sobota, 23 lutego 2019

Przegląd filmowy #4

Od ostatniego przeglądu minęły ponad dwa miesiące, więc powracam do was dzisiaj z kolejną piątką filmów, jakie obejrzałam w tym czasie. Powiem wam, że z większości tych seansów jestem naprawdę zadowolona, a aż dwa z nich doprowadziły mnie do łez, tak bardzo wciągnęłam się w fabułę i byłam zaabsorbowana losami bohaterów, że kompletnie przejęły one władzę nad moimi emocjami. Koniecznie dajcie znać w komentarzach, jakie filny wywarły ostatnio na was największe wrażenie!



Eurotrip
(2004)

Opis: Scott, świeżo upieczony absolwent szkoły średniej, zaczyna prowadzić internetową korespondencję z Mieke, przyjacielem z Niemiec. Znajomy proponuje mu spotkanie, lecz przerażony męskim brzmieniem imienia Scott uznaje, że to kolejny internetowy świr, który poszukuje tanich podniet i blokuje dostęp do swojej skrzynki. Brat uświadamia jednak Scotta, że Mieke to damskie imię, a chłopak zdaje sobie sprawę, że jest w niej zakochany. Aby naprawić swój błąd i odzyskać kobietę swoich marzeń, razem z przyjaciółmi wybiera się w podróż po Europie, aby odnaleźć Mieke.

To jeden z najgłupszych filmów, jaki widziałam w życiu, komedia, która absolutnie nie wymaga myślenia, najlepiej również wyłączyć zdrowy rozsądek i poczucie dobrego smaku, inaczej Eurotrip na pewno wam się nie spodoba. Stąd pytanie, jak to się stało, że w ogóle dobrnęłam do końca tej produkcji. Przypomina to trochę sytuację, gdy patrzymy, jak wykoleja się pociąg, ale nie jesteśmy w stanie odwrócić wzroku. Fabuły tutaj praktycznie nie ma, humor jest bardzo prosty i w zasadzie wszystko kręci się wokół cycków, a absurd goni absurd, przy czym do wszystkich niedorzeczności Eurotripa scenarzyści podeszli zupełnie serio. Ogólnie w moim odczuciu ten film to porażka i nawet w ramach odmóżdżacza nie jestem w stanie wam go polecić.



Deadpool
(2016)

Opis: Były żołnierz sił specjalnych, Wade Wilson, zostaje poddanych niebezpiecznej, eksperymentalnej terapii, w wyniku której zyskuje nadludzką zdolność regeneracji, ale jednocześnie zaczyna przypominać monstrum. Przekonany, że w takim wydaniu jego narzeczona go nie pokocha, Wade w roli Deadpoola stara się odnaleźć mężczyznę odpowiedzialnego za zrujnowanie mu życia, by ten przywrócił mu jego wygląd. 

Jestem prawdopodobnie ostatnią osobą, która obejrzała Deadpoola i w sumie wciąż nie rozumiem jego fenomenu. Co prawda uwielbiam sarkastyczny, zjadliwy humor, wytykanie palcem absurdów kina superbohaterskiego przy jednoczesnym korzystaniu z nich i jako parodia popkultury świetnie się spisuje, choć ten brak umiaru w grotesce czy wulgarności momentami razi w oczy. Tak naprawdę czarny charakter jest bezbarwny, a mimo że mamy mocno zakreśloną fabułę, tak naprawdę mogłoby jej nie być, gdyż ginie ona zupełnie w natłoku autoironii oraz nadmiernej przemocy. Nie zrozumcie mnie źle, podoba mi się idea Deadpoola i mogłam się przy nim naprawdę nieźle pośmiać, jednak po tych wszystkich zachwytach spodziewałam się czegoś więcej i film nie kupił mnie na tyle, żebym chciała obejrzeć kolejną część, bo niczym nowym raczej mnie nie zaskoczy.



Coco
(2017)

Opis: Dwunastoletni Miguel marzy o karierze muzyka, ale musi utrzymywać swoją pasję w tajemnicy przed surowymi członkami rodziny, którzy już zaplanowali jego przyszłość – ma przejąć firmę obuwniczą, która jest prowadzona przez jego krewnych od kilku pokoleń. Rozdarty pomiędzy tradycjami a własnymi pragnieniami Miguel sprzeciwia się rodzinie, w wyniku czego zostaje zamieniony w ducha i trafia do zaświatów, gdzie musi zdobyć błogosławieństwo prababki nienawidzącej muzyków, aby mógł powrócić do świata żywych.

Coco to produkcja czerpiąca z bogatej kultury meksykańskiego Dnia Zmarłych, kiedy to czci się pozagrobowe życie zmarłych, ale także więzy rodzinne. Uwielbiam uczyć się o nowych kulturach, a tutaj wszystko zostało przedstawione w tak piękny, kolorowy sposób, że nie mogłam przestać się zachwycać. Co prawda momentami miałam wrażenie, że fabuła ma zbyt wolne tempo, jednak ogólnie Coco to piękna historia o sile rodziny i marzeniach, o ambicjach, ale także o konieczności zachowywania tradycji i ich wartości w życiu. Zachęca do bliższego zapoznania się z przodkami, a także przypomina, że w drodze na szczyt w pogoni za celami warto czasem się zatrzymać i spojrzeć wstecz. Coco to uczta dla oczu i uszu, bawi i wzrusza, a do tego uczy. Co prawda nie zaliczę jej do moich ulubionych filmów animowanych, jednak zdecydowanie warto ją obejrzeć.



Narodziny gwiazdy
(2018)

Opis: Ally za dnia pracuje jako kelnerka, a wieczorami śpiewa w klubie, marząc o karierze piosenkarki, która wydaje się poza jej zasięgiem z powodu mało atrakcyjnego wyglądu. Podczas jednego z występów poznaje Jacksona Maine'a, gwiazdę muzyki country, która prywatnie jest wrakiem człowieka. Traci słuch, jest uzależniony od alkoholu i narkotyków. Przypadkowe spotkanie zupełnie odmienia ich los, ale początkowe szczęście musi ustąpić przykrej rzeczywistości, w której przemysł rozrywkowy okazuje się być bezlitosny.

Zacznę od tego, że odkąd skończyłam oglądać Narodziny gwiazdy, mam obsesję na punkcie soundtracku do tego filmu. Bradley Cooper i Lady Gaga wykonali kawał naprawdę dobrej roboty, zarówno w kwestii warsztatu wokalnego, jak i gry aktorskiej, między nimi dosłownie iskrzyło i kupili mnie od pierwszej wspólnej sceny. Fabuła może nie jest specjalnie wyszukana czy oryginalna, momentami wydaje się zbyt przyspieszona, ale sposób, w jaki został nakręcony film, chwycił mnie za serce i sprawił, że w ogóle nie dostrzegałam upływu czasu, zafascynowana całą produkcją i zaangażowana w losy Ally oraz Jacksona. W tle przewija się przesłanie, że każdy ma talent, ale nieliczni mają światu coś do przekazania, a jednocześnie przedstawiona w filmie historia pokazuje, jak trudno zachować artystyczną niezależność w show-biznesie, jednak przede wszystkim to relacja pomiędzy głównymi bohaterami przykuwa uwagę i oczarowuje. Nie spodziewałam się, że Narodziny gwiazdy obudzi we mnie tak wielkie emocje, że to będzie dla mnie tak niesamowite przeżycie, które ostatecznie doprowadzi mnie do łez.



Wonder Woman
(2017)

Opis: Diana, córka Hippolity, królowej Amazonek, postanawia opuścić wyspę, na której się wychowywała, aby stawić czoła Aresowi, bogowi wojny, przekonana, że w ten sposób zakończy II wojnę światową, która zabrała ze sobą miliony niewinnych istnień.

Za ten film zabierałam się bardzo długo i żałuję, że obejrzałam go dopiero teraz! Jestem zachwycona Wonder Woman. Nie tylko silną, kobiecą bohaterką, która wie, o co chce walczyć, a jednocześnie jest przepełniona ciepłem i empatią, ale także konstrukcją fabuły, szokującymi zwrotami akcji (bo nie, tego rozwiązania kompletnie się nie spodziewałam) i fantastycznymi sekwencjami walki. Można byłoby się czepiać, że efekty specjalne nie powalają i stają się dość kiczowate w paru kluczowych momentach, ale dla mnie o wiele ważniejsza jest przedstawiona w Wonder Woman historia i rozwój bohaterów, którzy na przestrzeni tych ponad dwóch godzin wiele się od siebie nauczyli, a także przesłanie – o bezsensownym okrucieństwie wojny, o ludzkiej naturze, w której dobro ściera się ze złem, o niezależności kobiety, która pod względem odwagi czy waleczności może wielokrotnie przewyższać mężczyzn, a przy tym pozostać czarująca i łagodna. Uważam, że superbohaterskie schematy i elementy fantasy zostały cudownie wplecione w wydarzenia z II wojny światowej. Obawiałam się zgrzytów między tymi dwoma płaszczyznami, jednak ostatecznie film tylko na tym zyskał. Wonder Woman wciągnęła mnie już od pierwszych minut i trzymała na krawędzi fotela do samego końca. Sceny akcji zachwycają swoim rozmachem, zapewniając niezapomniane widowisko, nie da się nie kochać Gal Gadot w roli Diany, Chris Pine jako Steve Trevor również oczarowuje, a ja nie mogę się doczekać już kolejnego filmu o Wonder Woman. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia