sobota, 28 października 2017

Wieczna prawda, czyli Mission Impossible w Podziemiu

Podwieczność to jedna z tych trylogii, która jest przejawem mojego masochizmu. Elementy, które mi się w niej podobają, można policzyć na palcach jednej ręki, podczas gdy lista wad ciągnie się w nieskończoność. Mimo to uparłam się, że dokończę tę serię i oto przybywam z recenzją ostatniego tomu, Wiecznej prawdy. Czy autorka po raz kolejny mnie zawiodła, czy może w końcu udało jej się czymś mnie zaciekawić?

Teraz, kiedy Nikki uratowała Jacka, jedyne czego chce, to być z nim i ukończyć szkołę. Lecz Cole podstępem nakłonił Nikki, by się nim pożywiła, przez co sama rozpoczęła proces przemiany w Wiecznie żywą... co oznacza, że sama niedługo musi pożywić się Dawcą… albo umrze. Ogarnięta strachem o własne przetrwanie, Nikki i Jack podejmują rozpaczliwą próbę odwrócenia tego procesu za pomocą wszelkich możliwych środków. Nawet Cole, z którym na każdym kroku oczekiwali walki, stał się ich nieoczekiwanym sojusznikiem. Lecz jak długo może to trwać? Żeby przeżyć, Nikki potrzebuje żywić się Cole’em, Cole potrzebuje Nikki, by przejąć tron Podwieczności, a Jack potrzebuje Nikki, która jest dla niego wszystkim… Razem muszą powrócić do Podziemia, by zmienić przeznaczenie Nikki i ponownie uczynić ją śmiertelną. Lecz nie tylko Cole ma plan wobec Nikki: Królowa nie zapomniała o jej zdradzie i pragnie ją zabić. Czy Nikki będzie zmuszona spędzić wieczność w Podziemiu, czy ma w sobie to, czego potrzeba, by raz na zawsze zniszczyć Podwieczność?
Opis z LubimyCzytać

Wieczna prawda to dla mnie ogromnie pozytywne zaskoczenie, zwłaszcza gdy popatrzę na niezbyt pochlebne recenzje dwóch poprzednich tomów, w których doszukanie się jakichkolwiek zalet było ogromną sztuką. Nie wiem, czy po dwóch częściach przyzwyczaiłam się już do absurdalnych pomysłów autorki i przestały we mnie wywoływać taki niesmak, czy po prostu ostatni tom był bardziej stonowany niż poprzednie, ale jedno jest pewne – Wieczną prawdę czytało mi się najprzyjemniej. Ba!, nawet całkiem dobrze się przy niej bawiłam, nie zmordowała mnie i po przeczytaniu nie mam wrażenia, jakbym zmarnowała kilka godzin mojego życia na beznadziejną lekturę, jak to miało miejsce w przypadku Podwieczności oraz Wiecznej Więzi. Do najlepszych trylogii młodzieżowych na pewno tej serii nie zaliczę, jednak Wieczna prawda rzutem na taśmę ocaliła Brodi Ashton przed okryciem hańbą w moich oczach, a całą Podwieczność przed kompletną klęską.

Wydaje mi się, że przede wszystkim akcja w tej powieści została o wiele lepiej rozłożona niż wcześniej. W dwóch poprzednich częściach przez baaardzo długi okres czasu kompletnie nic się nie działo, a potem pod koniec następowało nagromadzenie ogromnej ilości wydarzeń mających jakoś domknąć historię. W Wiecznej prawdzie akcja była bardziej płynna, jeden wątek logicznie przechodził w drugi, nie było tutaj długich okresów stagnacji, podczas których odczuwałabym znużenie, wszystko w miarę ładnie się układało. Momentami nawet odczuwałam napięcie związane z niebezpiecznymi planami Nikki oraz Jacka! Co prawda mam zastrzeżenia do finału, bo według mnie Brodi Ashton stanowczo zbyt mocno ułatwiła swoim postaciom zadanie, idąc na skróty i nie stawiając na ich drodze właściwie żadnych przeszkód, coś, co wydawało się być niemożliwe oraz awykonalne, okazało się być dziecinną igraszką i strasznie mnie to zirytowało, bo mimo mojej niechęci do Podwieczności wydaje mi się, że autorkę stać na więcej i mogła przygotować coś bardziej... epickiego? Szkoda też, że zupełnie odeszła od nawiązań do mitologii, bo to był jeden z mocniejszych punktów fabuły.

Od pierwszego tomu nie polubiłam się z Nikki i... nie, nic się nie zmieniło. Co prawda pokazała swoje inne oblicze w Wiecznej prawdzie – ale ta nowa twarz okazała się być twarzą nieczułej intrygantki, manipulatorki, która wykorzystuje naiwność i ufność drugiego człowieka do własnych celów. To już chyba wolałam ją w wersji rozpuszczonej, głupiutkiej pięciolatki... Gdzieś w tle przewija się też Jack, lecz nie ma on własnego charakteru, jego rola polega na byciu pomagierem i wyznawaniu Nikki co pięć minut swojej ogromnej, nieskończonej miłości z przerwami na agresywne napady zazdrości. Najbardziej jednak ubolewam nad zmianą, która zaszła w Cole'u. Cole, mój cudowny Cole, co oni ci zrobili?! To była jedyna postać w całej trylogii, która miała w sobie jakąś iskrę, nie była jednowymiarowa i mdła, tymczasem w Wiecznej prawdzie Brodi Ashton kompletnie pozbawiła Cole'a jego charakteru, robiąc z niego sierotkę Marysię, co strasznie mnie boli, bo gdyby nie on, moja przygoda z Podwiecznością pewnie zakończyłaby się w połowie pierwszej części. 

Moja podróż z tą trylogią była długa i wyboista. Wieczna prawda nieco zrekompensowała mi męczarnie, jakie przeżyłam z poprzednimi tomami, bo okazała się być całkiem zgrabnym, interesującym zakończeniem. Cieszę się, że w końcu mam tę serię za sobą i planuję o niej jak najszybciej zapomnieć. Wiem, że ma wielu fanów, ale według mnie istnieje o wiele więcej lepszych powieści z gatunku paranormal romance, a przynajmniej bardziej wciągających i napisanych z większym rozmachem. Ciężko było mi przebrnąć przez Podwieczność, chyba jeszcze ciężej przez Wieczną Więź, więc absolutnie nie polecam wam tej trylogii, mimo że trzecia część wypadła nieźle. W mojej ocenie po prostu nie warto zabierać się za tę serię.


Trylogia Podwieczność:
Podwieczność // Wieczna więź // Wieczna prawda

Za możliwość przeczytania Wiecznej więzi serdecznie dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia