sobota, 9 marca 2019

TOP 10: Książkowe pet peeves

Są takie rzeczy, które nas w książkach po prostu drażnią. Nieważne, czy dotyczą one fabuły, budowy świata czy strony technicznej, wydawniczej, bez trudu możemy znaleźć drobne, potencjalnie mało znaczące rzeczy, które jednak w nas wywołują prawdziwą iskrę zapalną, doprowadzając do irytacji. Nie ukrywam, że sama mam całe mnóstwo książkowych pet peeves i uwielbiam o nich dyskutować, dlatego dzisiaj postanowiłam podzielić się z wami listą motywów, które najbardziej denerwują mnie jako czytelnika. 


Zmiana szaty graficznej w środku wydawanej serii

To absolutnie największe pet peeve, jakie posiadam i o ile dla niektórych to nie musi mieć tak dużego znaczenia (moja siostra ciągle się ze mnie śmieje, kiedy wściekam się z powodu zmiany okładki czy niepasującego do reszty serii grzbietu), ja po prostu nie znoszę tego uczucia, kiedy w połowie serii nagle dostaję zupełnie odstającą od reszty części książkę. DLACZEGO?! Dlaczego w trakcie wydawania cyklu komuś nagle przychodzi do głowy myśl hej, zmieńmy styl okładki, czcionkę, ilustrację albo najlepiej cały format! Rozumiem, że wydawnictwom zależy na jak najpiękniejszej oprawie, aby przyciągnąć czytelników, jednak jeśli już wydajecie serię w danej estetyce, to trzymajcie się jej do końca! Inaczej później patrzę na półki i moje serce krwawi za każdym razem, kiedy widzę niepasujący do reszty kolekcji grzbiet. Nie chcę nawet wspominać o nagłych zmianach książek w miękkich oprawach na twarde albo modyfikacja wysokości egzemplarza w połowie serii! PO PROSTU NAM TEGO NIE RÓBCIE.


Naklejki na okładkach

Największe zło. Mam wrażenie, że naklejki na okładkach wymyślił sam diabeł, który w dodatku szepcze ludziom do ucha, żeby przyklejali je w najważniejszym miejscu – albo zasłaniają połowę opisu, albo znajdują się w wyjątkowo niefortunnej części okładki, a każde ściągnięcie takiej naklejki nieuchronnie wiąże się z tym, że zostanie po niej ślad na okładce. Może niekoniecznie uszkodzenie (chociaż to też mi się zdarzyło...), ale choćby resztki kleju. Niezależnie od tego, usuwanie naklejek zawsze wiąże się z ogromnym stresem, a pozostawienie ich na miejscu szpeci piękne okładki...


Złamane grzbiety

Ach, dostaję dreszczy na samą myśl o złamanych grzbietach. Naprawdę uważam, żeby nie zrobić tego swoim książkom, ale to łączy się z tym, że nie mogę zbyt szeroko otwierać książek. Często zdarzają się jednak tak wykonane egzemplarze, że nieważne, jak bardzo będziesz się starać, nie uda ci się uniknąć zagnieceń na grzbietach! Wiem, że wiele osób uważa, iż stare książki ze złamanymi grzbietami mają swoją duszę, ale ja nie potrafię znieść tego widoku, który sprawia, że dosłownie mam ciarki.


Błędy w redakcji

Oczekuję, że książka będzie produktem idealnym. Wydaję w końcu swoje pieniądze i nie chcę mieć w swoich rękach feralnego egzemplarza. To prawda, że jesteśmy tylko ludźmi i błędy się zdarzają, lecz książka przechodzi przez naprawdę wiele dłoni, zanim zostanie oddana do druku. Literówki, błędy ortograficzne czy składniowe, fatalna odmiana niektórych imion czy nazw potrafią wybić z rytmu czytania, a ja czasami łapię się za głowę i zastanawiam się, jak ktoś mógł pozwolić, by książka z takimi błędami trafiła do druku. Jeżeli zdarza się to raz na przestrzeni całej powieści to jestem w stanie na to przymknąć oko, ale kiedy takie kwiatki nagminnie się powtarzają, łatwo wpaść w irytację.


Różnice w wysokości książek

Uwielbiam patrzeć na tęczowe półki, ale kiedy ja zastosowałam ustawienie książek kolorami na swoich półkach, musiałam je zmienić dość szybko. Częściowo rozdzielenie serii miało w tym swój udział, ale głównie różnica w wysokości grzbietów doprowadzała mnie do szału. Po prostu nie jestem w stanie tego przełknąć, chyba odzywa się moja wewnętrzna pedantka ;) Tęczowa biblioteczka bez wątpienia wygląda pięknie, ale nie jestem w stanie zdobyć się na poświęcenie, jakim są straszne różnice w wysokości grzbietów. Swoją drogą, czy ktoś potrafi mi wytłumaczyć, dlaczego format powieści każdego wydawnictwa jest inny, różni się nie tylko wysokość, ale także szerokość? Czasami to naprawdę utrudnia ładne ustawienie powieści na półkach.


Niekonsekwencja

Jeżeli czytacie mojego bloga od dłuższego czasu, mogliście się już przekonać w moich recenzjach, jak bardzo nie znoszę niekonsekwencji. Dotyczy to wszystkiego – zaczynając na budowie świata i jego zasadach, na zachowaniu bohaterów kończąc. Po prostu nie jestem w stanie znieść, kiedy postać myśli jedno, a dwie strony później robi coś zupełnie innego albo kiedy autor opisuje reguły rządzące danym światem, a za chwilę zupełnie zmienia zdanie i wprowadza coś skrajnie przeciwnego. Brak konsekwencji w poprowadzeniu bohaterów równa się braku wiarygodności i czystej hipokryzji, co zawsze podnosi mi ciśnienie.


Brak komunikacji

O rany, jak mnie to drażni! Ten schemat powtarza się zarówno w książkach, jak i serialach czy filmach, jest to najczęściej stosowany, banalny wręcz chwyt, który nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Wielokrotnie mam ochotę potrząsnąć bohaterami i zapytać ich, dlaczego ze sobą po prostu nie porozmawiają?! Ile ja bym dała, żeby wreszcie przeczytać powieść, w której bohaterowie potrafią się ze sobą komunikować i wspólnie stawiają czoła światu, zamiast zatajać przed sobą różne problemy, co nieuchronnie prowadzi do katastrofy i niepotrzebnie rozdmuchanych dramatów! A wystarczyłoby być tylko szczerym w stosunku do siebie!


Szlachetny idiotyzm

Ten motyw również nagminnie występuje w powieściach i produkcjach filmowych. Główny bohater po prostu musi zrobić z siebie męczennika! Ile razy natykaliście się już na schemat kocham ją, ale dla jej własnego dobra muszę ją zostawić i się poświęcić? Po prostu doprowadza mnie to do szału, kiedy po raz kolejny postać uznaje, że wie, co jest najlepsze dla tej drugiej i odrzuca wspólne szczęście, żeby cierpieć w samotności, bo wydaje mu się, że tak będzie lepiej! Chciałabym, żeby chociaż raz bohaterowie współpracowali ze sobą, nie przejmując się przeciwnościami i zamiast się poświęcać, wspólnie szukaliby rozwiązań. Czy ja naprawdę wymagam tak wiele? Szlachetny idiota to motyw, który za każdym razem wyprowadza mnie z równowagi, bo to jest takie oczywiste, że kiedy tylko główny bohater się poświęci, wszystko posypie się jeszcze bardziej i dojdzie do tragedii! A wystarczyło porozmawiać. Patrz punkt wyżej.


Otwarte zakończenia

Osobiście nie jestem fanką otwartych zakończeń. Jedno na dziesięć jest naprawdę dobre i wtedy jestem w stanie je zaakceptować, ale przez większość czasu zamykam powieść wściekła, powtarzając sobie, że książka nie powinna była się kończyć W TAKIM MIEJSCU! Otwarte zakończenia zostawiają mnie z mnóstwem wątpliwości, a najgorzej jest, kiedy mam poczucie zmarnowanego czasu na lekturę, bo ostatecznie nie dostaję satysfakcjonujących odpowiedzi.


Zbyt wiele perspektyw

Co prawda w ostatnim czasie staram się przekonać do większej liczby narratorów (to wszystko zasługa Leigh Bardugo i jej Szóstki Wron, która pokazała mi, że jestem w stanie równie mocno pokochać wszystkich), ale wciąż do powieści z licznymi perspektywami podchodzę jak pies do jeża. O ile całkiem dobrze znoszę dwóch-trzech narratorów, o tyle większa liczba często wzbudza we mnie ogromną niechęć i sprawia, że nie sięgam po książkę albo strasznie się z nią męczę. Podobnie mam ze zmianami perspektyw, kiedy pierwsza część serii była opowiedziana przez jednego bohatera, a w drugiej już zupełnie inna postać prowadzi nas przez historię (tutaj remedium okazało się Illuminae). Wiem, że wielu czytelników nie ma z tym problemu, lecz mnie strasznie to drażni i w przeszłości starałam się unikać podobnych powieści, ale teraz próbuję dawać im szanse.



To teraz pora na Was – wyrzućcie z siebie całą frustrację i napiszcie mi w komentarzach, jakie rzeczy najbardziej Was drażnią w książkach! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia