wtorek, 26 grudnia 2017

TOP 10: Najlepsze dramy 2017 roku

0
Do końca roku pozostały jeszcze dwa tygodnie, więc w tym czasie planuję skończyć jeszcze dwie, może trzy dramy, które przy odrobinie szczęścia mogłyby się załapać do moich ulubieńców, ale czuję wyrzuty sumienia, że od dawna niczego nie publikowałam na blogu, powoli zbliża się także okres rocznych podsumowań i stąd nieco wcześniejsza publikacja mojego TOP 10 najlepszych koreańskich dram, które obejrzałam w 2017 roku. Na liście pojawią się także produkcje z poprzednich lat, ale ja zaznajomiłam się z nimi teraz, stąd ich obecność na moim podsumowaniu. Czy tylko ja mam wrażenie, że po tej przymusowej, kilkutygodniowej przerwie nie umiem pisać?
Nie ma co ukrywać, koreańskie dramy stanowiły dla mnie ogromną część tego roku. Odkryłam urok seriali, zakochałam się w języku, kulturze, historii, a w końcu także muzyce (BTS, my kings ♥). Kiedy nie uczę się anatomii, oglądam dramy, programy rozrywkowe albo koncerty prosto z Korei Południowej i wciąż mi mało. Na chwilę obecną, tylko w tym roku, rozpoczęłam 35 dram, z czego 28 skończyłam, co daje 591 odcinków i zajęło mi to łącznie 23 dni 12 godzin i 11 minut (możecie sprawdzić tutaj). Wybór więc nie jest wcale tak prosty, jak mogłoby się wydawać. Ostatecznie udało mi się zawęzić to grono do 10 produkcji, które całkowicie podbiły moje serce i sprawiły, że straciłam dla nich głowę.



STRANGER

Nie pamiętam już, jak to się stało, że zabrałam się za Stranger, jest to jedna z mniej znanych dram i hype wokół niej był raczej niewielki, ale jestem bardzo zadowolona z tego, że przypadkiem na nią wpadłam. Hwang Shi Mok, na skutek operacji mózgu, którą przeszedł w dzieciństwie, stracił umiejetność odczuwania i wyrażania emocji. Zawsze postępuje logicznie i racjonalnie, pozostając właściwie jedynym prokuratorem w biurze nieuwikłanym w korupcję. Kiedy jeden z głównych podejrzanych o rozdawanie łapówek politykom oraz urzędnikom państwowym zostaje zamordowany, Hwang Shi Mok przejmuje sprawę. Na miejscu zbrodni spotyka porucznik Han Yeo Jin, która pomaga mu w rozwiązaniu zagadki kryjącej się za śmiercią denata. W trakcie śledztwa okazuje się, że korupcja zatacza o wiele szersze kręgi, niż mogliby przypuszczać, pojawiają się także nowe ofiary i przeszkody.
Pod względem merytorycznym Stranger jest prawdopodobnie najlepszą dramą na tej liście. Jest też najbardziej wymagającą i skomplikowaną; na tyle, że obejrzenie więcej niż jednego odcinka w trakcie jednego dnia nie jest zbyt dobrym pomysłem, warto także zrobić sobie kilka dni odstępu między kolejnymi odcinkami, bo Stranger wymaga od swojego widza pełnego skupienia, zaangażowania i intensywnego myślenia. Złożenie poszczególnych elementów intrygi w całość jest trudne, a scenarzysta igra sobie z widzem od samego początku. Właściwie każdy odcinek przynosi nowego podejrzanego, nowe fakty i naprawdę łatwo się w tym wszystkim pogubić, jeśli choć na chwilę pozwolimy sobie na rozluźnienie. Z uwagą śledziłam każdą kolejną wskazówkę, lecz i tak nie byłam w stanie przewidzieć zakończenia. Jest to drama, która w 95% skupia się na rozwiązaniu sprawy korupcji wśród prokuratury, wszystko kręci się wokół przeprowadzenia śledztwa, pojawia się mnóstwo subtelnych zagrywek politycznych, dlatego Stranger nie jest dla wszystkich – zwłaszcza jeśli poszukujecie rozpraszaczy w postaci romansu czy rozbudowanego backstory. Z reguły ja również należę do typu widza lubiącego dodatki, lecz ku mojemu zaskoczeniu, Stranger wciągnęło mnie bezgranicznie, w przerwach między odcinkami obracałam elementy łamigłówki, próbując je dopasować i przewidzieć, kto jest głównym zbrodniarzem. To naprawdę dobrze napisana drama z genialnym scenariuszem i aktorami. Jo Seung Woo wspaniale udźwignął rolę kompletnie pozbawionego emocji, bezstronnego prokuratora. I kiedy mówię, że Hwang Shi Mok był pozbawiony uczuć to naprawdę taki był – często w dramach pojawia się ten motyw, lecz z czasem okazuje się, że jednak są oni zdolni do okazywania empatii, a Hwang Shi Mok właściwie jej nie ma, jego twarz jest niczym wykuta z kamienia, przez całą dramę uśmiechnął się może ze trzy razy, a każdy taki moment był niezwykle cenny. Jo Seung Woo świetnie to uchwycił, choć było to trudne zadanie. Bae Doo Na w roli Han Yeo Jin również wypadła dobrze, uwielbiałam oglądać jej interakcje z Shi Mokiem, nawet jeśli liczyłam na nieco więcej. Podsumowując, Stranger to drama, która pod względem jakości stoi na bardzo wysokim poziomie. Nie jest łatwa i przyjemna, na pewno nie można się za nią zabrać dla odmóżdżenia, ponieważ jest to ambitny kawałek materiału. Mimo to polecam wam Stranger z całego serca, gdy będziecie mieli dość lekkich historyjek i będziecie chcieli sięgnąć po coś nieco mocniejszego i trudniejszego.



THE HAPPY LONER

Happy Loner to drama special, który trwa dwie godziny. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się wiele, w końcu ile treści można przekazać w tak krótkim czasie? Chciałam jednak obejrzeć ten special ze względu na Gong Myunga, czyli jedynego aktora, który wywarł na mnie dobre wrażenie w The Bride of Water God. W roli pełnego optymizmu ekstrawertyka Byeok Soo rozłożył mnie na łopatki, w pełni ukazując swoje umiejętności aktorskie, zwłaszcza w jednej z końcowych scen musiałam zbierać szczękę z podłogi, jego gra jest tak naturalna i przekonująca. Główną rolę z kolei zagrała Min Hyo Rin, wcielając się w postać zamkniętej w sobie Ji Yeong, która za wszelką cenę unika kontaktu z innymi ludźmi. Przypadek sprawia, że ich drogi się krzyżują. Brzmi jak banalny romans? Ale uwierzcie mi, że wcale nim nie jest. Co prawda wątek miłosny odgrywa w fabule dość dużą rolę, lecz Happy Loner to o wiele więcej. Dzięki wzajemnemu uczuciu Byeok Soo uczy się pojęcia przestrzeni osobistej, przestaje tak bardzo zabiegać o atencję innych i bardziej wsłuchuje się w samego siebie, podczas gdy Ji Yeong powoli uczy się, co to znaczy zaufać drugiemu człowiekowi i ofiarować mu swoją cząstkę. Jako para byli przesłodcy, lecz to dopiero pierwszy rzut oka na tę produkcję.
Ta mini drama zajmuje specjalne miejsce w moim sercu, zwłaszcza że pod wieloma względami identyfikowałam się z Ji Yeong. Hapy Loner było urocze, cudowne, smutne, podnoszące na duchu, ciepłe, trudne i bolesne. W dramalandzie bardzo rzadko można znaleźć taki realizm i surowe emocje. W żadnym aspekcie nie została ona przesadzona, była po prostu ludzka. To serial z rodzaju tych, które zmuszają cię do myślenia, do spojrzenia z dystansu na swoje życie i uświadomienie sobie, jak ono naprawdę wygląda. The Happy Loner porusza uniwersalne tematy, które w pewnym stopniu dotyczą każdego z nas, dlatego tak łatwo identyfikować się z głównymi bohaterami i dlatego, mimo że drama jest w ogólnym odczuciu słodka, po jej obejrzeniu czujemy także ból w sercu. Spojrzenie na to, jak we współczesnym świecie wyglądają nasze związki z innymi – z rodziną, przyjaciółmi, ukochanymi, koleżankami z pracy – jest niezwykle świeże, ale także przerażające. Mini drama dotyka także kwestii depresji i sposobu jej przezwyciężania oraz dwóch potrzeb, z których jedna polega na ucieczce od świata i ludzi, a druga na niemal chorobliwym poszukiwaniu atencji oraz akceptacji ze strony innych osób. Nigdy nie spodziewałabym się, że dwugodzinny special pozostawi mnie z tak głębokimi przemyśleniami i pięknymi odczuciami, ale The Happy Loner jest niesamowite. Nie zajmie wam dużo czasu, a wpłynie na was w nieoczekiwany sposób.



W – TWO WORLDS

W – Two Worlds to drama, za którą zbierałam się niezwykle długo. Miałam wrażenie, że to tematyka nie dla mnie i nie byłam specjalnie ciekawa tej historii, mimo pozytywnych opinii i hype'u, jaki ją otaczał. Dopiero Gosiarella przekonała mnie do oglądnięcia tej produkcji i chwała jej za to, bo jak sami widzicie, W znalazło się w gronie moich ulubionych dram tego roku! W – Two Worlds przedstawia losy kardiochirurg Oh Yeon Joo, której ojciec zaginął podczas pisania ostatniego rozdziału swojego niezwykle popularnego webtoona "W". Yeon Joo, szukając poszlak w jego pracowni, zostaje nagle wciągnięta przez tablet rysowniczy do środka na dach budynku, gdzie znajduje zakrwawionego mężczyznę. Oh Yeon Joo ratuje mu życie i uświadamia sobie, że to Kang Chul – główny bohater komiksu rysowanego przez jej ojca. Wkrótce okazuje się, że kobieta może zostać wciągnięta do świata Kang Chula i go opuszczać tylko na podstawie jego odczuć. Tymczasem morderca o nieustalonej tożsamości, który wiele lat temu zamordował rodzinę Kang Chula i wrobił go w zabójstwo, postanawia dokończyć swoje dzieło i zaczyna polować na mężczyznę.
W – Two Worlds nie da się porównać do żadnej innej dramy ani filmu; nieważne, czy koreańskiego, czy amerykańskiego. Jest to niezwykle oryginalny pomysł, a do tego fabuła od początku zmierzała w nieznanym mi kierunku, w żaden sposób nie mogłam się domyślić, w jakim kierunku podążą nasi bohaterowie i jak zakończy się ten serial. Kiedy wydawało mi się, że już zaczynam rozumieć, co się dzieje na ekranie, scenarzysta zaskakiwał mnie nowym wątkiem lub nieprzewidywalnym rozwiązaniem, za co należą mu się ogromne brawa. Mimo to mam wrażenie, że po dziesiątym odcinku niektóre sceny były zbyt absurdalne, w ten zły sposób. W – Two Worlds trzyma jednak w napięciu od początku do samego końca, ani na chwilę nie tracąc prędkości. To, co było dużą odmianą w porównaniu z innymi dramami, to inteligentni bohaterowie. Nikt nie musiał im niczego tłumaczyć jak trzyletnim dzieciakom, byli wystarczająco błyskotliwi, by sami dojść do różnych wniosków, a Kang Chul to naprawdę sprytna, przebiegła bestia. Co prawda mam kilka zastrzeżeń względem Oh Yeon Joo, bo nie jestem w stanie w pełni zrozumieć jej niektórych wyborów, lecz ostatecznie da się na to przymknąć oko, ponieważ... No cóż, jest to kolejne OTP z mojej niekończącej się listy ulubionych pairingów. Wątek romantyczny był przesłodki i za każdym razem moje serce zaczynało szybciej bić, aż żałowałam, że nie dostaliśmy więcej takich szczęśliwych momentów. W tej dramie akcja pędzi jak szalona do przodu i możecie być pewni, że jeśli przez pięć minut był spokój to zaraz wydarzy się coś wielkiego. W – Two Worlds może nie podbiło mojego serca w stu procentach, lecz zdecydowanie zasługuje na waszą uwagę, bo to jedna z najbardziej intrygujących pozycji na tej liście z niesamowitym pomysłem na fabułę, genialną chemią między bohaterami i cudownym Kang Chulem!


MAD DOG

Początkowo ta lista miała zawierać jedynie 8 tytułów. Wczoraj jednak skończyłam oglądać Mad dog i ta drama musiała obowiązkowo się tutaj znaleźć, bo od dłuższego czasu żaden serial nie wciągnął mnie do tego stopnia! Zamiast iść spać, ponieważ następnego dnia miałam ważne kolokwium, odpalałam kolejny odcinek Mad doga, po prostu musiałam wiedzieć, co się zaraz wydarzy. To cudowna drama, dzięki której odkryłam Woo Do Hwana, mojego nowego ulubionego aktora, który dość mocno rywalizuje teraz z Ji Chang Wookiem... i nie wiem, czy przypadkiem nie wygrywa. Ale o tym za chwilę.
Mad dog to historia zespołu o nazwie Mad Dog łapiącego naciągaczy i oszustów ubezpieczeniowych. Liderem grupy jest Choi Kang Woo, który dwa lata wcześniej stracił swoją żonę i syna w katastrofie samolotu należącego do Juhan Air i ubezpieczanego przez Taeyang Insurance, dla którego Kang Woo pracował przed wypadkiem. Katastrofa samolotu została uznana za próbę samobójczą pilota Kim Bum Joona. Członkiem zespołu jest także Jang Ha Ri, była pracownica Taeyang, która ma rachunki do wyrównania z oszustami, Park Soon Jung, były kryminalista oraz On Noo Ri odpowiedzialny za technologię. Pewnego dnia do siedziby Mad Dog przychodzi Kim Min Joon, młodszy brat pilota Juhan Air, który uważa, że jego brat wcale nie popełnił samobójstwa. By oczyścić jego imię, podstępem zmusza Choi Kang Woo i jego zespół do odkrycia prawdy na temat katastrofy, przy okazji ujawniając korupcję w politycznych kręgach i oszustwa urzędników.
Niewiele brakowało, a nigdy nie obejrzałabym Mad doga. Słyszałam, że to drama opowiadająca o oszustach ubezpieczeniowych, a powiedzmy sobie szczerze, nie brzmi to zbyt interesująco. Jak bardzo się myliłam! Tak, dostajemy mnóstwo prawnych informacji na temat systemu ubezpieczeniowego, lecz daleko tej dramie to nudnej! Mad Dog wszelkimi możliwymi sposobami stara się rozwikłać różne sprawy, a więc także przez hakerstwo, włamania, kradzieże, instalowanie nielegalnych podsłuchów, wcielanie się w rolę przestępców... Może nie ma tutaj wybuchów i szalonych pogoni, lecz bez wątpienia nie będziecie się nudzić, bo chociaż całość dramy dotyczy jednej sprawy – katastrofy samolotu – to każdy odcinek przynosi zupełnie nowe informacje, a poszczególne fakty zaczynają się powoli ze sobą łączyć, tworząc skomplikowaną intrygę. Nigdy nie wiadomo, co jest częścią planu zespołu, do ostatniej minuty trudno było przewidzieć, czy wszystko się ułoży, czy wręcz przeciwnie, bo obie strony konfliktu były piekielnie sprytne i inteligentne. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że uwielbiałam oglądać zarówno protagonistów, jak i antagonistów, ci źli okazali się być równie interesujący, choć z reguły nie przepadam za takim przeskakiwaniem z narracją. Na co warto jeszcze zwrócić uwagę w Mad dog? Na bohaterów i ich relacje! Stosunek zespołu do Kim Min Joona zmienia się wraz z trwaniem dramy, on sam także przechodzi przemianę, choć nie porzuca całkiem swojej postawy aroganckiego oszusta. Mad Dog są dla siebie jak rodzina i obserwowanie ich interakcji było cudowne, nawet jeśli chciałabym dostać nieco więcej ich backstory, zwłaszcza jeśli chodzi o Jang Ha Ri. Bromance między Choi Kang Woo a Kim Min Joonem jest wspaniały i jestem strasznie zadowolona z tego, jak się rozwinął, lecz to, co naprawdę przykuło mnie do Mad doga to relacja Jang Ha Ri i Kim Min Joona. To napięcie między nimi, to iskrzenie! Zaczepiali się wzajemnie, testowali swoje granice, drażnili ze sobą, kiedy byli blisko siebie, właściwie całe pomieszczenie stawało w płomieniach! Boli mnie jedynie to, że na cały odcinek dostawali maksymalnie pięć minut, a przecież w ich relacji krył się taki potencjał... Muszę jeszcze skorzystać z okazji, by pochwalić Woo Do Hwana, bo odegrał swoją rolę nieczułego drania, który tak naprawdę skrywa twarz za milionem masek perfekcyjnie. Woo Do Hwan to jedno z największych odkryć tego roku i pokochałam go już od pierwszego odcinka, kompletnie straciłam głowę dla niego i Min Joona. Uwierzcie mi, że naprawdę warto obejrzeć tę dramę i dać jej szansę, bo nie było momentu, w którym obniżyłaby swój poziom, cała intryga była niesamowita i trzymała w napięciu do końca, a główni bohaterowie przez chwilę stali się także moją rodziną. Koniecznie zapiszcie ten tytuł, bo warto!



SCHOOL 2017

Obecność School 2017 na tej liście dziwi mnie samą chyba najbardziej. Nigdy nie spodziewałabym się, że serial osadzony w szkolnych murach będzie w stanie tak bardzo mnie sobą zauroczyć, a tutaj niespodzianka! School 2017 opowiada historię Ra Eun Ho, zwykłej uczennicy, która zajmuje niską pozycję w szkolnym rankingu. Mimo to marzy o dostaniu się na jeden z najlepszych uniwersytetów w kraju, gdzie studiuje chłopak, który jej się podoba i gdzie chce się rozwijać w kierunku grafiki komputerowej, już teraz zajmując się rysowaniem własnych webtoonów. Eun Ho zostaje jednak niesłusznie uznana za wandala, który już od dłuższego czasu terroryzował szkołę, gdyż znalazła się w złym miejscu o złym czasie. Ra Eun Ho postanawia oczyścić swoje imię, w tym celu musi jednak złapać prawdziwego winowajcę – tajemniczego X, który sieje zamęt w szkole, ujawniając korupcję w gronie pedagogicznym i inne nieprawidłowości w prowadzeniu szkoły.
Chociaż w głównej mierze ujął mnie romans – shippowałam głównych bohaterów ze sobą już od pierwszej wspólnej sceny, a Hyun Tae Woon jest nie tylko przeuroczym szczeniaczkiem, ale także idealnym materiałem na chłopaka – to School 2017 zawiera wiele różnorodnych wątków, między innymi korupcję szerzącą się wśród nauczycieli, niesprawiedliwe traktowanie uczniów, przemoc, lecz także przybliża więzi rodzinne czy ukazuje ciężką pracę w pogoni za marzeniami. Scenarzyści nie od razu pokazali wszystkie karty, stopniowo rozwijając fabułę i dokładając do niej nowe, kompletnie niespodziewane historie pobocznych postaci, spośród których każde miało swoje pięć minut. Nawet te standardowe dla szkolnych dram wątki zostały podrasowane, w każdym został zastosowany jakiś niespodziewany twist, a ja jestem wprost zauroczona tym, w jak spójną i ciekawą całość złożyły się poszczególne fragmenty. Nie mogę też zapomnieć o tym, że Ra Eun Ho to jedna z moich ulubionych głównych bohaterek w dramach, była cudowna pod każdym względem! School 2017 rozwiało wszelkie uprzedzenia, jakie miałam do tej pory względem szkolnych seriali; okazało się, że historia osadzona w liceum także może nieść głębokie przesłanie, a przy tym być zabawna, rozrywkowa, pełna akcji i słodka.



FIGHT MY WAY

Fight my way to kolejna drama, która dość niespodziewanie znalazła się wśród mojego TOP 8. Bardzo trudno wybić się serialom obyczajowym, jednak Fight my way tego dokonało. Opowiada historię czwórki przyjaciół z dzieciństwa – Choi Ae Ra, Ko Dong Man, Baek Seol Hee i Kim Joo Man zmagają się z rzeczywistością, która nie przynosi im szczęścia. W pewnym momencie zawiedli się na życiu i zapomnieli o swoich marzeniach, bardziej skupiając się na zapłaceniu czynszu i przetrwaniu kolejnego miesiąca. Ae Ra zawsze marzyła o byciu prezenterką w telewizji, przed publicznością błyszczała, lecz wciąż przegrywała rekrutację, bo była za mało ładna/niedostatecznie wykształcona/brakowało jej koneksji lub doświadczenia i w efekcie utknęła na recepcji w centrum handlowym. Ko Dong Man chwyta się różnych prac dorywczych, na początku dramy pracując w firmie deratyzacyjnej, mimo że niegdyś był wschodzącą gwiazdą taekwondo i tęskni za sportami walki, ale przez pewien skandal z przeszłości boi się ponownie spróbować. Z kolei Baek Seol Hee i Kim Joo Man są parą z długoletnim stażem, lecz ich życiowe cele zaczynają się różnić, przez co ich związek może nie przetrwać, zwłaszcza gdy Joo Manem zaczyna się interesować młodsza koleżanka z pracy.
Fight my way to w gruncie rzeczy historia o spełnianiu swoich marzeń, o poszukiwaniu szczęścia i o tym, że nigdy nie jest za późno, by rzucić wszystko i spróbować. Pokazuje, że nawet jeśli inni uznają to za szaleństwo, czasami warto pójść za głosem serca i zaryzykować. Jest to także historia o odkrywaniu siebie samego oraz przesuwaniu własnych ograniczeń, które często istnieją jedynie w naszych głowach. Warto zaznaczyć, że głównym bohaterom dramy nie zależało na osiągnięciu sławy czy ogromnego sukcesu, po prostu chcieli wykonywać zawód, który daje im satysfakcję i pozwala się realizować; próbowali odnaleźć swoją drogę w życiu, nawet jeśli przez społeczeństwo ostatecznie wybrane przez nich zawody były uznawane za trzeciorzędne. Fight my way urzekło mnie nie tylko przesłaniem kryjącym się w scenariuszu, ale także kreacją bohaterów. Kocham Ae Rę i Dong Mana, zarówno jako parę, jak i oddzielnie. Są kompletnie zwariowani, to silne osobowości z bardzo specyficznymi cechami charakteru, lecz wspierają się nawzajem bezwarunkowo. Park Seo Joon zyskał miano jednego z moich ulubionych aktorów dzięki tej roli. Fight my way to z jednej strony bardzo życiowa historia, ale z drugiej pozwala się odprężyć, mnóstwo razy podczas jej oglądania wybuchałam śmiechem, bo niektóre sytuacje były naprawdę absurdalne, jednak w ten pozytywny sposób, a ścieżka dźwiękowa (zawierająca między innymi piosenki z bajek Disneya!) doskonale wkomponowywała się w całość. Fight my way to ogromny powiew świeżości w dramalandzie.



HEALER

Healer to najstarsza drama w tym zestawieniu, jeszcze z 2014 roku, ale spokojnie bije na głowę większość nowszych seriali. Seo Jung Hoo jest nocnym posłańcem, który przyjmie każde zlecenie, jeśli tylko nie dotyczy ono zabójstwa. Działa pod pseudonimem Healer, będąc najlepszym w tej branży dzięki znajomości sztuk walki, najnowocześniejszej technologii dostarczanej mu przez współpracującą z nim hakerkę i temu, że nigdy nikomu nie pokazał swojej twarzy. Kiedy jednak jego drogi krzyżują się z Chae Yeong Shin, reporterką o doskonałej intuicji w mało znanej gazecie Sunday News, która jest celem jego zlecenia, po raz pierwszy Seo Jung Hoo postanawia bezpośrednio skonfrontować się z obserwowanym obiektem i zaczyna pracować jako jej podopieczny Park Bong Soo. W to wszystko zostaje wmieszany także Moon Ho, zleceniodawca Healera. Całą tę trójkę łączy tajemnicze morderstwo z przeszłości, a gdy fakty dotyczące ich rodzin wychodzą na jaw, żadne z nich nie będzie bezpieczne.
Powody, dla których powinniście obejrzeć Healera (wcale nie jestem stronnicza):

  1. Ji Chang Wook
  2. Seo Jung Hoo grany przez Ji Chang Wooka
  3. Ji Chang Wook
  4. Park Bong Soo grany przez Seo Jung Hoo granego przez Ji Chang Wooka
  5. Ji Chang Wook
Gdyby ktoś się zastanawiał to tak, moja obsesja na punkcie tego aktora rozpoczęła się właśnie od Healera. Widziałam go już wcześniej w Cesarzowej Ki (wciąż muszę ją skończyć, ale przez motyw, którego nie znoszę, utknęłam w połowie) i już tam zwrócił na siebie moją uwagę, kradł każdą scenę, w której się pojawiał, ale Healer sprawił, że pokochałam go całym moim serduchem i pozostaje on moim ulubionym koreańskim aktorem (MY ULTIMATE BAE <3). Jeżeli jednak dla was sam fakt, że Ji Chang Wook (który notabene dał genialny popis swoich umiejętności aktorskich w tej dramie) występuje w tej dramie, nie jest wystarczającym powodem, by się za nią zabrać, już spieszę z kolejnymi argumentami, dla których powinniście zobaczyć Healera. Nie ma momentu, w którym będziecie się nudzić, akcja bowiem pędzi do przodu, a napięcie nie słabnie ani na chwilę. Przez wzgląd na zawód Seo Jung Hoo, widzimy włamania, hakerstwo, kradzieże, bójki, epickie ucieczki z wykorzystaniem parkouru, czyli wszystko, czego można oczekiwać od dobrego serialu akcji. W tym wszystkim znajduje się jednak także dobrze skrojona intryga, której rozwiązania chyba nikt się nie spodziewał i choć w moim odczuciu cała idea farmerów (nie mogę powiedzieć nic więcej, żeby nie zaspoilerować) była odrobinę absurdalna, to jednak przez większość czasu trzyma poziom. Healer ukazuje także zza kulis pracę reporterów i uważam, że ten wątek był naprawdę udany. Nie mogę również zapomnieć o udanym wątku romantycznym, nawet jeśli momentami miałam ochotę wyrzucić komputer przez okno, bo jeszcze nie widziałam, żeby główny bohater utknął w trójkącie z samym sobą i sytuacja stawała się naprawdę niedorzeczna, lecz kiedy wszelkie nieporozumienia odeszły w niepamięć, wybuchły fajerwerki i byłam zauroczona relacją Seo Jung Hoo oraz Chae Yeong Shin. Healer to nieco starsza drama, jeszcze z 2014 roku, ale jak najbardziej jest warta waszej uwagi!



LEGEND OF THE BLUE SEA
Ze wszystkich dram w tym zestawieniu, Legend of the Blue Sea jest moją największą guilty pleasure. To miał być lekki przerywnik fantasy między tymi "poważniejszymi" serialami, tymczasem LotBS wskoczyło do pierwszej trójki najlepszych dram 2017 roku! Jest to historia czarującego, choć wyrachowanego oszusta i naciągacza Heo Joon Jae, który marzy jedynie o odnalezieniu swojej matki i Shim Cheong, syreny, która po wyjściu na ląd przez przypadek spotkała sprytnego złodzieja i od tamtej pory jej serce zaczęło bić jedynie dla niego. Widząc jej nieporadność w zderzeniu ze współczesnym światem, Heo Joon Jae nie był w stanie porzucić Shim Cheong na pastwę losu. Im więcej czasu jednak z nią spędza, tym częściej miewa dziwne wizje sięgające czasów Joseon, w których historia syreny i mężczyzny, który ją pokochał, miała tragiczne zakończenie. Kiedy przeszłość wydaje się zataczać koło, Heo Joon Jae będzie musiał podjąć decyzję, co jest gotowy poświęcić, by zapewnić bezpieczeństwo ukochanej.
Muszę zacząć od tego, że Legend of the Blue Sea posiada jedne z najpiękniejszych scenografii, jakie kiedykolwiek widziałam i choćby ze względu na piękną wizualnie otoczkę warto rozważyć obejrzenie tej dramy. Legend of the Blue Sea to historia, która kompletnie mnie w sobie rozkochała, nawet jeśli wkradło się do niej mnóstwo chaosu i tak się wciągnęłam, że pod koniec płakałam ze smutku właśnie dlatego, że moja przygoda z LotBS dobiegała końca. Momentami łapałam się za głowę przez to całe zamieszanie w fabule, co jakiś czas pojawiali się ludzie znikąd, którzy pozornie wydawali się nie mieć żadnego związku z głównymi bohaterami i nie było wiadomo, po co oni w ogóle są, pojawia się tyle wątków, że z łatwością można się pogubić, ale kurczę, Legend of the Blue Sea zapewniło mi tyle frajdy, że nie mam zamiaru specjalnie narzekać, bawiłam się przy tej dramie wyśmienicie! Pomijając jednak elementy komediowe, których w tym serialu jest mnóstwo, jestem zwłaszcza zakochana w idei ponownego narodzenia się i powiązania historii Shim Cheong oraz Heo Joon Jae z ich historią z przeszłości z czasów Joseon. Ich związek był jednocześnie uroczy i dojrzały, rozpływałam się przy ich wspólnych scenach. Podczas oglądania Legend of the Blue Sea emocje naprawdę sięgały zenitu i czasami musiałam zastopować odcinek i odejść od monitora, żeby trochę ochłonąć, bo napięcie było ogromne. LotBS to typowa drama do zrelaksowania się, jak mówiłam jest to absolutne guilty pleasure, które niepostrzeżenie przeniknęło do mojego serca.



DESCENDANTS OF THE SUN
Descendants of the Sun tak naprawdę wprowadziło mnie w świat dram i sprawiło, że nie jestem w stanie się od nich oderwać. Wśród koreańskich produkcji nie znajdziecie drugiej takiej historii, jest jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna i absolutnie cudowna. Łączy w sobie całe mnóstwo gatunków, medyczny z katastroficznym, akcję z romansem, melodramat z komedią. Kang Mo Yeon jest utalentowanym chirurgiem, który po wejściu w konflikt z przełożonym zostaje przymusowo wysłana wraz z zespołem medycznym na wolontariat do fikcyjnej strefy wojennej w Urk, gdzie stacjonuje kapitan Yoo Shi Jin, niezawodny dowódca elitarnej jednostki Sił Specjalnych. Wśród zamieszania wywołanego przez naturalne katastrofy, epidemie, najemników i politycznych konfliktów, Mo Yeon oraz Shi Jin zmagają się ze swoimi uczuciami, które mimo ich usilnych prób nie chcą wygasnąć.
Descendants of the Sun to pierwsza drama, którą obejrzałam w tym roku i to od niej rozpoczęła się moja miłość do koreańskich produkcji, następnie ugruntowana przez Moon lovers. Dopóki nie oglądnęłam DotS, nie sądziłam, że serial może tak bardzo wciągnąć, że mogę tak strasznie przeżywać kolejne wydarzenia, że mogę tak mocno shippować ze sobą głównych bohaterów. Wszystko było dla mnie nowe, lepsze i intensywniejsze, ale choć minęło już sporo czasu, wciąż uważam Descendants od the Sun za drugą najlepszą dramę, jaką kiedykolwiek widziałam i to nie tylko z powodu sentymentu. Scenarzystce udało się znaleźć idealny balans między gnającą do przodu, zapierającą dech w piersiach akcją a nieco wolniejszymi momentami skupionymi bardziej na rozwoju relacji głównych bohaterów. Nie muszę chyba mówić, że między odtwórcami pierwszoplanowych ról niesamowicie iskrzyło – w końcu Song Joong Ki i Song Hye Kyo poznali się właśnie na planie DotS i w październiku tego roku stanęli na ślubnym kobiercu – a relacja Kang Mo Yeon i Yoo Shi Jina była przecudowna, pełna subtelnego droczenia, zabawy, ale też wzajemnego zaufania i głębokiej więzi, mimo problemów, które musieli przepracować, wynikających między innymi z wykonywania ideologicznie przeciwstawnych zawodów. Podczas oglądania Descendants of the Sun nie da się nudzić: rozpoczynając od operacji politycznego VIPa w niemal polowych warunkach, a kończąc na trzęsieniu ziemi i epidemii groźnego wirusa, drama ta jest wypełniona po brzegi skomplikowanymi akcjami ratunkowymi. Według mnie każdy powinien znaleźć tutaj coś dla siebie i dla mnie sprawdziła się doskonale jako pierwsza drama, więc kto wie, być może i was DotS wciągnie w ten świat.



MOON LOVERS: SCARLET HEART RYEO

Drama życia. Wciąż na samą myśl o tragicznej, ale pięknej historii Hae Soo i Wang So zaczynam płakać. Dosłownie. Moon lovers zmiażdżyło mnie emocjonalnie, roztrzaskało moje serce na milion malutkich kawałków, a jednocześnie sprawiło, że nie jestem w stanie zapomnieć o tej dramie, nieważne, jak bardzo bym się starała. Serial opowiada historię Go Ha Jin, która w trakcie zaćmienia słońca wpadła do wody i obudziła się w ciele szlachcianki Hae Soo w Goryeo w X wieku naszej ery. Hae Soo dość szybko zaprzyjaźniła się z książętami, synami króla Taejo, wśród których wzbudziła niemałe zainteresowanie. O jej względy zabiegali przede wszystkim elokwentny, inteligentny Wang Wook, ósmy książę oraz wracający po wielu latach z wygnania, brutalny, mroczny i znienawidzony przez lud Wang So, czwarty książę, którego twarz szpeci blizna. Wkrótce beztroskie czasy przyjaźni przemijają, gdy brat obraca się przeciwko bratu w celu przejęcia upragnionego tronu, a Hae Soo zostaje wciągnięta w polityczną rozgrywkę na dworze i musi wybrać, po której stronie stanie.
Czy Moon lovers jest najlepszą dramą, jaka kiedykolwiek powstała? Prawdopodobnie nie, jestem w pełni świadoma jej was. Ale wiecie co? Mam to głęboko w poważaniu. Bo żadna drama tak bardzo nie igrała z moimi emocjami. Całym sercem kocham historię Wang So i Hae Soo. Minął już prawie rok, odkąd oglądnęłam Moon lovers, a mimo to nie jestem w stanie zapomnieć o tej dramie i za każdym razem, przypominając sobie zakończenie, cierpię równie mocno co dwanaście miesięcy temu. To najpiękniejsza historia miłosna, z jaką się do tej pory zetknęłam, pełna poświęcenia, zrozumienia, angstu, ale też słodyczy. To, co jest najbardziej cenne w tej dramie, to ukazanie, że miłość ma moc uzdrawiającą, a ludzie pod jej wpływem mogą zmienić się nie do poznania – na lepsze lub gorsze, nie zatracając przy tym samego siebie. Moon lovers zawiera cały wachlarz niesamowitych wątków; opowiada o przyjaźni i głębokiej więzi między braćmi, lecz także o tym, jak żądza władzy może wbić klin między najbliższe osoby, o rywalizacji między rodzeństwem i krwawej walce o tron, o sile przebaczenia samemu sobie oraz innym, o dworskich intrygach prowadzących do rozłamu, o bólu związanym z odrzuceniem i o strachu o niepewne jutro. Moon lovers to drama, która posiada moje serce i duszę, nie sądzę, by w najbliższym czasie cokolwiek było w stanie ją pobić, bo dla mnie to nie jest tylko serial; to najwspanialsza historia, która została mi opowiedziana w całym życiu.


P. S. POSTANOWIŁAM ZAŁOŻYĆ TUMBLRA. Bo najwyraźniej mam za dużo czasu na tych studiach xD Koniecznie wpadajcie na https://kdramasaddict.tumblr.com, będzie mi niezwykle miło, jeśli pozostawicie po sobie jakikolwiek ślad. Dopiero zaczynam i jestem w tym kompletnie zielona, jednak mam nadzieję, że przyjmiecie mnie ciepło <3
P. S. S. A jakie są wasze ulubione koreańskie dramy lub ogólnie seriale 2017 roku? Koniecznie dajcie znac, chętnie przyjmę wszystkie polecenia, również te amerykańskie ;) 
Czytaj dalej »

sobota, 18 listopada 2017

K-drama: School 2017

0
Seria School cieszy się w Korei dość dużą popularnością i jest znaną kuźnią nowych, nieznanych talentów. School 2017 jest już siódmą odsłoną tego cyklu i, choć nie widziałam poprzednich, właśnie od niej postanowiłam zacząć oglądanie szkolnej serii. I mówiąc w skrócie – jestem zachwycona, a ten koreański serial wskakuje do wora moich ulubionych.

Ra Eun Ho to zwykła uczennica, która zajmuje niską pozycję w szkolnym rankingu. Mimo to marzy o dostaniu się na jeden z najlepszych uniwersytetów w kraju, gdzie studiuje chłopak, który jej się podoba i gdzie chce się rozwijać w grafice komputerowej, już teraz zajmując się rysowaniem własnych webtoonów. Eun Ho zostaje jednak uznana za przestępczynię, gdyż znajduje się w złym miejscu o złym czasie. Ra Eun Ho postanawia oczyścić swoje imię, w tym celu musi jednak złapać prawdziwego winowajcę – tajemniczego X, który sieje zamęt w szkole, ujawniając korupcję w gronie pedagogicznym i inne nieprawidłowości w prowadzeniu szkoły.

#aesthetics
Na uwagę w School 2017 zasługuje przede wszystkim romans. Już od pierwszej sceny, w której Ra Eun Ho i Hyun Tae Woon pojawiają się razem, zaczęłam ich ze sobą shippować, mówię całkiem poważnie. Oni są dla siebie po prostu idealni! Ta dwójka jest razem tak cudowna, że nie mogłam oderwać od nich wzroku, niczym wariatka piszcząc z zachwytu przy najmniejszych przejawach wzajemnej sympatii. Relacja między głównymi bohaterami, nawet jak na standardy koreańskiej dramy, rozwija się naprawdę powoli, co miało w sobie mnóstwo uroku i świeżości (choć momentami było frustrujące, bo nie doczekaliśmy się nawet jednego pocałunku). Od niechęci wywołanej błędną oceną postępowania, przez stopniowe, wzajemne rozumienie, zawarcie paktu, bliską przyjaźń aż po piękny rozkwit pierwszej miłości. Scenarzyści wykonali kawał dobrej roboty, w przekonujący sposób pokazując uczucie, jakim darzyli się Eun Ho i Tae Woon, nie miałam żadnych wątpliwości, że są dla siebie stworzeni. Oprócz jednej sytuacji, która została wprowadzona na potrzeby zbudowania napięcia/dramatu – spór między głównymi bohaterami był sztuczny, zupełnie niezrozumiały i niepotrzebnie rozdmuchany – jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak rozwijała się ich relacja. To jeden z najsłodszych, ale nieprzesłodzonych(!) romansów, jakie kiedykolwiek widziałam, naprawdę, uwielbiam każdy jego aspekt, cały czas się nimi zachwycałam i właściwie inne wątki mogłyby dla mnie nie istnieć, do szczęścia wystarczał mi związek Ra Eun Ho i Hyun Tae Woona. Wciąż na samą myśl o nich nie mogę przestać się uśmiechać, byli tak słodcy, uroczy i zabawni.

My boy with smooth moves <3
School 2017 ku mojemu niezadowoleniu nie jest jednak tylko dramą o pierwszej miłości. Przede wszystkim opowiada o nieprawidłowościach w szkole, nierównym traktowaniu uczniów, korupcji i znieczulicy szerzącej się wśród nauczycieli, prześladowaniu oraz presji kładzionej na bycie najlepszym. Rzeczy, które dzieją się w fikcyjnym liceum w dramie są niedopuszczalne, ale niestety, mogą zdarzyć się w każdej szkole. Rodzice bogatych dzieci wywierają presję na nauczycieli, którzy zaczynają faworyzować lepiej usytuowanych uczniów, a nawet zamiatają ich poważne przewinienia, jak pobicie, pod dywan. W celu cięcia kosztów na stołówkach podaje się dania przyrządzone z przeterminowanych składników, a wysokie stopnie i bycie na czele jest wszystkim. Serial opowiada o nierównej walce głównych bohaterów z chorym systemem, który dopuszcza takie możliwości. Uwielbiam ideę X i wszystkie akcje, jakie przeprowadzał na terenie szkoły, scenarzyści wykazali się ogromną kreatywnością oraz błyskotliwością.


School 2017, mimo że jest dramą szkolną, zawiera ogrom różnorodnych wątków. Nie spodziewałam się, że to będzie tak złożona produkcja, w każdym odcinku scenarzyści odkrywali przed nami nowe karty, wprowadzając niespodziewane motywy, które zaskakująco dobrze łączyły się z całą historią. Wątki pobocznych bohaterów zostały ładnie rozbudowane, żaden z nich nie został pominięty. Nie jestem fanką drugiego romansu w School 2017 pomiędzy Song Dae Hwi oraz Hong Nam Joo, choć pod koniec udało mu się mnie kupić, z kolei wątek Seo Bo Ry był genialny, dodawał nutę goryczy całej dramie. Oh Sa Rang, najlepsza przyjaciółka Eun Ho, momentami mnie irytowała, lecz miło było zobaczyć zdrową, prawdziwą przyjaźń między dziewczynami, co wcale nie zdarza się tak często w serialach. Ogólnie mówiąc, jestem zachwycona grą młodych aktorów, zwłaszcza tych grających antagonistów, bo te role nie były łatwe do udźwignięcia, ale stanęli na wysokości zadania. Jedyne, co mnie denerwuje, to nagła przemiana jednego z głównych czarnych charakterów na samym końcu, która była kompletnie bez sensu.


Pisałam już o wątku romantycznym między głównymi bohaterami, ale muszę jeszcze wspomnieć o nich samych, bo naprawdę ich uwielbiam, rzadko się zdarza, by postaci tak bardzo mnie urzekły. Eun Ho to dziewczyna, która w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji stara się szukać pozytywów – czasami jednak jej piękny, szeroki uśmiech ma za zadanie maskować ciężar, jaki nosi na swoich barkach. Uwielbiam to, jak zaraża innych dobrą energią, będąc małym promyczkiem szczęścia, jak nie pokazuje po sobie zmartwień, by nie denerwować innych, ale również nie jest niezniszczalna i czasami się załamuje. Eun Ho nie daje sobie w kaszę dmuchać i zawsze mówi głośno, gdy coś jej nie pasuje, walcząc o sprawiedliwe traktowanie. Do tego Ra Eun Ho posiada ogromną pasję – uwielbia rysować i w internecie zamieszcza kolejne odcinki swojego webtoona, marząc o studiowaniu w tym kierunku. Szczerze mówiąc, nie istnieje żaden aspekt, który by mnie w niej irytował, jest cudowną główną bohaterką: ciepłą, pełną optymizmu, radosną, a przy tym twardą, zaradną i walczącą o swoje.  Kim Sejeong, która zagrała główną rolę, stała się jedną z moich ulubionych aktorek. Hyun Tae Woon z kolei wydaje się być nieczułym, aroganckim dupkiem i to prawda, że posiada gwałtowny temperament, nad którym ciężko mu zapanować, lecz przy tym jest słodkim szczeniaczkiem <3 Zwłaszcza w towarzystwie Ra Eun Ho, dla której stara się złagodzić swój ciężki charakter. Hyun Tae Woon jest pełen gniewu, ale także szczerości i poczucia sprawiedliwości, podobnie jak Eun Ho posiada swoją pasję, którą jest projektowanie motocykli. Jego twarda powłoka skrywa miękkie serducho i mogłabym się w nieskończoność rozpływać nad Tae Woonem, który jest idealnym boyfriend material


School 2017 jest dramą, którą obowiązkowo musicie wpisać na swoją listę must watch! Kocham niemal każdy element tego serialu, który wciągnął mnie już od pierwszego odcinka, a potem właściwie nie mogłam oderwać się od monitora, z zapartym tchem śledząc kolejne segmenty. School 2017 to idealna mieszanka lekkiej produkcji na odstresowanie po ciężkim dniu z obrazem przekazującym ważne wartości; łączy w sobie romans, kryminał, akcję, rodzinną atmosferę i problemy społeczne, można się przy niej świetnie bawić, ale także wzruszyć. Od samego początku kibicuje się bohaterom, gra aktorska stoi na naprawdę wysokim poziomie i jestem wprost zachwycona! Jeżeli macie chwilkę czasu, koniecznie zabierzcie się za School 2017, nie zawiedziecie się!

Czytaj dalej »

sobota, 11 listopada 2017

Moja lady Jane, czyli (niezupełnie) prawdziwa historia lady Jane Grey

0
Ostatnio dość często sięgam po powieści, które wzbudziły niemałe poruszenie na zagranicznym booktubie, choć ciężko mi powiedzieć, z czego to się wzięło, skoro od dawna nie miałam czasu, by obejrzeć jakikolwiek filmik na YouTubie (no może z wyjątkiem nowych teledysków kpopowych, ale ćśśś). Moja lady Jane to kolejna książka, którą mogę spokojnie włączyć do kategorii polecane przez booktube, bo jakiś czas temu było jej w sieci pełno. Jak możecie się spodziewać, hype znacząco przerósł prawdziwą wartość tej historii. 

Prześmieszna, fantastyczna, romantyczna i (niezupełnie) prawdziwa historia Lady Jane Grey. Książka Moja Lady Jane autorstwa Cynthii Hand, Brodi Ashton i Jodi Meadows to jedyna w swoim rodzaju opowieść fantasy osadzona w tradycji ustanowionej przez Narzeczoną dla księcia Williama Goldmana, której bohaterami są król niespecjalnie garnący się do królowania, jeszcze mniej garnąca się królowa i szlachetny rumak, a która nie grzeszy przesadnie nabożnym szacunkiem dla źródeł historycznych. Bo czasem nawet historii trzeba nieco pomóc.
Szesnastoletnia Lady Jane Grey, mająca niebawem wyjść za zupełnie obcego mężczyznę, wplątuje się w konspirację, celem której jest obalenie jej kuzyna, króla Edwarda. Ale Jane nie zawraca sobie głowy takimi błahostkami, skoro ma niebawem zostać królową Anglii.
Opis z LubimyCzytać

Moja lady Jane to powieść pod wieloma względami niezwykła; łączy ze sobą autentyczne wydarzenia historyczne, które zostały jednak odpowiednio absurdalnie zmodyfikowane, nutkę tajemniczej magii i mnóstwo humoru oraz zabawy, można powiedzieć, że gdzieś tam w tle przewija się jeszcze intryga kryminalna, a to wszystko zostało jeszcze doprawione romansem. Trzy autorki wypełniły tę książkę po brzegi miszmaszem różnych gatunków, więc mogłoby się wydawać, że każdy znajdzie coś dla siebie i nie będzie tutaj miejsca na nudę. W rzeczywistości jednak wszystko wypada trochę inaczej. W tym wypadku powiedzenie gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść jest jak najbardziej trafne, bo według mnie Cynthia Hand, Brodi Ashton i Jodi Meadows z jednej strony przedobrzyły, a z drugiej posostawiły mnie z poczuciem niedosytu. Z jednej strony Moja lady Jane jest przepełniona różnymi wątkami i nowatorskimi pomysłami, z drugiej czegoś mi w niej zabrakło. 

Autorki w genialny sposób wplotły wątek magiczny w prawdziwą historię króla Edwarda VI i jego kuzynki, Jane Grey. Spór między katolikami i protestantami został przedstawiony jako walka pomiędzy zwykłymi ludźmi oraz Eodianami, czyli osobami zdolnymi do przemiany w wybraną formę zwierzęcą. Jak więc sami widzicie, odwołania do przeszłości były dość luźne, lecz te najważniejsze elementy jak zamiłowanie Henryka VIII do pozbywania się swoich żon, zmiana sukcesji tronu z Marii, starszej siostry króla na Jane podpisana przez Edwarda na łożu śmierci, małżeństwo Jane z Guifordem zostały zachowane, dzięki czemu książka w przystępny, ale przewrotny sposób przybliża wydarzenia z historii Anglii. Zastosowany przez autorki twist jest niezwykle oryginalny i jestem pod ogromnym wrażeniem, z jaką lekkością wplotły swoje pomysły w czasy panowania króla Edwarda, jednak cała idea Eodianów i Watahy jakoś nie do końca mi podpasowała. 

W Mojej lady Jane pojawia się wiele różnorodnych wątków. Pomijając elementy fantasy, dostajemy także romans, z którego jestem bardzo zadowolona. Dla odmiany rozwijał się dla mnie być może ciutkę zbyt wolno, jednak G i Jane stanowili cudowną parę, choć przez większość czasu nie zdawali sobie z tego sprawy. Podoba mi się to, jak wzajemnie sobie dogryzali, ale przy tym szanowali swoje wzajemne opinie. Byli partnerami, wspólnie podejmowali decyzje, a przy tym doskonale uzupełniali swoje charaktery. W ogóle Jane jest cudowna. Ognistowłosa, odważna i w gorącej wodzie kąpana, z ciętym językiem, walcząca o swoje racje niczym lwica i lojalna do końca. Jest zakochana w książkach, zza których rzadko kiedy wyściubia nosa, interesując się nauką, w szczególności fizyką, historią oraz filozofią. Nie ma drugiej takiej głównej bohaterki jak Jane i jestem nią oczarowana. Gifford z kolei to poeta interesujący się sztuką i teatrem, idealista, który jest bardziej rozważny w swoich działaniach od Jane i który kompletnie stracił dla niej głowę, choć nie potrafi tego okazać. Nie ma w nim zbyt wielu cech, które wyróżniłyby go na tle męskich postaci Young Adult i nie sądzę, bym zapamiętała go na długo. Wciąż jest jednak lepszy od Edwarda, który jest wyjątkowo mdłą postacią. Czytanie z jego perspektywy strasznie mi się dłużyło i tylko czekałam z utęsknieniem na moment, w którym jego fragment dobiegnie końca, bo to chłopak bez żadnej woli walki, maminsynek, kompletnie zagubiony i zależny od innych. To była prawdziwa udręka, a jego działania właściwie nic nie wniosły do całej fabuły, więc nie rozumiem celu, w jakim autorki przedstawiały jego perspektywę. 

Moja lady Jane to także ogromna dawka humoru. To właśnie na zabawnej narracji opiera się cały urok tej powieści, wychwalanej właśnie z tego powodu, tymczasem na mnie to nie zadziałało. We wszystkim trzeba mieć umiar, dla mnie ta współczesny, prześmiewczy styl nie wywarł dobrego wrażenia i budził on we mnie raczej zażenowanie niż wprawiał w dobry nastrój. Od czasu do czasu uśmiechnęłam się pod nosem, lecz przez większość czasu humor wydawał się być wymuszony, bardzo prosty i dość mocno mnie męczył. W pewnym momencie fabuła straciła także na prędkości, utknęliśmy w martwym punkcie i szczerze mówiąc, nie widziałam sensu w dalszym rozwoju historii przedstawionej w Mojej lady Jane.

Książka Cynthii Hand, Brodi Ashton i Jodi Meadows jest całkiem niezła, ale nie wymagajcie od niej zbyt wiele. Pozwoliła mi się odstresować i odmóżdżyć, gdy tego potrzebowałam, lecz nie wniosła zbyt wiele do mojego życia. Nie zapamiętam jej na zbyt długo, już teraz moje wrażenia po lekturze zaczynają się rozmywać i tylko postać Jane płonie jasno w mojej pamięci. Romans jest w porządku, humor ostatecznie można uznać za znośny, choć nie jest zbyt błyskotliwy, fabuła odrobinę kuleje, lecz można przymknąć na to oko. Moja lady Jane to powieść na jeden raz, ani nie polecam, ani nie odradzam. Jeśli macie ochotę na niezobowiązującą lekturę to spróbujcie.


Trylogia Ladyjanistki:
Moja lady Jane // My Plain Jane // My Calamity Jane
Czytaj dalej »

sobota, 4 listopada 2017

Stosik #13

0
Może nie mam zbyt wiele czasu na czytanie, ale moja biblioteczka zawsze znajdzie jakiś niecny sposób na to, żeby powiększyć swoje zbiory i wzbudzać u mnie wyrzuty sumienia z powodu wzrastającej liczby posiadanych przeze mnie, nieprzeczytanych egzemplarzy. Ostatnie dwa miesiące wcale nie były pod tym względem wyjątkowe; choć nie mam czasu, by choćby pomyśleć o zakupie nowych powieści, one i tak same mnie w jakiś sposób znajdują. I dzięki temu mogę wam dzisiaj pokazać zdobycze z ostatnich dwóch miesięcy ;)

  • MOJA LADY JANE, Brodi Ashton, Cynthia Hand, Jodi Meadows – mam tę powieść już za sobą, ale prawdę mówiąc, wciąż nie wiem, co o niej sądzić ani nawet do jakiego gatunku ją zaliczyć. Przy przedstawianiu historii Jane Grey autorki zastosowały naprawdę oryginalny twist, jednak nie do końca mi on odpowiadał. Doceniam sposób, w jaki wplotły go w prawdziwe wydarzenia historyczne, ale nie podpasował mi humor, który wydawał się być sztuczny i naciągany, przez sporą część książki się nudziłam, a wątek Edwarda kompletnie mnie odrzucał. Moją lady Jane czytało mi się całkiem dobrze, lecz bez szału i z odrobiną zażenowania.
  • REPLIKA, Lauren Oliver – książka z wymiany; chyba trochę z przyzwyczajenia czytam kolejne powieści Lauren Oliver wydawane w Polsce, lecz Replika autentycznie mnie zaciekawiła, nie tylko swoim nietypowym formatem, w którym można ją czytać, ale także samym opisem. Dystopie chyba najlepiej wychodzą tej autorce, a Replika daje takie odczucia, zwłaszcza w przypadku historii Lyry. Jestem ciekawa, jak to wszystko wypadnie w ostatecznym rozrachunku, jednak mam całkiem dobre przeczucia względem tej historii i już nie mogę się doczekać, aż się za nią zabiorę.
  • POCHODNIA W MROKU, Sabaa Tahir – recenzja; szczerze mówiąc, spodziewałam się czegoś więcej po drugim tomie świetnie zapowiadającej się serii spod pióra Saby Tahir. Nie mogę powiedzieć, że Pochodnia w mroku to zła powieść, ale niewiele ma wspólnego z Imperium ognia, kompletnie różni się klimatem i koncepcją, w tym momencie zupełnie nie wiem, w jakim kierunku zmierza autorka ze swoją historią, a na tym etapie trochę mnie to martwi. Poszczególne wątki nie kleją się ze sobą, coś mi w tej powieści nie zagrało, ale na pewno sięgnę po kolejny tom, bo wciąż jestem zaintrygowana historią Lai, Eliasa, a nawet Heleny.
  • TYSIĄC PIĘTER, Katharine McGee – książka z Wielkiej Wymiany Książkowej od Matki Puchatka; zupełnie impulsywny wybór, ale jestem z tej wymiany całkiem zadowolona. Nie spodziewam się wiele po Tysiącu pięter, to ma być dla mnie odmóżdżająca powieść młodzieżowa pozwalająca na chwilę relaksu po wyjątkowo ciężkim kolokwium ;)
  • JAK POWIETRZE, Agata Czykierda-Grabowska – książka z wymiany; od dawna obiecuję sobie, że zabiorę się za polskich autorów, ale coś mi z nimi nie po drodze. Nie mogłam jednak przepuścić okazji zapoznania się z Jak powietrze, które było reklamowane jako pierwsze polskie New Adult, a jest to gatunek, do którego mam wyjątkową słabość mimo jego licznych wad. Trzymam kciuki za to, żeby powieść była dobra, bo nie chcę się na niej przejechać tak jak na tragicznym Uratuj mnie Anny Bellon.
  • WRÓĆ, JEŚLI MASZ ODWAGĘ, Estelle Maskame – egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Feeria Young; czytałam trylogię DIMILY tej autorki i nawet mi się podobała, chociaż nie zamierzałam sięgać po kolejne jej powieści. Wróć, jeśli masz odwagę przekonało mnie jednak swoim opisem, śliczna okładka też zrobiła swoje i tak dobrałam się do własnego egzemplarza ;)
  • ELIZA I JEJ POTWORY, Francesca Zappia – egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Feeria Young; ta powieść wzbudziła niemały entuzjazm za granicą, a ja... dałam się kupić? Nie wiem, po prostu jest w tej książce coś, czemu nie mogłam się oprzeć i już wkrótce mam zamiar się przekonać, co to takiego. 
  • FAŁSZYWY POCAŁUNEK, Mary E. Pearson – tę książkę kupiłam głównie z powodu Reagan z PeruseProject. To jedna z moich ulubionych booktuberek i ufam jej właściwie bezgranicznie, a to jedna z jej ulubionych serii fantasy, więc oczywiście nie mogłam przejść obok niej obojętnie i wyposażyłam się we własny egzemplarz. 
  • DZIEWCZYNA OGNIA I CIERNI, Rae Carson – książka z wymiany; chyba można powiedzieć, że ten stosik sponsoruje Reagan z PeruseProject, bo Dziewczyna ognia i cierni to kolejna powieść gorąco polecana przez tę booktuberkę. Co prawda znajdowała się wcześniej na mojej liście do przeczytania, lecz nie byłam do niej stuprocentowo przekonana i dopiero Reagan sprawiła, że wzrosła moja determinacja, by w końcu zabrać się za Dziewczynę ognia i cierni. Niewiele pamiętam z jej opisu, więc idę właściwie w ciemno, ale czasami lepiej w ten sposób podejść do nowej książki ;)

Standardowo napiszcie mi w komentarzach, która powieść wpadła wam w oko, którą macie już za sobą, a którą chętnie byście przeczytali i jakiej recenzji nie możecie się najbardziej doczekać! Do usłyszenia!
Czytaj dalej »

czwartek, 2 listopada 2017

Podsumowanie października

0
Tak, to ja. Jeszcze żyję, choć być może nie widać tego po gwałtownym spadku recenzji pojawiających się na blogu. Mam swojego powody, ale o nich przeczytacie niżej. Na razie zapraszam was do marnego, bo marnego podsumowania października!

ZRECENZOWANE


DODATKOWO


PODSUMOWANIE I PLANY

Wiem, że według początkowych założeń studia miały nie wpływać na moją aktywność na blogu, lecz wyszło jak wyszło. Nie będę ukrywała, że kompletnie nie miałam czasu na czytanie, nie wspominając nawet o pisaniu postów. Ta tendencja będzie się utrzymywała, jednak nie chcę zamykać bloga, w którego włożyłam mnóstwo pracy i całe swoje serce. Dlatego na razie podjęłam decyzję, że posty na Books by Geek Girl będą pojawiały się raz w tygodniu. Obecnie pojawiają się w soboty, ale możliwe, że jeszcze zmienię ten dzień na inny, więc bądźcie czujni! Mam nadzieję, że mimo zmniejszenia liczby pojawiających się recenzji, wciąż będziecie zaglądać na mojego bloga, bo to naprawdę wiele dla mnie znaczy <3 
Dla tych ciekawskich – przeżyłam pierwszy miesiąc na medycynie, yay! *taniec zwycięstwa* Nie taki diabeł straszny jak go malują, chociaż najgorsze dopiero przede mną ;) Trzymajcie kciuki, żebym wytrwała w tym optymistycznym nastawieniu, bo bez niego będzie ciężko xD 
Skoro przeczytałam tylko trzy książki, chyba nie ma sensu wybierać tej najlepszej i najgorszej. Nie miałam też zbyt wiele czasu na oglądanie koreańskich dram i powiem wam, że ten przymusowy odwyk absolutnie mi nie służy, więc w ramach pocieszenia możecie mi powysyłać śmieszne studenckie memy, bo ostatnio tylko one mnie trzymają przy życiu ;) No i kpop. Kpop to podstawa, by zachować jeszcze jakieś resztki energii *wcale nie mam ukrytego motywu i nie próbuję was przeciągnąć na jasną, kolorową, pełną szczęścia stronę energetycznego kpopu* *ale już skoro przy tym jesteśmy to koniecznie obczajcie BTS, Wanna One i Taeyanga xD*. 
Trzymajcie się ciepło, kochani, i nie zapominajcie o mnie!

Czytaj dalej »

sobota, 28 października 2017

Wieczna prawda, czyli Mission Impossible w Podziemiu

0
Podwieczność to jedna z tych trylogii, która jest przejawem mojego masochizmu. Elementy, które mi się w niej podobają, można policzyć na palcach jednej ręki, podczas gdy lista wad ciągnie się w nieskończoność. Mimo to uparłam się, że dokończę tę serię i oto przybywam z recenzją ostatniego tomu, Wiecznej prawdy. Czy autorka po raz kolejny mnie zawiodła, czy może w końcu udało jej się czymś mnie zaciekawić?

Teraz, kiedy Nikki uratowała Jacka, jedyne czego chce, to być z nim i ukończyć szkołę. Lecz Cole podstępem nakłonił Nikki, by się nim pożywiła, przez co sama rozpoczęła proces przemiany w Wiecznie żywą... co oznacza, że sama niedługo musi pożywić się Dawcą… albo umrze. Ogarnięta strachem o własne przetrwanie, Nikki i Jack podejmują rozpaczliwą próbę odwrócenia tego procesu za pomocą wszelkich możliwych środków. Nawet Cole, z którym na każdym kroku oczekiwali walki, stał się ich nieoczekiwanym sojusznikiem. Lecz jak długo może to trwać? Żeby przeżyć, Nikki potrzebuje żywić się Cole’em, Cole potrzebuje Nikki, by przejąć tron Podwieczności, a Jack potrzebuje Nikki, która jest dla niego wszystkim… Razem muszą powrócić do Podziemia, by zmienić przeznaczenie Nikki i ponownie uczynić ją śmiertelną. Lecz nie tylko Cole ma plan wobec Nikki: Królowa nie zapomniała o jej zdradzie i pragnie ją zabić. Czy Nikki będzie zmuszona spędzić wieczność w Podziemiu, czy ma w sobie to, czego potrzeba, by raz na zawsze zniszczyć Podwieczność?
Opis z LubimyCzytać

Wieczna prawda to dla mnie ogromnie pozytywne zaskoczenie, zwłaszcza gdy popatrzę na niezbyt pochlebne recenzje dwóch poprzednich tomów, w których doszukanie się jakichkolwiek zalet było ogromną sztuką. Nie wiem, czy po dwóch częściach przyzwyczaiłam się już do absurdalnych pomysłów autorki i przestały we mnie wywoływać taki niesmak, czy po prostu ostatni tom był bardziej stonowany niż poprzednie, ale jedno jest pewne – Wieczną prawdę czytało mi się najprzyjemniej. Ba!, nawet całkiem dobrze się przy niej bawiłam, nie zmordowała mnie i po przeczytaniu nie mam wrażenia, jakbym zmarnowała kilka godzin mojego życia na beznadziejną lekturę, jak to miało miejsce w przypadku Podwieczności oraz Wiecznej Więzi. Do najlepszych trylogii młodzieżowych na pewno tej serii nie zaliczę, jednak Wieczna prawda rzutem na taśmę ocaliła Brodi Ashton przed okryciem hańbą w moich oczach, a całą Podwieczność przed kompletną klęską.

Wydaje mi się, że przede wszystkim akcja w tej powieści została o wiele lepiej rozłożona niż wcześniej. W dwóch poprzednich częściach przez baaardzo długi okres czasu kompletnie nic się nie działo, a potem pod koniec następowało nagromadzenie ogromnej ilości wydarzeń mających jakoś domknąć historię. W Wiecznej prawdzie akcja była bardziej płynna, jeden wątek logicznie przechodził w drugi, nie było tutaj długich okresów stagnacji, podczas których odczuwałabym znużenie, wszystko w miarę ładnie się układało. Momentami nawet odczuwałam napięcie związane z niebezpiecznymi planami Nikki oraz Jacka! Co prawda mam zastrzeżenia do finału, bo według mnie Brodi Ashton stanowczo zbyt mocno ułatwiła swoim postaciom zadanie, idąc na skróty i nie stawiając na ich drodze właściwie żadnych przeszkód, coś, co wydawało się być niemożliwe oraz awykonalne, okazało się być dziecinną igraszką i strasznie mnie to zirytowało, bo mimo mojej niechęci do Podwieczności wydaje mi się, że autorkę stać na więcej i mogła przygotować coś bardziej... epickiego? Szkoda też, że zupełnie odeszła od nawiązań do mitologii, bo to był jeden z mocniejszych punktów fabuły.

Od pierwszego tomu nie polubiłam się z Nikki i... nie, nic się nie zmieniło. Co prawda pokazała swoje inne oblicze w Wiecznej prawdzie – ale ta nowa twarz okazała się być twarzą nieczułej intrygantki, manipulatorki, która wykorzystuje naiwność i ufność drugiego człowieka do własnych celów. To już chyba wolałam ją w wersji rozpuszczonej, głupiutkiej pięciolatki... Gdzieś w tle przewija się też Jack, lecz nie ma on własnego charakteru, jego rola polega na byciu pomagierem i wyznawaniu Nikki co pięć minut swojej ogromnej, nieskończonej miłości z przerwami na agresywne napady zazdrości. Najbardziej jednak ubolewam nad zmianą, która zaszła w Cole'u. Cole, mój cudowny Cole, co oni ci zrobili?! To była jedyna postać w całej trylogii, która miała w sobie jakąś iskrę, nie była jednowymiarowa i mdła, tymczasem w Wiecznej prawdzie Brodi Ashton kompletnie pozbawiła Cole'a jego charakteru, robiąc z niego sierotkę Marysię, co strasznie mnie boli, bo gdyby nie on, moja przygoda z Podwiecznością pewnie zakończyłaby się w połowie pierwszej części. 

Moja podróż z tą trylogią była długa i wyboista. Wieczna prawda nieco zrekompensowała mi męczarnie, jakie przeżyłam z poprzednimi tomami, bo okazała się być całkiem zgrabnym, interesującym zakończeniem. Cieszę się, że w końcu mam tę serię za sobą i planuję o niej jak najszybciej zapomnieć. Wiem, że ma wielu fanów, ale według mnie istnieje o wiele więcej lepszych powieści z gatunku paranormal romance, a przynajmniej bardziej wciągających i napisanych z większym rozmachem. Ciężko było mi przebrnąć przez Podwieczność, chyba jeszcze ciężej przez Wieczną Więź, więc absolutnie nie polecam wam tej trylogii, mimo że trzecia część wypadła nieźle. W mojej ocenie po prostu nie warto zabierać się za tę serię.


Trylogia Podwieczność:
Podwieczność // Wieczna więź // Wieczna prawda

Za możliwość przeczytania Wiecznej więzi serdecznie dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc!
Czytaj dalej »

sobota, 21 października 2017

Głębia Challengera, czyli cienka granica między rzeczywistością a iluzją

0
Głębia Challengera to jedna z niewielu powieści młodzieżowych, które w tym roku zwróciły na siebie moją uwagę i choćby z tego powodu wiedziałam, że muszę zapoznać się z najnowszą książką Neala Schustermana. Z miejsca urzekła mnie cudowna, zniewalająca swoją prostotą, piękna okładka oraz intrygujący opis, który nie sugerował wprost, czego można się spodziewać po Głębi Challengera. Powiem wam tyle – jestem oczarowana. Naprawdę niewiele pozycji z zakresu literatury młodzieżowej było w stanie tak mnie zainteresować, a przy tym zaskoczyć i nauczyć czegoś nowego na temat otaczającej nas rzeczywistości.

Caden Bosch płynie na statku żeglującym w stronę Głębi Challengera – najgłębszego punktu na Ziemi. 
Caden Bosch jest zdolnym licealistą, który zaczyna się dziwnie zachowywać.
Caden Bosch zostaje wyznaczony na pokładowego artystę, którego zadaniem będzie dokumentacja rejsu w obrazach.
Caden Bosch udaje, że dołączył do szkolnej drużyny lekkoatletycznej, ale zamiast ja treningi chodzi na długie spacery zaprzątnięty swoimi myślami. 
Caden Bosch żyje w dwóch światach.

Głębia Challengera nie jest historią, do której można podejść jak do każdej innej książki młodzieżowej. Szybko się przekonałam, że autor wymaga ode mnie pełnego skupienia i tylko w ten sposób mogę wyciągnąć dla siebie to, co najważniejsze z tej powieści. Jest ona bowiem pełna ukrytych znaczeń, przenośni i iluzji, granica między rzeczywistością a halucynacjami z czasem coraz bardziej się zaciera, jedno znajduje odzwierciedlenie w drugim i tylko pełna koncentracja umożliwia wyłapanie wszystkich smaczków, zrozumienie intencji autora stojących za poszczególnymi wydarzeniami zawartymi w historii Cadena. Osobiście jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak Neal Schusterman połączył ze sobą prawdziwy świat i jego wersję alternatywną wytworzoną przez umysł chłopca, za każdym razem, gdy udawało mi się połączyć ze sobą różne fakty i elementy układanki wskakiwały na mieście, w pełni dostrzegałam geniusz autora. Caden żyje na granicy fikcji i rzeczywistości, a my wraz z nim balansujemy między pozornie racjonalnym światem a morską wyprawą w stronę najgłębszego punktu Rowu Mariańskiego, obserwując jak oba światy wzajemnie się przenikają i na siebie oddziałują. Widzimy, jak trudne jest czasami rozróżnienie prawdy od iluzji wytworzonej przez umysł, która wcale nie wydaje się być mniej realna od otaczającego nas świata. Widać, że w Głębi Challengera każdy, nawet najmniejszy szczegół został starannie przemyślany, każdy element ma swoje przeznaczenie, nie znajdziecie tutaj nudnych zapychaczy, które w zamierzeniu mają tylko rozciągnąć powieść, dodając jej pustej objętości.

Choroba psychiczna Cadena jest podstawą i zarazem głównym tematem poruszanym w Głebi Challengera. To, co czyni tę powieść wyjątkową oraz niepowtarzalną to fakt, że Neal Schusterman doskonale wiedział, o czym pisze (jego syn sam niegdyś zanurzył się w głębi, rysunki jego autorstwa zawarte w książce pochodzą z tego okresu) i nie pominął żadnego etapu rozwoju choroby. Autor nie od razu wrzuca czytelnika w sam środek zawirowań w głowie bohatera, powoli, razem z Cadenem, zaczynamy odkrywać kolejne niezbadane i czasami przerażające fragmenty jego umysłu. Najpierw pojawiły się niepozorne, ostrzegawcze znaki, dopiero potem przechodzimy do o wiele poważniejszych, niepokojących wydarzeń. To nie jest zwyczajna książka dla rozrywki, wypełnienia czasu, pozostawienia czytelnika bez większych refleksji. Ona ukazuje zaskakującą prawdę stojącą za trudnościami, z jakimi musi mierzyć się chory, przybliża niezwykle ciężką dla społeczeństwa tematykę chorób umysłowych. Autor rzuca światło na wypełnioną przeszkodami podróż, w jaką wyrusza młody człowiek, którego powoli pochłania mrok...

Głębia Challengera to bezwarunkowo jedna z najlepszych powieści młodzieżowych opisujących zmaganie się z chorobą psychiczną. Jestem zauroczona sposobem, w jaki Neal Shusterman pokazał, co dzieje się w głowie Cadena. Ta historia zasługuje na uznanie oraz o wiele większy rozgłos, bo została napisana w niezwykle inteligentny, przejmujący sposób. Jest skomplikowana i prosta zarazem, dogłębnie porusza czytelnika, wciągając go bez reszty w świat, który jest jednocześnie absurdalny i jak najbardziej logiczny. Nigdy nie miałam do czynienia z podobną książką i sądzę, że już więcej nie spotkam się z równie wnikliwym studium choroby psychicznej. Po przeczytaniu Głębi Challengera zaczęłam inaczej patrzeć na świat i gwarantuję, że wy również tego doświadczycie, nie będziecie w stanie zapomnieć o tej lekturze. Jestem pewna, że jeszcze nie raz powrócę do tej niezwykłej historii, która otworzyła moje serce na nowe idee. Naprawdę warto przeczytać.

Czytaj dalej »

sobota, 14 października 2017

K-drama: Criminal Minds

0
Już na samym początku chcę zaznaczyć, że niewiele mam wspólnego z oryginalnymi, amerykańskimi Zabójczymi umysłami. Co prawda widziałam kilka różnych odcinków na przestrzeni paru sezonów, więc wiedziałam, jak to wygląda, ale dla mnie sam serial był zbyt brutalny i za każdym razem, gdy obejrzałam jakiś jego fragment, nie mogłam przestać o nim myśleć, co często wiązało się z nieprzyjemnymi konsekwencjami, więc nigdy tak naprawdę się w niego nie wciągnęłam. Wiedziałam jednak, że koreańska wersja Criminal Minds powinna być nieco delikatniejsza przez wzgląd na cenzurę, stąd zdecydowałam się ją obejrzeć.

Drama opowiada o grupie wysoko wykwalifikowanych profilerów pracujących dla fikcyjnego biura National Criminal Investigation (NCI), którzy wnikają do umysłu sprawcy i w ten sposób wpadają na trop podejrzanego. Akcja rozpoczyna się rok po tragicznym błędzie dokonanym przez profilera, w wyniku którego w szpitalu wybuchła bomba, zabijając kilku policjantów SWAT i sprawiając, że lider zespołu NCI Kang Ki Hyung zaczął wątpić w siebie i swoje metody. Po długiej przerwie powraca on do pracy i od razu dostaje sprawę seryjnego mordercy, przy okazji której musi współpracować z Kim Hyun Joon, niezwykle utalentowanym policjantem i profilerem, który brał udział w incydencie bombowym i przeżył. W poszukiwaniu przestępcy wspierają ich chłodna, zdystansowana i skupiona na pracy Ha Sun Woo, oficer do spraw mediów Yoo Min Young, doktor Lee Han o genialnym umyśle i świetna, choć odrobinę ekscentryczna hakerka Na Na Hwang.


Po obejrzeniu Criminal Minds mam mnóstwo zarzutów względem scenarzystów i najchętniej ucięłabym sobie z nimi długą pogawędkę, w której wytknęłabym im wszystkie błędy, bo uważam, że zmarnowali chyba wszystkie dobre okazje, dzięki którym ta drama mogłaby się jakoś wybić, przyciągnąć większą uwagę lub chociaż odrobinę uciec przed porównywaniem do amerykańskiego odpowiednika. Pierwsze dwa, trzy odcinki nie były niczym specjalnym i jeśli się nie mylę, powielały one pierwsze odcinki pierwowzoru, ale już czwarty odcinek i sprawa, jaką zajęło się NCI, wywarły na mnie ogromne wrażenie. Cały serial był bardzo mocno nastawiony na część kryminalną i pokazywanie kolejnych zbrodni oraz sposobu, w jaki myśli morderca, ale pierwsza połowa Criminal Minds była według mnie o wiele lepsza, bo skupiała się nieco bardziej na głównych bohaterach i urywkach z ich przeszłości niż druga część dramy. Każdy przebłysk dotyczący ich backstory był dla mnie na wagę złota, integracje między członkami zespołu czy ich prywatne problemy mogły w niezwykły sposób wzbogacić fabułę jednak scenarzyści dość szybko zrezygnowali z poszczególnych wątków dotyczących postaci i z tego powodu jestem mocno rozczarowana. Czekałam na rozwinięcie relacji między bohaterami, na pogłębienie ich więzi, na szersze pokazanie ich charakterów, tymczasem dostaliśmy mnóstwo fabuły, mnóstwo spraw, a bardzo mało rozwoju poszczególnych postaci czy ich prywatnej historii poza biurem. Wiele kryminalnych wątków było też o wiele bardziej interesujących w pierwszej połowie, potem zbrodnie straciły nieco swoją siłę uderzeniową, nie były już tak szokujące, zaskakujące czy brutalne.

I ship them so hard
Jeżeli sądzicie, że skończyłam już narzekać na temat tego, jak wiele Criminal Minds straciło na postawieniu bohaterów w cieniu, to się mylicie. Bo cały potencjał tej dramy był zawarty właśnie w jej postaciach! Zacznijmy od tego, że Moon Chae Won oraz Lee Joon Ki w głównych rolach to mokre marzenie połowy reżyserów w Korei Południowej. Uwielbiam zwłaszcza Moon Chae Won w roli Sun Woo, genialnie ją odegrała. Przez chwilę pojawił się jakiś przebłysk dotyczący skomplikowanych relacji rodzinnych Ha Sun Woo, ale nikt nie pociągnął tego wątku dalej, nad czym mocno ubolewam, bo jest to bohaterka, która intrygowała mnie od początku, byłam ciekawa, jaka tajemnica skrywa się za jej postawą. Przede wszystkim, romans między tymi bohaterami uratowałby ten serial, podjęcie decyzji o tym, żeby w Criminal Minds nie było żadnego wątku miłosnego, okazało się być karygodnym błędem! W każdej wspólnej scenie Hyun Joona i Sun Woo dało się wyczuć chemię, jak głupia czekałam na kolejne fragmenty, w których będą grać razem i nikt mi nie wmówi, że ten romans albo chociaż jego drobne przebłyski, nie uratowałyby tej produkcji! Kolejna strata to reszta zespołu. Nie widziałam wielu odcinków amerykańskiego pierwowzoru, ale uwielbiałam ich squad, zwłaszcza Reida i Garcię. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę ich w koreańskiej wersji, tymczasem właściwie nie pojawiali się na ekranie, strasznie mi ich brakowało, zwłaszcza rozwinięcia postaci Lee Hana, który dostał chyba najmniej czasu antenowego ze wszystkich. Kolejne marnotrawstwo. Naprawdę mogli stworzyć wspaniałą paczkę przyjaciół, a przy tym badassową ekipę łapiącą złoczyńców, ale nie... Napchali każdy odcinek po brzegi różnymi sprawami. Było za dużo fabuły, za mało bohaterów i tyle w tym temacie.


W Criminal Minds ogromną rolę odegrały dwie sprawy, które przewijały się przez większą liczbę odcinków. The Nadeul River case była według mnie najlepszym wątkiem, jaki wystąpił w całym serialu i z tego, co kojarzę, nie pojawił się w oryginalnej produkcji. Miał ogromny potencjał, lecz w ostatecznym rozrachunku scenarzyści nie wykorzystali całego motywu zbyt dobrze, nie podobało mi się rozwiązanie całej sprawy. Przez prawie cały sezon przewija się z kolei seryjny morderca o wdzięcznym pseudonimie Reaper, ale jego wątek był dla mnie nudny, zwłaszcza pod koniec okazał się być bezsensowny i słaby. Jak na kogoś, kogo celem stał się cały zespół NCI, postępował wyjątkowo nielogicznie i nie czułam z jego strony żadnego zagrożenia dla bohaterów. Najlepszym zbrodniarzem według mnie okazała się być Lim Soo Hyang, pojawiło się też kilka innych perełek, jednak tak jak mówiłam, w drugiej części dramy nie dostaliśmy zbyt wiele interesujących spraw, mniej więcej po dziesiątym odcinku Criminal Minds straciło rozpęd, ale udało mi się dokończyć tę dramę. Chyba trochę z sentymentu, bo to jedna z niewielu produkcji, którą oglądałam na bieżąco, co tydzień odpalając kolejne odcinki. Nie będę jej specjalnie polecać, jeśli jesteście ciekawi, jak to wszystko wygląda, możecie spróbować, bo nie jest jakoś tragicznie, a pierwsze dziesięć odcinków jest naprawdę w porządku. Ostatecznie – było w tym mnóstwo potencjału, lecz wyszło jak wyszło. 

Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia