środa, 12 września 2018

Dziewczyna ognia i cierni, czyli tajemne przeznaczenie nadane przez Boga i walka z dzikimi Inviernymi

Dziewczyna ognia i cierni to powieść, po którą początkowo nie miałam zamiaru sięgać, głównie z powodu przeczytanych przeze mnie wielu negatywnych recenzji. Kiedy jednak w Polsce pojawiła się Złotowidząca tej samej autorki, zbierająca dla odmiany same pochwały, a Regan z PeruseProject, czyli jedna z najbardziej zaufanych booktuberek w mojej opinii, rozpływała się nad Trylogią ognia i cierni na swoim kanale, postanowiłam dać książce Rae Carson szansę. 

Raz na jeden wiek, jedna osoba jest wybierana do bycia kimś wielkim.
Elisa jest tym wybrańcem. Ale jest także najmłodszą z dwóch księżniczek, tą, która nigdy nie zrobiła nic wyjątkowego. Nie może zobaczyć tego, jaka kiedyś będzie. Teraz, w swoje 16 urodziny, została sekretną żoną przystojnego i światowego króla – króla, którego kraj jest w rozsypce. Króla, który potrzebuje wybrańca, a nie księżniczki-nieudacznika. Ale on nie jest jedynym, który jej poszukuje.
Polują na nią dzicy wrogowie kipiący czarną magią. Odważny i zdeterminowany król myśli, że to ta dziewczyna może być jedynym zbawcą jego ludu. I na dodatek patrzy na nią w sposób, w jaki żaden inny mężczyzna nigdy tego nie robił. Wkrótce nie tylko jej życie, ale i serce, będą zagrożone. Elisa może być wszystkim dla tych, którzy jej potrzebują najbardziej. Jeżeli proroctwo się spełni. Jeżeli znajdzie siłę ukrytą głęboko w sobie samej. Jeżeli nie umrze młodo, co spotkało wielu Wybrańców przed nią...
Opis z LubimyCzytać

Po zakończeniu lektury Dziewczyny ognia i cierni, mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony mam ogromny problem z niekonsekwencją autorki, pośpiesznym zakończeniem obiecujących wątków, kreacją oraz słabym rozwinięciem świata przedstawionego i główną bohaterką; a z drugiej było w tej książce coś takiego, że chciałam ją kontynuować bez odkładania na miejsce. Nie wiem, co Rae Carson chciała tą powieścią osiągnąć – pokazać, że każda dziewczyna może dowieść swojej wartości i coś osiągnąć, jeśli tylko odważy się porzucić bezpieczne schronienie i wiążące ją ograniczenia (co nie do końca się udało, bo Elisa i tak uważała, że jej jedyną wartością był klejnot w jej pępku zesłany przez Boga) czy może wyprać czytelnikom mózgi, bo miałam wrażenie, jakbym czytała o sekcie zaślepionych wyznawców Boga, którzy podążają za Nim bezmyślnie w celu wypełniania Jego woli. Trzy czwarte tej książki polegało na modleniu się Elisy do Boga, a pozostała jedna czwarta na jej użalaniu się nad własną tuszą. Rae Carson stworzyła płaski świat, w dodatku posługując się starymi, krzywdzącymi schematami, w którym ci źli to oczywiście ciemnoskórzy dzikusy z dżungli nieznający woli Boga. Myślę, że większość mojej niechęci do Dziewczyny ognia i cierni jest wywołana właśnie przez problemy natury etycznej i moralnej. 

Główną bohaterką jest szesnastoletnia Elisa, druga księżniczka swojego kraju zmuszona do poślubienia w pośpiechu króla sąsiedniego państwa, którego pierwszy raz na oczy widzi właśnie w dniu swojego ślubu. Elisa w zamierzeniu autorki miała być postacią odróżniającą się od typowych heroin young adult, sympatyczną, ale wzbudzającą przy tym współczuciem. No cóż, na mnie wszystkie te łzawe zagrywki Rae Carson nie wywołały większego wrażenia, jeśli już to tylko bardziej mnie zirytowały, bo Elisa nie robi nic poza użalaniem się nad własną tuszą, by już po chwili opychać się jedzeniem, by zagłuszyć własne troski. Nie przeszkadza mi fakt, że główna bohaterka powieści jest otyła, bardziej irytowało mnie to, jak autorka nie przepuszczała żadnej okazji, by przypomnieć o tym czytelnikom, w co drugim zdaniu podkreślane było, że dziewczyna jest gruba i tak w kółko. Oczywiście Rae Carson nie mogła tak tego zostawić, w połowie Elisa drastycznie schudła i wyładniała, a wszystko to dzięki cudownemu sposobowi – wystarczyło tylko głodować podczas kilkunastodniowej przeprawy przez pustynię, po prostu dieta cud. Była również strasznie niekonsekwentna w swoim postępowaniu. Przez całe życie nienawidziła swojej starszej siostry, z którą nie mogła się porozumieć, ale wystarczyło, by Alodia raz ją przytuliła na pożegnanie i nagle została jej największą sojuszniczką, podobnie było z Alejandrem, mężem Elisy, którego w jednej chwili ślepo uwielbiała, by stronę później stwierdzić, że jednak jest on tchórzliwym głupcem. Nie dość, że Elisa lubiła się nad sobą użalać i narzekać na los, który przypadł jej w udziale, była także niesamowicie naiwna oraz zagubiona, ze swoimi fochami i tempem, w jakim zmieniała zdanie, przypominała raczej sześciolatkę niż nastolatkę mającą zostać królową dużego kraju. Na szczęście w drugiej połowie książki stała się bardziej odpowiedzialna i rezolutna, zaczęła podejmować decyzje i narażała się na ryzyko dla dobra innych, w końcu zyskując odrobinę mojego szacunku. Pod koniec udało jej się wkupić w moje łaski, gdy z przestraszonego, naiwnego dziewczątka przeistoczyła się w pewną siebie, waleczną młodą kobietę

O pozostałych bohaterach niestety niewiele mogę powiedzieć. Siostra Elisy odegrała niewiele znaczącą rolę na samym początku powieści, podobnie jak dama dworu księżniczki, jej niania Ximena była tak irytująca, że wolę o niej nawet nie wspominać, ogólnie przez fabułę przewija się całkiem sporo postaci, lecz żadna z nich nie odegrała dużej roli lub nie wyróżniła się na tle innych. Mąż Elisy, król Alejandro, również dość szybko stracił znaczenie dla fabuły, choć akurat za to należą się autorce ogromne brawa, bo już sądziłam, że wiem, jak potoczy się ich relacja, tymczasem ostatecznie obrała kompletnie inny kierunek, z czego jestem bardzo zadowolona. Rae Carson niesamowicie udało się mnie zaskoczyć wątkiem romantycznym, który zamiast rozegrać się między przystojnym, czarującym małżonkiem Elisy, niejako jej wyśnionym ideałem, miał miejsce pomiędzy księżniczką a skromnym, pełnym ciepła przewodnikiem karawan. Zabawny, opiekuńczy Humberto kupił moje serce i jestem zauroczona subtelnością ich miłości, dlatego jestem odrobinę zła na autorkę za sposób, w jaki zakończyła ten wątek, bo zrobiła to wyjątkowo niechlujnie. Humberto to zdecydowanie jeden z najjaśniejszych punktów całej książki.

Wiem, że dużo narzekam na Dziewczynę ognia i cierni. Gdyby jednak przymknąć oko na to, co najbardziej mnie irytowało, a co wynika głównie z moich osobistych preferencji oraz przekonań, otrzymujemy przeciętną powieść fantasy, która co prawda nie porywa, bo zwrotów akcji oraz intryg jest tutaj naprawdę jak na lekarstwo, ale może zająć czas i nawet miejscami zainteresować. Pod kilkoma względami przypominała mi Królową Tearlingu, choć nie ma co ukrywać, że Erika Johansen zrobiła to o wiele lepiej. Jeśli Dziewczyna ognia i cierni wcześniej przykuła waszą uwagę, możecie dać jej szansę. Jeśli niekoniecznie byliście nią zainteresowani, lepiej po nią nie sięgajcie.


Trylogia ognia i cierni:
Dziewczyna ognia i cierni // Płonąca korona // Gorzkie królestwo

P. S. To i wiele innych zdjęć znajdziecie na moim Instagramie: KLIK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia