środa, 23 stycznia 2019

Luonto, czyli wołanie Matki Natury o pomoc

Melissa Darwood to nazwisko, które wielokrotnie obiło mi się o uszy w naszej rodzimej blogosferze, jednak po prostu nie miałam okazji po nią sięgnąć i autorka już miała stać się moim drugim Remigiuszem Mrozem (czyli ciągle obiecuję sobie, że przeczytam, ale ostatecznie nic z tego nigdy nie wychodzi), kiedy wreszcie Luonto wpadło mi w ręce. Nawet nie wiedziałam, o czym jest ta powieść, po prostu kupiłam i liczyłam na to, że przeżyję z nią wspaniałą przygodę. 

Chloris to nastolatka, której brakuje rodzinnej miłości. Żyje z jednej strony pod kloszem, jest bowiem uczulona na wiele produktów, a z drugiej prowadzi toksyczny tryb życia, imprezując i sięgając po używki. Dziewczyna zostaje wysłana na wieś do ciotki, gdzie w trakcie niespodziewanego trzęsienia ziemi spotyka Gratusa. Nieznajomy ratuje ją z opresji i okazuje się, że jest Homanilem, czyli pół-człowiekiem, pół-zwierzęciem. Chłopak, wbrew regułom, sprowadza Chloris do Luonto, czyli miejsca, w którym żyją podobne mu stworzenia. Luonto to swego rodzaju arka Noego, gdzie Homanilowie sprowadzają gatunki zwierząt, pragnąc uratować je przed apokalipsą, którą planuje rozpętać Matka Natura. Dlaczego jednak kazała ona sprowadzić Gratusowi do osady ludzką dziewczynę? Jak Chloris wpłynie na życie mieszkańców Luonto?

Od dawna żadna historia nie wywołała u mnie tak mieszanych odczuć. Z jednej strony jest to powieść, która wciągnęła mnie niemal od pierwszej strony i nie byłam w stanie odłożyć jej na bok, Luonto czytało mi się niezwykle szybko i przyjemnie, z drugiej mam wrażenie, jakby pewne aspekty były przekombinowane i nie współgrały z całością, a intryga była tak oderwana od rzeczywistości, pozbawiona sensu i spójności, że sama nie mogłam uwierzyć w to, co czytam. W sumie mogę niejako podzielić moje wrażenia na pół – jestem zachwycona pierwszą połową książki, która naprawdę mile mnie zaskoczyła i jest to ta część, która skupia się na elemencie fantasy, natomiast druga połowa, po pewnym ogromnym zwrocie akcji, to totalna abstrakcja, która z każdą stroną stawała się coraz gorsza. Nie mogę wam dokładnie powiedzieć, skąd biorą się moje odczucia, ponieważ byłby to straszny spojler, a nie chcę wam psuć niespodzianki, bo autorka zrobiła coś naprawdę szalonego, wywracając niemalże całą historię do góry nogami, ale choć był to niezwykle interesujący zabieg, to nie do końca podoba mi się kierunek, w jakim podążyła od tego momentu cała fabuła.

Luonto skupia się na ukazaniu problemów współczesnego świata, które przez większość populacji są lekceważone, bo to nas nie dotyczy, to problem przyszłych generacji. Historia ta w dużej mierze opiera się na zagadnieniach związanych z ekologią oraz ochroną środowiska, opowiadając o największych zbrodniach ludzkości przeciwko naszej planecie i nawołując do prowadzenia życia w zgodzie z naturą. Podobna tematyka bardzo rzadko jest wplatana w fabułę powieści młodzieżowych, przynajmniej ja do tej pory się z tym nie spotkałam, więc zdecydowanie jest to ciekawy zabieg, na który warto zwrócić uwagę. Oprócz zagadnień związanych z przyrodą, dostajemy także szersze spojrzenie na współczesne uzależnienie człowieka od technologii i przemysłu. Uważam, że to bardzo ważne tematy, o których powinniśmy rozmawiać, lecz według mnie Luonto pokazuje trochę zbyt ekstremalne podejście, dla mnie to była trochę za duża skrajność, bo nie wszystkie zdobycze nauki prowadzą do totalnej zagłady świata, lecz bardzo doceniam nie tylko poruszenie tego problemu, ale także sposób, w jaki autorka wprowadziła go do fabuły, wykorzystując elementy fantastyki. Melissa Darwood od podstaw wykreowała cudowny świat i aż żałuję, że nie mieliśmy okazji dłużej w nim pobyć, bo chętnie poznałabym więcej ciekawostek dotyczących życia Homanilów, właśnie te aspekty całej fabuły najbardziej mnie interesowały.

Wydaje mi się, że Luonto to taka książka, którą można albo pokochać, albo znienawidzić. Jako miks gatunków wypada naprawdę intrygująco, zabiegi zastosowane przez autorkę są odważne i zaskakujące dla czytelników, ale coś mi tutaj po prostu nie gra. Głównym bohaterom brakowało charakteru i łatwo zleją się z morzem podobnych postaci, o których szybko zapominam. Chociaż początek był cudowny, mocny i wciągający, z każdą kolejną stroną chciałam więcej to koło dwusetnej strony wszystko nagle straciło sens, a im dalej brnęłam, tym bardziej zagmatwana i pozbawiona sensu jest książka. Jeszcze chociaż gdyby została osadzona w USA, tymczasem cała akcja ma miejsce w Polsce, co dodatkowo ograbiło Luonto ze szczątków wiarygodności. Tak naprawdę nie jestem w stanie ani polecić, ani odradzić wam tej powieści, musicie sami zdecydować, czy jesteście gotowi po nią sięgnąć i narazić się na rozczarowanie, choć może akurat wam ten szokujący zabieg przypadnie do gustu. Ja na pewno po tej próbce umiejętności Melissy Darwood będę chciała dać szansę innym jej powieściom, bo widzę po Luonto naprawdę ogromny potencjał i ciekawe pomysły autorki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia