wtorek, 31 maja 2016

Podsumowanie maja

22
Miesiąc chyba największego stresu w życiu już za mną. Dzięki wcześniej zaplanowanym wpisom, udało mi się utrzymać normę i w maju na blogu pojawiło się w sumie 10 postów.
RECENZJE: 6
Magonia, Maria Dahvana Headley
Przypadki Callie i Kaydena, Jessica Sorensen
Love, Rosie, Cecelia Ahern
Od złej do przeklętej, Katie Alender
Chłopak nikt, Allen Zadoff
Wyspa Potępionych, Melissa De La Cruz
INNE POSTY: 4
Stosik #4
Jak zostać złoczyńcą?
Epikbox #4
Unpopular Opinions Book Tag
Najlepszą książką tego miesiąca bezapelacyjnie zostaje powieść Jessici Sorensen Przypadki Callie i Kaydena. Żadna inna lektura nie zbliżyła się poziomem do tego zaskakująco dobrego NA, muszę jak najszybciej zdobyć kontynuację, bo autorka skończyła historię głównych bohaterów w strasznym miejscu. Najgorszą książką zostaje niestety Od złej do przeklętej, czyli drugi tom trylogii Złe dziewczyny nie umierają. Bardzo słaba kontynuacja, w której zabrakło atutów z pierwszej części. Osobiście polecam zapoznanie się ze Złymi dziewczynami..., ale trzymanie się z daleka od drugiego tomu, bo może zniszczyć wrażenia po pierwszym.
Matury w końcu za mną, teraz pozostało mi tylko czekanie do 5 lipca na wyniki. W związku z tym, że zaczęły mi się wakacje, planuję wprowadzić kilka zmian na blogu. Nie bójcie się, nic drastycznego (chyba). Na pewno chciałabym odświeżyć wygląd bloga, stąd moje pytanie - wolicie Disqusa czy bloggera? Możliwość komentowania dotyczy głównie Was, dlatego chciałabym wiedzieć, która opcja jest dla Was przyjemniejsza :) Mam również zamiar wprowadzić w najbliższym czasie nowy cykl, może nawet dwa, jeśli dobrze pójdzie. I oczywiście nadrobić książkowe zaległości, które mi się nazbierały przez ten czas. Wy tego nie odczuliście, ale ja nie przeczytałam żadnej książki od połowy kwietnia i tęskno mi, oj tęskno. O innych zmianach postaram się Was informować na bieżąco i trzymajcie kciuki, żeby to wszystko nie pozostało jedynie w sferze planów ;)
Czytaj dalej »

sobota, 28 maja 2016

Wyspa Potępionych, czyli daleko pada jabłko od jabłoni

14
Do Wyspy Potępionych miałam dwa podejścia. Za pierwszym razem jakoś dobrnęłam do setnej strony, ale czytanie szło mi bardzo opornie i nie stanowiło dla mnie żadnej przyjemności, a przecież miałam do czynienia z dziećmi Diaboliny, Złej Królowej, Cruelli de Mon i Jafarem! Powinnam być zachwycona! Za drugim razem było zupełnie inaczej, w końcu poczułam tę magię i byłam autentycznie zainteresowana tym, co działo się z naszymi bohaterami.

Przed dwudziestoma laty wszyscy najnikczemniejsi złoczyńcy zostali zesłani na wyspę, która została otoczona polem energii uniemożliwiającym korzystanie z magii czy ucieczkę. Królewski dekret odarł czarne charaktery z ich dawnej potęgi, pozbawił wpływów i nadnaturalnych mocy, i co najgorsze: skazał na nudną, beznadziejną codzienność. Łotry żyją w zapomnieniu, korzystając z odpadów i ze zgniłych resztek jedzenia pochodzących z Auradonu, królestwa, którym rządzi król Bestia i w którym wszystkie dobre baśniowe istoty wiodą niemal doskonały żywot. Kiedy jednak na skutek wypadku w kopule powstaje niewielka wyrwa, do środka prześlizguje się odrobina magii, która budzi uśpione do tej pory Smocze Oko, berło będące źródłem mrocznej mocy Diaboliny i kluczem do ucieczki z wyspy. Tylko najsprytniejszy i najniegodziwszy łotr zdoła je znaleźć.… Któż to będzie? Podczas wyprawy po Smocze Oko potomkowie czarnych charakterów udowodnią, że pochodzenie o niczym nie przesądza, a bycie dobrym wcale nie jest takie złe.

Kiedy zabierałam się za Wyspę Potępionych, spodziewałam się przeczytać o tych samych wydarzeniach, które znałam już z filmu Disney'a. Tymczasem okazało się, że książka jest czymś w rodzaju prequelu do Następców i rzuca ona dużo światła na dalsze losy naszych młodocianych złoczyńców ukazane w filmie. Dzięki temu rozbudowanemu wstępowi napisanemu przez Melissę de la Cruz dowiadujemy się, dlaczego książę Ben zdecydował się zaprosić do Auradonu dzieci najgorszych bajkowych przestępców i jak to się stało, że Mal, Evie, Carlos oraz Jay zaczęli ze sobą współpracować, bo oczywiście o przyjaźni nie może być mowy, kiedy mamy do czynienia z dziedzicami najbardziej zgorzkniałych, podstępnych i przerażających czarnych bohaterów. Osobiście jestem usatysfakcjonowana - kiedy oglądałam Następców, miałam wrażenie, że dużo wątków toczy się zbyt szybko, w dodatku brakowało mi informacji na temat życia na wyspie czy samych bohaterów i wszystkie te dziury zostały częściowo zapełnione właśnie dzięki lekturze Wyspy Potępionych. Teoretycznie powinnam wypowiadać się tylko na temat książki, jednak po jej przeczytaniu widzę, że film i powieść tworzą ze sobą nierozerwalną całość i zdecydowanie lepiej bym zrobiła, gdybym najpierw zabrała się za książkę. 

Wyspa Potępionych jest napisana bardzo prostym, przystępnym i zabawnym językiem. Początkowo właśnie ten styl, który jest przystosowany do odbioru przez dzieci i młodszą młodzież, tak mi przeszkadzał. Jego infantylność mnie irytowała, przez co nie potrafiłam w pełni rozkoszować się lekturą. Nie popełniajcie mojego błędu i nie spodziewajcie się po tej książce więcej, niż możecie dostać, bo na tę powieść trzeba spojrzeć przez zupełnie inny pryzmat i obniżyć własne wymagania. Wyciszyć krytyczny głosik w głowie, odprężyć się i po prostu dobrze się bawić, nie zwracając uwagi na wszelkie kalki, schematy i banały wykorzystane przez Melissę de la Cruz. Wyspa Potępionych nie ma być pozycją ambitną, a rozrywkową, chociaż z morałem, który udało się autorce przemycić do środka. Pod płaszczykiem przygód młodych złoczyńców można bowiem odkryć zagubione dzieciaki, które tak jak każdy pragną odrobiny uznania ze strony wymagających rodziców.

Melissa de la Cruz stworzyła intrygującą wersję baśniowego świata i bardzo podoba mi się to, że zdecydowała się napisać historię z punktu widzenia złoczyńców. Nie przeszkadzała mi nawet mnogość perspektyw, co rzadko się zdarza, z reguły nie lubię takiego rozdrobnienia narracji. Polubiłam wszystkich bohaterów tworzących sympatyczną paczkę (nie)przyjaciół i ich dziwactwa, autorka wykreowała interesującą fabułę i wciągającą akcję. Wyspa Potępionych i Następcy to typowo disney'owska, naiwna, ale też urocza produkcja, do której odczuwa się sympatię, nawet jeśli ma się świadomość, że nie jest ona najwyższych lotów. Ale nie ma w tym nic złego, skoro dostarcza tyle radości!

6/10

A to moja ulubiona piosenka z Następców. Jaka jest Wasza? :)
Czytaj dalej »

środa, 25 maja 2016

Chłopak nikt, czyli broń idealna

11
Kiedy byłam młodsza, jednym z moich ulubionych cykli dla młodzieży był C.H.E.R.U.B. Częściowo przez wzgląd na sentyment do serii o młodych agentach, a częściowo z powodu intrygującego opisu, bardzo zależało mi na przeczytaniu powieści Chłopak nikt. Po skończeniu lektury muszę przyznać, że mam bardzo mieszane uczucia. 

Zabrali mu wszystko, a potem uczynili z niego broń idealną - taką, która się nie waha, nie zadaje pytań i jest stuprocentowo skuteczna. On nie istnieje, jest tylko narzędziem w rękach wysoko postawionych ludzi, którzy za jego pomocą usuwają z drogi niebezpiecznych wrogów jego kraju. Z pozoru zwykły chłopak, a tak naprawdę zabójca doskonały, który szybko adaptuje się do zmieniającego się otoczenia i zdobywa zaufanie innych. Niesie za sobą śmierć i zawsze wykonuje swoje zadanie. Kiedy dostaje kolejne zlecenie, wie, że jest ono inne od pozostałych. Na jego wykonanie ma tylko pięć dni, a celem jest wysoko postawiona, publiczna osoba. Podczas misji pojawia się również komplikacja, która ma na imię Samara…

To, co jako pierwsze rzuciło mi się w oczy podczas czytania Chłopak nikt, to prostota języka. Zdania są krótkie, co taka maniaczka zdań wielokrotnie złożonych jak ja wyłapała od razu. Na początku przeszkadzały mi te krótkie, niemal lakoniczne zwroty, ale potem się przyzwyczaiłam. Nie jestem pewna, czy ta oszczędność słów była zamierzona, by odzwierciedlić sposób myślenia doskonale wytrenowanego żołnierza, u którego liczy się tylko efektywność i jak najmniejsze wydatkowanie energii, czy ogólnie właśnie takim stylem charakteryzuje się Allen Zadoff. Na pewno znajdą się entuzjaści tak mało rozbudowanego języka, mnie ten zabieg uniemożliwił jednak wciągnięcie się w historię i mimo że doceniam prostotę, w tym wypadku została ona nadużyta. Dotyczy to nie tylko stylu autora, ale także przedstawionych przez niego wydarzeń. Intryga zawarta na stronach tej powieści nie była specjalnie wyszukana i dość szybko można było się domyślić rozwiązania niektórych wątków. Może nie byłoby to aż tak rażące, gdyby Allen Zadoff poświęcił więcej uwagi szkoleniu głównego bohatera, organizacji, do której należy i sposobu jej działania. Dostaliśmy mnóstwo informacji na temat technologicznych zabezpieczeń, więc przez chwilę każdy mógł poczuć się jak szpieg, ale poza tym zabrakło mi jakiegoś mocniejszego oparcia dla całej fabuły, odpowiedniego tła.

Irytowała mnie również niekonsekwencja w prowadzeniu głównego bohatera, którego prawdziwe imię zostaje nam wyjawione dopiero pod koniec. Chłopak jest bronią idealną, przez wszystkie te lata nie miał swojego zdania i posłusznie wypełniał polecenia, czerpiąc z tego przyjemność, a tutaj w przeciągu kilku dni cała jego lojalność wobec programu wyparowuje jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wszystkie jego priorytety ot tak się rozmyły, w dodatku dał się omamić dziewczynie, którą znał dopiero od kilku godzin. Serio, to chyba rekord, jeśli chodzi o rozwój wątku romantycznego. Teoretycznie chłopak jest już weteranem, a zachowuje się jak żółtodziób spragniony miłości i odrobiny ciepła. Dla mnie ten wątek może nie jest porażką na całej linii, ale niewiele mu do tego brakuje.

Nie zmienia to jednak faktu, że Chłopak nikt to bardzo przyjemna lektura na jeden wieczór. Czyta się ją bardzo szybko i jeśli nie spodziewa się po niej dobrze wyważonego kryminału szpiegowskiego dla młodzieży, można się przy niej w miarę dobrze bawić, bo jest to powieść dynamiczna, idealnie nadająca się na scenariusz filmu akcji. Co prawda fabuła jest nieskomplikowana i momentami niespójna, ale za to końcówka jest niesztampowa i stanowi intrygujący wstęp do drugiej części. Nie odczuwałam jakiegoś specjalnego napięcia podczas czytania, co można zaliczyć na minus, jednak akcja była naprawdę wartka, cały czas coś się działo, więc nie można narzekać na brak wydarzeń. Ogólnie oceniam książkę Chłopak nikt jako średnią - ot, dobra na kilka godzin odmóżdżenia.

5/10
Czytaj dalej »

niedziela, 22 maja 2016

Unpopular Opinion Book Tag

16
Do tego tagu zostałam nominowana przez Charlotte Andell z bloga In Bookland, za co serdecznie jej dziękuję! Coś czuję, że pod postem posypią się na mnie hejty, ale who cares? W końcu mogę wyrzucić z siebie całą tę niechęć do nielubianych przeze mnie pozycji bez żadnych konsekwencji (no, albo prawie żadnych)!

Popularna książka lub seria, której nie lubisz.
Jest parę książek które zbierają same pozytywne opinie, a mnie do siebie nie przekonały. Swoją wyliczankę zacznę od Pisane szkarłatem Anne Bishop - wiem, że seria ma wielu fanów, ale ja chyba po prostu nie dostrzegam w niej tego czegoś. Pomysł może i dobry, ale wykonanie nieciekawe i nużące, w dodatku bohaterowie są mdli. Przeczytałam dwie części i przy każdej przysypiałam, zmuszając się, żeby dobrnąć do końca. Nigdy nie zrozumiem również fenomenu Hopeless Colleen Hoover - jej Maybe Someday sponiewierało moją duszę, a Ugly Love pozostawiło po sobie rysę, jednak Hopeless to zupełnie inna historia, która w ogóle mnie nie wciągnęła, a wszystko wydawało mi się zbyt naciągane, w dodatku bohaterowie byli płascy i nie przypadli mi do gustu, mimo to wiele osób bardzo ceni sobie tę książkę. Kolejną popularną i ogólnie cenioną lekturą, która do mnie w ogóle nie trafiła, jest Buszujący w zbożu J. D. Salingera. Okropnie męczyłam się z tą powieścią, a Holdenowi najchętniej wbiłabym ołówek w oko.


Popularna książka lub seria, której wszyscy nienawidzą, ale Ty kochasz.
Linia serc Rainbow Rowell to książka, która urzekła mnie swoją prostotą i subtelnością - od razu się w niej zakochałam, ale bardzo dużo osób nie podzielało mojego entuzjazmu. Większość jest zdania, że to książka średnia, niezachwycająca. Więc chociaż nie mogę powiedzieć, że wszyscy jej nienawidzą, wiem, że na niewielu osobach wywarła tak pozytywne wrażenie jak na mnie. Zdecydowanie lepsza powieść od Fangirl tej autorki. 


Trójkąt miłosny, w którym główny bohater/bohaterka, według Ciebie, wybrała złą osobę LUB literacka para, której nie lubisz.
Mam takie szczęście, że w większości przypadków bohaterki zaplątane w trójkąt miłosny wybierają mojego faworyta. Jest za to o wiele więcej par, za którymi nie przepadam, jak choćby Dodge i Nat z Paniki Lauren Oliver - moim zdaniem zupełnie nietrafiony wątek. Nie przepadam również za Ruby i Liamem z Mrocznych umysłów, ta dwójka po prostu do siebie nie pasuje, co widać zwłaszcza w Nigdy nie gasną (chociaż może jeszcze zmienię zdanie, bo nie czytałam Po zmierzchu). Astrid i Sam z GONE również nie podbili mojego serca, wręcz przeciwnie - z trudem czytałam o ich relacji i zajmują zaszczytne, drugie miejsce. Nie mam nic przeciwko Samowi i Astrid oddzielnie, ale jako para w ogóle do mnie nie trafiają. Zaczynając od tego, że do siebie nie pasują, a kończąc na tym, że Grant usilnie starał się udramatycznić ich relację, co wypadło słabo. Ale jak na razie zwycięzcami w tej kategorii pozostają Deznee i Kale z Dotyku Jusa Accardo. Cała książka była dla mnie drogą przez mękę, jednak te romantyczne rozterki w całości przechyliły szalę. Nawet nie wiem, jak mam to skomentować... Wiem tylko, że książkę czytałam już dawno temu, ale wciąż wzdrygam się na myśl o niej.


Popularny gatunek literacki, po który rzadko sięgasz.
Rzadko sięgam po kryminały czy horrory, co w zasadzie jest dość zabawne, patrząc na ilość pochłanianych przeze mnie kryminalnych seriali czy moje uwielbienie do książek, w których występuje ciężka, mroczna, nieco psychodeliczna atmosfera. Od horrorów trzymam się z daleka, bo często okazuje się, że powieść z zupełnie innego gatunku jest bardziej przerażająca niż właśnie horror (jak chociażby trylogia Angelfall Susan Ee), a kryminały są dla mnie strawne tylko, gdy mogę je oglądać - te książkowe mnie nie przekonują. Stąd zadanie dla Was - potraficie polecić mi naprawdę intrygujący kryminał? Obiecuję, że spróbuję dać mu szansę!


Popularny bądź uwielbiany bohater, którego Ty nie lubisz.
Ale tylko jeden?! A tak strasznie chciałam się popastwić nad moimi ulubieńcami! Postawię na Thomasa z Więźnia labiryntu, bo jest on dla mnie strasznie męczącym bohaterem, nie mogłam go znieść zwłaszcza w pierwszej części - w jednej chwili był tchórzliwym chłopcem, który cały czas jęczał i nie mógł się wziąć w garść, a w drugiej nieustraszonym przywódcą, który zachowywał się, jakby to ująć, po prostu głupio. I tak w kółko. Chłopak wyraźnie cierpiał na rozdwojenie jaźni, a niekonsekwencja w prowadzeniu postaci jest czymś, co strasznie mnie mierzi.


Popularny autor, do którego nie jesteś przekonana.
To w sumie zabawne, bo nie jestem przekonana do autorów, którzy obracają się w tym samym gatunku. Chodzi mi mianowicie o trzech młodzieżowych gigantów, którzy podbijają rynek swoimi kolejnymi książkami - John Green, Gayle Forman i Rainbow Rowell. Czytałam dwie książki Greena i jedno jego opowiadanie, a dalej nie wiem, co o nim sądzić. Z jednej strony tworzy niezapomniane, intrygujące cytaty, z drugiej jego książki potrafią nudzić, a humor bywa wymuszony. Gayle Forman zachwycają się wszyscy, ja przeczytałam jej Zostań, jeśli kochasz i wielka skucha. Z kolei z Rainbow Rowell jest jak z Greenem - bywa dobrze, bywa źle (jak tu nie załamać się?). Czasami zachwycam się jej piórem, by po chwili stwierdzić, że w ogóle mnie to nie rusza.
Morał z tego taki, że trudno napisać contemporary, które mnie zachwyci. 


Popularny wątek/motyw, którego masz już dosyć.
Chciałam być oryginalna i wymyślić coś innego, ale chyba się nie da. Trójkąty miłosne! Trochę się już nad nimi poznęcałam tutaj, więc serdecznie zapraszam to przeczytania mojego podsumowania miłosnych trójkącików. Nie ma to jak czytanie o rozterkach głównej bohaterki między jednym idealnym adoratorem a drugim przystojnym Casanovą!
Chociaż może lepiej nie narzekać na ten motyw? Jeszcze autorzy się przerzucą na miłosne wielokąty i wtedy dopiero będziemy sfrustrowani! Więc może wspomnę o innym motywie, który strasznie mnie denerwuje w literaturze dla młodzieży - typowa amerykańska szkoła, w której występuje wyraźny podział na grupki, królową szkoły jest wredna i głupia blondyna, każdy na imprezach upija się do nieprzytomności i sypia z kim popadnie. W szkole pojawia się oczywiście nowa dziewczyna, najlepiej szara myszka, która zwraca na siebie uwagę bad boy'a, zawiązuje przyjaźnie w przeciągu sekundy i wzbudza chęć mordu w Królowej.
Aż. Mam. Ochotę. Walić. Głową. W. Klawiaturę.


Popularna seria, której nie chcesz przeczytać.
Jedną z takich serii jest zdecydowanie Pretty Little Liars Sary Shepard, lecz tą bardziej popularną jest Pieśń Lodu i Ognia George R. R. Martina. Wiem, że wiele osób bardzo ceni sobie jego książki, ale to po prostu nie jest seria dla mnie. Od początku tego całego boomu nie czułam potrzeby sięgnięcia po jego powieści, w końcu dałam się przekonać i sięgnęłam po Grę o tron. Z wielkim trudem przebrnęłam przez jakieś 150 stron i stwierdziłam, że po prostu nie dam rady. Do serialu też niespecjalnie mnie ciągnie, chociaż może kiedyś dam mu szansę.
Już słyszę to buczenie, bo wiem, że Cassandra Clare ma mnóstwo fanów w Polsce, ale... Od czasu Miasta Upadłych Aniołów nie chcę się zabierać za żadną z jej innych książek. Patrząc na czwartą część serii, mogę z dumą powiedzieć a nie mówiłam?, bo zawsze powtarzałam, że Dary Anioła powinny pozostać trylogią. Miasto Upadłych Aniołów było po prostu słabe, dlatego do tej pory nie przeczytałam pozostałych dwóch tomów ani nie sięgnęłam po Diabelskie maszyny. Jednak przez te zachwyty nad książką Pani Noc kto wie, może się złamię. Dajcie mi znać w komentarzach, czy według Was warto kontynuować przygodę z Cassandrą Clare.


Mówi się, że „Książka jest zawsze lepsza od filmu”, ale który film lub serial, podobał Ci się bardziej niż książka?
Są dwie takie ekranizacje, które podbiły moje serce bardziej niż książki. Stało się tak w przypadku Gwiazd Naszych Wina, bo choć powieść Greena jest kopalnią wspaniałych cytatów, jego styl nie pozwala na duże wzruszenia, a podczas oglądania filmu płakałam już od połowy do samego końca. Aktorzy tchnęli mnóstwo życia w te postaci, a chociaż nie przepadałam ani za Woodley, ani za Eglortem w Niezgodnej, tutaj dali piękny popis swoich umiejętności. W dodatku scenarzyści bardzo wiernie odwzorowali książkę, przenosząc na ekran w niezmienionej formie moje ulubione cytaty. W przypadku Gwiazd Naszych Wina to właśnie emocje zdecydowały o tym, że ekranizacja podobała mi się bardziej niż książka. Drugim filmem, który zachwycił mnie bardziej od papierowego oryginału, jest Więzień labiryntu, mimo że właściwie istnieją tylko trzy podobieństwa między powieścią a ekranizacją: tytuł, imiona bohaterów i miejsce akcji. Poza tym prawie nic się nie zgadza, ale to nie miało dla mnie żadnego znaczenia (chyba pierwszy raz nie złorzeczyłam na zmiany fabularne), bo bawiłam się dużo lepiej podczas oglądania niż podczas czytania! James Dashner mnie znudził, a tutaj dostałam naprawdę dobry film, w dodatku z Dylanem O'Brienem w roli głównej. Czego chcieć więcej?


To już wszystkie moje odpowiedzi. Strasznie się rozpisałam, ale wprost nie mogłam się powstrzymać, bo uwielbiam narzekać ;) Dajcie mi znać w komentarzach, z którymi typami się zgadzacie, z którymi niekoniecznie i jakim książkom powinnam dać jeszcze szansę. Do usłyszenia wkrótce!
Czytaj dalej »

czwartek, 19 maja 2016

Epikbox #4

22
I oto jest! Najnowszy Epikbox dzisiaj znalazł się w moim rękach, żeby umilić mi dzień przed ostatnią maturą, którą mam (nie)przyjemność zaliczać jutro. Nie wiedziałam, czego spodziewać się po pudełku numer cztery, bo o ile dwójka mi się podobała, o tyle trójka mnie zawiodła. Przekonał mnie jednak motyw przewodni, bo gadżety z motywem Keep Calm musiały być dobre. Okazało się, że box nr 4 jest bardzo lekki, więc nie ukrywam, że podczas rozpakowywania trochę się bałam, co znajdę w środku, ale jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie!
Moja pierwsza myśl? O nie, kolejna torba, co ja z nimi wszystkimi zrobię? Ale okazało się, że to wcale nie jest kolejna tote bag do kolekcji, a...
NAWET NIE WIECIE, JAK BARDZO UCIESZYŁAM SIĘ Z TEJ POSZEWKI NA PODUSZKĘ. Od bardzo dawna chciałam mieć jakąś nawiązującą do tematu książek i jedno z moich małych marzeń właśnie się spełniło dzięki Epikboxowi! Nie wiem, czy mogliby trafić lepiej, to oficjalnie moja nowa ulubiona rzecz w pokoju. Przyznajcie, że jest cudowna.
JEST! Nareszcie mam swoje ukochane magnetyczne zakładki ze sklepu bookgeek. Odkąd je ujrzałam, chciałam być dumną posiadaczką tych zakładek i po cichu liczyłam, że ponownie pojawią się w boxie. I udało się! Nawet nie wiecie, jak długo na to czekałam i jak bardzo chciałam je mieć, a te w dodatku są przesłodkie. Już nie mogę się doczekać, aż je wypróbuję. Camp Half-Blood <3
Lato zbliża się wielkimi krokami, więc kiedy, jeśli nie teraz, mogę strzelić sobie zmywalne tatuaże podkreślające moją miłość do literatury? ;)
Po raz kolejny zespołowi kompletującemu boxy udało się mnie zaskoczyć, bo nie spodziewałam się tej książki. Sądziłam, że w środku znajdę Ponad wszystko Nicoli Yoon (miałam bardzo mieszane uczucia względem tej historii po opisie), bo to była właściwie jedyna książka contemporary wychodząca we wskazanym okresie czasowym, tymczasem w środku odkryłam Simona oraz innych homo sapiens. Ta powieść zebrała mnóstwo pozytywnych recenzji za granicą i mam ogromną ochotę ją przeczytać.
A w środku kolejna niespodzianka! Playlista Simona, którą właśnie lecę obczaić oraz krótka, uroczo wyglądająca notka od autorki książki, która made my day.

Zamówiliście box nr 4? Jakie są Wasze wrażenia? Ja osobiście jestem bardzo pozytywnie zaskoczona zawartością tego pudełka, bo wygląda na to, że Epikbox wraca na właściwe tory, a ja znów jestem zauroczona tym, co znalazłam w środku :)
Czytaj dalej »

poniedziałek, 16 maja 2016

Od złej do przeklętej, czyli opętana przez złego ducha po raz drugi

15
Od złej do przeklętej to książka, która już samym swoim istnieniem zrobiła mi niespodziankę. Złe dziewczyny nie umierają było kompletną, zakończoną historią, dlatego nie spodziewałam się sequelu. Sądziłam, że skoro autorka zdecydowała się napisać kolejną część, musiała mieć do tego naprawdę dobry powód, ale po przeczytaniu Od złej do przeklętej mogę śmiało powiedzieć, że ta historia powinna była się zakończyć na pierwszym tomie.

Alexis od dziewięciu miesięcy nie widziała swojej siostry, która po opętaniu przez złego ducha trafiła do kliniki psychiatrycznej. Gdy Kasey wraca do domu, dziewczyna nie jest pewna, czy może jej ponownie zaufać po tym wszystkim, co przeszły w ubiegłym roku. Kiedy więc Kasey i jej przyjaciółki zakładają klub Promyczek i nagle z szykanowanych odludków przekształcają się w najpopularniejsze dziewczyny w szkole, Alexis wie, że dzieje się coś złego. Przeczuwając, że Kasey znowu znalazła się w niebezpieczeństwie, Lexi wraz z Megan przyłączają się do klubu, nawet nie podejrzewając, jak straszne będzie to miało  dla nich konsekwencje. 

W tej książce brakuje przede wszystkim porządnej struktury. Historia rozpoczęła się dobrze, ale niektóre sceny zostały zbyt długo przeciągnięte. Ważne dla powieści momenty zostały potraktowane nieco po macoszemu i autorka narzuciła w nich za szybkie tempo, natomiast pojawiło się dużo scen, których zadaniem było zapchanie dziur fabularnych i które ciągnęły się przez całą wieczność. Rozdziały nie były uporządkowane, zupełnie przypadkowe wątki zostały rozwinięte w krótkich fragmentach, a potem porzucone i trudno powiedzieć, czemu one służyły. Zabrakło mi spójności w Od złej do przeklętej, kolejne sceny się ze sobą nie łączyły, w dodatku pojawiło się dużo sekwencji, które zostały powielone z pierwszej części. Jednak w przeciwieństwie do Złe dziewczyny nie umierają, tutaj nie było tego napięcia, odpowiedniego klimatu. Zero grozy, zero tajemnicy, zero mrocznej atmosfery i zero zabawnych wstawek, których w pierwszym tomie było pełno. Początek Od złej do przeklętej był obiecujący, a potem zaczęła się równia pochyła - książka była nużąca i mdła. Nie będę ukrywać, że straciłam całe zainteresowanie i tylko siłą woli zmusiłam się, żeby dobrnąć do końca.

Nie mogę powiedzieć, że ta książka to kompletna pomyłka, bo czytałam o wiele gorsze powieści. Mało prawdopodobne wydaje mi się jednak, że po tak wielkiej nauczce, jaką było opętanie Kasey przez ducha, wszystko zaczęło się od początku i to w niemal identyczny sposób. Kasey poznaje przyjaciółkę, która wciąga ją w te same nadprzyrodzone kłopoty. Duch znowu wydaje się być miły, po czym okazuje się być monstrum, a Alexis nieudolnie próbuje naprawić sytuację. Powtórka z rozrywki. Jasnym punktem tej powieści pozostaje fotografia. Naprawdę uwielbiam sposób, w jaki Katie Alender przedstawia zainteresowanie głównej bohaterki i żałuję, że nie znalazłam tego w książce więcej, ale i tak jestem usatysfakcjonowana tym wątkiem. Każdy opis zdjęcia zrobionego przez Alexis był tak realistyczny i piękny, że aż miałam dreszcze.

Nie jestem jednak zadowolona ze sposobu, w jaki autorka przedstawiła Lexi w tej części. W Złe dziewczyny nie umierają główna protagonistka była prawdziwą kick-assową bohaterką. Tak naprawdę była jedyną postacią w tej książce, która nie była nudna. Uwielbiałam ją. Tymczasem w Od złej do przeklętej... Szkoda gadać. Zabrakło w niej wszystkiego - sarkazmu, pewności siebie, buntowniczej natury i ciekawych opinii na każdy temat. Zniknęły nawet różowe włosy! Alexis przeistoczyła się w kogoś, kogo nie potrafiłam rozpoznać, a o reszcie bohaterów trudno cokolwiek powiedzieć, bo przemykali gdzieś w tle. W dodatku mieliśmy okazję do podziwiania kontynuacji bardzo słabego wątku romantycznego. Carter miał swoje trzy sceny, które w dodatku nie miały sensu. W pierwszej części wybaczyłam Katie Alender sposób, w jaki rozwinęła relację Alexis i Cartera, ale w tym tomie nie jestem w stanie tego zrobić.

Od złej do przeklętej dopadł syndrom drugiego tomu. W tej powieści niemal nic nie zagrało, Złe dziewczyny nie umierają powinny być jednotomówką i zdania nie zmienię. Nawet ponowne wplecenie między paranormalne wątki motywów, których nikt nie spodziewa się w horrorze, tak innowacyjne w pierwszej części, nie wzbogaciło drugiego tomu. Tym razem Katie Alender postanowiła dotknąć problemu, jakim jest chęć zyskania wysokiej pozycji społecznej wśród rówieśników. Autorka stawia nas przed pytaniem: ile jesteś w stanie poświęcić, aby być piękną i popularną? To akurat zupełnie nie są moje klimaty, może dlatego dodatkowo książka mi się nie spodobała. Jeżeli Złe dziewczyny nie umierają przypadła Wam do gustu, odradzam sięgnięcie po kontynuację, bo przez nią pierwsza część może dużo stracić w Waszych oczach, a nic Was nie ominie.

3,5/10

Złe dziewczyny nie umierają | Od złej do przeklętej | As Dead As It Gets

Za możliwość przeczytania Od złej do przeklętej serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria!

Czytaj dalej »

piątek, 13 maja 2016

Jak zostać superzłoczyńcą?

16
Bądźmy szczerzy: bycie superbohaterem jest beznadziejne. Wystarczy zacząć od tego, że każdy superbohater jest niesamowicie samotny. Superzłoczyńcy mają więcej przyjaciół. Bruce Wayne jest bogaty, ale ma dwóch przyjaciół, z których jeden jest lokajem, a drugi policjantem. Peter Parker to samotny nerd, który całe życie miał jednego przyjaciela, a ten ostatecznie zdecydował, że będzie złoczyńcą. Clark Kent? Wolverine? Hulk? Prawda jest taka, że bycie superbohaterem to samotna robota. W dodatku policja cały czas cię ściga i oskarża o bycie przestępcą, chociaż jesteś tym dobrym. Media piszą o tobie negatywne historie i uważają cię za zagrożenie publicznie. Nie możesz mieć stałej pracy, a utrzymanie stabilnego życia miłosnego graniczy z cudem, bo cały czas musisz ratować świat, dlatego urywasz się z randki, żeby przebrać się w niewygodne rajstopki i biegać po mieście, jakbyś miał za dużo kofeiny we krwi. Nie możesz pobierać opłat za swoje wysiłki, bo superbohaterowie powinni być bezinteresowni. Nie masz więc przyjaciół, dziewczyny, brak ci ubezpieczenia zdrowotnego (musisz wydawać fortunę na naprawę tych wszystkich połamanych zębów). To nieszczęśliwe, niewdzięczne życie pełne poświęcenia, honoru i poświęcenia. Fuj. Ohyda.

O wiele lepiej zostać superzłoczyńcą. Pomyśl o tych przywilejach! Ogromne bogactwa i władza. Fajne uzbrojenie. Sława. Możliwość mordowania ludzi, którzy krzywo na ciebie spojrzeli w komunikacji miejskiej, nie czując przy tym żadnych wyrzutów sumienia. Nie musisz nawet chować swojej twarzy, a wszyscy wierzą, że i tak przegrasz, co w sumie jest niezłym sposobem na życie. Niskie oczekiwania są łatwe do spełnienia. Tak, bycie superzłoczyńcą to jest to. Tylko jak nim zostać? To już trudniejsza część. Ale nie martwcie się, Geek Girl (która teraz żałuje, że wybrała nick pasujący bardziej na pseudonim superbohaterki niż złoczyńcy) przychodzi do Was z listą 8 niezbędnych etapów do zostania złym gościem!

1. Evil laugh
Nie będę ukrywała, że jest to podstawa, bez której się nie obędziesz w świecie złoczyńców. Musisz opracować maniakalny śmiech, którym będziesz podsumowywał wszystkie swoje straszliwe plany przejęcia władzy nad światem, dlatego powinien on sprawiać, że włoski będą stawały dęba, a pomagierzy uciekali w popłochu. Jeśli opracujesz genialny evil laugh, będziesz mógł przejąć telewizję oraz radio i puszczać go cały dzień, dlatego wypadałoby, żebyś się postarał.

2. W dużej mierze chodzi o twoje podejście
Jeśli jesteś nieśmiałym typem, który nie skrzywdziłby muchy - to nie jest zajęcie dla ciebie. Wszyscy najwięksi złoczyńcy są aroganccy, chciwi, podstępni i inteligentni, a do tego niesamowicie czarujący. Idziesz do celu po trupach (dosłownie) albo w ogóle nie idziesz. Proste? Proste.

3. Potrzebujesz armii popleczników
Superzłoczyńcy z reguły są bardzo lubiani i wiedzą, jak to wykorzystać. Norman Osborne był jednym z najbardziej popularnych dzieciaków. Magneto miał całą armię oddanych towarzyszy. Nawet Victor Van Doom był niesamowicie bogaty i zorganizował wiele spotkań towarzyskich. Takie powiązania na pewno przydadzą ci się przy wprowadzaniu planów przejęcia władzy nad światem w życie. A nawet jeśli skończysz jako superzłoczyńca, który nie ma wielu przyjaciół, możesz zatrudnić do pomocy minionki. Superbohater ma jednego, góra dwóch pomagierów (chyba że zostają superprzyjaciółmi albo Avengersami, ale przymknijmy na to oko). Twoje minionki może nie będą zdolne do zabicia lub skrzywdzenia kogoś, jednak będą niesamowicie lojalne i jestem prawie pewna, że pracują za niskie stawki godzinowe. A jeśli nie, nie musisz im płacić, możesz ich zastraszyć. W końcu jesteś superzłoczyńcą. Chociaż podobno łatwo ich przekupić czekoladą lub pustymi obietnicami władzy i bogactw.
Zacznij od czekolady.
Fanki to też niegłupi pomysł, chociaż ich ciągłe piski i uwielbienie mogą stać się z czasem męczące, dlatego dobrze to przemyśl.

4. Musisz mieć sekretną kryjówkę
Zapraszamy wszystkich architektów z talentem do dramatycznego budowania skomplikowanych siedlisk wszelkiej niesprawiedliwości. Będziesz potrzebował bazy operacyjnej, która jest korzystnie ukryta przed wścibskimi sąsiadkami będącymi piekłem dla twoich niecnych planów destrukcji. Musisz upewnić się, że jesteś otoczony luksusem i wszystkimi najnowszymi gadżetami oraz technologią, bo prawdopodobnie będziesz spędzać wiele czasu w swojej kryjówce, popijając herbatę podczas snucia swoich planów i wysyłania sługusów na przedwczesną śmierć.
Twoja kryjówka w przyszłości posłuży za tło ostatecznego pojedynku z twoim nemezis (superbohaterowie lubią wizyty domowe z powodu swojej uprzejmości), więc upewnij się, że zawsze pod ręką będziesz miał basen pełen piranii.

5. Stwórz super zły plan
Tego punktu chyba nie muszę tłumaczyć? Każdy dobry złoczyńca (lub raczej zły złoczyńca - hehe, łapiecie?) posiada plan zagłady, który realizuje z uporem maniaka. Zdecyduj, co chcesz osiągnąć: przejąć władzę nad światem czy może tylko doprowadzić do walki między dobrem (nimi) a złem (tobą). Każdy detal jest ważny, im bardziej naciągany i szalony, tym lepiej. Zapisz wszystko, zamknij w sejfie i opowiadaj o swoim planie każdemu, kto tylko zechce cię słuchać.

6. Monologi!
Ze złym planem nierozerwalnie połączone są monologi, które musisz opanować do perfekcji, bo to najlepsza broń w twoim arsenale. Najlepiej by było, gdybyś miał przygotowany monolog na każdą okazję, nawet na bitwę taneczną z twoim nemezis. Wyszukaj kilka trudnych słów, których nikt nie zrozumie, żeby na sali sądowej po twojej ewentualnej porażce móc powtarzać, iż to brak zrozumienia zepchnął cię na ścieżkę zbrodni.

7. Znajdź swojego nemezis
Przykro mi to mówić, ale żeby być superzłoczyńcą, potrzebujesz superbohatera, którego będziesz mógł pokonać. Bez niego twoje życie jako czarnego charakteru nie będzie miało sensu, dlatego doradzam znalezienie nemezis już na początku swojej zbrodniczej kariery. To nie będzie trudne - szukaj zębów tak białych, że cię oślepiają, sześciopaku na brzuchu, mocno zarysowanej szczęka, a do tego czynienia dobra.

BONUS: dorastanie z superbohaterem naprawdę pomaga w karierze superzłoczyńcy
Czasami znalezienie nemezis jest dużo łatwiejsze niż się wydaje. Jeśli odczuwasz frustrację z powodu życia w cieniu superbohatera, chyba właśnie znalazłeś swojego śmiertelnego przeciwnika. To ma sens: jest tak przystojny, że dziewczyny mdleją na jego widok, kelnerzy piszą podziękowania za to, że mogli go obsługiwać, a ciebie nikt nie zauważa. Jedyną racjonalną odpowiedzią w obliczu takiego problemu jest przejęcie władzy nad światem. I nikt nie powinien cię za to winić.
No taki Loki z filmów Marvela jest tak cudowny, że nikt nie ma mu za złe tych wszystkich kłamstw i zdrad!



To wszystkie wskazówki. Więc teraz idź, znajdź swoją wymarzoną kryjówkę, zatrudnij bezmózgich sługusów i zacznij planować podbój świata. Pamiętaj, jesteś czarnym charakterem, a tam gdzieś superbohater czeka na swojego największego wroga. Ty nim jesteś?
Czytaj dalej »

wtorek, 10 maja 2016

Love, Rosie, czyli podstępny los płatający figle

28
Love, Rosie to książka, o której dowiedziałam się dzięki ekranizacji (z Samem Claflinem, no ba!). Moja cierpliwość została wystawiona na próbę, bo chciałam postąpić zgodnie z zasadą najpierw książka, potem film. Teraz w końcu mogę przedstawić Wam moje przemyślenia na temat Love, Rosie, a potem pędzę oglądać film, bo Sam Claflin.

Alex i Rosie przyjaźnili się od najmłodszych lat. Wspólnie zaplanowali przyszłość ona miała prowadzić hotel, on być lekarzem, który leczyłby gości z zatruć pokarmowych. Los postanowił jednak zabawić się ich kosztem. Alex przeprowadził się wraz z rodziną do Ameryki i dostał się na Harvard, a Rosie została w Irlandii i jeszcze jako nastolatka zaszła w ciążę. Czy w momencie, w którym oprócz dziesiątek tysięcy kilometrów dzielą ich także życiowe role, ich relacja ma szansę przetrwać? Czy wielka przyjaźń przerodziłaby się w coś innego, gdyby poszli inną drogą? Czy dostaną jeszcze jedną szansę, by przekonać się, czy chwila uskrzydlającego milczenia się powtórzy?

Początkowo bardzo nieufnie podchodziłam do formy epistolarnej, głównie z powodu moich wcześniejszych nieudanych doświadczeń, ale już po kilku stronach przestało mi to przeszkadzać i nie utrudniało odbioru wydarzeń, czego się obawiałam. Wręcz przeciwnie, dzięki wymienionym na przestrzeni kilkudziesięciu lat mailom, listom oraz rozmowom na czacie książkę czytało mi się błyskawicznie i zanim się obejrzałam, byłam już w połowie. I tutaj zaczęły się schody, bo o ile do tej pory nie przeszkadzało mi to ciągłe rozmijanie się bohaterów, o tyle na dwieście pięćdziesiątej stronie uświadomiłam sobie, że zostało mi jeszcze drugie tyle męczenia się z niefortunnymi zdarzeniami losu. Nawet nie wiecie, jak bardzo frustrująca była ta książka - to ciągłe czekanie, aż w końcu relacja głównych bohaterów ruszy w odpowiednim kierunku, ale autorka uparcie gmatwała ich sytuację i przez cały czas coś stało im na przeszkodzie. Nieodpowiednie miejsce, nieodpowiedni czas, nieodpowiednia decyzja... Chociaż wszystkie przedstawione przez Cecelię Ahern wydarzenia są prawdopodobnie, w pewnym momencie odniosłam wrażenie, że jest tego już po prostu za dużo. Oprócz przesady można autorce również zarzucić, że stawiane przez nią przeszkody na drodze Rosie i Alexa nie są nadzwyczajne, że to wszystko już było  nie zmienia to jednak faktu, że z lektury Love, Rosie czerpie się niewymuszoną przyjemność.

Chociaż liściki były dobrą odskocznią od tradycyjnej formy, a niektóre naprawdę mnie rozbawiły, czasami brakowało mi normalnej narracji, plastycznych opisów. Podobało mi się to, że autorka rozbudzała naszą wyobraźnię; sami musieliśmy się domyślić, co się działo podczas różnych, wymienianych w listach wydarzeń. Niektóre fragmenty były jednak nieco słabsze, kilkakrotnie przyłapałam się na tym, że zaczynałam błądzić myślami, ale mnie to nie zniechęciło, bo byłam bardzo ciekawa, jak autorka to rozwinie. Był to z pewnością bardzo mile spędzony czas, świetne wypełnienie wieczoru. Oczywiście nie obyło się bez zgrzytania zębami, bo bohaterowie potrafią być denerwujący, a ich wybory niezrozumiałe, czasami wprost szalone. Siedziałam i myślałam nie, ona im tego nie zrobi!, po czym kręciłam głową z niedowierzaniem, bo jednak Cecelia Ahern nie miała dla nich litości. Polubiłam zarówno Alexa, jak i Rosie, ale były też momenty, kiedy miałam ochotę nimi potrząsnąć, nakrzyczeć, powiedzieć, żeby się ogarnęli... Albo najzwyczajniej w świecie rzucić książką o ścianę. Serce mi krwawiło na myśl, jak wiele razy los ograbiał ich z szansy na szczęście, ile musieli się mijać, żeby w końcu być razem. 

Love, Rosie to książka o tym, że miłość czasami nie wystarcza - oprócz prawdziwego uczucia potrzebne jest także odpowiednie miejsce oraz czas, a także uśmiech losu i czasami na szczęście trzeba poczekać aż kilkadziesiąt lat. Jednak jest to powieść również o tym, że z każdego starcia można wyjść zwycięsko z podniesioną głową, że chociaż życie rzuca nam kłody pod nogi, należy zakasać rękawy i wziąć się do pracy, bo nasza przyszłość zależy od nas. To urokliwa, barwna, choć podszyta nostalgią, smutkiem i trudnymi chwilami historia o zwykłych ludziach z pozytywnym, pokrzepiającym przesłaniem.

6/10
P.S. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to zdjęcie. Okazało się, że Love, Rosie jest bardzo niefotogeniczna.
Czytaj dalej »

sobota, 7 maja 2016

Przypadki Callie i Kaydena, czyli emocjonująca mieszanka wybuchowa

18
Mało wyszukany tytuł i dość zwyczajna okładka sprawiły, że początkowo od Przypadków Callie i Kaydena trzymałam się z daleka. A potem pojawiły się niezwykle entuzjastyczne recenzje, które przekonały mnie, by dać tej historii szansę i dzisiaj mogę powiedzieć, że Przypadki Callie i Kaydena to jedna z najlepszych książek z gatunku New Adult, jakie czytałam. 

Kayden Owens nie miał łatwego dzieciństwa. Jeżeli był cicho, nie wychylał się i wypełniał polecenia, udawało mu się przetrwać kolejny dzień, ale z czasem jego ojciec przestał potrzebować powodu, by katować jego i braci. Podczas jednego z napadów gniewu jego ojca na miejscu pojawia się Callie Lawrence - cicha dziewczyna nosząca workowate ubrania, w której oczach zawsze czai się bezbrzeżny smutek. Callie ratuje Kaydena przed kolejnymi bliznami, również tymi wewnętrznymi, i wtedy w chłopaku zachodzi przemiana. Nigdy jednak nie ma okazji, by podziękować Callie za wszystko, co zrobiła, bo ta wyjeżdża do college'u. Gdy szczęśliwym trafem ich drogi ponownie się krzyżują, Kayden jest zdeterminowany, by bliżej poznać Callie. Ona sama skrywa jednak bolesne tajemnice z przeszłości. 

Krótko mówiąc: jestem oczarowana, zachwycona i jednocześnie zaskoczona tym, jak bardzo ta historia mnie poruszyła. Po Przypadkach Callie i Kaydena spodziewałam się kolejnego schematycznego New Adult, ale Jessica Sorensen sprawiła, że po zakończeniu lektury trudno mi pozbierać myśli i złożyć poprawne gramatycznie zdanie. To zadziwiające, że chociaż od początku wszystko jest dla czytelnika jasne, nie ma żadnych tajemnic, to przez cały czas czułam napięcie i czytałam z zapartym tchem. Według mnie jest to głównie zasługa głębi emocji, które płyną nieprzerwanie, trafiając prosto do serca, poruszając i przyciągając coraz mocniej. Mimo wyjątkowo ciężkich, ponurych tematów poruszonych w książce, znalazło się tutaj również miejsce na uśmiech, co jest niesamowite. Przypadki Callie i Kaydena to po prostu emocjonująca mieszanka wybuchowa. 

Callie i Kayden przeżyli coś, czego nie powinno przeżyć żadne dziecko. Krzywdy tak straszne, że zostawiają po sobie już na zawsze ślad na duszy, rujnując psychikę i niszcząc szanse na normalne, szczęśliwe życie w przyszłości. A mimo to próbują żyć dalej, prą naprzód z wiarą, że uda im się skleić to, co się rozpadło, powoli pozwalają sobie na śmiech, a także na miłość. Pokochałam zarówno Callie, jak i Kaydena, autorka wspaniale poradziła sobie z wiarygodną kreacją intrygujących postaci doświadczonych ciężko przez los. Zazwyczaj w takim wypadku faworyzuję jednego bohatera lub jedną z narracji, ale tutaj obie były fantastyczne i przejmujące. Callie to zamknięta w sobie dziewczyna, która w dzień dwunastych urodzin zmieniła się nie do poznania - ścięła włosy, podkreślała oczy zbyt mocnym, czarnym eyelinerem, odcięła się od świata i ograniczyła kontakt z rówieśnikami. Jest nieśmiała i płochliwa, bo jej rany wciąż się nie zagoiły. Z kolei Kayden jest jej przeciwieństwem: lubiany i popularny, kręci się wokół niego mnóstwo dziewczyn, ale pod maską wybitnego sportowca skrywa się chłopak, którego nikt nie uratował. Jego ciało pokrywają blizny, jednak Kayden jest w stanie znieść ból fizyczny - to ta wypełniająca go po każdym z ataków ojca pustka jest czymś, z czym nie potrafi sobie poradzić. Wydaje mi się, że Callie, biorąc pod uwagę jej traumatyczne przeżycia, nieco zbyt szybko pozwoliła się zbliżyć Kaydenowi i zbyt szybko mu zaufała, ale tę dwójkę połączył ból, którego nikt inny nie potrafi zrozumieć, dlatego tak bardzo nie kuło mnie to w oczy.

Przypadki Callie i Kaydena to książka, która szarpie nerwy, powoduje ścisk w gardle i ogromny ból w sercu. Nazwijcie mnie masochistką, ale właśnie te powieści, które mną wstrząsnęły, po przeczytaniu ostatniego zdania zostawiły mnie ogarniętą żalem i rozdygotaną są dla mnie tymi najcenniejszymi historiami i do tej listy mogę dopisać Przypadki Callie i Kaydena. Milion emocji towarzyszyło mi w czasie lektury. Przy tej książce naprzemiennie się uśmiechałam, miałam wypieki na twarzy i próbowałam powstrzymać cisnące się do oczu łzy, bo Przypadki Callie i Kaydena to pełna pasji, cierpienia, namiętności, emocji, bólu fizycznego i wewnętrznego opowieść o ludziach, których życie zmienia się na lepsze pod wpływem przyjaźni i miłości. Jest to powieść wypełniona jednocześnie smutkiem i radością, ciemnością i światłem, chęci ocalenia i bycia ocalonym. Cudowna w każdym calu, w każdym słowie, w każdym zdaniu i zapierająca dech w piersiach.

Książka Przypadki Callie i Kaydena odcisnęła swoje piętno w mojej pamięci i nie pozwala o sobie zapomnieć. Zupełnie nie spodziewałam się tego, co otrzymałam. To wstrząsająca, wręcz zniewalająca powieść, której nie można odłożyć na później, kiedy się już zacznie ją czytać.

8/10 
Czytaj dalej »

środa, 4 maja 2016

Stosik #4

33
Dzisiaj mam dla Was przepiękny stosik, z którego jestem mega, mega zadowolona! Początkowo nie miał być taki imponujący, ale potem pojawiły się kuszące promocje na znak.com.pl, a ja byłam akurat w dużej depresji z powodu matur i musiałam sobie poprawić humor, więc pierwsza się na nie rzuciłam i efekt widzicie poniżej. Poza tym doszłam do wniosku, że ostatnio królowało u mnie New Adult, kupowałam za mało fantastyki i... tak jakoś wyszło. 
TAK, JESTEM UZALEŻNIONA. I DOBRZE MI Z TYM.

Miecz lata, Rick Riordan – wujek Rick wraca, tym razem z mitologią nordycką, więc czemu by nie? Jak do tej pory miałam z nią najmniejszy kontakt w książkach, więc chętnie dowiem się nowych rzeczy, bo kocham wszelkiego rodzaju mitologie, a wujek Rick prawie nigdy nie zawodzi <3
W ramionach gwiazd, Amie Kaufman, Meaghan Spooner – piękna okładka, ale mam nadzieję na jeszcze lepsze wnętrze; uwielbiam wszystkie historie, które rozgrywają się w kosmosie, a ta zapowiada się naprawdę dobrze i ostrzyłam sobie na nią zęby od dłuższego czasu.
Amber, Gail McHugh – wygrana w konkursie na LC; moja ochota na NA wciąż nie przeminęła i chyba tylko tym mogę wytłumaczyć obecność tej książki na mojej półce, bo czemu ja chciałam się zabrać za powieść opartą na znienawidzonym przeze mnie (i jakieś trzy czwarte czytelniczek) trójkącie miłosnym?! Chwilowa niepoczytalność. Ale postaram się do niej podejść bez uprzedzeń (taaa, akurat).
Układ, Elle Kennedy – wygrana w konkursie na LC; wspominałam już o moim njuadultowym nastroju? :D Jestem strasznie zadowolona z tego nabytku, zwłaszcza że wiele osób bardzo chwali tę powieść, a opis przypomina mi nieco Piękną katastrofę, którą uwielbiam.
Zaczekaj na mnie, J. Lynn – wymiana na LC; ten stosik sponsoruje gatunek New Adult, nie oszukujmy się; Jennifer L. Armentrout, więc musiałam to mieć, no!
Art&Soul, Brittainy C. Cherry – bo to. będzie. piękne.


Wyspa Potępionych, Melissa De La Cruz – wymiana na LC; miałam już jedno podejście do tej książki i nic z tego nie wyszło, jednak mam nadzieję, że tym razem uda mi się doczytać ją do końca.
Earl i ja i umierająca dziewczyna, Jesse Andrews – książka dotarła do mnie wraz z Moondrive Boxem, którego recenzję możecie przeczytać tutaj; słyszałam dużo dobrego na temat tej obyczajówki, zwłaszcza na zagranicznym booktubie, i jestem bardzo ciekawa, czy mi się spodoba, bo contemporary rzadko kiedy mnie zachwyca, ale nie traćmy nadziei!
A.B.C., Agata Christie – pewnie zaraz posypią się pełne dezaprobaty spojrzenia, ale do tej pory nie przeczytałam żadnej książki królowej kryminałów. Zawsze musi być ten pierwszy raz, a siostra polecała, więc zobaczymy.
Ognisty pocałunek, Jennifer L. Armentrout – bo jak miałam się trzymać z daleka od historii napisanej przez jedną z moich ulubionych autorek?! Zwłaszcza że teraz potrzebuję takich klimatów!
Porwana pieśniarka, Danielle L. Jensen – mówiłam już, że niedawno doszłam do wniosku, iż cierpię na niedobór fantastyki w swoim życiu i, choć początkowo nie byłam przekonana (trolle, seriously?), to te pozytywne recenzje sprawiły, że w końcu się przemogłam.
Greccy herosi według Percy'ego Jacksona, Rick Riordan – musiałam, po prostu musiałam! Liczę na Percy'ego w jego najlepszym narratorskim wydaniu! 


Pamiętnik z mrówkoszczelnej kasety, Mark Helprin – na powieści Helprina czaiłam się od dawna, choć skłaniałam się bardziej w stronę Zimowej opowieści. Jest jednak Pamiętnik, a wraz z nim dobre chęci, by się zabrać za twórczość tego pisarza.
Dziewczyna z pociągu, Paula Hawkins – czyli książka, o której jest głośno, a ja muszę się w końcu dowiedzieć dlaczego.
Remedium, Suzanne Young – egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Feeria Young; prequel Programu (recenzja pierwszego tomu tutaj i drugiego tutaj), której wielką fanką nie jestem, ale opis Remedium był tak intrygujący, że musiałam się skusić! Recenzję Remedium możecie przeczytać tutaj.
Chłopak nikt, Allen Zadoff – wymiana na LC; uwielbiam takie klimaty, a od dawna nie miałam okazji przeczytać podobnej książki, więc nie mogę się już doczekać, aż się za nią zabiorę
Blackout, Mira Grant – czyli finał trylogii Przegląd Końca Świata, jednej z moich najukochańszych serii ever! Chyba od roku odkładałam przeczytanie ostatniej części, ale muszę się w końcu wziąć w garść, bo naprawdę, naprawdę, naprawdę chcę wiedzieć, co się stanie z Shaunem i Georgią!

Trochę zaszalałam, ale dobrze mi z tym ;) Pochwalcie się w komentarzach swoimi najnowszymi zdobyczami i podpowiedzcie, za którą książkę powinnam zabrać się w pierwszej kolejności!
Czytaj dalej »

niedziela, 1 maja 2016

Magonia, czyli magiczna pieśń nad chmurami

26
Swój egzemplarz Magonii zdobyłam z EpikBoxa. Tak, tak... w lutym. Ostatnio zebrało mi się na nadrabianie zaległości, bo to aż wstyd, że książki tyle u mnie zalegają (to wszystko przez te lśniące nowości, które cały czas kuszą!), a tak się składa, że Magonia była pierwsza na liście, bo tęskno mi do fantastyki, oj tęskno. 

Aza Ray Boyle większość swojego życia spędziła w szpitalach. Tajemnicza choroba sprawia, że dziewczynie trudno jest oddychać, jej płuca dosłownie topią się w powietrzu; jest tak wyjątkowa, że schorzenie zostało nazwane jej imieniem. Według lekarzy to cud, że udało jej się przeżyć tyle lat. Niedługo przed szesnastymi urodzinami Aza Ray dostrzega na niebie statek. Wszyscy zrzucają to na halucynacje wywoływane mieszanką leków. Wszyscy oprócz najlepszego przyjaciela Azy, Jasona, na którego dziewczyna zawsze może liczyć i do którego czuje coś więcej niż tylko platoniczną miłość. Jednak zanim ich relacja ma szansę się rozwinąć, Aza opuszcza ten świat. Ale nie umiera. Odchodzi do Magonii, magicznego, podniebnego świata, w którym jej słabości stają się jej siłą.

Bardzo podoba mi się sposób, w jaki Maria Headley połączyła ze sobą historyczne przekazy i naukę z fantastyczną baśniowością. Znane nam zjawiska pogodowe wytłumaczyła za pomocą niesamowitych stworzeń, które próbują przetrwać w rozpadającej się krainie nad chmurami. Tak, jestem zakochana w samej idei Magonii i w niezwykle barwnej wyobraźni autorki, ale przy tym wszystkim mam wrażenie, że pomysł ją przerósł. Zabrakło mi wytłumaczenia od A do Z sposobu, w jaki funkcjonuje podniebny świat - praw nim rządzących, hierarchii, porządnego opisu całej struktury. Czuję ogromny niedosyt, bo w książce pojawiała się nazwa jakiejś rasy lub zwyczaj, ale Maria Headley w ogóle się w to nie zagłębiała, pozostawiając skołowanego czytelnika na pastwę losu. Aza Ray również nie jest zaznajomiona z tym światem, więc mogłoby się wydawać, że autorka powinna dużo bardziej skupić się na wyjaśnianiu zasad panujących w Magonii, tymczasem otrzymaliśmy oszczędne, tajemnicze skrawki, z których trudno ułożyć całość. A szkoda, bo od dawna nie zetknęłam się z tak oryginalnym światem.

Maria Headley popisała się również kreacją bohaterów. Zarówno Aza Ray, jak i Jason są unikatowi, każdy na swój własny sposób, a razem tworzą szalony duet, nie znaczy to jednak, że są bez skazy. Nie ukrywam, że Azy nie polubiłam, w niektórych momentach strasznie mnie irytowała, była aż zbyt wyrazista. Cechowała się autentycznością i indywidualizmem, tego nie mogę jej odmówić, jednak poczucie humoru, którym obdarzyła ją autorka, było przesadzone, a narracja do mnie nie trafiła. O wiele lepiej wypada Jason i żałuję, że dostaliśmy tak mało rozdziałów napisanych z jego perspektywy. To niezwykle barwna postać, która intryguje swoim sposobem myślenia, inteligencją i lojalnością. Relacja Azy i Jasona to jedna z najpiękniejszych przyjaźni zawartych na papierze, z jakimi do tej pory się spotkałam (i aż żałuję, że musiało się tam wkraść coś więcej, bo ta przyjaźń w zupełności by wystarczyła!). Oparta na zaufaniu, głębokim zrozumieniu i wspólnych pasjach więź tej dwójki wywarła na mnie ogromnie pozytywne wrażenie.

Magonia to książka, która jest przewidywalna. Nie znajdziecie tutaj wartkiej akcji, a przez nieco patetyczny sposób pisania autorki wiele scen straciło na dynamiczności i nie potrafiłam pozbyć się wrażenia, że cały czas stoimy w miejscu. Maria Headley konsekwentnie podążała wyznaczonym torem, przez co zabrakło mi jakiś zaskoczeń, emocji, odrobiny szaleństwa. Wszystko toczyło się zbyt powoli, wręcz ospale. Nie mogę powiedzieć, że się nudziłam, bo magiczne nowinki skutecznie przykuwały moją uwagę, ale autorka nie postawiła przed bohaterami żadnych wyzwań, które zepchnęłyby ich z obranego kursu, przez co mam wrażenie, że wszystko przychodziło im zbyt łatwo, a czytelnik nie miał okazji zadrżeć, obawiając się o losy swoich ulubieńców.

Magonia teoretycznie posiada wszystkie cechy, które powinna posiadać książka, bym się w niej zakochała, a jednak jestem zawiedziona. Zabrakło dobrego opisania świata, dynamizmu w przedstawionych wydarzeniach, bohaterowie byli przerysowani, w dodatku poetycki styl Marii Headley, który wielu zauroczył, dla mnie był ciężkostrawny. Magonia to dziwadło - sami musicie zdecydować, czy ta nietypowość będzie Wam odpowiadała. Mnie nie przekonuje.

5/10
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia