środa, 16 sierpnia 2017

K-drama: Legend of the Blue Sea

Legend of the Blue Sea miało być dla mnie zwykłą odskocznią. Do tej pory oglądałam głównie dramy historyczne lub melodramaty/romanse, dlatego chciałam spróbować czegoś z wątkiem fantastycznym w ramach przerywnika, który miał mi zapewnić nieskomplikowaną rozrywkę. Przeczytałam też kilka średnio pochlebnych recenzji o Legend of the Blue Sea, dlatego nie nastawiałam się na wiele. Tymczasem ta drama dość szybko podbiła moje serce i wskoczyła do pierwszej trójki moich ulubionych koreańskich seriali, bo była absolutnie cudowna, zachwycająca, magiczna i porywająca! I cierpię, tak bardzo cierpię, że to już koniec.

Sim Cheong to syrena, która nie ma pojęcia o życiu na lądzie we współczesnych czasach. Przez przypadek zostaje złapana przez Heo Joon Jae, wyrachowanego oszusta i naciągacza, który widząc jej nieporadność, nie jest w stanie zostawić jej samej na pastwę losu. Żadne z nich nie wie jednak, że narodzili się na nowo z tymi samymi twarzami i prześladującym ich, nieszczęśliwym przeznaczeniem po tym, jak ich miłość miała swoje dramatyczne zakończenie za czasów Joseon. Jeżeli chcą zapobiec powtórnej tragedii, muszą przypomnieć sobie poprzednie życie i ustrzec się przed popełnieniem podobnych błędów.


Legend of the Blue Sea to bezwarunkowe guilty pleasure, ale ta historia zupełnie mnie w sobie rozkochała i gdy tylko pojawiła się finałowa scena, zaczęłam płakać, bo wiedziałam, że to koniec mojej przygody z piękną opowieścią o wiecznej miłości młodego mężczyzny i syreny, która wyszła dla niego na ląd, a naprawdę nie chciałam, by ta drama kiedykolwiek się skończyła. Tak się wciągnęłam, tak bardzo kibicowałam bohaterom, że co jakiś czas moja siostra czy mama zaglądały do mojego pokoju, żeby sprawdzić, dlaczego wydaję z siebie tak dziwne odgłosy ;) Nawet nie wiem, od czego miałabym zacząć, bo w tym serialu dzieje się tak wiele, że na początku trudno było to wszystko ogarnąć. Bo Legend of the Blue Sea to bałagan przez sporą ilość odcinków, nikt nie wie, co się dzieje, niektóre sceny są mocno naciągane i nielogiczne, pojawiają się jacyś dziwni ludzie, którzy wzięli się znikąd i nie wiadomo, po co oni w ogóle są, wątków jest tyle, że trudno się w nich wszystkich nie pogubić, ale zapewniam was, że kiedy w końcu wszystko się ze sobą ładnie połączy, opadnie wam szczęka ze zdziwienia. Ten chaos ma miejsce jakoś tak to dziesiątego odcinka, potem wszystko ładnie zaczęło ze sobą współgrać i naprawdę miałam ogromną frajdę z tych wszystkich wątków, bo przy Legend of the Blue Sea po prostu nie da się nudzić i każdy znajdzie coś dla siebie! Szczypta magii, ładnie rozwijający się, choć nie dominujący nad fabułą romans, mnóstwo humoru, akcji, do tego dochodzą intrygi i morderstwa, mocno rozbudowany wątek rodzinny, plus sceny historyczne z epoki Joseon... Każdy znajdzie coś dla siebie!

To ja, kiedy widzę koreańską dramę!
Rzadko się zdarza, żeby jakaś drama wciągnęła mnie już od początku, z reguły pierwsze dwa, trzy odcinki są dla mnie trudne i mocno przy nich marudzę, dopiero potem zaczynam się angażować w przedstawioną historię, tymczasem Legend of the Blue Sea ma cudowne dwa pierwsze odcinki, byłam nimi naprawdę zachwycona. Potem zaczyna się właśnie ten bałagan, bo pojawia się mnóstwo nowych wątków, które jeszcze się ze sobą nie łączą i trudno było mi się rozeznać w tym, kto jest kim, kto jest z kim spokrewniony i czego chce od naszych głównych bohaterów, ale tak jak mówiłam, później wszystko się wygładza, staje się spójne i logiczne, więc nawet jeśli na początku mnogość wątków będzie was przerażać, to uwierzcie mi na słowo, że potem drama tylko na tym skorzysta i będzue układać się naprawdę ładnie. Jestem zwłaszcza zakochana w idei ponownego narodzenia się i powiązania historii Sim Cheong oraz Heo Joon Jae w czasach obecnych z ich historią w przeszłości w czasach Joseon. Uwielbiam dramy historyczne, więc zobaczenie tego akcentu w Legend of the Blue Sea oczywiście zaliczam na ogromny plus, ale już sam sposób, w jaki połączyli wszystkich bohaterów z przeszłości i teraźniejszości był cudowny, wypadło to naprawdę zgrabnie i pasjonująco. Nie mogłam się doczekać kolejnych scen z odwołaniami do historii, do tej pory nie oglądałam dramy, w której motyw ponownych narodzin zostałby tak mocno wykorzystany, ale obecnie jestem zakochana w tej idei dzięki Legend of the Blue Sea. Początkowo nie byłam przekonana do kryminalnej strony serialu, bo odrobinę nużył mnie wątek złej macochy, lecz kiedy już się rozwinął, na jaw wyszła jej przeszłość i pewne powiązania, byłam naprawdę zadowolona z ostatecznego efektu.


Teraz muszę wspomnieć o bohaterach i o mój Boże, nie wiem, czy kiedykolwiek skończę o nich pisać, bo jestem pod ogromnym wrażeniem wszystkich postaci. Rzadko się zdarza, żebym w serialu tak bardzo polubiła tak wiele osób, ale w Legend of the Sea nie ma nikogo, kto nie wniósłby jakiejś wartości do tej dramy. A w tym wszystkim najważniejsze jest to, że każdy z bohaterów się rozwija, zmienia się, przechodzi transformację. Nie zawsze jest to od razu widoczne gołym okiem, jednak patrząc na postaci na samym początku, a potem na samym końcu, przemiany są wręcz uderzające i jestem przeszczęśliwa, że na przestrzeni dwudziestu odcinków aktorom udało się tak bardzo rozwinąć swoje kreacje, jednocześnie nie zatracając ich pierwotnego rysu. Sim Cheong, czyli nasza syrenka, po zejściu na ląd nie miała bladego pojęcia o funkcjonowaniu współczesnego świata, więc to ona była źródłem mnóstwa komicznych sytuacji w Legend of the Blue Sea. Była przy tym słodka, odrobinę głupiutka i naiwna. Z reguły takie bohaterki mnie irytują, lecz jej po prostu nie da się nie polubić, uwielbiam ją i wszystkie te zabawne nieporozumienia z nią w roli głównej. Mimo to Sim Cheong nie jest typową, zagubioną dziewczynką, od początku potrafiła walczyć o swoje i była niezwykle lojalna. Na przestrzeni kolejnych odcinków niezwykle się rozwija, dojrzewa, ale przy tym zachowuje swoją wiarę w dobro. Muszę tutaj pochwalić aktorkę grającą syrenę, czyli Jun Ji Hyun, od której nie mogłam oderwać oczu! Jest nie tylko piękna, ale też niezwykle utalentowana, nie sądzę, by znalazło się wiele kobiet zdolnych do udźwignięcia tej roli bez zbędnego przerysowania jej. Heo Joon Jae z kolei to oszust, który jest przy okazji mistrzem hipnozy. Wraz z Jo Nam Doo, który nauczył go fachu kanciarza oraz Tae Oh (kocham go!) będącym uzdolnionym hakerem kradnie pieniądze zarobione na czarno przez bogaczy. Na początku nie obchodzi go nic poza powiększaniem majątku i odnalezieniem matki, z którą został rozdzielony, gdy miał dziesięć lat, jest uzdolnionym kłamcą bez wyrzutów sumienia, ale pod wpływem Sim Cheong zaczyna się zmieniać, pragnie stać się lepszym człowiekiem dla jej dobra i zapewnić jej bezpieczeństwo.


Romans między Sim Cheong i Heo Joon Jae jest wspaniały. Chyba mogę się uznać za ekspertkę w dziedzinie wątków romantycznych w koreańskich dramach, tymczasem miłość w Legend of the Blue Sea nie przypomina żadnej, z jaką się do tej pory spotkałam w azjatyckich produkcjach. Scenarzyści nie czerpali z utartych schematów, by stworzyć tę relację, z czego jestem niezwykle zadowolona, bo związek Sim Cheong i Heo Joon Jae wypada niezwykle dojrzale, ale także słodko i ujmująco. Może na początku brakowało między nimi komunikacji, lecz z czasem zaczęli to nadrabiać i jestem zauroczona tym, jak bardzo się o siebie troszczyli, a przy tym potrafili świetnie się ze sobą bawić i naprawdę między nimi iskrzyło. Nie da się im nie kibicować, a przy ich wspólnych, słodkich scenach po prostu się rozpływałam. Chciałabym jeszcze wspomnieć o zaledwie ośmioletniej aktorce Shin Rin Ah, która zagrała młodą przyjaciółkę Sim Cheong, bo według mnie wykonała kawał dobrej roboty. W ogóle cała produkcja Legend of the Blue Sea stoi na bardzo wysokim poziomie, jakość jak na standardy koreańskie jest bardzo wysoka, serial w dodatku kręcono za granicą, więc możecie się spodziewać pięknych, nadmorskich krajobrazów, grafiki są niesamowite, w OST jestem zakochana, to bez wątpienia jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych, z jakimi się spotkałam w koreańskich serialach... Nawet gdybym chciała się do czegoś przyczepić to tego nie zrobię, bo Legend of the Blue Sea mnie kupiło i jestem tak bardzo zachwycona, że nie umiem tego nawet ubrać w słowa.


Rzadko kiedy jakaś koreańska drama jest w stanie mnie zaskoczyć, ale w Legend of the Blue Sea pojawiło się kilka tak niespodziewanych zwrotów akcji, że musiałam zbierać szczękę z podłogi. A emocje sięgają zenitu i nie będę kłamała, czasami musiałam zastopować odcinek i odejść od komputera, żeby choć trochę ochłonąć, bo napięcie jest ogromne! Nie potrafiłam też opanować śmiechu, bo ten serial to w dużej mierze świetna komedia, było również mnóstwo scen, w których po prostu się rozpływałam i robiło mi się cieplej na sercu. Legend of the Blue Sea kompletnie mnie sobą zauroczyło, tak że wciąż nie mogę przestać myśleć o moich ulubionych bohaterach. Nawet jeśli scenarzyści mogli darować sobie dwa ostatnie odcinki, które według mnie były niepotrzebne, to muszę powiedzieć, że każda minuta spędzona na oglądaniu Legend of the Blue Sea była czystą przyjemnością i gorąco polecam wam tę dramę, która niepostrzeżenie przeniknęła do mojego serca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia