niedziela, 29 listopada 2015

Albo, Albo Tag 2.0

19

Albo, Albo Tag jest wszystkim dobrze znany, od dawna krąży po blogosferze, mnie jednak te pytania już trochę się przejadły, dlatego nie miałam zamiaru go robić. Kiedy jednak Marta z Zaczytanej Doliny nominowała mnie do tagu Albo, Albo 2.0, postanowiłam dać mu szansę, bo pytania wydają mi się być o wiele ciekawsze niż w podstawowej wersji. Zresztą, przekonajcie się sami. 

1. Wolałbyś na swoim blogu publikować tylko recenzje czy tylko posty okołoksiążkowe?
Nie będę ukrywać, że uwielbiam posty okołoksiążkowe, które sprawiają mi naprawdę dużo frajdy - lubię pisać Geek na tropie, zestawienia TOP 5 czy oczywiście wykonywać kolejne tagi, przy których nieraz trzeba się mocno nagimnastykować, ale i tak można się przy nich świetnie bawić! Nawet podsumowania miesiąca pisze się dobrze, nie wspominając nawet o moich zachwytach, gdy na innych blogach pojawiają się stosiki książkowe, wspaniale się patrzy na takie cudeńka! Nic więc dziwnego, że nie chciałabym rezygnować z ich publikacji, bo potrafią urozmaicić bloga i sprawiają, że życie bloggera staje się ciekawsze, ale jednak na moim blogu chodzi głównie o książki. To recenzje są najważniejsze, wypowiadanie się na temat kolejnych powieści, wdawanie się w gorące dyskusje na temat postaci czy świata przedstawionego i za nic nie porzuciłabym możliwości dzielenia się z Wami odczuciami.

2. Wolałbyś zawsze widzieć ekranizację książki najpierw, zanim ją przeczytasz, czy przeczytać książkę i nigdy nie obejrzeć filmu?
Zacznę od tego, że nie oglądam dużo filmów, ale gdy tylko w kinach pojawia się ekranizacja, muszę na nią iść! Nie potrafię odpuścić, zwłaszcza gdy jest ona oparta na książkach młodzieżowych. I nieważne, że potem narzekam na zmiany, po jakie sięgnęli scenarzyści - bez względu na poziom ekranizacji, lubię je oglądać i to się chyba nie zmieni. Z drugiej jednak strony staram się trzymać żelaznej zasady najpierw książka, potem film. W ostatecznym jednak rozrachunku stawiam na pierwsze rozwiązanie, bo miałabym możliwość i oglądnięcia, i przeczytania, a w przypadku drugiej zostałoby mi tylko czytanie (chociaż to wcale nie brzmi tak źle! :D)

3. Wolałbyś mieć listę wszystkich przeczytanych książek w swoim życiu czy posiadać egzemplarz pierwszej ulubionej książki?
Posiadam już taką listę - jestem na Lubimy Czytać od 2011 roku, więc tak naprawdę znajduje się tam większość przeczytanych przeze mnie książek. Z tego powodu chciałabym posiadać egzemplarz pierwszej ulubionej książki! (Tylko nie jestem pewna, jaka by ona była. Będę musiała się dowiedzieć.)

4. Wolałbyś należeć do klubu książkowego, w którym nie ma osób z blogosfery, i spotykać się w nim regularnie czy spotykać się raz w roku z najlepszym przyjacielem z blogosfery?
Naprawdę trudno powiedzieć. Nie jestem taka nowa w blogosferze, chociaż bloga książkowego prowadzę dopiero od trzech miesięcy. Mam najlepszą przyjaciółkę z bloga grupowego, rozmawiamy ze sobą już ponad dwa lata i spotykanie się z nią, nawet jeśli miałoby to być tylko raz w roku, byłoby na pewno niesamowitym przeżyciem. Z drugiej jednak strony regularne spotkania z osobami podzielającymi moją pasję mogłyby wnieść wiele radości do mojego życia i na pewno czekałabym na nie z utęsknieniem. Trudno powiedzieć. 

5. Wolałbyś mieć czas, by przeczytać wszystkie książki, jakie tylko chcesz, czy mieć pieniądze, by kupić wszystkie książki, jakie tylko chcesz?
Poddaję się, nie robię tego tagu dalej! To okrucieństwo, kazać mi wybierać między tymi dwoma rzeczami. Jestem nastolatką, zawsze brakuje mi pieniędzy ;) Z drugiej jednak strony tyle wspaniałych książek jest na świecie, mogłabym starać się nie wiadomo jak, aby je wszystkie przeczytać, a i tak nie wystarczyłoby mi czasu. Dlatego stawiam właśnie na czas.

6. Gdyby ekranizowano Twoją ulubioną książkę, wolałbyś mieć kontrolę nad tym, kto będzie w obsadzie, czy nad tym, co znajdzie się w scenariuszu?
Zdecydowanie wolałabym mieć kontrolę nad scenariuszem. W końcu nikt nie wierzył, że Jennifer Lawrence nadaje się na Katniss, a teraz nie potrafimy sobie wyobrazić nikogo innego w tej roli, dlatego obsadę pozostawiam fachowcom, jednak wiedzą, co robią. Z chęcią przejęłabym jednak władzę nad scenariuszem, bo często się zdarza, że moje ulubione sceny zostają pominięte, a rozwiązania spłycone! Tak, jestem tym beznadziejnym przypadkiem, z którym nikt nie chce chodzić do kina, bo kończy sie to na a w książce...

7. Wolałbyś mieć ulubioną książkową supermoc czy ulubioną książkową technologię?
Tylko ja mam wrażenie, że w supermocach można dowolnie przebierać, a o znalezienie ulubionej książkowej technologii już trudniej? Jeśli znacie jakąś dobrą, dajcie mi znać, bo jak na razie skłaniam się w stronę supermocy. Chociaż gdybym musiała jakąś wybrać, pewnie głowiłabym się nad tym tak długo, że w końcu straciłabym taką szansę. 

8. Wolałbyś przeczytać niesamowitą książkę ze słabym zakończeniem czy słabą książkę z niesamowitym zakończeniem?
Wydaje mi się, że niesamowita książka ze słabym zakończeniem boli dużo bardziej. W stosunku do słabej nie masz zbyt wiele oczekiwań odnośnie zakończenia, czyta się ją właściwie dla samego czytania, więc gdy ostatnie kilkadziesiąt stron staje się emocjonujących, zaskakujących, wprost wspaniałych mimo wszystko możemy zaliczyć książkę do udanych i mając je w pamięci sięgniemy po ewentualną kontynuację. Natomiast bardzo dobra książka sprawia, że nasz apetyt rośnie, spodziewamy się na koniec czegoś wyjątkowego, wręcz wybuchowego, a takie słabe zakończenie pozostawia po sobie gorzki posmak i ogromne rozczarowanie, często umniejszając wartość całej powieści. Dlatego wolę słabą książkę z niesamowitym zakończeniem. 

9. Wolałbyś nie być w stanie czytać w jadącym pojeździe czy nie być w stanie czytać na leżąco?
Ja już nie jestem w stanie czytać w jadącym pojeździe. Od razu zaczyna mnie boleć głowa, mam mdłości, po prostu czuję się fatalnie. Zresztą nie mogę też niczego oglądać ani grać w żadne gry, od razu mam te objawy. W podróży przed nudą ratuje mnie jedynie muzyka. Za to czytanie na leżąco zdarza mi się od czasu do czasu, gdy muszę dać wytchnienie plecom albo karkowi, dlatego wybieram opcję numer jeden.

10. Wolałbyś zapomnieć treść ulubionej książki lub serii, by móc przeczytać ją ponownie po raz pierwszy, czy zapomnieć treść wszystkich kiepskich książek, które przeczytałeś?
Kiepskie książki da się przeboleć; często w końcu o nich zapominamy, chyba że ich przeczytanie było traumatycznym przeżyciem albo są wybitnymi szmirami. A zapomnienie treści ulubionej książki, by móc odkryć ją na nowo, zakochać się w niej i ponownie wzdychać do bohaterów? Czy to nie brzmi cudownie?


Pytanie bonusowe: wolałbyś żyć w Hogwarcie czy Śródziemiu?
Hogwart!<3 Nawet gdyby pewien prawie nieśmiertelny, niebezpieczny czarodziej miał na moim punkcie niezdrową obsesję, wybrałabym Szkołę Magii i Czarodziejstwa. Czy naprawdę muszę tłumaczyć dlaczego? Chyba każdy mnie rozumie. Poza tym mam dziwne wrażenie, że byłabym świetnym graczem w Quidditcha, a co! Nawet jeśli jest ze mnie stuprocentowa Hermiona ;)

To by było na tyle! Jeśli ktoś z Was do tej pory nie miał okazji zrobić podstawowej wersji tego tagu, nominuję go, aby wykonał Albo, Albo 2.0
Czytaj dalej »

czwartek, 26 listopada 2015

Fangirl, czyli zderzenie z alter ego

37
Fangirl pod wieloma względami zapowiadała się jako książka wyjątkowa. Jak wiele okazji miałyście (bo jednak wydaje mi się, że w większości zwracam się tutaj do płci pięknej, panowie niech mi wybaczą) do przeczytania o kimś takim jak Wy? Kto podziela Waszą pasję, Waszą miłość często nierozumianą przez rówieśników? Nie ukrywajmy, że bez fangirl cała kultura nie miałaby szansy przetrwać - to właśnie my napędzamy to wielkie koło, kupując kolejne książki czy płyty ukochanych wykonawców. Bez nas książki prawdopodobnie dawno przestałaby istnieć, a przynajmniej rynek wydawniczy miałby się dużo gorzej. Książki same w sobie jednak nas nie lubią lub raczej nie lubią tego, co sobą reprezentujemy. Nikt nie chce czytać o dziewczynie zamykającą się przed ludźmi w swoim pokoju, dla której większe znaczenie od realnego świata ma ten wymyślony przez kogoś innego. Przynajmniej tak mi się wydawało, ale Rainbow Rowell udowodniła mi, że jestem w błędzie. 

Wren i Cath to bliźniaczki, które nie są do siebie w niczym podobne. Wren to ta lubiąca imprezować, otwarta, pełna życia połówka. Cath natomiast stroni od ludzi, jest nieśmiała, nieufna i wycofana, od wychodzenia na imprezy woli pisanie fanfiction o nastoletnim czarodzieju, Simonie Snowie, które czytają tysiące internautów. Cath to Prawdziwa Fanka i tylko wtajemniczeni są w stanie to zrozumieć. Mimo tych różnić dziewczyny były nierozłączne aż do momentu, w którym poszły do college'u. Wren nie chce być dłużej uważana za połówkę całości, dlatego nie chce dzielić pokoju z siostrą, która zostaje rzucona na głęboką wodę. Cath po raz pierwszy w życiu musi sama zmierzyć się z rzeczywistością i opuścić bezpieczną bańkę, w której do tej pory trwała. Na swojej drodze spotyka niesympatyczną, twardą Reagan i wiecznie uśmiechniętego Levi'ego, a także profesor od kreatywnego pisania, która uważa fanfiki za największe zło tego świata, czyli za plagiat.

Momentami miałam wrażenie, że czytam o samej sobie. Pod wieloma względami Cath jest podobna do mnie i te chwile, w których przeżywałam coś w rodzaju déjà vu, jednocześnie mnie przerażały, fascynowały i bawiły, może dlatego tak trudno ocenić mi tę postać. Darzę ją dziwnym rodzajem sympatii, bo chociaż nie zapałałam do niej miłością, to jednak potrafiła być czarująca. Przez większość czasu była mi jednak obojętna, chociaż zdarzały się momenty, że chciałam nią porządnie potrząsnąć, ponieważ jej brak dojrzałości był niezwykle irytujący. Wren wcale nie była lepsza, ale w jej zachowaniu autorka wyraźnie chciała pokazać to, co się dzieje z nastolatkiem, gdy zachłyśnie się wolnością i zacznie uważać siebie za dorosłego. Na szczęście pod koniec Wren odkupiła swoje winy, stała się zupełnie nową osobą i bardzo ją polubiłam w tej wersji! Najbardziej jednak urzekły mnie postacie Reagan i Levi'ego. Strasznie żałuję, że w książce rola Reagan została sprowadzona do tej złej współlokatorki znajdującej sobie codziennie innego chłopaka, którą jednak łączy z Cath szorstka przyjaźń. Ich nieliczne wspólne sceny, które nie ograniczały się jedynie do pojawienia się i wyjścia z pokoju Reagan, były naprawdę dobre i szkoda, że nie znalazło się ich tutaj więcej. Levi również był niesamowity, to niezwykle pozytywna, rozsiewająca wokół radość postać. Popełnia on błędy, zalicza poważne potknięcia, co sprawia, że przypomina prawdziwego człowieka z krwi i kości, mimo jego nadmiaru energii i optymizmu. Uwielbiam jego dziwactwa!

Rainbow Rowell posiada niezwykle lekkie pióro, strony właściwie same się przewracały. Jest to niezwykle przyjemna powieść, ale... ja to wszystko już wiedziałam, Fangirl nie wniosła nic nowego do mojego życia i chyba z tego powodu najbardziej się zawiodłam. Najbardziej innowacyjne w tej książce jest to, że pojawiła się w niej bohaterka, która przypomina wiele z nas, ale podejście autorki do tego tematu nie jest pomysłowe. Istnieją jednak dwie rzeczy, dla których warto przeczytać Fangirl: wątek romantyczny, który rozwija się tak spokojnie i naturalnie, że nie ma się żadnych wątpliwości, iż ta dwójka powinna być razem, a także sposób, w jaki Rainbow Rowell opisuje proces twórczy, gdy słowa same układają się w głowie i można zapomnieć o całym świecie. Ja sama kiedyś pisałam fanfiction (ach, te stare dobre czasy Dramione i moich innych, potterowych wymysłów), więc jestem niezwykle zadowolona z faktu, że w powieści pojawiły się fragmenty opowiadania Cath, na kolejne jego części czekałam z podekscytowaniem, o które nigdy bym się nie podejrzewała (chociaż wstawki z samych książek o Simonie Snowie już mnie denerwowały). Za to związek Cath i Levi'ego był po prostu przeuroczy, ale w tym wszystkim niesamowicie naturalny, chociaż zdarzył się jeden fragment, w którym to wszystko wypadło nieco niezręcznie. Mimo wszystko znalazłam w nim magię, która przypominała mi nieco tę słodycz relacji przedstawioną w Eleonorze i Parku.

Kiedy zabierałam się za czytanie Fangirl, marzyłam o tym, by recenzję zacząć od błyskotliwego nawiązania do fangirlowania na punkcie tej książki. I chciałam to zrobić z czystym sumieniem. Okazało się to być jednak niemożliwe, bo historia nie wciągnęła mnie tak bardzo, jak tego oczekiwałam. Nie znalazłam w niej nic niezwykłego i wydaje mi się, że nie będę o niej zbyt długo pamiętała - przyjemnie się ją czyta, ale ponadto nie doszukałam się w niej niczego więcej. Wydaje mi się, że byłaby to kolejna z wielu niewyróżniających się książek młodzieżowych, gdyby nie wątek romantyczny i opisywanie procesu twórczego. Eleonora i Park bardziej przypadli mi do gustu.

6/10

P. S. Nadszedł czas na założenie fanpage'a bloga na Facebooku. Serdecznie zachęcam Was do polubienia go, bo na pewno ułatwi nam to komunikację i będzie się tam działo o wiele więcej niż na blogu. Liczę na Was <3  KLIKAJCIE. 
Czytaj dalej »

poniedziałek, 23 listopada 2015

Piąta fala. Bezkresne morze, czyli wstęp do wielkiego starcia ludzie kontra Obcy

22
Lubię kosmitów. Z jakiegoś powodu ciągnie mnie do tej tematyki, uwielbiam książki young adult mniej lub bardziej związane z kosmosem, niezależnie od tego, czy przedstawiciel obcej cywilizacji okazuje się być idealnym materiałem na chłopaka jak w serii Lux, czy może Obcy mają zamiar skopać nam tyłki i pozbyć się nas z własnej planety, widząc w nas szkodniki. Piąta fala okazała się być błyskotliwą, świetnie napisaną, rewelacyjną powieścią o najeźdźcach z kosmosu, którzy w zastraszająco szybkim tempie wybili 98% populacji ludzkiej, dlatego względem Bezkresnego morza miałam ogromne oczekiwania. 

Kontynuacja rozpoczyna się mniej więcej w momencie, w którym zakończył się pierwszy tom. Baza została zniszczona. Cassie, Ben, Sam, Ringer, Filiżanka, Dumbo i Pączek ukrywają się w starym hotelu i czekają na Evana, który złożył obietnicę, że odnajdzie Cassie. Sytuacja jednak szybko się pogarsza - wciąż znajdują się w niewielkiej odległości od wysadzonej w powietrze bazy, nadciąga ciężka zima, a im kończą się zapasy. W grupie następuje rozłam, gdyż nie wszyscy wierzą w czyste intencje uciszacza. Ringer i Filiżanka odchodzą, ale na skutek zbiegu okoliczności trafiają z powrotem w ręce Voscha. Pozostała część grupy również musi opuścić hotel, gdy zostaje on zaatakowany przez Obcych. 

Układ w Bezkresnym morzu uległ dość dużej zmianie. Głos stracili Ben i Sam, narracja z puntu widzenia Cassie również ucierpiała, została zepchnięta na dalszy tor. Znowu mieliśmy okazję poznać świat z perspektywy Evana, co nieco podniosło mnie na duchu, chociaż tego również nie było zbyt wiele. Najbardziej chyba ucieszyła mnie możliwość poznania przeszłości Pączka w dwóch krótkich fragmentach i mam nadzieję, że w trzeciej części również pojawi się narracja z perspektywy zaskakującej postaci. Niekwestionowaną królową drugiego tomu została Ringer i na początku niezwykle mnie to ubodło. Nie darzyłam jej sympatią w pierwszej części, ledwie ją tolerowałam i po rozpoczęciu, w którym to właśnie ona prowadziła narrację, nie zapowiadało się na to, że cokolwiek miało się zmienić w moim odbiorze jej postaci. Nie od dzisiaj wiadomo, że czytanie książki z perspektywy nielubianej bohaterki jest niezwykle ciężkie, ale ku mojemu zaskoczeniu zaczęłam żywić cieplejsze uczucia względem tej dziewczyny w drugiej połowie książki, gdy znowu odzyskała głos. Rick Yancey zafundował jej piekło i przyglądanie się cichej walce z samą sobą wyniosłej, zdystansowanej Ringer okazało się być fascynującym przeżyciem. Może nie zapałałam do niej miłością, ale zrozumiałam ją, a to jest ważniejsze. Ta bohaterka nie została stworzona po to, by ją lubić i chyba za to najbardziej ją cenię. We wszystkim, co robi i myśli znajduje się jakaś ostra szczerość potrafiąca momentami przygniatać. Druga połowa książki zdecydowanie należała do Ringer i w pewnej chwili z zaskoczeniem zauważyłam, że przestałam wracać myślami do Cassie, Bena, Evana, całkowicie skupiłam się na niej, jej przeżyciach i potyczkach słownych z Voschem, które naprawdę potrafiły namieszać w głowie, ale obserwowanie tej dwójki godnych siebie przeciwników było czymś naprawdę niezwykłym.

Rick Yancey poszedł w zupełnie innym, niespodziewanym kierunku. Bezkresne morze obfitowało w mniejszą ilość dynamicznej, wartkiej akcji, skupiło się bardziej na kwestionowaniu wszystkich posiadanych informacji, na próbie zrozumieniu sensu istnienia. To powieść o specyficznym klimacie, wszędzie jest dużo niepewności i niewiadomych, strony wręcz przesiąkły paranoją. Początkowo mi to przeszkadzało, ale z czasem czułam się coraz bardziej zaintrygowana okruchami informacji podrzucanymi nam przez autora. Wciąż brakuje ostatecznej odpowiedzi na wiele pytań, ale ujawnione prawdy są na tyle zaskakujące, że nie mogę doczekać się tego właściwego rozwiązania. W Bezkresnym morzu nie było wielu zwrotów akcji ze względu na wolniejszy rytm całej powieści, ale gdy już się pojawiały, były szokujące, autor spuszczał na nas prawdziwe bomby. Ta książka potrafi mocno zszargać napięte do granic możliwości nerwy.

Bezkresne morze jest zupełnie inne od swojej poprzedniczki prawie pod każdym względem. Przypomina mi zimną wojnę, tutaj jednak prowadzoną między kosmitami a ludźmi. Chyba najbardziej zabrakło mi tego pazura, który znalazłam w Piątej fali, gdzie było pełno zawirowań i wstrząsających zwrotów akcji. Brakowało mi narracji niektórych postaci i jakiejś stabilności, mocniejszego osadzenia wydarzeń. Na wewnętrznych rozterkach bohaterów ucierpiała również kreacja świata, opieramy się głównie na informacjach zapamiętanych z pierwszego tomu. Mimo tych różnić Bezkresne morze nie jest złą książką. Wręcz przeciwnie, ta historia cały czas trzyma w napięciu. Wdarła się do mojej podświadomości i sprawiła, że miałam wiele tematów do rozmyślań, bo chociaż Rick Yancey podrzuca nam kilka odpowiedzi, tak naprawdę prowokują one tylko kolejne pytania i chyba nie zaznam ukojenia do momentu, w którym poznam zakończenie całej historii.

8/10

Na podstawie pierwszej części został nakręcony film. Swoją premierę w Polsce będzie miał 15.01.2016 r. Wybieracie się? A może nie interesują Was takie klimaty?


Czytaj dalej »

piątek, 20 listopada 2015

TOP 5: Drugoplanowe postacie z bajek Disneya, które skradły całe show

27
Uwielbiam bajki Disneya i wcale się tego nie wstydzę, bo moi znajomi robią to za mnie, gdy na środku chodnika postanowię zaśpiewać jedną z kultowych piosenek (właśnie naszła mnie ochota na Part of your World z Małej Syrenki, ale postaram się powstrzymać do końca TOP 5). Dzisiejszy post nie jest jednak o muzyce, a o drugoplanowych postaciach Disneya, które były tak genialne, że główny wątek schodził gdzieś na bok, a księżniczki mogły jedynie rozłożyć bezradnie ręce, bo z takimi bohaterami nie da się w żaden sposób konkurować, nawet gdy ma się moc zamrożenia całego królestwa, uratuje się Chiny czy zwycięży się samą śmierć. Stąd prezentuję Wam dzisiaj listę pięciu najlepszych drugoplanowych postaci, które skradły całe show!

5. OLAF z Krainy Lodu
Kto nie kocha uroczego bałwanka lubiącego się przytulać i gotowego roztopić się dla osób, na których mu zależy? Olaf kupił chyba całą widownię i nawet osoby, które niespecjalnie przepadają za tą bajką, przyznają, że bałwanek był najlepszą postacią. Był nie tylko słodki, ale także zabawny i bez niego Kraina Lodu na pewno nie zdobyłaby takiego rzesza fanów na całym świecie (oczywiście mówię o dzieciach, sama w ogóle nie posiadam maskotki Olafa).

4. MUSHU z Mulan
Mushu to klasa sama w sobie. Chyba wszyscy znają jego komiczne teksty i trudno nie docenić jego udziału w misji ratowania Chin. Sama uwielbiam Mulan, to jedna z moich ulubionych postaci Disneya i najlepsza księżniczka ever. Nigdy nie chodziło jej o faceta, robiła wszystko, by chronić swoich bliskich, a oprócz tego uratowała całe państwo. Mimo towarzystwa tak charyzmatycznej postaci jaką jest Mulan, Mushu udało się wybić na pierwszy plan w wielu scenach i nie da się nie uśmiechnąć podczas oglądania go w akcji. Jest zbyt pewny siebie oraz egoistyczny, ale i tak wszyscy go kochają.

3. DŻIN z Aladyna
Tego pana nikomu nie trzeba przedstawiać. Przy nim Aladyn wypada wręcz blado, bo Dżin to prawdziwy showman w każdej możliwej sytuacji. Jest pełny życia i pozytywnej energii, a swoich umiejętności używa do rozbawiania wszystkich dookoła, w tym także widzów. Dżin zapewnia odpowiedni pierwiastek komediowy w całej bajce i od razu wywołuje uśmiech na twarzy. Kto myśli o Aladynie, gdy Dżin odstawia kolejny muzyczny numer, poruszając się lepiej niż tancerka rewiowa?

2. PASCAL z Zaplątanych
Wiecie, ile bym dała, żeby posiadać takiego własnego Pascala? Nie dość, że jest przeuroczy i lojalny, to jeszcze mimo niewielkich rozmiarów udało mu się załapać na drugie miejsce najzabawniejszych drugoplanowych postaci! W każdej minucie filmu Pascal był idealny i zdecydowanie zalicza się do moich ulubionych pomagierów głównych bohaterów. No popatrzcie na niego! Kto nie chciałby zostać właścicielem kameleona gotowego w każdej chwili skopać tyłek nieodpowiedniemu kandydatowi na księcia z bajki?

1. HADES z Herkulesa
Proszę o werble. Absolutny numer jeden, mój mistrz i władca, zdecydowanie najlepszy antagonista z bajek Disney'a, Pan Umarłych - Hades! Zdeklasował wszystkich swoich przeciwników, a ja nie mogłam wybrać inaczej. Wszyscy przegrywają z nim w przedbiegach. Poza tym bez niego nie byłoby całej historii, bo to Hades zadbał o to, żeby Herkulesowi się nie nudziło. W zasadzie lubię tę bajkę tylko ze względu na Hadesa, który jest sarkastycznym, podstępnym, złym draniem, ale za to jak skupia na sobie uwagę! 


Co Wy o tym sądzicie? 
Macie swoich ulubieńców z bajek Disney'a? 
Uważacie, że ktoś jeszcze zasługuje na miano drugoplanowej postaci, która skradła całe show?
Przy okazji mam dla Was również quiz. Pewnie wielu z Was uważa się za najprawdziwszych fanów Disneya, ale czy będziecie w stanie odgadnąć tytuły bajek z pięciozdaniowych cytatów? Mój wynik to 10/11, dajcie znać, jak Wam poszło - KLIK.
Czytaj dalej »

wtorek, 17 listopada 2015

Aplikacja, czyli spisek potężnych korporacji

25
Aplikację chciałam przeczytać od momentu, w którym pojawiła się w zapowiedziach. Co prawda opis z tyłu nie zapowiada wybitnej lektury, widziałam też wiele ładniejszych okładek, ale jakieś niesprecyzowane bliżej przeczucie (czyżby Zwątpienie?) sprawiło, że Aplikacja znalazła się na mojej liście must have. Mogę śmiało powiedzieć, że jest to jedna z najlepszych książek, jakie miałam okazję czytać w tym roku. 

W niedalekiej przyszłości życiem wszystkich ludzi zawładnęła technologia. Trudno oderwać im oczy od handheldów, a rekordy popularności bije aplikacja Lux, bez której nikt właściwie nie potrafi się obejść. Jeśli musisz podjąć jakąś decyzję, od wyboru ubrania po spotykanie się z danym chłopakiem, wystarczy, że zapytasz Luxa, a on wybierze dla ciebie najlepszą opcję. Nie musisz się dłużej martwić, że zmarnujesz jakąś szansę, podejmując złą decyzję. 
Rory Vaughn nie jest wyjątkiem przynajmniej do czasu, gdy dostaje się do elitarnej Akademii Theden. Tam Rory powoli zaczyna odkrywać, że Lux nie jest tak idealny, jak jej się wydawało, a jego twórcy mają dużo wspólnego ze śmiercią jej matki i innymi tajemnicami związanymi z Theden. Wkrótce dziewczyna przestaje postępować zgodnie z rekomendacjami aplikacji, a zaczyna słuchać głosu intuicji, zwanego Zwątpieniem i uważanego za chorobę, który usilnie ignorowała przez całe swoje życie. Jej wybór prowadzi do odkrycia prawdy, której nikt nie mógł się spodziewać. 

Na moje nieszczęście zaczęłam czytać Aplikację w momencie, w którym byłam zawalona sprawdzianami. Skończyło się to tak, że odkładałam ją na bok z wyrzutami sumienia, by zająć się nauką, a później szybko ją podnosiłam, obiecując sobie, że przeczytam jeszcze tylko jeden rozdział, który ostatecznie rozrósł się do rozmiaru dwustu stron. Gdy już się zacznie czytać tę książkę, po prostu nie można się od niej oderwać! To, co Lauren Miller pokazała w swojej powieści, jest innowacyjne i unikatowe. Trudno dopatrzeć się jakichkolwiek schematów, a czytanie tej książki to po prostu czysta przyjemność. Autorka wzięła trochę z każdego gatunku i połączyła w jedną, bardzo zgrabną całość - znajdziemy tu dystopię, sci-fi, thriller, powieść trochę sensacyjną, trochę szpiegowską, a do tego utrzymaną w klimacie młodzieżowym, więc właściwie każdy znajdzie tu coś dla siebie. 

To książka, o której trudno przestać myśleć, możliwe rozwiązania zagadek wciąż chodziły mi po głowie, a ja nie mogłam spocząć, dopóki wszystkie tajemnice nie zostały rozwikłane, a było ich naprawdę sporo i każda z nich łączyła się z inną. Ile razy wydawało mi się, że w końcu udało mi się dociec prawdy, Lauren Miller zaskakiwała mnie kolejnymi sekretami. Nic nie jest tym, czym się wydaje. Od początku czujemy, że coś się nie zgadza, coś nam umyka. Autorka umiejętnie wplata wątki, które mieszają czytelnikowi w głowie i chociaż snułam różne scenariusze, żaden tak naprawdę się nie sprawdził. Strony skrywają nie tylko tajemnice związane z poszczególnymi postaciami czy spiskiem, ale także pojawia się wiele zagadek związanych z tajnymi stowarzyszeniami, greckimi literami czy fragmentami Raju Utraconego. Razem z bohaterką próbowałam rozwikłać wszystkie tajemnice niczym marna podróbka Sherlocka. Na każdym kroku można spotkać pułapki. Aplikacja jest dopracowana do granic możliwości, dopieszczona w każdym calu zarówno pod względem przedstawionego świata, jak i wszystkich wątków. Trudno nie docenić trudu, jaki Lauren Miller włożyła w stworzenie fabuły. Jedyne, co mnie nieco zawiodło, to końcówka. Trochę za dużo przypadku i szczęścia w tym wszystkim, oczekiwałam nieco większego zaangażowania członków korporacji, która swój plan miała rozpisany na dziesięciolecia i większej ilości przeszkód, ale w ostatecznym rozrachunku jestem usatysfakcjonowana.

Jeżeli chodzi o Rory, początkowo była niezwykle irytująca i z trudem powstrzymywałam się przed przewróceniem oczami, gdy zachowywała się wyjątkowo denerwująco. Jej sposób myślenia i styl bycia potrafiły naprawdę zaleźć za skórę, ale z czasem jej postać zmienia się na lepsze, przede wszystkim staje się bardziej dojrzała i w pewnym momencie nawet zapomniałam, że ma zaledwie szesnaście lat. Nie mogę powiedzieć, że zapałałam do niej sympatią, była mi raczej obojętna, chociaż zdarzały się lepsze momenty z jej udziałem. North był w porządku, ale chociaż teoretycznie miał wszystko, co uwielbiam w męskich bohaterach, nie sprawił, że serce zabiło mi mocniej. Romans między tą dwójką odgrywa dość dużą rolę, ale na szczęście nie jest przytłaczający. Zbyt szybko się rozwinął i wypadło to raczej dziwnie, jednak później ich relacja stała się bardziej naturalna, przede wszystkim nie była ckliwa, z czego strasznie się ucieszyłam. Momentami North i Rory przypominali bardziej zgranych przyjaciół, sojuszników, niż parę i dzięki temu wątek romantyczny nie przytłacza. Z bohaterów najbardziej jednak polubiłam Hershey, choć nic nie wskazywało na to, że tak bardzo przypadnie mi do gustu. Przez pierwszą połowę irytowała mnie nawet bardziej niż Rory, ale później okazała się wspaniałą przyjaciółką. Podobnie było z doktor Tarsus. 

Kiedy zaczynałam czytać tę książkę, spodziewałam się zwyczajnej, młodzieżowej dystopii, bo pierwsze strony nie zachwycają. Tymczasem okazało się, że Aplikacja skrywa w sobie o wiele więcej i całkowicie mnie tym oczarowała. Zostałam wyłączona z życia na dobre kilka godzin przez zaskakujące zwroty akcji, szokujące tajemnice i ogromny spisek korporacyjny. Polecam Wam Aplikację, bo jest to książka warta każdej minuty, jaką jej poświęcicie.

8,5/10

P. S. Dzisiaj na blogu wybiło 1000 komentarzy! Jestem Wam wszystkim niezmiernie wdzięczna za to, że ze mną jesteście, czytacie i komentujecie <3
Czytaj dalej »

niedziela, 15 listopada 2015

LBA #2

24
Do mojego drugiego LBA zostałam nominowana przez Judytę z bloga House of Readers, za co serdecznie jej dziękuję!

1. Najbrzydsza okładka, z jaką się spotkałaś?
Staram się trzymać z daleka od brzydkich okładek, ale ta wybitnie mi się nie podoba. Naprawdę nie wiem, co autorzy tej grafiki chcieli osiągnąć swoim tworem, jednak ja nie mogę na nią patrzeć. Nic mi się w niej nie podoba, ale w zasadzie odpowiada kiepskiej treści, która znajduje się w środku. 

2. Najbardziej brutalny, nieprzyjazny świat z książki?
Wydaje mi się, że takim światem jest rzeczywistość przedstawiona przez Juliannę Baggott w trylogi Świat po Wybuchu. Ludzie żyjący pod kopułami są bezpieczni, ale ci poza nią codziennie stykają się z różnymi zagrożeniami. Wystarczy wspomnieć o Pyłach, czyli ludziach połączonych z ziemią, którzy próbują pożreć każdego, kto wniknie na ich terytorium, o Gruponach, czyli grupach ludzi zrośniętych ze sobą ciałami, śmiertelnie niebezpiecznych, o toksycznej wodzie, o chorobach i deformacjach nieszczęśników, o mechanicznych pająkach, które wczepiają się w skórę i wybuchają. Świat w tej książce jest brutalny, budzący poczucie beznadziei, nieprzyjazny dla wszystkich, którym przyszło w nim żyć i nie spotkałam się do tej pory z żadnym innym światem w książkach, który wprawiłby mnie w takie osłupienie i przygnębienie. To nie jest miejsce, w którym ktokolwiek chciałby żyć, a jednak właśnie o niego ludzie walczą.

3. Gdybyś mogła zadać jedno pytanie jakiejś autorce/autorowi, komu byś je zadała i jakie by było to pytanie?
Myślę, że w chwili obecnej najbardziej chciałabym zadać jakieś pytanie Johnowi Greenowi i byłoby ono raczej którymś z tych abstrakcyjnych. Co by zrobił, gdyby rozpoczęła się apokalipsa zombie albo gdyby przez jeden dzień miał władzę nad światem. 

4. Twoja ulubiona pora roku i dlaczego?
Zdecydowanie wiosna. Nie lubię, gdy jest za ciepło, bo w ogóle nie potrafię funkcjonować w wysokich temperaturach, lub za zimno, ponieważ mogę się wtedy owinąć kilkoma kocami na raz, a i tak jestem lodowata. Wiosna to taka optymalna pora roku dla mnie, w dodatku wszystko wydaje się być przyjemniejsze, gdy na nowo świeci słońce i wszystko powraca do życia po zimie. Wtedy też mam najwięcej energii, którą mogę dobrze spożytkować. 

5. Załóżmy, że istnieje reinkarnacja. W jakim państwie chciałabyś ponownie się narodzić i dlaczego?
Trudne pytanie. Są przecież państwa, które mogłyby zapewnić mi lepsze możliwości rozwoju, w których mogłabym osiągnąć to, co sobie wymarzyłam, a nawet więcej i to bez ogromnego wysiłku. Z drugiej jednak strony wolałabym się odrodzić w państwie, w którym czułabym się najlepiej, w którym byłabym tak po prostu szczęśliwa i niepotrzebny byłby mi do tego sukces. Uwielbiam Hiszpanię, odkąd byłam w niej cztery lata temu, nie mogę przestać o niej myśleć i z chęcią ponownie bym tam pojechała, zwłaszcza do Barcelony. Poznałam tam najwspanialszych ludzi na świecie, atmosfera miasta mnie urzekła i po prostu mam wrażenie, że właśnie tam czułabym się najlepiej, że mogłoby to być moje miejsce :) 

6. Gdybyś mogła wybrać jedną postać z książki na swojego przyjaciela, kto to by był?
Chyba urządzę casting na takiego bohatera! Potrzebuję kogoś, kto jest równie sarkastyczny jak ja, ma dobre, choć momentami czarne poczucie humoru, kogoś zdeterminowanego i gotowego kopnąć mnie w tyłek, gdy będę tego potrzebowała, aby nieco bardziej otworzyć mnie na świat. Kogoś pewnego siebie i swoich umiejętności, to musi być prawdziwy twardziel, miękkim kluchom podziękujemy. Ktoś zna takiego bohatera? Bo nadawałby się ;) 

7. Negatywny bohater, którego darzysz sympatią.
Ogólnie bardzo lubię negatywnych bohaterów, ale muszą oni mieć w sobie coś, co przyciągnie moją uwagę na dłużej. Może dlatego nie spotkałam się jeszcze z antagonistami książkowymi, których naprawdę obdarzyłabym sympatią, bo niewiele czasu jest im tak naprawdę poświęcone. Ale jeśli chodzi ogólnie o negatywnego bohatera, którego darzę sympatią, to jest nim najwspanialszy Hades z Herkulesa <333

8. Jaką książkę chciałabyś przeczytać z tych, które nie zostały wydane w Polsce?
Zdecydowanie chciałabym przeczytać Cress Marissy Meyer, bo dalej nie mogę się pozbierać po tym, że wydawnictwo porzuciło tę serię (jestem tak zdesperowana, że jestem gotowa zamówić wszystkie cztery tomy po angielsku, a co!). Bardzo chętnie przeczytałabym też A Court of Thorns and Roses Sary J. Maas, bo uwielbiam Szklany tron, a słyszałam, że ta książka jest nawet lepsza. Oprócz tego These Broken Stars (przepiękna ta okładka!), Since You've Been Gone i Six of Crows. Jeśli znacie jakieś książki po angielsku, które nie zostały wydane w Polsce i chcielibyście mi je polecić, napiszcie tytuły w komentarzach, chętnie je sprawdzę.

9. Czy zdarzyło ci się przeczytać kiedyś książkę jednotomową, po której lekturze czułaś niedosyt i chciałabyś, aby była kontynuacja?
Większość książek jednotomowych, jakie czytałam, były zamkniętymi powieścią i i niczego im nie brakowało. Jedynym ich mankamentem było to, że tak szybko się kończyły, a ja cierpiałam, wiedząc, że nie będę miała możliwości ponownego spotkania z bohaterami w kolejnym tomie. Przeżywałam to zwłaszcza mocno w przypadku Morza spokoju Katji Millay, bo to jest przegenialna książka i z utęsknieniem czekam na kolejną powieść tej autorki, chociaż nikt nic o niej nie słyszał. Niedawno skończyłam też czytać Aplikację i chociaż nie wzbudziła ona we mnie tak głębokich uczuć, to jest to wspaniała powieść i nie mogłam uwierzyć, że nie będzie kolejnej części. Podobnie miałam w przypadku Wyścigu śmierci Maggie Stiefvater i Black Ice Becci Fitzpatrick, ale mam wrażenie, że kontynuacje mogłyby tylko zaszkodzić tym książkom.

10. Co uważasz za swoją największą wadę?
Są dwie takie rzeczy: ambicja i nadmierne przejmowanie się. Wiem, że wiele osób uznałoby to za zalety, ale naprawdę ciężko mi się z tym żyje, bo nawet jeśli miałoby mnie to zniszczyć, nie potrafię odpuścić. Wszystko musi być doskonałe, albo robię coś na 100%, albo nie robię tego w ogóle. Często zdarza mi się brać na siebie za dużo obowiązków i później zapracowuję się do granic wytrzymałości, aby wszystko wyszło wspaniale, do czego zmusza mnie ambicja. Moje przejmowanie się przyjmuje czasami wręcz absurdalną formę. Jestem prawdopodobnie najbardziej zestresowaną osobą na świecie i jestem tego świadoma, ale jakoś nie potrafię walczyć ze swoim perfekcjonizmem.

11. Czy zdarzyło Ci się, że ktoś zaspoilerował książkę, którą bardzo chciałaś przeczytać? Jaka była Twoja reakcja?
Zdarzyło mi się. I to nie byle kto zaspoilerował mi najważniejszą scenę w książce, zrobiła to bowiem sama autorka! Był okres w moim życiu, kiedy byłam całkowicie zakręcona na punkcie trylogii Niezgodna Veronici Roth, dlatego z utęsknieniem wyczekiwałam na przetłumaczenie trzeciej części na język polski, a w tym czasie namiętnie śledziłam jej bloga, sprawdzając, jak się sprawa ma za oceanem. Roth wrzuciła filmik ze swojego wywiadu i tak się składa, że pierwsze pytanie, jakie pada to właśnie o pewną śmierć w książce. Każdy, kto czytał, wie o co chodzi i rozumie, jaki to musiał być ból - przecież usłyszenie takiego spoileru wszystko przekreśla! I tak było w moim wypadku. Minęło już tyle czasu, a chociaż Wierna stoi u mnie na półce, wciąż jej nie przeczytałam. Nawet nie wiecie, jaka wkurzona chodziłam przez następny tydzień.

To wszystkie pytania. Jeśli ktoś chciałby zrobić LBA, odsyłam do mojego pierwszego, tam znajdują się pytania, które chciałabym Wam zadać. A za niedługo na blogu pojawi się recenzja Aplikacji Lauren Miller! Do zobaczenia. 
Czytaj dalej »

czwartek, 12 listopada 2015

Restart, czyli martwi nadludzie sieją zamęt

30
Restart to książka, którą bardzo chciałam przeczytać. Opis mnie zaintrygował i zapowiadał naprawdę dobrą zabawę, a ja uwielbiam wszelkiego rodzaju dystopie. Nie pozwoliłam książce zbyt długo leżeć na półce, bo chciałam jak najszybciej się przekonać, czy moje dobre przeczucia i tym razem się sprawdzą. 

W przyszłości na terenie USA wybuchła epidemia wirusa KDH, który sprawił, że niektórzy ludzie po śmierci powracają jako restarci - są silniejsi, szybsi, zwinniejsi od każdego człowieka i posiadają zdolność samoleczenia. Im dłużej restart pozostaje martwy, tym mniej przejawia cech człowieczych, nie tylko pod względem fizycznym, ale także uczuciowym. Wren Conolly została trzykrotnie postrzelona w klatkę piersiową. Po 178 minutach powróciła do życia jako restart, będąc najdłużej martwym restartem na swoim terytorium. Nie odczuwa właściwie żadnych emocji, dzięki czemu jest najlepszym żołnierzem pracującym dla Korporacji Odnowy i Rozwoju Populacji - organizacji, która sprawuje ścisłą kontrolę nad restartami, obawiając się z ich strony buntu. 
Jednym z zadań Wren 178 jest szkolenie restartów na zabójczo skutecznych żołnierzy, a wszyscy wiedzą, że jej podopieczni są najtwardsi. Najnowszy rekrut Wren jest jednak najgorszym, z jakim miała do tej pory do czynienia - Callum był martwy przez zaledwie 22 minuty, co czyni z niego praktycznie człowieka. Przejawia sobą wszystkie te cechy, którymi Wren gardzi, ma w sobie jednak coś, co sprawia, że Wren nie potrafi pozostać w stosunku do niego obojętna. A to oznacza kłopoty.

Zacznę od tego, że pomysł jest genialny. Ludzie powracający do życia nie jako jęczący pod nosem, powłóczący nogami zombie, których cała egzystencja opiera się na potrzebie zdobywania mózgu, a jako doskonalsi od człowieka pod niemal każdym względem restarci, budzi nadzieję na niezwykłą, wciągającą historię. Ta nadzieja utrzymuje się przez pierwszą część książki, która może nie jest wybitna, ale można zaliczyć ją do tych rewelacyjnych. Coraz bardziej się nakręcałam, zafascynowana przedstawionym przez autorkę światem i główną bohaterką, która miała charakterek. Dużo się działo, momentami było brutalnie, ale nie przesadnie i zapowiadało się na naprawdę wspaniałą lekturę. Aż zaczęłam się martwić tym, że książka ma tak niewiele stron i za szybko ją skończę! 
Później było już tylko gorzej.
Nagle zrobiło się ckliwie, Wren stała się mdła, a ja zastanawiałam się, co się wydarzyło. Z historii, która była pełna gnającej na złamanie karku akcji, która zachwyciła mnie pomysłem i podejściem autorki do niego, zrobiło się banalne romansidło dla nastolatek, gdzie para całuje się co kilka zdań. Za dużo czułości, za mało... czegokolwiek innego. Książka całkowicie straciła na głębi, wszystko stało się przewidywalne, a Amy Tintera w wielu sprawach poszła po prostu na łatwiznę. Bohaterom udawało się wszystko, dosłownie wszystko, chociaż większość podejmowanych przez nich działań była z góry skazana na porażkę i sami nazywali to misją samobójczą. Żadnych komplikacji, żadnych przeszkód, przez co Restart zaczął wydawać się nudny, mimo że cały czas coś się działo. Zawiodła zwłaszcza końcówka. Miałam nadzieję, że punkt kulminacyjny wzbudzi wielkie emocje, że wydarzy się coś nieoczekiwanego, oczekiwałam napięcia sięgającego zenitu i zaskoczenia, a nie dostałam nic. Wszystko poszło zbyt gładko.

Zawiodłam się nie tylko na rozwoju fabuły, ale także na bohaterach. Na początku książki Wren była świetna, w końcu bohaterka z jajami! Jej zdystansowanie, obojętność, brutalność - to wszystko znajdowało odzwierciedlenie w jej czynach, nie był to tylko wymysł autorki mający przyciągnąć czytelników. Wren 178 była prawdziwą twardzielką i strasznie ją polubiłam, wydawało mi się, że w jej kreacji nie ma słabego punktu. Później pojawia się jednak Callum i wszystko się sypie. Przez pięć lat Wren nic nie czuła, a wystarczyło zaledwie kilka dni, by zaczęła się uśmiechać, czuć wstyd, smutek, wściekłość, a Callum 22 nawet wyzwolił w niej umiejętność płaczu! Z postaci, która była w stanie rozwalić dziewięciu strażników, nagle zrobiła się dziewczynka, która tylko szukała ciepła drugiego ciała i nie może przestać myśleć o Callumie, którego jednak polubiłam. Momentami był naprawdę słodki, ale w miarę rozwoju akcji także dojrzał, zmężniał, więc nie mogłam się do niego przyczepić. To taki rodzaj bohatera, który nawet jeśli jest niedopracowany, budzi twoją sympatię.

Restart miał ogromny potencjał, ale mnie rozczarował. To, co ratuje tę książkę, to pierwsza połowa, która zaskakiwała i była niezwykle wciągająca. Miała w sobie wszystko to, czego oczekiwałam i co tak bardzo lubię w dystopiach. Niestety, później mój entuzjazm słabł, a na koniec ledwie się tlił. Sięgnę po drugą część, jeśli się ukaże, ale nie będę na nią czekać z niecierpliwością.

6/10
Czytaj dalej »

poniedziałek, 9 listopada 2015

Wypowiedz jej imię, czyli historia Krwawej Mary opowiedziana na nowo

34
Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją książki, którą wybrałam na naszą wspólną Noc Czytania w Halloween. Wypowiedz jej imię miałam zamiar przeczytać od dawna, ale dopiero wspólna akcja zmusiła mnie do działania, za co bardzo Wam kochani dziękuję. Okazało się jednak, że wybór książki był kompletnie nietrafiony.

W noc Halloween w łazience prywatnej szkoły dla dziewcząt Bobbie, Naya i Caine przyzywają ducha legendarnej Krwawej Mary. Niewinna zabawa zamienia się w koszmar i dramatyczną walkę o przetrwanie, gdy zjawa z drugiej strony lustra przenika do ich świata, dając im pięć ostatnich dni życia. Nastolatkowie nie mają jednak zamiaru się poddać i szukają sposobu, by uciec przed klątwą, którą na siebie nałożyli. W ten sposób trafiają na trop zagadki z XX wieku, a także odnajdują jedyną żyjącą ofiarę, która umknęła Krwawej Mary i od lat przebywa w szpitalu psychiatrycznym. Czego tak naprawdę szuka Mary - zemsty za to, co wydarzyło się w przeszłości, czy wiecznego spokoju?

Po Wypowiedz jej imię spodziewałam się lekkiego, ale mimo wszystko przerażającego horroru dla nastolatków, który sprawiłby, że następnego dnia unikałabym luster i ciemnych pomieszczeń (nawet jeśli z przymrużeniem oka). Nie byłam nastawiona na nic wybitnego, ale jednak chciałam poczuć ten dreszczyk emocji, zwłaszcza że to była noc duchów, a więc książka o Krwawej Mary powinna być dostarczycielem odpowiedniego klimatu. Niestety, nic takiego się nie wydarzyło. Proporcjonalnie do ilości przeczytanych stron mój entuzjazm malał. Co prawda pojawiły się momenty, które rozbudzały moją nadzieję na to, że jednak nie będzie tak źle, że autor może zaraz się poprawi, ale każdy z nich kończył się tym samym - ogromnym rozczarowaniem. Pomysł miał potencjał, zwłaszcza podobała mi się historia Mary i interpretacja tej postaci, ale wykonanie było wręcz fatalnie. Cała książka dłużyła mi się niemiłosiernie, była po prostu nudna, a to ostatnia rzecz, jakiej spodziewałabym się po horrorze. Nie odczuwałam żadnego napięcia, nawet gdy dotarłam do punktu kulminacyjnego. Może dwa razy na te 270 stron serce zabiło mi szybciej, ale trwało to zaledwie chwilę i było to bardziej spowodowane zaskoczeniem niż przerażeniem.

Największym mankamentem Wypowiedz jej imię jest prawdopodobnie styl autora, który z czasem stał się bardzo irytujący. James Dawson próbował być jednocześnie zabawny, błyskotliwy, czasem trochę poetycki oraz wyjątkowy, a wyszły z tego takie cuda jak na przykład "szczękał zębami jak dzięcioł z kreskówi" (od kiedy dzięcioły mają zęby?) albo porównania miłosnego uniesienia do tsunami shake'a truskawkowego. Początkowo patrzyłam na to z przymrużeniem oka, ale im dalej, tym gorzej to wypadało.

Chciałabym powiedzieć, że bohaterowie chociaż częściowo wynagradzają te braki w książce, ale nic z tego. Są tak płascy i mdli, że z trudem przebijałam się przez kolejne "podniosłe" przemyślenia Bobbie, która kreowana była na inteligentną, posłuszną uczennicę, która jednocześnie jest sarkastyczną outsiderką lubiącą pisać mroczne powieści. Taka mieszanka mogłaby być podstawą do stworzenia naprawdę intrygującej postaci, jednak Bobbie to tak naprawdę nieco snobistyczna dziewczyna, która potrafi myśleć tylko o doskonałym wyglądzie Caine'a, mimo że jest ścigana przez krwiożerczego ducha i nie zostało jej już wiele czasu. W jednej chwili jest silna, a w drugiej przechodzi załamanie nerwowe, w jej prowadzeniu widać niekonsekwencję, która kuje w oczy, a jej ciągnące się w nieskończoność wywody o chęci bycia pocałowaną przez Caine'a przyprawiają o mdłości. Sam chłopak nie prezentuje sobą nic oprócz wyglądu. Na każdym kroku podkreślany jest fakt, że jest on przystojny i to właściwie tyle. Został stworzony tylko po to, by odgrywać rolę pierwszego chłopaka Bobbie, co miało również związek z Mary, ale na tym koniec. Jedynie Naya ma charakterek i z wszystkich postaci to właśnie ona najbardziej przypadła mi do gustu. Pozostałe dziewczyny stanowią przekrój przez doskonale znane wszystkim schematy lafirynd, głupiutkich blondynek czy dziwaczek.

Mogłabym długo rozwodzić się nad tym, co w tej historii nie zagrało: słabo zarysowani, denerwujący bohaterowie, brak szokujących zwrotów akcji czy odpowiedniego klimatu, wymuszony styl autora i brak ciarek spowodowanych strachem, ale jest także pewna rzecz, która wzbudziła moje zainteresowanie, mianowicie historia Krwawej Mary. Większości osób kojarzy się ona z Marią Tudor, ale autor przedstawił swoją własną wersję. Przeszłość Mary możemy śledzić w snach Bobbie i nie mam wątpliwości, że była to najjaśniejsza część książki. Ciekawie było zetknąć się z nowym podejściem do tej postaci. 

Wypowiedz jej imię nie spełniło moich oczekiwań. Nie miałam żadnych dreszczy, nie czułam się nabuzowana emocjami, szczerze mówiąc z trudem powstrzymałam się przed zaśnięciem. Myślałam, że dostanę nieco krwisty horror zabarwiony dobrym humorem, a musiałam zmierzyć się z raczej słabą książką.

4/10
Czytaj dalej »

piątek, 6 listopada 2015

Stosik #1

40
W październiku pozwoliłam sobie zaszaleć z ilością kupowanych książek i jestem z tego powodu niezwykle szczęśliwa - widok tylu cudownych egzemplarzy razem dostarcza cudownych uczuć! (Szkoda tylko, że nie mieszczą się na mojej specjalnie wydzielonej półeczce z nieprzeczytanymi książkami i kilka w ostatecznym rozrachunku wylądowało na biurku, ale to tylko większa zachęta do czytania!). 

Od lewej:
  • Slated Teri Terry - posiadanie brata czasami okazuje się być przydatne, zwłaszcza gdy ten brat ma dziewczynę, która często lata do Londynu do rodziny i może ci zwozić różne książki w zabójczo niskich cenach ;)
  • Fałszywy książę Jennifer A. Nielsen - na tę książkę polowałam od dawna i moja cierpliwość się opłacała! Nabytek z wymiany na LC.
  • Plaga samobójców Suzanne Young - początkowo nie byłam do niej przekonana, ale pozytywne opinie nakłoniły mnie do jej kupna, zobaczymy, co z tego wyniknie.
  • Fangirl Rainbow Rowell - jestem strasznie zadowolona, że udało mi się ją wygrać w konkursie na LC, bo to niezbędna pozycja do przeczytania dla każdej fangirl!
  • Piąta fala. Bezkresne morze Rick Yancey - pierwsza część mnie zachwyciła i liczę na to, że z drugą będzie tak samo; zakup na znak.com.pl
  • Kochani, dlaczego się poddaliście Ava Dellaira - wymiana na LC.
  • Dziedzictwo ognia Sarah J. Maas - wprost musiałam mieć tę książkę i nic nie mogło mnie powstrzymać przed jej kupnem, zwłaszcza po przeczytaniu tak pozytywnych recenzji!
  • Aplikacja Lauren Miller - odkąd ta książka pojawiła się w zapowiedziach, wiedziałam, że muszę ją mieć. Jestem w trakcie czytania i muszę przyznać, że bardzo trudno się od niej oderwać.
  • Wypowiedz jej imię James Dawson - od dawna chciałam przeczytać tę książkę, ale jakoś nie mogłam się za nią zabrać. Teraz Noc Czytania była źródłem zachęty, aby w końcu ją kupić. Recenzja niedługo.
  • Restart Amy Tintera - książka, która była załączona do Epikboxa, z czego jestem bardzo zadowolona, bo i tak miałam zamiar ją kupić :)
  • Misja Ivy Amy Engel - wyjątkowo udana wymiana na LC z przesympatyczną dziewczyną :)


Którą z tych książek chcielibyście przeczytać? A może lekturę macie już za sobą? Dajcie znać, które z nich najbardziej Was interesują :)
Czytaj dalej »

wtorek, 3 listopada 2015

Fałszywy książę, czyli historia aroganckiego, męskiego odpowiednika Kopciuszka

22
Na Fałszywego księcia polowałam bardzo długo, od czasu do czasu mając poważne wątpliwości, czy powinnam się zabierać za lekturę. Jest to bowiem kolejna trylogia, której trzecia część nie została wydana w Polsce. Mimo to Trylogia władzy fascynowała mnie od dawna, bo o ile jest mnóstwo historii o zagubionych książętach, nie spotkałam się do tej pory z powieścią o oszuście mającym się wcielić w podobną rolę. W końcu, po wielu bojach, udało mi się dobrać do Fałszywego księcia i okazało się, że moja cierpliwość się opłaciła. 

Sage to sierota. Pewnego dnia z sierocińca pani Turbeldy wykupuje go arystokrata Conner, który chce uchronić Carthyę przed wojną domową. Aby zjednoczyć podzielone królestwo, Conner postanawia obsadzić na tronie oszusta podającego się za zaginionego, młodszego syna rodziny królewskiej zamordowanej w wyniku spisku na dworze. Organizuje coś w rodzaju konkursu, do którego wybrał Sage'a oraz trzech innych chłopców. Wygrana oznacza wyrwanie się z biedy, ale pozostanie kłamliwym aktorem do końca życia. Przegraną trzeba będzie okupić śmiercią. Sage nie ufa Connerowi, ale jego jedyną szansą na przeżycie jest zwycięstwo. Pozostali chłopcy również o tym wiedzą i nie mają zamiaru się poddać. Jednak prawda odnośnie ich zmagań jest głębsza, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. 

Fałszywy książę to coś więcej niż kolejna książka o powrocie zaginionego dziedzica na tron w momencie, w którym królestwu grozi największe niebezpieczeństwo. Wydawałoby się, że ten schemat został już przerobiony na wszystkie możliwe strony, że niewiele więcej można w tym temacie zdziałać, a każda kolejna próba skazana jest na niepowiedzenie. Jennifer A. Nielsen dokonała jednak niemożliwego, bo wśród wszystkich tych historii Fałszywy książę jest prawdziwą perełką. Bałam się, że ta książka może do mnie nie trafić, ale wsiąknęłam w nią już po kilku pierwszych stronach i nie mogłam oderwać się od czytania. Pomimo tych czterystu stron powieść czyta się zaskakująco szybko, nie wiedziałam nawet, że w takim tempie połykam strony. Trudno wytłumaczyć fenomen kryjący się w tej powieści, bo chociaż ma mankamenty, w ogóle nie zwraca się na nie uwagi. Gdybym miała wskazywać powód tego stanu rzeczy, bez wahania wybrałabym Sage'a. To niesamowity główny bohater, jeden z niewielu wspaniale wykreowanych, prowadzonych konsekwentnie od początku do końca. Jego niezłomność, determinacja, spryt, bystrość zostały połączone z bezczelną arogancją, która niektórych może razić, ale u mnie wywołała ona efekt wręcz odwrotny, zapałałam ogromną sympatią do tego zbyt pewnego siebie, lekceważącego wszystkich łobuza. Sage nie miał w życiu łatwo, ale nigdy się nie poddawał, nie odpuszczał, a jego postać skrywa o wiele więcej, niż można by początkowo przypuszczać. Polubiłam również Motta, który stał nieco z boku, ale jednak wnosił do książki dużo szorstkiego ciepła. Pozostali bohaterowie nie wzbudzili jakoś specjalnie mojego zainteresowania, ale jest to głównie wina Sage'a, który po prostu skradł całą książkę i niezmiennie błyszczał w towarzystwie.

Fałszywy książę jest wypełniony rywalizacją, walką o najwyższą stawkę, wszelkiej maści spiskami, tajemnicami i zdradami, co tylko dodaje smaczku całej historii. O ile niektórych rzeczy jesteśmy w stanie się domyślić, o tyle reszta pozostaje ukryta przed naszymi oczami aż do znakomitego finału. Wiedziałam, jak to musi się zakończyć, ale autorce i tak udało się mnie zaskoczyć rozwiązaniem niektórych zagadek, dokładnie przemyślała rozwój całej akcji. Trzymała nas również w niepewności co do całego planu Sage'a i muszę przyznać, że wyszło to idealnie. Intryga okazała się być odpowiednio zawiła, co tylko można zaliczyć jako kolejny plus tej książki, podobnie jak wykreowany przez Jennifer A. Nielsen świat. Nie zarzucała nas ona niepotrzebnymi szczegółami, bardzo zgrabnie ujęła najważniejsze informacje i szczegóły odnośnie Carthyi, a także jej sytuacji politycznej, która jest wyjątkowo trudna. Przyszły król będzie miał ciężkie zadanie, bowiem jego poprzednik zostawił Carthyę w chyba najgorszym możliwym momencie, wrogowie czają się zarówno poza granicami kraju, jak i w najbliższym otoczeniu. Śledzenie wszystkich tych zawiłości okazało się być świetną zabawą.

Wydaje mi się, że Fałszywy książę zawiera wszystkie cechy, które dobra książka powinna mieć: wielowarstwowego, zabawnego głównego bohatera, walkę o władzę, sekrety mające wpływ na losy całego królestwa, zdrady oraz dworskie spiski, odpowiedni klimat, lekki styl pisania autorki. Ta książka mnie zauroczyła, ale mam wrażenie, że Jennifer A. Nielsen stać na jeszcze więcej i już nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po kolejną część Trylogii władzy.

7,5/10
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia