sobota, 6 października 2018

Pasażerka, czyli podróż przez dawne epoki i egzotyczne miejsca

O Pasażerce było swego czasu bardzo głośno, zwłaszcza na zagranicznym booktubie, a ponieważ zawsze ostatnia zabieram się za popularne książki, dopiero niedawno poczułam chęć zapoznania się z tą historią. Miałam już do czynienia z Alexandrą Bracken przy okazji Mrocznych umysłów i uważam, że ta trylogia była całkiem dobra, dlatego do najnowszej duologii tej autorki podeszłam ze znacznymi oczekiwaniami. Czy udało jej się wywrzeć na mnie równie pozytywne wrażenie co przy pierwszym spotkaniu?

Współczesna nastolatka i XVIII-wieczny pirat w szalonym wyścigu z czasem przez kontynenty i epoki.
Etta Spencer, cudowne dziecko skrzypiec, pewnej nocy traci wszystko, co znała i kochała. W jednej chwili z bezpiecznego Nowego Jorku zostaje przeniesiona do miejsca oddalonego o wiele mil i… lat. Trafia do 1776 roku, a jej los zależy od Nicholasa Cartera, młodego korsarza związanego kontraktem z potężną rodziną Ironwoodów.
Jedynie Etta może odzyskać pewien tajemniczy przedmiot o niewysłowionej wartości. Jeśli jej się powiedzie, zostanie odesłana do XXI wieku. Ona i Nicholas wyruszają w niebezpieczną podróż po egzotycznych miejscach i w poprzek czasu. Im bardziej zbliżają się do prawdy, tym większego tempa nabiera śmiertelna gra Ironwoodów. Etcie grozi nie tylko rozłąka z Nicholasem, ale i zamknięcie drogi powrotnej do domu… na zawsze.
Opis z LubimyCzytać.pl

Pierwszym słowem, jakie przychodzi mi do głowy, gdy myślę o Pasażerce, jest rozczarowanie. Opis powieści brzmi niesamowicie – podróże w czasie do egzotycznych miejsc i odległych epok, piraci, intrygi mające na celu zniszczenie właściwej osi czasu, a przez to nierzadko wymazanie z przyszłości istnienia różnych osób... Mogłoby się wydawać, że podobna historia nie będzie w stanie zawieść czytelnika, bowiem powinna skrywać w sobie całe mnóstwo niespotykanych do tej pory motywów w literaturze young adult. Ostatecznie jednak Alexandra Bracken nie była w stanie niczym mnie zaskoczyć, a tym samym skutecznie przykuć mojej uwagi i sprawić, bym pokochała Pasażerkę, która miała oferować całe bogactwo doznań i emocjonalny rollercoaster, tymczasem okazała się bardzo typową powieścią ograbioną z prawdziwych przygód, zwrotów akcji oraz niesamowitych przeżyć. Razem z Ettą i Nicholasem przenieśliśmy się do Bhutanu w 1910 roku, na Atlantyk i do Nowego Jorku w 1776, do Londynu 1940 roku, Angkoru 1685 roku, Paryżu 1880 i Damaszku 1599 roku, mimo to autorka w żaden sposób nie wykorzystała tej różnorodności miejsc i epok. W ogóle nie czułam, jakby otoczenie naszych bohaterów się zmieniało, jedynym sygnałem, że przenieśli się w czasie była konieczna zmiana ubrania, by wtopić się w tłum, o jakimkolwiek tle historycznym możecie zapomnieć. Etta i Nicholas kilka stron spędzali w nowym miejscu, spotykając nowe osoby – przyjaciół i wrogów – i właściwie na tym koniec. Rozumiem, iż naszych bohaterów ścigał czas, jednak według mnie było to straszne marnotrawstwo, niektóre epoki wręcz prosiły się o dokładniejsze opisanie, co bez wątpienia wzbogaciłoby ich przygody, a w takiej sytuacji Etta i Nicholas równie dobrze nie musieli opuszczać pierwszego roku, w którym się znaleźli, skoro Alexandra Bracken nie skorzystała ze zmieniających się okoliczności. 

Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że Pasażerka nie jest książką historyczną, a zwykłą młodzieżówkę, dlatego przymykając oko na ten problem, starałam się doszukać innych pozytywów, problem w tym, że ciężko było jakieś znaleźć. Jak na powieść przygodową dzieje się tutaj zaskakująco mało, nie doczekałam się ani jednego zwrotu akcji, który wbiłby mnie w fotel, Etta ma zaledwie dziewięć dni, na wykonanie pozornie niemożliwego zadania, przez które wielu podróżników umarło w przeszłości na przestrzeni wieków, lecz przebieg wydarzeń był zaskakująco statyczny i mało porywający. Tak naprawdę na większość Pasażerki składają się wewnętrzne rozterki Etty oraz Nicholasa – całość została bowiem napisana z dwóch perspektyw, choć raczej nie odczujecie zmiany w narracji. Dla dziewczyny najważniejszy był debiut, marzyła jedynie o tym, by wrócić do teraźniejszości i stać się światowej sławy skrzypaczką. Pod koniec książki, kiedy jasne się stało, że podobna przyszłość jest dla niej nieosiągalna i wydawało się, że już się z tym pogodziła, że jej poglądy uległy przewartościowaniu podczas niebezpiecznej podróży przez czas, Etta niespodziewanie znowu zaczyna narzekać na to, że nie uda jej się zostać skrzypaczką, mimo że właściwie od początku nie była pewna, czy właśnie to chce robić w życiu. Nie rozumiem, jak Alexandra Bracken mogła uczynić ze swojej protagonistki jednocześnie tak silną i mdłą osobę. Henrietta właściwie nie ma żadnego charakteru, a każdy przebłysk jej zadziorności zostawał szybko ugaszony przez autorkę. Nicholas również nie zachwyca, choć miał zadatki na niesamowitego bohatera – czarnoskóry chłopak pracujący jako niewolnik, który z czasem zdobył wolność, mimo to nie uciekł od szykan i rasizmu, pragnie jednak wybić się poza ramy narzucone mu przez XVIII-wieczne społeczeństwo. Do tej pory nie spotkałam się z podobnym protagonistą w powieściach young adult, szybko się jednak okazało, że nie ma on nic więcej do zaoferowania. Zarówno Nicholas, jak i Henrietta byli jednowymiarowi.

Nie jestem również w stanie do końca zrozumieć relacji w tej książce. Wydawało mi się, że czasy natychmiastowej miłości w młodzieżówkach już przeminęły, ale Alexandra Bracken w Pasażerce udowadnia mi, jak bardzo się myliłam. Wystarczy dziewięć dni, żeby nastolatkowie zakochali się w sobie na zabój, spędzili wspólnie noc i uznali się za bratnie dusze, mimo że pochodzą ze skrajnie odległych od siebie czasów i to ich pierwsze spotkanie. Choćby z tego powodu ich miłość nie do końca mnie przekonuje, lecz wydaje mi się, że główny problem tkwi w Ettcie, bo o ile Nicholas jeszcze okazuje swoje uczucie, mimo iż wie, że nie czeka ich szczęśliwe zakończenie, o tyle Henrietta zdecydowanie nie zachowuje się dla mnie jak zakochana dziewczyna. W ogóle nie rozumiem jej sposobu rozumowania – mimo że jej matka właściwie całe życie była dla niej chłodna, oschła, a potem bez przygotowania wysłała na bez mała misję samobójczą, Etta z miejsca jej wybacza, szybko zapomina także o swojej nauczycielce, która umarła na jej oczach, mimo że właściwie wychowała dziewczynę jak swoją córkę. Im dłużej zastanawiam się nad postępowaniem Henrietty, tym bardziej jej nie lubię, a brak sympatii do głównej bohaterki jest właściwie gwoździem do trumny Pasażerki.

Ta recenzja wyszła bardziej negatywnie, niż początkowo zakładałam, lecz z czasem moja niechęć do Pasażerki tylko rośnie. Ta historia miała tak ogromny potencjał, a mam wrażenie, że został on kompletnie zmarnowany na emocjonalne rozterki dwójki nastolatków. Autorka próbowała jeszcze ratować książkę skomplikowanymi zasadami dotyczącymi podróży w czasie, część z nich została jednak przedstawiona w sposób tak niezrozumiały, że w pewnym momencie przestałam próbować dociec tego, co Alexandra Bracken miała na myśli. Pasażerka bez wątpienia kończy się wydarzeniami, które zachęcają do sięgnięcia po drugi tom, wciąż jednak waham się, czy po niego sięgnąć. Jeżeli Podróżniczka jest na podobnym poziomie co pierwsza część, zdecydowanie podziękuję. Nie polecam – na pewno uda wam się znaleźć powieści z lepszym romansem, bardziej wciągającą akcją czy intrygującym tłem, dlatego nie warto marnować czasu na Pasażerkę, która nie jest w stanie zaoferować wam niczego nowego.


Duologia Passenger:
Pasażerka // Podróżniczka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia