niedziela, 13 sierpnia 2017

Bez serca, czyli cena, jaką trzeba zapłacić za zemstę w Krainie Czarów

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego Królowa Kier ścina swoim poddanym głowy? Albo jak to się stało, że Szalony Kapelusznik jest szalony? Odpowiedzi na te pytania i wiele innych możecie znaleźć w powieści Bez serca Marissy Meyer, która zasłynęła swoją Sagą księżycową, w której na nowo opowiedziała historie Kopciuszka, Czerwonego Kapturka, Roszpunki i Królewny Śnieżki. Tym razem na tapetę wzięła Alicję w Krainie Czarów i napisała coś w rodzaju genezy doskonale znanych nam postaci z utworu Lewisa Carrolla. 

Na długo przed tym, zanim została postrachem Krainy Czarów – niesławna Królowa Kier – była tylko dziewczyną pragnącą się zakochać. 
Catherine jest być może jedną z najbardziej pożądanych dziewcząt w Krainie Czarów i ulubienicą jeszcze niezamężnego Króla Kier, ale interesuje ją zgoła co innego. Ma talent do pieczenia i wraz ze swoją przyjaciółką chce otworzyć piekarnię, by zaopatrywać Królestwo Kier w przepyszne placki i inne słodycze. Jednak jej matka uważa, że to niedopuszczalne dla młodej kobiety, która mogłaby zostać kolejną Królową. Na królewskim balu, na którym wszyscy oczekują, że król oświadczy się Cath, dziewczyna poznaje Jokera, przystojnego i tajemniczego błazna. Po raz pierwszy czuje, że to prawdziwe zauroczenie. Ryzykując obrazę Króla i wściekłość swoich rodziców, Cath i Figiel adorują się w tajemnicy. Cath chce sama decydować o swoim losie i zakochać się na własnych warunkach. Ale w świecie przenikniętym przez magię, szaleństwo i potwory, los ma inne plany.
Opis z LubimyCzytać

Według mnie koncepcja Marissy Meyer była genialna. Nie sądzę, by ktokolwiek wpadł na pomysł przedstawienia okrutnej Królowej Kier jako zwykłej, miłej, pełnej życia dziewczyny z marzeniami i byłam bardzo ciekawa, jakie wydarzenia doprowadziły do tego, że stała się bezduszną monarchinią znaną nam już z powieści Lewisa Carrolla. Byłam urzeczona tą obiecującą ideą jeszcze zanim zaczęłam czytać, ale już pierwszy rozdział dość szybko rozwiał wszelkie moje złudzenia na temat Bez serca. Został napisany bez polotu, był mdły i płaski, a reszta książki w dużej mierze stała się potwierdzeniem moich wrażeń z początku. Dopiero koło dwusetnej strony coś ruszyło, bo wcześniej najzwyczajniej w świecie było nudno, lecz zaraz znowu Bez serca straciło tempo i utknęłam w miejscu, zmusiłam się, by dobrnąć do końca. Zabrakło mi napięcia, jakiejś tajemnicy, a oprócz tego lepszej struktury, jakaś akcja pojawiała się dopiero wtedy, gdy na strony powieści wkraczał Dżabbersmok, mityczny potwór, ale miał on tylko trzy wielkie wejścia, więc wyglądało to tak, jakby trzeba było zapchać jakoś miejsce pomiędzy, przez co momentami było naprawdę nieciekawie.

Nie oznacza to jednak, że Marissa Meyer zupełnie nie wykorzystała potencjału zawartego w tym pomyśle. Bez serca ma cudowny klimat, który łączy w sobie absurdalność i przesadę pochodzące z Alicji w Krainie Czarów ze sztywną etykietą i manieryzmami charakterystycznymi dla wiktoriańskiej Anglii. Autorka nie wahała się sięgać do oryginalnego dzieła, wyciągając z niego kadryla z homarami czy grę w krokieta flamingami. Pojawiają się także tak znane i uwielbiane przez nas postaci – czarujący, choć nieco złośliwy Kapelusznik urządzający niezwykłe herbatki z pomocą Marcowego Zająca, tajemniczy Kot z Cheshire rozsiewający wszędzie plotki czy Biały Królik z nieodłączną kolekcją zegarków – ale Marissa Meyer nadała im nowy rys, stopniowo ukazując ich przemianę w wersję znaną nam właśnie z Alicji w Krainie Czarów. Drobne smaczki przewijały się przez całą powieść, jak choćby powód, dla którego Królowa Kier znienawidziła białe róże i byłabym zachwycona, gdyby nie to, że atmosfera wydawała mi się być zbyt lekka i przyjazna. Ostatnie kilkadziesiąt stron było przesiąknięte intrygującym mrokiem i gdyby Marissa Meyer zdecydowała się wprowadzić podobny klimat nieco wcześniej, całość mogłaby wypaść lepiej.

Jeżeli zaś chodzi o bohaterów, nie mogę powiedzieć, bym polubiła kogokolwiek z wyjątkiem Figla, czyli Jokera – nadwornego błazna. Z kolei cudowny Kapelusznik był najbardziej interesującą postacią na kartach tej powieści, co nie jest specjalnym osiągnięciem, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że reszta bohaterów nie zachwyca. Wpasowali się w pewien schemat, jakby każdy z nich został określony jedną cechą charakteru i autorka trzymała się tego założenia od początku do końca, czyniąc ich jednowymiarowymi i mało ciekawymi. Jedynie w postać Kapelusznika wkrada się niejednoznaczność, pewien głębszy rys. Catherine irytowała mnie nieustannie swoją naiwnością i niezdecydowaniem, bo niby wiedziała, czego chce, ale tak naprawdę nic w tym kierunku nie robiła i głównie użalała się nad sobą. Była tak słodka, że aż mdła, pozostałych za to w ogóle nie warto wspominać.

Podsumowując, spodziewałam się o wiele więcej po Marissie Meyer i Bez serca. Wydaje mi się, że gdybym była młodsza, byłabym zauroczona tą lekturą; pojawia się tutaj dużo baśniowej naiwności, ogólnie mam wrażenie, że jest to powieść, która przypadłaby do gustu raczej młodszej młodzieży. Zabrakło mi w tej historii zwrotów akcji, intryg, niewiele się tutaj dzieje, Bez serca ratuje głównie klimat i ogólny pomysł. Przeczytałam tę książkę niedawno, ale ostatecznie niewiele z jej wydarzeń pozostało mi w głowie. To taka powieść, która ginie gdzieś w tłoku, za kilka miesięcy pewnie nie będę nawet pamiętać, że coś takiego czytałam. Myślę, że Marissa Meyer mogła o wiele więcej wyciągnąć z tej historii, a tak jest to po prostu niewykorzystany potencjał.


Za możliwość przeczytania Bez serca serdecznie dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia