wtorek, 4 października 2016

Arktyczny dotyk, czyli pół-demon, pół-strażnik kontra reszta świata

Ognisty pocałunek, wbrew zdrowemu rozsądkowi oraz logice, zupełnie mnie oczarował i sprawił, że jedyne, o czym mogłam myśleć, to dalsze losy moich ulubionych bohaterów z tej serii. Ta trylogia w ostatnim czasie stała się moją największą guilty pleasure i nie boję się do tego przyznać. Mimo to przez bardzo długi czas nie mogłam się przełamać do sięgnięcia po Arktyczny dotyk – strasznie się bałam tego, co zastanę w środku po zaskakującym, bolesnym zakończeniu poprzedniego tomu. I chociaż ta powieść nie doskoczyła do wysoko ustawionej przez Ognisty pocałunek poprzeczki, była wspaniałą, emocjonującą przygodą.

Layla Shaw próbuje pozbierać kawałki swojego roztrzaskanego życia. Nie jest to łatwe w przypadku siedemnastolatki święcie przekonanej, że gorzej już być nie może. Co gorsza, z uwagi na tajemniczą moc, jaką włada dziewczyna, jej niewiarygodnie przystojny przyjaciel, Zayne, na zawsze pozostanie dla niej nieosiągalny.
Klan strażników, który od zawsze chronił Laylę, nagle zaczyna skrywać przed nią niebezpieczne sekrety. Do tego dziewczyna nie potrafi przestać myśleć o Rocie – grzesznym, seksownym, demonicznym księciu, który rozumie ją lepiej niż ktokolwiek.
Nagle moc Layli zaczyna się przekształcać, przez co może ona poznać smak zakazanego do tej pory owocu. W najmniej oczekiwanym momencie wraca do niej Roth, przynosząc wieści, które na zawsze mogą odmienić los dziewczyny. W końcu dostaje to, czego pragnęła, jednak na ziemi rozpętuje się piekło, liczba ofiar zaczyna wzrastać, a cena za szczęście może okazać się zbyt wysoka…
Opis z Lubimyczytać

Arktyczny dotyk wrzuca nas na prawdziwy rollercoaster emocji. Podobnie jak w pierwszym tomie akcja gna do przodu i nie można się oderwać od tej książki, chyba że przewróci się ostatnią kartkę, która zostawia nas ze zszokowanym wyrazem twarzy i myślami: co się przed chwilą wydarzyło? Jennifer L. Armentrout zaserwowała nam takiego cliffhangera, że chyba nie będę mogła zasnąć spokojnie do momentu, w którym będę trzymała w dłoniach trzecią część. Lektura tak bardzo mnie zaabsorbowała, że zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje dookoła mnie, liczyła się tylko ta niesamowita książka i pytania, które tłukły się przez cały czas po mojej głowie, bo Arktyczny dotyk zawiera w sobie mnóstwo tajemnic, zawiłych intryg oraz narastającego napięcia. Wzorcowo mnie w sobie rozkochał podobnie jak Ognisty pocałunek i trudno było mi przestać o nim myśleć. 

Na niekorzyść Arktycznego dotyku (chociaż to już baaardzo subiektywna kwestia) wpływa nadmiar Zayne'a i niedobór Rotha. Od początku nie ukrywałam swojej niechęci do Kamieniaka, który jest wyidealizowanym, anielskim chłopczykiem – tak mdłym, że już bardziej chyba nie można. Wszystko mnie w nim denerwuje, a jego kolejne decyzje sprawiały, że nie potrafiłam powstrzymać wywracania oczami i na moje nieszczęście w tej powieści było go mnóstwo. Po prostu między nim a Laylą nie ma żadnego iskrzenia, mimo to autorka uparła się na trójkąt miłosny i my, biedni, zdesperowani czytelnicy, musieliśmy znosić kolejne przydługawe wynurzenia Laleczki na temat perfekcyjnego Zayne'a a.k.a rozmemłanej kluchy. Od lukru w tych scenach bolały mnie zęby. Jestem całym sercem za grzesznym demonem, który jest tak cudownie wielowymiarowy, że mogę jedynie wzdychać z zachwytem. Tak, Jennifer L. Armentrout nie uchroniła go do końca przed schematem, ale Roth został tak wspaniale wykreowany i poprowadzony, że zupełnie nie zwraca się na to uwagi. Ze wszystkich bohaterów tej trylogii to właśnie jego charakter jest najbardziej skomplikowany, zawiły i mogłabym się nad nim rozpływać godzinami, dlatego rozumiecie, jak bardzo w moich oczach książka ucierpiała, gdy Rotha było mniej, a Zayne'a o wiele więcej. Skoro jesteśmy przy bohaterach, muszę również wspomnieć o Layli – wydawało mi się, że jest dla tej dziewczyny nadzieja, bo zaczynała akceptować swoją demoniczną stronę, ale później znowu zaczęła użalać się nad sobą, specjalnie izolowała się od innych, a potem narzekała, jaka jest biedna.

Co najlepsze, te wszystkie niedociągnięcia wcale nie sprawiły, że spojrzałam na trylogię Dark Elements inaczej. Wciąż z zawrotną wręcz prędkością pochłaniałam kolejne strony, całą sobą przeżywając to, co działo się z Laylą i nie mogąc się doczekać rozwiązania zagadki. Arktyczny dotyk za szybko się dla mnie skończył i podobnie jak w wypadku Ognistego pocałunku, znowu musiałam mierzyć się z kacem książkowym wywołanym powieścią napisaną przez Jennifer L. Armentrout, która plasuje się w ścisłej czołówce moich ulubionych autorów. Jak we wszystkich swoich książkach, zapewniła nam drugim tomem trylogii mnóstwo zaskakujących zwrotów akcji, dość zawiłą intrygę, ogrom napięcia trzymający na krawędzi fotela, buzujące w żyłach emocje oraz dawkę swojego fantastycznego, uzależniającego stylu. Jeżeli szukacie czegoś, co pochłonie was na długie godziny, które będą wydawały się sekundami i jesteście gotowi na szaloną jazdę bez trzymanki, serdecznie polecam wam Arktyczny dotyk Jennifer L. Armentrout.


Trylogia Dark Elements:
Ognisty pocałunek // Arktyczny dotyk // Ostatnie tchnienie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia