sobota, 30 marca 2019

Podsumowanie marca

0
Marzec minął mi w zastraszającym tempie. Na uczelni nie zwalniają, przez co ja też rzadko kiedy mam na chwilę oddechu. Nie ukrywam, że moje zapasy postów napisanych do przodu również się wyczerpały, więc w kwietniu będę zmuszona pisać recenzje na bieżąco, a patrząc na ilość zapowiedzianych kolokwiów, mam naprawdę złe przeczucia co do mojej aktywności na blogu... Pamiętajcie jednak, że zdjęcia na moim bookstagramie (@booksbygeekgirl) pojawiają się na bieżąco, więc jeśli się za mną stęsknicie, powinniście tam wpaść ;) Bądźmy jednak dobrej myśli i nie martwmy się na zapas kwietniem, a podsumujmy marzec! Swoją drogą, właśnie stuknęło mi 22 lata... Mam być przerażona czy jeszcze nie? ;) 


Z R E C E N Z O W A N E

W marcu opublikowałam aż sześć recenzji (w końcu trochę nadrobiłam! Ale wciąż do napisania mam ponad dziesięć opinii... Ratunku!). Miesiąc rozpoczęliśmy od Weterana, o którym słyszałam bardzo dobre rzeczy, niestety romans toczył się dla mnie zdecydowanie zbyt szybko i był odrobinę zbyt naiwny, ta książka nie powinna być też określana mianem retellingu, bo niewiele ma wspólnego z Piękną i Bestią poza paroma punktami. Następnie podzieliłam się z wami moimi wrażeniami po lekturze Geniusza. Przekrętu, czyli drugiego tomu zachwycając serii dla młodzieży, która jest niczym skrzyżowanie Illuminae z Endgame. Powinno być o tej trylogii zdecydowanie głośniej, więc jeśli młodzi geniusze ratujący świat przez zagładą brzmią dla was intrygująco, koniecznie musicie po nią sięgnąć. Kochając pana Danielsa to kolejna zrecenzowana przeze mnie w tym miesiącu książka i chociaż ogólnie była dobra, to czuję się nią odrobinę rozczarowana. Słyszałam same zachwyty na temat tej pozycji, natomiast na mnie nie wywarła dużego wrażenia, nie poruszyła żadnych strun w moim sercu, po prostu mnie nie zachwyciła, ale to całkiem zacna historia na jeden wieczór dla relaksu. Dalej mamy Zakochanego przez przypadek, który ma jeden z najbardziej oryginalnych pomysłów na fabułę, z jakimi się spotkałam, ale zabrakło mi tego czegoś, zbyt leniwe tempo i za mało treści... Warto jednak doczytać do końca, bo finał sprawił, że mózg mi eksplodował, wywrócił właściwie całą historię do góry nogami! Chyba marzec możemy zaliczyć jako miesiąc romansowy, bo na blogu pojawiła się kolejna recenzja romansu, a mianowicie Mieszkając z wrogiem. Sam motyw wroga nie został dobrze wykorzystany, więc nie nastawiajcie się za bardzo na love-hate relationship, lecz pod każdym innym względem ta lektura jest niesamowita! W końcu bohaterowie, którzy komunikują się ze sobą i rozmawiają o swoich wątpliwościach! To dojrzała historia, w której na pierwszy plan nie wysuwa się nawet wątek romantyczny, a motyw miłości pomiędzy ojcem a córką, nawet kiedy nie łączą ich więzy krwi i według mnie to jest cudowne. Na koniec marca nareszcie opublikowałam moją zaległą recenzję Geminy, która według mnie jest jeszcze lepsza od Illuminae! Zakochałam się przede wszystkim w naszych głównych bohaterach i w ich relacji, ale Gemina to prawdziwy rollercoaster emocji, który nie pozwoli wam odetchnąć nawet przez chwilę.




I N N E  P O S T Y

W tym miesiącu pojawiło się sporo recenzji, stąd mniej postów okołoksiążkowych. Na początku marca pojawiło się TOP 10: Książkowe pet peeves, post ten został zresztą zainspirowany przez dyskusję pod jednym ze zdjęć na moim bookstagramie, więc jeśli jeszcze mnie nie obserwujecie, koniecznie wpadajcie na profil (@booksbygeekgirl)! Natomiast drugim postem była kolejna paczka koreańskich dram, czyli Przegląd dramowy #5 z ośmioma serialami, które obejrzałam na przestrzeni stycznia, lutego i marca tego roku. Zaliczyłam tylko dwie wpadki, a pozostałe produkcje są jak najbardziej warte dania im szansy, najbardziej jednak polecam Touch Your Heart, które jest przeurocze i na pewno was w sobie rozkocha.



Czytaj dalej »

środa, 27 marca 2019

Przegląd dramowy #5

0
Znowu zaczęłam oglądać dramy! Ostatnio moja przygoda z odkrywaniem nowych koreańskich seriali była bardzo nierówna, teraz przytrafił mi się nawet mały kryzys i od zakończenia Encounter pod koniec stycznia nie obejrzałam żadnej dramy aż do początku marca i jest to chyba moja najdłuższa przerwa od koreańskich produkcji, odkąd w ogóle zaczęłam je oglądać na początku 2017 roku. Teraz jednak znowu dość regularnie oglądam kolejne odcinki i mam nadzieję, że uda mi się utrzymać tę tendencję. Mimo różnych zawirowań udało mi się obejrzeć aż osiem dram na przestrzeni stycznia, lutego i marca. 


Romantic Doctor Teacher Kim
★★★★★★★☆☆

Opis: Kim Sa Bu był niegdyś topowym chirurgiem w jednym z największych szpitali w Seulu. Pewnego dnia rezygnuje nieoczekiwanie ze swojej pracy i zostaje lekarzem w małym, słabo wyposażonym szpitalu w niewielkiej miejscowości. Kang Dong Joo desperacko pragnie osiągnąć sukces, dlatego nie zważając na swoje zasady, leczy pacjenta VIP, a po jego śmierci zostaje obarczony winą i zesłany do tego samego szpitala, w którym pracuje Kim Sa Bu, a także Yoon Seo Jeong, pełna pasji lekarka ostrego dyżuru, którą prześladuje błąd z przeszłości. 

Nie spodziewałam się, że Romantic Doctor Teacher Kim tak bardzo mi się spodoba! Do dram medycznych podchodzę dość ostrożnie, te, które do tej pory widziałam, nie zachwyciły mnie specjalnie, ale Romantic Doctor Teacher Kim to zupełnie inny, o wiele wyższy poziom. Przede wszystkim jestem urzeczona sposobem, w jaki został pokazany zawód lekarza i właśnie na tym skupia się cały serial – na odpowiedzi na pytanie, czym charakteryzuje się dobry lekarz. Nie wybitny specjalista, nie doktor o ogromnej wiedzy merytorycznej, a właśnie dobry lekarz i właśnie ta część przemówiła do mnie najmocniej, podbijając moje serce. Jestem zachwycona tym, z jaką dbałością oddano różne medyczne procedury. To coś prostego i być może niektórzy z was nawet nie zwróciliby na to uwagi, ale każdy z lekarzy przed podejściem do pacjenta dezynfekował ręce, co jest podstawą w tym zawodzie, a rzadko jest uwydatnione w serialach. Przy tym Romantic Doctor Teacher Kim skupia się raczej na codziennych urazach, nie szuka niezwykłych dramatów czy wyjątkowo rzadkich przypadków medycznych, a skupia się na chorobach i ranach, których możemy doświadczyć na co dzień, przy czym na pewno nie zabrakło odpowiedniej dozy dramaturgii. Przy tym wszystkim muszę wspomnieć również o bohaterach, bo właśnie oni tworzą ten serial, są niesamowici. Rozwijają się, zmieniają, szukają, są zupełnie różni i mają różne postawy względem pacjenta czy formalności, co nierzadko prowadzi do konfliktów, lecz pozwalają im one dojrzeć i spojrzeć na wszystko z szerszej perspektywy. Muszę także wspomnieć o przesłodkim romansie, który sprawił, że moje serce zaczynało bić szybciej za każdym razem, gdy pojawiała się wspólna scena Yoon Seo Jeong i Kang Dong Joo. Był to niezwykle piękny slow burn pozbawiony niepotrzebnych dramatów. Nawet jeśli nie lubicie seriali medycznych, według mnie jest to dla was pozycja obowiązkowa! 



Page Turner
★★★★★★★☆☆

Opis: Yoo Seul jest niewiarygodnie uzdolnioną pianistką, która wygrała niezliczone konkursy, jednak tak naprawdę nienawidzi gry na instrumencie, do której zmusza ją jej matka. Yoo Seul ulega wypadkowi, w wyniku którego zupełnie traci wzrok. Z pomocą przyjaciela poznanego w szpitalu, młodego sportowca o gorącym temperamencie Cha Shika oraz jej największego rywala Jin Moka, który sam zmaga się z wątpliwościami odnośnie swojej przyszłości jako pianisty, Yoo Seul rozpoczyna nowe życie. 

Page Turner to krótka, bo trzyodcinkowa drama i strasznie żałuję, że nie dostaliśmy pełnowymiarowego, 16-odcinkowego serialu, bo czuję ogromny niedosyt, ta drama była taka dobra! Wszystko mi się w niej podobało, aktorzy mimo młodego wieku stanęli na wysokości zadania, a choć serial nie jest długi, pojawiło się w nim mnóstwo różnorodnych wątków. Page Turner jednocześnie bawi i wzrusza, chwyta za serce i wywołuje szeroki uśmiech na twarzy. Nawet nie zauważyłam upływającego czasu, zupełnie zaangażowana w całą historię. Kiedy tylko skończyłam ją oglądać, miałam ochotę znowu włączyć ją od początku, jest taka cudowna. Uwielbiam przede wszystkim sposób, w jaki została przedstawiona pasja głównych bohaterów do muzyki. Mój niedosyt związany jest z dość otwartym zakończeniem, które zostawia nas z mnóstwem pytań bez odpowiedzi, ale i tak ogromnie polecam wam Page Turner



Matrimonial Chaos
★★★★★☆☆

Opis: Matrimonial Chaos opowiada historię Jo Seok Moo i Kang Hwi Roo, którzy po trzech latach małżeństwa decydują się na rozwód. Jo Seok Moo jest upartym, pedantycznym mężczyzną, który lubi spędzać czas samotnie i ma pesymistyczne podejście do życia, natomiast Kang Hwi Roo jest pełna pozytywnej energii, lubi bałagan i jest otwarta na nowe doświadczenia. Mimo że są dla siebie zupełnymi przeciwieństwami, trudno jest im pogodzić się z rozwodem i mimo rozstania wciąż żyją pod jednym dachem. W międzyczasie Jo Seok Moo spotyka swoją pierwszą miłość z czasów studenckich, Jin Yoo Yeong, która wyszła za mąż za Lee Jang Hyuna, który ciągle ją zdradza.

Myślę, że moje oczekiwania były odrobinę zbyt wysokie. Szczerze mówiąc, zaczęłam oglądać ten serial głównie przez wzgląd na Bae Doonę, która jest jedną z moich ulubionych koreańskich aktorek, ale choć odtwórcy głównych ról stanęli na wysokości zadania, tworząc niesamowite portrety, to jednak Matrimonial Chaos jest tak abstrakcyjne, a bohaterowie tak trudni do polubienia, że naprawdę ciężko było mi przez tę dramę przebrnąć. Przede wszystkim doceniam Matrimonial Chaos za poruszanie tematów, które w koreańskiej kulturze są tematami tabu, pojawia się choćby dość mocno zarysowany wątek LGBT, choć scenarzystom zabrakło przysłowiowych jaj, żeby postawić kropkę nad i, nad czym ubolewam. Drama jest przepełniona filozoficznymi rozważaniami, które niestety często mnie nudziły, akcji tutaj praktycznie nie ma i mam wrażenie, jakbyśmy bezustannie krążyli w kółko. Matrimonial Chaos lepiej trafi do osób grubo po trzydzieste i czterdzieste, mam wrażenie, że właśnie ta grupa była targetem, ale dla mnie to strata czasu. 



Memories of the Alhambra
★★★★★★☆☆

Opis: Yoo Jin Woo jest prezesem firmy inwestującej w rozwój gadżetów i gier komputerowych. Dostaje tajemniczą propozycję inwestycji w nowy produkt, który może odmienić całe oblicze rynku dzięki swojej innowacyjności i w związku z tym wyrusza do Granady w Hiszpanii, gdzie zatrzymuje się w hostelu prowadzonym po śmierci jej rodziców przez Jung Hee Joo. Z czasem okazuje się, że zaprojektowana przez młodszego brata Hee Joo gra nie jest tym, czym się wydawała, a Jin Woo znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Oboje zbliżają się do siebie w wyniku dziwnych, niespodziewanych wydarzeń.

Memories of the Alhambra to ogromny powiew świeżości wśród koreańskich produkcji. Czegoś takiego jeszcze nie było, gra staje się rzeczywistością, choć nie dla wszystkich bohaterów i pociąga to za sobą konsekwencje, których nikt nie mógł się spodziewać. Osobiście jestem zauroczona nie tylko zamysłem, ale także wykonaniem, bo Memories of the Alhambra posiada jedne z najlepszych efektów specjalnych, jakie widziałam i widać, że fabuła, a także strona wizualna zostały dopracowane w najmniejszym szczególe. Problem w tym, że całość strasznie mi się dłużyła. Cała otoczka jest piękna, pojawia się mnóstwo scen akcji, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że brakuje tutaj jakiejś treści, w paru miejscach scenarzysta poszedł na łatwiznę. Nie jestem też usatysfakcjonowana dwoma ostatnimi odcinkami, bo finał powinien mnie zmiażdżyć, był budowany z taką intensywnością, a ostatecznie dostaliśmy bardzo otwarte zakończenie, gdzie część wątków została niechlujnie poprowadzona, a część w ogóle nie doczekała się rozwiązania. Będę też narzekać na romans Hee Joo i Jin Woo, bo między nimi była chemia, ale dostali tak mało wspólnych scen, że wciąż mnie to boli, bo był potencjał (nawet jeśli część tego wątku była absurdalna), jednak nie został wykorzystany... I w sumie można tak powiedzieć o całej dramie. Był potencjał, jednak gdybym nie oglądała odcinków co tydzień, a zrobiła maraton z serialem, zapewne nie obejrzałabym do końca, bo jest tutaj zbyt wiele dziur i za mało treści.



Encounter
★★★★★★★☆☆

Opis: Cha Soo Hyun jest córką polityka, która do tej pory wiodła życie, w którym nie mogła samodzielnie podjąć niemal żadnej decyzji, a jej ścieżka została wytyczona. Została poślubiona synowi potężnemu konglomeratu, co było korzystne dla jej ojca, lecz ona sama dusiła się i cierpiała w tym pozbawionym miłości małżeństwie, w którym żyła pod dyktando swojej teściowej. Udało jej się uzyskać rozwód, lecz na warunkach, które sprawiają, że była teściowa wciąż ma nad nią władzę. Smutne, samotne życie Soo Hyun zmienia się, kiedy podczas biznesowej podróży na Kubę kobieta spotyka pełnego życia i pozytywnej energii Kim Jin Hyuka, który odnajduje szczęście w najmniejszych rzeczach i pochodzi z biednej, ale pełnej ciepła i wsparcia rodziny. Chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się, że Soo Hyun i Jin Hyuka nic nie łączy, ich przypadkowe spotkanie rozwija się w cudowną miłość. 

Encounter bardzo sprytnie bawi się znanymi schematami, wywracając je do góry nogami. Po pierwsze, nawet nie wiecie, jak rzadko to kobieta jest prezesem jakiejś firmy w koreańskich dramach, z reguły mamy sytuację, w której to mężczyzna jest bogatym dziedzicem konglomeratu, a kobieta jest biedną dziewczyną z milionem prac dorywczych, którą bohater musi się zaopiekować. Tymczasem Encounter odwraca sytuację i robi to w doskonały sposób, łamiąc po drodze inne krzywdzące stereotypy, bo Cha Soo Hyun jako prezes jest niezwykle kompetentna i nie pozwala, by emocje dyktowały jej postępowanie. Jin Hyuk nie jest też typowym bohaterem, mimo młodego wieku jest dojrzały, w ogóle cała relacja Soo Hyun i Jin Hyuka, mimo że jest urocza i pełna radosnych przekomarzanek, jest niezwykle dojrzała, co rzadko zdarza się w dramach. W Encounter akcja jest bardzo ładnie rozłożona, momentami leniwa, ale absolutnie się nie nudziłam, miało to swój urok i absolutnie nie mogłam odwrócić wzroku, bo to czarująca, liryczna historia, która pięknie rozwija się na naszych oczach wraz z bohaterami, w których zachodzą konsekwentne zmiany. Osobiście bardzo polecam Encounter, drama pozytywnie mnie zaskoczyła, nie spodziewałam się wiele, a dostałam naprawdę fantastyczną opowieść, która nie jest niepotrzebnie dramatyczna, a pięknie ukazuje realizm miłości i przeszkód, jakie trzeba przekonać, by odnaleźć siebie.



Miss Hammurabi
★★★★★★★☆☆

Opis: Park Cha Oh Reum jest młodym, dopiero co mianowanym sędzią pomocniczym. Zawsze była pełna pasji, ale także empatii, co sprawia, że nie zawsze potrafi być bezstronna. Drugi sędzia pomocniczy, Im Ba Reun, jest z kolei jej całkowitym przeciwieństwem, w pracy kieruje się rozsądkiem i chłodnym osądem, stosując się do wszystkich reguł. Oboje są podopiecznymi najbardziej nieprzewidywalnego sędziego z gorącym temperamentem i we trójkę zajmują się sprawami cywilnymi, walcząc z niesprawiedliwością i mierząc się z konsekwencjami swoich wyroków. 

Długo się wahałam, czy zacząć oglądać Miss Hammurabi, ponieważ Go Ah Ra irytowała mnie w każdej roli, w której ją widziałam tak bardzo, że często nie byłam w stanie obejrzeć produkcji do końca, lecz zobaczyłam trailer, w którym pojawiła się pewna kluczowa scena - w sprawie o molestowanie kobieta została skrytykowana za noszenie zbyt krótkiej spódniczki, więc Park Cha Oh Reum sama ubrała mini spódniczkę, a potem przebrała się w burkę, pytając, czy teraz wreszcie nie odsłania zbyt wiele skóry. I właśnie ta scena mnie kupiła. Zdecydowanie nie żałuję, że zaczęłam oglądać tę dramę. Nie tylko jest to moja pierwsza drama, która pokazuje życie i dylematy sędziego, ale także skupia się na wielu tematach tabu, które nie są poruszane w Korei, a przede wszystkim zawiera feministyczne wątki, opowiadając o wykorzystywaniu seksualnym kobiet przez męskich przełożonych czy dyskryminację kobiet w miejscach pracy, choćby w związku z ewentualną ciążą. Go Ah Ra była naprawdę znośna w swojej roli, każda sprawa, którą zajmowali się sędziowie, była niezwykle intrygująca, a wątek romantyczny, który przewijał się gdzieś w tle, był przesłodki. Jak najbardziej polecam, uważam, że naprawdę warto obejrzeć Miss Hammurabi.



Love O2O
★★★★★☆☆

Opis: Xiao Nai jest utalentowanym programistą, niezwykle popularnym na uniwersytecie, zwłaszcza wśród płci pięknej, nie zwraca jednak uwagi na swoją popularność, zupełnie skupiony na stworzeniu własnej firmy i wprowadzeniu swojej gry na rynek, dopóki nie spotyka Bei Wei Wei, przepięknej studentki informatyki, która zauroczyła go nie tyle swoją urodą, co zdolnościami w grze multiplayer online. Xiao Nai postanawia zrobić wszystko, co w jego mocy, by zdobyć serce uroczej Bei Wei Wei.

Teraz muszę się do czegoś przyznać. Co najmniej połowę każdego odcinka Love O2O przewijałam, przeskakując tylko do głównego wątku... Charakterystyką chińskich dram jest wprowadzenie mnóstwa niepotrzebnych wątków i scen, na które szkoda mi było czasu, a choć je przeskakiwałam to i tak całkiem dobrze się w nich orientowałam, więc wiele nie straciłam. Stąd nie do końca jestem pewna, czy powinnam oceniać Love O2O jako całość, czy raczej skupić się na fragmentach, które zasługują na uwagę. Ogólnie rozwój romansu głównych bohaterów jest jednym z najdziwniejszych, jakie w życiu widziałam. Grają wspólnie w grę, ale nigdy nie widzieli się na żywo i do ich spotkania nie dochodzi przed dziesiątym odcinkiem. A w momencie ich pierwszego spotkania od razu stają się parą. Te absurdy strasznie mnie bawiły, bo to zaledwie jeden przypadek z wielu. Trochę denerwowało mnie też bierne zachowanie Bei Wei Wei, która albo milczała, albo przytakiwała, zupełnie tracąc ikrę w obecności Xiao Nai. Na szczęście z czasem zaczęła mu odgryzać, ale na początku byłam strasznie zirytowana tą dominacją Xiao Nai. Ogólnie Love O2O jest dziwaczną dramą, jednak stanowiła dobrą odskocznię w momencie, w którym miałam naprawdę dużo do zrobienia na uczelnię. Raczej nie polecam i nie rozumiem tych wszystkich zachwytów, choć romans Bei Wei Wei i Xiao Nai wraz z kolejnymi odcinkami coraz bardziej mi się podobał, to jednak pozostała część dramy nie wywarła na mnie pozytywnego wrażenia.


Touch Your Heart
★★★★★★★☆☆

Opis: Oh Yoon Seo jest znaną aktorką, która w wyniku skandalu musiała wycofać się z przemysłu rozrywkowego. Jej ulubiona scenarzystka postanawia jednak dać jej szansę zagrania w najnowszej dramie, pod warunkiem że Oh Yeon Soo odbędzie trzymiesięczny staż w firmie prawniczej, by przygotować się do roli asystentki prawnika. Na miejscu trafia pod skrzydła Kwon Jung Roka, który jest asem firmy, ale nie jest zadowolony z obecności Oh Yeon Soo i chce się jej jak najszybciej pozbyć.

Touch Your Heart jest jak bardzo udane skrzyżowanie Legalnej Blondynki z My Heart From Another Star i Why Secretary Kim.  Mogłoby się wydawać, że nie ma w tej dramie nic odkrywczego, że scenarzyści po raz kolejny korzystają z utartych, lubianych przez publiczność schematów, a więc dostajemy romans pomiędzy przełożonym a jego chwilową sekretarką z prawniczymi wstawkami. Oh Yeon Soo i Kwon Jung Rok są osobami z dwóch różnych światów: ona niczym rasowa Elle Woods dekoruje swoje biuro na różowo, często zdarzają jej się głupiutkie wpadki i pomyłki, które uznawane są za część jej uroku i mimo że jest gwiazdą filmową, jest pełna ciepła i empatii, z kolei on chodzi z wiecznie pochmurną miną, jest arogancki, zdystansowany i chłodny, ale za to jest doskonały w swoim fachu. Początkowo ich relacja nie układa się zbyt dobrze z powodu różnić w charakterach, ale z czasem Jung Rok dostrzega, że Yeon Soo jest szczera w swoich staraniach, ona z kolei zaczyna widzieć mężczyznę w innym świetle, widząc, jak bardzo oddaje się walce o dobro swoich klientów i sprawiedliwość. Nie potrafię do końca powiedzieć, co tak bardzo urzekło mnie w Touch Your Heart. Zawiera ona wiele elementów, które w innych dramach mnie nie zachwyciły, a tutaj ich połączenie dosłownie chwyciło mnie za serce, sprawiając, że zakochałam się w tym serialu. Romans jest przesłodki, sprawia, że serce zaczyna szybciej bić, główni bohaterowie niesamowicie się wspierają w trudnych chwilach i dojrzale mierzą się z problemami, które stoją przed ich związkiem. Wszystko ze sobą cudownie współgra, wątki poboczne, drugoplanowi bohaterowie, muzyka... Touch Your Heart to produkcja kompletna i jak na razie jest to moja ulubiona drama, którą obejrzałam w 2019 roku.


Początek roku okazał się naprawdę udany, jeśli chodzi o obejrzane tytuły. Nie spodziewałam się, że te dramy tak bardzo mi się spodobają i zaliczyłam tylko dwie wpadki, poza tym właściwie każdy serial jest warty obejrzenia! Najbardziej polecam jednak Touch Your Heart, od którego po prostu nie można się oderwać, uwierzcie mi, absolutnie się w tej dramie zakochacie. 
Czytaj dalej »

sobota, 23 marca 2019

Gemina, czyli absolutnie zjawiskowa kosmiczna przygoda

0
Za recenzję Geminy zabierałam się od dawna. Wystarczy powiedzieć, że książkę przeczytałam we wrześniu, a moją opinię możecie przeczytać dopiero teraz. Wynika to jednak z mojego zachwytu wywołanego tą powieścią! Jay Kristoff i Amie Kaufman zachwycają po raz kolejny i robią to w takim stylu, że obawiam się o moje biedne serce w trakcie czytania trzeciej części! Jak zawsze jednak w przypadku powieści, która mnie oczarowała, napisanie recenzji okazuje się być niezwykle trudno, bo ubranie w słowa mojego zachwytu jest po prostu niemożliwe, a bardzo chcę zachęcić was do sięgnięcia po tę niesamowitą serię. Postaram się jednak sprostać temu wyzwaniu. 

Razem zdołają dokonać tego, co zapewne nie udałoby im się, gdyby działali w pojedynkę.
Stacja skoku Heimdall – najnudniejsza stacja kosmiczna w galaktyce.
Hanna Donnelly – rozpieszczona córeczka kapitana stacji Heimdall, która swój pobyt na końcu galaktyki traktuję jako największą karę.
Niklas Malikov – niepokorny członek rodzinnej organizacji przestępczej Dom Noży z kryminalną przeszłością.
BeiTech Industries – korporacja, która prowadzi agresywną politykę zmierzającą do przejęcia kontroli na wszystkich koloniach w galaktyce zasobnych w złoża.
Lanimy – drapieżniki hodowane na kosmicznych farmach; z ich wydzielin wytwarzany jest silnie uzależniający halucynogenny narkotyk.
Mało? Do tego wszystkiego dodajmy hakerów, elitarną jednostkę Bei Techu wysłaną na stację Heimdall w celu likwidacji jej mieszkańców oraz awarię tunelu czasoprzestrzennego grożącą zagładą wszechświata.
I reaktywację AIDANA...
Opis z LubimyCzytać

Myślę, że głównym czynnikiem, dla którego Gemina podobała mi się bardziej od Illuminae, są bohaterowie. Pokochałam Hannę i Nika od pierwszych stron, ich droczenie się od razu wywoływało uśmiech na mojej twarzy, niesamowicie między nimi iskrzyło, a cała ich relacja rozwinęła się w naturalny, cudowny sposób. Oboje są niezwykle silnymi postaciami, ale na początku skrywają się za maskami, dopiero z czasem odkrywamy ich prawdziwe wnętrze i ich rozwój był niesamowity. Hanna to dziewczyna, która jest uznawana za rozpieszczoną księżniczkę, zawsze dostawała wszystko, czego pragnęła, wydając miliony na ciuchy i kosmetyki, a przy tym uwielbia imprezy i nie stroni od używek. Szybko jednak okazuje się, że jest prawdziwą twardzielką i uzdolnionym strategiem, jej spryt niejednokrotnie mnie zaskoczył, podobnie jak jej wola przetrwania i wewnętrzna siła. Nik z kolei jest uznawany za niebezpiecznego kryminalistę, który zajmuje się głównie rozprowadzaniem narkotyków, a wszyscy traktują go z góry, bo już dawno postawili na nim krzyżyk. Nik skrywa jednak wiele tajemnic, które z czasem wychodzą na wierzch, pokazując, że nie jest jedynie sarkastycznym, czarującym przestępcą, a wrażliwym chłopakiem, który zrobiłby wszystko, by ochronić najbliższe mu osoby. To właśnie Nik i Hanna zbudowali dla mnie tę książkę, pokochałam zwłaszcza ich relację o wiele bardziej niż związek Kady i Ezry, którzy wypadają bardzo blado na tle naszej dwójki głównych zabijaków z Geminy. 


Początek Geminy jest dość leniwy. Po tym wszystkim, co się działo w Illuminae byłam tak zaskoczona powolnym wstępem, że zaczynałam się zastanawiać, czy czytam dobrą serię, bo pierwsze sto stron skupia się głównie na codziennym życiu na stacji Heimdall, ale kiedy już przekroczyliśmy ten punkt, nie było chwili na złapanie oddechu! Jay Kristoff i Amie Kaufman w drugiej części jeszcze bardziej zaskoczyli mnie swoimi oryginalnymi pomysłami, sprawiając, że czasem trudno było mi objąć umysłem poziom ich geniuszu. Akcja pędzi do przodu, trzymając nas na krawędzi fotela przez cały czas, a jednocześnie wrzuca nas na prawdziwy rollercoaster emocji; jest zabawnie, jest wzruszająco, jest też brutalnie, obrzydliwie czy szokująco. Autorzy zapewniają nam przeżycia na najwyższym poziomie, a także całą gamę uczuć od radości po rozpacz. Co prawda kilka zwrotów akcji jest niejako kalką z pierwszej części, ale szczerze mówiąc, bardziej kupiły mnie one właśnie w Geminie, mam wrażenie, że tutaj lepiej się wpasowały, bo w tym tomie Amie i Jay mocniej skupili się na rozszerzeniu międzygalaktycznej intrygi. Oczywiście po raz kolejny zostałam zachwycona przez niesamowity format powieści, na którą składa się brak standardowej narracji, natomiast w zamian dostajemy raporty, akta, schematy, kody komputerowe i opisy z kamer. Gemina jest wydana równie pięknie jak Illuminae, a autorzy dodatkowo wprowadzili jeszcze śliczne rysunki z dziennika Hanny i bullet journal, co jest nowością w porównaniu z pierwszą częścią.


Geminę czytałam w dość niefortunnym momencie, ale dzięki temu okazała się ona dla mnie przełomową powieścią. Tkwiłam wtedy już od prawie roku w kacu książkowym i żadna przeczytana książka nie przynosiła mi frajdy, ale Gemina sprawiła, że powróciłam do regularnego czytania, bo była tak dobra, że znowu zaszczepiła we mnie przyjemność z czytania! Jeśli jeszcze nie sięgnęliście po Illuminae Files, to koniecznie musicie to zrobić, bo ta seria to fascynująca, niezapomniana przygoda! Gemina jest absolutnie zjawiskową, porywającą lekturą z grupą piekielnie inteligentnych, ironicznych głównych bohaterów i pędzącą na złamanie karku akcją. Osobiście jestem jeszcze bardziej zachwycona niż w przypadku Illuminae i z niecierpliwością czekam na Obsidio, wobec którego mam ogromne oczekiwania! The Illuminae Files to bez wątpienia jedna z najlepszych serii sci-fi young adult, jakie przeczytałam w życiu i mam nadzieję, że wy również dołączycie do tej kosmicznej przygody.


Trylogia The Illuminae Files:
Illuminae // Gemina // Obsidio
Czytaj dalej »

środa, 20 marca 2019

Mieszkając z wrogiem, czyli stara miłość nie rdzewieje

0
Mieszkając z wrogiem to moje pierwsze spotkanie z twórczością Penelope Ward. Słyszałam wiele dobrego o jej książkach, ale jakoś nie było mi z nimi po drodze, dopóki na moim radarze nie pojawiło się właśnie Mieszkając z wrogiem i tak mnie zauroczyło, że bez wątpienia z przyjemnością sięgnę po inne powieści tej autorki!

Amelia po śmierci ukochanej babci dostała od niej domek letni nad brzegiem morza. Postanawia się tam wybrać, aby wyleczyć swoje rany – okazało się bowiem, że jej partner zdradzał ją przez wiele tygodni. Domek nie należy jednak w całości do Amelii, bowiem drugą jego połowę otrzymał Justin, były najlepszy przyjaciel Amelii, którego jej babcia traktowała jak własnego wnuka. Amelia i Justin przed wieloma laty rozstali się w gniewie i od tamtej pory nie utrzymywali kontaktu, dopóki nie zostali zmuszeni do wspólnego dzielenia przestrzeni. Ich ponowne spotkanie obfituje w złośliwości i chłodną wrogość, z czasem jednak do głosu dochodzą tłumione wcześniej uczucia i wspomnienia chwil, w których byli sobie bliscy i rozumieli się bez słów.  

Absolutnie nie sugerujcie się okładką, kiedy będziecie sięgać po Mieszkając z wrogiem! Ja również obawiałam się nieco przesyconego scenami seksu erotyku, tymczasem podobnych fragmentów pojawiło się naprawdę niewiele, tej książce o wiele bliżej do skrzyżowania romansu z powieścią obyczajową i pod tym względem zostałam naprawdę mile zaskoczona. Co prawda początki nie były wcale takie różowe – jestem ogromną fanką motywu od nienawiści do miłości i drugich szans, kiedy byli kochankowie/przyjaciele spotykają się po latach wypełnionych gorzkim żalem, więc pod tym względem miałam ogromne oczekiwania, a nie mogłam pozbyć się wrażenia, że złośliwe przytyki pomiędzy bohaterami są bardzo sztuczne i absurdalne, później także się zdarzało, że dialogi wypadały nienaturalnie. Sam powód ich wzajemnej niechęci również nie wydawał mi się być na tyle poważny, by doprowadził między nimi do takiego rozłamu, lecz kiedy ta pierwsza faza niechęci, która nie trwała zbyt długo, przeminęła i Amelia oraz Justin wrócili do bycia przyjaciółmi, zostałam absolutnie zauroczona ich relacją oraz fabułą. Mieszkając z wrogiem to powieść dojrzała pod wieloma względami, jestem zachwycona tym, że w końcu bohaterowie szczerze ze sobą rozmawiają i przepracowują swoje problemy, zamiast przed nimi uciekać. Od dawna brakowało mi powieści, w której dobra komunikacja byłaby podstawą relacji, a Penelope Ward spełniła w końcu moje marzenie, ukazując więź Amelii i Justina w piękny sposób.

Sama fabuła Mieszkając z wrogiem nie jest specjalnie oryginalna, ale autorka podeszła do znanych schematów w taki sposób, że absolutnie mi to nie przeszkadzało, a w niektórych momentach nawet niosło ze sobą powiew świeżości. Dużą zasługą mają w tym bohaterowie, bo nie wpasowują się w najmniejszym stopniu w stereotypy niejako narzucone im przez literacki gatunek – Justin jest przystojnym muzykiem z rozwijającą się w zawrotnym tempie karierą, ale stąpa twardo po ziemi, wie, czego chce i są rzeczy, których pod żadnym pozorem by nie poświęcił, a w dodatku jest troskliwy i uroczy. Amelia z kolei to twarda dziewczyna, lecz ma też chwile słabości i potrafi przyznać się do błędu. Uczucie między nimi jest przede wszystkim szczere i rozwija się naturalnie, choć następuje to w dość niezwykły sposób i kilka razy Penelope Ward udało się mnie zaskoczyć. Jednak o ile relacja Justina i Amelii jest ważna, o tyle w Mieszkając z wrogiem autorka skupiła się o wiele bardziej na przybliżeniu innego rodzaju więzi, która jest przepiękna. Nie chcę wam jednak zdradzić zbyt wiele, żebyście sami mieli przyjemność odkrycia, o jakiej relacji mówię, jest ona jednak tak cudowna i poruszająca, że złapiecie się na tym, że pochłonęła was nawet bardziej od wątku romantycznego!

Mieszkając z wrogiem to lektura, którą przeczytałam w jeden dzień. Po prostu nie byłam w stanie jej odłożyć na bok i nawet gdyby miała dwa razy większą objętość, pewnie i tak skończyłabym ją w kilka godzin, bo tak dobrze mi się ją czytało. Mogłoby się wydawać, że jest to zwykły romans pozwalający się zrelaksować po ciężkim dniu, jednak wraz z rozwojem historii byłam coraz bardziej świadoma ważnych wartości, jakie chciała nam przekazać Penelope Ward za pomocą swojej powieści i bardzo ją za to doceniam. Mieszkając z wrogiem wciąga i wzrusza, sprawiając, że czytelnik nie jest w stanie pozostać obojętnym na losy bohaterów, przeżywa się ich wzloty i upadki razem z nimi, a na końcu pozostawia ciepło w sercu.


Za możliwość przeczytania Mieszkając z wrogiem serdecznie dziękuję Wydawnictwu EditioRed!
Czytaj dalej »

sobota, 16 marca 2019

Zakochany przez przypadek, czyli naszym losem wcale nie kieruje przypadek

0
Wierzycie w przeznaczenie? Osobiście jestem gdzieś po środku. Mamy w końcu wolną wolę i nie o wszystkim decyduje przypadek, ale czasami niektóre wydarzenia układają się w taki sposób, że trudno nie wierzyć w ingerencję losu. Lubię myśleć, że wszystko ma swoją przyczynę, a ostatecznie znajdujemy się właśnie w tym miejscu, w jakim powinniśmy być. Niezależnie jednak od tego, w co wierzycie, Zakochany przez przypadek sprawi, że zaczniecie zupełnie inaczej postrzegać zbiegi okoliczności.

Emily, Guy i Eric to trójka przyjaciół, która po raz pierwszy spotkała się na kursie dla kreatorów przypadków. Jest to zaszczytna funkcja wymagająca skomplikowanych obliczeń, długich przygotowań i ogromnej dozy wrażliwości, kreator przypadków tworzy bowiem zbiegi okoliczności odmieniające życie zwykłych ludzi. Popychają naukowców w kierunku przełomowych odkryć, dają artystom wenę, dzięki której tworzą niezapomniane dzieła albo przygotowują pozornie przypadkowe spotkanie przyszłych kochanków. Co jeśli przewrócona filiżanka z kawą, zalanie mieszkania czy spóźnienie na pociąg nie jest przypadkiem? Co jeśli to część większego planu? Co jeśli ludzie, których nie znamy, zza kulis kierują naszym życiem, a nawet losami całego świata? 

Zakochany przez przypadek to książka z pogranicza realizmu magicznego, w której autor bardzo zgrabnie bawi się gatunkami i motywami, które przenikają się wzajemnie i łączą się ze sobą, tworząc oryginalną, ale przy tym spójną całość. Yoav Blum już na samym początku skutecznie przykuł moją uwagę, tworząc rzeczywistość, w której nie potrafiłam do końca stwierdzić, co jest prawdą, a co magicznym dodatkiem. Autor sprytnie dawkuje nam informacje, powoli odkrywając kolejne karty, dzięki czemu z każdą stroną byłam coraz bardziej zaintrygowana, a Yoav Blum tylko podsycał to zainteresowanie poprzez podrzucanie subtelnych wskazówek. Zakochany przez przypadek charakteryzuje się dość leniwym, powolnym tempem, na pewno nie jest to historia, w której akcja trzyma czytelnika na krawędzi fotela, ale osobiście mi to nie przeszkadzało, bo ta nieśpieszna narracja pozwoliła skupić się na tym, co autor miał nam do przekazania, Zakochany przez przypadek nakłania bowiem do rozmyślania nad wieloma filozoficznymi kwestiami, które dotyczą nie tylko przeznaczenia, zbiegów okoliczności i losu, ale także tego, czy warto poświęcić jednostkę dla dobra całej ludzkości czy tego, jak bardzo miłość potrafi być ślepa i jak szkodliwe może być trzymanie się wspomnienia o kimś, kogo z czasem idealizujemy w naszych myślach i zakochujemy się w jego wyobrażeniu, a nie w jego rzeczywistym obrazie. Dlatego choć okładka i tytuł mogą sugerować prostą, słodką i przyjemną powieść o miłości, tak naprawdę Zakochany przez przypadek to o wiele głębsza historia. 

Zakochanego przez przypadek trudno jednoznacznie ocenić. Posiada wiele elementów, które były w stanie mnie zaciekawić i bez wątpienia zamysł autora na całą fabułę jest jednym z najbardziej niepowtarzalnych, z jakimi do tej pory się zetknęłam, ale nie czułam się emocjonalnie związana z lekturą. Bohaterowie byli mi obojętni, a kolejne strony przerzucałam bez większego zaangażowania, po prostu nie poczułam tego czegoś. Zakochanego przez przypadek czytało mi się przyjemnie, ale na tym koniec, nie udało mu się we mnie wzbudzić głębszych uczuć, nad czym bardzo ubolewam. Emily i Guy również nie byli specjalnie charyzmatycznymi, brakowało im jakiejś iskry, momentami oboje mnie irytowali, nie rozumiałam zwłaszcza postępowania Emily, bo jednak o wiele bardziej cenię sobie silne kobiece postaci. Żałuję, że autor nie rozwinął bardziej historii Erica, bo według mnie był on najbardziej intrygującym bohaterem, a zakończenie tylko to potwierdziło. Mam wrażenie, że Yoav Blum odrobinę za bardzo skupił się na filozoficznych i psychologicznych zagadnieniach, bawiąc się w udany sposób konwencją przypadku, ale ucierpiała na tym kreacja bohaterów, którzy zostali pozbawieni jakichkolwiek cech charakterystycznych czy temperamentu. 

Zakochany przez przypadek to powieść, której oryginalnie planowałam dać niższą ocenę, ale zakończenie sprawiło, że szczęka opadła mi do podłogi, a cała fabuła nabrała dla mnie zupełnie innego, fascynującego znaczenia. Dlatego właśnie warto kończyć rozpoczęte historie, mój mózg po prostu eksplodował, zakończenie zmieniło wszystko. Nie mogę wam zagwarantować, że pokochacie bohaterów, że fabuła zapisze się w waszych umysłach na dłużej, że nie będziecie spać po nocach z powodu Zakochanego przez przypadek... Ale mogę wam zagwarantować, że nigdzie nie znajdziecie drugiej takiej powieści.


Za możliwość przeczytania powieści serdecznie dziękuję Wydawnictwu Albatros!
Czytaj dalej »

środa, 13 marca 2019

Kochając pana Danielsa, czyli romans nauczyciela i uczennicy

0
Brittainy C. Cherry to autorka, po którą sięgam dość chętnie, choć nie mogę powiedzieć, by jej książki wywierały na mnie ogromne wrażenie, zapisując się permanentnie w mojej duszy. Po prostu wiem, że za każdym razem czeka na mnie solidna, wzruszająca powieść z pięknym stylem pisania, którą przeczytam we wręcz zastraszającym tempie, a później o niej zapomnę. Wciąż czekam na ten moment, w którym Brittainy C. Cherry zachwyci mnie tak bardzo, że oddam jej wreszcie cząstkę mojego serca, a wiele osób mówiło, że to właśnie Kochając pana Danielsa będzie dla mnie podobnie przełomową powieścią tej autorki, dlatego byłam bardzo podekscytowana, gdy książka w końcu trafiła w moje ręce. 

Ashlyn rozpoczyna nowe życie, nie oznacza to jednak, że opuszczają ją problemy z tego poprzedniego. Samotność i żałoba towarzyszą jej na każdym kroku, a zmiana otoczenia przypomina jedynie o tym, co utraciła. Dopiero kiedy zakochuje się w Danielu, widząc w nim niejako lustrzane odbicie swojego bólu, ale także pięknej nadziei, zaczyna wierzyć w to, że czeka na nią jeszcze coś dobrego. Okazuje się jednak, że Daniel jest w rzeczywistości panem Danielsem, jej nauczycielem w szkole średniej, a podobny związek obarczony jest zbyt wielkim ryzykiem, by mogli pozwolić ich miłości zakwitnąć. Uczucia rzadko bywają jednak rozsądne i z każdym dniem Ashlyn oraz Daniel zakochują się w sobie coraz bardziej, jednocześnie lecząc swoje złamane serca. 

Względem Kochając pana Danielsa miałam naprawdę duże oczekiwania. Wiele osób w blogosferze podkreśla, że jest to najlepsza powieść Brittainy C. Cherry, więc spodziewałam się historii wzruszającej i emocjonującej, czegoś na poziomie mojego ukochanego Promyczka Kim Holden. Czegoś, co mną wstrząśnie, rozbije mnie na drobniutkie kawałeczki i sprawi, że przez wiele tygodni nie będę mogła zapomnieć o tej powieści. Myślę, że właśnie przez wzgląd na moje ogromne nadzieje, które wiązałam z tą historią, lektura Kochając pana Danielsa może nie o tyle mnie zawiodła, co raczej nie wprawiła w jakiś większy zachwyt? Nie zrozumcie mnie źle, czytało mi się ją naprawdę dobrze i pod wieloma względami jestem zadowolona, ale nie wywołała ona we mnie głębszych emocji, nie wzruszyła mnie tak, jak się tego spodziewałam ani nie poruszyła żadnych strun w moim sercu, sprawiając, że kibicowałabym głównym bohaterom i ich związkowi. Kochając pana Danielsa to książka, którą czyta się naprawdę szybko, dzięki przyjemnemu, lekkiemu stylowi pisania Brittainy C. Cherry, do połknięcia za jednym razem, ale nie zmusza do głębszej refleksji, a zakończenie wydawało mi się zbyt wymuszone i przyspieszone, jakby zostało nakreślone na kolanie. 

Kochając pana Danielsa skupia się na przeżyciach dwóch postaci – Ashlyn oraz Daniela, z perspektywy których poznajemy całą historię. Autorka poruszyła przy tym wiele różnorodnych wątków, skupiając się przede wszystkim na rodzinie i miłości między rodzeństwem, a także wprowadziła wątek homoseksualizmu, nie zostały jednak one specjalnie rozbudowane, gdyż akcja skupia się na zakazanym romansie pomiędzy nauczycielem a uczennicą. Według mnie wątek miłosny rozwinął się zbyt szybko, już sam początek ich relacji wypada dość naiwnie i nienaturalnie, a choć z czasem uwierzyłam w uczucie, jakie ich połączyło, niestety nie sprawiło ono, że miałam motyle w brzuchu. Osobiście uwielbiam motyw szekspirowskich sztuk, który przewija się przez relację Ashlyn i Daniela, ale dla mnie było go zdecydowanie za mało, to były moje ulubione momenty, kiedy ta dwójka przerzucała się cytatami Szekspira, lecz pod koniec autorka jakby o tym zapomniała. Mam też wrażenie, że czasami niektóre dramaty były zbyt rozdmuchane i wyssane z palca, jednak zdecydowanie zachwyciła mnie dojrzałość Ashlyn i sposób ukazania żałoby w tej powieści, a także radzenia sobie z nią. Daniel był mi w zasadzie obojętny, ale bardzo polubiłam naszą główną bohaterkę, która ma głowę na karku, potrafi przyznać się do błędu, kiedy nie ma racji i w każdej sytuacji stara się postąpić słusznie. 

Kochając pana Danielsa to książka, która jednocześnie mnie rozczarowała i zaskoczyła pozytywnie w wielu aspektach. Nie czułam się emocjonalnie związana z bohaterami, również ich relacja specjalnie mnie nie oczarowała, lecz jednocześnie Brittainy C. Cherry znalazła swój własny sposób na przedstawienie dość schematycznego romansu między nauczycielem i uczennicą, uciekając od znanych nam szablonów, podobała mi się także różnorodność wątków. Ogólnie Kochając pana Danielsa czyta się bardzo szybko i przyjemnie, lecz według mnie nie zasługuje na takie zachwyty. 


Inne książki Brittainy C. Cherry zrezencowane na blogu:
Czytaj dalej »

sobota, 9 marca 2019

TOP 10: Książkowe pet peeves

0
Są takie rzeczy, które nas w książkach po prostu drażnią. Nieważne, czy dotyczą one fabuły, budowy świata czy strony technicznej, wydawniczej, bez trudu możemy znaleźć drobne, potencjalnie mało znaczące rzeczy, które jednak w nas wywołują prawdziwą iskrę zapalną, doprowadzając do irytacji. Nie ukrywam, że sama mam całe mnóstwo książkowych pet peeves i uwielbiam o nich dyskutować, dlatego dzisiaj postanowiłam podzielić się z wami listą motywów, które najbardziej denerwują mnie jako czytelnika. 


Zmiana szaty graficznej w środku wydawanej serii

To absolutnie największe pet peeve, jakie posiadam i o ile dla niektórych to nie musi mieć tak dużego znaczenia (moja siostra ciągle się ze mnie śmieje, kiedy wściekam się z powodu zmiany okładki czy niepasującego do reszty serii grzbietu), ja po prostu nie znoszę tego uczucia, kiedy w połowie serii nagle dostaję zupełnie odstającą od reszty części książkę. DLACZEGO?! Dlaczego w trakcie wydawania cyklu komuś nagle przychodzi do głowy myśl hej, zmieńmy styl okładki, czcionkę, ilustrację albo najlepiej cały format! Rozumiem, że wydawnictwom zależy na jak najpiękniejszej oprawie, aby przyciągnąć czytelników, jednak jeśli już wydajecie serię w danej estetyce, to trzymajcie się jej do końca! Inaczej później patrzę na półki i moje serce krwawi za każdym razem, kiedy widzę niepasujący do reszty kolekcji grzbiet. Nie chcę nawet wspominać o nagłych zmianach książek w miękkich oprawach na twarde albo modyfikacja wysokości egzemplarza w połowie serii! PO PROSTU NAM TEGO NIE RÓBCIE.


Naklejki na okładkach

Największe zło. Mam wrażenie, że naklejki na okładkach wymyślił sam diabeł, który w dodatku szepcze ludziom do ucha, żeby przyklejali je w najważniejszym miejscu – albo zasłaniają połowę opisu, albo znajdują się w wyjątkowo niefortunnej części okładki, a każde ściągnięcie takiej naklejki nieuchronnie wiąże się z tym, że zostanie po niej ślad na okładce. Może niekoniecznie uszkodzenie (chociaż to też mi się zdarzyło...), ale choćby resztki kleju. Niezależnie od tego, usuwanie naklejek zawsze wiąże się z ogromnym stresem, a pozostawienie ich na miejscu szpeci piękne okładki...


Złamane grzbiety

Ach, dostaję dreszczy na samą myśl o złamanych grzbietach. Naprawdę uważam, żeby nie zrobić tego swoim książkom, ale to łączy się z tym, że nie mogę zbyt szeroko otwierać książek. Często zdarzają się jednak tak wykonane egzemplarze, że nieważne, jak bardzo będziesz się starać, nie uda ci się uniknąć zagnieceń na grzbietach! Wiem, że wiele osób uważa, iż stare książki ze złamanymi grzbietami mają swoją duszę, ale ja nie potrafię znieść tego widoku, który sprawia, że dosłownie mam ciarki.


Błędy w redakcji

Oczekuję, że książka będzie produktem idealnym. Wydaję w końcu swoje pieniądze i nie chcę mieć w swoich rękach feralnego egzemplarza. To prawda, że jesteśmy tylko ludźmi i błędy się zdarzają, lecz książka przechodzi przez naprawdę wiele dłoni, zanim zostanie oddana do druku. Literówki, błędy ortograficzne czy składniowe, fatalna odmiana niektórych imion czy nazw potrafią wybić z rytmu czytania, a ja czasami łapię się za głowę i zastanawiam się, jak ktoś mógł pozwolić, by książka z takimi błędami trafiła do druku. Jeżeli zdarza się to raz na przestrzeni całej powieści to jestem w stanie na to przymknąć oko, ale kiedy takie kwiatki nagminnie się powtarzają, łatwo wpaść w irytację.


Różnice w wysokości książek

Uwielbiam patrzeć na tęczowe półki, ale kiedy ja zastosowałam ustawienie książek kolorami na swoich półkach, musiałam je zmienić dość szybko. Częściowo rozdzielenie serii miało w tym swój udział, ale głównie różnica w wysokości grzbietów doprowadzała mnie do szału. Po prostu nie jestem w stanie tego przełknąć, chyba odzywa się moja wewnętrzna pedantka ;) Tęczowa biblioteczka bez wątpienia wygląda pięknie, ale nie jestem w stanie zdobyć się na poświęcenie, jakim są straszne różnice w wysokości grzbietów. Swoją drogą, czy ktoś potrafi mi wytłumaczyć, dlaczego format powieści każdego wydawnictwa jest inny, różni się nie tylko wysokość, ale także szerokość? Czasami to naprawdę utrudnia ładne ustawienie powieści na półkach.


Niekonsekwencja

Jeżeli czytacie mojego bloga od dłuższego czasu, mogliście się już przekonać w moich recenzjach, jak bardzo nie znoszę niekonsekwencji. Dotyczy to wszystkiego – zaczynając na budowie świata i jego zasadach, na zachowaniu bohaterów kończąc. Po prostu nie jestem w stanie znieść, kiedy postać myśli jedno, a dwie strony później robi coś zupełnie innego albo kiedy autor opisuje reguły rządzące danym światem, a za chwilę zupełnie zmienia zdanie i wprowadza coś skrajnie przeciwnego. Brak konsekwencji w poprowadzeniu bohaterów równa się braku wiarygodności i czystej hipokryzji, co zawsze podnosi mi ciśnienie.


Brak komunikacji

O rany, jak mnie to drażni! Ten schemat powtarza się zarówno w książkach, jak i serialach czy filmach, jest to najczęściej stosowany, banalny wręcz chwyt, który nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Wielokrotnie mam ochotę potrząsnąć bohaterami i zapytać ich, dlaczego ze sobą po prostu nie porozmawiają?! Ile ja bym dała, żeby wreszcie przeczytać powieść, w której bohaterowie potrafią się ze sobą komunikować i wspólnie stawiają czoła światu, zamiast zatajać przed sobą różne problemy, co nieuchronnie prowadzi do katastrofy i niepotrzebnie rozdmuchanych dramatów! A wystarczyłoby być tylko szczerym w stosunku do siebie!


Szlachetny idiotyzm

Ten motyw również nagminnie występuje w powieściach i produkcjach filmowych. Główny bohater po prostu musi zrobić z siebie męczennika! Ile razy natykaliście się już na schemat kocham ją, ale dla jej własnego dobra muszę ją zostawić i się poświęcić? Po prostu doprowadza mnie to do szału, kiedy po raz kolejny postać uznaje, że wie, co jest najlepsze dla tej drugiej i odrzuca wspólne szczęście, żeby cierpieć w samotności, bo wydaje mu się, że tak będzie lepiej! Chciałabym, żeby chociaż raz bohaterowie współpracowali ze sobą, nie przejmując się przeciwnościami i zamiast się poświęcać, wspólnie szukaliby rozwiązań. Czy ja naprawdę wymagam tak wiele? Szlachetny idiota to motyw, który za każdym razem wyprowadza mnie z równowagi, bo to jest takie oczywiste, że kiedy tylko główny bohater się poświęci, wszystko posypie się jeszcze bardziej i dojdzie do tragedii! A wystarczyło porozmawiać. Patrz punkt wyżej.


Otwarte zakończenia

Osobiście nie jestem fanką otwartych zakończeń. Jedno na dziesięć jest naprawdę dobre i wtedy jestem w stanie je zaakceptować, ale przez większość czasu zamykam powieść wściekła, powtarzając sobie, że książka nie powinna była się kończyć W TAKIM MIEJSCU! Otwarte zakończenia zostawiają mnie z mnóstwem wątpliwości, a najgorzej jest, kiedy mam poczucie zmarnowanego czasu na lekturę, bo ostatecznie nie dostaję satysfakcjonujących odpowiedzi.


Zbyt wiele perspektyw

Co prawda w ostatnim czasie staram się przekonać do większej liczby narratorów (to wszystko zasługa Leigh Bardugo i jej Szóstki Wron, która pokazała mi, że jestem w stanie równie mocno pokochać wszystkich), ale wciąż do powieści z licznymi perspektywami podchodzę jak pies do jeża. O ile całkiem dobrze znoszę dwóch-trzech narratorów, o tyle większa liczba często wzbudza we mnie ogromną niechęć i sprawia, że nie sięgam po książkę albo strasznie się z nią męczę. Podobnie mam ze zmianami perspektyw, kiedy pierwsza część serii była opowiedziana przez jednego bohatera, a w drugiej już zupełnie inna postać prowadzi nas przez historię (tutaj remedium okazało się Illuminae). Wiem, że wielu czytelników nie ma z tym problemu, lecz mnie strasznie to drażni i w przeszłości starałam się unikać podobnych powieści, ale teraz próbuję dawać im szanse.



To teraz pora na Was – wyrzućcie z siebie całą frustrację i napiszcie mi w komentarzach, jakie rzeczy najbardziej Was drażnią w książkach! 
Czytaj dalej »

środa, 6 marca 2019

Geniusz. Przekręt, czyli jak oszukać bezwzględnego wojskowego, uciec przed FBI i uratować świat

0
Jeżeli czytaliście moją recenzję pierwszego tomu Geniusza, wiecie, że osobiście byłam zachwycona fabułą. Nie spodziewałam się, że książka spodoba mi się tak bardzo, ale zostałam niezwykle mile zaskoczona, dlatego z ogromną przyjemnością sięgnęłam po drugą część, nie byłam jednak pewna, czy autorowi uda się przeskoczyć wysoko postawioną poprzeczkę, zwłaszcza że Gra zakończyła się w tak szokującym momencie! Ostatecznie muszę powiedzieć, że Przekręt podobał mi się odrobinę bardziej od pierwszego tomu, stąd moje oczekiwania względem trzeciej części są naprawdę wysokie! Najpierw jednak zapraszam was na recenzję Geniusz. Przekręt.

Rex, Tunde i Likaon wzięli udział w Grze zorganizowanej przez jednego z najmłodszych prezesów firm technologicznych na świecie, ale rozgrywka, zamiast przynieść im sukces, zapewniła im miejsce na liście najbardziej poszukiwanych przestępców. Ścigani przez FBI geniusze nie mogą jednak skupić się na oczyszczeniu swojego dobrego imienia; z USA muszą przedostać się do Nigerii, gdzie Tunde ma przekazać swoją maszynę bezwzględnemu generałowi, w przeciwnym razie jego wioska wraz z mieszkańcami zostanie zmieciona z powierzchni Ziemi. Na miejscu okazuje się jednak, że problem jest o wiele bardziej skomplikowany i niebezpieczny, niż podejrzewali. Tunde, Rex i Likaon po raz kolejny jednoczą siły, by wprowadzić w życie genialny przekręt mający na celu uratowanie świata.

Przekręt rozpoczyna się dokładnie w momencie, w którym zakończyła się Gra, dlatego od początku jesteśmy wrzuceni w sam środek pędzącej do przodu akcji. Jest to jeden z powodów, dla których drugi tom podoba mi się bardziej od pierwszego – mam wrażenie, że tempo całej powieści było szybsze, bardziej dynamiczne, więcej się działo, autor na każdym kroku zaskakiwał nas niespodziewanymi rozwiązaniami, a jednocześnie wątki zostały tak ładnie rozłożone, że nie miało się wrażenia przesytu, choć nasi nastoletni geniusze muszą wygrać nierówny wyścig z czasem. Leopoldo Gout trzyma nas na krawędzi fotela od początku do końca powieści, jednocześnie pozwalając nam na chwile wytchnienia, kiedy po raz kolejny przemyca w swojej powieści ważne wartości i wątki, które zwykle nie występują w podobnych powieściach, a o których jak najbardziej powinniśmy rozmawiać. Autor zachęca do cieszenia się małymi rzeczami i doceniania tego, co mamy, bo często bierzemy coś za pewnik i uświadamiamy sobie, jakie to było dla nas ważne dopiero w momencie, w którym nam tego zabraknie. Jednocześnie wskazuje na to, że zachłanność ludzka nie ma granic i chciwość może doprowadzić nie tylko do upadku człowieka, ale także do zniszczenia świata. Jestem zachwycona tym, że po raz kolejny Leopoldo Gout wplótł tak ważne przesłania do swojej powieści, wskazując na konieczność walczenia o to, w co się wierzy, a także dbania o naszą planetę.

W Przekręcie ponownie mamy narrację poprowadzoną z perspektywy trzech bohaterów, lecz mam wrażenie, że tym razem naprzód nieznacznie wysunął się Tunde, ponieważ to wokół jego wątku kręci się fabuła drugiej części, pozwoliło mi to jednak docenić go bardziej niż w pierwszym tomie. W dynamice grupy Likaona, Rexa i Tundego doszło do pewnych subtelnych zmian i osobiście jestem zachwycona kierunkiem, w którym podążyły poszczególne relacje. Dotyczy to nie tylko subtelnie zarysowanego wątku romantycznego (shippuję Rexa i Likaona całym serduchem!), ale także przyjaźni Likaona i Tundego, która została pełniej ukazana w tej części. Sami bohaterowie również się rozwijają, dostrzegają więcej i uczą się podejmowania słusznych, choć trudnych decyzji. Likaon wciąż niesamowicie mi imponuje, ale Rex i Tunde także urośli w moich oczach. Ich intelekt wywołuje podziw, a praca zespołowa fascynuje i jeżeli byliście zachwyceni naukowymi zagadkami w pierwszej części, to w drugiej będziecie równie usatysfakcjonowani technologicznymi nowinkami i sprytnymi zagraniami. Szata graficzna jest równie piękna i zajmująca, została wykonana na najwyższym poziomie i cudownie urozmaica treść, ułatwiając także zrozumienie naukowych zagadnień dzięki rysunkom, schematom i wykresom.

Geniusz. Przekręt to historia, która wciąga od pierwszej strony i trzyma w napięciu aż do ostatniej. Wydawało mi się, że Leopoldo Gout nie jest w stanie napisać jeszcze lepszej książki, tymczasem bardzo mile mnie zaskoczył, tworząc powieść pełną zwrotów akcji, pięknych wartości i przyjaźni. Jeżeli uwielbiacie dynamiczne historie, w których główni bohaterowie zmagają się z niemal niemożliwym do wykonania zadaniem uratowania całego świata, a jednocześnie nie zapominają o tym, co dla nich najważniejsze w życiu, to seria Geniusz jest zdecydowanie dla was. To niesamowita książka, w której urok technologii łączy się z magią otaczającego nas świata, a więzy rodzinne są ważniejsze niż sława czy władza.


Seria Geniusz: 
Gra // Przekręt // Rewolucja

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Albatros!
Czytaj dalej »

sobota, 2 marca 2019

Weteran, czyli współczesne nawiązanie do Pięknej i Bestii

0
Uwielbiam retellingi. W każdej możliwej postaci, nieważne, czy skierowanej do młodzieży, czy z elementami fantasy, jeżeli tylko wiem, że książka nawiązuje do moich ukochanych baśni, na pewno po nią sięgnę. Nie inaczej było z Weteranem Katy Regnery, który nie dość, że mnie zaintrygował, bo nie miałam jeszcze do czynienia z retellingiem w wersji erotyku, to jeszcze zebrał mnóstwo pozytywnych opinii, stąd wiedziałam, że muszę go przeczytać.

Savannah Carmichael, zdradzona i porzucona przez mężczyznę, któremu zaufała, traci wymarzoną karierę dziennikarki w Nowym Jorku i musi wrócić do Danvers, swojego rodzinnego miasteczka w Wirginii. Gdy otrzymuje propozycję powrotu do branży i napisania reportażu o interesującym człowieku, nie waha się ani chwili – w jej mieście mieszka idealny kandydat: Asher Lee, okaleczony weteran wojenny, który wrócił do Danvers osiem lat temu i od tego czasu nie opuścił swojego domu.
Mieszkańcy szanowali prywatność miejskiego samotnika, który stracił rękę i pół twarzy podczas wojny w Afganistanie. Jednak wszystko zmieni się w dniu, w którym do jego drzwi zapuka Savannah Carmichael – ubrana w kolorową sukienkę pożyczoną od siostry z talerzem słodkich, domowych pierniczków. Wbrew samemu sobie, Asher zgadza się udzielić wywiadu pięknej dziennikarce – i szybko odkrywa, że zaczyna czuć do niej coś więcej.
Dwójkę niezwykłych bohaterów tej współczesnej wersji klasycznej baśni o Pięknej i Bestii połączy niezwykłe uczucie, które zaskoczy ich oboje. Jednak gdy jedno z nich popełni straszliwy błąd, ich miłość zostanie wystawiona na najcięższą próbę; czy będą w stanie pokonać wszelkie przeszkody i wspólnie dotrzeć do szczęśliwego końca?
Opis z LubimyCzytać

Największą wadą Weterana jest to, że książka jest zbyt... krótka. Mam wrażenie, że kilkadziesiąt dodatkowych stron sprawiłoby, że byłabym o wiele bardziej zauroczona tą historią, a wszystko to z powodu tempa, w jakim rozwija się uczucie między bohaterami. Mamy tutaj niestety do czynienia z natychmiastowym zauroczeniem, które postępuje bardzo szybko i przez to głębia relacji Savanny oraz Ashera bardzo na tym straciła. A koniec powieści nadszedł dla mnie zdecydowanie za szybko, bo z czasem poczułam tak dużą sympatię do tej dwójki bohaterów, że chętnie przeczytałabym więcej! Sam romans jest naprawdę przyjemny, może niezbyt wybitny, jednak mimo szybkiego tempa ostatecznie wypada dość wiarygodnie. Jeśli obawiacie się, że relacja Vanny i Ashera opiera się głównie na seksie, to również muszę wyprowadzić was z błędu – ta dwójka cudownie się wspierała, pomagając sobie nawzajem uporać się z traumatycznymi przeżyciami z przeszłości. Nie da się jednak ukryć, że wątek romantyczny był bardzo przewidywalny; od początku było wiadomo, z jakimi przeszkodami przyjdzie się zmierzyć głównym bohaterom w ich związku i jak to wszystko się rozwinie, część dramatów zupełnie do mnie nie przemówiła i wydawała się nadmiernie rozdmuchana, ale i tak bawiłam się całkiem dobrze.

Myślę, że Katy Regnery miała bardzo fajny pomysł i pierwszy zarys powieści, ale później trochę to wszystko się rozjechało i wykonanie nie zachwyca już tak bardzo. Przede wszystkim nie można nazwać Weterana retellingiem, bo jest to stwierdzenie nad wyraz; pojawia się tutaj motyw Pięknej i Bestii, czyli mamy śliczną dziennikarkę z ambicjami przewyższającymi jej niewielkie miasteczko i pokiereszowanego żołnierza, który stracił rękę i ma okaleczoną twarz, przez co od lat nie opuszcza swojego domu, w wolnych chwilach czytając książki. Na tym podobieństwa do znanej baśni się kończą, była to zaledwie inspiracja, lecz według mnie jak najbardziej udana, bo właśnie motyw powolnego uzdrawiania Ashera jest według mnie najsilniejszym punktem całej książki. Co prawda miałam nadzieję, że Weteran złamie mi serce i zaprezentuje bardziej dojrzałe podejście do tematu, a to się nie wydarzyło, lecz bardzo doceniam tematykę, którą porusza w swojej książce Katy Regnery. Nawet jeśli przemiana Ashera ze zgorzkniałego mężczyzny, który już spisał swoje życie na straty w pełnego motywacji i nadziei bohatera, który leczy swoje rany dzięki miłości była zbyt idealistyczna i nierealistyczna, zdecydowanie wzbudzała ona ciepło w serduchu.

Weteran to historia, która pod wieloma względami jest naiwna, ugłaskana i wręcz do przesady romantyczna. Bohaterowie są trochę zbyt idealni, a fabuła trochę zbyt prosta, lecz czyta się tę powieść błyskawicznie. To lekka i przyjemna lektura z rodzaju grzesznych przyjemności. Można albo ją pokochać z ten romantyzm, albo poczuć się zniechęconym przez naiwność w poprowadzeniu poszczególnych wątków. Jeśli jednak nie będziecie się spodziewać po niej zbyt wiele, na pewno umili wam czas.


Seria Współczesne baśnie:
Weteran // Nigdy nie pozwolę ci odejść // Ginger's Heart // Dark Sexy Knight // Don't Speak // Shear Heaven // Fragments of Ash // Swan Song
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia