sobota, 31 grudnia 2016

Podsumowanie 2016 roku

0
W tamtym roku nie robiłam jakiegoś specjalnego podsumowania, ale w tym postanowiłam wziąć się w garść i napisać post zbierający w kupę wszystko to, co się u mnie wydarzyło przez rok. Oczywiście czytelniczo, nie ma co was zanudzać prywatnymi, dołującymi szczegółami, bo pod wieloma względami 2016 nie był tym, czego się po nim spodziewałam. Jak to się mówi: lajf is brutal and full of zasadzkas and sometimes kopas w dupas, ale trzeba się podnieść, przeć do przodu i nie oglądać się za siebie. Nic nie jest w życiu proste, choć śmiem twierdzić, że pozbieranie się jest o wiele łatwiejsze niż ciągłe tkwienie w depresji ;) Zdałam dobrze maturę, zdałam na prawo jazdy za pierwszym razem mimo ogromnego stresu i nieprzyjemnego egzaminatora, pojawiłam się po raz pierwszy na Targach Książki w Krakowie, co było niesamowite same w sobie, byłam na Disney on Ice, które mnie wprost oczarowało, zrobiłam gruntowny remont pokoju i mam teraz taki, o jakim zawsze marzyłam, w tym także przepiękną biblioteczkę <3 Łatwo nie było, ale trzymam się pozytywów!
W 2016 roku opublikowałam 127 postów, w tym 76 recenzji. Udało mi się przeczytać 84 książki. Ze swojego wyniku jestem jak najbardziej zadowolona i wydaje mi się, że całkiem nieźle mi poszło w tym roku, nawet jeśli wciąż nie udało mi się przekroczyć magicznej liczby 100 powieści przeczytanych w ciągu roku, jednak matura porządnie dała mi w kość. Mieliście już okazję poznać według mnie 5 najlepszych książek 2016 roku, szykuje się również lista tych najgorszych oraz topka blogowych postów, bo trzeba się jeszcze trochę pochwalić ;)


Liczba gwiazdek (jedynki i dwójki wciąż się nie pojawiły, z czego jestem bardzo zadowolona):
★★★★★★★★ – 1 powieść
★★★★★★ – 2 powieści
★★★★★★☆ – 10 powieści
★★★★★★ – 25 powieści
★★★★★★ – 16 powieści
★★★★★ – 10 powieści
★★★★ – 9 powieści
★★★☆ – 2 powieści

GATUNEK:
Romanse/New Adult – 21
Fantastyka/Sci-fi – 31
Thrillery/Kryminały/Sensacyjne – 8
Literatura młodzieżowa – 17
Literatura obyczajowa – 4
Klasyka – 3

Jak zawsze w moich wyborach królowała fantastyka, ale w tym roku dysproporcja między tym gatunkiem a pozostałymi jest zdecydowanie mniejsza niż w ubiegłych latach. Głównie dlatego, że 2016 stał pod znakiem New Adult, w które zupełnie nieoczekiwanie się wciągnęłam, rozpoczęłam też nieśmiałe eksperymentowanie z innymi gatunkami, co zdecydowanie można zaliczyć na plus. Może w kryminałach i w literaturze obyczajowej wciąż się nie zakochałam, jednak klasykę zaczęłam odbierać o wiele bardziej pozytywnie i w 2017 roku chcę utrzymać ten kurs, a także zacząć sięgać po więcej dojrzałych powieści, chociaż oczywiście nie rezygnuję z young adult, które jest mi bardzo bliskie. 

SERIE ROZPOCZĘTE:

  1. Niezwyciężona, Marie Rutkoski – przeczytanych tomów: 2/3
  2. Charley Davidson, Darynda Jones – przeczytanych tomów: 1/11
  3. Złe dziewczyny nie umierają, Katie Alender – przeczytanych tomów: 2/3
  4. Dziesięć płytkich oddechów, K. A. Tucker – przeczytanych tomów: 1/4
  5. The Coincidence, Jessica Sorensen – przeczytanych tomów: 1/7
  6. Następcy, Melissa de la Cruz – przeczytanych tomów: 1/3
  7. Chłopak Nikt, Allen Zadoff – przeczytanych tomów: 1/3
  8. Trylogia Generacja, Scott Sigler – przeczytanych tomów: 1/3
  9. Magonia, Maria Dahvana Headley – przeczytanych tomów: 1/3
  10. Worldwalker, Josephine Angelini – przeczytanych tomów: 1/3
  11. Magnus Chase i bogowie Asgardu, Rick Riordan – przeczytanych tomów: 1/3
  12. Fobos, Victor Dixen – przeczytanych tomów: 1/3
  13. Dwór cierni i róż, Sarah J. Maas – przeczytanych tomów: 1/3
  14. Królowa Tearlingu, Erika Johansen – przeczytanych tomów: 1/3
  15. Kłamca, Jakub Ćwiek – przeczytanych tomów: 1/4
  16. Elements. Żywioły, Brittainy C. Cherry – przeczytanych tomów: 1/4
  17. Off-Campus, Elle Kennedy – przeczytanych tomów: 1/4
  18. Trylogia Klątwy, Danielle L. Jensen – przeczytanych tomów: 2/3
  19. Dark Elements, Jennifer L. Armentrout – przeczytanych tomów: 2/3
  20. Trylogia Zdrajcy, Trudi Canavan – przeczytanych tomów: 1/3
  21. Protektorat parasola, Gail Carriger – przeczytanych tomów: 1/5
  22. Rain, Lisa De Jong – przeczytanych tomów: 1/3
  23. Czaroziemie, Susan Dennard – przeczytanych tomów: 1/4
  24. Naznaczeni, Jennifer Lynn Barnes – przeczytanych tomów: 1/4
  25. The Last Regret, Anna Bellon – przeczytanych tomów: 1/4
  26. Obca, Diana Gabaldon – przeczytanych tomów: 1/8
  27. Torn Hearts, Gail McHugh – przeczytanych tomów: 1/2
  28. Starbound, Amie Kaufman, Meagan Spooner – przeczytanych tomów: 1/3
SERIE ZAKOŃCZONE:

  1. Więzień labiryntu, James Dashner
  2. Angelfall, Susan Ee
  3. Program, Suzanne Young
  4. Lumikki Andersson, Salla Simukka
  5. DIMILY, Estelle Maskame
  6. Lato koloru wiśni, Carina Bartsch
  7. Piękna katastrofa, Jaime McGuire
  8. Wybrani, C. J. Daugherty
  9. Prawo Mojżesza, Amy Harmon
No cóż, już na pierwszy rzut oka widać, że rozpoczętych serii jest o wiele więcej niż tych skończonych i raczej nie mogę być z tego dumna. Muszę się porządnie zabrać za czytanie ostatnich tomów, z czym zawsze miałam problem – ja po prostu nie chcę się żegnać z kolejnymi historiami, z którymi spędziłam tyle czasu i stąd moja niechęć do czytania zakończeń. Będę robiła jednak wszystko, by chociaż trochę zminimalizować dysproporcję między seriami zaczętymi a dokończonymi w nadchodzącym roku. Jednak chociaż rozpoczęłam przygodę z prawie trzydziestoma seriami, już wiem, że będę ją kontynuować najwyżej z piętnastoma, pozostałe nie przekonały mnie do siebie wystarczająco, żebym chciała dalej je poznawać. 


WYZWANIA

W tym roku brałam udział w czterech wyzwaniach czytelniczych. Jedno z nich zostało anulowane, ale w pozostałych trzech walczyłam do końca ;) Udało mi się oczywiście przeczytać 52 książki w ciągu roku. Zaczęłam czytać klasykę, żałuję jednak, że nie udało mi się przeczytać całego Harry'ego Pottera w oryginale, ale postaram się dokończyć tę serię w 2017 roku. Nie pojawiły się jeszcze wyniki Czytam Young Adult organizowanego przez Anię z Piżamy w koty, jednak z moich obserwacji wynika, że powinnam znaleźć się w topce, z czego jestem bardzo zadowolona. Brałam również udział w wyzwaniu Olgi z Wielkiego Buka. Różowe gwiazdki to zadania wykonane. Jak sami widzicie tragedii nie ma, jednak gdybym spięła poślady, mogłoby być ich więcej :/ W przyszłym roku na pewno poszukam dla siebie nowe wyzwania, bo uwielbiam je wykonywać!




I to tyle. 2016 rok minął mi w zastraszającym tempie, choć nie był tak wspaniały, jak się tego po nim spodziewałam. Będę jednak robiła wszystko, by 2017 był jak najlepszy! A jak wam minął ten rok? Ile książek udało wam się przeczytać? Robicie sobie jakieś czytelnicze postanowienia? 
Czytaj dalej »

środa, 28 grudnia 2016

TOP 5: Najlepsze książki w 2016 roku

0
Sądziłam, że wybranie najlepszych pięciu książek 2016 roku okaże się przerażająco trudnym i wymagającym dla mnie zadaniem, ale kiedy przejrzałam wszystkie przeczytane przeze mnie powieści okazało się, że wcale nie ma tak wiele historii, które pokochałabym całym serduchem, które doszczętnie opanowałyby moje myśli, uniemożliwiając normalne, codzienne funkcjonowanie. Nie jestem do końca pewna, czy jest to spowodowane tym, że przeczytałam w swoim życiu tak wiele książek, że każdą kolejną lekturę oceniam coraz bardziej surowo i naprawdę trudno mnie zaskoczyć, czy po prostu nadzwyczaj pechowo dobierałam sobie powieści w tym roku, a może po prostu nadszedł czas, by poszerzyć swoje horyzonty czytelnicze i tam poszukać nowych, wspaniałych historii, które mnie zaczarują... W każdym bądź razie przed wami piątka najlepszych według mnie książek 2016 roku, które zmiażdżyły moją krytyczną, cyniczną zbroję i sprawiły, że zupełnie straciłam dla nich głowę!

MIECZ LATA

Gdyby ktoś na początku roku powiedział mi, że Rick Riordan na nowo podbije moje serce, nie uwierzyłabym mu. Byłam przekonana, że autor nie jest już w stanie niczym mnie zaskoczyć, że zaczął tracić swój błyskotliwy humor i umiejętność niezwykłego przeplatania mitologii z fabułą własnej powieści. A tutaj pojawił się Magnus Chase, zrobił zupełną rozróbę w moim umyśle oraz odczuciach, sprawiając, że na nowo odkryłam swoją miłość do wujka Ricka. Miecz Lata jest po brzegi wypełniony zabawnymi wstawkami, a tytuły każdego rozdziału są po prostu rozbrajające. Tę powieść czyta się z głupim bananem na twarzy, nie można inaczej! W dodatku fabuła składa się z zaskakujących intryg, gnającą na złamanie karku akcją oraz różnorodnymi, ujmującymi bohaterami. Czego chcieć więcej od książki? UWIELBIAM.


OGNISTY POCAŁUNEK

Kiedy zabierałam się za kolejną powieść Jennifer L. Armentrout, nie spodziewałam się, że aż tak mi się spodoba. Ognisty pocałunek jest po prostu uzależniający; chyba sami odczuliście to na własnej skórze, bo od momentu, w którym przeczytałam tę powieść, zdążyłam ją umieścić już w tylu podsumowaniach, topkach i tagach, że pewnie macie dość tego tytułu. No cóż, nie mam zamiaru za to przepraszać, zwłaszcza jeśli w ten sposób uda mi się was zmusić do sięgnięcia po trylogię Dark Elements ;) Od Ognistego pocałunku po prostu nie można się oderwać, uderza do głowy, a potem zostawia z palącą potrzebą natychmiastowego sięgnięcia po kolejny tom. Właściwie wciąż nie mogę przestać myśleć o tej książce, zwłaszcza o moim ukochanym księciu piekieł. Ta powieść może nie jest mistrzostwem pod względem fabularnym, może jest wypełniona po brzegi schematami, może posiada irytujących bohaterów, może... Ale kogo to obchodzi, skoro jest tak emocjonująca oraz porywająca? Jestem zachwycona Ognistym pocałunkiem i tyle.


PROMYCZEK

Naprawdę myśleliście, że na tej liście może zabraknąć powieści, która jako pierwsza zmusiła mnie do wystawienia sobie dziesięciogwiazdkowej oceny? Nope. W tym roku przeczytałam wiele powieści z gatunku New Adult, naszła mnie na nie ogromna ochota, ale żadna nie zbliżyła się choćby w połowie do punktu emocjonalnego, do którego doprowadził mnie Promyczek. Wzruszenie wciąż chwyta mnie za gardło, gdy przypominam sobie kolejne sceny, a Kate pozostaje dla mnie niedoścignionym wzorem w ramach pozytywnej energii oraz umiejętności cieszenia się z małych rzeczy. Ta powieść rozerwała mnie na strzępy w każdym możliwym tego słowa znaczeniu; ona jednocześnie niszczy i scala, doprowadza do łez oraz do śmiechu. To jedna z najpiękniejszych historii, jakie czytałam w życiu i chociaż złamała mnie, rozbiła na kawałeczki, po prostu zniszczyła, jednocześnie napełniła mnie optymizmem oraz nadzieją. Promyczek był tak dobry, że przypomniał mi, dlaczego kocham czytanie, stając się dla mnie jednym z najbardziej bezcennych doświadczeń czytelniczych.


POJEDYNEK & ZDRADA

Te dwie części z trylogii Niezwyciężona Marie Rutkoski są tak niesamowite, że nie byłam w stanie ich rozdzielić. Zdecydowanie, która z nich była odrobinę lepsza, a która odrobinę gorsza było wręcz niemożliwe, obie te pozycje są na to po prostu za dobre. Nawet nie wiem, od czego powinnam zacząć, bo mogłabym wychwalać te powieści pod niebiosa przez wiele godzin i wciąż nie miałabym dość. Kestrel to absolutnie jedna z najbardziej intrygujących postaci żeńskich, z jakimi miałam do czynienia w literaturze young adult, uwielbiam ją całym serduchem. Przez wątek romantyczny dosłownie cierpiałam, nawet oddychanie mnie bolało, kiedy moi ulubieńcy nie potrafili się porozumieć. Marie Rutkoski posiada tak piękny, poetycki, a jednocześnie lekki styl pisania, że rozkoszowałam się czytaniem każdego, pojedynczego zdania. W dodatku autorka ma niezwykły dar wzbudzania ogromnych emocji w czytelniku. Po przeczytaniu obu tomów Niezwyciężonej jestem zdruzgotana, rozbita i załamana, a jednocześnie poruszona, rozkochana i zaczarowana. KOCHAM TĘ TRYLOGIĘ CAŁYM MOIM ZMALTRETOWANYM SERDUCHEM. Pojedynek i Zdrada To tnie tylko według mnie dwie najlepsze powieści 2016 roku, ale w ogóle jedne z najlepszych książek, jakie przeczytałam w moim caluteńkim życiu. 


Konieczne powiedzcie, jakie tytuły znalazłyby się na waszej liście najlepszych powieści mijającego roku! Może dzięki waszym rekomendacjom w 2017 nie będę mogła narzekać na ilość dobrych historii, jakie wpadły w moje ręce przez nadchodzące trzysta sześćdziesiąt pięć dni :)
Czytaj dalej »

niedziela, 25 grudnia 2016

Podsumowanie grudnia

0
Co prawda do końca grudnia mamy jeszcze sześć dni i przez ten czas na blogu pojawią się jeszcze dwa posty, ale będą one poświęcone bardziej kończącemu się 2016 roku niż samemu grudniowi, dlatego postanowiłam przyspieszyć podsumowanie miesiąca i stąd pojawia się ono dużo wcześniej niż zwykle :)

ZRECENZOWANE


DODATKOWO


PODSUMOWANIE I PLANY

Grudzień to miesiąc, który niejako służy do domknięcia pewnych spraw, by w nowy rok wkroczyć bez ciążących nam zobowiązań, może dlatego z reguły jest on mocno chaotyczny i gorączkowy. Mój grudzień stanął jednak pod znakiem marazmu, za nic nie mogłam się zabrać, nie miałam na nic siły, w tym również na czytanie. Przynajmniej tak się sprawy miały do połowy miesiąca, kiedy to postanowiłam samej sobie trochę odpuścić, zwolnić. Łatwo nie było, jednak paradoksalnie w momencie, w którym przestałam się tak bardzo ze wszystkim spieszyć, stałam się bardziej ogarnięta i udało mi się połączyć różne aspekty życia w jedną całość. Stąd wskazówka dla was w tym całym świątecznym zamieszaniu: znajdźcie dla siebie chwilę, by się ze wszystkiego wycofać.
Czytelniczo liczyłam na to, że miesiąc będzie lepszy, ale odkąd przeczytałam Obcą Diany Gabaldon (czyli od 6 listopada), męczę się ze strasznym kacem książkowym, niezdolna do cieszenia się w pełni żadną nową lekturą. Jak widzicie, trwa to już bardzo długo i gdybym nie miała wcześniej przygotowanych postów, byłoby ze mną marnie. Miesiąc jeszcze się nie skończył i liczę na to, że odbiję się od tego czytelniczego dna, bo przyszło do mnie w ostatnim czasie wiele interesujących książek, za które chciałabym się zabrać. Z pomocą przyszło mi Berło Serapisa i inne opowiadania Ricka Riordana, wyrywając mnie z książkowego dołka. Chyba nie ma lepszego lekarstwa na kaca niż twórczość tego autora ;) Tytuł powieści miesiąca wędruje jednak do Obcej, czyli źródła całego zamieszania, a najgorszą lekturą pozostaje Uratuj mnie Anny Bellon, które swoją drogą z recenzji uzyskało największą ilość wyświetleń w grudniu. Chyba lubicie czytać opinie, w których pastwię się nad książkami xD Jestem też zadowolona, że zabrałam się za kilka cegiełek, bo jako recenzentka nie mam dla nich wiele czasu, a opasłe tomy potrafią wnieść więcej radości niż krótkie, lekkie historyjki.
Powraca temat Disqusa. Przyznam się szczerze, że znalazłam się w poważnych tarapatach. Przez ostatnie dwa tygodnie zasypywaliście mnie wiadomościami na e-mailu, Facebooku czy Google+, że nie wyświetla wam się okienko do komentowania. Z niektórymi blogami Disqus się nie synchronizuje i mnie spotkało to nieszczęście. Nierzadko trzeba odświeżać stronę wielokrotnie, by komentarze się załadowały. Disqus miał nam pomóc w szerszej dyskusji, tymczasem zupełnie nam to uniemożliwia w niektórych przypadkach. Widzicie, usunęłabym go natychmiast i wróciła do starego sposobu komentowania, ale tutaj pojawia się problem – ponieważ Disqus nie jest zsynchronizowany z Bloggerem, straciłabym wszystkie komentarze, które pojawiły się na blogu od momentu zainstalowania Disqusa. Co prawda wciąż będą one zapisane w pamięci Disqusa, ale fizycznie na blogu nie będą obecne. Tych komentarzy przez prawie trzy miesiące uzbierało się ponad 500. Jest to duża liczba, nie chcę, by zniknęły one z bloga, lecz z drugiej strony te problemy z ładowaniem komentarzy są dla nas wszystkich niezwykle uciążliwe. Byłabym wdzięczna, gdybyście wypowiedzieli się na ten temat – w komentarzach, na Facebooku czy na mailu – bo naprawdę nie wiem, co robić. Do tej pory przymykałam oko na problemy z Disqusem, ponieważ były niewielkie, ale coraz więcej z was narzeka na ten stan rzeczy i nadszedł najwyższy moment, żeby podjąć decyzję. Powrót do Bloggera wydaje się być sensownym posunięciem, jednak naprawdę szkoda mi tych pięciuset komentarzy... Naprawdę będę wdzięczna za wskazówki! 

Ktoś jeszcze w kółko odtwarza soundtrack z Moany? :D Nie mogę się od niego uwolnić. 
Czytaj dalej »

czwartek, 22 grudnia 2016

Co mnie zmieniło na zawsze, czyli gwałt dokonany na życiu

0
Do Co mnie zmieniło na zawsze Amber Smith zbierałam się bardzo długo. Nie chodzi o to, że książka była zła – jest to po prostu ten typ powieści, przy którym musisz się zatrzymać i chwilę zastanowić, który wymaga twojego absolutnego skupienia, bo to nie jest łatwa, prosta i przyjemna historyjka na jeden wieczór. To opowieść, która sprawia, że zasycha ci w gardle, a przygnębienie nieustannie ciąży ci na sercu.

Eden była słodką, niewinną dziewczynką. Nigdy nie sprawiała problemów, nigdy się nikomu nie sprzeciwiała, uwielbiała grać w szkolnej orkiestrze. Wystarczyła jedna noc, by wszystko, w co wierzyła i co kochała, rozsypało się niczym domek z kart. Najlepszy przyjaciel jej starszego brata, niemal członek rodziny, chłopiec, którym była skrycie zauroczona i który wydawał się być jej ideałem, odebrał jej niewinność. Eden wie, że powinna o tym komuś powiedzieć, jednak za bardzo się boi. Postanawia udawać, że ta noc nigdy nie miała miejsca i tworzy siebie na nowo – kreuje dziewczynę, która już nigdy nie będzie ofiarą. Nie potrafi jednak zmazać poczucia wstydu oraz nienawiści, a życie budowane na kłamstwach powoli przestaje zapewniać jej ochronę, jakiej pragnęła.

Co mnie zmieniło na zawsze to przygnębiająca, mroczna powieść. Jest tym bardziej bolesna i trudna do czytania, bo jest prawdziwa, odarta ze złudzeń, fałszu i grzecznych półprawd mających złagodzić mocny przekaz. Autorka nie próbowała osłodzić tej historii, nie usiłowała zminimalizować traumy Eden, by czytelnikowi było wygodnie – ja sama byłam kompletnie bezbronna i rozbita w obliczu przerażających wydarzeń ukazanych w tej książce. Amber Smith stworzyła niezwykle realny obraz ofiary gwałtu, jej uczuć, przemyśleń i dalszych działań. Bo choć chcielibyśmy wierzyć, że czas potrafi zasklepić każdą ranę, a miłość potrafi być lekarstwem na każdy psychiczny uraz, życie nie jest bajką i nie zawsze czeka nas happy end. Nie wiemy, co kryje się pod maskami, jakie zakładamy na co dzień niczym zbroję.

Co mnie zmieniło na zawsze to powieść brutalna w swojej prawdziwości oraz trudna w odbiorze – miażdży czytelnika, przedostaje się przez jego bariery ochronne, pozostawiając z uczuciem ciężkości oraz beznadziei na sercu. To nie jest naiwna bajeczka o odzyskiwaniu wiary w ludzi i mierzeniu się ze swoimi lękami. To przerażająca historia o zżerającej od środka nienawiści oraz toksycznym poczuciu winy. O tym, że nasze cierpienie oddziałuje także na najbliższych nam ludzi i jest w stanie zniszczyć wszystko, na czym nam zależy. Nie mogę powiedzieć, że popieram wybory Eden, która podświadomie chciała ranić bliskie jej osoby, by poczuły one choć ułamek bólu, z jakim musiała sama się mierzyć każdego dnia. Jej psychika została zupełnie zniszczona przez gwałt i jej zachowanie rzadko było racjonalne. Każdy z nas ma inne mechanizmy obronne i nie mnie oceniać jej zachowanie, nawet jeśli momentami było ono dla mnie oburzające oraz skandaliczne. Nie znajdziecie tutaj upiększeń, uroczych fragmentów, które wniosłyby nieco pozytywnej energii to przytłaczającej fabuły. Czytelnik staje się niemym widzem, zostajemy zmuszeni do patrzenia, jak główna bohaterka powoli stacza się na samo dno, szukając zapomnienia w alkoholu, marihuanie, a także w przypadkowym seksie. Miałam ochotę porządnie nią potrząsnąć, a potem zacząć krzyczeć na jej rodzinę, bo nikt niczego nie dostrzegał, ale... Ile kobiet i dziewczynek milczy na temat tego, co je spotkało ze strony tych, którym ufały? Ile z nich zmieniło się pod wpływem przebytej traumy, a nikt tego nawet nie zauważył?

Co mnie zmieniło na zawsze to opowieść zbudowana na emocjach i następstwach gwałtu. Pięć minut zmieniło grzeczną, miłą, niewinną dziewczynkę w zdegenerowaną, zanurzoną po pachy w bagnie, które zgotował jej los, a potem ona sama, nastolatkę niezdolną do poradzenia sobie z własną nienawiścią. To przejmujący obraz traumy, która odmienia wszystko, niszcząc radość, a pozostawiając z poczuciem zdrady, z gniewem, smutkiem i pogardą do samej siebie. Co mnie zmieniło na zawsze jest historią destrukcyjną i nie poleciłabym jej każdemu. Zmierzenie się ze sposobem, w jaki Amber Smith przedstawiła historię Eden, wyczerpało mnie psychicznie. Teoretycznie jest to powieść skierowana do nastolatek i w taki sposób została napisana, ale myślę, że jest to jednak książka dla dojrzalszych czytelników. Porusza temat tabu w pozbawiony upiększeń sposób i według mnie jest to naprawdę ważna lektura, z którą należy się zapoznać, ale podchodząc do niej niezwykle ostrożnie.

★★★★★★

Za możliwość przeczytania Co mnie zmieniło na zawsze serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria Young!


Czytaj dalej »

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Siedem minut po północy, czyli droga do zrozumienia straszliwej prawdy

0
Siedem minut po północy nie było powieścią, którą planowałam przeczytać. Nieustannie przewijała się gdzieś w tle pozycji, za które miałam się zabrać w przyszłości, ale należała raczej do tej kategorii teoretycznie mam na liście, lecz pewnie nigdy jej nie poznam. Wielu czytelników przede mną było nią zachwyconych, jednak nie potrafiłam sobie wyobrazić, na czym może polegać jej wyjątkowość, może dlatego byłam tak sceptyczna. Ale powieść Patricka Nessa należy do tych historii, które docierają głęboko i zostają z nami na bardzo długo. 

Jest siedem minut po północy, gdy trzynastoletni Conor budzi się i odkrywa, że za oknem jego sypialni czai się potwór. Jednak to nie tego potwora Conor się spodziewał – sądził, że odwiedza go raczej ten z dręczącego go koszmaru, powtarzającego się niemal każdej nocy od dnia, kiedy matka chłopca rozpoczęła leczenie. Potwór z jego podwórka jest inny. Sędziwy i dziki. Chce czegoś od Conora. Czegoś niebezpiecznego i przerażającego. Żąda prawdy.
Opis z LubimyCzytać

Największym plusem Siedem minut po północy jest prostota, z jaką została opowiedziana cała historia. Śledzimy fabułę z punktu widzenia trzynastoletniego chłopca, który w rozpaczliwy sposób próbuje pogodzić się ze świadomością zbliżającej się śmierci ukochanej matki. Oszczędne, starannie dobrane słowa wręcz elektryzują czytelnika siłą swojego przekazu, w prosty sposób przekazując o wiele więcej niż najbardziej wyrafinowane metafory czy podniosły język. Ta powieść skrywa w sobie głębię emocji, o jaką nigdy bym jej nie podejrzewała, przedstawiając jednocześnie smutną, ale także mądrą i odważną historię o ponadczasowym wymiarze. 

Patrick Ness za pomocą Potwora i jego opowieści sprawia, że każdy z nas zaczyna inaczej patrzeć na otaczającą nas rzeczywistość. Przekazuje ważne wartości, ale nie umoralnia, pozostawiając czytelnikowi przestrzeń do namysłu i własnej interpretacji. Przypomina, że nic nie jest zupełnie białe, ani całkiem czarne, że każdy człowiek ma w sobie zarówno dobro, jak i zło, że nierzadko nasza ocena sytuacji jest zafałszowana. Potwór to ucieleśnienie emocji, jakie targają Conorem na przestrzeni całej książki, a także jego podświadomość, która pomaga mu przetrwać ten trudny dla niego okres. Ta historia pełna jest symboli, które każdy z nas odbierze inaczej, bo różnią nas życiowe doświadczenia, ale jedno jest pewne: w każdym czytelniku wzbudzi ona ogromne emocje. Nie da się pozostać obojętnym, czytając tę powieść, moje gardło wielokrotnie zaciskało się z powodu wzruszenia wywołanego kolejnymi wydarzeniami, żalem oraz niesprawiedliwością losu.

Siedem minut po północy jest książką skierowaną do dzieci, ale tak naprawdę jest to powieść uniwersalna, która poruszy najczulsze struny w duszy każdego czytelnika, niezależnie od jego wieku. Już od pierwszych stron wiedziałam, że cała ta historia jest przepełniona magią, która oczarowuje w niezwykle subtelny sposób. Siedem minut po północy to piękna, poruszająca, a zarazem mroczna opowieść o stracie i pocieszeniu, strachu i miłości, samotności i rodzinie, śmierci i życiu. To niesamowita książka, z którą każdy powinien się zapoznać. Nie zajmie wam wiele czasu, a w zamian zaoferuje cudowne, choć zabarwione smutkiem przeżycia.

★★★★★★

Za możliwość przeczytania Siedem minut po północy serdecznie dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc!

Czytaj dalej »

piątek, 16 grudnia 2016

Berło Serapisa i inne opowiadania, czyli potężna dawka humoru na zły dzień

0
Nie jestem miłośniczką dodatkowych opowiadań do serii, z reguły bardzo rzadko po nie sięgam, ale jak możecie się domyślić, Rick Riordan zawsze jest wyjątkiem wyjątków, więc bez dłuższego wahania wyposażyłam się w jego zbiór dziewięciu opowiadań. Nie wiedziałam do końca, czego się spodziewać, ale jak zawsze zostałam przez tego autora mile zaskoczona.

Berło Serapisa i inne opowiadania to jedyna taka książka Ricka Riordana na świecie, zawierająca wszystkie opowiadania ze świata greckich i rzymskich herosów oraz egipskich magów. To obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów, w której będzie można znaleźć crossovery między egispką a grecką rzeczywistością, nieznane przygody Percy'ego Jacksona, a wszystko to utrzymane w atmosferze trzymającej w napięciu przygody! 

Każde opowiadanie stanowi odrębną całość i chronologicznie pochodzą z różnych etapów historii Percy'ego, bo to głównie wokół syna Posejdona skupiają się kolejne fragmenty (już sam ten fakt wystarczył mi do absolutnego szczęścia!). Niektóre z opowiadań zostały umiejscowione jeszcze przed wydarzeniami z Ostatniego Olimpijczyka, niektóre tuż po, inne wiążą się już ściśle z powieściami z serii o Olimpijskich Herosach, a jedno z z nich odwołuje się nawet do momentu, w którym Percy jeszcze nie wiedział, iż jest półbogiem! Tak bogaty przekrój pozwalał spojrzeć na znane nam z kolejnych tomów wydarzenia z innej, nieco szerszej perspektywy, docenić zmianę w stylu pisania autora i odnowić swoją miłość do poszczególnych bohaterów (nawet nie wiedziałam, że tak bardzo tęskniłam za cudownym Percabeth!).  

To, co łączy wszystkie dziewięć opowiadań, to niewątpliwie wspaniały, błyskotliwy humor Ricka Riordana, który jak zawsze wybija się na pierwszy plan w każdej opowiadanej przez niego historii. Uwielbiam sposób, w jaki ten autor pisze, wprawiając czytelnika w doskonały nastrój zaledwie kilkudziesięciostronicowymi dodatkami! Wydaje się, że to niewiele, ale każde opowiadanie było w stanie doświadczyć mi tych samych emocji, co pełnowymiarowa powieść: bałam się o bohaterów, kibicowałam im, w napięciu czekając na rozwiązanie akcji, a jednocześnie nie mogłam powstrzymać się od szerokiego uśmiechu, bo czytanie Riordana to czysta radość. Za każdym razem, kiedy zabieram się za jego twórczość, czuję się tak, jakbym po długim okresie czasu znalazła się z powrotem w domu albo spotykała się ze starym przyjacielem – to wszystko jest tak przyjemnie znajome, a jednocześnie za każdym razem autor jest w stanie zaskoczyć mnie czymś nowym.

Berło Serapisa i inne opowiadania to idealny dodatek dla fanów twórczości Ricka Riordana, ale raczej nie polecałabym go osobom, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z uniwersum stworzonym przez tego pisarza. Nie wszystkie nowelki były na tym samym poziomie, niektóre stanowiły po prostu miły przerywnik w codzienności, inne z kolei pozwalały na poznanie psychiki pobocznych bohaterów, którzy jednak odegrali potem ważną rolę w fabule książek. Głównie kupiły mnie cztery tytuły: Korona Ptolemeusza, Percy Jackson i laska Hermesa, Leo Valdez i pościg za Bufordem oraz Pamiętnik Luke'a Castellana. Jednak chociaż ten zbiór opowiadań nie jest pozbawiony wad i odrobinę gorszych momentów, to stanowi tak świetną rozrywkę, że po wielu tygodniach wyciągnął mnie z kaca książkowego! Jeśli szukacie dobrego lekarstwa na czytelniczy zastój, nie znajdziecie lepszego specyfiku od pełnej humoru twórczości Ricka Riordana.

★★★★★★
Czytaj dalej »

wtorek, 13 grudnia 2016

Serial: The Flash – sezon 1

0
Cześć robaczki! Dzisiaj porozmawiamy o pewnym superbohaterze, który jedynie swoim urokiem osobistym mógłby pakować przestępców za kratki, wystarczyłoby, że ładnie by się uśmiechnął i zaczął rzucać nerdowskie komentarze. Jeśli mi nie wierzycie, w takim razie jesteście bardzo zacofani w dziedzinie seriali (tak, wiem, i kto to mówi?) i jeszcze nie zapoznaliście się z The Flash. Ale nic straconego, macie w końcu mnie i z chęcią przybliżę wam nieco produkcję o przygodach czerwonej smugi.

Pewnej burzowej nocy młody naukowiec, Barry Allen, pracujący dla Departamentu Policji w Central City zostaje porażony przez nadnaturalny piorun, który wytworzył się po wybuchu akceleratora cząsteczek. Chłopak zapada w śpiączkę na dziewięć miesięcy, a gdy się budzi, okazuje się, że Barry zyskał nową umiejętność – superszybkość. Postanawia jej użyć do walki z przestępcami, którzy w wyniku awarii akceleratora również uzyskali zaskakujące zdolności. W jego roli wybawiciela miasta wspierają go nowi, genialni przyjaciele: doktor Harrison Wells, Cisco Ramon oraz Caitlin Snow. 


Zacznijmy od plusów serialu, bo ich jest mnóstwo! Po pierwsze, Barry. Po drugie, Barry Allen. Po trzecie, Flash będący Barry'm Allenem. Czy muszę dodawać coś więcej? Grant Gustin w tej roli zupełnie mnie kupił. Pomijając oczywistą oczywistość (czyli to, jak bardzo jest przystojny), Barry w jego wykonaniu jest po prostu genialny. Nie tylko uroczo nerdowski, trochę nieporadny, supersłodki i pełen optymizmu, ale także inteligentny, skłonny do poświęceń, trochę narwany oraz nieidealny. Bo tak, popełnia błędy, jednak za każdym razem wyciąga wnioski, bierze się w garść i zaskakuje nas czymś nowym. Barry to taki superbohater, z którym łatwo się identyfikować, bo z podobnymi wątpliwościami co on musimy mierzyć się na co dzień, a przy tym jest tak uroczy, że OMÓJBOŻEMOJESERCE. 
W ogóle bohaterowie w The Flash zostali wykreowani w świetny sposób (może z wyjątkiem niezwykle irytującej Iris oraz Eddiego, pasowali do siebie ze względu na to, jak bardzo oboje mnie denerwowali swoim zachowaniem). Główny antagonista, którego imienia wam na razie nie zdradzę, choć nie jest to jakaś wielka niespodzianka, został wspaniale poprowadzony, bardzo rzadko się zdarza, by czarny charakter dostał aż tyle czasu antenowego i z reguły nie poznajemy dogłębnie jego motywów, ale serial pod tym względem stanął na wysokości zadania! Uwielbiałam dowiadywać się nowych rzeczy na temat naszego głównego złoczyńcy. A Caitlin oraz Cisco? Po prostu cud, miód i orzeszki! Nie stanowili jedynie wsparcia Flasha, przewijając się w tle niczym mdli pomagierzy, każde z nich jest indywidualnością, każdego z nich pragnie się dogłębnie poznać. 


Ale choć bohaterowie sami w sobie są fantastyczni, to tak naprawdę kocha się ich za cudowne relacje. Nawet nie wiem, od czego powinnam zacząć, bo każda z nich jest unikatowa oraz rewelacyjna. Na pierwszy plan wybijają się jednak dwie więzi: między Barry'm a jego adopcyjnym ojcem oraz między chłopakiem a Harrisonem Wellsem, jego mentorem. W ogóle w całym serialu wątek rodzinny odgrywa ogromną rolę, ale uwielbiam oglądać na ekranie Joe oraz Barry'ego razem. Joe stara się wspierać Flasha w jego decyzjach, jednak jest również głosem rozsądku w grupie, nie pozwala Barry'emu zbłądzić i porzucić swoich początkowych celów. Cały team The Flash jest genialny, ale to doktor Wells z jego motywującymi gadkami i bezwzględnym spokojem geniusza zwraca na siebie całą uwagę. Rola mentora jest z natury trudna do zagrania, jednak Harrison jest cudownie niejednoznaczny, tajemniczy i nieustannie chce się go dalej poznawać. 
Teraz czas na coś, co tygryski lubią najbardziej, czyli wątki romantyczne! Niestety, faworytem producentów wydaje się być więź między Barry'm a Iris, jego adopcyjną siostrą, w której jest zakochany od niepamiętnych czasów i strasznie ją idealizuje, a ja tej dwójki razem po prostu nie lubię. Zero chemii! Za to Barry oraz Caitlin? KOCHAM. Z pewnych względów nie byłoby im łatwo, jednak po prostu nie mogłam się nasycić ich wspólnymi scenami, piszczałam z radości jak prawdziwa fangirl, gdy dochodziło do nieco bardziej intensywnych epizodów. Oni po prostu do siebie pasują, są razem przeuroczy, a do tego to iskrzenie... 

Znajdą się tutaj jeszcze jacyś shipperzy Snowbarry? <3
No dobrze, słodziłam już odnośnie bohaterów i łączących ich relacji, ale co z właściwą akcją serialu? Powiem wam szczerze, że jestem mocno rozdarta. Wszystkie odcinki są ze sobą zespojone za sprawą tajemnicy śmierci matki Barry'ego oraz naszego cudownego, głównego antagonisty, a ostatnio zaczęłam się skłaniać właśnie ku podobnej ciągłości. Z drugiej strony w każdym odcinku Flash ma inne zadanie – musi się zmierzyć z innym metaczłowiekiem, który sieje zamęt w Central City i to już nie do końca mi odpowiadało. Pewnie, na początku odkrywanie nowych, niezwykłych zdolności było świetnie, naprawdę się w to wciągnęłam, ale gdzieś w połowie sezonu zaczynałam odczuwać znużenie. Ogólny schemat odcinków był bardzo podobny: pojawia się nowy zbrodniarz wyposażony w nadludzkie moce, Barry idzie się z nim mierzyć, coś idzie nie tak, chłopak liże swoje rany, a potem wzmocniony przez wsparcie przyjaciół wraca i kopie tyłek przestępcy. W tym serialu jest mnóstwo akcji, jednak taka powtarzalność w pewnym momencie mogła się znudzić, chociaż zdarzały się wyjątki, jak choćby Captain Cold, którego postać uwielbiam. Zdarzały się również odcinki, podczas których siedziałam z szeroko otwartymi oczami i wpatrywałam się w ekran, nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje (wszyscy, którzy oglądali, na pewno będą wiedzieć, o jaki dramatyczny odcinek mi chodzi).

Jeśli wciąż nie możecie się zdecydować – no popatrzcie na tego słodziaka, jak go tu nie oglądać?
Ogólnie rzecz biorąc, The Flash jest serialem dobrym, choć spodziewałam się po nim nieco więcej. Na pewno jest przepełniony świetnym humorem, mnóstwem akcji, niesamowitymi efektami specjalnymi oraz niewiadomymi, na których rozwiązanie czeka się aż do samego końca jak na szpilkach. Z jednej strony bardzo mi się podobało, z drugiej w pewnym momencie cały sezon zaczął mi się dłużyć i straciłam trochę entuzjazmu. Jednak dla Barry'ego, team Flash, Snowbarry i szaleństwa, jakie pozostawił po sobie ostatni odcinek (co tam się działo, czysta epickość) na pewno będę dalej oglądać. 

sezon 1 // sezon 2 // sezon 3

Czytaj dalej »

sobota, 10 grudnia 2016

Obca, czyli współczesna pielęgniarka przenosi się do XVII-wiecznej Szkocji

0
Nie będę tego przed wami ukrywała: objętość Obcej na początku zupełnie mnie obezwładniała, przez co bałam się po nią sięgnąć. Nie wiem, jak sprawa ma się u innych blogerów, ale kiedy wiesz, że terminy kolejnych notek zaczynają cię gonić, zupełnie tracisz ochotę na czytanie cegiełek, bo nie masz ani sekundy do stracenia. W dodatku mikroskopijna czcionka sprawiała, że chwytałam się za głowę. Na szczęście zawarłam umowę z Olą z Chaosu Cupcake, że zaczniemy czytać książkę razem, aby wzajemnie się motywować. Ona jak zawsze nie dotrzymała swojej części umowy, ja za to dzisiaj mogę zaprezentować wam moje wrażenia po skończeniu lektury. 

Rok 1945. Claire Randall, wojenna pielęgniarka, spędza zasłużone wakacje wraz ze swoim mężem w Szkocji. Zupełnie przypadkowo na wzniesieniu trafia na kamienny krąg, który przenosi ją dwieście lat wstecz w niespokojne czasy wojen, potężnych, szkockich klanów oraz przesądnych tradycji, o których nie ma pojęcia. Aby przeżyć, Claire musi szybko dostosować się do realiów 1743 roku i znaleźć drogę powrotną do kamienia, który przeniósł ją w przeszłość. Tylko czy kobieta w ogóle będzie chciała wrócić po tym, jak jej losy nieoczekiwanie zostaną splecione z Jamie'm Fraserem?

To, co mnie trochę zirytowało, to szybkość, z jaką Claire przywykła do nowej rzeczywistości. Co prawda Diana Gabaldon próbowała wytłumaczyć umiejętność głównej bohaterki do łatwej adaptacji do dość prymitywnych warunków, ale według mnie kobieta zbyt łatwo zaakceptowała swój los i zadomowiła się w Szkocji połowy osiemnastego wieku. Jej całe życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, znalazła się w świecie pozbawionym nowoczesnych udogodnień, odkrywczych wynalazków i filozofii, wszystko, co znała, przestało istnieć, a ona jak gdyby nigdy nic po kilku dniach uznała całą sytuację za normalną i zaczęła nazywać to miejsce swoim domem. Dla mnie jest to zupełnie nierealistyczne podejście, bo gdybym miała cofnąć się w czasie o te dwieście, trzysta lat, byłabym przerażona i wiele miesięcy (jeśli nie lat) zajęłoby mi dostosowanie się do norm obowiązujących w tysiąc siedemset czterdziestym trzecim roku. 

Jednak sama XVIII-wieczna Szkocja jest fascynująca. Autorka z niezwykłą dbałością wprowadza nas w realia, przedstawiając najważniejsze prawa czy obyczaje, ale na szczęście nie przytłacza czytelnika ogromem informacji. Sięgając po Obcą, martwiłam się, że mogę mieć problem z powodu braku orientacji w ważnych datach i warunkach panujących na tych terenach, jednak wcale nie było tego dużo i mogłam delektować się lekturą bez głębszej znajomości historycznych zawiłości. Diana Gabaldon, bardziej niż na polityce, intrygach i wojnach, skupiła się w tym tomie na rozwoju relacji Claire oraz Jamesa, w tle ukazując codzienne życie Szkotów oraz piękne, niezmącone ręką człowieka krajobrazy, których opisy nierzadko dominują w Obcej. Nie ma tutaj gnającej na złamanie karku akcji, ale kiedy już pojawiają się jakieś zwroty w fabule, można dostać palpitacji serca, bo przez większość czasu nie miałam pojęcia, dokąd zmierzam z tą powieścią! To było naprawdę magiczne, odświeżające przeżycie.

Claire i Jamie nie przypominają żadnych bohaterów literackich, z jakimi się do tej pory spotkałam i choć niestety, nie zżyłam się z nimi tak mocno, jak tego pragnęłam, trzymałam za nich kciuki. Nierzadko ich wybory mnie bulwersowały czy bolały, ale to jedna z rzeczy, które uwielbiam w tej książce – po prostu nie można pozostać obojętnym wobec ich losów. Claire jest niezwykle wygadaną kobietą skłonną do podejmowania ogromnego ryzyka dla tych, których najbardziej kocha i nie dającą sobie w kaszę dmuchać. Ma ogromne serce, a przy tym jest pyskata i zawzięta, czym zaskarbiła sobie serce Jamie'ego. Z jednej strony potrafię zrozumieć, dlaczego tyle czytelniczek jest zakochanych w Jamesie, bo miał swoje momenty, w których moje serce się rozpływało, ale z drugiej zdarzały się sceny z jego udziałem, których nie potrafię zaakceptować i to zepsuło nieco jego obraz w moich oczach. Relacja tej dwójki jest pełna humorystycznych wstawek, przekomarzania, lecz między nimi wytworzyła się z czasem również głęboka więź i byłoby idealnie, gdyby nie ilość seksów. Czasami miałam wrażenie, że tylko na tym opiera się ich przywiązanie, bo właściwie co stronę musiałam czytać o tym, że doszło między nimi do zbliżenia! Mimo to nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak dalej rozwinie się ich związek. 

Obca to idealnie zrównoważona powieść. Jest to niemała cegiełka, która liczy sobie trochę ponad 700 stron, ale tak bardzo wciągnęła mnie w swój świat, że przeczytałam ją w cztery dni, nie mogąc przestać o niej myśleć. Ba!, nawet po zakończeniu wciąż nawiedzały mnie wspomnienia o niej i zupełnie niepodziewanie wpadłam w kaca książkowego. Nagle nie miałam ochoty czytać żadnej książki, interesowały mnie jedynie dalsze losy Claire oraz Jamie'ego. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek czytała historię podobną do przedstawionej w tej powieści, która niespodziewanie mnie urzekła. Mogę sobie narzekać na Obcą, ale prawda jest taka, że zupełnie mnie oczarowała.


Seria Obca:
Obca // Uwięziona w bursztynie // Podróżniczka // Jesienne werble // Ognisty krzyż // Tchnienie śniegu i popiołu // Kość z kości // Spisane własną krwią // ...
Czytaj dalej »

środa, 7 grudnia 2016

Amber, czyli nużący trójkąt miłosny wiedzie prym

0
Amber to powieść, na którą skusiłam się w chwili zupełnego zamroczenia. W pierwszej chwili pojawiały się same pozytywne, wręcz euforyczne opinie, co przesłoniło mi fakt, że głównym tematem poruszanym w tej książce jest trójkąt miłosny, a przecież nie przepadam za tym motywem. Amber dość długo czekała na mojej półce na przeczytanie, aż dopadła mnie ochota na lekką powieść wykraczającą poza moją strefę comfort zone i padło na tę historię, co do której moje końcowe odczucia są bardzo mieszane.

Życie Amber Moretti zmienia się nie do poznania. Osierocona outsiderka, która przez całe życie zmagała się z koszmarami dzieciństwa, pragnie za wszelką cenę rozpocząć nowe życie jako studentka. Kiedy pojawia się na uniwersytecie po raz pierwszy, spotyka dwóch mężczyzn, najlepszych przyjaciół, którzy wnoszą do jej mrocznej egzystencji kolor, świeży powiew powietrza i światło.
Brock Cunningham jest uroczym, zielonookim uwodzicielem-gentlemanem, Amber nie może się oprzeć jego urokowi. Wkrótce ten intrygujący mężczyzna zaczyna wypełniać cały jej świat, każdą myśl i każdy oddech. Ryder Ashcroft – niebieskooki wytatuowany „zły chłopak”, natychmiast zniechęca ją do siebie, kiedy jednak udaje mu się ją pocałować, natychmiast kradnie część jej serca, duszy i umysłu. Ku swojemu ogromnemu zdumieniu i przerażeniu, Amber zakochuje się w nich obu. A potem następuje coś, co zmienia wszystko, i Amber nie wie, czy kiedykolwiek uda jej się powrócić do normalnego życia.
Opis z LubimyCzytać

W Amber w szokujący, wręcz oburzający sposób została przedstawiona kobiecość oraz seksualność. Nie tylko te dwie cechy zostały uprzedmiotowione, ale także odarte z wszelkiej godności i niejednokrotnie podczas czytania opanowywał mnie niesmak wywołany takim podejściem do tematu. Trudno mi było zaakceptować niektóre sceny, bo autorka jednak przekroczyła granicę dobrego smaku. Z tego powodu byłam gotowa odłożyć tę powieść i na zawsze zapomnieć o Amber, jednak nie potrafiłam tego zrobić. Brnęłam w tę książkę dalej, wykazując się dość dużym masochizmem, ponieważ z upływem kartek wcale nie było lepiej, lecz czułam przymus, by poznać zakończenie tej historii. Bo Amber uderza do głowy niczym narkotyk, nie można o niej zapomnieć, nie da się odłożyć ją na bok; jest emocjonująca, czytając ją, czułam się tak, jakbym nieustannie balansowała na krawędzi. 

Z bohaterów tak naprawdę polubiłam jedynie Rydera. Co prawda autorka zgrabnie żongluje schematami, zastawiając na czytelnika pułapkę, bo kiedy wydaje nam się, że w zupełności rozgryźliśmy poszczególne postacie, nagle sytuacja zupełnie się odwracała: czy kobieta, która otwarcie nazywa siebie wykorzystującą innych dziwką, potrafi być również delikatna i urocza, czy blondwłosy anioł, z zewnątrz ucieleśnienie wszystkich cech dobrego chłopca może być zepsutym do szpiku kości, okrutnym i jednocześnie poranionym, czy wytatuowany, grzeszny chłopiec może skrywać drugie, łagodne oblicze? Ryder może nie skradł mojego serca, ale zdecydowanie mnie zaciekawił i wydawał się być najbardziej realistyczny. Z każdą kolejną stroną powoli poznawałam jego postać, rozsmakowałam się w przedstawieniu jego sylwetki, podczas gdy zarówno Amber, jak i Brock byli nie do wytrzymania. O ile dziewczyna jeszcze przez większość czasu była mi zupełnie obojętna, bo jest strasznie płaską, pozbawioną spójnego charakteru postacią, w której głowie nie ma nic poza dzikimi, erotycznymi fantazjami, o tyle Brock jest tak absurdalny i szalony, że trudno zapałać do niego sympatią. Najpierw wydawał mi się sztuczny, a potem im dalej brnęłam w fabułę, tym trudniej było mi zrozumieć chore motywy nim kierujące.

Amber to trochę książka o niczym. Liczy niemal 600 stron, ale właściwie nic się nie dzieje. Główna bohaterka nie ma żadnego życia poza mieszaniem w głowach dwóch rywalizujących o nią facetów, a choć cała trójka studiuje i udziela się na zajęciach pozalekcyjnych, nie ma to żadnego odzwierciedlenia w książce. Całość dotyczy tego niewydarzonego trójkąta miłosnego, choć chyba powinnam napisać trójkąta seksualnego, bowiem nie uświadczycie tutaj normalnych randek, wzajemnego poznawania się, delikatności miłości. Wszystko opiera się na niemal zwierzęcej fizyczności, co w sumie było ciągle podkreślane przez bohaterów, mimo że również nieustannie wyznawali sobie miłość. Nie rozumiem jednak, jak to się wydarzyło, bo to wielkie uczucie połączyło Amber z chłopakami już przy pierwszym spotkaniu, po kilku godzinach była niewolnicą ich obojga, choć przez całe życie była niby taka niezależna, odpychała wszystkich i nie czuła niczego.

Na plus można zaliczyć styl pisania Gail McHugh, który bardzo mnie zaskoczył swoją lekkością oraz poetyckością. Podczas gdy wiele scen jest naprawdę dosadnych oraz wulgarnych, a dialogi są sztuczne, proste i nieustannie podszyte podtekstami, jakby napisał je napalony piętnastolatek, autorka posługuje się również wyszukanymi, podniosłymi metaforami i przepięknymi słowami, które zupełnie mnie zaskoczyły, a momentami wręcz urzekły. Może patos nie pasuje do erotyka, jednak nie można nie docenić tych niesamowitych, wypływających z głębi duszy słów. Podobał mi się również wątek kryminalny, który znalazł się w Amber, bo dzięki niemu fabuła nabrała nieco treści. W końcu pojawiła się jakaś akcja, zmiana, bo ile można czytać o seksualnych aluzjach i nieustannych zbliżeniach?

Amber to bez wątpienia powieść dla dojrzałych czytelników. Według mnie jest dość mocno destrukcyjna i ukazuje niewłaściwe podejście do wielu tematów, ale jednocześnie jest w niej coś intrygującego i wciągającego. Mimo niesmaku, jaki udało jej się we mnie wywołać oraz kilku wpadek w postaci bohaterów czy braku jakiejś otoczki, zewnętrznego życia, czytało mi się tę powieść bardzo szybko i w miarę przyjemnie, a autorka zastosowała tak stresujący cliffhanger, że trudno mi będzie nie sięgnąć po kolejny tom mimo mojej długiej listy zastrzeżeń.


Seria Torn Hearts:
Amber // From the Storm // ...
Czytaj dalej »

niedziela, 4 grudnia 2016

Uratuj mnie, czyli masakra piłą mechaniczną

0
Naprawdę nie wiem, od czego powinnam zacząć tę recenzję. Uratuj mnie jest tak absurdalną i pod wieloma względami słabą pozycją, że trudno mi ubrać w słowa moja uczucia tak, żeby tworzyły w miarę spójną, odpowiednio krytyczną opinię. Po prostu... nie, nie i jeszcze raz nie. 

Normalne życie Mai skończyło się, gdy w wypadku samochodowym, w którym uczestniczyła, zginął jej ukochany starszy brat. Pogrążyła się w żałobie, odcinając od przyjaciół i zamykając na świat. Uznawana za szkolne dziwadło zanurzyła się w świecie muzyki oraz książek do momentu, w którym w jej rzeczywistość wkroczył z buciorami Kyler. Syn pisarki i znanego wykładowcy ekonomicznego od kilku lat przenosi się z miasta do miasta, nie zagrzewając nigdzie miejsca na dłużej. Jego jedyną szansą na uwolnienie się od toksycznego ojca i jego wygórowanych oczekiwań jest pójście na studia, na razie jego jedyną ucieczką pozostaje muzyka. W nowej szkole Kyler poznaje Maię. I postanawia się z nią zaprzyjaźnić. Ale czy dziewczyna, która odtrąca od siebie wszystkich, jest na to gotowa? Czy Kyler ma w sobie tyle siły, by nie odpuścić? I czy to na pewno przyjaźń?

Muszę wam się do czegoś przyznać. Jeszcze zanim zabrałam się za czytanie Uratuj mnie, obiecywałam sobie, że nie zjadę tej książki od góry na dół. Choćby nie wiem co, byłam zdeterminowana, by doszukać się jakiś pozytywów, ukrytych plusów, z zupełnie świeżą głową dać szansę powieści, która w niemal każdej recenzji dostaje manto. W tym szlachetnym postanowieniu wytrwałam do jakiejś setnej strony, co i tak uznaję za cud, patrząc na poziom tej powieści. Wybaczcie mi, ale ta historia była po prostu... żałosna. Nawet nie wiem, od czego zacząć, więc może wyjdziemy od podstaw, czyli od stylu pisania autorki. Niektórzy szóstoklasiści piszą bardziej złożone, pełniejsze zdania, a już na pewno lepiej radzą sobie z dialogami, które w Uratuj mnie nie tylko były sztuczne, ale z trudem mogę je dopasować do kategorii dialogów – były to bardziej kwestie, którymi przerzucali się bohaterowie, czasami zajmujące całe strony bez żadnego przerywnika. Wyłapałam także często powtarzające się zwroty, jakby autorka nie dysponowała wystarczająco szerokim zasobem słownictwa, a już szczytem wszystkiego było dla mnie, gdy znalazłam w książce dość znany, nieco przerobiony cytat z Gwiazd Naszych Wina Johna Greena. Kopiowanie jest czymś, czego nie zdzierżę, podobnie jak błędy logiczne znajdujące się w fabule. Akcja toczy się w USA i pod tym względem raczej nie mogę niczego zarzucić Annie Bellon; pod tym względem wspaniale się przygotowała, oddając klimat Pittsburgha i realistycznie przedstawiając amerykańską rzeczywistość, jednak kilka sytuacji było tak wymuszonych i absurdalnych, że mogłam tylko łapać się za głowę.

Jeżeli szukacie w Uratuj mnie przebłysku świeżości, również trafiliście pod zły adres. Schemat na schemacie, szablon goni szablon. Jeszcze gdyby autorka wniosła coś od siebie w fabułę, byłabym w stanie to przełknąć, ale to po prostu nieustanny ciąg zdarzeń znany nam z innych książek oraz filmów. Ona skrzywdzona i niedostępna, zamknęła się na cały świat, żyje ze strasznym poczuciem winy, on buntownik, który stara się wrócić na ścieżkę dobra, sprzeciwiający się systemowi i uparty, zrobi wszystko, by zyskać dziewczynę, która wpadła mu w oko. Do tego dochodzi typowe liceum, przemykająca w tle piersiata, wytapetowana blondyna a.k.a zdzirowata królowa szkoły, nowy uczeń od razu zdobywający paczkę przyjaciół i ogłoszona dziwadłem główna bohaterka. Wszystko kręci się wokół rozwijającej się miłości między Kylerem a Maią, która przebiega według znanego schematu: przyjaźnią się, kochają się, ona go odpycha, on próbuje wydobyć ją ze skorupy, kłócą się, godzą, przeżywają dramat, ale dalej się kochają. Wiecie, co jest w tym najgorsze? Że Uratuj mnie czyta się mechanicznie. Nie wymagam zaskakiwania czytelnika na każdym kroku, nie potrzebuję nawet zupełnie nieszablonowej historii w wypadku NA. Szukam jednak emocji, a ta powieść nie dostarcza żadnych. Jakby zupełnie nic w niej nie było.

Na razie musieliście słuchać głownie mojego narzekania, więc pewnie nie spodziewacie się, że udało mi się znaleźć w Uratuj mnie kilka pozytywów, ale nie wszystko było aż tak złe, jak na to wygląda! Bardzo podoba mi się pomysł założenia przez bohaterów zespołu. Ich nazwa jest chwytliwa i ma głębsze przesłanie, podobnie jak teksty piosenek, które znajdziemy w książce. Byłam zauroczona tworzoną przez nich muzyką i to, jak świetnie się dogadywali jako zespół. Niestety, wątek The Last Regret został zepchnięty na dalszy plan i oprócz kilku drobnych scen nie uświadczymy go w powieści, co według mnie jest ogromną szkodą dla Uratuj mnie. Oczywiście zdarzały się już New Adult z muzyką w tle, ale nie pamiętam żadnego, w którym na początku zostałby uformowany muzyczny zespół z czynnym udziałem dwójki głównych bohaterów, a te przebłyski, które otrzymaliśmy, były naprawdę obiecujące. Również rozwój relacji Mai oraz Kylera zaliczam do tych udanych. Najpierw połączyła ich przyjaźń, wielokrotnie podkreślano, że nie wierzą w miłość od pierwszego wejrzenia, zakochiwali się w sobie ostrożnie i powoli. Trochę irytujący był fakt, że Anna Bellon nie dała nam żadnych wskazówek, żadnych sygnałów, że w pewnym momencie zaczęło ich łączyć coś głębszego – przyjaźnili się, aż tu nagle BUM, całujemy się. Również niektóre ich kłótnie były strasznie nienaturalne, dosłownie brały się z niczego, jakby autorka na siłę chciała dodać dramatyzmu ich relacji, ale ogólnie zaliczam wątek romansowy na mały plusik. Zwłaszcza że pod koniec przeistoczyła się w głębszą, dojrzalszą więź, gdy Kyler wspierał Maię w jej walce.

Nie będę tego przed wami ukrywać – bardzo się męczyłam podczas czytania Uratuj mnie. Chciałam dać tej powieści szansę, ale srogo się zawiodłam. Książka Anny Bellon daje mi jednak nadzieję, że kiedyś wydawnictwa wydadzą więcej opowiadań pochodzących z sieci, choć lepszych pod względem stylu i fabuły.


Cykl The Last Regret:
Uratuj mnie // ...
Czytaj dalej »

czwartek, 1 grudnia 2016

Ukryta łowczyni, czyli tyrania, poszukiwania czarownicy oraz kończący się czas

0
Chociaż początkowo nie byłam przekonana do Porwanej pieśniarki, początek niezwykłej trylogii o trollach okazał się być strzałem w dziesiątkę. Może nie była to idealna lektura, ale mankamenty nie przeszkadzały w czerpaniu czystej radości z czytania o przygodach Cécil oraz Tristana. Ja sama dałam się porwać tej fali, stąd decyzja o zapoznaniu się z kontynuacją była jedynie formalnością.

W mieście pod górą tyran sprawuje władzę absolutną. Jedyny troll, który byłby zdolny mu się przeciwstawić, został oskarżony o zdradę i uwięziony. Cécile uciekła z mrocznego Trollus, ale już wkrótce zdała sobie sprawę, że wcale nie znajduje się poza zasięgiem władzy króla i jego manipulacji Cécile mieszka z matką w Trianon i każdego wieczora występuje na deskach sceny operowej. Za dnia zaś niestrudzenie szuka Anushki, czarownicy, która przez pięć stuleci umykała trollom. A niezależnie od tego, czy zwycięży, czy poniesie porażkę, jej bliscy zapłacą wysoką cenę.
Aby odnaleźć Anushkę, dziewczyna musi zagłębić się w magię, która jest mroczna i zabójcza. Czarownica jest jednak przebiegła, a Cécile może się okazać nie tylko łowczynią, ale i zwierzyną.
Opis z LubimyCzytać

Ukryta łowczyni zaskoczyła mnie pod tym względem, że zabrakło w niej wad, które wytykałam poprzedniemu tomowi, ale za to zaczęłam mieć zarzuty względem czegoś, co w poprzedniej części świetnie wychodziło Danielle L. Jensen, przez co trudno mi ocenić, który tom był lepszy. Przede wszystkim ilość zwrotów akcji przestała być tak przytłaczająca – uwielbiam szybki, zaskakujący przebieg wydarzeń, ale w Porwanej pieśniarce było tego tyle, że nawet ja dostawałam zawrotów głowy od pędzącej do przodu akcji. W Ukrytej łowczyni wciąż pojawia się wiele zagadek, niespodziewanych rozwiązań, cała historia wciąż ma dość szybkie tempo, ale nie było ono już tak bardzo gorączkowe. Całość była lepiej poukładana, mniej chaotyczna i dzięki temu bardziej dopracowana. Nie przytłaczał również wątek miłosny, który w Porwanej pieśniarce zdominował niemal całą treść. Więź łącząca Cécil oraz Tristana stała się o wiele bardziej dojrzała i tylko wzmocniła się przez ich dramatyczne przejścia. Strasznie się z tego powodu ucieszyłam, bo dzięki drobnemu wycofaniu się z wzajemnego afektu tej pary mieliśmy szansę mocniej zagłębić się w pokrętne intrygi i poznać inne oblicze bohaterów, gdy złączenie nie kierowało ich wyborami oraz uczuciami. 

Wciąż miałam dość duży problem z Cécil. W pewnym momencie jej postać zaczęła irytować mnie tak bardzo, że musiałam odłożyć książkę na bok i odpocząć od ciągłego niezdecydowania, naiwności oraz gwałtowności tej dziewczyny. Zupełnie nie potrafię zrozumieć jej wyborów podejmowanych przez pierwszą połowę książki, a jej przemyślenia były tak małostkowe i dziecinne, że mogłam jedynie wywracać oczami. Cécil naprawdę mocno grała mi na nerwach, zwłaszcza na początku, ale na szczęście w drugiej połowie książki zyskała trochę rozsądku i zaczęła brać na siebie konsekwencje swoich własnych czynów, zamiast uciekać od odpowiedzialności. Jedynym plusem jest to, że Cécil posiada wiele cech, które odróżniają ją od heroin ya, jest nieco delikatniejsza i bardziej płaczliwa, ale równie zawzięta i dzięki temu bardziej ludzka. Liczę, że polubię się z nią bardziej w trzecim tomie. Za to do Tristana nie trzeba mnie przekonywać. O ile to w ogóle jest możliwe, zaczęłam go podziwiać jeszcze bardziej, a czytanie narracji prowadzonej z jego perskepktywy stało się jeszcze większą przyjemnością. Nieustannie odkrywamy nowe twarze księcia trolli i każda jego kolejna odsłona jest jeszcze lepsza od poprzedniej.

Ogromnym minusem Ukrytej łowczyni jest jej przewidywalność. Historia przedstawiona w drugim tomie opierała się na próbach schwytania tajemniczej Anushki, wiedźmy, która rzuciła klątwę na trolle i znalazła sposób na zachowanie nieśmiertelności, dzięki czemu te istoty zostały zamknięte pod górą przez ponad pięć stuleci. Teoretycznie cała zagadka zostaje rozwiązana na ostatnich pięćdziesięciu stronach, w praktyce nie sądzę, by jakikolwiek czytelnik nie domyślił się tożsamości wielowiekowej czarownicy. Rozwiązanie było tak oczywiste i tak słabo zamaskowane, że czułam pewnego rodzaju niesmak, bo wiem, że Danielle L. Jensen potrafi tworzyć zawiłe, szokujące w swojej szczegółowości intrygi, co pokazała po raz kolejny za pomocą postaci króla trolli, który jest po prostu geniuszem zła, mistrzem spisków oraz dalekosiężnych planów. Z jednej strony mamy narrację Cécil, zupełnie oczywisty wątek odarty z jakiejkolwiek tajemnicy, a z drugiej perspektywę Tristana i ogrom manipulacji oraz knucia, jakie ma miejsce w Trollus, gdzie nie można być niczego pewnym. Z jednej strony irytacja i rozczarowanie, z drugiej podziw i zaskoczenie. Da się jednak odczuć, że w tym tomie gra rozgrywa się o coraz wyższą stawkę i nieustannie towarzyszyło mi napięcie związane z kolejnymi wyborami bohaterów.

Ukryta łowczyni to według mnie udana, choć przewidywalna kontynuacja Porwanej pieśniarki. Nie jest ani o wiele lepsza, ani dużo gorsza – po prostu inna pod wieloma względami, lecz autorce udało się utrzymać niezwykły, baśniowy klimat, złowrogą aurę nieuchronności, magiczną, ale też brutalną walkę o władzę. Liczę na to, że w kolejnym tomie intrygujący wątek zdolności Cécil oraz elfów zostanie bardziej rozwinięty, bo czuję ogromny niedosyt, nasza główna bohaterka w końcu weźmie się w garść, a Danielle L. Jensen przestanie momentami zasypywać nas banałami i wtedy otrzymamy naprawdę ciekawe zakończenie trylogii.

★★★★★★

Trylogia Klątwy:
Porwana pieśniarka // Ukryta łowczyni // Waleczna czarownica
Czytaj dalej »

środa, 30 listopada 2016

Podsumowanie listopada

0

Listopad był miesiącem, który jednocześnie strasznie mi się dłużył i skończył się w mgnieniu oka. Na pewno znacie to uczucie, gdy wydaje wam się, że nie zrobiliście zbyt wiele, ale i tak brakuje wam czasu na odpoczynek. Siadła mi trochę organizacja czasu i nie jestem zadowolona ze swoich listopadowych wyników, jednak muszę je jakoś podsumować.

ZRECENZOWANE


DODATKOWO


PODSUMOWANIE I PLANY

Muszę Was strasznie przeprosić, bo o ile posty na blogu pojawiały się regularnie, o tyle moja aktywność wcale taka nie była, jednak mam na to bardzo dobre wytłumaczenie! Jeszcze nie mogę go zdradzić z paru powodów, ale wszystko zmierza ku lepszemu. Na razie nie do końca mam czas, żeby choćby usiąść, nie wspominając o udzielaniu się w blogosferze. Od paru tygodni chodzę jak zombie i nie wiem, ile jeszcze potrwa ten stan rzeczy, ale jesteśmy chyba bliżej końca niż początku.
Wybrałam się także na Disney on Ice do Krakowa i polecam każdemu, nieważne, w jakim jest wieku. Ja sama zaopatrzyłam się w przeuroczą kaszkietkę z Olafem i nie wstydziłam się w niej paradować po ulicach miasta ;) Może pod względem sportowym choreografia i łyżwiarstwo nie były imponujące, ale kostiumy, scenografia, efekty specjalne, a przede wszystkim niezapomniana, bajkowa atmosfera... To wszystko było tak cudowne, że nie da się tego opisać.
Od początku jesieni mam wyjątkowego pecha, większość z przeczytanych przeze mnie książek była w najlepszym razie średnia i mogę tylko mieć nadzieję, że zima okaże się dla mnie łaskawsza pod względem czytelniczym.W listopadzie udało mi się wyłonić jednak jedną perełkę i okazała się nią powieść Lisy De Jong Kiedy pada deszcz. Rozdzierająca serce, niszcząca, nostalgiczna lektura, która zupełnie mną zawładnęła na kilka dni. Najgorszą powieścią natomiast zostały Niebezpieczne kłamstwa Becci Fitzpatrick, teraz nawet zaczęłam się zastanawiać, czy nie zasłużyły na jeszcze mniej gwiazdek. Naprawdę wynudziłam się podczas czytania tej książki, zero napięcia, za to ogromne rozczarowanie. Autorka zupełnie rozminęła się z ideą thrillera młodzieżowego, zbrodni oraz programu ochrony świadków.
Plan na grudzień to oczywiście podsumowanie kolejnego roku ;) Były wzloty i upadki, ale trzeba wyciągnąć z nich wnioski, nauczyć się czegoś, przerobić lekcję i ruszyć do przodu.

Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia