona z biblioteki; zakończenie kryminalnej trylogii dla młodzieży przeplatającej się z motywami pochodzącymi z Królewny Śnieżki, skończyłam już ją czytać i muszę Wam powiedzieć, że miałam ciarki, co rzadko się zdarza (recenzja Białych jak śnieg i Czerwonych jak krew: tutaj i tutaj)
  • Próba ognia, Josephine Angelini - wypożyczona z biblioteki; długo nie mogłam się przekonać, by sięgnąć po tę książkę, bo opis mnie nie przekonuje, ale uwielbiam Spętanych przez bogów tej autorki, dlatego postanowiłam spróbować, zobaczymy, co z tego wyniknie
  • Angelfall. Penryn i kres dni, Susan Ee - wypożyczona z biblioteki; ostatnia część przygód Penryn, której nie mogłam nie przeczytać, bo autorka wykreowała naprawdę dobrą, choć nieco makabryczną wizję świata w trakcie anielskiej apokalipsy, no i Rafael, któremu trudno się oprzeć!
  • Dziesięć płytkich oddechów, K. A. Tucker - wypożyczona z biblioteki, recenzję możecie przeczytać tutaj; liczyłam na dobre NA, ale bardzo się zawiodłam 
  • Magonia, Maria Dahvana Headley - epikboxowa niespodzianka, z której jestem niewymownie zadowolona, bo bardzo chciałam przeczytać tę książkę, która obecnie jest następna w kolejce i już nie mogę się doczekać, aż zatopię się w tym niezwykłym świecie!

Stosik, stosik i po stosi(s)ku! Dajcie znać, jak prezentują się Wasze ostatnie zdobycze, którą z powyższych książek już czytaliście i się nią zachwyciliście, a która sprawiła, że poczuliście zawód? Czekam na Wasze opinie! <3
Czytaj dalej »

sobota, 5 marca 2016

Nick i Norah. Playlista dla dwojga, czyli rock'n'roll lekiem na złamane serce

21
Księga wyzwań Dasha i Lily to ciepła, niezwykle urokliwa, wręcz magiczna opowieść, która niemal od razu mnie zjednała. Kiedy tylko dowiedziałam się, że w Polsce pojawi się kolejna powieść tego wspaniałego pisarskiego duetu, od razu zapragnęłam ją przeczytać, przekonana, że David Levithan i Rachel Cohn ponownie mnie zaskoczą. I zaskoczyli. Tylko że Nick i Norah. Playlista dla dwojga kompletnie do mnie nie trafiła. 

Nick to uzdolniony tekściarz i basista nowojorskiej kapeli rockowej - muzyką próbuje uleczyć złamane serce. Norah również przeżyła zawód miłosny, więc kiedy nieznajomy chłopak prosi ją, by przez pięć minut udawała jego dziewczynę, zgadza się. W ten sposób krzyżują się drogi dwóch osób, których pozornie, poza gustem muzycznym, nic nie łączy, jednak to spotkanie szybko przeradza się w zwariowaną pierwszą randkę, która trwa całą noc i która ma szansę zmienić życie ich obojga.

Zacznę od tego, że Nick i Norah. Playlista dla dwojga to niemal zupełne przeciwieństwo Księgi Dasha i Lily. Tamta książka była słodka, zabawna, romantyczna i przede wszystkim niewinna. Z kolei klimat Nick i Norah. Playlista dla dwojga jest ciężki, momentami wręcz skandaliczny. Autorzy ukazali świat nastolatków od zupełnie innej strony niż poprzednio - tutaj króluje brzydota, zadymione kluby, nałogi, dzikie pożądanie, przekleństwa, zabawa, kaprysy i zachcianki. W głównej mierze to właśnie ta specyficzna, przybrudzona atmosfera powieści sprawiła, że nie potrafiłam wciągnąć się w tę historię. Cohn i Levithan chcieli postawić na maksymalny realizm, a ostatecznie wyszło to sztucznie. Bardziej niż z ekscytacją, patrzyłam na tę punkową otoczkę z niesmakiem, bo według mnie autorzy przesadzili z kontrowersyjnością i goryczą.

Bohaterowie też nie zachwycają. Drugoplanowe postacie zostały zepchnięte w kąt, aby zrobić miejsce dla rozwijającego się zauroczenia Nory i Nicka, co było ogromnym błędem, bo chociaż większości z nich autorowie poświęcili zaledwie kilka zdań, byli oni mniej papierowi niż nasz tytułowy duet. Zarówno Nick, jak i Norah stanowią świetny materiał na wielowymiarowych, głębokich bohaterów, ale ich potencjał nie został w pełni wykorzystany. W ostatecznym rozrachunku tak naprawdę nic o nich nie wiem poza tym, że mają ewidentny problem z buzującymi hormonami, bo ich relacja w dużej mierze została sprowadzona do fizyczności. Nick to wrażliwa dusza, ironiczny dżentelmen o łagodnym, nieco melancholijnym usposobieniu i zapałałam do niego sympatią od pierwszej strony, ale brakuje w nim jakiejś iskry. Do tej pory nie zdecydowałam, co myśleć o Norze, która nie wiedziała, czego chce od życia i momentami zachowywała się jak psychopatka. Była bardziej wyrazista niż Nick, ale przez to przekombinowana. Nie wiem, czy taki był zamysł autorów, ale przez całą książkę nie poznajemy żadnych faktów z ich przeszłości, jakby istnieli tylko w tej jednej chwili, przez co zostali znacząco spłyceni. Ich życie kręci się tylko wokół miłości lub jej braku, zabrakło mi szerszego spojrzenia zarówno na całą sytuację, jak i na bohaterów. Nicka i Norę ratuje humor, którego jest tutaj pod dostatkiem. Nie każdemu może on przypaść do gustu, momentami wydaje się być wymuszony, ale Levithan i Cohn serwują nam ironię w swoim najlepszym wydaniu. Niestety, książka została nieco przegadana. Dialogów jest naprawdę mało, a według mnie to one wychodzą temu duetowi najlepiej. Nick i Norah. Playlista dla dwojga została zdominowana przez rozwlekłe przemyślenia głównych bohaterów, które niepotrzebnie wydłużają akcję i utrudniają odbiór.

Nie potrafię pozbyć się wrażenia, że historia Nicka i Nory została niepotrzebnie spłycona. Podczas gdy Księga wyzwań Dasha i Lily mnie oczarowała, Nick i Norah. Playlista dla dwojga nie wzbudziła we mnie żadnych uczuć, to było trochę tak, jakby pękła bańka mydlana. Zamiast w radość, wprawiła mnie w przygnębiający, posępny nastrój. Czyżby magia zupełnie wyparowała? Na szczęście nie. Muzyka stanowi najjaśniejszy punkt całej książki. Przez kolejne tytuły piosenek każdy koneser klasycznego rock'n'rolla będzie się rozpływał, ale nawet laik doceni nie tyle gust muzyczny bohaterów, co ich oddanie dźwiękom. To, jak Nick i Norah znajdują wspólny język dzięki kolejnym składankom i zespołom jest wspaniałe. Zachwyciło mnie również nieoczywiste przedstawienie relacji damsko-męskich. Kobiety chyba faktycznie są z Wenus, a mężczyźni z Marsa, bo kolejne wydarzenia i sygnały zupełnie inaczej odbierała Norah, podczas gdy Nick podchodził do nich w odmienny sposób.

Nick i Norah. Playlista dla dwojga to książka, która nie każdemu się spodoba. Ja sama jestem okropnie zawiedziona, dlatego przy zakupie tej pozycji, nie kierujcie się swoim uwielbieniem do Księgi wyzwań Dasha i Lily, bo to dwie, zupełnie odmienne powieści. To historia o leczeniu złamanego serca za pomocą nowych, szalonych wyzwań i muzyki, która mnie nie poruszyła, ale wydaje mi się, że powinna przypaść do gustu każdemu miłośnikowi punka i rock'n'rolla.

4/10

Za możliwość przeczytania Nick i Norah. Playlista dla dwojga serdecznie dziękuję Wydawnictwu Bukowy Las!


Czytaj dalej »

środa, 2 marca 2016

Dziesięć płytkich oddechów, czyli zespół stresu pourazowego

24
Dziesięć płytkich oddechów to książka, która już od dłuższego czasu znajdowała się na mojej liście do przeczytania. Od dawna słyszałam o niej dość pochlebne opinie, pojawiła się też kilkakrotnie w zestawieniach najlepszych NA, a ponieważ ostatnio mam ogromną ochotę na ten gatunek, postanowiłam po nią sięgnąć, korzystając z ferii. 

Kacey Cleary w wypadku samochodowym, w którym uczestniczyła, straciła rodziców. Razem ze swoją młodszą siostrą Livie została oddana pod opiekę wujostwu, które niezbyt dobrze radzi sobie z dorastającymi dziewczętami. Kiedy wuj próbuje dobrać się do Livie, Kacey pakuje ich walizki i we dwie, nie odwracając się za siebie, ruszają do Miami. Kacey ma jeden cel: zapewnić siostrze godne warunki do życia i wysłać ją na studia do Princeton, o których zawsze marzyła. Jednak kiedy na drodze dziewczyny staje przystojny Trent, który powoli rozmraża jej serce skute lodem, Kacey zaczyna tracić grunt pod nogami. 

Zapowiadało się naprawdę pięknie - Kacey była całkiem dobrze wykreowaną postacią, choć momentami nie wszystkie jej cechy charakteru się ze sobą kleiły, jej historia była odkrywana po kawałeczku i, chociaż nie odbiega od standardów New Adult, gdzie za każdą postacią kryje się smutna przeszłość, to kolejne szczegóły sprawiały, że jej przejścia wyróżniały się na tle innych bohaterek i nie były banalne. Naprawdę myślałam, że Dziesięć płytkich oddechów ma potencjał, by stać się jedną z lepszych książek NA, jakie miałam przyjemność czytać. A potem wszystko runęło jak domek z kart. Zamiast chwytającej za serce powieści, która w poruszający sposób dotknęłaby problemu straty, jazdy po pijanemu i przebaczenia sobie oraz światu, dostałam nieprzekonywującą, sztuczną książkę, która w żaden sposób mnie nie porwała. W przeciągu zaledwie kilku godzin połknęłam Dziesięć płytkich oddechów i jestem pewna, że nie pozostanie ona na długo w mojej pamięci. 

Jak to zwykle w New Adult bywa, fabuła kręci się wokół związku dwójki osób mocno doświadczonych przez los. O kłopotach Trenta dowiadujemy się dopiero pod sam koniec, ale było to tak oczywiste, że we wszystkim zorientowałam się już w połowie książki, jeśli nie wcześniej. Nie dość, że ten wątek był strasznie przewidywalny, to jeszcze nie czułam żadnej chemii między Kacey a Trentem, nie wspominając nawet o rzekomym uczuciu, które się między nimi zrodziło. Cała relacja była bardziej oparta na fizycznym pociąganiu, niż na głębokiej, emocjonalnej więzi. Według mnie Dziesięć płytkich oddechów przez nadmiar erotyzmu straciło na wartości. Naprawdę niewiele mogło uratować tę książkę, a kiedy K. A. Tucker dołożyła jeszcze przesłodzone, wyidealizowane zakończenie, w ogóle straciłam całe zainteresowanie tą pozycją. Zero zaskoczeń, zero fajerwerków, zero zaangażowania z mojej strony. Dziesięć płytkich oddechów czyta się naprawdę szybko, jednak bez specjalnego przekonania.

Jedyna rzecz, która zasługuje na uwagę, to zespół stresu pourazowego. Trochę obawiałam się, że przy tym poziomie książki, w pewnym momencie ten problem po prostu magicznie zniknie, miłość okaże się lekarstwem, a wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Kacey jednak cały czas zmaga się z demonami przeszłości, a sposób, w jaki to robi, na pewno nie jest konwencjonalny. K. A. Tucker podjęła odważną próbę przedstawienia ciężkiego tematu ZSP, opisania, co dzieje się z osobami cierpiącymi na tę chorobę. Może nie wyszło to idealnie, ale na pewno nie kiczowato i za to należy się dość duży plus.

Lekturę Dziesięciu płytkich oddechów mogę najlepiej podsumować dwoma słowami: jestem rozczarowana. Fabuła była naciągana i do bólu przewidywalna, bohaterowie zostali pobieżnie nakreśleni, a całokształt wypada raczej blado na tle innych powieści New Adult. Ta książka zdecydowanie nie spełniła moich oczekiwań i raczej nie sięgnę po kolejne książki K. A. Tucker z tego cyklu.

4,5/10
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia