Mamy już niemal połowę stycznia, a ja dopiero zabrałam się za napisanie postu zawierającego najlepsze książki 2017 roku. W dodatku nie mam za bardzo czym się pochwalić, bo w zeszłym roku przeczytałam zaledwie 45 książki, tak słabego wyniku nie miałam od... 5 lat. 2017 pod wieloma względami był dla mnie dobrym rokiem, lecz porządnie dał mi w kość, co odzwierciedliło się na mojej aktywności w blogosferze i liczbie przeczytanych powieści. Mogłoby się wydawać, że wybranie z takiej ilości tych najlepszych lektur nie będzie dostarczało mi trudności, jednak ostatecznie musiałam trochę się nagłowić, by wyłuskać pięć powieści zasługujących na miano perełek 2017 roku.
Diabolika
Wybranie piątego tytułu okazało się być największym wyzwaniem. Byłam pewna pierwszych czterech miejsc i wskazałam je właściwie bez zawahania, lecz do zestawienia brakowało mi jeszcze jednej książki. Do tego miana pretendowały cztery powieści, wśród nich znalazła się między innymi czwarta część Szklanego tronu o przygodach młodej zabójczyni, czyli Królowa cieni, lecz ostatecznie nie załapała się do tej listy, co mnie, jedną z największych fanek Sary J. Maas, ogromnie zaskoczyło. Okazało się bowiem, że z ponad osiemset stronicowego tomiszcza... nie pamiętam dosłownie nic! Dopiero kiedy wysiliłam mózg, przypomniałam sobie urywki dwóch, trzech scen i to właściwie tyle. Dlatego z bólem serca odrzuciłam Królową cieni i zamiast tego wybrałam Diabolikę S. J. Kincaid. Absolutnie nie jest do idealna powieść, w dodatku powiela wiele znanych nam schematów z literatury młodzieżowej, więc nie powala też oryginalnością. Jest to jednak jedna z bardzo niewielu powieści, przy których tak wyśmienicie się bawiłam w tym roku! Doskonale pamiętam w przeciwieństwie do Królowej cieni, ekhem, ekhem uczucia towarzyszące mi podczas czytania Diaboliki, ekscytację, niepewność, rozpływanie się nad główną parą i napięcie. Ta powieść zawierała mnóstwo moich ulubionych elementów, dystopia osadzona w kosmosie – chyba nie mogłoby być lepiej, do tego kickassowa bohaterka, która powoli zmienia się pod wpływem kolejnych wydarzeń, intrygi w walce o międzygalaktyczny tron, słodki, ale wyważony romans... Jest to także historia o istocie człowieczeństwa oraz odbudowie zniszczonego świata, zawiera wiele różnorodnych wątków i szczerze mówiąc, już nie mogę się doczekać ich rozwinięcia w drugim tomie, czyli The Empress. Nie jest to literackie arcydzieło, lecz gdy patrzę na listę tytułów, które przeczytałam w zeszłym roku, Diabolika była jedną z niewielu historii, które naprawdę mnie zaangażowały i doskonale się przy niej bawiłam.
Illuminae
Oprawa graficzna Illuminae zapiera dech w piersiach. Odkąd dostałam tę książkę, jeszcze zanim zaczęłam ją czytać, właściwie nie potrafiłam wypuścić jej z dłoni. Dzięki niecodziennej formie publikacji Illuminae jest jedyne w swoim rodzaju, a fotografie nie są w stanie oddać jego piękna. Naprawdę, musicie mieć przy sobie fizyczny egzemplarz i dopiero wtedy w pełni będziecie w stanie docenić geniusz stojący za stworzeniem takiej oprawy graficznej. Jestem porażona dbałością o szczegóły i tym oryginalnym formatem. Z tego powodu trochę się bałam, czy Illuminae nie jest jedynie piękną otoczką, która ma odwracać uwagę od słabego wnętrza i mało interesującej historii, którą trzeba było pociągnąć w inny sposób, lecz jeśli macie podobne wątpliwości musicie je jak najszybciej porzucić! To prawda, że oprawa graficzna robi ogromną robotę, dzięki czemu zawiera element nieprzewidywalności, nie przypomina niczego innego i bardzo trudno o niej zapomnieć. To ogromna zaleta Illuminae, jednak uważam, że zawarta w środku historia również jest interesująca i dopracowana w każdym calu, choć mam podejrzenia, że gdyby została opowiedziana w standardowy sposób, nie byłaby aż tak wciągająca. Mimo że jest to niemała cegiełka, czyta się ją niezwykle szybko, właściwie nie rejestrując upływającego czasu i naprawdę trudno się od niej oderwać. Illuminae angażuje od pierwszych stron, natychmiast przepadłam, wszystko ładnie się ze sobą łączy i współgra. Autorzy stanęli również na wysokości zadania, jeśli chodzi o przedstawienie temperamentu głównych bohaterów, choć naprawdę nie wiem, jak tego dokonali. Polubiłam zarówno Kady, jak i Ezrę oraz postaci drugoplanowe przewijające się gdzieś w tle ich historii, nie miałam żadnych trudności z wczuciem się w ich sytuację oraz zrozumieniem ich uczuć, mimo że zostali przedstawieni za pomocą mailów, raportów wojskowych i czatów. Illuminae to wyjątkowy pod wieloma względami projekt. Szczegółowo dopracowany, z niezwykłą szatą graficzną, wspaniałym pomysłem i jeszcze lepszym wykonaniem. Akcja gna do przodu, pojawia się wiele zwrotów, których zupełnie się nie spodziewałam i z każdą przeczytaną stroną byłam coraz bardziej zachwycona ideą stojącą za Illuminae. To powieść, która niesamowicie wciąga i pobudza wyobraźnię.
Dwór mgieł i furii
Dwór mgieł i furii był tak cudowny, że nie byłam w stanie ubrać moich myśli w słowa i ostatecznie po trzech miesiącach prób zrezygnowałam z napisania recenzji, tak ogromne wrażenie na mnie wywarł. Wciąż nie wiem, od czego powinnam zacząć i jak opisać mój zachwyt Dworem mgieł i furii, który jest chyba moją ulubioną powieścią Sary J. Maas i zapewne wiele osób zgodzi się ze mną w tej kwestii. Chyba właśnie tutaj najbardziej uderzyło mnie, jak bardzo rozwinęła się jako autorka, jej styl ewoluował i stał się bardziej poetycki, a całość nabrała struktury. Ta książka to zwrot o sto osiemdziesiąt stopni po Dworze cierni i róż, właściwie wszystko się zmieniło, cała historia nabrała epickości, akcja w tej części jest przepełniona nagłymi wydarzeniami, niespodziewanymi plot twistami, które na długo rysują na twarzy czytelnika wyraz niedowierzania. Przewracałam strony z prędkością światła, nie potrafiąc się zmusić do zwolnienia tempa, odejścia od lektury choćby na chwilę, musiałam wiedzieć, co zaraz się wydarzy, a zakończenie wbiło mnie w fotel i sprawiło, że z ogromną niecierpliwością czekałam na trzeci tom historii Feyry i Rhysanda. To, ile ta książka wzbudziła we mnie emocji, nie mieści mi się w głowie... Płakałam, śmiałam się w głos, kogoś chciałam zamordować, kogoś innego przytulić, to ile ten tom niósł ze sobą niespodzianek i jak bardzo rozwinął świat przedstawiony w pierwszej części, jest po prostu niesamowite. Dwór mgieł i furii to historia o uzdrawianiu siebie, o przebaczaniu i odnajdywaniu własnej drogi, o poszukiwaniu światła w nawet najmroczniejszym okresie życia. Mimo to głównym czynnikiem, który sprawił, że tak bardzo pokochałam tę powieść, jest oczywiście Rhysand i jego miłość do Feyry. Cudowny, złamany, cierpliwy Rhys, najlepszy książkowy mąż na świecie, który skradł moje serce już dawno temu, a w Dworze mgieł i furii napełnił je uwielbieniem do niego, bo naprawdę nie wiem, jak można nie kochać Rhysanda. Koniecznie dajcie szansę Dworowi mgieł i furii, nawet jeśli Dwór cierni i róż nie do końca podbił wasze serca, tak jak było to w moim przypadku. Warto!
Szóstka Wron & Królestwo Kanciarzy
Pierwsze miejsce ex aequo zajęły dwie części najnowszej duologii Leigh Bardugo osadzone w uniwersum Grisza, lecz zawierające kompletnie inną historię od tej przedstawionej w Cieniu i kości. Szóstka Wron i Królestwo Kanciarzy to klasa sama w sobie, przejaw największego mistrzostwa i geniuszu, w zaledwie dwóch częściach splatając ze sobą tyle różnorodnych wątków, że wystarczyłoby ich, aby obdzielić wielotomową serię, czytelnik nie miał nawet chwili oddechu, gdy wraz z szóstką wyrzutków oraz przestępców planował niewykonalny skok, a następnie sięgał po zemstę. Każdy pojedynczy element tych powieści mnie zachwyca: złożeni bohaterowie, pędząca do przodu akcja, skomplikowane intrygi, ciekawa kreacja świata, który na naszych oczach nieustannie się rozrasta. Poszczególne wątki z czasem zazębiają się ze sobą, tworząc idealną, skomplikowaną fabułę, o której nie można tak po prostu zapomnieć. Rozkoszowałam się każdą stroną Szóstki Wron oraz Królestwa Kanciarzy, starając się przeciągnąć czytanie tej powieści w nieskończoność, całą sobą żyłam tą dynamiczną historią, która wciąga, zaskakuje, przejmuje kontrolę nad myślami czytelnika. Autorka igrała sobie z nami nieustannie; trudno było określić, co jest częścią planu Kaza, a co nie, czy mamy do czynienia z prawdziwym niebezpieczeństwem, czy to może część ryzykownej gry. Czytałam z zapartym tchem, w ogromnym napięciu i jednocześnie podekscytowaniu czekając na kolejne wydarzenia, bo autorka nie oszczędzała naszej ukochanej grupy złodziejaszków, co chwila rzucając im kłody pod nogi. Ta duologia zapewnia prawdziwy rollercoaster emocji, znajdziecie tutaj dosłownie wszystko; jest zabawnie, mrocznie, porywająco, przerażająco, cudownie, brutalnie... Czasami się rozpływałam. A czasami cierpiałam katusze, bo Leigh Bardugo udało się złamać moje serce na malutkie kawałeczki. Nawet jeśli zakończenie jest idealne, słodko-gorzkie, nawet jeśli cała historia została poprowadzona w mistrzowski sposób i autorka nie mogła tego zrobić lepiej... Kocham barwny styl pisania tej autorki, sposób, w jaki łączy poszczególne słowa, tworząc wyraziste, zaskakujące obrazy. Jednak tym, co naprawdę zbudowało tę książkę i nadało jej charakteru, są bohaterowie.
Cudownie wielowymiarowi, źli do szpiku kości, choć w nieoczywisty sposób, zdeterminowani i przerażający do ostatniej kropli krwi. Nie potrafię wam wskazać mojego ulubieńca, bo każda z postaci jest tak odmienna, a jednocześnie rzeczywista i fascynująca, że konieczność wybrania faworyta roztrzaskałaby moje serducho na sześć wroniastych kawałeczków. Uwielbiam Leigh Bardugo za tę różnorodność, która uczyniła bandę wyrzutków tak pociągającą, a równocześnie niebezpieczną. Każde z nich ma inną historię, każde z nich kieruje się innymi zasadami i dąży do osiągnięcia swoich ukrytych celów. To nie jest bajeczka o twardzielach, którzy pod ochronną skorupą skrywają miękkie wnętrze – to prawdziwi nikczemnicy, diabelnie inteligentni oraz wyposażeni w cięte poczucie humoru, nie posiadają skrupułów i aby wypełnić swój plan, są gotowi skorzystać z każdych dostępnych środków, nie przejmując się kosztami i etyką czy moralnością. Uwielbiam ich! Są brutalni, nieprzewidywalni i przerażający, jednak nie da im się nie kibicować, nawet gdy podejmują decyzje kłócące się z wyznawanymi przez nas wartościami. Mogłabym pisać o nich w nieskończoność, zachwycając się każdą cechą ich charakteru; są ludźmi z krwi i kości, mają swoje przyzwyczajenia, wady, popełniają błędy i podejmują głupie decyzje, ale kurczę, wspiera się ich z całych sił i kocha się ich bezwarunkowo. A najlepsze jest to, że bohaterowie cały czas się rozwijają. W Królestwie kanciarzy nie są już tymi samymi ludźmi, których poznaliśmy na początku Szóstki Wron – kolejne wydarzenia wpłynęły na nich, zmieniając ich sposób myślenia i to jest cudowne. Powtarzam, Leigh Bardugo to geniusz. Nie tylko pod względem kreowania skomplikowanych, wielowarstwowych intryg, ale także pod względem budowania swoich postaci, konsekwencji w ich prowadzeniu, rozwijania ich psychologicznych aspektów. W dodatku to mistrzyni niedopowiedzeń – prawdziwą głębię relacji poznaje się po pojedynczych słowach, po spojrzeniach, po przekazie ukrytym między wersami, a wszystko to jest naładowane tak ogromnym ładunkiem emocjonalnym, że wręcz dostaje się dreszczy z zachwytu. Nie jestem gotowa, by pożegnać się z Szóstką Wron, zwłaszcza że Królestwo kanciarzy okazało się być jeszcze lepsze od poprzedniczki, zostałam kompletnie zmiażdżona i brakuje mi słów, by opisać, jak wyjątkowa i nadzwyczajna jest ta seria. Wciąga bez reszty, sprawia, że się w niej zakochujesz, a potem kończy się zbyt szybko. Nie wiem, jak mam was przekonać do sięgnięcia po tę historię, ale jeśli chociaż raz przeszło wam przez myśl, żeby dać jej szansę – zróbcie to. Nie pożałujecie, a być może zakochacie się równie mocno co ja i nie będziecie mogli przestać o niej myśleć.
Cudownie wielowymiarowi, źli do szpiku kości, choć w nieoczywisty sposób, zdeterminowani i przerażający do ostatniej kropli krwi. Nie potrafię wam wskazać mojego ulubieńca, bo każda z postaci jest tak odmienna, a jednocześnie rzeczywista i fascynująca, że konieczność wybrania faworyta roztrzaskałaby moje serducho na sześć wroniastych kawałeczków. Uwielbiam Leigh Bardugo za tę różnorodność, która uczyniła bandę wyrzutków tak pociągającą, a równocześnie niebezpieczną. Każde z nich ma inną historię, każde z nich kieruje się innymi zasadami i dąży do osiągnięcia swoich ukrytych celów. To nie jest bajeczka o twardzielach, którzy pod ochronną skorupą skrywają miękkie wnętrze – to prawdziwi nikczemnicy, diabelnie inteligentni oraz wyposażeni w cięte poczucie humoru, nie posiadają skrupułów i aby wypełnić swój plan, są gotowi skorzystać z każdych dostępnych środków, nie przejmując się kosztami i etyką czy moralnością. Uwielbiam ich! Są brutalni, nieprzewidywalni i przerażający, jednak nie da im się nie kibicować, nawet gdy podejmują decyzje kłócące się z wyznawanymi przez nas wartościami. Mogłabym pisać o nich w nieskończoność, zachwycając się każdą cechą ich charakteru; są ludźmi z krwi i kości, mają swoje przyzwyczajenia, wady, popełniają błędy i podejmują głupie decyzje, ale kurczę, wspiera się ich z całych sił i kocha się ich bezwarunkowo. A najlepsze jest to, że bohaterowie cały czas się rozwijają. W Królestwie kanciarzy nie są już tymi samymi ludźmi, których poznaliśmy na początku Szóstki Wron – kolejne wydarzenia wpłynęły na nich, zmieniając ich sposób myślenia i to jest cudowne. Powtarzam, Leigh Bardugo to geniusz. Nie tylko pod względem kreowania skomplikowanych, wielowarstwowych intryg, ale także pod względem budowania swoich postaci, konsekwencji w ich prowadzeniu, rozwijania ich psychologicznych aspektów. W dodatku to mistrzyni niedopowiedzeń – prawdziwą głębię relacji poznaje się po pojedynczych słowach, po spojrzeniach, po przekazie ukrytym między wersami, a wszystko to jest naładowane tak ogromnym ładunkiem emocjonalnym, że wręcz dostaje się dreszczy z zachwytu. Nie jestem gotowa, by pożegnać się z Szóstką Wron, zwłaszcza że Królestwo kanciarzy okazało się być jeszcze lepsze od poprzedniczki, zostałam kompletnie zmiażdżona i brakuje mi słów, by opisać, jak wyjątkowa i nadzwyczajna jest ta seria. Wciąga bez reszty, sprawia, że się w niej zakochujesz, a potem kończy się zbyt szybko. Nie wiem, jak mam was przekonać do sięgnięcia po tę historię, ale jeśli chociaż raz przeszło wam przez myśl, żeby dać jej szansę – zróbcie to. Nie pożałujecie, a być może zakochacie się równie mocno co ja i nie będziecie mogli przestać o niej myśleć.
A jakie są wasze ulubione powieści 2017 roku? Udało wam się znaleźć jakieś perełki czy może, podobnie jak ja, mieliście problemy ze znalezieniem tych najlepszych książek ubiegłego roku? Koniecznie dajcie mi znać w komentarzach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.