sobota, 31 października 2015

Podsumowanie października

35

Październik minął mi równie szybko jak wrzesień. Jak widzicie posty na blogu pojawiają się regularnie, więc chyba nie mogę narzekać na swoje rozdysponowanie czasem, ale powoli zbliżają się do mnie te najcięższe dni i zobaczymy. Jestem zadowolona ze swojego październikowego wyniku, opublikowałam 12 postów i przeczytałam 7 książek.

RECENZJE: 5
Syn Neptuna, Rick Riordan
Wybacz mi, Leonardzie, Matthew Quick
Król Kruków, Maggie Stiefvater
Nowy przywódca, Julianna Baggott
Ten below zero, Whitney Barbetti

+ LEKTURY
   Zbrodnia i kara, Fiodor Dostojewski
   Wesele, Stanisław Wyspiański
INNE POSTY: 7
Walka o przetrwanie głównej bohaterki
Sweet Book Tag
Epikbox #2
Relacja: balet "Romeo i Julia"

+ TYDZIEŃ HALLOWEEN
   TOP 5
   Halloween Book Tag
   Halloween - noc czytania

Ten miesiąc był dla mnie pracowity, ale przyniósł mi wiele radości! Nie pamiętam, kiedy miałam tak dobry październik. Zaczęło się od wyjazdu do Lwowa na balet, co było spełnieniem jednego z moich marzeń i teraz nie mogę się doczekać, kiedy będę miała kolejną okazję, aby zobaczyć tancerzy na żywo! Później w środku miesiąca dotarł do mnie Epikbox i cieszyłam się jak dziecko z tego powodu. Nawet nie wiecie, ile frajdy sprawia odkrywanie niespodzianek schowanych w tym cudownym pudełeczku, na żywo wyglądają one jeszcze lepiej niż na zdjęciach, naprawdę warto. Na koniec października zafundowałam Wam Tydzień Halloween, akcja była połączona z pięcioma innymi bloggerkami: Aleją Czytelnika, Minni, Tetianą, Charlotte Andell oraz Michaliną. To była niezła zabawa i byłam strasznie dumna, że razem z dziewczynami mogłam się zająć taką akcją.
Trudno powiedzieć, która książka w tym miesiącu była najlepsza, bo chociaż niektóre bardzo mi się podobały, to jednak nie było tego efektu wow. Najgorszą książką zostaje zdecydowanie Król Kruków Maggie Stiefvater, dla mnie ogromne rozczarowanie tą autorką.
Co Was czeka w przyszłym miesiącu? Z powodu Tygodnia Halloween zostałam zmuszona przesunąć TOP 5 związane z bajkami Disney'a (tak, dalej nie zdradzę Wam, o co dokładnie chodzi) na listopad, ale tym razem możecie być pewni, że się pojawi. Oprócz tego na pewno pojawią się tagi, które w październiku cieszyły się zaskakującą popularnością! W ogóle na stronie zrobił się większy ruch i w przeciągu zaledwie dwóch i pół miesiąca udało nam się przekroczyć magiczną granicę 10 tysięcy wyświetleń! Nawet nie wiecie, jak bardzo to mnie uszczęśliwia i napawa dumą. Dziękuję Wam wszystkim <3

Jaki był Wasz październik? Wydarzyło się coś niezwykłego czy było raczej ciężko? Czekam na Wasze komentarze! 
Czytaj dalej »

czwartek, 29 października 2015

Halloween Book Tag

20
Halloween Book Tag to tag autorski. Zasady są bardzo proste - na karteczkach spisujecie 8 imion bohaterów książkowych, a następnie losujecie jednego do każdej kategorii. Następnie decydujecie, czy dana postać pasuje do tego punktu, czy jest to kompletna porażka. 
UWAGA: Nie ograniczajcie się tylko do postaci przez Was lubianych, wpiszcie też kogoś, kogo nie darzycie sympatią! Zadbajcie o to, by w Waszej liście znalazła się osoba o spokojnym charakterze i kompletny wariat! Im różnorodniej, tym ciekawiej :)
Dla mnie akurat bohaterów z bajek wybrała Minni

Hermiona z Harry'ego Pottera
Carter z Wybranych
Liesel ze Złodziejki książek
Leonard z Wybacz mi, Leonardzie
Hazel z Gwiazd naszych wina
Calvin z Black Ice
Paige z Czas Żniw
Oskar z Oskara i pani Róży

Bohater, z którym straszyłbyś innych
Wylosowałam Hazel. Początkowo nie byłam do tego pomysłu przekonana, ale przecież Hazel miała wspaniały dystans do swojej choroby i do samej siebie, więc dlaczego by nie? Podejrzewam, że namówienie jej na straszenie innych nie trwałoby zbyt długo i mogłaby to być świetna zabawa dla nas obu, gdy małe dzieciaki uciekałyby przed nami z piskiem.

Bohater, który byłby w stanie zrobić ci halloweenowego psikusa
Padło na Hermionę i chyba jest to największa pomyłka tego tagu ;) Ona nie przepadała za żartami bliźniaków i wątpię, by jej podejście mogło się zmienić. Poza tym podejrzewam, że samo Halloween uważała za głupią zabawę i sama nigdy nie brała w niej udziału, pewnie wolała pouczyć się do egzaminu z Transmutacji albo szykować przemowę, którą wygłosi po przejęciu stanowiska Ministra Magii.

Bohater, z którym pójdziesz na halloweenową imprezę
Tym razem wyciągnęłam karteczkę z Oskarem. Nawet nie wiecie, jak bardzo się z tego cieszę! Umożliwienie mu wzięcia udziału w imprezie halloweenowej byłoby wspaniałym przeżyciem, na pewno rozczulającym i wzruszającym. Szczerze mówiąc, nie chciałabym pójść na podobne przyjęcie z nikim innym. 

Bohater, z którym oglądnąłbyś straszny film
Paige i oglądanie strasznego filmu? Trudno powiedzieć. W jej świecie podobne rozrywki nie istnieją, ale mogłoby jej się to spodobać, chociaż to postać, którą trudno rozgryźć. Bardzo chętnie spędziłabym jednak z nią wieczór przed telewizorem z popcornem i Hotelem Transylwanią 2

Bohater, który będzie próbował przejąć kontrolę nad światem w halloweenową noc
Trafiło na Calvina. O booku, nie chciałabym żyć w świecie, w którym rządziłby taki zaborczy, psychopatyczny świr jak Calvin, którego można obwołać mianem najgorszego byłego chłopaka ever. Ale próba przejęcia świata w halloweenową noc bardzo pasuje do jego zepsutego charakteru, dlatego radzę Wam uważać!

Bohater, któremu do twarzy w strasznym przebraniu
Wylosowałam Leonarda. Trudno mi wyobrazić go sobie w strasznym przebraniu, ale hej, przecież on świetnie naśladował aktorów z czarno-białych filmów i znał na pamięć mnóstwo filmowych kwestii Bogarta, a w dodatku na pewno świetnie wyglądał w swojej fedorze, więc mógłby wcielić się w rolę jakiegoś potwora równie umiejętnie! Trzeba by było go jeszcze nakłonić do wyjścia, ale wydaje mi się, że gdyby się postarał, mógłby wygrać konkurs na najlepszy kostium halloweenowy.

Bohater, który będzie bał się wyjść tej nocy z domu
Carter to nie jest raczej typ, który czegoś się boi. Zawsze otwarcie mówi to, co myśli i nie pozwala sobą pomiatać. W dodatku wielokrotnie mierzył się z bandziorami i wychodził z tych starć zwycięsko, więc nie sądzę, by bał się wyjść tej nocy z domu. Chyba że o czymś nie wiemy i tak naprawdę Carter to samainofob (tak, takie słowo istnieje i oznacza osobę, która panicznie boi się święta Halloween; prawda, że fajne?).

Bohater, który z natury nie pasuje do przerażającego motywu Halloween
Wypadło na Liesel. Miała ona świetną wyobraźnię dzięki przeczytanym książkom, ale wydaje mi się, że Liesel po prostu nie pasuje do Halloween - przez wszystkie przykre doświadczenia, które ją dotknęły w życiu i przez to wszystko, co widziała już w młodym wieku, zbyt szybko musiała dojrzeć i pewnie nie znalazłaby w Halloween nic interesującego. Ale trudno ją winić.

Jeżeli nie macie jeszcze planów na Halloween, polecam Wam zrobienie tego tagu, skorzystanie z czegoś z mojego TOP 5 lub oczywiście wzięcie udziału w Nocy Czytania organizowanej przeze mnie i przez pięć innych blogerek książkowych! 

Czytaj dalej »

wtorek, 27 października 2015

TOP 5 na Halloween

24
Jak pewnie już wiecie, nie jestem typem osoby, który lubi się bać. Trzymam się z dala od wszelkich horrorów, zarówno tych książkowych, jak i filmowych. Dlatego nie dziwię się Wam, że nie wierzycie, abym potrafiła polecić coś dobrego na Halloween, ale uważajcie, może uda mi się Was zaskoczyć! To, że nie przepadam za mrożącymi krew w żyłach horrorami wcale nie znaczy, że nie lubię zombie, wampirów, psychopatów, czarownic czy innych stworzeń, które teoretycznie powinny budzić lęk. Wręcz przeciwnie, uwielbiam je wszystkie! Więc chociaż moje zestawienie nie będzie typowym, przerażającym TOP 5 na Halloween, na pewno znajdzie się w nim wszystko, co potrzebne. 

Anna we krwi
Tę książkę czytałam już trochę temu, ale wciąż pamiętam, że niektóre fragmenty były naprawdę przerażające. Nie jest to typowa książką horror, jest w niej więcej typowego dla young adult romansu niż scen grozy, ale momenty, w których klątwa przejmowała kontrolę nad Anną będącą duchem potrafiły sprawić, że serce waliło mi w piersi jak oszalałe. W końcu nie bez powodu zyskała przydomek we krwi. Wydaje mi się, że ta książka idealnie wpasowuje się w ideę zwłaszcza starego Halloween, gdy duchy dzieliło się na dobre, przyjmowane do domów, i złe, odstraszane. Anna do biedna, obarczona klątwą dziewczyna, której po prostu nikt nie chciał, ale gdy się wkurzy... z takim duchem nie chcielibyście zadzierać. 

Hotel Transylwania
Tak, zdaję sobie sprawę, że to bajka i w zasadzie nie ma w niej nic przerażającego, ale idealnie wpasowuje się w klimaty Halloween! Można znaleźć w niej wszelkiej maści potwory - są tutaj szkielety, Frankenstein, mumie, wilkołaki, Wielka Stopa, a nawet sam hrabia Dracula! To istne zbiorowisko potwornych gości, którzy zamiast okrzyków grozy wzbudzają raczej wybuchy śmiechu i są tak sympatyczni, że trudno odwrócić wzrok od ekranu. To zdecydowanie najlepsza opcja dla tych, którzy fanami prawdziwych horrorów raczej nie są, ale chcieliby się wczuć w atmosferę Halloween. Ja polecam z całego serca!

Muzyka The Murder z Psychozy Alfreda Hitchocka 
To już jest klasyka. Film z 1960 roku, a i tak wszyscy znają tę melodię i kultową scenę zabójstwa pod prysznicem, te dwie rzeczy są ze sobą nierozerwalnie połączone. Mimo upływu tylu lat, ta muzyka wciąż budzi we mnie niepokój. Moja siostra ma ją ustawioną na dzwonek w telefonie i za każdym razem, gdy ktoś do niej dzwoni, dostaję zawału. Chyba nie ma żadnego innego utworu, który równie mocno kojarzyłby mi się z przerażeniem, horrorem, a więc także z samym Halloween. Gdybym była kiedyś sama w domu i brała prysznic, a ktoś puściłby tę piosenkę, na pewno umarłabym ze strachu.

Carrie
Ta książka ma już więcej wspólnego z horrorem niż poprzednie propozycje, ale skoro ja dałam radę, inne osoby nieprzepadające za nimi też powinny. Wybrałam Carrie, ponieważ jest najbardziej znaną powieścią Kinga i prawdopodobnie każdy powinien się z nią zapoznać, aby się dowiedzieć, czy taka tematyka do niego przemawia i czy odpowiada mu styl pisania autora. Przyznam szczerze, że Stephen King nie wywiera na mnie zbyt dobrego wrażenia - do tej pory przeczytałam cztery czy pięć jego książek i każda kolejna była gorsza od poprzedniej. Z tych przeczytanych najbardziej lubię jego Wielki marsz, który napisał pod pseudonimem, ale nie jest on horrorem, za to Carrie znajduje się na drugim miejscu listy i postanowiłam ją Wam polecić, bo jeśli zaczynacie przygodę z Kingiem, wydaje mi się, że najlepiej byłoby sięgnąć właśnie po tę książkę. Powstał również film, w którym główną rolę zagrała Chloe Grace Moretz, ale jeszcze go nie widziałam. 


Miasteczko Halloween
Czy jest lepszy sposób, by cieszyć się Halloween, niż oglądnąć bajkę Tima Burtona opowiadającą historię Jacka Skellingtona, króla straszenia, który wraz z dziesiątkami potworów mieszkających w miasteczku Halloween przygotowuje przez cały rok najstraszniejsze numery, aby w Święto Duchów szaleć i przerażać kogo popadnie? Przynajmniej do czasu, gdy znajduje drzwi wiodące do Miasteczka Bożego Narodzenia i postanawia urządzić własne święta Bożego Narodzenia. Ta historia ma iście burtonowski klimat - to połączenie animowanego musicalu z groteskową czarną komedią, a do tego zaprawiony elementami horroru. A soundtrack jest po prostu wspaniały! Według mnie idealnie wpasowuje się w klimat Halloween.

To zaledwie ułamek tego, co można robić w Halloween! Możecie pójść na jakąś imprezę, ale ja sama polecałabym jeszcze upieczenie przepysznych słodkości z dyni albo przystrojenie babeczek w unikatowy sposób. Dla tych największych entuzjastów pozostaje jeszcze przebieranie się lub tworzenia arcydzieł podczas wykrawania dyni. Ja sama chyba jednak postawię na oglądnięcie Miasteczka Halloween, a potem czas na Noc Czytania (jeśli jeszcze nie zgłosiliście udziału, wciąż możecie to zrobić, gorąco zachęcam!) z książką, którą chciałam przeczytać od dłuższego czasu, ale ta Noc Czytania w Halloween dopiero dała mi impuls do jej kupna - zdecydowałam się na Wypowiedz jej imię Jamesa Dawsona. A Wy jakie przerażające książki jeszcze mi polecicie? Co robicie w Halloween? 
Czytaj dalej »

poniedziałek, 26 października 2015

Tydzień Halloween

17
Jak wszyscy pewnie od dawna wiecie, w sobotę wypada Halloween. Z tej okazji razem z pięcioma innymi bloggerkami: Aleją CzytelnikaMinniTetianąCharlotte Andell oraz Michaliną przygotowałyśmy dla Was trochę atrakcji. Tydzień Halloween będzie trwał od dzisiaj, czyli 26 października do 1 listopada i warto brać w nim udział (przynajmniej mam taką nadzieję. Czeka na Was u mnie TOP 5 na Halloween, czyli zestawienie najlepszych książek, filmów i muzyki na ten dzień w roku, a także nasz autorski Halloween Book Tag oraz zorganizowana przez nas Noc Czytania, która będzie trwała od 21:00 31 października do 4:00 1 listopada. Jeżeli jesteście chętni, wpadnijcie TUTAJ, im nas więcej, tym lepiej! Gwarantujemy dobrą zabawę i wsparcie w najstraszniejszych momentach, oprócz tego śmiało wypisujcie Wasze typy na Halloween, może komuś to pomoże w znalezieniu odpowiedniej książki.

Teraz trochę o genezie Halloween, ale nie będę Was zanudzać, obiecuję. 
Halloween wywodzi się z celtyckiego święta na powitanie zimy nazywanego Samhain. Ponad dwa tysiące lat temu w Anglii, Irlandii, Szkocji, Walii i północnej Francji w ten dzień żegnano lato, witano zimę oraz obchodzono święto zmarłych. Kapłani celtyccy wierzyli, że w dzień Samhain zacierała się granica między zaświatami a światem ludzi żyjących, zaś duchom, zarówno złym, jak i dobrym, łatwiej było się przedostać do świata żywych. Duchy przodków czczono i zapraszano do domów, złe duchy zaś odstraszano poprzez zakładanie dziwnych strojów i masek. Symbolem święta Halloween były noszone przez druidów czarne ubrania oraz duże rzepy, ponacinane na podobieństwo demonów. Ważnym elementem obchodów Samhain było również palenie ognisk. Paląc chciano dodawać słońcu sił do walki z ciemnością i chłodem. Wokół ognisk odbywały się tańce śmierci. 
Po 835 roku pod wpływem chrześcijaństwa zwyczaj zaczął zanikać, gdy uroczystość Wszystkich Świętych została przeniesiona z maja na 1 listopada. Irlandzcy imigranci sprowadzili tradycję do Ameryki Północnej w latach 40 XIX wieku. Nazwa Halloween jest najprawdopodobniej skróconym All Hallows' E’en, czyli wcześniejszym „All Hallows' Eve” – wigilia Wszystkich Świętych.

Obchodzicie jakoś specjalnie Halloween czy raczej trzymacie się od niego z daleka? Lubicie mroczne klimaty grozy? Dajcie znać w komentarzach, co sądzicie o Tygodniu Halloween i Nocy Czytania :)
Czytaj dalej »

piątek, 23 października 2015

Ten below zero, czyli dziewczyna z przeszłością spotyka chłopaka bez przyszłości

21

Na Ten below zero natknęłam się zupełnie przypadkiem w Internecie. Opis brzmiał zachęcająco, a okładka wyglądała wystarczająco dobrze, by na dłużej przykuć moją uwagę. Zapowiadało się na przyjemną lekturę zabarwioną tajemnicą i niebezpieczeństwem, ale oczekiwania nie zawsze mają coś wspólnego z rzeczywistością. 

Parker się nie wychyla. Od czasu napaści, która zostawiła po sobie na jej ciele szpecące blizny, zamknęła się w sobie, pozbywając wszelkich uczuć z wyjątkiem irytacji. Jest obojętna na wszystko i wszystkich, obserwuje, jak inni żyją, ale sama zrezygnowała z życia. Wszystko się zmienia, gdy ktoś pomylił numer telefonu i wysłał jej wiadomość tekstową. Parker pozwoliła sobie na wyjście ze strefy komfortu i w ten sposób spotkała Everetta - bezczelnego, aroganckiego chłopaka, który umiera z powodu raka i nie chce z nim walczyć. Stara się spędzić swoje ostatnie dni żyjąc pełnią życia i do tego samego zmusza Parker - zaczyna wzbudzać w niej emocje, które już dawno pogrzebała, a także pomaga zmierzyć się z demonami, o których sądziła, że skutecznie je stłamsiła w swojej pamięci.

Zainteresowałam się tą książką, bo blizny, wyparte wspomnienia i umieranie zapowiadały prawdziwy dramat oraz trudne do opanowania emocje. Kiedy zaczynałam czytać, oczekiwałam czegoś niebanalnego, może trochę szokującego i w pewnym stopniu mrocznego. To prawda, że książki z gatunku New Adult mają określony klimat oraz rozwijają się w podobny sposób, ale taki dodatek byłby czymś, co nadałby tej książce niepowtarzalnego charakteru. Musicie więc rozumieć, jak bardzo się zawiodłam, gdy okazało się, że to już było. W dodatku niemal w identycznej odsłonie. Ten below zero i Na krawędzi nigdy to powieści, które są jak dwie krople wody, przy czym ta druga jest lepsza. Mamy tu dziewczyny z trudną przeszłością, które zamknęły się na nowe doświadczenia, podjętą pod wpływem chwili decyzję o podróży samochodem w nieznane z prawie obcym facetem, wypróbowywanie własnych granic, poszukiwanie siebie. Jest jeszcze jeden istotny szczegół w fabule, który występuje w obu książkach, ale nie mogę go tu przytoczyć, bo o ile w Ten below zero pojawił się on od razu, w Na krawędzi nigdy został ujawniony pod koniec. To, jak bardzo te dwie pozycje są do siebie podobne, aż raziło po oczach i niezmiennie mnie irytowało. 

Ten below zero miało potencjał. Naprawdę. Miałam jednak wrażenie, że czasami autorka nie wiedziała, o czym tak naprawdę pisze i co z tym chciałaby zrobić. Trzy czwarte wszystkich dialogów w książce to te same kwestie tylko wypowiedziane w nieco inny sposób, jakby Barbetti nie potrafiła wymyślić żadnej nowej ciętej riposty. Czytanie w kółko identycznych dialogów stało się z czasem bardzo męczące, podobnie jak przemyślenia Parker, które opierały się na schemacie nic nie czuję, wszystko jest mi obojętne i tak dalej. Autorka poruszyła w swojej książce bardzo poważne problemy - sposób radzenia sobie z traumą, umieranie na raka czy alkoholizm, ale wszystkie z nich potraktowała powierzchownie. Miały one stanowić jedynie tło, które dodałoby odpowiedniego dramatyzmu. Zwłaszcza problem alkoholizmu został potraktowany z góry i wypadło to dość nierealistycznie. To wszystko, co na samym początku zwróciło moją uwagę, nie zostało w odpowiedni sposób rozwinięte, a szkoda, bo wierzę, że dzięki temu książka byłaby o niebo lepsza. 

Trudno mi powiedzieć, co czuję względem bohaterów. Czasami nie rozumiałam wyborów Parker i Everetta, zdarzało się, że naprawdę miałam ich dość, zwłaszcza na początku ich znajomości wszystko wypadało sztucznie. Parker to niby dziewczyna z zasadami, których się kurczowo trzyma, ale od samego początku łamie wszystkie reguły dla chłopaka, którego nawet nie zna. Jej ciągła irytacja i niechęć były momentami nie do wytrzymania, podobnie jak jej niezdecydowanie oraz wycofanie. Everett przez ponad połowę książki był nieprzyjemnie płaski, ale za to w drugiej części zaczął nadrabiać i nabrał trochę życia. Plusem jest zdecydowanie to, że mają swoje wady, znają je i nie próbują się na siłę zmieniać, raczej nawzajem otworzyć na nowe możliwości.

Jak na razie nie zarysowałam Wam zbyt pochlebnego obrazu tej książki, ale zdarzają się magiczne momenty, na które warto czekać i piękne cytaty, które warto przeczytać. Może nie wywołują łez, nie powodują dreszczy, ale są takie kwestie, które mają czar w sobie i trudno o nich zapomnieć. Zakończenie może jest przesłodzone i mało realistyczne, ale kogo to obchodzi?

Ten below zero to powieść nierówna. Początek jest mdły i męczący, ale im dalej brnie się w fabułę, tym coraz więcej zaskakujących rzeczy się odkrywa i tym bardziej kibicuje się tej dwójce. To nie jest książka wybitna. Nie jest też do końca dobra, ale zawiera w sobie fragmenty, które porywają i niezwykle oddziałują na czytelnika. Ten below zero ma niecałe 250 stron, dlatego jeżeli macie chwilę wolnego czasu i chęć na niezobowiązującą lekturę, możecie spróbować poznać historię Parker i Everetta.
5/10
Czytaj dalej »

wtorek, 20 października 2015

Nowy przywódca, czyli życie po nuklearnym wybuchu

10
Nowy przywódca długo kurzył się na półce. Byłam zachwycona pierwszą częścią, niesamowitym światem, jaki stworzyła autorka, ale kiedy upolowałam Nowego przywódcę, było już wiadomo, że trzecia część nie zostanie wydana w Polsce. Byłam tak załamana tym faktem, że pozwoliłam książce przeleżeć ponad rok, może nawet i dłużej, aż stwierdziłam, że muszę się dowiedzieć, jak potoczą się dalsze losy bohaterów, nawet jeśli później miałam mieć złamane serce z powodu niewydanego finału. 

Układ sił ulega zmianie. El Capitan powoli tworzy armię, aby wystąpić przeciwko Kopule. Pressia wraz z Bradwellem usiłują rozgryźć tajemnice zawarte w Czarnej Skrzynce, które mogą przyczynić się do uratowania wielu istnień ludzkich, a wszystko nieustannie łączy się z pracą jej matki, Siódemką oraz Ellerym Willuksem. Podążając za wskazówkami, rusza w drogę tam, gdzie nie prowadzą żadne mapy. Willuks za to nie cofnie się przed niczym, by odzyskać syna i podstępem zmusza Partridge'a do powrotu pod Kopułę, gdzie chłopak będzie musiał zmierzyć się z największym dotychczas wyzwaniem. Jeśli Pressi i Partridge'owi się powiedzie - uratują świat, jeśli nie - ludzkość zapłaci przerażającą cenę.

Początek był trudny, ale nie dlatego, że Nową Ziemię czytałam dwa lata temu - wraz z posuwaniem się fabuły do przodu przypominałam sobie coraz więcej szczegółów z pierwszej części, co tylko świadczy o tym, jakie wrażenie musiała na mnie wywrzeć. Skakanie co rozdział z jednej narracji do drugiej i nieco wlekąca się akcja sprawiły, że wbicie się w historię i odnalezienie jej rytmu trochę mi zajęło, ale z kolejnymi stronami na nowo zakochiwałam się w trudnym, brutalnym, nieco mrocznym świecie przedstawionym przez Juliannę Baggott. Po przekroczeniu stu pięćdziesięciu stron, które szły mi dość opornie, zostałam na dobre wessana w fabułę Nowego przywódcy i z zapartym tchem śledziłam dalsze losy bohaterów.

Co zabawne, moje podejście do postaci uległo zmianie o sto osiemdziesiąt stopni po przeczytaniu Nowego przywódcy. O ile w pierwszej części nie przepadałam za Lydą, która nadal ma swoje słabsze momenty, i El Capitanem, o tyle w drugiej zyskali moją sympatię, zwłaszcza Cap tworzący nierozerwalną całość wraz z Helmudem. Powoli zaczyna on odkupywać swoje winy, uczy się postępować właściwie i odkrywa w sobie emocje, o których istnieniu wcześniej nie miał pojęcia. Nie stał się jednak cnotliwym harcerzykiem, nie zmienił się nagle we wspaniałego, oświeconego mężczyznę, ale stara się i chyba za te niedoskonałości, rysy na jego wizerunku, najbardziej go lubię. Za to postaci, które wcześniej darzyłam sympatią, straciły swój czar, zwłaszcza Pressia, która w tej części zachowuje się zbyt dziecinnie. Dalej podziwiam ją za hart ducha połączony z łagodnością, ale nie zmienia to faktu, że jej zachowanie, zwłaszcza w pierwszej połowie książki, było denerwujące. Partridge'a wciąż nie lubię i nie sądzę, bym kiedykolwiek miała się do niego przekonać, chociaż pod koniec zyskał nieco w moich oczach. Niezmiennie moim ulubionym bohaterem pozostaje Bradwell. Podoba mi się jego nieustępliwość w dążeniu do celu, inteligencja oraz zapał, a także wsparcie, jakie okazuje Pressii, którą stara się chronić podczas podejmowanych przez nią ryzykownych zadań.

Nowy przywódca skupia się tym razem na tajemnicach przeszłości związanych z Wybuchem i Willuksem. Ten wątek niesamowicie przypadł mi do gustu, nadawał książce tylko dodatkowego smaczku i sprawiał, że wierciłam się niespokojnie na łóżku, czekając na wstrząsające rozwiązanie. Trochę mi tego zabrakło, ale jak dla mnie dążenie do rozwiązania zagadki było wystarczającą nagrodą samą w sobie. Przez cały czas narastało we mnie bliżej nieokreślone uczucie związane z Nowym przywódcą, którego nie potrafię wytłumaczyć; było to coś w rodzaju zdenerwowania, które sprawiało, że każdą scenę przeżywałam równie mocno co bohaterowie, śledziłam ich wzloty i upadki, niejednokrotnie mając ciarki oraz gęsią skórkę. Po długiej przerwie obawiałam się, że Świat po Wybuchu nie wciągnie mnie tak bardzo jak za pierwszym razem, że lekturę odbiorę zupełnie inaczej i będę strasznie zawiedziona, ale okazało się, że niepotrzebnie się bałam. Julianna Baggott pisze w tak lekki i hipnotyzujący, że bezboleśnie odnalazłam się w jej książce nawet po dwóch latach.

Nowy przywódca to emocjonująca i porywająca książka, przy której ciężko się nudzić. Czyta się ją szybko i nie można się od niej oderwać, bo porusza do głębi, choć czasem uzmysławiałam sobie to dopiero w momencie, w którym musiałam odłożyć powieść na bok. Mimo to zakończenie nie było dla mnie satysfakcjonujące i najchętniej od razu sięgnęłabym po trzecią część, która niestety nie została wydana w Polsce. Zachęcam jednak Was wszystkich do zapoznania się z dwoma częściami trylogii Świat po Wybuchu, bo jest ona fenomenalna.

8/10
Czytaj dalej »

niedziela, 18 października 2015

Relacja: balet "Romeo i Julia" w Operze Lwowskiej

20
Zacznę dość nietypowo, bo od pytania: spełniacie swoje marzenia? Czy pozostają one na zawsze w sferze nieosiągalnej? A może macie plan, jak je spełnić i uparcie do niego dążycie, aż osiągniecie swój cel?
Czytaj dalej »

piątek, 16 października 2015

Epikbox #2

38
Cześć wszystkim! Dzisiaj jestem niezwykle szczęśliwa, bo dotarł do mnie box subskrypcyjny, który zamówiłam pod koniec sierpnia i od tamtego czasu właściwie odliczałam dni do momentu, w którym w końcu go otrzymam! Nawet nie wiecie, jak bardzo byłam nakręcona, bo nie udało mi się zdobyć pierwszego Epikboxa, a gdy zobaczyłam, jakie cudeńka skrywał, nie mogłam się powstrzymać i zamówiłam pudełko. Muszę przyznać, że miałam dużego farta - czekałam na moment ujawnienia tematyki ze złożeniem zamówienia, aż coś mnie tknęła wieczorem 31 sierpnia. Wchodzę i patrzę, a tam do sprzedania pozostał tylko jeden box! Myślałam, że dostanę zawału, ale załapanie się na ostatnie pudełko było moim szczęśliwym trafem. Dzisiaj pokażę Wam, co pojawiło się w październikowym boxie o tematyce Professional. 

Tak dobrze zgadliście, to mój nowy ulubiony kubek! 
Herbata mnie niesamowicie rozbawiła, bo wiadomo, że trudno być profesjonalnym czytelnikiem bez kubka wypełnionego gorącą herbatą! Do tego kocyk i lampka i jest wprost idealnie.
Ołówki z napisem I love books, bo dlaczego by nie? Nowe stałe wyposażenie mojego piórnika!
Zakochałam się w tym notesie, jest wspaniały nie tylko na zewnątrz, ale także w środku, gdzie znajdzie się niesamowicie przydatne rubryki zwłaszcza dla recenzentów, ale także dla zwykłych czytelników. Już go uwielbiam i nie mam zamiaru się z nim rozstawać na ani minutę.
Do tego oczywiście zakładki, bez których trudno się obejść i voucher na zakupy w sklepie epikboxa! Mam zamiar go za niedługo wykorzystać, bo sprzedawane tam magnetyczne zakładki są zbyt piękne, bym potrafiła się im oprzeć.
Na koniec najważniejszy składnik całego boxa, czyli oczywiście książka. Spodziewałam się innej, ale powiem Wam, że z tej cieszę się jeszcze bardziej, bo strasznie chciałam ją przeczytać, a ostatnio nawet więcej o niej myślałam. Recenzji na pewno możecie się spodziewać niebawem!
To tyle! Na koniec zostało mi trochę śnieżku, którym się bawiłam, bo ze mnie jest duży dzieciak ;)

Jak Wam się podoba Epikbox? Udało Wam się go kupić czy nie załapaliście się na niego? Ja jestem zauroczona całym pudełkiem, po prostu już uwielbiam wszystkie rzeczy, które w nim znalazłam i nie mogę się doczekać kolejnego boxa, bo zdecydowanie je kupię!
Czytaj dalej »

środa, 14 października 2015

Sweet Book Tag

34

Zostałam do tego słodkiego tagu nominowana przez A. z chaosu myśli, za co bardzo jej dziękuję, bowiem idealnie on do mnie pasuje - kocham wszystkie desery, a przecież książki i słodkości to jeden z najlepszych przepisów na szczęście!

1. Donut - książka, której czegoś zabrakło
Mogłabym wymienić mnóstwo takich książek i pewnie nie starczyłoby mi na to miejsca w tym poście. W następnych kilku pewnie również nie. Może jestem zbyt krytyczna, może czepiam się szczegółów, ale często czegoś mi w danej książę brakuje. Postawiłam jednak w tym punkcie na Czerwoną królową Victorii Aveyard. Wielu się nad nią zachwyca, ale ja muszę przyznać z bólem serca, że nie była to książka wyjątkowa, chociaż niewiele jej zabrakło. Polubiłam główną bohaterkę, Mare, pozostałe postaci również, co ostatnio rzadko mi się zdarza, więc to ogromny plus. Zakochałam się w świecie podzielonym na Srebrnych i Czerwonych, niesamowicie przypadł mi on do gustu, był wręcz magiczny. Do tego mocne zakończenie i mogłoby się wydawać, że mamy powieść idealną. Więc czego zabrakło? Oryginalności wątków. Fabuła była momentami schematyczna i nie zaskakiwała. Victoria Aveyard ma jednak potencjał i czuję, że druga część może powalić mnie na kolana, ale w Czerwonej królowej znalazłam za dużo utartych schematów, by się nią w pełni zachwycić. 

2. Pudding - książka z rozlazłym bohaterem
Szukając Alaski posiada jednego z najgorszych głównych bohaterów, z jakimi miałam nieprzyjemność się zetknąć. Po prostu rozpacz. Przez większość czasu Miles, który nieprzypadkowo zyskał przezwisko Klucha, tak bardzo mnie irytował swoim niezdecydowaniem, że nie mogłam się skupić na treści, bo był niestety pierwszoosobowym narratorem. Ten chłopak był nudny aż do przesady, banalny i jego niby głębokie przemyślenia nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Był zbyt nijaki i rozlazły. Naprawdę z trudem przebrnęłam przez tę powieść Greena, a wszystko to zasługa niezawodnie przewidywalnego Milesa.

3. Lody - książka, która zamroziła krew w żyłach
Zacznę od tego, że nie jestem osobą, która lubi się bać i za żadne skarby świata nie oglądnęłabym horroru. W przypadku książek jest nieco inaczej, bo chociaż nie czytam typowych thrillerów, to jednak lubię od czasu do czasu poczuć podobny dreszczyk emocji. Krew w żyłach zdecydowanie zamroził mi Dan Wells swoją książką Pan Potwór. Jest to druga część trylogii opowiadającej o nastoletnim chłopaku, który ma wszystkie typowe cechy seryjnego mordercy. Do tej pory trzymał swoją mroczną stronę natury pod kluczem, ale musiał spuścić ją ze smyczy, gdy w jego miasteczku pojawił się demon. O ile pierwsza część nie była aż tak przerażająca, o tyle druga sprawiła, że cały czas miałam ciarki. Również Black Ice sprawił, że krew zamarzła mi w żyłach i to nie tylko z powodu trudnych warunków podczas śnieżycy w górach. Sądziłam, że to będzie taka sobie młodzieżówka, ale były momenty, podczas których serce biło mi szybciej niż powinno. 
Do tej kategorii zaliczam również Wybacz mi, Leonardzie, ale był to inny rodzaj strachu. Strachu przed tym, co może się wydarzyć, gdy dorośli będą odwracali wzrok, ignorując wszystkie sygnały. Co może się wydarzyć, gdy dziecko zostanie pozostawione same sobie. Co może się wydarzyć, bo społeczeństwo to bezuczuciowy twór, który nie rozumie inności, nie okazuje litości ani współczucia zwłaszcza tym, którzy nie pasują. To inny strach niż w przypadku dwóch pierwszych książek, ale jest o wiele bardziej prawdziwy i przez to bardziej przerażający. 

4. Czekolada - książka, którą możesz czytać w kółko i w kółko, książka, która nigdy się tobie nie znudzi
Mój wybór mnie samą zaskoczył, ale jest to Dar Julii Tahereh Mafi, czyli finalny tom całej trylogii. Wszyscy, którzy czytali, na pewno mnie zrozumieją. To całkowity obrót o 180 stopni. I Warner <3 Chyba nie muszę dodawać więcej? On jest tak słodki i kochany, a przy tym wciąż pozostaje w dużej mierze sobą i nie próbuje udawać nikogo innego. To dzięki niemu mogę czytać tę książkę w kółko i w kółko, a ona mi się nie nudzi, bo... nie. Przeczytacie to zrozumiecie, naprawdę. Trzecia część nie ma właściwie nic wspólnego z beznadziejnym pierwszym tomem, mogę Wam to obiecać i trudno jej nie pokochać.

5. Ciastko - książka, która złamała ci serce
Niektóre książki łamią ci serce od momentu, w którym zaczniesz je czytać, aż do samego końca. Nie ma chwili, byś nie słyszała trzasku rozrywanego na drobne kawałeczki serduszka i taką powieścią było dla mnie Morze spokoju Katji Millay. Jeśli ktoś zapyta mnie kiedykolwiek o książkę, która nie pozwala o sobie zapomnieć, która zostawia cię z kacem na długo, przez którą snujesz się jak zombie po domu i nie możesz spać, to powiem mu właśnie o niej. Również Złodziejka książek Markusa Zusaka prowadzi do podobnego stanu i gwarantuję, że równie trudno się z niego wyrwać.
Są też takie książki, po których nie spodziewasz się emocjonalnego bólu, ale on nadchodzi wraz z emocjonalnym zakończeniem, które dosłownie cię niszczy. Mówię tutaj o Patriocie, finale trylogii Legenda Marie Lu. Do tej pory nie mogę się otrząsnąć, po prostu nie wierzę, że autorka to zrobiła. I chyba absolutny mistrz zakończeń łamiących serce, czyli Baśniarz Antonii Michaelis. To tak, jakby dać czytelnikowi ciastko, a później je zabrać i jeszcze kopnąć go w brzuch. 

6. Cukierek - ulubiona krótka książka tudzież książka z dzieciństwa
Ania z Zielonego Wzgórza Lucy Maud Montgomery. Kiedy byłam mała, uwielbiałam Anię, z wypiekami na twarzy oglądałam kolejne jej przygody na ekranie telewizora, a pierwszą część jej przygód przeczytałam wielokrotnie. Chyba można powiedzieć, że już jako dzieciak utożsamiałam się z główną bohaterką, chciałabym być taka sama jak ona i chodziłam po domu, sypiąc cytatami. Do tej pory pamiętam moje wyobrażenie o scenie, w której Ania i Mateusz przejeżdżają przez Aleję jabłoni.

7. Tort - najcudowniejsza książka, która zawsze wprawia cię w dobry nastrój i której niczego nie brakuje
To było trudne pytanie, bo z reguły książki, które są najcudowniejsze jednocześnie prędzej cię niszczą, niż wprawiają w dobry nastrój, ale jest jedna książka, która idealnie wpasowuje się do tej kategorii. Mam na myśli Prawie jak gwiazda rocka Matthew Quicka. Chyba nie ma drugiej książki, która wprawiłaby mnie w równie dobry nastrój, a przy tym niosła ze sobą głębokie przesłanie, dotykała wielu problemów i była po prostu dobra. Niczego jej nie brakuje i w zasadzie jestem w stanie ją sobie wyobrazić w formie tortu - czekoladowy biszkopt rozpływający się w ustach, trochę orzechów, które stanowiłyby niespodziankę i symbolizowały przeszkody, z jakimi Amber musiała się zmierzyć, pyszna masa wspierających przyjaciół z dodatkiem gorzkiej czekolady, bo życie nie zawsze ma słodki smak i kokos, bo to mój ulubiony dodatek do wszystkich deserów. I duża ilość polewy z lukru, ponieważ nie da się ukryć, że ta powieść bywa momentami po prostu urocza i zostawia z sercem wypełnionym miłością, wdzięcznością i nadzieją.

Teraz czas na nominacje! Słodkości wędrują do: Alei Czytelnika, Clevleen, Minni, Judyty, Marty, Ellie.
P. S. Z dzisiejszym dniem na blogu pojawił się nowy szablon. Mam nadzieję, że Wam się podoba i że teraz będzie już wszystko w porządku, bo wcześniej niektórzy nie widzieli treści. 
Czytaj dalej »

niedziela, 11 października 2015

Król Kruków, czyli magia, która (nie) urzeka

28

Z Maggie Stiefvater spotkałam się już przy okazji Wyścigu śmierci, który całkowicie mnie zauroczył; nie tego spodziewałam się po tej książce, ale wizja, którą przedstawiła mi autorka, urzekła mnie do tego stopnia, że wiedziałam, iż muszę sięgnąć po jej kolejne powieści. Król Kruków wydawał mi się być dobrym wyborem, bo chciałam się przekonać, jak pisarka poradziła sobie w realiach fantastycznych.

Blue pochodzi z rodziny wróżek, ale sama nie posiada daru jasnowidzenia. Jest wzmacniaczem potęgującym moce innych. Gansey, Adam i Ronan to trójka przyjaciół, która chodzi do elitarnej szkoły dla chłopców, razem obsesyjnie wręcz poszukują tajemniczych linii mocy legendarnego Króla Kruków, Glendowera. Losy Blue i chłopców krzyżują się ze sobą, co ciągnie za sobą konsekwencje, z których nawet oni sami nie do końca zdają sobie sprawę. Ich ciche miasteczko zamienia się w miejsce rozgrywki, gdy Blue okazuje się być elementem, którego chłopcy tak długo szukali i który w końcu przybliża ich do rozwiązania tajemnicy Glendowera. Ale nie tylko oni interesują się liniami mocy i nagrodą przepowiedzianą za wybudzenie z wiecznego snu Króla Kruków...

Znowu dałam się podejść. Spodziewałam się czegoś innego po tej książce, a dostałam od Maggie Stiefvater coś zupełnie odmiennego. Tym razem jednak nie było to miłe zaskoczenie, raczej twarde lądowanie. Początek dłużył mi się niesamowicie, głównie przez rozległe opisy, które wydawały się donikąd nie prowadzić. Na rozwój akcji musiałam czekać ponad sto pięćdziesiąt stron, a i wtedy niewiele tak naprawdę zaczęło się dziać. Autorka skakała z wątku na wątek, nie skupiając się na niczym konkretnym i chociaż potem niektóre fragmenty nabrały sensu, inne od początku niepotrzebnie utrudniały wbicie się w fabułę. Maggie Stiefvater chciała stworzyć coś rozbudowanego i kompletnego, ale przesadziła i w dużej mierze książka okazała się być o niczym. Częściowo ten mankament jest rekompensowany przez niezwykły klimat całej historii. Od samego początku powieść roztacza wokół siebie aurę magii i tajemnicy. Te magiczne rytuały, duchy, przepowiednie oraz wróżki sprawiły, że atmosfera jest naprawdę niesamowita i z chęcią zanurzyłam się w tych szczegółach, to właśnie dla nich przerzucałam kolejne strony. Żałuję jednak, że magia nie była jeszcze bardziej widocznym wątkiem, ponieważ sam Król Kruków i legendy z nim związane nie wywarły na mnie takiego wrażenia.

Bohaterowie również nie wzbudzili we mnie pozytywnych odczuć. Są albo mdli, albo przerysowani. Co prawda za każdym z nich kryje się inna, ciekawa przeszłość, którą chciałoby się jak najszybciej odkryć i razem jako grupa stanowią naprawdę interesujące zbiorowisko, ale gdy popatrzy się na każdego z osobna, wtedy pojawiają się pierwsze zgrzyty. Blue to typowa szara myszka z przedmieścia, która czuje się nieco wykluczona z rodzinnego kręgu, Adam to cichy, wycofany, biedny chłopak z przerostem dumy, który chce wszystkim naokoło udowodnić własną wartość, Ronan za to stanowi doskonały przykład nieokrzesanego buntownika. Na końcu mamy Gasney'a, czyli prawdziwego przywódcę, a do tego przystojniaka, który nie zdaje sobie sprawy z tego, że jego przeznaczenie zostało już przypieczętowane. Autorka posiłkowała się znanymi schematami i niewiele wprowadziła od siebie, co w połączeniu z genialnie tajemniczą aurą staje się niezwykle widoczne i tandetne. Najbardziej interesującą postacią jest chyba Noah, który jednak został zepchnięty na dalszy plan.

Król Kruków pod wieloma względami rozczarowuje. Omal nie przegapiłam zakończenia, bo punkt kulminacyjny nie wywarł na mnie żadnego wrażenia, zero jakichkolwiek gwałtownych emocji. Postaci zostały oparte na utartych schematach, a legendy, choć na początku intrygujące, z czasem stały się nużące. Obok tych wad można jednak znaleźć kilka zalet, jak choćby magiczny klimat, który pojawia się w książce czy zagadki z przeszłości. W ostatecznym rozrachunku nie jest to jednak powieść, która porywa, ale stanowi raczej mocno rozbudowany wstęp do dalszych przygód. Czy sięgnę po drugi tom? Trudno powiedzieć, bo Maggie Stiefvater zawiodła mnie tą powieścią.

4/10
Czytaj dalej »

czwartek, 8 października 2015

Walka o przetrwanie, czyli dlaczego główna bohaterka ma trudne życie

25

Fikcyjne główne bohaterki nie mają łatwego życia. Większość z nich została znienawidzona przez czytelników, nikt za bardzo za nimi nie przepada, nawet wśród fikcyjnych bohaterów, i raczej nigdy się to nie zmieni. Będą musiały żyć z podobną traumą do końca życia, ale hej, zawsze jest jakaś nadzieja, że autor zdąży je jeszcze uśmiercić, bo to nowa moda. Poniżej prezentuję całą listę powodów, dla których życie głównej bohaterki jest naprawdę trudne i może to sprawi, że chociaż trochę z nich zejdziemy w przyszłości (niedoczekanie).

Po pierwsze, nie masz żadnych przyjaciół albo masz takich, których trudno nazwać przyjaciółmi.
Chyba wszyscy zdążyli to odkryć. W przytłaczającej ilości książek główna bohaterka albo jest outsiderką, do której nikt nie odważy się zagadać, albo mamy do czynienia z przypadkiem jednej najlepszej przyjaciółki, która jest niezwykle egocentryczna i zależy jej jedynie na tym, by to na niej skupiała się cała uwaga, więc nasza główna bohaterka robi za kogoś w rodzaju oddanego słuchacza/służącej/popychadła i musi zgadzać się na wszystko, co ta druga akurat wymyśli. Jeśli mamy przypadek najlepszego przyjaciela, zazwyczaj okazuje się, że jest on szaleńczo zakochany w głównej bohaterce od szóstej klasy, więc to też się nie liczy. Ogólnie rzecz biorąc, nasza główna bohaterka nie ma żadnych prawdziwych przyjaciół, na których mogłaby naprawdę polegać, a życie bez komuś, komu można by w pełni zaufać, może dobić nawet największych introwertyków.

Po drugie, zawsze ktoś w końcu cię zdradzi.
Kolejna niepisana zasada książki. Nieważne, jak ostrożnie główna bohaterka będzie sobie dobierała sojuszników i jak powoli będzie obdarzała ich zaufaniem, ostatecznie ktoś w końcu wbije jej nóż w plecy. To może być jej obiekt zainteresowań, brat, zwierzchniczka, przyjaciółka, nieważne. Zawsze ktoś zdradzi, a nasza biedaczka długo będzie się zbierała po tej traumie i starała na nowo odbudować wiarę w ludzi, uprzednio otaczając się murem nie do przebycia przez innych i użalając się nad sobą, co z kolei staje się traumatycznym przeżyciem dla czytelników. A my przecież w niczym nie zawiniliśmy!

Po trzecie, wszyscy wymagają od ciebie poświęcenia, bo jesteś wyjątkowa.
Z reguły jest tak, że nasza bohaterka musi się czymś wyróżniać w tłumie zwykłych szaraczków. Nieważne, czy będzie to genialny umysł, dziwne zdolności, nadprzyrodzona umiejętność, niespotykana odwaga i chęć buntu; jest w niej coś, co czyni z nią istotę wyjątkową i tylko ona może rozpocząć/wprowadzić zmianę w danym świecie. Na jej barkach spoczywa wielka odpowiedzialność i jakby tej presji było mało, reszta przez cały czas jej przypomina, jak bardzo na nią liczą, chociaż właściwie pakują ją w samobójczą misję, a wiadomo, że bohaterka nie może odmówić, bo wyszłaby na samolubną lub właśnie od tego zależy życie jej rodziny. A wszystko to tylko dlatego, że urodziła się ze zdolnościami, których nie rozumie albo przez przypadek została wpakowana w to wszystko.

Po czwarte, masz uratować świat, ale nie masz żadnych środków i raczej nie licz na pomoc.
Ratowanie świata jest kosztowne, a tak się złożyło, że nikt nie ma ochoty łożyć na to pieniędzy. Nie zapominajmy również o tym, że bohaterki z reguły są same i mogą liczyć jedynie na własny spryt, bo reszta umywa ręce. Nie wyjdzie - trudno, przynajmniej będziemy wciąż żywi, wyjdzie - super, wtedy do ciebie dołączymy. Jest coś poetyckiego w jednym bohaterze kontra reszta świata, ale dla niej to zapewne nie wygląda tak różowo i w zasadzie, po takim postawieniu się w jej sytuacji, trudno jej się dziwić, że tyle użala się nad sobą.

Po piąte, przechodzisz przez piekło ku uciesze publiczności.
Główne bohaterki nie mają łatwego, usłanego różami życia - nie tylko muszą sobie radzić z problemami dojrzewania, nieznanymi wcześniej faktami, które całkowicie zmieniają ich światopogląd, emocjonalnymi ciosami, które przez cały czas na nie spadają, gdy kolejne osoby się od nich odwracają/zostają porwane/zamordowane, do tego dochodzą też rozterki sercowe i brak pewności, komu mogą zaufać. Oprócz tego trzeba też pamiętać, że główne bohaterki z reguły muszą też walczyć, więc zbierają mnóstwo fizycznych obrażeń i przechodzą przez kolejne traumy, a to wszystko na oczach ciekawskich czytelników, którzy pragną chleba i igrzysk. Chociaż w zasadzie pragniemy tylko igrzysk, więc biedne bohaterki dostają porządnie w kość.

Po szóste, wszyscy próbują ukraść ci faceta.
Dobra, nie ukrywajmy - która z nas nie ma listy pełnej mężów z różnych książek? Wszystkie jesteśmy zakochane w całym mnóstwie fikcyjnych bohaterów. Co więcej, w większości przypadków mamy stuprocentową pewność, że główne bohaterki wcale nie zasługują na swoich wybrańców, którzy są rozchwytywani przez nas nawet bardziej niż nowości na rynku wydawniczym. Tak rozbudowana konkurencja zdecydowanie utrudnia stworzenie szczęśliwego związku, nie sądzicie?

A co Wy myślicie o głównych bohaterkach? Większość jest dla Was irytująca czy nauczyliście się ignorować ich wady? Znacie jeszcze jakieś powody, dla których życie głównych bohaterek jest trudne?
Dajcie znać w komentarzach! 
Czytaj dalej »

poniedziałek, 5 października 2015

Wybacz mi, Leonardzie, czyli poszukiwanie właściwej drogi

29

Po przeczytaniu Prawie jak gwiazda rocka wiedziałam, że nie odpuszczę, dopóki w moich dłoniach nie znajdzie się Wybacz mi, Leonardzie. Chociaż ta pierwsza szturmem podbiła moje serce, do tej pozycji podchodziłam z obawami, bo Quick poruszył w niej niesamowicie trudny temat i nie wiedziałam, czego powinnam się spodziewać. Znacie to uczucie, gdy nie możecie się czegoś doczekać, ale boicie się, że nie spełni to Waszych oczekiwań i będzie całkowicie odbiegało od obrazu, jaki sobie stworzyliście w głowie? Ja miałam podobnie.

Dzień osiemnastych urodzin Leonarda Peacocka zapowiada się wyjątkowo - goli glowę na łyso, wręcza ludziom, którzy znaczą dla niego najwięcej, niezwykłe podarunki, zabiera ze sobą pistolet do szkoły, a wtedy jest już gotowy na otrzymanie swojego najlepszego prezentu w życiu: zamierza bowiem tego dnia rozliczyć się z przeszłością, zabijając swojego kolegę z klasy i popełniając samobójstwo.

W tych czasach trudno jest być innym, o czym doskonale wie Leonard, który przez całą książkę wybija się na pierwszy plan. W książce jest wielu bohaterów drugoplanowych, ale bledną oni w obliczu chłopaka, którego możemy dogłębnie poznać. Książka jest przepełniona jego niesamowitymi przemyśleniami, które wręcz zmuszają do refleksji i stawiania trudnych pytań. Pod tym względem to książka niezwykła, nietuzinkowa, bo nagle okazuje się, że odnalazłaś swoją bratnią duszę między stronami powieściami. To zadziwiające, jak wiele łączyło mnie z Leonardem, jak łatwo potrafiłam w nim odnaleźć niektóre aspekty siebie. Wydaje mi się, że było to jedno z zamierzeń Quicka - chciał przekonać podobnych wrażliwców, że nie są sami. 

W pewnym momencie przekreśliłam Wybacz mi, Leonardzie. Nie uważałam tej książki za złą, ale wydawała mi się ona być jedną z wielu, nie wybijała się, chociaż bardzo przyjemnie mi się ją czytało. Ot, kolejna młodzieżówka, która może poruszała nieco szokujący temat planowanego zabójstwa i samobójstwa, rozpoczynająca się w zaskakującym momencie życia młodego człowieka, jednak ta historia w pewnym momencie przestała na mnie wywierać tak wielkie wrażenie, jak na samym początku, gdy miałam w głowie jedno wielkie WOW. Mój zachwyt po prostu wyparował, zastąpiony przez zaakceptowanie faktu, że nie mam do czynienia z tak wspaniałą powieścią, jaką była Prawie jak gwiazda rocka. Widzicie, popełniłam błąd. W tamtej książce również miałam wrażenie, że lektura zmierza donikąd, że jest dobra, ale nie cudowna, aż autor zrobił nagły zwrot akcji i po prostu się zakochałam. W Wybacz mi, Leonardzie Matthew Quick również to robi, ale tym razem to nie jest tylko zwrot akcji. To jest po prostu bomba o możliwie największej sile rażenia. Nie spodziewałam się tego. Nie sądziłam, że coś takiego nadchodzi, a gdy to już się stało, serce waliło mi jak oszalałe w piersi. To było tak, jakby granat wybuchł gdzieś niedaleko mnie, a ja dostałam falą uderzeniową. Niestety to wrażenie nie utrzymało się do końca. Wydaje mi się, że gdyby książka skończyła się wcześniej, byłaby lepsza. Pojawiło się kilka niepotrzebnych scen i w moim odczuciu to one sprawiły, że książka nie jest tak wspaniała, jak mogłoby być.

Patrzę na Wybacz mi, Leonardzie jako całość i widzę, że powieść ta jest nierówna: początek jest mocny, potęgujący wiarę na dobrą lekturę, a przede wszystkim poruszający, później następuje spadek, nagłe uspokojenie i wrażenie, że to kolejna z wielu książek młodzieżowych i ten stan trwa dość długo - na szczęście pojawiają się wspaniałe urozmaicenia w postaci leonardowskich przypisów (które uwielbiam!) czy listów z przyszłości. Następnie wzbudza ogromne emocje, których nie sposób okiełznać, autor po prostu nas miażdży, ale zamiast doprowadzić to do końca, nagle odpuszcza. Finał jest wręcz rozczarowujący, zwłaszcza gdy w pamięci ma się poziom, który reprezentował jeszcze przed chwilą. Wraz z kolejnymi stronami mój apetyt rósł i czekał na zaspokojenie szokującym zakończeniem, ale Quick zawiódł i bolało mnie to niesamowicie, bo wierzyłam, że może to być jego kolejne arcydzieło.

Trudno mi porównywać do siebie wszystkie trzy książki, które Quick napisał dla młodzieży, bo nie są do siebie podobne w niemal żadnej materii: dotykają innych problemów, przedstawiają je w różny sposób, z odmiennych perspektyw, nawet styl pisania się zmienia. Każda z nich dostarcza nam innych wrażeń, a uczucia po finale za każdym razem przybierały inną formę, diametralnie się od siebie różniąc. Uważam, że powinniście przeczytać wszystkie trzy, bo każda z nich wniesie do Waszego życia coś innego, ale równie ważnego. Wybacz mi, Leonardzie może wywrócić Wasz światopogląd do góry nogami, jeśli tylko na to pozwolicie, ale uwierzcie mi, że warto, bo to bardzo ambitna, wartościowa książka i można dzięki niej tylko zyskać.

7/10
Czytaj dalej »

sobota, 3 października 2015

Syn Neptuna, czyli wielki powrót Percy'ego Jacksona

24

Moja przygoda z Rickiem Riordanem ciągnie się już od paru dobrych lat i nie zapowiada się na to, by miała się wkrótce skończyć. Najpierw ten autor skradł moje serce niepowtarzalną serią Percy Jackson i bogowie olimpijscy, byłam chyba jedną z pierwszych fangirl jego powieści. Później były Kroniki rodu Kane, które były dobre, ale daleko im było do Percy'ego. Kiedy jednak dowiedziałam się, że Riordan wraca do świata greckich mitów, nie ucieszyłam się - bałam się, że nie sprosta moim oczekiwaniom, że nie poczuję tej samej magii, którą poczułam za pierwszym razem. Zagubionego herosa przeczytałam trzy lata temu i nie byłam zachwycona, dlatego postanowiłam zrobić sobie przerwę. Teraz, zachęcona przez liczne recenzje, ponownie sięgnęłam po Olimpijskich herosów. Jak odebrałam drugą część cyklu Ricka Riordana?

Percy budzi się z długiego snu i właściwie niczego nie pamięta. Wilczyca Lupa opiekuje się nim, uczy sztuki przetrwania i władania mieczem, ale chociaż Percy wie, że jest półbogiem, nie potrafi sobie niczego przypomnieć. W końcu wyrusza w wędrówkę, podczas której mierzy się z rozmaitymi potworami i trafia do Obozu Jupiter, ale ta nazwa nic mu nie mówi. Pamięta tylko jedno imię: Annabeth.
Hazel powróciła z Podziemia po siedemdziesięciu latach niezasłużonej tułaczki. Wie, że Śmierć w końcu ją odnajdzie, ale stara się czerpać z życia i zapomnieć o klątwie, która na niej ciąży od chwili urodzenia. Jednocześnie Hazel musi się zmierzyć ze swoimi wątpliwościami i wyrzutami sumienia, by naprawić błąd z przeszłości, przez który losy całego świata są zagrożone.
Frank nie jest typowym herosem. Jego babcia twierdzi, że pochodzą z długiego i zasłużonego rodu bohaterów, ale chłopak nie potrafi w to uwierzyć, bo w niczym nie jest tak naprawdę dobry. Wstydzi się swojej niezdarności zwłaszcza w pobliżu Hazel, która jest jego najbliższą przyjaciółką w obozie i to właśnie jej powierza swój największy sekret, od którego zależy jego życie.
Ta trójka półbogów zostaje zmuszona do dalekiej podróży do miejsca, w którym nawet bogowie są bezsilni, na terytorium niepokonanego tytana. Straszliwe potwory powracają do życia, gdyż sama Śmierć została uwięziona i nikt nie pilnuje bram Podziemia, a wszystko to ma związek z Przepowiednią o Siedmiorgu.

Szczerze mówiąc, początek szedł mi bardzo opornie. Nie mogłam odnaleźć właściwego dla siebie rytmu, męczyłam się i zmuszałam, by przewracać kolejne strony. Może to wina uprzedzeń, których nie zdołałam uniknąć, gdy podchodziłam do lektury tej książki, a może po prostu czułam się sfrustrowana dziurami w pamięci Percy'ego. Trudno powiedzieć, bo od pierwszych stron akcja pędzi do przodu, więc nie mogłam w tym doszukiwać się swoich problemów z wbiciem się w fabułę. Martwiłam się, że ten stan się utrzyma i przez większość czasu będę się po prostu męczyć, ale w pewnym momencie zauważyłam, że za każdym razem, gdy odkładałam książkę na bok, nie mogłam się doczekać, by do niej powrócić i sprawdzić, co zaraz stanie się z bohaterami. Niepostrzeżenie Percy i spółka wkradli się do mojej podświadomości, sprawiając, że z coraz żywszym zainteresowaniem śledziłam ich kolejne ruchy, zastanawiając się, jakie przeszkody jeszcze na nich czekają. Rick Riordan ma bowiem to do siebie, że nie pozwala swoim bohaterom na odpoczynek, rzucając im tylko kolejne kłody pod nogi. Przygoda goni przygodę, ale czy właśnie nie za to kochamy tego autora?

Dużym problemem okazali się być jednak bohaterowie. Percy pozostaje moim absolutnym numerem jeden w świecie półbogów i niesamowicie się cieszę, że znowu mogliśmy się z nim spotkać i mogłam przypomnieć sobie, dlaczego uważam go za genialną postać. W tej materii na szczęście nic się nie zmieniło. Gorzej sprawa ma się z Hazel i Frankiem, do których musiałam przywyknąć, bo nie od razu zdobyli sobie moją sympatię. Właściwie dalej mam duże wątpliwości co do Franka, który na siłę był kreowany na wspaniałego herosa, który ma super, super, super moce, tylko jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Riordan starał się za jego pośrednictwem zaprezentować przemianę, jaką przechodzi od niepewnego siebie chłopaka do silnego mężczyzny, ale w tym wypadku coś nie zagrało i nie będę tego ukrywać. Do Hazel przekonałam się mniej więcej w połowie książki i może nie zostanie moją ulubioną bohaterką, ale przynajmniej nie irytowała mnie jak Frank i skrywała w sobie kilka ciekawych tajemnic.

Rick Riordan po mistrzowsku wplata kolejne postaci czy szczegóły z mitów w fabułę i zabarwia to wszystko intrygą. Pojawiło się dużo wiadomości o rzymskim obozie i jego funkcjonowaniu, ale to grecki Obóz Herosów pozostaje mi bliższy i chyba nic tego nie zmieni.

Syn Neptuna sprawił, że na nowo zapałałam miłością do mitologii greckiej. Znajdziemy w nim przemyślaną, absorbującą fabułę, wartką akcję i humor, ale nie udało się uniknąć drobnych potknięć w postaci kilku niezbyt interesujących bohaterów. Jednocześnie odczuwam niedosyt, jakby Rick Riordan nie do końca spełnił moje oczekiwania, ale z chęcią sięgnę po kolejne tomy, by poznać dalsze losy półbogów.

7/10


Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia