Prawo Mojżesza całkowicie mnie zauroczyło. Nie spodziewałam się tak wspaniałej historii, ale okazuje się, że choć powieści Amy Harmon wyglądają niepozornie, potrafią wchłonąć czytelnika. Po raz kolejny spodziewałam się czegoś, a otrzymałam coś zupełnie innego. Może Pieśń Dawida nie utrzymała poziomu pierwszej części, ale zaskoczyła mnie i warto się z nią zapoznać.
Dawid Taggert zniknął.
Wydawało się, że pełen energii młodzieniec, który większość życia spędził imprezując, wszczynając bójki, pijąc alkohol i podróżując po całym świecie, w końcu odnalazł nieoczekiwany spokój i znalazł swoje miejsce na ziemi u boku pięknej, niewidomej Millie. Dzięki dziewczynie wyciszył się i zrozumiał, co jest dla niego najważniejsze w życiu, w końcu czuł się akceptowany oraz bezpieczny. Aż pewnego dnia sprzedał mieszkanie, zrzekł się praw do swojej marki, zabrał samochód i wyjechał bez słowa pożegnania, bez wskazówki, gdzie go szukać. Zostawił jedynie kasety, na których zwierza się Millie ze wszystkiego, czego nie zdążył jej powiedzieć.
Pieśń Dawida została napisana w zupełnie inny sposób niż pierwszy tom. Retrospekcje przeplatają się z czasem rzeczywistym, naprzemiennie słuchamy Taga, który nagrał na taśmach opowieść o jego znajomości z Millie i śledzimy teraźniejsze wydarzenia z punktu widzenia Mojżesza, który próbuje zrozumieć, co się dzieje z jego zaginionym przyjacielem. Może z tego powodu trudniej było mi się zżyć z bohaterami tej historii i momentami odczuwałam niedosyt – skoro już Mojżesz pojawił się w książce jako jeden z narratorów, chciałam poznać więcej szczegółów z jego życia z Georgią, tymczasem musiałam zadowolić się okruchami wplatanymi między historię znajomości Dawida i Millie, która niespecjalnie mnie porwała. Ich miłość była bardzo subtelna i słodka, a ja niespecjalnie przepadam za tak banalnym przedstawieniem uczucia, jakim jest miłość, która przecież ma wiele kolorów, w tym także tych mrocznych.
Millie była dla mnie zbyt wyidealizowana. Za jej pomocą Amy Harmon poruszyła ważny problem – rzadko się zdarza, by osoba niewidoma grała tak dużą rolę w fabule i autorka wyraźnie starała się pokazać czytelnikowi, że powinien nauczyć się traktować osoby niepełnosprawne na równi, bo w niczym nie są gorsi od osób pełnosprawnych. Millie była niezależna i świetnie radziła sobie z trudnościami, jakie stawały na jej drodze z powodu ślepoty, jednak była doskonała pod każdym względem i to uczyniło z niej postać bezbarwną. Nie tylko inteligentna i wygadana, ale także pełna empatii, akceptacji dla swojego losu, cierpliwa, nigdy się nie denerwowała. Oraz, oczywiście, była przepiękna, ze wspaniałym, wysportowanym ciałem i delikatną twarzyczką. Trochę żałuję, że Amy Harmon postanowiła z niej zrobić Mary Sue, zwłaszcza pod względem wyglądu, bo ciekawie byłoby obserwować jak Tag, niepoprawny podrywacz i wielbiciel damskich wdzięków, zakochuje się w kimś, kto odbiega od standardowych kanonów piękna, ale i tak w pierwszej kolejności urzeka go swoim charakterem, nie wyglądem. Takie przełamanie było według mnie potrzebne, może wtedy inaczej spojrzałabym na Millie, która jak dla mnie była strasznie jednowymiarowa. Taggert z kolei był niesamowicie intrygujący w Prawie Mojżesza, a w Pieśni Dawida odkrywamy jego zupełnie nowe, dojrzalsze oblicze. Dawid zdecydowanie miał swoje momenty, ale chyba jednak wolałam go w poprzednim tomie, gdy był dziki i nieobliczalny, posiadał tę iskrę szaleństwa czającą się pod płaszczykiem względnego spokoju.
Podczas gdy Prawo Mojżesza było dramatyczną, pełną niespodziewanych zwrotów akcji i gwałtownych emocji, fascynującą lekturą, Pieśń Dawida jest zdecydowanie subtelniejszą, cieplejszą i spokojniejszą powieścią. Trudno porównywać ze sobą te dwie części, ponieważ mają nie tylko zupełnie różną formę, ale także inny rytm oraz ogólny wydźwięk. Prawo Mojżesza było dysonansem, a Pieśń Dawida bardziej przypomina harmonijną odę. Ja osobiście przepadłam dla historii przedstawionej w pierwszym tomie, jednak powieść przedstawiająca losy Taga oraz Millie również może wiele nauczyć – choćby tego, że słowo wojownik ma wiele znaczeń, a największa walka to ta, którą trzeba stoczyć z samym sobą. Można z tej historii wiele wynieść, chociaż skupia się głównie na rozwoju delikatnej, romantycznej relacji. Może właśnie brak pogłębienia i rozwoju pozostałych wątków oraz zupełnie inny klimat powieści sprawił, że Pieśń Dawida nie zauroczyła mnie tak mocno tak poprzedni tom, ale epilog? Dosłownie mną wstrząsnął.
Podczas gdy Prawo Mojżesza było dramatyczną, pełną niespodziewanych zwrotów akcji i gwałtownych emocji, fascynującą lekturą, Pieśń Dawida jest zdecydowanie subtelniejszą, cieplejszą i spokojniejszą powieścią. Trudno porównywać ze sobą te dwie części, ponieważ mają nie tylko zupełnie różną formę, ale także inny rytm oraz ogólny wydźwięk. Prawo Mojżesza było dysonansem, a Pieśń Dawida bardziej przypomina harmonijną odę. Ja osobiście przepadłam dla historii przedstawionej w pierwszym tomie, jednak powieść przedstawiająca losy Taga oraz Millie również może wiele nauczyć – choćby tego, że słowo wojownik ma wiele znaczeń, a największa walka to ta, którą trzeba stoczyć z samym sobą. Można z tej historii wiele wynieść, chociaż skupia się głównie na rozwoju delikatnej, romantycznej relacji. Może właśnie brak pogłębienia i rozwoju pozostałych wątków oraz zupełnie inny klimat powieści sprawił, że Pieśń Dawida nie zauroczyła mnie tak mocno tak poprzedni tom, ale epilog? Dosłownie mną wstrząsnął.
★★★★★★☆☆☆☆
Duologia Prawo Mojżesza
Prawo Mojżesza // Pieśń Dawida
Za możliwość przeczytania Pieśni Dawida serdecznie dziękuję Wydawnictwu EditioRed (Helion)!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.