środa, 30 stycznia 2019

Podsumowanie stycznia

0
Styczeń to zawsze jedna wielka niewiadoma. Ogólnie byłam dość mocno zmotywowana, wydarzyło się kilka fajnych rzeczy, jak i kilka nieprzyjemnych, ale jak dla wszystkich studentów jest to dla mnie raczej okres na przetrwanie niż czas wielkich planów. Tak naprawdę w momencie, w którym pojawi się to podsumowanie, sama sesja jeszcze się dla mnie nie zaczęła, bo pierwszy egzamin mam jutro, jednak w międzyczasie pojawiło się mnóstwo zaliczeń. Mimo to udało mi się przeczytać pięć książek w natłoku tych wszystkich obowiązków, z czego jestem bardzo zadowolona, choć miałam cichą nadzieję na co najmniej sześć. Ale mam nadzieję, że jeśli zdam egzaminy w pierwszym terminie, będę sobie mogła pozwolić na czytanie w trakcie przerwy międzysemestralnej. Obejrzałam też pięć dram, wróciłam na basen i do pisania, można więc powiedzieć, że byłam w tym miesiącu bardzo zmotywowana. W styczniu na moim Instagramie (koniecznie wpadajcie!) wybił też pierwszy 1000 obserwatorów, z czego jestem niesamowicie dumna, a miesiąc kończymy z jeszcze większą liczbą, więc jestem mega dumna! Wybrałam się też na BTS World Tour Love Yourself: Koncert z Seulu i dostarczył mi on niezapomnianych wrażeń, choć wciąż ubolewam, że nie udało mi się zobaczyć chłopców na żywo, gdy koncertowali w Europie. Macie już pewnie dość mojego gadania, dlatego przechodzimy do podsumowania!


Z R E C E N Z O W A N E

W tym miesiącu na blogu ponownie pojawiły się cztery recenzje. Zaczęliśmy od Hashtagu, czyli mojego pierwszego i niestety nieudanego spotkania z Remigiuszem Mrozem. O ile podobał mi się klimat całej historii, o tyle przez większość czasu czułam się znudzona niepotrzebnymi wywodami gospodarczymi i filozoficznymi, głównej bohaterki nie da się polubić, a styl był niezwykle męczący. Inni czytelnicy podpowiadali, żebym jeszcze dała mu szansę, tym razem poprzez serię o Chyłce, ale jeśli i ta lektura będzie nieudana, chyba będę musiała się pogodzić z myślą, że polski mistrz kryminału nie jest dla mnie. Następnie mogliście się zapoznać z moją opinią na temat Szeptuchy, co do której miałam duże oczekiwania ze względu na słowiańskie wierzenia, tymczasem dostałam niewyobrażalnie irytującą główną bohaterkę, żenujący humor, a cała akcja, której nie było zbyt wiele, stanowi tło dla insta love pomiędzy Gosią a Mieszkiem, choć właściwie w ogóle się nie znają. Dalej mamy Cuda za rogiem i może fajerwerków nie było, jednak za pomocą swojej książki Keigo Higashino przekazuje naprawdę ważne wartości, które warto wcielić w życie. Na koniec zaserwowałam wam recenzję Luonto Melissy Darwood, czyli kolejna książka polskiej autorki! Nie zdawałam sobie wcześniej z tego sprawy, jednak pod tym względem styczeń można uznać za polski miesiąc, nigdy nie opublikowałam tylu recenzji rodzimych twórców w przeciągu miesiąca! Luonto zaczęło się naprawdę dobrze, ale wraz z kolejnymi stronami miałam coraz większego mindfucka i ostatecznie mam bardzo mieszane odczucia względem tej historii, dlatego musicie sięgnąć sami, żeby się przekonać, czy trafi w wasz gust.




I N N E  P O S T Y

Opublikowałam aż cztery posty okołoksiążkowe! To dość sporo, ale świetnie bawiłam się podczas ich pisania. Najpierw zapoznałam was z moją Półką wstydu na 2019 rok, czyli książkami, które najdłużej czekają na przeczytanie w mojej biblioteczce. To nic, że już po publikacji uświadomiłam sobie, że jest kilka, które czekają jeszcze dłużej xD Następnie był Stosik z moimi zdobyczami z ostatnich miesięcy, z którego jestem bardzo zadowolona, a później podzieliłam się z wami moimi Postanowieniami czytelniczymi na 2019 rok. Są to dość ambitne plany i obawiałam się, jak to wyjdzie w zderzeniu z rzeczywistością, ale w styczniu zaczęłam wcielać je w życie, więc na razie wygląda to naprawdę dobrze! Jeśli jeszcze nie podzieliliście się ze mną swoimi postanowieniami, koniecznie musicie to zrobić. Na końcu przygotowałam dla was Przegląd dramowy, już czwarty, w którym opublikowałam moje wrażenia odnośnie koreańskich seriali obejrzanych na przestrzeni października, listopada i grudnia. Było ich mniej, niż do tego przywykliście, ale przynajmniej tym razem nie zarzuciłam was lawiną tekstu ;)




Moje plany na luty? Odpocząć ;) Podobno czwarty semestr na medycynie daje w kość, dlatego muszę nabrać sił. Planuję porobić dużo zdjęć na instagrama, bo mój magiczny zapas się kurczy. Oczywiście chcę przeczytać dużo książek, obejrzeć mnóstwo filmów i generalnie oddawać się życiu nołlajfa. A wy zdradźcie mi w komentarzach, jak spędzacie ferie? 
Czytaj dalej »

sobota, 26 stycznia 2019

Przegląd dramowy #4

0
Jak sami widzicie, koniec roku odznaczał się tendencją spadkową w ilością obejrzanych dram. Duży wpływ na to miał nie tylko mój powrót na studia, ale także większa aktywność na blogu i na instagramie (@booksbygeekgirl), którego wreszcie założyłam we wrześniu. Oprócz tego wróciłam również do intensywnego czytania książek i pisania, musiałam znaleźć jakiś sposób, żeby na wszystko znaleźć czas i stąd nie miałam już tyle okazji i chęci, żeby oglądać koreańskie dramy, w dodatku przez ostatnie miesiące nie pojawiło się zbyt wiele ciekawych propozycji, dlatego w ostatnich trzech miesiącach 2018 roku obejrzałam tylko sześć dram. Niemniej jestem bardzo zadowolona z tego wyniku, bo w większości były to naprawdę dobre dramy. Niżej możecie poznać moją opinię na ich temat. 



Jugglers
★★★★★★★☆☆☆

Opis: Jugglers opowiada historię Jwa Yoon Yi, która zostaje niesłusznie zwolniona z pracy sekretarki z powodu podejrzeń o romans ze swoim szefem, dla którego pracowała przez wiele lat, znosząc poniżenie w milczeniu. Yoon Yi dostaje ponowne przypisanie i tak trafia do biura gburowatego, odpychającego Nam Chi Wona, który nie chce sekretarki i robi wszystko, aby kobieta zrezygnowała z pracy u niego. Z czasem jednak Nam Chi Won nie tylko przyzwyczaja się do jej obecności, ale także odkrywa, że zaczyna czuć do niej coś więcej. 

Nie miałam wielkich oczekiwań względem tej dramy, ale okazała się przesłodka! Jeśli chodzi o wątek romantyczny pomiędzy szefem w firmie a sekretarką, dużo większą uwagę wśród publiczności przyciągnęło Why Secretary Kim, ale według mnie Jugglers jest o wiele lepsze, zarówno pod względem budowania relacji głównych bohaterów, jak i elementów humorystycznych czy rozwoju fabuły. Jugglers nie stara się być czymś więcej, niż jest w rzeczywistości, a jest to po prostu doskonale skrojona workplace drama z przeuroczym romansem, który czasami był aż za cukierkowy i dostawałam ciarek od całej tej słodkości, nie zmienia to jednak faktu, że uwielbiam tę dramę. Pokochałam również drugoplanowych bohaterów, właściwie nie było wątku, który by mnie nie interesował, a Baek Jin Hee została wliczona w poczet moich ulubionych aktorek. Może pod koniec zaczęło już trochę brakować scenarzystom pomysłu na pociągnięcie całej historii, ale to idealny kandydat do binge-watch'u i zapewnia naprawdę dużą dozę rozrywki na świetnym poziomie. 



100 Days My Prince
★★★★★★★☆☆☆

Opis: Lee Yool jest następcą tronu, który nie okazuje żadnych pozytywnych emocji i jest perfekcjonistą traktującym wszystkich z chłodną wyższością. Z powodu suszy, która zapanowała w kraju i nacisków ze strony doradców pragnących, by Lee Yool spłodził potomka, książę wydaje edykt, że każdy powyżej dwudziestego roku życia w państwie ma znaleźć sobie małżonka i wziąć ślub do końca miesiąca. Hong Shim to silna, niezależna kobieta, która para się różnych zajęć, aby się utrzymać. W wieku 28 lat jest najstarszą starą panną w Korei, ale nie ma zamiaru zmieniać swojego statusu. Kiedy Lee Yool w trakcie próby zabójstwa zostaje ranny, w lesie odnajduje go przyszywany ojciec Hong Shim i zabiera go do swojego domostwa. Na skutek poniesionych obrażeń Lee Yool stracił całą swoją pamięć i na skutek edyktu, który sam wydał, musi ożenić się z Hong Shim.

Rok 2018 można śmiało określić jako posuchę dla sageuków (czyli dram historycznych), bo jeśli się nie mylę, przez cały rok pojawiły się łącznie dwie, trzy dramy z tego gatunku i strasznie przez to cierpiałam, bo to jeden z moich ulubionych gatunków, w głównej mierze to właśnie seriale historyczne sprawiły, że zakochałam się w kulturze Korei. Właśnie dlatego wiedziałam, że nieważne, jaki poziom będzie sobą prezentować 100 Days My Prince, na pewno tę produkcję obejrzę, choć już na samym wstępie pojawia się zanik pamięci, a za tym motywem nie przepadam. Powiem wam jednak, że całość wypadła o wiele zgrabniej i sensowniej, niż się spodziewałam. Przede wszystkim to pierwsza drama, jaką obejrzałam, która bardziej niż na życiu pałacowym skupia się na życiu tych niższych warstw społeczeństwa w Joseon i była to bardzo miła odmiana. W 100 Days My Prince wcale nie dzieje się wiele, choć jak zawsze w tle pojawiało się wiele intryg, ale jest to niezwykle urzekająca historia, niby prosta, ale zdecydowanie mnie w sobie rozkochała. Siła leży przede wszystkim w aktorach, zwłaszcza w D.O., który został wprost skrojony do tej roli. Co prawda podejrzewam, że na długo w mojej pamięci nie zostanie, lecz i tak gorąco ją wam polecam, świetnie się przy niej bawiłam. 



The Smile Has Left Your Eyes
★★★★★★★★☆☆

Opis: The Smile Has Left Your Eyes opowiada historię skomplikowanej miłości rozwijającej się między wolnym i nieprzewidywalnym, ale niebezpiecznym Kim Moo Youngiem, który staje się głównym podejrzanym w sprawie, w której ofiara wcale nie popełniła samobójstwa jak podejrzewano. Dla Kim Moo Younga wszystko jest grą, nie ma żadnych ludzkich emocji, lecz jego życie zaczyna się zmieniać, gdy poznaje pełną empatii i ciepła Yoo Jin Kang, która z czasem staje się jego azylem mimo blizn, jakimi naznaczyło ją życie. 

O The Smile Has Left Your Eyes pisałam już przy okazji TOP 5: Najlepsze dramy 2018 roku. Co prawda nie została wliczona stricte do tego zestawienia, została wliczona jako bonus, ale już wiecie, że ten serial zdecydowanie wywarł na mnie duże wrażenie. Pod wieloma względami ta historia jest niezwykła, przede wszystkim wyróżnia się specyficznym, odrobinę niepokojącym, ale intrygującym klimatem. Nigdy nie spotkałam podobnej historii, naprawdę nie sposób było przewidzieć, w jakim kierunku podąży, a twórcy trzymali nas w napięciu do ostatniej chwili. Bohaterowie są niesamowici, skomplikowani i niejednoznaczni, nikt tutaj nie jest ani do końca dobry, ani do końca zły i dotyczy to bezwarunkowo wszystkich. Oczywiście najbardziej zachwycona jestem Kim Moo Youngiem, w którego wciela się Seo In Gook i nie wynika to jedynie z mojej nieskończonej miłości do tego aktora, ale ze sposobu, w jaki przedstawił swojego bohatera. Wszystko jest w nim fascynujące, do tego jest w nim niesamowita głębia, Moo Young jest złamany w brzydki, a jednocześnie przepiękny sposób. Seo In Gook ożywił tę postać, jego mimika jest nie z tego świata i nie mogę przestać zachwycać się jego kunsztem aktorskim, bo kiedy płacze, ja płaczę razem z nim, kiedy się uśmiecha, ja uśmiecham się razem z nim, ma tak niesamowitą charyzmę. Jung So Min również stworzyła niezwykłą bohaterkę, pełną empatii, ale niezwykle silną i niezłomną. Do tej pory nie potrafię się pogodzić z zakończeniem, wymazuję dwa ostatnie odcinki z głowy i udaję, że nigdy ich nie było. Ale absolutnie uważam, że warto obejrzeć The Smile Has Left Your Eyes, bo posiada wiele niesamowitych elementów, których nie znajdziecie w żadnej innej kdramie ♥



Where Stars Land
★★★★★★☆☆☆☆

Opis: Where Stars Land opowiada historię pracowników lotniska Incheon, a w szczególności niezdarnej, choć radosnej Han Yeo Reum oraz tajemniczego, cichego Lee Soo Yeon, który wydaje się być zdystansowany i ponury, ale w rzeczywistości, z powodu swojego bolesnego sekretu, jest po prostu samotny. W trakcie wspólnego rozwiązywania wielu trudnych sytuacji na lotnisku, Soo Yeon i Yeo Reum, mimo zupełnie odmiennych osobowości, zbliżają się do siebie.

Where Stars Land zaczęłam oglądać, bo miałam ochotę na coś prostego, niezobowiązującego i przyjemnego. Taki serial, żeby go obejrzeć, w miarę dobrze się przy nim bawić, a potem szybko o nim zapomnieć i pod tym względem ta drama jest idealna. Nie jest wyjątkowa, nie irytuje widza, a przy tym ma kilka fajnych momentów. Co prawda czasami podczas oglądania czułam się, jakbym oglądała jedną wielką reklamę lotniska Incheon, widać było, że twórcy aż za bardzo się starają, żeby pokazać wszystkie blaski i cienie pracy na międzynarodowym lotnisku i właściwie większa część dramy skupia się właśnie na tym aspekcie, ale dla urozmaicenia zostały wprowadzone bardzo typowe schematy znane nam z innych koreańskich dram. Romans był całkiem słodki i przyzwoity, przede wszystkim polubiłam jednak drugoplanowych bohaterów, którzy wprowadzili trochę ciekawych sytuacji do fabuły. Where Stars Land jest idealne, jeśli nie macie czego oglądać, ale nie jest to specjalnie porywająca drama.



The Hymn of Death
★★★★★★★★☆☆

Opis: Kim Woo Jin nie marzy o niczym innym, jak o zostaniu pisarzem i tworzeniu literatury, która przyniesie odwagę i pokrzepienie Koreańczykom pozostającym pod okrutną okupacją japońską, jednak jego ojciec pragnie, by Woo Jin przejął po nim rodzinną firmę i przestał myśleć o głupotach. Ostatnie chwile wolności mężczyzna wykorzystuje na pisanie scenariuszy sztuk teatralnych, które ma zamiar przedstawić w swojej ojczyźnie. Do jego trupy dołącza utalentowana Yoon Shim Deok, pierwsze koreańskie soprano. Woo Jin i Shim Deok zakochują się w sobie, ale na ich drodze stoi wiele przeszkód do szczęścia, a ich los kończy się tragicznie. The Hymn of Death został nakręcony na podstawie prawdziwej historii życia Kim Woo Jina i Yoon Shim Deok.

O rany, jakie to było dobre. Już na samym początku poznajemy zakończenie tej historii, więc oglądanie rozkwitającego pomiędzy głównymi bohaterami uczucia było tym bardziej bolesne. Jest to krótka, zaledwie trzygodzinna drama, ale jak najbardziej zasługuje na waszą uwagę. Co prawda wydaje mi się, że Lee Jong Suk nie sprostał roli Kim Woo Jina, nie potrafił przekazać głębi jego emocji i desperacji, to aktor, który bardziej niż na warsztacie opiera się niestety na swojej atrakcyjności i ma wąski repertuar, jeśli chodzi o jego mimikę, ale za to Shin Hye Sun błyszczała w roli Yoon Shim Deok, była naprawdę niesamowita i jej autentyczność złamała moje serce na pół. To naprawdę przepiękna historia, a to, że wydarzyła się naprawdę, sprawiła, że jest tylko jeszcze bardziej tragiczna i zapadła mi w pamięć na długo.



Noble, My Love
★★★☆☆☆☆☆☆☆

Opis: Lee Kang Hoon to prezes znanej na cały świat koreańskiej firmy D.O.L. Pewnego dnia zostaje porwany i w trakcie dramatycznej ucieczki przed porywaczami zostaje poważnie rany. Traci przytomność pod drzwiami szpitala dla zwierząt, gdzie znajduje go weterynarz Cha Yoon Seo i leczy jego obrażenia. Tak rozpoczyna się historia romansu tej dwójki pochodzącej z różnych światów. 

Na koniec spotkała mnie wpadka. Gdyby nie Noble, My Love, ostatni kwartał roku mogłabym uznać za najlepszy dramowo od bardzo dawna, ale ta web drama odrobinę niszczy moje zestawienie. Słyszałam wiele pozytywnych komentarzy na temat wątku romantycznego w tym serialu, wszyscy mówili, że jest cudowny i przeuroczy, ale każdy odcinek tylko coraz bardziej mi uświadamiał, że romans między głównymi bohaterami nie ma nic wspólnego z tym, jak powinien wyglądać związek pomiędzy dwójką osób. Obejrzałam tę dramę do końca tylko z dwóch powodów: ponieważ jej odcinki są krótkie, piętnastominutowe i ponieważ nie mogłam uwierzyć w to, że ten wątek romantyczny jest tak tragiczny i chciałam zobaczyć finał, dosłownie do ostatniej minuty wierząc w to, że pojawi się choć jedna scena, która pokazałaby mi, że było warto się tyle męczyć. Ostatecznie jednak z bólem muszę powiedzieć, że żadna się nie trafiła. Gra aktorska była tak słaba, że co chwila parskałam śmiechem, widząc nieudolność głównych aktorów, dosłownie w każdym ich geście było widać sztuczność. Główny bohater jest szowinistą i brutalem, osobiście zgłosiłabym się na policję, żeby złożyć na niego doniesienie, zamiast się w nim zachowywać, bo sposób, w jaki Kang Hoon osaczał i traktował Yoon Seo jest absolutnie niedopuszczalny. Na szczęście Noble, My Love trwa jedynie pięć godzin, ale i tak to był czas zmarnowany. Nie oglądajcie tego. 
Czytaj dalej »

środa, 23 stycznia 2019

Luonto, czyli wołanie Matki Natury o pomoc

0
Melissa Darwood to nazwisko, które wielokrotnie obiło mi się o uszy w naszej rodzimej blogosferze, jednak po prostu nie miałam okazji po nią sięgnąć i autorka już miała stać się moim drugim Remigiuszem Mrozem (czyli ciągle obiecuję sobie, że przeczytam, ale ostatecznie nic z tego nigdy nie wychodzi), kiedy wreszcie Luonto wpadło mi w ręce. Nawet nie wiedziałam, o czym jest ta powieść, po prostu kupiłam i liczyłam na to, że przeżyję z nią wspaniałą przygodę. 

Chloris to nastolatka, której brakuje rodzinnej miłości. Żyje z jednej strony pod kloszem, jest bowiem uczulona na wiele produktów, a z drugiej prowadzi toksyczny tryb życia, imprezując i sięgając po używki. Dziewczyna zostaje wysłana na wieś do ciotki, gdzie w trakcie niespodziewanego trzęsienia ziemi spotyka Gratusa. Nieznajomy ratuje ją z opresji i okazuje się, że jest Homanilem, czyli pół-człowiekiem, pół-zwierzęciem. Chłopak, wbrew regułom, sprowadza Chloris do Luonto, czyli miejsca, w którym żyją podobne mu stworzenia. Luonto to swego rodzaju arka Noego, gdzie Homanilowie sprowadzają gatunki zwierząt, pragnąc uratować je przed apokalipsą, którą planuje rozpętać Matka Natura. Dlaczego jednak kazała ona sprowadzić Gratusowi do osady ludzką dziewczynę? Jak Chloris wpłynie na życie mieszkańców Luonto?

Od dawna żadna historia nie wywołała u mnie tak mieszanych odczuć. Z jednej strony jest to powieść, która wciągnęła mnie niemal od pierwszej strony i nie byłam w stanie odłożyć jej na bok, Luonto czytało mi się niezwykle szybko i przyjemnie, z drugiej mam wrażenie, jakby pewne aspekty były przekombinowane i nie współgrały z całością, a intryga była tak oderwana od rzeczywistości, pozbawiona sensu i spójności, że sama nie mogłam uwierzyć w to, co czytam. W sumie mogę niejako podzielić moje wrażenia na pół – jestem zachwycona pierwszą połową książki, która naprawdę mile mnie zaskoczyła i jest to ta część, która skupia się na elemencie fantasy, natomiast druga połowa, po pewnym ogromnym zwrocie akcji, to totalna abstrakcja, która z każdą stroną stawała się coraz gorsza. Nie mogę wam dokładnie powiedzieć, skąd biorą się moje odczucia, ponieważ byłby to straszny spojler, a nie chcę wam psuć niespodzianki, bo autorka zrobiła coś naprawdę szalonego, wywracając niemalże całą historię do góry nogami, ale choć był to niezwykle interesujący zabieg, to nie do końca podoba mi się kierunek, w jakim podążyła od tego momentu cała fabuła.

Luonto skupia się na ukazaniu problemów współczesnego świata, które przez większość populacji są lekceważone, bo to nas nie dotyczy, to problem przyszłych generacji. Historia ta w dużej mierze opiera się na zagadnieniach związanych z ekologią oraz ochroną środowiska, opowiadając o największych zbrodniach ludzkości przeciwko naszej planecie i nawołując do prowadzenia życia w zgodzie z naturą. Podobna tematyka bardzo rzadko jest wplatana w fabułę powieści młodzieżowych, przynajmniej ja do tej pory się z tym nie spotkałam, więc zdecydowanie jest to ciekawy zabieg, na który warto zwrócić uwagę. Oprócz zagadnień związanych z przyrodą, dostajemy także szersze spojrzenie na współczesne uzależnienie człowieka od technologii i przemysłu. Uważam, że to bardzo ważne tematy, o których powinniśmy rozmawiać, lecz według mnie Luonto pokazuje trochę zbyt ekstremalne podejście, dla mnie to była trochę za duża skrajność, bo nie wszystkie zdobycze nauki prowadzą do totalnej zagłady świata, lecz bardzo doceniam nie tylko poruszenie tego problemu, ale także sposób, w jaki autorka wprowadziła go do fabuły, wykorzystując elementy fantastyki. Melissa Darwood od podstaw wykreowała cudowny świat i aż żałuję, że nie mieliśmy okazji dłużej w nim pobyć, bo chętnie poznałabym więcej ciekawostek dotyczących życia Homanilów, właśnie te aspekty całej fabuły najbardziej mnie interesowały.

Wydaje mi się, że Luonto to taka książka, którą można albo pokochać, albo znienawidzić. Jako miks gatunków wypada naprawdę intrygująco, zabiegi zastosowane przez autorkę są odważne i zaskakujące dla czytelników, ale coś mi tutaj po prostu nie gra. Głównym bohaterom brakowało charakteru i łatwo zleją się z morzem podobnych postaci, o których szybko zapominam. Chociaż początek był cudowny, mocny i wciągający, z każdą kolejną stroną chciałam więcej to koło dwusetnej strony wszystko nagle straciło sens, a im dalej brnęłam, tym bardziej zagmatwana i pozbawiona sensu jest książka. Jeszcze chociaż gdyby została osadzona w USA, tymczasem cała akcja ma miejsce w Polsce, co dodatkowo ograbiło Luonto ze szczątków wiarygodności. Tak naprawdę nie jestem w stanie ani polecić, ani odradzić wam tej powieści, musicie sami zdecydować, czy jesteście gotowi po nią sięgnąć i narazić się na rozczarowanie, choć może akurat wam ten szokujący zabieg przypadnie do gustu. Ja na pewno po tej próbce umiejętności Melissy Darwood będę chciała dać szansę innym jej powieściom, bo widzę po Luonto naprawdę ogromny potencjał i ciekawe pomysły autorki.

Czytaj dalej »

sobota, 19 stycznia 2019

Cuda za rogiem, czyli historia o potrzebie rozmowy i empatii

0
Cuda za rogiem były całkiem spontanicznym zakupem. Wiele osób zachwycało się lekturą tej książki na bookstagramie, ale wtedy nie byłam jeszcze do końca przekonana, potem zobaczyłam okładkę na żywo i absolutnie się w niej zakochałam, jednak dopiero korzystna cena zachęciła mnie do zakupu. Nie mówiłam wam tego jeszcze, ale bardzo rzadko sięgam po stricte świąteczne książki, ale Cuda za rogiem ma taką ciepłą, rodzinną, życzliwą atmosferę, że idealnie wpasowuje się w klimat świąt i właśnie wtedy postanowiłam sięgnąć po tę historię.  

Witaj w sklepie wielobranżowym, dzięki któremu rozwiążesz wszystkie swoje problemy!
Yūji Namiya przez wiele lat prowadził mały sklep osiedlowy. Ludzie przychodzili do niego nie tylko po to, żeby zrobić zakupy, ale też po radę w trudnych sytuacjach życiowych. Odbywało się to w dość nietypowy sposób. Listy z pytaniami wrzucali do sklepu przez otwór w rolecie, a odpowiedzi odbierali z pojemnika na mleko. Po śmierci właściciela budynek opustoszał, a o panu Namiya zapomniano. 
Kilkadziesiąt lat później troje złodziei – Shōta, Atsuya i Kōhei – trafia do dawnego sklepu, szukając kryjówki. Kiedy zmęczeni i głodni przeszukują stare półki sklepowe, wydarza się coś niespodziewanego: ktoś wrzuca do sklepu list. Okazuje się, że młoda kobieta prosi w nim o poradę. Kiedy zaskoczeni rabusie próbują zrozumieć sytuację, odkrywają, że list przyszedł do nich z przeszłości…
Opis z LubimyCzytać

Spodziewałam się, że Cuda za rogiem skupią się na opowiadaniu historii trójki złodziei, tymczasem można tę książkę określić jako zbiór krótkich opowiadań o ludziach, których łączy wysłanie listu do sklepu pana Namiyi. Za pomocą każdej z tych osób Keigo Higashino próbuje przekazać nam inną życiową lekcję, a przy tym nie próbuje piętnować żadnego z zachowań, które mogłyby się spotkać z oburzeniem i niezrozumieniem ze strony społeczeństwa. Podobało mi się to, że autor z niebywałą lekkością pokazuje to, co jest najważniejsze, ale w obecnych czasach wcale nie takie oczywiste – po prostu bycie dla siebie nawzajem. Pokazywanie osobie, która przechodzi trudny okres, że jest ktoś, kto bezwarunkowo ją wspiera, lecz to, co jest w tym kluczowe, to obiektywizm, nie ocenianie wyborów, jakie są podejmowane, bo każdy z nas jest inny, ma inne wartości, inne cele w życiu i to, co dla kogoś może być głupotą, dla kogoś innego jest sensem istnienia, dlatego Keigo Higashino wskazuje po prostu na potrzebę rozmowy i bliskości, którą każdy z nas w sobie ma, ale niekoniecznie potrafi ją pokazać. Cuda za rogiem to bezinteresowność w najczystszej postaci pod tym względem jest to cudowna historia. 

Podczas czytania nie mogłam się jednak pozbyć wrażenia, że to, co czytam, jest zbyt proste. Oczywiście poszczególne opowieści naszych bohaterów były niezwykle zajmujące, ale cały czas łapałam się na tym, że styl, w jakim zostały opisane, jest po prostu zbyt banalny. Być może siła tej książki miała tkwić właśnie w prostolinijności, bezpretensjonalności, lecz już sam język był tak zwyczajny i przeciętny, że momentami miałam wrażenie, jakbym przeczytała wypracowanie napisane przez ucznia podstawówki (choć pewnie niektóre dzieci w tym wieku i tak lepiej posługują się bardziej kwiecistym słownictwem). Tutaj pojawia się z kolei pytanie, czy jest to wina tłumaczenia, bo jednak polski i japoński znacząco różnią się od siebie i jakieś niuanse mogły uciec w trakcie przekładu powieści, czy może przyczyna leży już w samym oryginale i bardzo oszczędnym stylu pisania Keigo Higashino. Zdania są bardzo krótkie, proste, co nadaje akcji szybkiego tempa, ale jednocześnie utrudnia rozsmakowanie się w treści, zżycie z całą historią, taka forma wcale nie zachęcała do głębszych przemyśleń, ponieważ wszystkie wątki było mocno skumulowane i szybko dobiegały końca.

To prawda, że Cuda za rogiem to przyjemna, lekka lektura z mądrym przesłaniem, ale osobiście nie jestem nią usatysfakcjonowana. Bardzo szybko się ją czyta, lecz na pewno nie zostaje w pamięci na dłużej. Można ją przeczytać ku pokrzepieniu serc, jednak nie ma tutaj żadnych fajerwerków, morał jest oczywisty, przemiana bohaterów natychmiastowa i mało wiarygodna. Nie ma tutaj niczego odkrywczego czy wyróżniającego się, ale ma przekaz, który warto wcielić w życie.

Czytaj dalej »

środa, 16 stycznia 2019

Postanowienia czytelnicze na 2019 rok

0
Jak już wiecie, w zeszłym roku przeczytałam niewiele, bo zaledwie 28 książek. Jak na osobę, która średnio co roku czytała ok. 70 książek, jest to zatrważająco słaby wynik, przynajmniej ja tak czuję. A to oznacza, że mam w sobie mnóstwo motywacji i chęci, by w 2019 roku przeczytać jak najwięcej, więc dlaczego by nie wykorzystać mojego zapału i przekuć go w coś dobrego? Dlatego chcę postawić przed sobą pewne czytelnicze cele i dążyć do nich w tym roku. Jest ich co prawda całkiem sporo i istnieje duża szansa, że nie uda mi się ich wszystkich spełnić, ale chcę chociaż spróbować i przekonać się, jak mi pójdzie. W 2018 roku postawiłam na wyczytywanie swoich zapasów z domowej biblioteczki i poszło mi naprawdę dobrze, dlatego jestem pełna optymizmu co do moich postanowień na 2019 rok.


Przeczytać 100 książek
To cel, którego nigdy nie udało mi się osiągnąć. Najbliżej byłam, gdy przeczytałam 97 książek w rok i gdzieś z tyłu głowy wciąż mam to niezmienne pragnienie, by odznaczyć setną powieść przeczytaną w danym roku. Zawsze byłam osobą, która czyta stosunkowo dużo, a teraz, gdy powoli odnajduję równowagę między obowiązkami i różnymi przyjemnościami, naprawdę chciałabym w końcu osiągnąć ten cel, który ciągnie się za mną już od lat. 

Kończyć więcej serii
Jak sami mogliście się przekonać w moim podsumowaniu zeszłego roku (Rok 2018 w książkach), jestem beznadziejnym przypadkiem, jeśli chodzi o kończenie serii. Ten sam wniosek mogliście wyciągnąć z mojej Półki wstydu na 2019 rok. Moim zadaniem na ten rok jest ukończenie co najmniej 10 rozpoczętych serii, do których wliczamy zarówno te, które już zaczęłam, jak i te, które dopiero zacznę czytać w tym roku. To oznacza, że muszę przeczytać co najmniej 10 finałowych tomów i nie ma, że boli i nie chcę się rozstawać z lubianymi historiami. Niekończenie serii to naprawdę moja pięta achillesowa, jednak wydaje mi się, że kiedy postawiłam przed sobą jasny cel 10 zakończeń, będzie mi łatwiej go osiągnąć.

Więcej różnorodności
Nie jestem z tego dumna, ale jestem dość hermetycznym czytelnikiem. Moja strefa komfortu opiera się na powieściach skierowanych do młodzieży, czyli główne na young adult i New Adult. Pod koniec zeszłego roku zaczęłam to zmieniać, tutaj jakiś kryminał, tutaj jakaś powieść obyczajowa, ale zdecydowanie nie chcę na tym poprzestać. Czas najwyższy wyjść ze swojej strefy komfortu i sięgnąć po tytuły, po które normalnie z wygody bym nie sięgnęła, czyli choćby reportaże albo po twórców z egzotycznych krajów, w końcu nie tylko Stany Zjednoczone i Wielka Brytania mają monopol na wydawanie książek. Zawsze ważny był dla mnie osobisty rozwój, a rozwijać mogę się tylko wtedy, gdy ciągle będę próbowała nowych rzeczy. Nie mam zamiaru rezygnować z moich ulubionych gatunków, ale chcę stopniowo zacząć wprowadzać zupełnie nową tematykę do swoich lektur i wierzę, że jestem na to jak najbardziej gotowa.

Sięgamy po klasyki!
A skoro jesteśmy już przy różnorodności to wypadałoby też wspomnieć o powieściach wliczanych do kanonu literatury. Lista BBC od dawna nie doczekała się z mojej strony kolejnych skreśleń i najwyższy czas to zmienić. Może w przyszłości do tej kategorii dodamy też laureatów różnych nagród, ale na razie chcę wykreślić co najmniej pięć tytułów z przygotowanej przez BBC listy. Myślę, że ten cel jest jak najbardziej osiągalny i możliwy do zrealizowania, a jeśli uda mi się przeczytać ich więcej, będę naprawdę zadowolona.

Więcej polskich autorów
W zeszłym roku zaczęłam częściej sięgać po twórczość polskich autorów i okazuje się, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Przeczytałam 5 książek polskich autorów na ogólnie 28, więc prawie 20% przeczytanych przeze mnie powieści wyszło spod pióra naszych rodzimych twórców, a zdarzało się, że w poprzednich latach na kilkadziesiąt książek żadna nie była polskiego autora, dlatego uważam, że jest to duży postęp. W 2019 roku podniesiemy poprzeczkę wyżej i powiedzmy, że przeczytam osiem książek naszych pisarzy! Dajmy im szansę.

Pisać regularnie bloga
Rok 2018 był mocno nierówny pod tym względem. W pierwszych dwóch miesiącach pojawiły się łącznie cztery posty, potem długo, długo nic i we wrześniu wróciłam do regularnej publikacji, tygodniowo pojawiają się dwie publikacje – w środę i sobotę o 16:30. Jestem zadowolona z tego systemu i przez ostatnie cztery miesiące, mimo powrotu na drugi rok medycyny, udawało mi się utrzymać systematyczność w pisaniu recenzji. Podobno kolejny semestr jest trudniejszy, więc zobaczymy, ale przypomniałam sobie, jak bardzo kocham blogowanie i nie chciałabym znowu z niego zrezygnować ani pozwolić na to, żeby na blogu zapadła taka cisza. Jeden post w tygodniu to absolutne minimum. Regularność dotyczy także publikowania zdjęć na moim bookstagramie (@booksbygeekgirl). Za każdym razem coraz bardziej się rozwijam i nie mogę się doczekać tego, co przyniesie rok 2019.


Jestem ciekawa, jak mają się wasze postanowienia na ten rok. Zrezygnowaliście z nich kompletnie czy postawiliście przed sobą jakieś cele do osiągnięcia? Znalazło się wśród nich miejsce dla czytelniczych postanowień czy dotyczą one innych sfer życia? Koniecznie dajcie znać!
Czytaj dalej »

sobota, 12 stycznia 2019

Szeptucha, czyli rozczarowanie słowiańskimi wierzeniami

0
Szeptucha nie jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością Katarzyny Bereniki Miszczuk. Czytałam już trylogię Ja, diablica bardzo dawno temu i świetnie się przy niej bawiłam, potem sięgnęłam po Drugą szansę, która odrobinę mnie zawiodła wykonaniem, ale wciąż uważam, że pomysł był genialny, a finał niesamowicie mnie zaskoczył. Przez to i przez pozytywne recenzje Szeptuchy wydawało mi się, że wiem, w co się pakuje. Tymczasem, jak się okazuje, kompletnie nie byłam przygotowana na to, co dostałam. 

A wszystko przez to, że Mieszko I zdecydował się nie przyjąć chrztu…
Gosława Brzózka, zwana Gosią, po ukończeniu medyny wybiera się do świętokrzyskiej wsi Bieliny na obowiązkową praktykę u szeptuchy, wiejskiej znachorki. Problem polega na tym, że Gosia – kobieta nowoczesna, przyzwyczajona do życia w wielkim mieście – nie cierpi wsi, przyrody i panicznie boi się kleszczy. W dodatku nie wierzy w te wszystkie słowiańskie zabobony. Bogowie nie istnieją, koniec, kropka!
Pobyt w Bielinach wywróci jednak do góry nogami jej dotychczasowe życie. Na Gosię czeka bowiem miłość. Czy jednak Mieszko, najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego do tej pory widziała, naprawdę jest tym, za kogo go uważa? I co się stanie, gdy słowiańscy bogowie postanowią sprawić, by w nich uwierzyła?
Opis z LubimyCzytać

Szczerze mówiąc, jestem rozczarowana Szeptuchą. Sam pomysł na wykorzystanie motywu słowiańskich bóstw, osadzenie kraju w alternatywnej rzeczywistości, w której Polska nie przyjęła chrztu, przez co wszelkiego rodzaju mityczne stworzenia ze słowiańskiej mitologii biegają sobie wśród niczego nieświadomych ludzi, jest według mnie genialny i oryginalny. Byłam bardzo podekscytowana tym pomysłem, dlatego kiedy zaczęłam czytać, spodziewałam się, że zostaniemy wrzuceni w iście magiczny świat, tymczasem, choć pojawiają się nawiązania do legend, jest ich raczej niewiele, a przynajmniej dla mnie nie było ich wystarczająco dużo, zwłaszcza że po Szeptuchę zdecydowałam się sięgnąć głównie ze względu na ciekawe podejście do naszej historii. Kiedy jednak spojrzymy na tę historię jako na całość, łatwo się zorientować, dlaczego pojawia się nie tylko mało nawiązań, ale także ogólnie akcja swoją prędkością nie powala – wszystko stanowi bowiem jedynie tło dla wątku romantycznego rozwijającego się pomiędzy Gosią a Mieszkiem. Tylko skąd ta miłość się między nimi wzięła... Tego nie rozumiem do tej pory, nie ukrywajmy jednak, że Szeptucha to nie jest lektura najwyższych lotów. Nie spodziewałam się czegoś nie wiadomo jak ambitnego, jednak liczyłam na po prostu dobrą książkę z elementami fantasy, błyskotliwym humorem i wartką akcją, tymczasem cała powieść jest płytka, nijaka, nudna. Wątki są tutaj niezwykle przewidywalnie poprowadzone, a nasza bohaterka, zamiast zmierzyć się z faktem, że została niejako wybrana przez bogów, ciągle robi maślane oczy do Mieszka i myśli jedynie o jego twardych mięśniach.

Przechodząc do bohaterów... Chciałabym powiedzieć o nich coś dobrego, ale to naprawdę ciężkie zadanie. Gosia jest hipochondryczką i paranoiczką, ma fobię na punkcie kleszczy i zarazków, przy każdym, nawet najdrobniejszym zadrapaniu w palec recytuje listę chorób, a do tego cechuje ją brak zdrowego rozsądku i umiejętności logicznego myślenia. Ciągle jest nawiedzana przez bogów i ich wysłanników (którzy, swoją drogą, są płytcy jak kałuża i byli niemal wyraźnie wzorowani na bogach z Percy'ego Jacksona, choć nie ukrywajmy, że Rick Riordan zrobił to tysiąc razy lepiej), ale i tak wciąż w nich nie wierzy, do tego praktycznie niczego nie potrafi zrobić samodzielnie i uparcie ignoruje wszystko, co się dookoła niej dzieje. Gosława zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, nic jej nie odpowiada, ciągle narzeka i praktycznie wszystkiego się boi, a do tego potrzebny jest jej mężczyzna od zaraz, bo kto to widział, żyć samodzielnie i niezależnie?! Skandal! Mieszko z kolei to kolejny silny, odważny mężczyzna... I to tyle. A, jeszcze jest przystojny. Bardzo przystojny. Seksowny. Męski. Gosia właściwie tyle potrafiła zauważyć na jego temat przez całą książkę. Ten wątek romantyczny jest równie głęboki jak brodzik. Jestem z tego powodu zażenowana, bo desperacja naszej głównej bohaterki jest doskonale wyczuwalna i tylko z politowaniem czytałam po raz kolejny o tym, jak to dostaje ślinotoku na widok umięśnionego Mieszko. Poza tym bliżej zapoznajemy się jedynie z wiejską szeptuchą, u której Gosława terminuje, o reszcie właściwie nie ma co wspominać.

Nie rozumiem, dlaczego Szeptucha zbiera tak pozytywne recenzje. Dla mnie ta powieść jest pełna niedociągnięć, słabo zarysowanych bohaterów i nie przedstawia sobą niczego wartościowego. Świat stworzony przez Miszczuk miał tak wiele do zaoferowania, tymczasem został spłycony i pozbawiony interesujących niuansów, różne święta jak Jare Święto czy Zielone Świątki zostały przedstawione jako okazja do picia na umór, odurzania się narkotykami i urządzania dzikich orgii. Książka jest przepełniona humorem, ale niestety kompletnie nie trafia on w mój gust, miało być zabawnie, a ja czułam głównie zażenowanie. O bohaterach wolę się więcej nie wypowiadać, bo brakuje mi już dyplomatycznych sformułowań. Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej uświadamiam sobie to, że praktycznie nic ciekawego nie wydarzyło się w tej książce, czytałam ją z nadzieją na jakieś bum, tymczasem nic takiego nie nastąpiło, a powieść urywa się jakby w połowie. Chociaż nie lubię zaczynać i nie kończyć serii, z czystym sumieniem odpuszczam sobie kontynuację cyklu Kwiatu paproci, bo nie zdzierżę więcej Gosławy. Miało być intrygująco, pomysłowo i zabawnie... A wyszło jak wyszło.


Seria Kwiat paproci:
Szeptucha // Noc Kupały // Żerca // Przesilenie
Czytaj dalej »

środa, 9 stycznia 2019

Stosik #17

0
Przez większość 2018 roku nie kupowałam książek. Nie miałam za bardzo ochoty czytać, więc nie widziałam sensu w powiększaniu mojego stosu hańby, a kiedy już sięgałam po jakiś tytuł, decydowałam się na powieści od dawna zalegające na moich półkach i tym sposobem znacząco zmniejszyłam liczbę nieprzeczytanych książek w mojej biblioteczce, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jednak pod koniec roku, głównie w listopadzie, gdy wróciła mi ochota na czytanie i trafiłam na kilka naprawdę dobrych promocji, postanowiłam się obkupić w nowe pozycje, a dzisiaj nie prezentuję wam nawet połowy tego stosiku, bo dużo książek zostało we Wrocławiu. Będzie co czytać przed sesją, bo kto by się tam uczył ;)

  • OKRUTNY KSIĄŻĘ, Holly Black – tym razem dałam się porwać fali hype'u, wszyscy rozpisywali się na temat Okrutnego księcia w samych superlatywach, a że w ostatnim czasie brakowało mi dobrej książki ya fantasy, postawiłam na tę powieść. I może tragedii nie ma, ale porywające arcydzieło to też nie jest. Całkiem poprawna historia, jednak brakowało mi w niej akcji, w dodatku zupełnie nie potrafiłam zrozumieć motywacji postaci, zwłaszcza naszej głównej bohaterki, a kiedy nie rozumiesz, co kieruje bohaterami, zaczynasz kwestionować cały sens fabuły, a przynajmniej tak było w moim wypadku. Chętnie jednak sięgnę po kolejny tom, bo końcówka była obiecująca. Recenzja wkrótce!
  • KONTAKT ALARMOWY, Mary H.K. Choi – wygrana w konkursie na bookstagramie; 
  • IT ENDS WITH US, Colleen Hoover – zdobycz z Targów Książki w Krakowie; to już chyba tradycja, że na targach kupuję książkę tej autorki. Trochę żałuję, że nie zdecydowałam się również na Wszystkie nasze obietnice, ale na pewno to nadrobię w niedalekiej przyszłości! Jak wielokrotnie powtarzałam, łączy mnie z Colleen Hoover love-hate relationship, stąd często po jej książki sięgam z niejakimi obawami, ale It ends with us chciałam przeczytać bardzo. Tak bardzo, że nawet sobie nie wyobrażacie. Moje pozytywne przeczucia się sprawdziły, od dawna nie miałam okazji przeczytać równie wzruszającej historii. It ends with us to niesamowicie ważna książka, o czym pisałam choćby w TOP 5: Najlepsze książki 2018 roku. Recenzja wkrótce!
  • POWIEDZ, ŻE ZOSTANIESZ, Corinne Michaels – egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Papierowy Księżyc; 
  • LUONTO, Melissa Darwood – Luonto to jedna z najdziwniejszych książek zeszłego roku. Pierwsza połowa była świetna, druga stanowczo obniżyła loty i w zasadzie wciąż nie wiem, co powinnam o niej myśleć. Okładka jest przepiękna, skusiło mnie wiele pozytywnych opinii, a chociaż ostatecznie nie do końca podobał mi się ten tytuł, chętnie sięgnę po inne powieści spod pióra tej autorki.
  • KONKURS, Julie Murphy – Konkurs chciałam przeczytać od dawna, więc cieszę się, że w końcu udało mi się zdobyć tę powieść. Była zaskakująco dobra, co prawda trochę żałuję, że niektóre wątki nie zostały bardziej rozwinięte, ale jest to świetna, nieskomplikowana historia o odnajdywaniu siebie, akceptacji i przyjaźni.
  • OKRUTNA PIEŚŃ, Victoria Schwab – jeden z moich ostatnich zakupów, na tę duologię czaiłam się od dawna, właściwie odkąd została wydana w Ameryce, bo słyszałam o niej mnóstwo dobrego na zagranicznym booktubie. Co prawda Mroczniejszy odcień magii tej autorki nie zainteresował mnie jakoś specjalnie, ale nauczyłam się dawać autorom drugą szansę, a ogólny zarys fabuły Okrutnej pieśni brzmi niesamowicie oryginalnie. 
  • MROCZNY DUET, Victoria Schwab – j.w.
  • NIBYNOC, Jay Kristoff – książka, która uratowała dla mnie czytelniczo 2018 rok. Podeszłam do niej bez żadnych oczekiwań, a dostałam tak wciągającą, genialną historię, że nie mogę się przestać nią zachwycać. Nibynoc ma wszystko to, co uwielbiam w literaturze young adult – silną, bezkompromisową bohaterkę, zabójców, szczyptę niszczycielskiej magii, niejednoznaczność i zaskakujące tajemnice, mnóstwo akcji, wspaniale zbudowany, oryginalny świat; krew leje się strumieniami, a wszystko to jest opisane w tak błyskotliwy, kunsztowny sposób, że nie mogę przestać zachwycać się stylem Jaya Kristoffa. Kiedy tylko skończyłam czytać Nibynoc, od razu chciałam sięgnąć po kontynuację, w ogóle nie chcę opuszczać stworzonej przez autora historii!
  • CUDA ZA ROGIEM, Keigo Higashino – skusiłam się na tę powieść z trzech powodów: po pierwsze, ma prześliczną okładkę, w której się zakochałam, gdy zobaczyłam ją na żywo, po drugie przemówiła do mnie cena (xD), bo kupiłam ją naprawdę za grosze, a po trzecie słyszałam od wielu osób, że to idealna książka na święta dzięki specyficznemu, ciepłemu klimatowi, ale NIE JEST to powieść świąteczna, bo za takimi nie przepadam i rzadko po nie sięgam. Osobiście nie do końca jestem usatysfakcjonowana lekturą, ponieważ całość wydawała mi się zbyt prosta, ale więcej opowiem wam o tym w recenzji.

To tyle na dzisiaj! Nie pamiętam, kiedy ostatnio prezentowałam wam stosik, w którym większość książek została już przeczytana, ale jestem z tego faktu niezmiernie dumna (chociaż to, ile recenzji mam do napisania, odrobinę mnie przeraża, narobiłam sobie mnóstwo zaległości!). Koniecznie podzielcie się ze mną swoimi ostatnimi zdobyczami albo pochwalcie się, które z tych tytułów macie już za sobą. 
Czytaj dalej »

sobota, 5 stycznia 2019

Hashtag, czyli pierwsze nieudane spotkanie z twórczością Mroza

0
W końcu nadeszła ta wiekopomna chwila! Długo opierałam się książkom tego autora, które dosłownie zalewają rynek i chyba niewiele osób jest w stanie za nim nadążyć. Skoro jednak Hashtag można było przeczytać w ramach akcji czytaj.pl, stwierdziłam, że albo teraz uda mi się w końcu przeczytać coś od Mroza, albo dalej będę to przekładać w nieskończoność. Dzisiaj przychodzę do was z recenzją, więc jak pewnie się domyślacie, nareszcie zabrałam się za jednego z najpopularniejszych polskich autorów. Niestety, nie mam zbyt wiele dobrego do powiedzenia. 

Jedna przesyłka zmieniła jej życie
"Twoja paczka już na ciebie czeka!" – brzmiała wiadomość, która wydawała się zwykłą pomyłką. Tesa nie spodziewała się żadnej przesyłki, niczego nie zamawiała w sieci – a nawet gdyby to zrobiła, z pewnością nie wybrałaby dostawy do paczkomatu. Jeśli nie musiała, nie wychodziła z domu.
Postanowiła jednak sprawdzić tajemniczą przesyłkę – i okazało się to największym błędem, jaki kiedykolwiek popełniła. Wpadła bowiem w spiralę zdarzeń, która miała zupełnie odmienić jej życie…
Gdy Tesa na nowo odkrywa swoją przeszłość, przez media społecznościowe przetacza się nowy trend. Kolejni internauci zamieszczają wpisy z hashtagiem #apsyda. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że osoby te od lat uznawane były za zaginione…
Opis z Lubimyczytać

To, co najbardziej podoba mi się w Hashtagu, to jego niepokojący klimat. Bardzo rzadko sięgam po thrillery, dlatego byłam mocno zaskoczona tym, jak bardzo wsiąkłam w całą atmosferę tej historii, niepokojącą i pełną napięcia. Niestety, właściwie na tym możemy zakończyć moje zachwyty. Pomysł dobry, lecz wykonanie pozostawia wiele do życzenia; treść jest rozlazła i nijaka, pełna niepotrzebnych, nudnych informacji, styl był niezwykle toporny i irytujący, bohaterowie również nie zachęcają do kontynuowania lektury, a choć samo zakończenie okazało się dość niespodziewane i wymagające naszej wcześniejszej, absolutnej uwagi, by odnaleźć podsuwane nam przez autora tropy, nie wywarło na mnie dużego wrażenia, nie poczułam szoku związanego z tym, kto jest sprawcą. Nie mogę też powiedzieć, że jestem usatysfakcjonowana tym zakończeniem; nawet jeśli znamy imię zbrodniarza i jak dokonał przestępstw, jego motywacja nie została jasno pokazana, przez co czuję niedosyt i wciąż zastanawiam się, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodziło. 

Pióro autora było fatalne. Spodziewałam się naprawdę fajnego, lekkiego stylu pisania, tymczasem to była istna męczarnia. Mało dialogów, za to cała ściana tekstu z nudnymi przemyśleniami głównej bohaterki, niewiele akcji, za to mnóstwo niechcianych informacji, które naprawdę nie były potrzebne mi do szczęścia. Wolałabym, żeby autor bardziej skupił się na intrydze, która naprawdę mnie zafascynowała, zamiast męczyć nas finansowymi terminami i związanymi z nimi pracami naukowymi czy zasadami działania kryptowaluty. Dla mnie to były zapychacze mające za zadanie zwiększyć objętość całej powieści, a do fabuły niewiele wniosły. Hashtag czyta się szybko, ale zdecydowanie nieprzyjemnie, momentami po prostu mnie męczył. Niby jakaś fabuła jest, jakieś postaci się przewijają, pojawia się intryga, lecz ekscytujących wrażeń na próżno tu szukać. Szału nie ma, o. 

Tesa nie jest bohaterką, z której perspektywy dobrze się czyta. Rozumiem, że różnorodność w powieściach jest bardzo ważna, ale to była droga przez mękę. Kobieta jest już niemal chorobliwie otyła, co musiało zostać podkreślone dosłownie w co drugim zdaniu; czytaliśmy albo o jej zbyt dużej masie, albo o tym, że ciągle się poci, albo o tym, że choć nienawidzi swojej powierzchowności, wciąż objada się słodyczami i niezdrowymi przekąskami. Zrozumiałam za drugim, trzecim, dziesiątym razem, ale pisanie o tym bezustannie naprawdę potrafiło zirytować. W dodatku Tesa to zahukana osoba z fobią społeczną, dla której wyjście z domu jest największym osiągnięciem życiowym, ma za sobą kilka prób samobójczych i bardzo niskie poczucie własnej wartości, które uwydatnia się bez przerwy przy kolejnych sytuacjach. Nie ma w niej żadnej cechy, która czyniłaby ją interesującą, a czytanie o kolejnych wydarzeniach w pierwszej osobie z perspektywy takiej bohaterki jest nie tylko denerwujące, lecz także zwyczajnie ciężkie, zwłaszcza że oprócz Tesy, w całej powieści pojawia się właściwie jeszcze tylko jedna postać, która odgrywa większą rolę, reszta właściwie nie istnieje, więc jesteśmy zdani na ciągłe towarzystwo Tesy, której naprawdę nie da się polubić. 

Podsumowując, Hashtag to raczej nieudane pierwsze spotkanie z Remigiuszem Mrozem. Na jego szczęście zawsze daję autorom drugą szansę, dlatego planuję sięgnąć po jego inną książkę, żeby sprawdzić, czy Hashtag był wpadką przy pracy, czy raczej twórczość Mroza nie jest dla mnie. Osobiście odradzam, bo może nie była to najgorsza książka, jaką przeczytałam w 2018 roku, ale niewiele jej brakuje. Rozlazła treść, zapychacze, przez które ciężko przebrnąć, niesatysfakcjonujące zakończenie i główna bohaterka, której nie sposób polubić. Wszystko to składa się na obraz powieści, po którą po prostu nie warto sięgać.

Czytaj dalej »

środa, 2 stycznia 2019

Półka wstydu na 2019 rok

0
Każdy z nas ma półkę wstydu, gdzie znajdują się książki, które kiedyś kupiliśmy – być może pod wpływem impulsu, ślicznej okładki, polecenia znajomego/blogera/booktubera, a może był to wyjątkowo przemyślany zakup – ale wciąż nie sięgnęliśmy po nie, choć powoli mijają kolejne miesiące i zanim się obejrzymy, okazuje się, że mamy dany tytuł w swojej biblioteczce już kilka lat, a jakoś wciąż nie było okazji, żeby go przeczytać. W ostatnim roku poświęciłam mnóstwo uwagi swoim zaległym lekturom i udało mi się całkiem zgrabnie wykreślić sporo powieści z listy do przeczytania, jednak wciąż są tytuły, po które, mimo najszczerszych chęci, wciąż nie sięgnęłam. A ponieważ czuję się winna i uwielbiam sobie stawiać wyzwania, dzisiaj przychodzę do was z moim zestawieniem dokładnie sześciu książek, które kurzą się na mojej półce wstydu już od dawna, a które wciąż bardzo chcę przeczytać... Tylko do tej pory było mi z nimi nie po drodze. Nic nie działa jednak lepiej niż zapisanie i opublikowanie swoich celów, więc biorę sobie was wszystkich na świadków, że do końca 2019 roku przeczytam wszystkie te tytuły, z którymi zaraz was bliżej zapoznam.
Uwaga: znajdują się tutaj tylko książki, które spoczywają na moich półkach ponad rok i wciąż planuję je przeczytać. 
Bo znajdą się i takie, których chcę się po prostu pozbyć, bez zaglądania do nich xD 

GUS, Kim Holden
Promyczek mnie zachwycił, zmienił i przypomniał mi, dlaczego tak bardzo kocham czytać. Ta historia zrobiła ze mną niesamowite rzeczy, najpierw złamała, a potem złożyła w całość, napełniając optymizmem i nadzieją. Nic więc dziwnego, że kiedy ogłoszono, że w Polsce zostaje wydana kolejna książka Kim Holden, pierwsza ustawiłam się w kolejce po kupno Gusa, czyli mojego drugiego ulubionego bohatera z tej serii. I... no właśnie, wciąż nie przeczytałam tego tytułu. Powodów jest wiele, ale dwa główne to mój strach przed tym, że się rozczaruję, ponieważ pobicie Promyczka wydaje się wręcz niewykonalne oraz fakt, że nie chcę oglądać Gusa bez Kate. Ich relacja urzekła mnie o wiele bardziej od wątku romantycznego i nie potrafię zmusić się do tego, by poznać wersję tego bohatera, przy której nie ma jego ukochanego Promyczka. Już samo myślenie o tym łamie mi serce, dlatego Gus przeleżał na mojej półce już dwa i pół roku (zresztą O wiele więcej tej samej autorki też nie doczekało się jeszcze na swoją kolej, ale na razie minął dopiero rok)... Ale czas przestać zwlekać! Chyba mogę powiedzieć, że moje rany po Promyczku się zaleczyły i będę w stanie zmierzyć się z tym, co czeka na mnie w Gusie. A wy mocno mnie w tym dopingujcie!


SŁOWIK, Kristin Hannah
Kolejną książka, która spoczywa w mojej bibliotece już ponad dwa lata, jest Słowik. Mam to do siebie, że często w chwili największego hype'u łamię się i kupuję swój egzemplarz, a potem czeka on sobie na odpowiedni moment, w którym cała ta gorączka trochę opadnie, a ja będę gotowa się za dany tytuł zabrać... Tylko że rzadko trwa to aż dwa lata ;) Dlatego w ramach motywacji Słowik znalazł się w tym poście, bo sama nie wierzę w to, że wciąż po niego nie sięgnęłam. Uwielbiam powieści historyczne, a choć moją ulubioną epoką bez wątpienia są czasy wiktoriańskie, to literatura wojenna również ma specjalne miejsce w moim sercu, choć do tej pory nie sięgałam po nią często, głównie dlatego, że znam siebie i wiem, że nie będę w stanie pozbierać się emocjonalnie po takiej lekturze przez długie tygodnie, jeśli nie miesiące. O Słowiku słyszałam wiele dobrego, stąd wierzę, że mnie nie zawiedzie!


W SPOJRZENIU WROGA + W SERCU ŚWIATŁA, Amie Kaufman, Meagan Spooner
W te książki wyposażyłam się już rok temu i sama jestem w szoku, że wciąż ich nie przeczytałam, bo uwielbiam powieści dla nastolatków osadzone w kosmosie, a pojawiają się one naprawdę rzadko na rynku wydawniczym. W ramionach gwiazd, czyli pierwszy tom tej trylogii mnie zauroczył, choć jedno rozwiązanie nie do końca przypadło mi do gustu, byłam jednak bardzo mile zaskoczona. Dlaczego więc od razu nie zabrałam się za kontynuację? Przede wszystkim byłam niezadowolona, że kolejny tom opowiada już o innej parze bohaterów, w przeszłości bardzo nie lubiłam tego zabiegu, przez co zabieranie się za kolejną część zawsze długo mi schodziło (ale ostatnio skutecznie zaczęłam zwalczać podobne uprzedzenia!). Drugi powód jest nieco bardziej... powierzchowny? Ale wciąż bardzo ważny. Pierwszy tom nie przyjął się chyba z tak dobrym przyjęciem, jak spodziewało się tego wydawnictwo, lecz najwyraźniej nie chcieli porzucać serii, skoro wydali kolejne dwie części. W spojrzeniu wroga i W sercu światła zostały jednak wydane inaczej – na innym papierze, z o wiele mniejszą czcionką, która utrudnia swobodne czytanie. Z jednej strony cieszę się, że wydali do końca trylogię, ale z drugiej jestem zdania, że kiedy już coś robisz, powinieneś to robić dobrze od początku do końca, więc może to nie jest najlepsze wytłumaczenie, dlaczego pozwoliłam, żeby tak interesująca seria (z przepięknymi okładkami, mogłabym się na nie gapić w nieskończoność!) marnowała się na moich półkach, ale mam nadzieję, że w tym roku wreszcie nadrobię zaległości!


RUINA I REWOLTA, Leigh Bardugo
Drugą część tej trylogii, czyli Szturm i Grom przeczytałam, uwaga!, w 2014 roku. Minęło już więc prawie pięć lat, a ja wciąż nie zapoznałam się z finałem, który posiadam na swojej półce. Wiem, że strasznie to brzmi, ale dopóki nie zaczęłam pisać tego zestawienia, nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, że minęło już tyle czasu! Ruina i Rewolta niestety padła ofiarą mojej niechęci do rozstawania się z ulubionymi bohaterami i historiami, w dodatku słyszałam wiele zniechęcających opinii, podobno zakończenie jest mało satysfakcjonujące, a przecież kocham Leigh Bardugo i absolutnie nie chcę się rozczarować, bo stworzyła niezapomniane uniwersum i jednego z najbardziej intrygujących antybohaterów, z jakim miałam do czynienia. W USA w styczniu zostaje jednak wydany King of Scars (wracamy do Ravki i to w dodatku z moją ukochaną Niną!), czyli historia o znanym nam z tej serii królu Mikołaju, więc muszę jak najszybciej zakończyć swoją przygodę z Trylogią Grisza, żeby wiedzieć, na czym stoimy w całym uniwersum.


SNY BOGÓW I POTWORÓW, Laini Taylor
A teraz czas na niechlubnego rekordzistę tego zestawienia, czyli trzeci tom mojej ukochanej Córki dymu i kości. Sny bogów i potworów są ofiarą mojej niechęci do kończenia serii i rozstawiania się z ulubionymi historiami, a także faktu, że zostały wydane w dużym opóźnieniu w stosunku do drugiej części, w ogóle nie było wtedy wiadomo, czy wydawnictwo zdecyduje się na wydanie ostatniego tomu (ostatecznie wydało go w dwóch częściach mimo niewielkiej objętości, za co wciąż jestem zła na Amber), przez co w momencie, w którym trzymałam wreszcie Sny bogów i potworów w swoich rękach, okazało się, że wcale nie pamiętam tak wiele z poprzedniej części. I w ten sposób finał przeleżał na mojej półce już trzy lata, a ja nie zrobiłam żadnego poważnego podejścia do zakonczenia tej trylogii, chociaż wciąż pragnę się dowiedzieć, jak ostatecznie potoczyły się losy Akivy i Karou, którzy w zasadzie zapoczątkowali moją miłość do pełnego angstu romansu między wrogami. Córka dymu i kości to niesamowita trylogia, a chociaż od momentu, w którym się z nią zapoznałam, przeczytałam mnóstwo książek, wciąż uznaję ją za jedną z najbardziej oryginalnych i pięknych historii, z jakimi się zetknęłam, a sama Laini Taylor posiada niesamowitą zdolność operowania słowem, dlatego jeśli jeszcze nie czytaliście (co jest dość możliwe, bo to taki niedoceniany tytuł!), gorąco was do tego zachęcam. A ja planuję wreszcie zakończyć swoją przygodę z tą serią w tym roku. 
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia