wtorek, 10 maja 2016

Love, Rosie, czyli podstępny los płatający figle

Love, Rosie to książka, o której dowiedziałam się dzięki ekranizacji (z Samem Claflinem, no ba!). Moja cierpliwość została wystawiona na próbę, bo chciałam postąpić zgodnie z zasadą najpierw książka, potem film. Teraz w końcu mogę przedstawić Wam moje przemyślenia na temat Love, Rosie, a potem pędzę oglądać film, bo Sam Claflin.

Alex i Rosie przyjaźnili się od najmłodszych lat. Wspólnie zaplanowali przyszłość ona miała prowadzić hotel, on być lekarzem, który leczyłby gości z zatruć pokarmowych. Los postanowił jednak zabawić się ich kosztem. Alex przeprowadził się wraz z rodziną do Ameryki i dostał się na Harvard, a Rosie została w Irlandii i jeszcze jako nastolatka zaszła w ciążę. Czy w momencie, w którym oprócz dziesiątek tysięcy kilometrów dzielą ich także życiowe role, ich relacja ma szansę przetrwać? Czy wielka przyjaźń przerodziłaby się w coś innego, gdyby poszli inną drogą? Czy dostaną jeszcze jedną szansę, by przekonać się, czy chwila uskrzydlającego milczenia się powtórzy?

Początkowo bardzo nieufnie podchodziłam do formy epistolarnej, głównie z powodu moich wcześniejszych nieudanych doświadczeń, ale już po kilku stronach przestało mi to przeszkadzać i nie utrudniało odbioru wydarzeń, czego się obawiałam. Wręcz przeciwnie, dzięki wymienionym na przestrzeni kilkudziesięciu lat mailom, listom oraz rozmowom na czacie książkę czytało mi się błyskawicznie i zanim się obejrzałam, byłam już w połowie. I tutaj zaczęły się schody, bo o ile do tej pory nie przeszkadzało mi to ciągłe rozmijanie się bohaterów, o tyle na dwieście pięćdziesiątej stronie uświadomiłam sobie, że zostało mi jeszcze drugie tyle męczenia się z niefortunnymi zdarzeniami losu. Nawet nie wiecie, jak bardzo frustrująca była ta książka - to ciągłe czekanie, aż w końcu relacja głównych bohaterów ruszy w odpowiednim kierunku, ale autorka uparcie gmatwała ich sytuację i przez cały czas coś stało im na przeszkodzie. Nieodpowiednie miejsce, nieodpowiedni czas, nieodpowiednia decyzja... Chociaż wszystkie przedstawione przez Cecelię Ahern wydarzenia są prawdopodobnie, w pewnym momencie odniosłam wrażenie, że jest tego już po prostu za dużo. Oprócz przesady można autorce również zarzucić, że stawiane przez nią przeszkody na drodze Rosie i Alexa nie są nadzwyczajne, że to wszystko już było  nie zmienia to jednak faktu, że z lektury Love, Rosie czerpie się niewymuszoną przyjemność.

Chociaż liściki były dobrą odskocznią od tradycyjnej formy, a niektóre naprawdę mnie rozbawiły, czasami brakowało mi normalnej narracji, plastycznych opisów. Podobało mi się to, że autorka rozbudzała naszą wyobraźnię; sami musieliśmy się domyślić, co się działo podczas różnych, wymienianych w listach wydarzeń. Niektóre fragmenty były jednak nieco słabsze, kilkakrotnie przyłapałam się na tym, że zaczynałam błądzić myślami, ale mnie to nie zniechęciło, bo byłam bardzo ciekawa, jak autorka to rozwinie. Był to z pewnością bardzo mile spędzony czas, świetne wypełnienie wieczoru. Oczywiście nie obyło się bez zgrzytania zębami, bo bohaterowie potrafią być denerwujący, a ich wybory niezrozumiałe, czasami wprost szalone. Siedziałam i myślałam nie, ona im tego nie zrobi!, po czym kręciłam głową z niedowierzaniem, bo jednak Cecelia Ahern nie miała dla nich litości. Polubiłam zarówno Alexa, jak i Rosie, ale były też momenty, kiedy miałam ochotę nimi potrząsnąć, nakrzyczeć, powiedzieć, żeby się ogarnęli... Albo najzwyczajniej w świecie rzucić książką o ścianę. Serce mi krwawiło na myśl, jak wiele razy los ograbiał ich z szansy na szczęście, ile musieli się mijać, żeby w końcu być razem. 

Love, Rosie to książka o tym, że miłość czasami nie wystarcza - oprócz prawdziwego uczucia potrzebne jest także odpowiednie miejsce oraz czas, a także uśmiech losu i czasami na szczęście trzeba poczekać aż kilkadziesiąt lat. Jednak jest to powieść również o tym, że z każdego starcia można wyjść zwycięsko z podniesioną głową, że chociaż życie rzuca nam kłody pod nogi, należy zakasać rękawy i wziąć się do pracy, bo nasza przyszłość zależy od nas. To urokliwa, barwna, choć podszyta nostalgią, smutkiem i trudnymi chwilami historia o zwykłych ludziach z pozytywnym, pokrzepiającym przesłaniem.

6/10
P.S. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to zdjęcie. Okazało się, że Love, Rosie jest bardzo niefotogeniczna.

28 komentarzy:

  1. Bardzo lubię film i mam ochotę na książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam tę książkę, dostałam ją dwa lata temu na gwiazdkę i zarwałam całą noc, żeby ją przeczytać. Bardzo przeżyłam całą opisaną historię mimo początkowej niechęci do formy epistolarnej, ale ja również szybko się przyzwyczaiłam i bardzo miło ją wspominam. A co do filmu - mistrzostwo! Sam jak zwykle idealny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam tę książke, choć tak jak i Ty, momentami miałam ochotę potrząsnąć bohaterami.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wprost ubóstwiam książkę, jak i film :) Szkoda, że nie spodobała ci się aż tak bardzo, ale najważniejsze, że nie żałujesz lektury :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam tę książkę! Jest urocza i lekka, ale film trochę lepszy :))

    http://k-a-k-blogrecenzencki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Podobnie jak ty, początkowo nie byłam przekonana do formy epistolarnej, ale potem okazało się, że brak dialogów w tej książce kompletnie mi nie przeszkadza i chociaż bohaterowie strasznie długo się mijali to nie da się nie czytać tej książki z przyjemnością :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Gdy pierwszy raz otworzyłam tę książkę, byłam zaskoczona tym, że mam przed sobą jedną z przedstawicielek literatury epistolarnej. Było to moje pierwsze spotkanie z taką formą, ale nie powiem, żebym była niezadowolona. Bo zadowolona byłam i to po wielokroć. I jeszcze do tego cudowna treść, która totalnie mnie wciągnęła :D
    Pozdrawiam
    secretsofbooks.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Mnie bardzo wciągnęła ta historia. Uwielbiam prozę Ahern.

    OdpowiedzUsuń
  9. Książka całkiem całkiem. Niestety dla mnie film był o niebo lepszy, co jest dość dziwne.
    Dwiestronyksiazek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo mi się spodobała ta książka! Teraz muszę obejrzeć film. Mam nadzieję, że kolejne książki autorki również bardzo mi się spodobają.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Film średnio mi się podobał, acz lubię twórczość tej autorki i z wielką ciekawością zapoznam się z książką. Jestem ciekawa czy przypadnie mi do gustu bardziej niż ekranizacja.
    Pozdrawiam,
    Kochamy Książki

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo przyjemnie wspominam zarówno powieść, jak i film. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Uwielbiam tę książkę, ale czytałam ją już kilka lat temu i chciałabym do niej wrócić, bo jednak przez tę parę lat zaczęłam inaczej patrzeć na literaturę. Chciałabym ocenić ją jeszcze raz, być może zauważyłabym parę drobnych potknięć, jak Ty. ;) Filmu jeszcze nie oglądałam, bo nie ufam ekranizacjom. Raczej szybko tego nie zrobię.

    OdpowiedzUsuń
  14. Uwielbiam ją :D
    A urodziny 31 lutego rządzą w moim mózgu do dziś xD

    OdpowiedzUsuń
  15. Oglądałam film i tak mnie nudził, że na książkę raczej się nie zdecyduję :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Niemożliwe, ale chyba nie oglądałam. O czytaniu nie wspomnę, ale wpisuję na listę. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  17. Książka już zamówiona, teraz pozostaje mi tylko czekać na listonosza, a co do filmu - najpierw książka :) Kusi mnie od jakiegoś czasu ze względu na Lily Collins, której grę aktorską uwielbiam, no ale jednak nie chcę sobie zaspoilerować książki - film jakoś przeboleję :)

    Pozdrawiam cieplutko ^^
    ksiazki-bez-tajemnic.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  18. Moje odczucia były bardzo podobne. Książka dobra. Nie genialna, ale przyjemna w czytaniu. Mi też wydawało się, że miejscami ,,Love, Rosie" jest przegadana, a przeszkody ciągłe stawiane na drodze bohaterów mało prawdopodobne (chyba niewielu trafiło się aż tak pokręcone życie :D). Nic czego jeszcze nie było, nic odkrywczego, jednak lektura szybka, lekka i przyjemna :D
    Pozdrawiam cieplutko i zapraszam do mnie, bo u mnie również recenzja ,,Love, Rosie". :D

    Julka z julyinthebookland.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  19. Posiadam i czytałam, powiem szczerze, że nawet nie było tak źle. ;) Też byłam sceptycznie nastawiona do formy napisania książki, ale podobało mi się to . ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Sam Calfin? Nie znam. Finnick? - tak trzeba było od razu :D Historii tego typu nie lubię, więc nie chcę się męczyć przy książce, za to film z chęcią obejrzę - bo Finnick. xD

    OdpowiedzUsuń
  21. Ja się na niej zawiodłam totalnie. Oczekiwałam czegoś niesamowitego, a dostałam... taką komedię romantyczną w wersji książkowej. Mijali się i mijali całe życie jakby nie mogli po prostu POROZMAWIAĆ. I mnie też denerwowała ta ilość negatywnych zdarzeń w książce. Jak dla mne strasznie przekoloryzowane i bezpłciowe niestety :(

    Pozdrawiam, Insane z Przy gorącej herbacie

    OdpowiedzUsuń
  22. Uwielbiam tę książkę! Spędziłam z nią świetne chwile i może nawet kiedyś do niej wrócę. Film również bardzo mi się podobał ;)

    OdpowiedzUsuń
  23. Widzę, że jest to książka dla mnie.
    Epistolarna forma przyciąga mnie równie mocno jak Twoja recenzja :)
    Pozdrawiam!

    napolceiwsercu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  24. Z całą moją nieograniczoną miłością dla Sama, książka znacznie lepsza - cała relacja i mnogość problemów zostały w ekranizacji spłycone, skrócone i mocno przetworzone. Powieść poleciła mi mama i chociaż początkowo byłam zagubiona formą, szybko przywykłam i czerpałam z niej wielką przyjemność (zwłaszcza te miejsca dla wyobraźni, na które zwróciłaś uwagę, świetne posunięcie!). Jak dla mnie idealna książka na prezent lub jesienne popołudnie - czymś trzeba przełamać chandrę ;)
    Pozdrawiam!
    www.bookish-galaxy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  25. mnie książki również trochę rozczarowała,ale nie była zła.
    ciekawą ma formę!listy,maile.
    lubię takie epistolarne powieści 😊
    pozdrawiam!
    marcepanowerecenzje.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  26. Forma pisania tej książki jest taka jakaś inna, a mi nie przypadło to za bardzo do gustu. Ale film bardzo mi się podobał, może jeszcze kiedyś skończę tę książkę :)
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  27. Dość niska ocena, cała blogsfera zachwyca się tą książką jakby była ósmym cudem świata. Osobiście czytałam ją i powiem, że dostała dziewiątkę - naprawdę świetnie ją przyjęłam.
    Jednak teraz zastanawiam się głęboko i gdybym miała recenzować tę książkę jeszcze raz, na pewno nie dostałaby tak wysokiej oceny. Kilka ostatnich stron bardzo mi się dłużyło i nie potrafiłam się skupić na akcji. Cóż, niestety.
    Pozdrawiam gorąco,
    Isabelle West
    Z książkami przy kawie

    OdpowiedzUsuń
  28. Właśnie ja książki nie czytałam, szczerze powiedziawszy. Ale oglądałam film i byłam zakochana, więc może się skuszę.

    Serdecznie zapraszam na mój post o Zanim się pojawiłeś. Dopiero zaczynam i proszę o rady. https://want-cant-must.blogspot.com/2016/07/zanim-sie-pojawies.html?showComment=1467450658448#c7869430426512416545

    OdpowiedzUsuń

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia