Naprawdę nie wiem, od czego powinnam zacząć tę recenzję. Uratuj mnie jest tak absurdalną i pod wieloma względami słabą pozycją, że trudno mi ubrać w słowa moja uczucia tak, żeby tworzyły w miarę spójną, odpowiednio krytyczną opinię. Po prostu... nie, nie i jeszcze raz nie.
Normalne życie Mai skończyło się, gdy w wypadku samochodowym, w którym uczestniczyła, zginął jej ukochany starszy brat. Pogrążyła się w żałobie, odcinając od przyjaciół i zamykając na świat. Uznawana za szkolne dziwadło zanurzyła się w świecie muzyki oraz książek do momentu, w którym w jej rzeczywistość wkroczył z buciorami Kyler. Syn pisarki i znanego wykładowcy ekonomicznego od kilku lat przenosi się z miasta do miasta, nie zagrzewając nigdzie miejsca na dłużej. Jego jedyną szansą na uwolnienie się od toksycznego ojca i jego wygórowanych oczekiwań jest pójście na studia, na razie jego jedyną ucieczką pozostaje muzyka. W nowej szkole Kyler poznaje Maię. I postanawia się z nią zaprzyjaźnić. Ale czy dziewczyna, która odtrąca od siebie wszystkich, jest na to gotowa? Czy Kyler ma w sobie tyle siły, by nie odpuścić? I czy to na pewno przyjaźń?
Muszę wam się do czegoś przyznać. Jeszcze zanim zabrałam się za czytanie Uratuj mnie, obiecywałam sobie, że nie zjadę tej książki od góry na dół. Choćby nie wiem co, byłam zdeterminowana, by doszukać się jakiś pozytywów, ukrytych plusów, z zupełnie świeżą głową dać szansę powieści, która w niemal każdej recenzji dostaje manto. W tym szlachetnym postanowieniu wytrwałam do jakiejś setnej strony, co i tak uznaję za cud, patrząc na poziom tej powieści. Wybaczcie mi, ale ta historia była po prostu... żałosna. Nawet nie wiem, od czego zacząć, więc może wyjdziemy od podstaw, czyli od stylu pisania autorki. Niektórzy szóstoklasiści piszą bardziej złożone, pełniejsze zdania, a już na pewno lepiej radzą sobie z dialogami, które w Uratuj mnie nie tylko były sztuczne, ale z trudem mogę je dopasować do kategorii dialogów – były to bardziej kwestie, którymi przerzucali się bohaterowie, czasami zajmujące całe strony bez żadnego przerywnika. Wyłapałam także często powtarzające się zwroty, jakby autorka nie dysponowała wystarczająco szerokim zasobem słownictwa, a już szczytem wszystkiego było dla mnie, gdy znalazłam w książce dość znany, nieco przerobiony cytat z Gwiazd Naszych Wina Johna Greena. Kopiowanie jest czymś, czego nie zdzierżę, podobnie jak błędy logiczne znajdujące się w fabule. Akcja toczy się w USA i pod tym względem raczej nie mogę niczego zarzucić Annie Bellon; pod tym względem wspaniale się przygotowała, oddając klimat Pittsburgha i realistycznie przedstawiając amerykańską rzeczywistość, jednak kilka sytuacji było tak wymuszonych i absurdalnych, że mogłam tylko łapać się za głowę.
Jeżeli szukacie w Uratuj mnie przebłysku świeżości, również trafiliście pod zły adres. Schemat na schemacie, szablon goni szablon. Jeszcze gdyby autorka wniosła coś od siebie w fabułę, byłabym w stanie to przełknąć, ale to po prostu nieustanny ciąg zdarzeń znany nam z innych książek oraz filmów. Ona skrzywdzona i niedostępna, zamknęła się na cały świat, żyje ze strasznym poczuciem winy, on buntownik, który stara się wrócić na ścieżkę dobra, sprzeciwiający się systemowi i uparty, zrobi wszystko, by zyskać dziewczynę, która wpadła mu w oko. Do tego dochodzi typowe liceum, przemykająca w tle piersiata, wytapetowana blondyna a.k.a zdzirowata królowa szkoły, nowy uczeń od razu zdobywający paczkę przyjaciół i ogłoszona dziwadłem główna bohaterka. Wszystko kręci się wokół rozwijającej się miłości między Kylerem a Maią, która przebiega według znanego schematu: przyjaźnią się, kochają się, ona go odpycha, on próbuje wydobyć ją ze skorupy, kłócą się, godzą, przeżywają dramat, ale dalej się kochają. Wiecie, co jest w tym najgorsze? Że Uratuj mnie czyta się mechanicznie. Nie wymagam zaskakiwania czytelnika na każdym kroku, nie potrzebuję nawet zupełnie nieszablonowej historii w wypadku NA. Szukam jednak emocji, a ta powieść nie dostarcza żadnych. Jakby zupełnie nic w niej nie było.
Na razie musieliście słuchać głownie mojego narzekania, więc pewnie nie spodziewacie się, że udało mi się znaleźć w Uratuj mnie kilka pozytywów, ale nie wszystko było aż tak złe, jak na to wygląda! Bardzo podoba mi się pomysł założenia przez bohaterów zespołu. Ich nazwa jest chwytliwa i ma głębsze przesłanie, podobnie jak teksty piosenek, które znajdziemy w książce. Byłam zauroczona tworzoną przez nich muzyką i to, jak świetnie się dogadywali jako zespół. Niestety, wątek The Last Regret został zepchnięty na dalszy plan i oprócz kilku drobnych scen nie uświadczymy go w powieści, co według mnie jest ogromną szkodą dla Uratuj mnie. Oczywiście zdarzały się już New Adult z muzyką w tle, ale nie pamiętam żadnego, w którym na początku zostałby uformowany muzyczny zespół z czynnym udziałem dwójki głównych bohaterów, a te przebłyski, które otrzymaliśmy, były naprawdę obiecujące. Również rozwój relacji Mai oraz Kylera zaliczam do tych udanych. Najpierw połączyła ich przyjaźń, wielokrotnie podkreślano, że nie wierzą w miłość od pierwszego wejrzenia, zakochiwali się w sobie ostrożnie i powoli. Trochę irytujący był fakt, że Anna Bellon nie dała nam żadnych wskazówek, żadnych sygnałów, że w pewnym momencie zaczęło ich łączyć coś głębszego – przyjaźnili się, aż tu nagle BUM, całujemy się. Również niektóre ich kłótnie były strasznie nienaturalne, dosłownie brały się z niczego, jakby autorka na siłę chciała dodać dramatyzmu ich relacji, ale ogólnie zaliczam wątek romansowy na mały plusik. Zwłaszcza że pod koniec przeistoczyła się w głębszą, dojrzalszą więź, gdy Kyler wspierał Maię w jej walce.
Nie będę tego przed wami ukrywać – bardzo się męczyłam podczas czytania Uratuj mnie. Chciałam dać tej powieści szansę, ale srogo się zawiodłam. Książka Anny Bellon daje mi jednak nadzieję, że kiedyś wydawnictwa wydadzą więcej opowiadań pochodzących z sieci, choć lepszych pod względem stylu i fabuły.
Jeżeli szukacie w Uratuj mnie przebłysku świeżości, również trafiliście pod zły adres. Schemat na schemacie, szablon goni szablon. Jeszcze gdyby autorka wniosła coś od siebie w fabułę, byłabym w stanie to przełknąć, ale to po prostu nieustanny ciąg zdarzeń znany nam z innych książek oraz filmów. Ona skrzywdzona i niedostępna, zamknęła się na cały świat, żyje ze strasznym poczuciem winy, on buntownik, który stara się wrócić na ścieżkę dobra, sprzeciwiający się systemowi i uparty, zrobi wszystko, by zyskać dziewczynę, która wpadła mu w oko. Do tego dochodzi typowe liceum, przemykająca w tle piersiata, wytapetowana blondyna a.k.a zdzirowata królowa szkoły, nowy uczeń od razu zdobywający paczkę przyjaciół i ogłoszona dziwadłem główna bohaterka. Wszystko kręci się wokół rozwijającej się miłości między Kylerem a Maią, która przebiega według znanego schematu: przyjaźnią się, kochają się, ona go odpycha, on próbuje wydobyć ją ze skorupy, kłócą się, godzą, przeżywają dramat, ale dalej się kochają. Wiecie, co jest w tym najgorsze? Że Uratuj mnie czyta się mechanicznie. Nie wymagam zaskakiwania czytelnika na każdym kroku, nie potrzebuję nawet zupełnie nieszablonowej historii w wypadku NA. Szukam jednak emocji, a ta powieść nie dostarcza żadnych. Jakby zupełnie nic w niej nie było.
Na razie musieliście słuchać głownie mojego narzekania, więc pewnie nie spodziewacie się, że udało mi się znaleźć w Uratuj mnie kilka pozytywów, ale nie wszystko było aż tak złe, jak na to wygląda! Bardzo podoba mi się pomysł założenia przez bohaterów zespołu. Ich nazwa jest chwytliwa i ma głębsze przesłanie, podobnie jak teksty piosenek, które znajdziemy w książce. Byłam zauroczona tworzoną przez nich muzyką i to, jak świetnie się dogadywali jako zespół. Niestety, wątek The Last Regret został zepchnięty na dalszy plan i oprócz kilku drobnych scen nie uświadczymy go w powieści, co według mnie jest ogromną szkodą dla Uratuj mnie. Oczywiście zdarzały się już New Adult z muzyką w tle, ale nie pamiętam żadnego, w którym na początku zostałby uformowany muzyczny zespół z czynnym udziałem dwójki głównych bohaterów, a te przebłyski, które otrzymaliśmy, były naprawdę obiecujące. Również rozwój relacji Mai oraz Kylera zaliczam do tych udanych. Najpierw połączyła ich przyjaźń, wielokrotnie podkreślano, że nie wierzą w miłość od pierwszego wejrzenia, zakochiwali się w sobie ostrożnie i powoli. Trochę irytujący był fakt, że Anna Bellon nie dała nam żadnych wskazówek, żadnych sygnałów, że w pewnym momencie zaczęło ich łączyć coś głębszego – przyjaźnili się, aż tu nagle BUM, całujemy się. Również niektóre ich kłótnie były strasznie nienaturalne, dosłownie brały się z niczego, jakby autorka na siłę chciała dodać dramatyzmu ich relacji, ale ogólnie zaliczam wątek romansowy na mały plusik. Zwłaszcza że pod koniec przeistoczyła się w głębszą, dojrzalszą więź, gdy Kyler wspierał Maię w jej walce.
Nie będę tego przed wami ukrywać – bardzo się męczyłam podczas czytania Uratuj mnie. Chciałam dać tej powieści szansę, ale srogo się zawiodłam. Książka Anny Bellon daje mi jednak nadzieję, że kiedyś wydawnictwa wydadzą więcej opowiadań pochodzących z sieci, choć lepszych pod względem stylu i fabuły.
★★★☆☆☆☆☆☆☆
Cykl The Last Regret:
Uratuj mnie // ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.