Jak doskonale wiecie, fanką horrorów nie jestem. Ani tych filmowych, ani tych książkowych i od czasu Wypowiedz jej imię (recenzja) zrobiłam sobie długą przerwę, zanim zdecydowałam się sięgnąć po kolejną powieść z tego gatunku. Mój wybór padł na Złe dziewczyny nie umierają i chociaż początkowo miałam duże obawy, nie żałuję, że zdecydowałam się ją przeczytać.
Alexis ma różowe włosy, kocha fotografię i nie pasuje do żadnej grupy w szkole. Samotność jej odpowiada, bo pozwala w minimalnym stopniu zachować pozory normalności, czego szczególnie potrzebuje, odkąd w jej domu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Jednak kiedy wydarzenia, które do tej pory brała za urojenia, okazują się być prawdą, Alexis musi zmierzyć się ze złem, które zalęgło się w ich rezydencji i powoli przejmuje władzę nad Kasey, młodszą siostrą Lexi. Niebieskie oczy dziewczynki lśnią zielonym blaskiem, często nie pamięta różnych wydarzeń i używa archaicznych zwrotów. Z czasem Kasey staje się zagrożeniem nie tylko dla siebie, ale również dla najbliższych jej osób z otoczenia i Alexis a niewiele czasu, by uratować siostrę, zanim demon przejmie nad nią całkowitą kontrolę.
Główna bohaterka jest bardzo charyzmatyczna. Uwielbiam Alexis! Nie jest kolejną licealistką, która usilnie kreuje się na twardzielkę, a wewnątrz jest zagubioną dziewczynką, która nie wie, jak radzić sobie z życiem. To bohaterka, która nie pozwala sobie w kaszę dmuchać, potrafi się każdemu odgryźć, nawet (krwiożercze) cheerleaderki się jej obawiają. Nie próbuje wpasować się na siłę w szkolne środowisko, ma głowę na karku, nie szuka atencji, chociaż sprzeciwia się banalnej rzeczywistości, zwracając uwagę wielu osób na problemy środowiska lub wytykając hipokryzję uczniów startujących do samorządu na oczach wszystkich. W dodatku interesuje się fotografią analogową, o której możemy się nieco więcej dowiedzieć w książce. I jak tu jej nie lubić, skoro ma różowe włosy, zadaje się ze Szwadronem Zagłady oraz świadomie pakuje się w tarapaty? Na jej tle drugoplanowe postaci wypadają blado, zostali jedynie delikatnie zaznaczeni i mam wrażenie, że autorka nie poświęciła im wystarczająco dużo uwagi. Carter był naprawdę słodki, jednocześnie skrywał w sobie mroczne tajemnice, dzięki czemu nie był nudny, jednak pojawił się raptem w czterech scenach. On i Lexi pasowali do siebie, a wątek romantyczny był wyjątkowo subtelny, lecz wszystko potoczyło się zbyt szybko, podobnie jak w wypadku zawiązania nici porozumienia z Megan. Katie Alender tak bardzo skupiła się na tajemnicy okrywającej dom Warrenów, że relacje między bohaterami wypadły nieco płytko.
Rozwiązanie całej zagadki było proste, a autorka nie zostawiła właściwie żadnych niewiadomych, z tego powodu czytanie Złych dziewczyn nie było wymagającym zajęciem. W większości przypadków uznałabym taką prostotę za wadę, ale ta książka zdecydowanie ma w sobie coś, dzięki czemu nie można się od niej oderwać! Częściowo jest to na pewno zasługa niezwykłych zwrotów akcji i interesujących zawirowań, najbardziej oczarował mnie jednak styl pisarski Katie Alender oraz klimat, który na pierwszy rzut oka był lekki i zabawny, ale pod spodem skrywała się cięższa, mroczniejsza atmosfera. Nie mogę powiedzieć, że z powodu Złych dziewczyn w nocy nie zmrużyłam oka, lecz kilka razy włoski stanęły mi dęba, a serce zaczęło bić szybciej. Ta powieść porywa od pierwszej strony i z rosnącym podekscytowaniem oczekiwałam na wielki finał.
Złe dziewczyny nie umierają są o tyle interesującą lekturą, że autorce udało się w niej połączyć wątki, które teoretycznie nie powinny ze sobą współegzystować w horrorze. Tuż obok opętania młodszej siostry przez złego ducha mamy do czynienia z trudnymi relacjami z rodzicami, obok nieszczęśliwej śmierci z przeszłości mamy problemy licealne, w których zawierają się pierwsze miłości czy brak rówieśniczej akceptacji. Katie Alender tak sprytnie przeplata ze sobą różne, teoretycznie niepasujące do siebie wątki, że powstaje z nich kompletna, wciągająca historia owiana mgiełką tajemniczości i grozy z niezwykle charyzmatyczną bohaterką. Ja świetnie się przy tej książce bawiłam i nie mogę się doczekać drugiej części!
Główna bohaterka jest bardzo charyzmatyczna. Uwielbiam Alexis! Nie jest kolejną licealistką, która usilnie kreuje się na twardzielkę, a wewnątrz jest zagubioną dziewczynką, która nie wie, jak radzić sobie z życiem. To bohaterka, która nie pozwala sobie w kaszę dmuchać, potrafi się każdemu odgryźć, nawet (krwiożercze) cheerleaderki się jej obawiają. Nie próbuje wpasować się na siłę w szkolne środowisko, ma głowę na karku, nie szuka atencji, chociaż sprzeciwia się banalnej rzeczywistości, zwracając uwagę wielu osób na problemy środowiska lub wytykając hipokryzję uczniów startujących do samorządu na oczach wszystkich. W dodatku interesuje się fotografią analogową, o której możemy się nieco więcej dowiedzieć w książce. I jak tu jej nie lubić, skoro ma różowe włosy, zadaje się ze Szwadronem Zagłady oraz świadomie pakuje się w tarapaty? Na jej tle drugoplanowe postaci wypadają blado, zostali jedynie delikatnie zaznaczeni i mam wrażenie, że autorka nie poświęciła im wystarczająco dużo uwagi. Carter był naprawdę słodki, jednocześnie skrywał w sobie mroczne tajemnice, dzięki czemu nie był nudny, jednak pojawił się raptem w czterech scenach. On i Lexi pasowali do siebie, a wątek romantyczny był wyjątkowo subtelny, lecz wszystko potoczyło się zbyt szybko, podobnie jak w wypadku zawiązania nici porozumienia z Megan. Katie Alender tak bardzo skupiła się na tajemnicy okrywającej dom Warrenów, że relacje między bohaterami wypadły nieco płytko.
Rozwiązanie całej zagadki było proste, a autorka nie zostawiła właściwie żadnych niewiadomych, z tego powodu czytanie Złych dziewczyn nie było wymagającym zajęciem. W większości przypadków uznałabym taką prostotę za wadę, ale ta książka zdecydowanie ma w sobie coś, dzięki czemu nie można się od niej oderwać! Częściowo jest to na pewno zasługa niezwykłych zwrotów akcji i interesujących zawirowań, najbardziej oczarował mnie jednak styl pisarski Katie Alender oraz klimat, który na pierwszy rzut oka był lekki i zabawny, ale pod spodem skrywała się cięższa, mroczniejsza atmosfera. Nie mogę powiedzieć, że z powodu Złych dziewczyn w nocy nie zmrużyłam oka, lecz kilka razy włoski stanęły mi dęba, a serce zaczęło bić szybciej. Ta powieść porywa od pierwszej strony i z rosnącym podekscytowaniem oczekiwałam na wielki finał.
Złe dziewczyny nie umierają są o tyle interesującą lekturą, że autorce udało się w niej połączyć wątki, które teoretycznie nie powinny ze sobą współegzystować w horrorze. Tuż obok opętania młodszej siostry przez złego ducha mamy do czynienia z trudnymi relacjami z rodzicami, obok nieszczęśliwej śmierci z przeszłości mamy problemy licealne, w których zawierają się pierwsze miłości czy brak rówieśniczej akceptacji. Katie Alender tak sprytnie przeplata ze sobą różne, teoretycznie niepasujące do siebie wątki, że powstaje z nich kompletna, wciągająca historia owiana mgiełką tajemniczości i grozy z niezwykle charyzmatyczną bohaterką. Ja świetnie się przy tej książce bawiłam i nie mogę się doczekać drugiej części!
7/10
Za możliwość przeczytania książki Złe dziewczyny nie umierają bardzo dziękuję Wydawnictwu Feeria!