Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieść jednotomowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieść jednotomowa. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 14 października 2021

Lore, czyli boska moc na wyciągnięcie ręki

0

Moja relacja z powieściami Alexandry Bracken jest dość trudna. Podobały mi się jej Mroczne umysły, natomiast duologia Pasażerka okazała się być dla mnie drogą przez mękę. Lore jednak od początku przyciągało mnie motywem greckiej mitologii, który uwielbiam w książkach, więc postanowiłam zaryzykować. 

Współczesny Nowy Jork. Na świecie wciąż żyją greccy bogowie. Co siedem lat Zeus zsyła część z nich na ziemię, gdzie przez siedem dni pozbawieni są nieśmiertelności. W tym czasie polują na nich ludzie i półbogowie, by przejąć ich moce. To kara, na jaką Zeus skazał niepokornych bogów.
Lore pochodzi z rodu Perseusza. Przed siedmiu laty jej rodziców i siostry wymordowali potomkowie Kadmosa. Dziewczyna cudem uniknęła śmierci i ukryła się w Nowym Jorku. Stara się zapomnieć o swoim pochodzeniu, jednak przeszłość nieoczekiwanie pojawia się pod jej drzwiami pod postacią rannej Ateny, która w zamian za pomoc zgadza się wyświadczyć jej wielką przysługę. Lore będzie musiała wiele poświęcić. Czy uda jej się odnaleźć w sobie siłę, by zapobiec upadkowi świata?

Lore to książka, która bardzo mocno opiera się na fabule i pędzącej do przodu akcji, więc jest to historia dla fanów mocnych wrażeń oraz zaskakujących zwrotów, które zapierają dech w piersiach i zostawiają czytelnika z mętlikiem w głowie. Momentami miałam wrażenie, że dzieje się aż za dużo, przez co wkradał się chaos i odrobinę gubiłam się w wątkach, które zaczęły zlewać się ze sobą, ale całość jest tak wciągająca, że nie sposób się od niej oderwać. Jestem pod ogromnym wrażeniem pomysłu autorki, który jest niezwykle oryginalny i im bardziej zagłębiałam się w świat Lore oraz zasady rządzące Agonem, tym bardziej byłam zachwycona. Co prawda żałuję, że nie dostaliśmy więcej szczegółów, bardzo chętnie poznałabym całą historię Agonu czy tajniki funkcjonowania poszczególnych Domów i ich łowców, jednak przekazanie tylu informacji mogłoby być trudne, biorąc pod uwagę liczne wydarzenia. Alexandra Bracken bardzo sprytnie dawkowała różne wiadomości odnośnie bogów czy zasad rządzących tym światem, dzięki czemu nie czułam się przytłoczona, a niektóre tajemnice udało jej się zachować do samego końca. Zostałam mile zaskoczona, bo często mi się zdarza, że udaje mi się wcześniej przewidzieć kierunek, w jakim zmierza fabuła, tymczasem tutaj nie byłam pewna, jak wszystkie wątki zostaną rozwiązane. Byłam trzymana w napięciu aż do ostatniej strony i chociaż zabrakło mi mocnego uderzenia na sam koniec to podziwiam rozmach, z jakim została poprowadzona cała historia. 

Lore jest przepełnione akcją i przez to zabrakło miejsca na rozwój bohaterów, którzy są dla mnie najsłabszym ogniwem. Nie czułam się związana emocjonalnie z żadną z postaci, momentami wybory Lore mocno mnie irytowały, a ona sama była niezdecydowana, nie została poprowadzona w konsekwentny sposób, ciągle sama sobie zaprzeczała swoimi słowami i działaniami. Generalnie lubiłam większość bohaterów, ale jednocześnie nie czułam potrzeby, by im kibicować, nie zżyłam się z nimi, byli mi obojętni, bo wszyscy wypadają dość płasko. Pojawia się również wątek romantyczny, który jest zepchnięty na dalszy plan, ale i tak wolałabym, gdyby w ogóle go nie było, ponieważ wydawał mi się być wymuszony i zupełnie niepotrzebny, nie uwierzyłam w ten związek, podobnie jak nie uwierzyłam w wiele relacji, które zostały przedstawione w książce. 

Lore w genialny sposób łączy w sobie starożytne, greckie wierzenia ze współczesnością. Mogłoby się wydawać, że połączenie igrzysk śmierci z Percy Jacksonem nie wypali, lecz ta mieszanka okazała się być niezwykle udana. To jedna z najbardziej zaskakujących młodzieżówek tego roku i chociaż niektóre elementy mogłyby zostać lepiej dopracowane to świetnie się przy niej bawiłam! Lore to fenomenalna przygoda, która zabierze was w świat okrutnych bogów, gdzie za chwałę płaci się własnym życiem, a niewłaściwy krok może być tym ostatnim. Cieszę się, że postanowiłam dać tej książce szansę, bo zakochałam się w tej fabule!

★★★★★★☆☆☆
Czytaj dalej »

czwartek, 29 lipca 2021

Bennett Mafia, czyli przełamanie mafijnego schematu

0

Rzadko sięgam po książki mafijne, a moje pierwsze spotkanie z Tijan przy okazji Pozwól mi zostać nie było udane, jednak lubię dawać autorom drugie szanse, a opis zaintrygował mnie na tyle, że postanowiłam po nią sięgnąć, korzystając z kolekcji książek dla kobiet dostępnych w księgarni Taniaksiazka.pl 

On jest dla niej ucieleśnieniem wszystkiego, z czym walczyła.
Ona dla niego – jedyną nadzieją na zmianę.
Riley dobrze wiedziała, że jej przyjaciółka Brooke nie pochodzi ze zwyczajnej rodziny. Bennettowie stanowili potężny ród mafijny. Śmierć ojca i najstarszego brata spowodowały, że na jej czele stanął szesnastoletni Kai. Jego magnetyzujące spojrzenie obiecywało tyle samo grozy, co rozkoszy.
Czternaście lat później Riley musi za wszelką cenę unikać kontaktów z Bennettami. Ukrywa się od lat i osiągnęła w tym mistrzostwo. A przynajmniej tak jej się wydaje. Nagle dowiaduje się, że jej dawna przyjaciółka zaginęła. Dwa dni później Kai ponownie zjawia się w życiu Riley. Wiele się zmieniło. Tylko jego spojrzenie pozostało takie samo.

Rzadko sięgam po książki mafijne, jednak Bennett Mafia przyciągnęło mnie obietnicą złamania schematu mafijnego romansu i pod wieloma względami autorka stanęła na wysokości zadania, jeśli chodzi o ucieczkę przed utartą ścieżką, ale jednocześnie mam mieszane uczucia względem całej lektury. Według mnie powieść jest za długa, pojawiły się momenty przestoju, dłużących się monologów, które powodowały znużenie. Spodziewałam się, że ta książka będzie petardą, że na każdym kroku będziemy świadkami szokujących wydarzeń, nagłych zwrotów akcji, intryg i ogromnych emocji, tymczasem fabuła posuwała się do przodu w dość spokojnym tempie. Na początku byłam zafascynowana, głównie z powodu tajemnicy okrywającej Riley, już od pierwszych stron wiedziałam, że nie mamy do czynienia ze standardową główną bohaterką, lecz im bardziej zagłębiałam się w całą historię, tym mniejsze zainteresowanie odczuwałam. Muszę jednak przyznać, że Tijan obrała oryginalny kierunek, pozytywnie mnie zaskakując, chociaż miałam poczucie, że próbowała wprowadzić zbyt wiele różnorodnych wątków i na żadnym ostatecznie się nie skupiła. Myślałam też, że motyw mafijny będzie mocniej zarysowany, ale został on nieco zepchnięty na bok w obliczu wewnętrznych rozterek Riley i szukania Brooke. 

W Bennett Mafia najbardziej zabrakło mi emocji. Sięgałam po tę powieść przekonana, że dostarczy mi ona niesamowitych wrażeń, że nie będę mogła złapać oddechu, bo będę tak bardzo pochłonięta kolejnymi wydarzeniami, ale nie mogłam się wbić w tę historię, nie czułam się związana z bohaterami. Wydawało mi się, że z powodu swojego zajęcia i tego, przez co przeszła, Riley będzie niezwykle silną kobiecą postacią, tymczasem wystarczyło, by Kai pojawił się w pomieszczeniu, a stawała się całkowicie uległa, podporządkowała mu całe swoje życie i wartości, co bardzo mnie rozczarowało. Kai miał niesamowity umysł, to geniusz planujący wydarzenia o kilkanaście kroków do przodu, jednak poza tym nie miał wiele do zaoferowania, był dziwnie pozbawiony charakteru. Nie czułam pomiędzy tą dwójką żadnej chemii, nie uwierzyłam w ich relację i właściwie natychmiastowe przyciąganie oraz zaufanie, to wszystko się ze sobą nie kleiło. 

Bennett Mafia to powieść, którą czytało mi się całkiem przyjemnie, chociaż zdecydowanie nie wbija w fotel. Nie sądzę, żeby została w mojej pamięci na długo, lecz miło spędziłam przy niej czas. Autorka zastosowała kilka wyjątkowych rozwiązań, które zdecydowanie odróżniają tę książkę od innych z motywem mafijnym. Trochę się zawiodłam, ponieważ oczekiwałam pełnej akcji i napięcia historii, bohaterowie mogliby być nieco bardziej wyraziści. Myślę, że czytelnicy mogą zostać pozytywnie zaskoczeni kierunkiem, w jakim podążyła cała fabuła, warto wyrobić sobie samemu opinię na temat tej historii. 

★★★★★★☆☆☆☆

Bennett Mafia otrzymałam z Taniaksiazka.pl, za co bardzo serdecznie dziękuję!

Czytaj dalej »

poniedziałek, 19 lipca 2021

Beach Read, czyli jak nie pisać komedii romantycznych na lato

0

Początkowo nie miałam w planach Beach Read, lecz książka zaczęła cieszyć się taką popularnością, że nie mogłam się powstrzymać przed sięgnięciem po ten tytuł i przekonaniem się na własnej skórze, skąd wzięły się tak liczne recenzje zachwycające się całą historią. Byłam naprawdę pełna nadziei i bardzo podekscytowana, liczyłam na słodką lekturę, która pozwoli mi na kilka godzin zapomnieć o całym świecie, tymczasem Beach Read okazało się być koszmarkiem, którego fenomenu nie jestem w stanie zrozumieć. 

January Andrews to popularna autorka romansów, która ma w sercu i na koncie jedynie ogromną pustkę. Augustus Everett, poważny znany literat, gardzi szczęśliwymi zakończeniami i uważa, że prawdziwa miłość to bajka.
Dzieli ich prawie wszystko, za to łączy fakt, że przez następne trzy miesiące będą mieszkać w sąsiednich domkach na plaży, walcząc z pisarską blokadą i twórczą niemocą. Tymczasem koniec lata to nieprzekładalny termin oddania ich bestsellerów.
Zawierają zakład i wymieniają się tematami książki. Zaczyna się wyścig. Wygra ten, kogo książka ukaże się jako pierwsza. Tylko że opowiadanie sobie nawzajem życiowych historii może nieść ze sobą poważne ryzyko. I wywrócić świat do góry nogami.

Już na wstępie muszę zaznaczyć, że ten opis niewiele ma wspólnego z prawdą. Motyw pisarstwa oraz zakładu został zepchnięty na tak daleki plan, że gdyby nie pojawiające się co jakiś czas wtrącenia o tym, że January napisała kilka tysięcy słów danego dnia, zapomniałabym, że mam do czynienia z pisarzami, a był to dla mnie jeden z wątków, który przykuł moją uwagę w pierwszej kolejności i którym najbardziej byłam zainteresowana. Liczyłam więc, że może chociaż wątek romantyczny mnie nie zawiedzie, że dzięki niemu poczuję motylki w brzuchu, ciepło w sercu, że będę szczerzyła się jak głupia, kiedy bohaterowie uczestniczyli w słownych potyczkach... Nic z tego. Znajomość January i Gusa jest trudna, pełna demonów, zwłaszcza jego. Zbyt szybko przeszli od niechęci do miłości, która była dla mnie niewiarygodna, zupełnie nie potrafiłam powiedzieć, skąd między nimi nagle wzięło się tak duże uczucie. Ich dialogi w zamierzeniu miały być zabawne i nietypowe, jednak autorka przesadziła, przez co czułam raczej zażenowanie, gdy ich wymiany o niczym toczyły się przez kolejne strony. 

Czym w takim razie jest Beach Read, skoro nie opowiada o dwójce rywalizujących pisarzy, którzy wymienili się gatunkami (jak sugeruje opis) ani o czytaniu na plaży (jak sugeruje tytuł, plaża praktycznie się nie pojawia w tej powieści) ani o relacji głównych bohaterów (bo January tak naprawdę częściej wspominała o swoim byłym chłopaku niż Gusie, chociaż sam Jacques ani razu nie wystąpił w tej książce we własnej osobie, znamy go jedynie z rozważań January)? Beach Read to niemal niekończący się monolog wewnętrzny głównej bohaterki, która nie umie poradzić sobie z faktem, że jej ojciec zdradzał matkę i niejako prowadził podwójne życie. Właściwie każdy wywód jest temu poświęcony i zajmuje tak dużo miejsca, że nie wystarczyło przestrzeni na inne wątki. Dużo tekstu, a mało prawdziwej treści, trudno było mi przebrnąć przez tę lekturę, wielokrotnie kusiło mnie, żeby ją porzucić. Nie polubiłam się z bohaterami i mam jeszcze jeden duży problem – w Beach Read alkohol lał się strumieniami i postaci nie widziały nic złego w przejechaniu się samochodem pod wpływem, jedna kawka i zupełnie wytrzeźwieli, gotowi do drogi. Absolutnie nie. Nie mogę zaakceptować tego, że autorka promuje podobne zachowania w swojej książce bez żadnych konsekwencji. 

Beach Read to jedno z największych rozczarowań tego roku. Pomysł na fabułę był dobry, jednak przyjął on formę, która zupełnie do mnie nie przemówiła. Opis niewiele ma wspólnego z samą historią, to nie jest lekka, sympatyczna komedia romantyczna, która idealnie nadaje się na lato, a właśnie na taką lekturę się nastawiłam. Książka jest przegadana, ze stylem na siłę kreowanym na zabawny i nietypowy, pełno tutaj rozmyślań o zdradzającym ojcu i byłym chłopaku, główni bohaterowie wypadają słabo... Ja bardzo się męczyłam z tą powieścią i zdecydowanie nie polecam. 

★★★★☆☆☆☆☆☆

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwo Kobiece! 

Czytaj dalej »

wtorek, 27 kwietnia 2021

Niewidzialne życie Addie LaRue, czyli nieśmiertelność zawsze ma swoją cenę

0
Do tej pory nie umiałam polubić się z V.E. Schwab. Próbowałam z Mroczniejszym odcieniem magii, Okrutną Pieśnią, Vicious, czyli wypróbowałam różne jej serie i za każdym razem były one... poprawne, lecz nie wzbudzały we mnie większych emocji i chęci sięgniecia po kontynuacje. Byłam bliska poddania się, trwałego pożegnania się z twórczością tej autorki, lecz jakiś głosik szepnął mi, że powinnam dać szansę Addie. To była jedna z najlepszych decyzji, jakie kiedykolwiek podjęłam. 

Francja, rok 1714. Uciekająca sprzed ołtarza młoda dziewczyna imieniem Adeline popełnia niewyobrażalny błąd. Zawiera umowę z diabłem. Faustowski pakt nakłada na nią ograniczenie – możliwość wiecznego życia bez szansy na bycie zapamiętaną przez kogokolwiek – dlatego Addie decyduje się opuścić swoją wioskę, albowiem straciła wszystko.
Dziewczyna jest zdeterminowana znaleźć dla siebie właściwe miejsce, nawet jeśli została skazana na wieczną samotność. Ale czy na pewno? Każdego roku, w dniu jej urodzin, tajemniczy Luc przychodzi z wizytą i pyta, czy Addie jest już gotowa, by oddać mu swą duszę. Ich mroczna i ekscytująca gra będzie trwać przez wieki.
Minie trzysta lat, zanim Addie odwiedzi ukrytą w Nowym Jorku księgarnię i pozna kogoś, kto zapamięta jej imię – i nagle wszystko znów zmieni się na zawsze.
Opis z LubimyCzytać

Jestem zakochana. Kompletnie oczarowana. Smakowałam każde słowo, każdą stronę, pragnęłam zostać w tej historii jak najdłużej, rozkoszując się jej pięknem. Są takie książki, które wzbudzają zawroty głowy za pomocą wartkiej akcji, ciągu szalonych wydarzeń; a są takie książki, które bronią się same, które nie potrzebuję fajerwerków, ponieważ same świecą tak jasnym blaskiem, że przyćmiewają wszystko inne i Niewidzialne życie Addie LaRue jest właśnie taką powieścią. Niewiele się tutaj dzieje pod względem akcji, jednak jest bogata w emocje, przemyślenia, wybory, idee, pasje. Nie każdemu przypadnie do gustu fabuła zbudowana na tak leniwym tempie, ale dla mnie ta powieść była prawdziwym wytchnieniem, ucieczką przed pędzącym światem. 

Uwielbiam to, w jak inteligentny sposób autorka wplotła do swojej historii lęki współczesnego świata: strach przed zapomnieniem, potrzebę zostawienia po sobie śladu i bycia kochanym, poczucie, że mamy za mało chwil do wykorzystania, a czas ciągle przecieka nam przez palce, nie dając się uchwycić. Niewidzialne życie Addie LaRue pokazuje, jak cieszyć się z życia mimo ograniczeń, jak nawet w najgorszych chwilach można znaleźć urokliwe fragmenty, które pozwalają przetrwać najgorsze burze. Zakochałam się w tym, jak został przedstawiony motyw sztuki, jak cudownie przewija się na kolejnych stronach, jak wszystkie dzieła do siebie panują, tworząc magiczną całość. Podziwiam, ile autorka włożyła pracy w zrealizowanie całego pomysłu, który był niczym powiew świeżego powietrza w literaturze. Nigdy wcześniej nie czytałam podobnej książki i myślę, że nigdy nie zdarzy się już podobna, słodko-gorzka historia tak bogata w szczegóły. Każdy, nawet najmniejszy detal ma tutaj swoje przeznaczenie

Ta książka zapiera dech w piersiach. To dzieło sztuki: zachwycające, wzruszające, piękne, przepełnione nadzieją przeplataną dogłębnym smutkiem, przejmujące. Od dawna nie czułam się tak poruszona w trakcie lektury, przez którą po prostu się płynie jak przez utkaną z najlżejszych nici baśń; Niewidzialne życie Addie LaRue wzbudziło we mnie niesamowicie dużo emocji od radości, ekscytacji i fascynacji po nostalgię, tęsknotę, ból. Cały utwór jest napisany tak delikatnie i subtelnie, czaruje słowami, zaskakującymi metaforami i niejednoznaczną bohaterką, że nie czuje się jego wagi, dopóki nie przewróci się ostatniej strony. Takiej powieści się nie zapomina, jestem pewna, że zostanie ona ze mną na całe życie i że za każdym razem, kiedy do niej powrócę, odkryję w niej coś nowego, niespodziankę zostawioną specjalnie dla mnie przez autorkę; niczym jedną z idei zasianych przez Addie na przestrzeni wieków.

★★★★★★★
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiece!
Czytaj dalej »

środa, 21 kwietnia 2021

Rywale, czyli walka o bezcenny hotel pomiędzy dwoma zwaśnionymi rodami

0

Do tej pory nie miałam przyjemności czytać książek Vi Keeland, więc nie byłam pewna, czego mogę się spodziewać. Wiedziałam jedynie, że ma sporo miłośniczek w Polsce, więc byłam ciekawa jej twórczości i wreszcie nadarzyła się okazja, żeby sięgnąć po jej powieść! 

Bezcenny hotel, dwie zwaśnione rodziny i pożądanie silne jak nienawiść.
Nasi dziadkowie rozpoczęli tę wojnę, gdy z najlepszych przyjaciół stali się największymi rywalami biznesowymi w historii. A wszystko za sprawą kobiety, ich partnerki w interesach, którą obaj kochali, lecz żaden nie zdobył jej serca. Nasi ojcowie kontynuowali tę rodzinną tradycję. A potem zrobiliśmy to ja i Weston. Pewnie trwałoby to nadal, gdyby dawna ukochana naszych dziadków nie umarła i nie zostawiła im w spadku jednego z najcenniejszych hoteli świata.
I tak oto jesteśmy tu razem. Zamknięci. Dwoje zaciekłych rywali. Ogień i woda. Próbujemy posprzątać bałagan, który odziedziczyliśmy po przodkach, i się przy tym nie pozabijać. Mamy tę wojnę w genach. Jest tylko jeden problem – im bardziej ze sobą walczymy, tym mocniej pragniemy siebie nawzajem.
Opis z LubimyCzytać

Rywale to książka, która w teorii powinna była podbić moje serce - kocham motyw od nienawiści do miłości, dwóch wrogów, którzy muszą ze sobą współpracować w atmosferze pełnego napięcia, pojawił się również wątek ponownego spotkania po latach, który jest jednym z moich ulubionych. Sophia jest twardą, silną kobietą, która umie postawić na swoim i skupia się na karierze, z kolei Weston jest aroganckim, ale charyzmatycznym facetem, który bez wątpienia skradł serce niejednej czytelniczce. W dodatku autorka poświęciła dużo uwagi żałobie i niemożności poradzenia sobie ze stratą, problemowi alkoholizmu, równouprawnieniu kobiet i mężczyzn na tym samym szczeblu w pracy, byłam zachwycona sposobem, w jaki podeszła do trudnych tematów... więc nie umiem wam wyjaśnić, dlaczego pomiędzy mną a Rywalami nie zaiskrzyło. Czegoś zabrakło. Myślę, że najbardziej byłam rozczarowana relacją Sophii i Westona. Nie czułam między nimi ani nienawiści, ani miłości; mam wrażenie, jakby autorka na siłę starała się podkreślić ich wzajemną niechęć dziecinnymi kłótniami, które wybuchały z tak absurdalnych powodów, że ciągle wywracałam oczami. Nie wiem też, skąd wzięły się między nimi później cieplejsze uczucia, ponieważ poza jedną głębszą konwersacją łączył ich tylko seks. Brakowało mi chemii między bohaterami i prawdziwych emocji, które w tym gatunku są dla mnie najważniejsze. 

Mam też drobne problemy z postaciami, którzy w moim odczuciu wypadają blado, są nijacy. Sophia była kreślona na zaradną, niezależną kobietę, lecz jej kreacja była niekonsekwentna, przy Westonie traciła całą swoją silną wolę oraz rozsądek. Nie było w niej nic ciekawego, nie miała żadnych zainteresowań czy cech charakterystycznych, była drętwa przez większość czasu. Weston wypada o wiele lepiej, podobała mi się jego pewność siebie, czarująca osobowość, jego zmienione na sprośne cytaty Szekspira były strzałem w dziesiątkę, a jego przeszłość skrywa wiele tajemnic, które mocno na mnie wpłynęły. Sophia też ma swoją historię, jednak autorka przedstawiła ją powierzchownie, nie nadała jej odpowiedniego znaczenia ani nie próbowała jej rozwinąć, przez co zabrakło Sophii wielowymiarowości. Żałuję też, że Vi Keeland nie pogłębiła waśni pomiędzy rodzinami w znaczący sposób. Zarysowała sobie ciekawe możliwości za pomocą hotelu i dwóch postaci pochodzących ze śmietanki towarzyskiej, lecz zupełnie ich nie wykorzystała. 

Rywale nie są złą książką. Czyta się ją niezwykle przyjemnie, kiedy już zaczęłam ją czytać, trudno było mi ją odłożyć na bok. Podejrzewam jednak, że ta powieść nie zostanie w mojej pamięci na długo, ponieważ mimo kilku perełek tak naprawdę niespecjalnie wyróżnia się na tle innych erotyków. Zabrakło mi bohaterów z krwi i kości, prawdziwych emocji oraz skorzystania z potencjału tkwiącego w całej historii. 

★★★★★☆☆☆☆☆
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiece!
Czytaj dalej »

środa, 24 lutego 2021

Droga na szczyt, czyli pożegnanie z przeszłością na szczycie Mount Everest

0

 

Jeżeli śledzicie mnie już od jakiegoś czasu, musicie wiedzieć, że rzadko sięgam po polskich autorów, po prostu jest mi z nimi nie po drodze. Romanse też od dawna nie gościły na mojej liście powieści do przeczytania, ostatnio jestem głównie w nastroju na fantasy, jednak opis Drogi na szczyt był tak intrygujący, że nie mogłam sobie odpuścić lektury. Byłam bardzo ciekawa, jak autorka poradzi sobie z motywem górskim i jak uda jej się wpasować w to tło romans. 

Liwię i Daniela łączy wspólny cel – zdobycie najwyższego szczytu Ziemi. Droga na dach świata ma być dla nich oczyszczeniem, pożegnaniem z przeszłością i szansą na nowe życie. Namiętność, która rodzi się między nimi w tych skrajnie niesprzyjających warunkach pogodowych, jest jak lawina – nie mogą (i nie chcą) przed nią uciec, choć stawką jest ich cały dotychczasowy świat. Ani na chwilę nie zapominają jednak, że szczyt stanowi dopiero połowę drogi.

Droga na szczyt pod wieloma względami nie jest zwykłym, przewidywalnym romansem; ilość zwrotów akcji sprawiła, że długo zbierałam szczękę z podłogi, zupełnie nie potrafiłam przewidzieć, w jakim kierunku podąży w danej chwili fabuła. Miałam swoje podejrzenia, jednak nijak miały się one do rzeczywistości, autorce za każdym razem udawało się mnie zaskoczyć nowymi informacjami czy zmianami zachodzącymi w samych bohaterach oraz ich skomplikowanej relacji. To, co jednak najbardziej wyróżnia Drogę na szczyt, to pasja do górskiej wspinaczki, a sam Mount Everest staje się niejako trzecim głównym bohaterem tej historii. Jestem pod ogromnym wrażeniem sposobu, w jaki Ewelina Dobosz opisała zdobywanie najwyższego szczytu Ziemi. Zachwyca nie tylko dbałość o szczegóły, podejście do tematu od strony technicznej, ale także piękne opisy widoków rozpościerających się z górskiego zbocza, które były tak barwne i realistyczne, że mogłam poczuć na twarzy podmuchy zimnego wiatru. To nie jest zwykłe hobby, to sposób na życie i jestem oczarowana tym, jak autorce udało się w książce zawrzeć własną miłość do gór, która emanowała z każdej strony. Bardzo podoba mi się styl pisania autorki, jest niezwykle lekki, dzięki czemu przez powieść niesamowicie szybko się płynie, w ogóle nie skupiałam się na przerzucaniu kolejnych kartek, zamiast tego rozkoszowałam się każdym słowem. Byłam jednak trochę rozczarowana punktem kulminacyjnym całej historii, zabrakło mi emocji i napięcia. 

Ogromnie polubiłam się także z bohaterami. Daniel i Liwia wiele przeszli w życiu, ale to sprawiło, że dzięki temu stali się silniejsi. Oboje mają mocne osobowości, Liwia zaimponowała mi zwłaszcza w pierwszych rozdziałach swoim niezłomnym charakterem oraz temperamentem i cieszę się, że w dalszych częściach książki nadal pozostawała niezależna, chociaż w romansach często bohaterki zaczynają nadmiernie polegać na swoich partnerach. Daniel musiał nieco dłużej zawalczyć o moją sympatię, lecz nie wynikało to z jego kreacji, po prostu tragedia, która go dotknęła, sprawiła, że stał się nieco zgorzkniały i musiał się na nowo otworzyć. Bardzo mnie cieszy, że Daniel i Liwia to wielowymiarowe postaci z własnym zdaniem oraz pasjami, każde z nich ma swoją historię, ich kreacja była doskonała. Mam jednak problem z samym romansem między tą dwójką: mam wrażenie, że wszystko potoczyło się między nimi zbyt szybko, bardzo wyraźnie zaiskrzyło już przy pierwszym spotkaniu i błyskawicznie przeistoczyło się to w większe uczucie, a ja jestem fanką powolnego budowania relacji. Zupełnie nie czułam tego przyciągania między nimi. Brakowało komunikacji, która wiele by ułatwiła, zbyt często się rozmijali, nie potrafiąc o siebie zawalczyć i rozwiązać swoich problemów, nie do końca podobało mi się także lekkie podejście do zdrad, jakich dopuścili się niektórzy bohaterowie. Sceny erotyczne nie przytłoczyły całej historii, z czego bardzo się cieszę. 

Droga na szczyt to wciągająca opowieść o miłości dwójki doświadczonych przez życie ludzi, których połączył wspólny cel, pasja do wspinaczki oraz nieoczekiwane uczucie. To także historia o sile, zaufaniu oraz przyjaźni. Ewelina Dobosz zachwyciła mnie swoim stylem pisania, kreacją bohaterów oraz niesamowitym przedstawieniem górskiej wyprawy na najwyższy szczyt świata. Sam romans był dla mnie nieco rozczarowujący, zabrakło mi emocji, które stanowiłyby wisienkę na torcie, lecz wciąż uważam, że jest to dobra książka, która pod wieloma względami odróżnia się od współcześnie publikowanych romansów, dlatego koniecznie powinniście dać jej szansę!

★★★★★★☆☆☆☆

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiece!

Czytaj dalej »

piątek, 18 grudnia 2020

Nic więcej, czyli nic nie usprawiedliwia zdrady

0
Bardzo rzadko sięgam po polskich autorów, jednak tym razem dałam się skusić na książkę rodzimej pisarki, czyli Karoliny Winiarskiej. Nie miałam wcześniej styczności z jej twórczością, ale opis był niesamowicie zachęcający, a ja sama od dawna nie miałam w rękach dobrego romansu, który by mnie zauroczył, dlatego postanowiłam zaryzykować i... żałuję. Tak bardzo żałuję.

Sylwia po studiach przyjeżdża do Rzeszowa – swojego rodzinnego miasta. Ma wszystko, o czym większość z nas marzy: spokojny związek, wymarzoną pracę i szczęśliwy rodzinny dom, do którego zawsze z radością wraca. A jednak wciąż czuje, że czegoś jej brakuje. Wszystko się zmienia, gdy poznaje Igora – mężczyznę po przejściach, który uwielbia życie singla. Niespodziewanie między Sylwą i Igorem pojawia się uczucie. Ta miłość nie miała prawa się zrodzić, bo zamiast uskrzydlać, wszystko komplikuje.
Nic więcej jest historią walki dwojga ludzi z uczuciem, które spada jak grom z jasnego nieba, by zmienić całe życie. Jest to powieść o walce ze sobą, z miłością i ze światem.
Kto wygra w tym starciu i czy miłość na pewno zawsze triumfuje?
Opis z LubimyCzytać

Już początki z Nic więcej były dla mnie trudne. Nie spodziewałam się, że pomiędzy głównymi bohaterami pojawi się tak duża różnica wieku, lecz starałam się nie nastawiać negatywnie – jest to motyw, który odpowiednio poprowadzony, potrafi być naprawdę ciekawy, ale według mnie w tym przypadku nie został wykorzystany. Cała ta historia miała w sobie dość duży potencjał, jednak żaden z motywów użytych przez autorkę nie doczekał się rozwinięcia, na które by zasługiwał. Momentami miałam wrażenie, jakbym czytała scenariusz opery mydlanej, gdzie połowa wątków jest wciśnięta na siłę tylko po to, by wprowadzić odbiorców w błąd i później sztucznie stworzyć element zaskoczenia, gdy kolejne rewelacje wychodzą na jaw. Objętościowo Nic więcej nie jest zbyt dużą książką, a mimo to znalazło się miejsce na zdrady (tak, w liczbie mnogiej, wszyscy wszystkich zdradzają), wypadki samochodowe, pożary, nieobecnych ojców, ojców, którzy w rzeczywistości nie są ojcami, romanse, które nie są romansami, ale jednak są... Im głębiej zanurzałam się w fabułę, tym bardziej absurdalne wydawały mi się być kolejne rozwiązania, a przy tym zupełnie zabrakło emocji. Autorka tak sucho opisuje kolejne sceny, nie zagłębiając się w psychikę głównej bohaterki, że nic nie czułam... Może z wyjątkiem narastającej frustracji zachowaniem poszczególnych postaci, ponieważ rozdrażnienie towarzyszyło mi od pierwszej strony do samego końca. 

Nic więcej jest dla mnie książką niezwykle problematyczną, zwłaszcza pod względem moralnym i etycznym. Wystarczy jedno spotkanie, pięć zdań wypowiedzianych nad kubkiem herbaty, by Igor oraz Sylwia wyznawali sobie dozgonną miłość, chociaż ona ma narzeczonego i pozostaje w wieloletnim związku, a on jest pięćdziesięcioletnim facetem, który swoje już przeszedł. Już na początku trudno było mi przełknąć fakt, że od razu poczuli taką fascynację względem siebie, chociaż nie mieli ku temu żadnych powodów, jednak później było tylko gorzej – autorka nie zrobiła nic, by pogłębić ich znajomość, nie łączyło ich absolutnie nic. Wszystkie ich rozmowy były dla mnie płytkie i pozbawione sensu, ciągle obracały się wokół jednego tematu – tego, jak to niby nie mogą bez siebie żyć, ale jednocześnie nie powinni być razem (chociaż absolutnie nie miało to związku z tym, że ona miała narzeczonego, po prostu nie mogli, bo nie mogli). Rozstawali się, po kilku dniach nie mogli bez siebie wytrzymać, więc znowu się spotykali, by dojść do wniosku, że ich związek nie ma przyszłości, więc kończyli znajomość, która za chwilę znowu się odnawiała, ponieważ tak bardzo za sobą tęsknili i tak bez końca. Zarówno Sylwia, jak i Igor są dorosłymi ludźmi, chociaż on ma nieco więcej życiowego doświadczenia, jednak zachowywali się jak niezdecydowane, rozkapryszone bachory. Nic nie jest w stanie usprawiedliwić zdrady, lecz autorka nawet nie starała się nas przekonać, że między nimi faktycznie mogło być tak głębokie uczucie, że zdecydowali się na podobny akt.

Denerwuje mnie to, jak ogromną egoistką była Sylwia – ani razu nie czuła wyrzutów sumienia w związku ze swoim romansem, w ogóle nie myślała o swoim narzeczonym, który starał się bardziej zaangażować, w każdej sytuacji myślała tylko o sobie. W dodatku w przeszłości randkowała ze swoim nauczycielem matematyki i poczuła się skrzywdzona oraz opuszczona, gdy on odszedł z pracy w szkole i wyjechał do innego miasta, a przecież to właśnie przez nią zawaliło mu się życie! Liczyło się tylko to, że ona była samotna, to zaledwie jeden przykład jej egoizmu, było tego o wiele więcej, lecz nie chcę za bardzo spojlerować. Dziwi mnie to, że autorka przedstawiła podobną relację jako coś normalnego, podczas gdy taki związek łamie wszelkie zasady etyki. Rzeczy, które dla mnie są absolutnie nie do przyjęcia, w tej książce uchodziły za coś naturalnego. Jednocześnie Nic więcej jest książką, która stara się uchodzić za coś więcej, niż jest w rzeczywistości – były tutaj wplecione wątki rasizmu i nietolerancji względem czarnoskórej przyjaciółki Sylwii, Aniki (swoją drogą, jeskt to imię związane z krajami skandynawskimi i germańskimi, dlatego zastanawia mnie jego wybór w stosunku do dziewczyny, której rodzice wywodzą się z Afryki – notabene ich dokładny kraj pochodzenia nie został sprecyzowany, co dla mnie pokazuje, że wątek ten nie został dobrze przemyślany). Według mnie ten wątek był zbyt przekoloryzowany i nie oddawał głębi problemu. Mam zastrzeżenia także do dialogów, które na siłę próbowały uchodzić za piękne i poetyckie, ale ta kwiecistość była sztuczna, pozbawiona delikatności oraz wdzięku. 

Nic więcej to książka, która kompletnie mnie zawiodła. Bohaterowie są mdli, pozbawieni charakteru czy charyzmy, jest w nich za to mnóstwo egoizmu i niezdecydowania. Niby sporo się wydarzyło i autorka starała się zawrzeć w tej historii dużo różnorodnych wątków, ale mam wrażenie, jakbym przeczytała opowieść o niczym. Relacja między głównymi bohaterami dla mnie nie istnieje, zupełnie w nią nie uwierzyłam. Do tego nie potrafię zaakceptować tego, że Sylwia tak po prostu wdała się w romans i zwodziła swojego narzeczonego przez 2/3 książki. Od dawna nie czułam takiej frustracji w trakcie czytania jakiejś powieści, a Nic więcej to według mnie jedna z najgorszych historii, za jakie zabrałam się w tym roku. 

★★★☆☆☆☆☆☆☆

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Szósty Zmysł!
Czytaj dalej »

poniedziałek, 20 lipca 2020

Wyścig do słońca, czyli wartka akcja, błyskotliwy humor i wierzenia ludu Nawaho

0
Wyścig do Słońca należy do cyklu Rick Riordan przedstawia, który pozwala rdzennym autorom na przedstawienie mało znanych kultur i ich tradycyjnych opowieści szerszej publiczności. Już sama idea tej serii jest niesamowita, lecz te powieści zachwycają nie tylko mitami z różnych zakątków świata, ale także starannością wykonania i wartościami, jakie przekazują młodym czytelnikom, dlatego byłam bardzo podekscytowana perspektywą przeczytania Wyścigu do Słońca, który przybliża nam wierzenia ludu Nawaho (sami siebie określają mianem Diné).

Uczennica siódmej klasy, Nizhoni Begay, od niedawna ma zdolność dostrzegania potworów, takich jak mężczyzna w eleganckim garniturze, który siedział na trybunach podczas jej meczu koszykówki. Okazuje się, że to pan Charles, nowy dyrektor rafinerii, w której pracuje jej tato. Mężczyzna jest niepokojąco zainteresowany Nizhoni, jej bratem Makiem, ich pochodzeniem z ludu Nawaho oraz legendą o Bohaterskich Bliźniętach. Dziewczyna wie, że pan Charles jest niebezpieczny, ale ojciec nie chce jej uwierzyć.
Kiedy następnego dnia tato znika, pozostawiając wiadomość: „Uciekajcie!”, rodzeństwo oraz najlepszy przyjaciel Nizhoni, Davery, wyruszają z misją ratunkową. Potrzebują jednak pomocy Świętych Ludzi Diné, którzy udają dziwaczne postacie, a ich wsparcie ma swoją cenę – dzieciaki muszą przejść serię prób, w których sama natura wydaje się zwracać przeciwko nim. Jeśli Nizhoni, Mac i Davery dotrą do Domu Słońca, otrzymają wszystko, co niezbędne, by pokonać potwory uwolnione przez pana Charlesa. Jednak Nizhoni będzie potrzebować czegoś więcej niż broni, by wypełnić swoje bohaterskie przeznaczenie…
Opis z LubimyCzytać

Jestem zachwycona Wyścigiem do Słońca! Ta książka ma w sobie wszystko, czego oczekiwałabym od powieści skierowanej do młodszych czytelników: pędzącą do przodu fabułę z taką ilością prób i wyzwań, że po prostu nie można się nudzić, różnorodnych, wielowymiarowych bohaterów, z którymi dzieci mogą się bez trudu identyfikować, genialne poczucie humoru pozwalające na wzięcie oddechu pomiędzy zaskakującymi zwrotami akcji, piękne, ważne wartości oraz oczywiście potwory! Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni tak świetnie się bawiłam podczas czytania książki, Wyścig do Słońca jest po prostu cudowny: zabawny, trzymający w napięciu i ekscytujący aż do ostatniej strony. Nie mogłam się oderwać od tej powieści, która przypomniała mi, czym jest prawdziwa radość z czytania, a przy okazji dotyka tego, jak ważna jest rodzinna miłość i poznanie samego siebie, z wprawą wplatając w fabułę mitologię Nawahów oraz mądrości ludowe.

Nizhoni Begay to główna bohaterka Wyścigu do Słońca, z której perspektywy poznajemy całą opowieść i przechodzi niesamowitą przemianę od pełnej złości dziewczyny pragnącej akceptacji oraz uznania rówieśników do dumnej zabójczyni potworów, która uczy się, jak wybaczać i jest na tyle odważna, by odrzucić swoje największe marzenie dla uratowania swojej rodziny. Nie poddaje się, nawet jeśli miewa chwile słabości, a brzemię na jej barkach wydaje się zbyt ciężkie; ma problemy z kontrolowaniem gniewu, jednak ciągle pracuje nad sobą. Nizhoni musi walczyć z potworami zagrażającymi jej bliskim, ale przede wszystkim ze swoimi wątpliwościami i lękami, co czyni z niej niezwykle ludzką postać i uświadamia nam, że bohaterstwo wcale nie musi oznaczać wymachiwania mieczem. Czasami bohaterowie mają o wiele skromniejsze umiejętności – jak choćby odporność na niezwykle ostre chrupki serowe – dzięki czemu każdy czytelnik może się poczuć jak śmiały heros. Uwielbiam także Davery'ego, który pokazuje, że wiedza to równie pożyteczna broń, jego przyjaźń z Nizhoni była inspirująca. Bardzo polubiłam też Kobietę Pająka i Dziewczynkę z Czarnego Gagatu... Aż żałuję, że Rebecca Roanhorse nie zawarła w swojej powieści większej ilości postaci z mitów Diné, bo jestem nimi szczerze zauroczona.

Podczas swojej wypełnionej przygodami podróży bohaterowie poznają, czym jest prawdziwa odwaga, poświęcenie, lojalność, a także odkrywają znaczenie własnych korzeni oraz przeszłość ludu Diné, w którym wszyscy traktują się jak wielka rodzina. Rebecca Roanhorse w przepiękny sposób podkreślała wartość rodziny oraz bliskich przyjaciół w swojej powieści, a także konieczność przekazywania sobie starych opowieści i tradycji z pokolenia na pokolenie, aby kultura rdzennej ludności nie zaniknęła. Jednocześnie bardzo podoba mi się jej niezwykłe podejście do tematu zmian, jakie zachodzą w społeczności Nawaho, która musiała się zaadaptować do nowych warunków i wyzwań, jakie stawia przed nią współczesny świat. Autorka podtrzymuje konieczność poznania własnego dziedzictwa, ale także podkreśla fakt, że kultura jest tworem żywym, pełnym energii, który adaptuje się do kolejnego pokolenia i w ten sposób może przetrwać, wzbogacając się o nowe elementy. Wyścig do Słońca jest także bolesnym przypomnieniem, że rdzenni mieszkańcy wciąż muszą mierzyć się z niezrozumieniem, rasizmem, pojawiają się także wątki szkolnego znęcania się, homofobii czy szkód, jakie przedsiębiorstwa naftowe wyrządzają środowisku. Nie spodziewałam się tak szerokiego przekroju niezwykle trudnych tematów w powieści skierowanych do dzieci i jestem zachwycona, zarówno reprezentacją rdzennych mieszkańców Ameryki, jak i innymi wątkami przedstawionymi przez Rebeccę Roahorse. A wszystko to wplecione w zapierającą dech w piersiach przygodę! 

Wyścig do Słońca jest moją ulubioną powieścią z tego cyklu. W cudowny, zrównoważony sposób łączy ze sobą wartką akcję, błyskotliwy humor i ważne wartości. To podnosząca na duchu, a jednocześnie zabawna historia, którą mogę polecić wam z całego serca! Największy minus tej książki? Jest zdecydowanie za krótka! Mogłabym czytać w nieskończoność o przygodach Nizhoni i wierzeniach ludu Nawaho, jestem zakochana w Wyścigu do Słońca i jestem głęboko przekonana, że ta opowieść będzie w stanie oczarować każdego bez względu na wiek!

★★★★★★☆☆☆☆

Seria Rick Riordan przedstawia:
Wyścig do słońca // Posłaniec burzy // Strażnik ognia // Smocza perła // Aru Shah i koniec czasu // Aru Shah i pieśń śmierci
Czytaj dalej »

piątek, 27 września 2019

Magia cierni, czyli życie skryte w czarodziejskich książkach

0
Magia cierni to książka, która była bardzo popularna na zagranicznym bookstagramie, dzięki czemu od razu przykuła również i moją uwagę, kiedy tylko pojawiła się w polskich zapowiedziach. To jedna z premier, które wzbudziły u mnie największą ekscytację w tym roku, więc kiedy tylko egzemplarz znalazł się w moich rękach, od razu zabrałam się za czytanie! 

Wszyscy czarownicy są źli. Elisabeth wie o tym, odkąd sięga pamięcią. Wychowana jako podrzutek w jednej z Bibliotek Austermeer, dorastała pośród narzędzi magii – grymuarów, szepczących na półkach i drżących w żelaznych okowach, gotowych przemienić się w potwory z tuszu i skóry, jeśli tylko ktoś je sprowokuje. Dziewczyna ma nadzieję dołączyć do strażników strzegących królestwa przed ich mocą.
Tymczasem w wyniku sabotażu w bibliotece najbardziej niebezpieczny grymuar wyzwala się z niewoli. Elisabeth, chcąc ratować sytuację, zostaje zamieszana w zbrodnię. Dziewczyna musi opuścić dom i udać się do stolicy, aby tam stanąć przed wymiarem sprawiedliwości. Nie może się zwrócić o pomoc do nikogo poza swoim największym wrogiem, czarownikiem Nathanielem Thornem, i jego tajemniczym demonicznym sługą. Wkrótce Elisabeth zdaje sobie sprawę, że wplątała się w sieć trwającej od wieków konspiracji, a zagłada grozi nie tylko Wielkim Bibliotekom, ale również całemu światu. Stopniowo zaczyna podawać w wątpliwość wszystko, czego ją uczono o czarownikach, o ukochanych przez nią bibliotekach, a nawet o samej sobie. Ma bowiem moc, o której nie miała pojęcia.

Moje początki z Magią cierni były wyboiste; klimat powieści znacząco odbiegał od tego, czego się spodziewałam. Autorka bardzo powoli wprowadza nas w świat, w którym książki przypominają żywe istoty z własnymi opiniami i uczuciami, ale także z łatwością mogą przeistoczyć się w łaknące krwi potwory i długie opisy w połączeniu z rozbudowanymi informacjami na temat grymuarów sprawiły, że początek odrobinę mi się dłużył. Warto było jednak cierpliwie przebrnąć przez pierwsze sto stron, ponieważ wtedy akcja zaczyna nabierać tempa i zaczyna się prawdziwy rollercoaster emocji! Historia przedstawiona w Magii cierni ani na moment nie zwalnia, z każdą stroną zostajemy coraz głębiej wciągnięci w niebezpieczną, magiczną intrygę ciągnącą się od kilku wieków i zaskakująco barwny świat, który staje przed nami otworem i kusi swoim pięknem. Nie planowałam przeczytać Magii cierni w jeden dzień, ale ta powieść była tak dobra, że nie byłam w stanie się od niej oderwać i z wypiekami na twarzy przerzucałam kolejne kartki, bo po prostu musiałam się dowiedzieć, co wydarzy się dalej! Nie spodziewałam się, że tak bardzo zżyję się z bohaterami, a pod koniec wręcz łapałam się na tym, że czytam coraz wolniej, celebrując każde słowo, ponieważ nie chciałam, aby moja przygoda z powieścią Margaret Rogerson dobiegła końca. 

Jestem zauroczona nasyconym przepychem światem opartym na XIX-wiecznej Anglii, w którym magia grymuarów, przerażające demony i przebiegli czarodzieje przenikają się wzajemnie z pełnymi blichtru, arystokratycznymi salonami i towarzyskimi skandalami, a pośrodku tego wszystkiego znajduje się Elisabeth – nienawykła do praw rządzących wyższymi sferami, zagubiona w świecie magii, która jest zupełnie inna, niż do tej pory sądziła, ale wciąż pozostaje odważna, niezależna, impulsywna i gotowa do stanięcia w obronie tego, co uważa za słuszne. Jest w niej trochę dziecięcej naiwności i łatwowierności, które pozwalają jej na optymizm i wiarę w dobro, ale Elisabeth nie jest przy tym niedojrzała czy irytująca. Autorka wrzuciła główną bohaterkę w sam środek rozrastającego się konfliktu, podważając wszystko, co Elisabeth wiedziała o grymuarach, magii, Wielkich Bibliotekach, a także samej sobie. Razem z nią podążamy drogą ku prawdzie, że to, co złe i dobre wcale nie jest tak oczywiste, jak jej się wydawało. Elisabeth to silna i nieugięta postać, ale reszta bohaterów nie ustępuje jej w swojej złożoności. Uwielbiam Nathaniela, który, zdawałoby się, ma wszystko: jest przystojny, bogaty i posiada wysoką pozycję społeczną, ale jest nękany przez tragiczną przeszłość i lęk przed wewnętrznym mrokiem, który jest przekazywany w jego rodzie przez pokolenia jako błogosławieństwo i przekleństwo jednocześnie. Uwielbiam jego sarkastyczny humor, jego uwodzicielskie, bezwstydne uwagi i pewność siebie, ale także jego bardziej bezbronną wersję, która sprawiła, że skazał się na samotność. Romans pomiędzy tą dwójką jest bardzo subtelny, stanowi zaledwie odległe tło, przemyka gdzieś w cieniu pomiędzy epickimi walkami i magicznymi wyzwaniami.

Magia cierni nie ucieka zupełnie od szablonowości, ale autorce udaje się nadać schematom ekscytujący wydźwięk, tchnęła w znane szablony nowe życie za pomocą czarujących postaci, finezyjnego, eleganckiego stylu pisania i kunsztownie wykreowanych wątków splatających się w niezwykle wciągającą, pełną wdzięku historię, która przyprawia o dreszcz zachwytu. Nie chciałam, żeby ta książka kiedykolwiek się kończyła; mogłaby mieć tysiąc stron, a dla mnie to i tak byłoby za mało, bo pragnęłam zostać w świecie Magii cierni już na zawsze!


Za możliwość przeczytania Magii cierni dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe!
Czytaj dalej »

niedziela, 28 lipca 2019

Z całego serca, czyli pożegnanie z bolesną przeszłością

0
Z całego serca od razu przykuło moją uwagę, gdyż zapowiadało się na wzruszającą, ale pełną optymizmu i siły historię o pokonywaniu przeciwności losu. Uwielbiam motyw spontanicznej podróży, która staje się niejako lekarstwem i pozwala na odcięcie się od negatywnych przeżyć, a jednocześnie na odnalezienie siebie samego, dlatego podchodziłam do książki z pozytywnymi przeczuciami. Niestety, Z całego serca okazało się być ogromnym rozczarowaniem.

Gdyby rok temu ktoś powiedział mi, że się zakocham, wyruszę w podróż pełną przygód, będę ujeżdżać triceratopsa, śpiewać w barze i stracę dziewictwo, uznałabym, że jest niespełna rozumu.
Wszystko w moim życiu się zmieniło, kiedy spotkałam Beckhama.
To jego należy winić za moją lekkomyślność. Wspaniały, bystry i niewiarygodnie czarujący Beck wtargnął do mojego życia, zupełnie jakby musiał się upewnić, że już nigdy nie wezmę niczego za pewnik. Nauczył mnie, że nie ma czegoś takiego jak granice, że zasady są dla słabeuszy, a pocałunek powinien wydarzyć się w najmniej oczekiwanym momencie.
Beck był jak zwrot akcji, którego zupełnie się nie spodziewałam. Dwa miesiące przed naszym spotkaniem śmierć pukała do moich drzwi. Niemal całkiem opuściła mnie nadzieja, gdy nagle dostałam od życia drugą szansę. Tym razem nie zamierzałam jej zmarnować.
Wyruszyliśmy w podróż, nie mając nic do stracenia i nie wiedząc, co wydarzy się jutro.
Zakochaliśmy się młodzieńczą, nierozważną miłością.
Taką miłością, która płonie jasnym płomieniem.
Taką miłością, od której żadna mapa nie wskaże drogi powrotnej.
Opis z LubimyCzytać

Stwierdzenie, że lektura Z całego serca mnie rozczarowała, jest dużym niedopowiedzeniem. Nawet podczas pisania negatywnych recenzji staram się znaleźć jakiś pozytyw, jednak w przypadku tej powieści jest to praktycznie niemożliwe. Kilka pierwszych stron zapowiadało się jeszcze intrygująco dzięki niecodziennemu spotkaniu w domu pogrzebowym, ale im dalej, tym trudniej było mi się powstrzymać przed wywracaniem oczami nad głupotą, nieodpowiedzialnością i niedojrzałością głównej bohaterki, z perspektywy której poznajemy całą historię. Cały zamysł na podróż Abby, która w ten sposób chciała zakończyć rozdział swojej choroby i jednocześnie wyrwać się na wolność, byłby interesujący i poetycki, gdyby nie został spłycony do ciągłych prób utraty dziewictwa przez główną bohaterkę z jej towarzyszem podróży. Największym zmartwieniem Abby nie jest zdrowie po ciężkim przeszczepie serca; jest nim posiadanie zbyt szczupłych, długich nóg czy białej alabastrowej cery i potrzeba uprawianie dzikiego seksu z chłopakiem, którego praktycznie nie zna, a o którego jest chorobliwie zazdrosna (była zawistna nawet o to, że rozmawiał przez telefon ze swoją babcią, litości!). Liczyłam chociaż na to, że z czasem relacja Abby oraz Becka się pogłębi, zaczną poznawać siebie nawzajem i powstanie pomiędzy nimi nić porozumienia, tymczasem nie dostajemy nic poza gorącymi scenami.

Z całego serca toczy się jednotorowo jednostajnym rytmem. Już sam zamysł na historię dawał autorce wiele okazji do wprowadzenia interesujących wątków, ale R.S. Grey nie skorzystała z potencjału, jaki tkwił w jej powieści. Chora przyjaciółka Abby, przeszłość Becka czy sama spontaniczna podróż po Stanach stanowiłyby doskonałe urozmaicenie i wzbogacenie fabuły, jednak autorka zdecydowała się na ich rozwinięcie i nie poświęciła im wystarczająco dużo czasu, by miały one jakikolwiek wpływ na akcję książki. Wszystko kręci się wokół pierwszych erotycznych przeżyć Abby, nawet motyw urny, który jako jedyny mnie zainteresował, nie został wykorzystany. Nie polubiłam się również z bohaterami. Abby jest po prostu wredną, cyniczną, a przy tym arogancką i infantylną dziewczyną. Jej choroba nie jest żadnym wytłumaczeniem dla jej złośliwego zachowania, podróż i zebrane w jej trakcie doświadczenia nie sprawiły też, że dojrzała jako osoba. Beckowi z kolei brakuje charakteru, został stworzony tylko po to, by towarzyszyć dziewczynie, brak mu indywidualności, a ich rozmowy były nienaturalne, sztywne i żenujące.

Z całego serca miało być lekką, wakacyjną powieścią, ale z głębokim przesłaniem, tymczasem cała historia była banalna, płytka i chaotyczna. Dla mnie okazała się być zupełną stratą czasu, udało mi się dotrwać do końca tylko dlatego, że na całe szczęście nie była długa. Z całego serca jest pełne nieodpowiedzialnych, skrajnie niebezpiecznych wyborów, główna bohaterka jest infantylna, myśli tylko o sobie i skupia się na utracie dziewictwa. Mocno odradzam czytanie Z całego serca, bo ta powieść może wzbudzić tylko frustrację i politowanie.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Szósty Zmysł!
Czytaj dalej »

piątek, 19 lipca 2019

Z głową w gwiazdach, czyli zaginięcie w głuszy najlepszym sposobem na rozpalenie uczucia

0
Nie będę ukrywać, że w pierwszej kolejności moją uwagę przykuła piękna okładka. Zawsze miałam słabość do nocnego nieba, a oprawa graficzna Z głową w gwiazdach jest naprawdę śliczna. Kiedy jednak przeczytałam opis, wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć, bo zapowiadała się na idealną wakacyjną lekturę. 

Sama w głuszy. Z chłopakiem, który złamał jej serce…
Wręcz pedantycznie uporządkowane życie pewnej nastolatki zbacza ze szlaku, gdy zostaje ona sam na sam z dziką przyrodą oraz swoim najgorszym wrogiem – chłopakiem, który złamał jej serce.
Od zeszłorocznego balu serdeczna przyjaźń Zorie i Lennona przerodziła się w zaciętą wrogość. Unikają się jak ognia, w czym nieco pomaga im fakt, że ich rodziny to współczesna wersja Montekich i Kapuletich.
Aż do czasu, kiedy podczas wypadu w góry Zorie i Lennon zostają uwięzieni w głuszy. Sami. Razem.
Co złego może się stać?
Z braku innego towarzystwa Zorie i Lennonowi nie pozostaje nic innego, jak zaogniać stare rany docinkami, jednocześnie próbując odnaleźć drogę do cywilizacji. Jednak prywatna wojna podczas ścierania się z siłami natury zmniejsza ich szanse na wydostanie się z lasu w jednym kawałku.
Im dalej zagłębiają się w dzikie ostępy Północnej Kalifornii, tym więcej skrywanych dotąd tajemnic i emocji wypływa na powierzchnię. Czy jednak rozpalone na nowo uczucie Zorie i Lennona przetrwa w świecie codzienności? Czy może zatliło się tylko na chwilę pod wpływem świeżego zapachu lasu i roziskrzonych gwiazd?
Opis z LubimyCzytać

To, co najbardziej urzekło mnie w Z głową w gwiazdach, to bohaterowie. Od dawna nie miałam okazji przeczytać powieści młodzieżowej, w której postaci zostałyby wykreowane z taką starannością. Zorie i Lennon są prawdziwi i wielowymiarowi, pełni pasji; wszystkie małe szczegóły takie jak ich ulubione filmy czy przekąski składają się na obraz bohaterów, którzy mogliby wyskoczyć spomiędzy kartek książki i bez trudu wpasować się w nasz świat. Jestem zachwycona zarówno Zorie, jak i Lennonem, oboje są niezwykle barwnymi bohaterowie, ale przy tym nie są przejaskrawieni. Zorie kocha astronomię, a także planowanie, posiada kilka różnych notesów i kalendarzy, które dają jej poczucie bezpieczeństwa w nieprzewidywalnym świecie, posiada małą obsesję na punkcie oprawek do okularów, które dobiera kolorystycznie do swojego stroju i uwielbia kraciasty wzór. Niby są to drobne detale, które może nie wnoszą wiele do samej fabuły, ale za to nadają dziewczynie indywidualności i sprawiają, że Zorie wydaje się być osobą z krwi i kości. Podobnie jest z Lennonem, miłośnikiem wszelkiego rodzaju gadów i japońskich mang oraz anime, zwłaszcza z gatunku horroru, niezawodnego fana sarkazmu i biwakowania w lesie. Żadne z nich nie jest idealne, ale dzięki temu wydają się jeszcze bardziej ludzcy i jestem zachwycona tym, z jaką dbałością Jenn Bennett podeszła do swoich bohaterów. To, co jeszcze bardziej mnie zauroczyło, to naturalność dialogów pomiędzy bohaterami i lekkość, z jaką autorka przedstawiła powolną ewolucję relacji Zorie i Lennona. Uwielbiam ich przekomarzanie się, zacięte dyskusje na temat Władcy Pierścieni czy Star Treka czy intensywny flirt.

Z głową w gwiazdach zostało podzielone na trzy części i chociaż nie ukrywam, że trzecia część, w której Lennon i Zorie zostali pozostawieni sami sobie pośrodku pustkowia i w swoim towarzystwie musieli zadbać o przetrwanie, była moją ulubioną, to w całej historii jest o wiele mniej romansu, niż możecie się tego spodziewać. Z głową w gwiazdach porusza wiele różnorodnych tematów, jednocześnie przełamując tabu. Opowiada choćby o małżeństwach jednopłciowych (Lennon wychowywany jest przez parę lesbijek), o tym, jak zdrada rozdziera całą rodzinę, ale także o sile przyjaźni czy rodzicielskiej miłości, a choć poruszane tematy nie zawsze są łatwe, Jenn Bennett robi to tak finezyjnie, że nie czuć ich przytłaczającego ciężaru. Z głową w gwiazdach jest utrzymane w lekkiej, optymistycznej stylistyce, humor pojawia się nawet w najgorszych momentach, a choć książka zdaje się być oparta o wariację znanych schematów, to czuć w tym powiew świeżości. Jestem też zachwycona tym, jak autorka przedstawiła piękno natury w swojej powieści. Nie jestem wielką fanką biwakowania, ale Jenn Bennett przedstawiła kemping w taki sposób, że aż sama zapragnęłam znaleźć się w sercu lasu z plecakiem na plecach. 

Z głową w gwiazdach to idealna historia na lato. Pozwoli wam oderwać się od wielkomiejskiego zgiełku i przenieść w sam środek kojących, leśnych zastępów, które umożliwią wam nie tylko przyjemne odprężenie, ale także zmierzenie się z własnymi myślami. Jest to lekka, pełna optymizmu, radości i młodzieńczej energii lektura, a chociaż zakończenie można z łatwością przewidzieć już na samym początku powieści, to absolutnie nie przeszkadza w czerpaniu frajdy z zagłębiania się w kolejne strony i kibicowaniu bohaterom. Ja sama świetnie się przy niej bawiłam i zdecydowanie polecam Z głową w gwiazdach jako lekturę na wakacje. 


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu IUVI!
Czytaj dalej »

niedziela, 14 lipca 2019

Kiedyś po ciebie wrócę, czyli jak ruszyć do przodu po utracie bliskiej osoby?

0
Rzadko sięgam po polskich autorów, z reguły jest mi z nimi nie po drodze, ale wciąż staram się dawać rodzimym twórcom szansę od czasu do czasu. Miałam już okazję sięgnąć po powieść Agaty Czykierdy-Grabowskiej i zostałam mile zaskoczona przez Jak powietrze. Kiedyś po ciebie wrócę od razu przykuło moją uwagę swoim opisem, dlatego z chęcią sięgnęłam po ten tytuł. 

Roksana wraca do rodzinnego miasteczka po rocznej nieobecności. Ma jasny cel – musi się dowiedzieć, co spotkało Anię, która pewnej nocy jakby rozpłynęła się w powietrzu. Znajdzie tego, kto od samego początku kłamie. Zrobi to, chociaż w sieci przemilczeń i tajemnic niełatwo odnaleźć ścieżkę prowadzącą do prawdy…
Bartek oddałby wszystko, żeby pomóc Roksanie odnaleźć zaginioną siostrę. Jest jej najwierniejszym przyjacielem od lat, od dawna też ma nadzieję, że dziewczyna poczuje do niego coś więcej. Gdy zaczyna między nimi iskrzyć, Roksana w końcu czuje, że żyje, i na chwilę zapomina o tragedii, która zniszczyła jej rodzinę.
Czy jednak wybaczy mu, kiedy dowie się, co chłopak przed nią ukrywał? Czy można pokochać kogoś, kto ma tak wielką tajemnicę?
Opis z LubimyCzytać

Kiedyś po ciebie wrócę pokazuje, jak ciężko jest się pogodzić ze stratą i niewiedzą najbliższych. Każdy inaczej radzi sobie z zaginięciem – ucieczka przed przeszłością, negowanie rzeczywistości, obwinianie się i rozpamiętywanie – ale wszystkich łączy cierpienie i rozpacz, od których łamie się serce. Autorka w trudny, lecz piękny sposób ukazuje życie ludzi, którzy zmagają się z pustką, jaką zostawia po sobie zaginiona osoba. Jest pełna surowych emocji, nostalgii i brzydkich prawd, z którymi bohaterowie muszą się zmierzyć. Trochę żałuję, że we mnie nie wzbudziła żadnych głębszych uczuć, ale dzięki przystępnemu stylowi pisania Agaty Czykierdy-Grabowskiej przez książkę się płynie, zanim się obejrzałam, byłam już w połowie książki! Pochłonęłam tę powieść w przeciągu kilku godzin, nie dało się jej odłożyć na bok, mimo że wiele elementów mnie rozczarowało, a główna bohaterka strasznie działała mi na nerwy. W wielu sytuacjach nie potrafiłam zrozumieć zachowania Roksany, Bartek też zresztą nie zachwyca swoją kreacją, która była niespójna, jakby autorka sama nie mogła się zdecydować, czy chce z niego robić bad boy'a, czy chłopaka z sąsiedztwa.

Połączenie kryminału z romansem jest bez wątpienia moim ulubionym, dlatego byłam bardzo podekscytowana tą książką, ale wiem też, że taka kombinacja może być problematyczna i podchwytliwa, ponieważ znalezienie złotego środka, który pozwoli ukazać oba wątki w pełni, jest trudne. Niestety, mam wrażenie, że Agacie Czykierdzie-Grabowskiej nie do końca udała się ta sztuka. Romans zdominował całą fabułę, spychając motyw zaginionej siostry i jej porywacza na dalszy plan, autorka raz na kilkadziesiąt stron przypominała sobie, że istnieje podobny wątek i wtedy wrzucała fragment przemyśleń głównej bohaterki czy wskazówkę, a później znowu następowała cisza. Dla mnie cała intryga kryminalna została przedstawiona po macoszemu, prawie nic się w niej nie kleiło, wytłumaczenie, dlaczego anonimowy nadawca postanowił ściągnąć Roksanę do miasta również do mnie nie przemówiło, było zupełnie pozbawione logiki. Nie czułam żadnego napięcia związanego z mroczną zagadką zaginięcia Ani, miałam też przeczucie, jak do niego doszło, dlatego zabrakło mi elementu zaskoczenia. Skoro zawiódł mnie wątek kryminalny, miałam nadzieję, że chociaż romans mnie zauroczy, tymczasem mam dość mieszane uczucia względem relacji Bartka i Roksany. Na pewno na plus zaliczam to, że był pełen burzliwych emocji – to nie jest typowy, słodki wątek romantyczny, związek tej dwójki jest pełny iskrzenia, ale też niedopowiedzeń, tajemnic i żalu. Nie jestem jednak jego fanką; wyraźnie widać pomiędzy nimi pociąg seksualny, jednak zabrakło szczerego uczucia, nie czułam żadnej miłości w ich gestach czy słowach, cała relacja była według mnie toksyczna i przepełniona wulgaryzmem. 

Mam mieszane uczucia względem Kiedyś po ciebie wrócę. Powieść czyta się naprawdę szybko i przyjemnie, autorce udało się zbudować ciężki, mroczny klimat, podobał mi się także zamysł na tę powieść, ale wykonanie już mnie zawiodło. Książka nie wzbudziła we mnie większych emocji, może z wyjątkiem irytacji wywołanej przez irracjonalne zachowanie Roksany; nie kupił mnie ani romans, ani kryminał, chociaż oba te wątki na początku zapowiadały się naprawdę dobrze. Myślę, że Kiedyś po ciebie wrócę ma szansę spodobać się wielu czytelnikom, ale to nie była powieść dla mnie.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu OMGBooks!
Czytaj dalej »

środa, 3 lipca 2019

Punk 57, czyli potrzeba akceptacji nawet za cenę utraty siebie

0
Miałam już okazję przeczytać powieść tej autorki i byłam zachwycona sposobem, w jaki ujęła motyw od nienawiści do miłości w Dręczycielu, dlatego miałam dobre przeczucia względem Punk 57. Mam wrażenie, że pod wieloma względami ta książka Penelope Douglas jest bardziej dojrzała, ale też cięższa i mroczniejsza. 

Była dla niego wszystkim. Myślał nawet, że się w niej zakochał. Dziewczyna z listów, jego Ryen. Obiecali sobie, że nigdy się nie spotkają i nie będą siebie szukać w mediach społecznościowych. Żadnych zdjęć, żadnych spotkań. Tylko listy i oni. 
Jednak Misha spotkał ją zupełnie przypadkiem, na imprezie zorganizowanej po to, żeby zebrać fundusze na trasę jego nowo powstałej kapeli. Była tam jego Ryen. I Misha zrozumiał, że dziewczyna z listów go okłamała. Nie była wcale taka, jak to sobie wyobrażał. Była… gorąca. Postanowił, że nie zdradzi jej, kim jest. Jeszcze nie teraz. 
I wydarzyła się tragedia. Tragedia, do której być może by nie doszło… gdyby tamtego wieczoru Ryen nie zawróciła mu w głowie. Teraz Misha już nie chce jej znać. Jedyne, czego chce, to ją znienawidzić i zapomnieć, że kiedyś była jego. 
Ryen nie wie, czemu Misha nie odpisuje. Za to do jej poukładanego życia wkracza chłopak, który wyraźnie ma zamiar je zniszczyć. Tylko czemu Ryen nie potrafi przestać o nim myśleć?
Opis z LubimyCzytać

Kiedy sięgałam po Punk 57, spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Penelope Douglas udało się mnie zaskoczyć, nie tylko rozwiązaniem niektórych wątków, ale także ogólnym klimatem, jaki wykreowała dla tej historii. Co prawda początki były dość ciężkie, dopiero po 120 stronie książka zaczęła nabierać tempa, jednak później nie było już ani chwili na odpoczynek, bo Punk 57 jest intensywną powieścią. Misha i Ryen to silne osobowości, a każde ich spotkanie jest burzliwe i przepełnione iskrzeniem. Łączące ich uczucie jest gwałtowne, przesycone namiętnością, ale także głęboką niechęcią, która nadaje ich interakcjom pazura. Nie boją się sobie nawzajem powiedzieć brzydkiej prawdy, rzucają sobie nawzajem wyzwanie, jednak dzięki temu wyciągają z siebie to, co najlepsze. Uwielbiam to, że Misha i Ryen znali się nawzajem na wylot, w końcu przez siedem lat poprzez listy ujawniali przed sobą te najbardziej skryte myśli, ale trochę żałuję, że ten wątek nie został bardziej uwidoczniony w powieści. Myślę, że Penelope Douglas mogła poświęcić też więcej miejsca na opisanie relacji Ryen oraz Mishy z ich rodzinami, zwłaszcza w przypadku chłopaka, bo był to interesujący motyw. Akcja w Punk 57 została przedstawiona z dwóch perspektyw, dzięki czemu mieliśmy wgląd w myśli i uczucia naszej dwójki bohaterów i myślę, że to był bardzo dobry zabieg ze strony autorki. Ryen jest postacią, którą bardzo trudno polubić ze względu na decyzje, jakie podejmuje i jej niedopuszczalne zachowanie, ale z czasem przechodzi znaczącą przemianę. Misha z kolei już od pierwszych stron mnie zauroczył. 

Jeżeli wydaje wam się, że Punk 57 jest kolejnym romansem mającym umilić wam wieczór, to jesteście w błędzie, bo ta książka dotyka wielu trudnych tematów. rozprawiając się ze społecznymi kwestiami w najbardziej bezkompromisowy sposób. Na pierwszy plan wysuwa się potrzeba bycia akceptowanym nawet za cenę utraty własnego "ja", strach przed odrzuceniem i samotnością, gdy nie potrafimy dopasować się do oczekiwań grupy. Ryen nienawidziła tego, kim się stała, zgubiła swoją siłę i umiejętność wyrażania własnego zdania, udawała, że nie dostrzega złych postępków i fałszywości swoich znajomych, byle tylko zyskać aprobatę otaczających ją rówieśników, ponieważ odtrącenie i izolacja przerażały ją bardziej od świadomości, że staje się płytką, wredną dziewczyną. Punk 57 jasno pokazuje presję grupy, która zabija w jednostkach to, co najlepsze i to, jak ciężko jest zacząć iść pod prąd. Powieść zawiera także trudne relacje rodzinne, ogromny ból po stracie bliskiej osoby, szkolne prześladowania, bezkarność dręczycieli przy obojętności grona pedagogicznego, zmagania osób homoseksualnych czy uzależnienia... Momentami miałam wrażenie, jakby było tego za dużo, bo autorce nie udało się pogłębić żadnego z tych wątków w satysfakcjonującym dla mnie stopniu, ale doceniam to, że Penelope Douglas starała się za pomocą swojej książki uwidocznić wiele problemów, które wciąż są objęte społecznym tabu. 

Punk 57 to książka, w którą na początku ciężko było mi się wciągnąć, jednak później już z zapartym tchem śledziłam losy bohaterów. Relacja Ryen i Mishy jest skomplikowana, burzliwa i gwałtowna, ale nie można odmówić jej pasji i ukrytego uroku. Dla mnie Punk 57 jest jednak głównie powieścią o odnajdywaniu w sobie odwagi, by być sobą, by nie wstydzić się swoich pasji i swojego prawdziwego ja, by zamiast iść z tłumem i za wszelką cenę dopasowywać się do reszty, gubiąc po drodze poczucie własnej wartości, tworzyć własną ścieżkę, która nie zawsze jest prosta i przyjemna, ale jest właściwa. To opowieść o tym, że słowa mają ogromną moc, a jeden mały kamyczek jest w stanie wywołać lawinę. Przyłączycie się do tej rewolucji? 


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe!
Czytaj dalej »

niedziela, 2 czerwca 2019

Inna Blue, czyli droga ku odkupieniu

0
Amy Harmon to autorka, z którą miałam okazję się już zapoznać dzięki cudownemu Prawu Mojżesza i Pieśni Dawida. Na własnej skórze przekonałam się, że choć jej powieści mogą brzmieć niepozornie, w rzeczywistości są pięknymi historiami, od których nie sposób się oderwać i które zostają z nami na dłużej, dlatego byłam bardzo podekscytowana perspektywą przeczytania Innej Blue.

Blue Echohawk nie ma własnej historii. Poznała jedynie skrawki swojej przeszłości: została porzucona jako dwulatka, a jej matka nie żyje. Blue nawet nie wie, jak rzeczywiście się nazywa i kiedy się urodziła. Ma około dziewiętnastu lat, jest twarda, surowa i onieśmielająca. Nie wierzy w damskie przyjaźnie, a od mężczyzn oczekuje tylko krótkiego ukojenia. Jest nikim, a tak bardzo chciałaby być kimś. Blue musi się zbudować od nowa. To niezwykle trudne dla rozpaczliwie samotnej nastolatki. Tymczasem do jej szkoły trafia młody nauczyciel, pan Wilson. Od razu zauważa demonstracyjnie arogancką Blue, bez trudu dostrzega pod wyzywającym makijażem zagubioną dziewczynę, która bardzo potrzebuje pomocy. Jest zdecydowanie trudną uczennicą, a przy tym stanowi jego kompletne przeciwieństwo. Oboje nie mają najmniejszego pojęcia, dokąd zaprowadzi ich ta przedziwna, niecodzienna relacja.
To przejmująca historia o poszukiwaniu siebie — wbrew wszystkim i wbrew sobie. Mówi o wielkiej mocy przyjaźni, która potrafi rozkwitnąć w najbardziej nieprawdopodobnej sytuacji. O tym, że nadzieja pomaga w leczeniu źle zabliźnionych ran, a życie bez wiary jest tragiczniejsze od śmierci. A także o tym, jak trudno o zaufanie i jak niepostrzeżenie rodzi się miłość. I że tu zaczyna się droga do katastrofy.
Bez wiary i przeszłości. Inna niż wszyscy…
Opis z LubimyCzytać

Tym razem zacznę moją recenzją od bohaterów, co nie zdarza się u mnie zbyt często, ale Blue jest tak fascynującą postacią, że po prostu nie mogę postąpić inaczej. W literaturze skierowanej do młodzieży czy młodych dorosłych rzadko pojawia się kobieca bohaterka taka jak Blue – pewna siebie i swojej cielesności, odpychająca wulgarnymi złośliwościami, ale jednocześnie intrygująca otaczającą ją, charyzmatyczną i tajemniczą aurą. Blue sprawia wrażenie, jakby na niczym jej nie zależało, jakby cały świat mógł spłonąć, a jej zupełnie by to nie obeszło, lecz za maską arogancji oraz seksapilu skrywa się zagubiona, niepewna dziewczyna, która po prostu straciła nadzieję i wolę walki o lepszą przyszłość. Cała ta historia, choć porusza wiele różnorodnych, skomplikowanych wątków, jest tak naprawdę opowieścią o poszukiwaniu przez Blue odpowiedzi na pytanie kim ja tak naprawdę jestem?
Ta bohaterka dojrzewa na naszych oczach, przechodzi przemianę ze zbuntowanej nastolatki do niezależnej kobiety i towarzyszymy jej na każdym kroku tej długiej drogi. Blue zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest idealna, a jej postępowanie nie zawsze jest właściwe i choć czytelnik nie może zaakceptować jej przeszłych wyborów to rozumie, co do nich doprowadziło i potrafi sympatyzować z główną bohaterką. Życie mocno naznaczyło Blue, jednak dziewczyna nie dramatyzuje ani nie szuka winnych, których mogłaby obarczyć wyrzutami; zamiast tego bierze swój los we własne ręce i kształtuje go tak jak tworzy rzeźby w drewnie. Kreacja Blue jest naprawdę wyjątkowa – to wyrazista, barwna i fascynująca bohaterka, a jej niedoskonałości czynią ją jeszcze bardziej ludzką. Uwielbiam też to, w jaki sposób została przedstawiona jej pasja, do tej pory nie spotkałam się z rzeźbieniem w drewnie w powieściach i byłam oczarowana tym, jak autorka przedstawiła artystyczny talent Blue.

Inny motyw, którym jestem zachwycona, to nawiązanie do indiańskiej kultury. Blue jest w połowie Indianką, a jej opiekun zadbał o to, by poznała swoje dziedzictwo, stąd w powieści pojawia się wiele legend i opowieści, które nadają całej historii niesamowitego klimatu. Inna Blue jest książką dosadną, ale jednocześnie melancholijną i subtelną. Podoba mi się również to, jak została rozwiązana kwestia utraconej tożsamości Blue, wątek ten rozwinął się naturalnie i nie przytłoczył całej fabuły. Mam jednak wrażenie, że autorka przesadziła z ilością kwestii, które chciała poruszyć, pojawiło się kilka wątków, które zostały rozpoczęte, ale nigdy nie doczekały się swojego zakończenia lub zostały szybko urwane, zostawiając pewien niesmak, bo były to bardzo ważne społecznie tematy tak jak rozprzestrzenianie nagich zdjęć dziewcząt bez ich zgody czy strzelanina w szkole. Nie do końca wpasowują się one w ogólny klimat Innej Blue i zostały potraktowane po macoszemu, nad czym ubolewam. Chciałabym też wspomnieć o relacji głównych bohaterów – jeżeli spodziewacie się zakazanej relacji na linii uczennica-nauczyciel, jak najszybciej wyrzućcie tą wizję z głowy, bo znajomość Blue i Wilsona opiera się na zupełnie innym fundamencie. Szczerze mówiąc, choć książkę przeczytałam miesiąc temu, wciąż nie wiem, co powinnam sądzić o ich związku. Były momenty, kiedy byłam zachwycona, ale były też momenty, kiedy zastanawiałam się, co to za szaleństwo. Doceniam jednak sposób, w jaki odwróciła schematyczne w romansach role – nasza główna bohaterka jest typowym bad boy'em, z kolei męska postać to grzeczny, wspierający dżentelmen. 

Inna Blue jest powieścią równie niejednoznaczną co jej główna bohaterka. Jest trudna, bywa frustrująca i smutna, ale jest przy tym niezwykle hipnotyzująca i intrygująca. Porusza wiele skomplikowanych wątków, o które nie podejrzewałabym tak niepozornej książki i nawet jeśli nie wzbudziła we mnie tak głębokich uczuć, jakich oczekiwałam po Amy Harmon, podróż u boku Blue była niesamowita. To pozycja, która mówi o odkupieniu, poszukiwaniu siebie, nadziei wyłaniającej się z mroku i o tym, że nigdy nie jest za późno, aby się zmienić.


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu EditioRed!
Czytaj dalej »

środa, 29 maja 2019

Zapisane w bliznach, czyli utracona miłość, która nigdy nie odeszła

0
Jestem ogromną fanką motywu drugich szans, kiedy byli kochankowie rozstali się w gniewie, ale pod warstwą nienawiści wciąż płonie miłość, dlatego choć wcześniej nie miałam do czynienia z Adrianą Locke i choć okładka nie jest szczególnie trafiona, po przeczytaniu opisu wiedziałam, że muszę dorwać tę książkę i przekonać się, jakie emocjonalne tsunami przygotowała dla nas autorka. Zdecydowanie się nie zawiodłam!

Siniaki znikają. Blizny pozostają jako świadectwo tego, że się żyło. Walczyło. Kochało.
Łatwo jest się zakochać. Z kolei odkochanie to najtrudniejsza rzecz na świecie. Elin i Ty Whitt są w tym beznadziejni…
Gdy lokalna gwiazda koszykówki uśmiechnęła się do Elin, było po niej. Tak łatwo przyszło jej zakochać się w ciemnowłosym bohaterze z czarującym uśmiechem i silnym, atletycznym ciałem. Aż uderza rzeczywistość. I robi to naprawdę mocno. Zakochanie się było zdecydowanie tą łatwą częścią. Patrzenie, jak to wszystko ulega rozpadowi, okazało się nie do zniesienia.
Gdy Ty wraca z nowo odnalezioną determinacją, by odzyskać rodzinę, Elin czuje się rozdarta przez walkę między przeszłością a możliwością nowego startu. To mężczyzna, do którego należy jej serce. A zarazem jedyna osoba, która może sprawić jej niewyobrażalny ból.
Życie nie zawsze jest łatwe. Miłość nie jest dla wrażliwych. Ale życie wciąż czegoś uczy, a Ty i Elin, oboje poznaczeni bliznami, są tego najlepszym dowodem. Jednak w tych bliznach zapisana jest ich miłość, która albo zwiąże ich ze sobą… albo rozdzieli na zawsze.
Opis z LubimyCzytać

Kiedy sięgałam po Zapisane w bliznach, nie spodziewałam się, że ta książka wzbudzi u mnie tak wiele intensywnych emocji! Od szczerego śmiechu przez chwile zadumy po głęboki ból i łzy, znajdziecie tutaj wszelkie możliwe odcienie uczuć, które towarzyszą czytelnikowi już od pierwszej strony. Nie byłam w stanie odłożyć tej książki, która skończyła się dla mnie zbyt szybko, nie mogłam uwierzyć w to, że już przewróciłam ostatnią kartkę i muszę rozstać się z ukochanymi bohaterami. To była tak pasjonująca lektura, że zupełnie nie zauważyłam upływającego czasu, całą sobą przeżywając rozterki, z jakimi przyszło się zmierzyć Elin i Ty'owi. Zapisane w bliznach to dla mnie ogromny powiew świeżości, ponieważ do tej pory nie miałam okazji przeczytać zbyt wielu romansów, które zostały osadzone na tak solidnym fundamencie i które poruszałyby tak różnorodne kwestie, dlatego powieść Adriany Locke tak bardzo mnie zaskoczyła. Elin i Tyler to para z długim stażem, która jest małżeństwem (to chyba mój pierwszy romans, w którym bohaterowie są małżeństwem i jestem zachwycona tym wątkiem) i uwielbiam to, jak autorka przedstawiła głębię tego uczucia, pokazując początki nastoletniego związku tej dwójki oraz to, jak bardzo dojrzeli jako para z biegiem czasu. Mogłoby się wydawać, że z upływem lat żar powoli wygasa, zauroczenie przemija, ale uczucie Elin i Tylera tylko się wzmocniło i to czuć, intensywność ich miłości wprost promieniuje z kartek. Chociaż są małżeństwem i znają się od dawna, iskrzyło między nimi o wiele bardziej niż pomiędzy większością par w romansach, które dopiero zaczynają się ze sobą spotykać i uważam, że to piękne przesłanie. 

Adriana Locke w swojej książce porusza między innymi problem bezpłodności wśród par i ten wątek nie do końca mi się podobał. Rozumiem tę desperację, którą autorka starała się przekazać, ale momentami miałam wrażenie, jakby wszystko kręciło się jedynie wokół niemożności poczęcia dziecka, jakby kobieta czy mężczyzna tracili swoją wartość i to odczucie bardzo mi się nie podobało. Nie jest to jednak jedyna trudna kwestia, jaką Adriana Locke zawarła w Zapisane w bliznach; pojawia się również motyw ciężkiej pracy w kopalni i wypadków dotykających górników, a także przerażającej samotności i adopcji czy przyjaźni. Momentami miałam wrażenie, jakby tego wszystkiego było za dużo, bo choć każdy z tych wątków mnie interesował to autorce wyraźnie brakowało czasu, by wszystkie je ładnie rozwinąć. Zaczynała jakąś kwestię, później jej nie rozwijała, by zaraz wspomnieć o niej mimochodem i ponownie jej nie kontynuować. Trochę szkoda, że bardziej nie wykorzystała potencjału leżącego w tych pomysłach, ale ogólnie na pewno zaliczam je na plus, bo jednak rzadko się zdarza, by w książkach była poruszana podobna tematyka. 

Zapisane w bliznach to poruszająca historia o drugich szansach i o utraconej na pozór miłości, która nigdy tak naprawdę nie odeszła, o błędach i poświęceniu, a także o sile i stracie z doskonale wykreowanymi postaciami, którym nie da się nie kibicować. Mimo drobnych potknięć uważam, że jest to niezwykle wartościowa powieść, która w dodatku wprowadza nieco oryginalności na rynek wydawniczy swoim zaskakującym podejściem. Nie miałam byt wielkich oczekiwań względem Zapisane w bliznach, stąd mój zachwyt jest tym większy. Bardzo cieszę się, że dałam szansę Adrianie Locke i bez wątpienia sięgnę po jej kolejne książki!


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Szósty Zmysł!
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia