środa, 2 sierpnia 2017

Co przyniesie wieczność, czyli milczenie jest bronią

Powieści Jennifer L. Armentrout biorę w ciemno, o czym osoby czytające tego bloga od jakiegoś czasu już doskonale wiedzą. Jest to autorka, która pisze w tak uzależniający sposób, że kompletnie nie przeszkadza mi wykorzystywanie przez nią kolejnych wyświechtanych schematów czy momentami kiczowatych chwytów. Potrafi naprawdę zaangażować czytelnika w historię, która zabiera na emocjonalny rollercoaster, więc bez wahania postanowiłam wyposażyć się w jej najnowszą powieść wydawaną w Polsce, Co przyniesie wieczność, choć nawet do końca nie znałam zarysu fabuły. 

Mogłoby się wydawać, że po wielu latach Mallory Dodge w końcu udało się wyrwać z prawdziwego piekła – od czterech lat ma kochających opiekunów, którzy o nią dbają, mieszka w pięknym domu, a dzięki terapii jest w stanie na kolejny krok, jakim jest powrót do szkoły po latach nauczania indywidualnego. Myszka, choć czuje się już bezpieczna, wciąż pozostaje pod wpływem przyzwyczajeń, które wyniosła z patologicznego domu, w którym spędziła większość dzieciństwa – nauczyła się, że lepiej jest pozostawać cicho i nie wydawać żadnych dźwięków, dlatego milczenie traktuje jak swój pancerz ochronny. Nie chce jednak spędzić w ten sposób całego życia, stąd decyzja o uczęszczaniu do ostatniej klasy liceum. Mallory nigdy nie przypuszczałaby jednak, że w tej samej szkole będzie się uczył Rider Stark, jej jedyny przyjaciel z dzieciństwa i obrońca, który wychowywał się w tym samym toksycznym środowisku. Szybko okazuje się, że ich więź przetrwała mimo czterech lat rozłąki i zmian, które w nich zaszły. Okazuje się jednak, że nie tylko Mallory zmaga się z demonami przeszłości. Teraz to od niej zależy, czy jak zawsze zachowa milczenie, czy może zdecyduje się walczyć o osobę, która jest dla niej najważniejsza na świecie. 

Minęło już trochę czasu, odkąd przeczytałam Co przyniesie wieczność, dlatego emocje dawno opadły i została tylko moja opinia. Po przeczytaniu właściwie wszystkich powieści Jennifer L. Armentrout, jakie się u nas ukazały do tej pory, mogę śmiało powiedzieć, że o wiele lepiej wychodzą jej historie z nutką magii i paranormalne romanse niż New Adult. Nie chodzi o to, że Co przyniesie wieczność było złe, ale po prostu czuję różnicę między tą książką a serią LUX czy trylogią Dark Elements, które pochłonęły mnie bez pamięci, podczas gdy w tym wypadku nie byłam aż tak przejęta bohaterami i tym, co się z nimi stanie. Pewną rolę odegrał w tym także fakt, że bez trudu przewidziałam kolejne wydarzenia już na samym początku, wszystkie moje przeczucia ostatecznie się sprawdziły, więc nie czekały na mnie żadne zaskoczenia i może z tego powodu nie byłam aż tak oddana lekturze. Tym razem Jennifer L. Armentrout nie tyle korzystała ze znanych szablonów, co raczej bieg fabuły był łatwy do przewidzenia i każdy z głową na karku powinien być w stanie określić, w jaką stronę to wszystko zmierza, co jednak jest w stanie odebrać trochę frajdę z czytania.

Również bohaterowie nie sprawili, że jakoś specjalnie chciałam im kibicować. Mallory zgodnie ze swoim przezwiskiem jest cicha, nieśmiała i płochliwa jak Myszka. Bardzo trudno jest jej stanąć we własnej obronie czy komuś się przeciwstawić, a wypowiedzenie kilku słów do kogoś obcego właściwie graniczy dla niej z cudem. Jej zachowanie zostało w ten sposób ukształtowane przez traumatyczną przeszłość, a autorka ukazała to w taki sposób, że mimo kruchości i tego, że ciągle ktoś musi roztaczać nad nią opiekę, Mallory nie jest słabą postacią. Na przestrzeni książki przechodzi stopniową przemianę, powoli otwiera się na świat i wychodzi ze swojej skorupy. O ile cały proces dojrzewania dziewczyny do pewnych rzeczy został wspaniale ukazany, o tyle już ta nowa wersja Myszki okazała się być o wiele bardziej denerwująca niż nieśmiała Mallory, bo podejmowała głupie, impulsywne decyzje i momentami zachowywała się naprawdę dziwnie, zupełnie irracjonalnie. Była jedna taka scena, której zupełnie nie rozumiem, chociaż wygląda to na wymysł autorki, która chciała wzbudzić w nas wzruszenie, ale wypadło to słabo. Jeśli zaś chodzi o Ridera to oczywiście należy do niezawodnego gatunku troskliwego, ciepłego chłopaka, lecz jedynie w stosunku do Myszki, bo od innych odgrodził się lodową ścianą. Wszyscy spisali go już na straty, nie wróżąc mu żadnej świetlanej przyszłości i tak w zasadzie nie zależy mu na niczym oprócz Mallory, właściwie więcej na temat jego charakteru powiedzieć nie można. Mam wrażenie, że ostatnio pojawił się taki trend w literaturze młodzieżowej, w którym męscy bohaterowie są ukazani jako opiekuńczy, ale przy tym są strasznie mdli i brakuje im temperamentu.

Jeżeli chodzi o elementy typowe dla gatunku New Adult, czyli romans i traumy z przeszłości, to oczywiście występują, choć Jennifer L. Armentrout różnie sobie z tym poradziła. Nie do końca przekonuje mnie bowiem do siebie relacja Mallory i Ridera. Zupełnie nie czułam między nimi iskrzenia, bardziej przypominało mi to zażyłość starszego brata i młodszej siostry niż pary. To oczywiste, że wzajemnie chcieli się sobą opiekować i dużo wiedzieli na swój temat, bo razem się wychowywali, lecz nie uważam, by kryła się za tym prawdziwa miłość. Jestem tym strasznie zaskoczona, bo do tej pory wątki romantyczne były najmocniejszą stroną Jennifer L. Armentrout, tymczasem romans w Co przyniesie wieczność przynajmniej mnie nie przekonuje. O wiele lepiej natomiast wypada trudna tematyka przemocy domowej, nierówności społecznych czy zespołu stresu pourazowego. Naprawdę widać, że autorka miała coś do przekazania za pomocą tej powieści i dobrze się do tego przygotowała. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak realistycznie przedstawiła zmagania się z przebytą traumą i mam nadzieję, że zawarte w Co przyniesie wieczność wartości oraz swego rodzaju morał staną się światełkiem w tunelu dla każdego, kto tego potrzebuje.

Co przyniesie wieczność nie jest też naładowana akcją. Objętościowo jest to całkiem spora książka, ale tak naprawdę nie dzieje się dużo, można by spokojnie zabrać kilkadziesiąt kartek i nie wpłynęłoby to na przebieg fabuły, jednak mamy do czynienia z Jennifer L. Armentrout, a jej historie zawsze czyta się szybko i przyjemnie, nawet gdy monologi Mallory zaczynają się dłużyć. Szczerze mówiąc, nie sądzę, bym za kilka miesięcy była w stanie przywołać wiele szczegółów z Co przyniesie wieczność, to raczej lektura na jeden raz, niezobowiązująca i lekka, choć motywująca i z przesłaniem. Poleciłabym ją fanom autorki, lecz jeśli dopiero chcecie się zapoznać z Jennifer L. Armentrout, lepiej nie zaczynajcie od tej historii, bo możecie się odrobinę rozczarować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia