niedziela, 31 lipca 2016

Podsumowanie lipca

26
Lipiec, lipiec i po lipcu. Czuję, że zaczynam się powtarzać, ale teraz każdy miesiąc mija mi jeszcze szybciej niż poprzedni, prawdziwe szaleństwo. Chyba się starzeję ;) Jeśli chodzi o moją działalność blogową, czuję, że mogło być o wiele lepiej, lecz w przeciwieństwie do poprzednich lat moje wakacje wakacjami raczej nie są, ale więcej o tym przeczytacie w podsumowaniu.

ZRECENZOWANE


DODATKOWO


PODSUMOWANIE I PLANY

Lipiec był dla mnie miesiącem stojącym pod znakiem stresu. Dostałam wyniki matur, pojawiały się listy przyjętych na studia, więc w dużej mierze byłam w rozsypce i nie mogłam się na niczym skupić, właściwie całe dnie czekając na pojawienie się list. To oczekiwanie było najgorsze. Udało mi się jednak przeczytać w miarę dużo książek, choć nie mogę powiedzieć, by były zaskakująco dobre. W większości były po prostu przyjemne i nie sprawiły, że moje serce zabiło szybciej z jednym wyjątkiem. Najlepszą książką lipca był zdecydowanie pierwszym tom przygód Magnusa Chase'a, czyli Miecz Lata Ricka Riordana. Wygląda na to, że wujek Rick powraca do formy i znowu dostałam jego najlepszą odsłonę! Najgorszą powieścią zostaje Zanim się pojawiłeś Jojo Moyes. Nie dlatego, że ta książka była zła, ale z powodu mojego rozczarowania – spodziewałam się czegoś niesamowitego, co poruszy we mnie najczulsze struny, tymczasem otrzymałam sympatyczną, ciepłą historię, ale nie wywarła ona na mnie dużego wrażenia.
Jeśli chodzi o moje osobiste wyzwania wakacyjne, nie mogę powiedzieć, że zupełnie nie posunęłam się do przodu, jednak... chyba trochę się lenię :) Jak na razie udało mi się przeczytać trzy pierwsze książki o Harry'm Potterze w oryginale i na tym niestety koniec. Nie zabrałam się za klasykę, nie tknęłam także książek, które od dawna spoczywają już na moich półkach. Na szczęście mam jeszcze trochę czasu, żeby to naprawić! O moich postępach na bieżąco informuję Was na fanpage'u, serdecznie zapraszam do jego polajkowania! Dajcie mi znać, jak Wam idą wakacyjne wyzwania!
Wczoraj zakończył się także na blogu pierwszy konkurs na Books by Geek Girl zorganizowany we współpracy z księgarnią Gandalf. Chyba nie muszę Wam mówić, jak bardzo jestem tym podekscytowana? Wyniki już wkrótce, również na moim fanpage'u :)
Co przyniesie sierpień? Pierwsze urodziny bloga! Wprost nie mogę uwierzyć, że to miejsce skończy roczek, nie przypuszczałam, że zajdę tak daleko. O wszystkim opowiem Wam jednak w rocznicowym poście :)
Ciąg dalszy fazy na Halsey ;)
Czytaj dalej »

czwartek, 28 lipca 2016

Serial: Miecz prawdy – sezon 2

15
Właściwie od razu po obejrzeniu pierwszego sezonu Miecza Prawdy zabrałam się za sezon drugi przygód Richarda, Kahlen i Zedda. Byłam bardzo ciekawa, jak scenarzyści dalej pokierują losami Poszukiwacza, bo zakończenie poprzedniego sezonu nie pozostawiło żadnych kluczowych wątków otwartych, przez co całość wydawała się stanowić kompletny, wyczerpujący projekt. 

Tyran Darken Rahl został pokonany, Midlandy nie są jednak bezpieczne. Bez silnego przywódcy na ziemiach D'Hary nie tylko zapanowała anarchia, ale także na skutek użycia magii Ordena pojawiła się szczelina między krainą żywych a umarłych. Opiekun, władca Zaświatów, wypowiada wojnę życiu i przez rozdartą zasłonę między światami wysyła na powierzchnię swoje przerażające sługi. Jedynym sposobem na zamknięcie rozdarcia jest odnalezienie przez Richarda Kamienia Łez, który zaginął ponad tysiąc lat temu.

Dlaczego uważam, że drugi sezon Miecza Prawdy był lepszy od pierwszego?
  • W drugim sezonie stawka jest o wiele wyższa. Tym razem Poszukiwacz musi zmierzyć się z Opiekunem, panem Zaświatów, który pragnie zniszczyć wszelkie życie na ziemi. Ci, którzy do tej pory popierali Richarda, z powodu przepowiedni odwracają się do niego plecami. Pojawiają się również potężniejsi wrogowie, a intrygi są bardziej zawiłe niż w pierwszym sezonie. Wszystko to sprawia, że Miecz Prawdy ogląda się z zainteresowaniem i nawet te gorsze odcinki nie są nużące, jak w przypadku pierwszego sezonu. 
  • Drugi sezon Miecza Prawdy przede wszystkim był bardziej spójny od pierwszego. Wciąż w każdym odcinku Richard zajmuje się innym problemem, ale ostatecznie poboczne wątki zaczynają się ze sobą łączyć, tworząc zgrabną całość. Niemal każdy bohater, z którym spotkaliśmy się na przestrzeni poprzednich odcinków, w końcu wraca i odgrywa znaczącą rolę. Ta formuła o wiele bardziej przypadła mi do gustu i cieszę się, że scenarzyści poszli w tę stronę. Dzięki temu drugi sezon wydaje się być bardziej przemyślany od poprzedniego, miałam też więcej frajdy, kiedy nagle jakaś ważna informacja wiążąca kilka różnych wątków wychodziła na jaw.
  • Cara, Cara i jeszcze raz Cara. Wprowadzenie nowej, ważnej postaci zmieniło nieco dynamikę niewielkiej grupy Richarda i wniosło naprawdę wiele do fabuły. Nie da się nie uwielbiać Cary, a zwłaszcza jej prób normalnego socjalizowania się z innymi ludźmi, co zupełnie nie leży w jej naturze. Mimo że kobieta przyłączyła się do Poszukiwacza i pomaga mu w jego misji ratowania świata, w głębi duszy pozostaje twardą Mord-Sith, dumną ze swojej bezlitosnej przeszłości, która ją zahartowała. Obserwowanie, jak Cara się rozwija, dojrzewa i zaczyna poznawać życie, z którego ograbiono ją w dzieciństwie, było niesamowite. Cała historia tej Mord-Sith została poprowadzona w intrygujący sposób i przez drugi sezon powoli odkrywaliśmy kolejne zaskakujące tajemnice z jej przeszłości. Kreacja Cary zasługuje na szczególne uznanie i jej bezwzględna, stanowcza, może czasami okrutna postawa w całości mnie kupiła.
  • Skoro jesteśmy przy wspaniałych nowych postaciach, muszę również wspomnieć o siostrze Nikki. Nie dołączyła ona do drużyny Poszukiwacza, wręcz przeciwnie i kurczę, w końcu doczekaliśmy się w tym serialu jakiegoś dobrego antagonisty! Aż mnie ciarki przechodziły, Nikki to prawdziwa sadystka, a w dodatku dysponuje niewyobrażalną mocą. Darken Rahl i Opiekun mogą się przy niej schować. 
  • Wspominałam już o tym przy okazji zalet pierwszego sezonu, ale muszę to zrobić ponownie – relacja Kahlen i Richarda zauroczyła mnie bowiem jeszcze mocniej w sezonie drugim. W poprzedniej odsłonie zabrakło mi autentyczności w ich więzi, jednak teraz oboje dojrzeli, a razem z nimi ich związek i o mój Boże, są cudowni! Przeszli tak wiele, jednak to tylko wzmocniło ich miłość. To wspaniałe, jak bardzo się o siebie troszczyli i jak wiele byli w stanie poświęcić dla tego drugiego. Jeżeli miałam jakiekolwiek wątpliwości względem Richarda i Kahlen, ten sezon wszystkie je rozwiał i po prostu rozpływałam się, patrząc na wspólne sceny tej dwójki! Rzeczywiście trudno pozostać odpornym na ich urok. 
  • Finał. W końcu dostałam to, czego zabrakło mi poprzednio. 22 odcinek był tak dobry, że omfgsjsjhdajsaouida. Działy się tam naprawdę szalone rzeczy i chwała za to scenarzystom. Emocjonujący, pełen napięcia, zaskakujący i przede wszystkim satysfakcjonujący. A do tego niektóre bardzo obiecujące wątki pozostawił otwarte, przez co najchętniej od razu zabrałabym się za sezon trzeci, ale oczywiście serial został anulowany i po sześciu latach raczej nie ma nadziei na wznowienie. Tak to jest, jak się zabiera za stare seriale :/ Ja pytam: jak żyć? 
Dlaczego Miecz Prawdy wciąż pozostaje średnim serialem?
  • Liczyłam na to, że w drugim sezonie efekty specjalne ulegną poprawie. No cóż, myliłam się. Jest nawet gorzej, bo teraz pojawiło się więcej magii i fantastycznych stworzeń, więc nie dało się zignorować tej sztuczności. Wciąż jestem zdania, że nawet Power Rangers mogli się pochwalić lepszymi wybuchami. 
  • Pojawiło się dość dużo odcinków, które niemal w całości składały się z retrospekcji i były one wyjątkowo irytujące. Kiedy ktoś ogląda cały sezon na przestrzeni kilku dni, takie przypominajki poprzednich odcinków stają się stratą czasu, a musiałam przez nie przebrnąć na wypadek, gdyby pod koniec pojawiły się jakieś ważne wskazówki. Chyba nie muszę mówić, jak frustrujące to było? 
  • Wiele interesujących wątków zostało tylko muśniętych. Chodzi mi tutaj o Zakon Sióstr Światła, motywację biologicznego ojca Richarda, plany Darken Rahla czy siostry Nikki. To były takie smakowite kąski, a nie zajęły więcej miejsca niż jeden odcinek! Miałam wrażenie, że wszystko toczy się za szybko i trochę na siłę, jakby scenarzyści obawiali się, że nie uda im się utrzymać naszej uwagi, jeśli nie zajmą się nowymi tematami, zamiast pociągnąć to, co miało prawdziwy potencjał. 
  • Tym razem dostaliśmy nowego głównego antagonistę, a jest nim sam Opiekun, czyli facet, który rządzi Zaświatami od wieków, jego jedyną zabawą jest torturowanie dusz i dąży do zagłady wszelkiego życia. Brzmi jak podstawa dla dobrego czarnego charakteru? No to znowu się przejechaliście w swoich nadziejach, bo Opiekun jest tylko irytującym głosem i śmiem twierdzić, że posiada beznadziejny plan przejęcia władzy nad światem. Naprawdę okropny. Pamiętacie post o tym, jak zostać złoczyńcą? Powinien się podszkolić, bo tylko minionki mu się udały. 
Ogólnie rzecz biorąc, Miecz Prawdy jest przyjemnym serialem, który pozwala na absolutne odmóżdżenie. Może nie trzyma w napięciu na krawędzi fotela, może nie wzbudza dreszczyku ekscytacji, gdy się o nim pomyśli, może jest po prostu poprawną produkcją i niczym więcej, jednak podczas oglądania go naprawdę miło spędziłam czas, zwłaszcza przy drugim sezonie. Podejrzewam, że sezon trzeci byłby jeszcze lepszy, bo całość szła w coraz lepszym, bardziej intrygującym kierunku, ale już nigdy się tego nie dowiemy. Jeżeli skończyliście oglądać wszystkie dostępne odcinki ulubionych seriali i poszukujecie czegoś nieskomplikowanego, ale z fajnym klimatem i niesamowitymi pomysłami, jeśli chodzi o kreację świata, dajcie szansę Mieczowi Prawdy, a może pozytywnie się zaskoczycie. 

sezon 1 // sezon 2

Czytaj dalej »

poniedziałek, 25 lipca 2016

Miecz Lata, czyli powstrzymujemy strasznego wilka Fenrira od rozpoczęcia Ragnaröku

23
Z wujkiem Rickiem łączy mnie skomplikowana relacja. Z jednej strony jestem pełna uwielbienia dla jego geniuszu, bo sposób, w jaki łączy starożytne mity z nowoczesnością jest zachwycający, ale z drugiej zdążyłam się już zawieść na kilku jego pozycjach. Numerem jeden po dziś dzień pozostaje Percy Jackson, z którym częściowo dorastałam – może nie w takim wymiarze, jak z Harry'm Potterem, ale ta seria zdecydowanie przez długi czas była obecna w moim życiu. Kroniki rodu Kane były już raczej poprawne, na pewno mnie nie oczarowały, mam za sobą także dwa pierwsze tomy Olimpijskich herosów, którzy na razie nie spełnili moich oczekiwań. Może dlatego do Miecza Lata podchodziłam z tak dużą rezerwą. Tymczasem okazało się, że zupełnie niepotrzebnie, bo znowu dostałam Ricka Riordana w jego najlepszym wydaniu. 

Od tragicznej śmierci matki przed dwoma laty Magnus Chase żyje na własną rękę na ulicach Bostonu. Dzięki wrodzonemu sprytowi i umiejętnościom przetrwania, które wpoiła mu rodzicielka, udaje mu się trzymać z daleka od policjantów, kuratorów i kłopotów. Kiedy jednak Magnus dowiaduje się, że poszukuje go wuj Randolph, przez którym mama zawsze go ostrzegała, chłopak wie, że wydarzy się coś złego, coś, co odmieni jego życie na zawsze. Próbując przechytrzyć krewnego, wpada wprost w jego pułapkę, a Randolph opowiada mu o skandynawskiej historii i jego dziedzictwie, zaginionej przed wieloma wiekami broni, od której zależą losy świata. Magnus staje przed wyborem, który może wszystko zmienić – albo przyczyni się do powstrzymania Ragnaröku, albo go przyspieszy, pogrążając świat w ciemności.

Uwielbiam Ricka Riordana i jego Easter Eggs. W Mieczu Lata pojawiła się Annabeth, krzyżując świat bogów olimpijskich z bogami Asgardu i chociaż jej rola nie jest znacząca to w każdym fanie autora takie nawiązanie do innej serii powinno wzbudzić entuzjazm. Może słyszeliście o Wielkim pożarze Chicago? Okazuje się, że wywołały go ogniste olbrzymy. To właśnie takie detale, szczegóły, który na pierwszy rzut oka wydają się być błahe i nieistotne dla fabuły, tworzą całą, fascynującą atmosferę jego powieści i zdecydowanie nie zabrakło ich w Mieczu Lata. Rick Riordan wspaniale łączy rzeczywiste wydarzenia z magią i mitologią (oczywiście nawiązanie do Avengersów i Chrisa Hemswortha musiało się pojawić!<3), porusza także tematy tabu pod przykrywką przygód młodych półbogów i to jedna z tych rzeczy, za które najbardziej cenię jego książki. W Mieczu Lata łamie kolejne stereotypy, między zaskakującą intrygę i gnającą do przodu akcję wplatając ważne przesłanie. Młoda, tradycyjna muzułmanka pragnąca zostać pierwszą kobietą pilot w amerykańskich liniach lotniczych, krasnolud bardziej zainteresowany modą niż standardowym rzemiosłem i głuchoniemy elf poszukujący akceptacji na świecie – za pomocą kolejnych postaci Riordan w nienachalny sposób dotykał tak ważnego problemu, jakim jest tolerancja czyjejś odmienności i ta kwestia zasługuje na szczególne podkreślenie.

Przemyślana, absorbująca fabuła, w której po prostu nie ma miejsca na nudę, autor cały czas zaskakiwał nas kolejnymi zwrotami akcji, stawiając na drodze Magnusa mnóstwo przeszkód, z którymi musiał się zmierzyć. W dodatku Rick Riordan tak wspaniale poradził sobie z przedstawieniem mitologii nordyckiej, że od razu zapragnęłam dowiedzieć się o niej więcej na własną rękę, bo nigdy nie miałam z nią większej styczności. Autor bardzo sprytnie przeprowadza nas przez zawiłości wierzeń wikingów, a ja z fascynacją dowiadywałam się nowych rzeczy o bogach i ich dziejach czy Ragnaröku. Sposób przedstawienia mitologii jak zawsze był świeży i fascynujący. Nie można też mówić o książkach Riordana bez wspomnienia o fantastycznym humorze zawartym na kartach kolejnej powieści. Miecz Lata jest po brzegi wypełniony zabawnymi wstawkami, a tytuły każdego rozdziału są po prostu rozbrajające, dlatego radzę zwrócić na nie uwagę podczas czytania! Trudno było mi się nie uśmiechać, jego poczucie humoru w tej powieści było równie fantastyczne co przy Percy'm, więc Magnus może mnie w sobie rozkochać z równą skutecznością co syn Posejdona. Wujek Rick powrócił w wielkim stylu!

Miecz Lata to wciągająca, porywająca lektura trzymająca w napięciu od pierwszych stron ze świetnie wykreowanymi, różnorodnymi bohaterami i doskonale przedstawioną mitologią nordycką przenikającą się ze współczesnym światem. Ostatnio zaczynałam wątpić w Ricka Riordana, ale tą powieścią udowodnił mi, że ma jeszcze wiele do przekazania i nie powinnam go skreślać. Naprawdę świetnie się bawiłam podczas czytania Miecza Lata, który zdecydowanie zasłużył na miejsce wśród moich ulubionych powieści od Ricka Riordana, wybijając się na tle Kronik rodu Kane czy Olimpijskich herosów! Jeżeli mieliście podobne wątpliwości co ja, możecie o nich zapomnieć i śmiało zabierać się za cudowny Miecz Lata!

★★★★★

Trylogia Magnus Chase i bogowie Asgardu:
Miecz Lata // The Hammer of Thor // ...
Czytaj dalej »

piątek, 22 lipca 2016

3 książki, które zabrałabym ze sobą na bezludną wyspę + KONKURS

24
Cześć wszystkim! Przybywam do Was z niecodziennym postem w ramach współpracy z księgarnią Gandalf, w którym przedstawię Wam trzy książki, jakie zabrałabym ze sobą na bezludną wyspę, a na końcu posta czeka na Was pierwszy konkurs organizowany na moim blogu! (Ktoś jeszcze jest równie mocno podekscytowany tą sprawą jak ja?)
W każdym bądź razie nie przedłużając, chciałabym przedstawić Wam swoje typy trzech powieści, które umilałyby mi czas na bezludnej wyspie. 


J. K. Rowling
Swoje zestawienie zaczynam od niezawodnego Harry'ego Pottera. To taka historia, którą mogę czytać w kółko od nowa, a i tak nigdy mi się nie znudzi. W dodatku zawsze gdy pomyślę o Hogwarcie, który jest dla mnie niczym drugi dom, poprawia mi się humor i z większym optymizmem patrzę na otaczającą mnie rzeczywistość (mimo że wciąż czekam na swoją sowę z listem), więc wydaje mi się, że ta powieść idealnie nadawałaby się na bezludną wyspę. Nie tylko mogłabym wciąż do niej wracać i nie odczuwać znużenia tą historią, ale także podniosłaby mnie na duchu i sprawiłaby, że nie czułabym się taka samotna - historia o Harry'm Potterze jest tak znajoma, że posiadanie przy sobie fizycznego egzemplarza  i jego lektura byłaby niczym rozmowa ze starym przyjacielem.


Erika Johansen

Jako drugą książkę zabrałabym ze sobą Królową Tearlingu Eriki Johansen. Głównie dlatego, że zakochałam się w głównej bohaterce Kelsea, która miała w sobie ogień, ale ukierunkowywała go w dobrą stronę tak, że wzmacniał ją, zamiast osłabiać. Jako młoda, zaledwie dziewiętnastoletnia królowa, która nie znała ciężkiej sytuacji swojego kraju, Kelsea musiała zmierzyć się z całym mnóstwem przeciwności losu, ale ostatecznie wyszła z tego zwycięsko. Zabrałabym ze sobą tę powieść właśnie po to, by odnaleźć w sobie siłę i przypominać sobie, że nie ma sytuacji bez wyjścia, że zawsze jest jakiś sposób. Więc Królowa Tearlingu nie tylko umiliłaby mi czas, ale także podnosiła moje morale, gdy kombinowałabym, jak wrócić do cywilizacji ;)


Becca Fitzpatrick

Z trzecią książką miałam niemałą zagwozdkę, ale ostatecznie postanowiłam zabrać ze sobą Black Ice. Widzicie, nie przepadam za upałami, a bezludna wyspa nieodwołalnie kojarzy mi się z grzejącym słońcem, którego w pewnym momencie miałabym dość. Czy istnieje lepszy sposób na ochłodzenie niż sięgnięcie po mrożący krew w żyłach thriller dla młodzieży? Główna bohaterka Black Ice utknęła w górach podczas zamieci śnieżnej, a jej śladem podąża psychopatyczny, seryjny morderca. Plastyczne opisy wspinaczki w ośnieżonych górach powinny sprawić, że poczuję zimne podmuchy wiatru na twarzy, a na języku topiące się płatki śniegu, za to wciągająca intryga na najwyższym poziomie pozwoli mi zapomnieć o żarze lejącym się z nieba. A gdy już wszystko zawiedzie - zawsze będę mogła pogapić się na przystojniaka na okładce :)


To moje typy książek, które zabrałabym ze sobą na bezludną wyspę! A teraz przechodzimy do części dotyczącej Was, czyli do konkursu!

Dzięki księgarni Gandalf dla wszystkich czytelników bloga mam wspaniały konkurs, w którym wyłonię aż trzech szczęśliwców, do których powędruje bon o wartości 30 zł do wykorzystania na stronie księgarni Gandalf.com.pl! Co trzeba zrobić, aby mieć szansę na wygranie vouchera? Wystarczy odpowiedzieć na pytanie konkursowe. Im bardziej zakręcone, wzruszające czy zabawne wytłumaczenia, tym większe szanse na wygraną. Liczę, że mnie zachwycicie!

Pytanie konkursowe: 
Jaką książkę zabrałabyś na bezludną wyspę?

ZASADY KONKURSU
1. Warunkiem uczestnictwa w konkursie jest spełnienie wszystkich warunków wymienionych w poście. Udział w konkursie oznacza akceptację całego regulaminu.
2. Organizatorką konkursu jest administratorka bloga Books by Geek Girl, a sponsorem nagrody jest księgarnia Gandalf. 
3. Do wygrania są 3 vouchery o wartości 30 zł każdy do wykorzystania w sklepie www.gandalf.com.pl (wygrywają 3 osoby!). Bony zostaną wysłane w ciągu 2 tygodni od otrzymania danych do wysyłki.
4. Konkurs trwa od 22 lipca do 30 lipca 2016 roku do godziny 23:59. Zgłoszenia wysyłane po terminie nie będą brane pod uwagę! 
5. Wyniki zostaną opublikowane do 3 dni od zakończenia konkursu na fanpage'u bloga, dlatego zachęcam do jego polubienia i obserwowania! Będzie mi także bardzo miło, jeżeli zostaniesz obserwatorem bloga lub dodasz mnie do kręgów w Google+. 
6. Po ogłoszeniu wyników zwycięzcy muszą napisać do mnie maila z danymi do wysyłki, które przekażę osobom odpowiedzialnym za wysyłkę nagród.
7. Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr4, poz. 27 z późn. zm.)
8. By wziąć udział w konkursie musisz mieszkać w Polsce bądź posiadać adres korespondencyjny w granicach naszego państwa.
9. Zgłoszenie (zadanie konkursowe) należy zostawić w komentarzu pod tym postem. Nieprawidłowe zgłoszenia nie będą brane pod uwagę!

Życzę wszystkim powodzenia! :3
Czytaj dalej »

wtorek, 19 lipca 2016

Playlist Book Tag

28
Cześć wszystkim! Mam wrażenie, że od dawna na blogu nie było żadnego tagu, więc postanowiłam dać Wam trochę wytchnienia od kolejnych recenzji i wykonać Playlist Book Tag, do którego zostałam nominowana przez Demetrię z Podróży MiędzyksiążkowychPrzyznaję się bez bicia, że przy wykonywaniu tego tagu trochę oszukiwałam. Według zasad powinnam losowo odtworzyć około dwanaście piosenek i dopasować do nich książki, ale moja playlista składa się głównie z ballad i nie chciałam, żebyście usnęli z nudów przed końcem posta. Właśnie dlatego między losowo dobrane piosenki z mojego iPoda wplotłam randomowe, ale znane utwory, które są powszechnie uznawane za obciachowe, bo doszłam do wniosku, że takie urozmaicenie się przyda, a ja będę miała dużo zabawy z dopasowywaniem do nich odpowiednich książek.
P. S. Nawet nie wiecie, jak w niektórych wypadkach w uzasadnieniu trudno mi było uniknąć spoilerów, bo to one nadawały sensu moim połączeniom. Ale każdy, kto czytał, powinien się zorientować, dlaczego stworzyłam takie pary ;)

CASTLE HALSEY  SZKLANY TRON 

Oh, all of these minutes passing, sick of feeling used
If you wanna break these walls down, you're gonna get bruised
Now my neck is open wide, begging for a fist around it
Already choking on my pride, so there's no use crying about it

I'm headed straight for the castle
They wanna make me their queen
And there's an old man sitting on the throne that's saying that I probably shouldn't be so mean
I'm headed straight for the castle
They've got the kingdom locked up
And there's an old man sitting on the throne that's saying I should probably keep my pretty mouth shut

Ta piosenka została wprost stworzona dla Celaeny! Jej własna duma doprowadziła ją w pewnym momencie do upadku, niemal każdy na jej drodze próbował wykorzystać ją do swoich celów (ekhem, Arobynn, ekhem). Na tronie zasiada obecnie okrutny król Adarlanu, który nigdy nie dogadywał się z pyskatą, arogancką zabójczynią. W dodatku w Dziedzictwie ognia Celaena w końcu przyjęła swoje dziedzictwo i pogodziła się z przyszłością, jaka na nią czeka. Piosenka Halsey (na punkcie której mam obecnie obsesję) nie mogłaby lepiej oddawać historii przedstawionej w Szklanym tronie

ONCE UPON A DREAM LANA DEL REY  CÓRKA DYMU I KOŚCI

I know you, I walked with you once upon a dream
I know you, that look in your eyes is so familiar a gleam
And I know it's true, that visions are seldom what they seem

But if I know you, I know what you'll do
You'll love me at once
The way you did once upon a dream

Dopasowałam tę piosenkę do Córki dymu i kości, bo jej klimat przypomina mi atmosferę panującą w książce - lekko mroczną, intrygującą, a jednocześnie baśniową i w pewien sposób liryczną. W powieści występuje również motyw reinkarnacji, co łączy się częściowo ze słowami piosenki, ale nie mogę wam więcej zdradzić, bo zepsułabym ogromny plot twist z Córki dymu i kości. Musicie uwierzyć na słowo, że moje rozumowanie ma sens ;)

CENTURIES FALL OUT BOY  IMPERIUM OGNIA

Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me, for centuries
Just one mistake
Is all it will take
We'll go down in history
Remember me for centuries

Ta piosenka bezapelacyjnie kojarzy mi się z Imperium ognia pewnie trochę przez teledysk utrzymany w stylistyce starożytnego Rzymu, ale widać również powiązanie z przepowiednią, jaka dotyczy Lai i Eliasa - oboje mają szansę odmienić oblicze całego Imperium i stać się legendą.
Moją recenzję Imperium ognia możecie przeczytać tutaj.

UP OLLIE MARS FT. DEMI LOVATO  MAYBE SOMEDAY
I drew a broken heart
Right on your window pane
Waited for your reply
Here in the pouring rain
Just breathe against the glass
Leave me some kind of sign
I know the hurt won’t pass, yeah
Just tell me it’s not the end of the line
Just tell me it’s not the end of the line

I never meant to break your heart
Now I won’t let this plane go down
I never meant to make you cry
I'll do what it takes to make this fly

Uwielbiam playlistę, jaką Colleen Hoover stworzyła razem z Griffinem Petersonem do książki Maybe Someday (możecie posłuchać tutaj), ale myślę, że Up Demi Lovato i Olliego Marsa równie dobrze oddaje treść i klimat książki. Według mnie jest to najlepsza powieść Colleen Hoover i wciąż emocje chwytają mnie za gardło, gdy tylko o niej myślę. Historia Sydney i Ridge'a jest tak skomplikowana i rozdzierająca serce, że trudno to ubrać w słowa, ale myślę, że Up w dużej mierze oddaje to, co się działo w ich głowach. Oboje zadali sobie rany, złamali sobie nawzajem serca, a jednak mocno trzymali się tej miłości i nie potrafili pozwolić jej odejść, mimo że próbowali dla swojego dobra.  

SHAKE IT OUT FLORENCE + THE MACHINE – MARA DYER

And I'm damned if I do and I'm damned if I don't
So here's to drinks in the dark at the end of my road
And I'm ready to suffer and I'm ready to hope
It's a shot in the dark aimed right at my throat
Cause looking for heaven, found the devil in me
Looking for heaven, found the devil in me
Well what the hell I'm gonna let it happen to me!

Lekko psychodeliczny klimat tej piosenki i jej tekst kojarzą mi się z trylogią o Marze Dyer, której jedna myśl mogła się przyczynić do śmierci danej osoby. Mara tak naprawdę jest antybohaterką, ma w sobie mnóstwo mroku i nie ma problemu z podrzynaniem ludziom gardeł, zwłaszcza w trzecim tomie, ale jest też zwykłą dziewczyną, która całkowicie akceptuje siebie, poszukując przy tym odrobiny ciepła i kurczowo trzymając się nadziei, że jest w niej trochę dobra. 

BAD REPUTATION JOAN JETT  WYSPA POTĘPIONYCH

I don't give a damn
'Bout my reputation
I've never been afraid of any deviation
An' I don't really care
If ya think I'm strange
I ain't gonna change
An' I'm never gonna care
'Bout my bad reputation

Czy naprawdę muszę tłumaczyć ten wybór? Dzieci złoczyńców nie przejmują się opiniami innych i robią wszystko, żeby ich reputacja była jak najgorsza, rywalizują ze sobą o miano najbardziej nikczemnego, podstępnego i okrutnego łotra na świecie. Piosenka Joan Jett idealnie pasuje do niegodziwego dziedzictwa Mal, Jaya, Carlosa oraz Evie.
Moją recenzję Wyspy Potępionych możecie przeczytać tutaj

YELLOW FLICKER BEAT LORDE  DAR JULII

And now people talk to me, I’m slipping out of reach now
People talk to me, and all their faces blur
But I got my fingers laced together and I made a little prison
And I’m locking up everyone who ever laid a finger on me
I’m done with it

This is the start of how it all ends
They used to shout my name, now they whisper it
I’m speeding up and this is the red, orange, yellow flicker beat sparking up my heart
We rip at the start, the colours disappear
I never watch the stars, there’s so much down here
So I just try to keep up with the red, orange, yellow flicker beat sparking up my heart

W Darze Julii tytułowa bohaterka nareszcie przestała być irytującą, płaczliwą dziewczynką, która wszystkiego się bała. W końcu wzięła swój los we własne ręce i sprawiła, że ludzie zaczęli jej się obawiać, a każdy, kto kiedykolwiek ją skrzywdził, zapłacił za to. Nie mogłam uwierzyć, że to ta sama bohaterka - nagle okazało się, że Julia ma w sobie ogień i stal. Szczerze, dwie poprzednie części są kiepskie, ale warto się pomęczyć dla Daru Julii, w którym wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. To, co Tahereh Mafi zrobiła z ostatnim tomem, jest majstersztykiem i ta książka pozostaje jedną z moich ulubionych. Czytałam ją mnóstwo razy i wciąż nie mam dość <3

HOT'N'COLD KATY PERRY  PIĘKNA KATASTROFA

'Cause you're hot then you're cold
You're yes then you're no
You're in then you're out
You're up then you're down
You're wrong when it's right
It's black and it's white
We fight, we break up
We kiss, we make up

Piękna katastrofa to jedna z pierwszych książek New Adult, jaką przeczytałam i jedna z moich ulubionych, chociaż nie da się ukryć, że w pewnym momencie zaczęła przypominać Modę na sukces - Abby i Travis cały czas schodzili się tylko po to, żeby zaraz ze sobą zerwać i tak w kółko. Serio, nie wiem, czy czytałam powieść, w której byłoby więcej rozstań i powrotów, nawet największa fanka Pięknej katastrofy musiałaby przyznać, że było tego po prostu za dużo. Więc piosenka Katy Perry idealnie pasuje do tej książki! Ta dwójka wciąż się kłóciła, na zmianę zmieniali zdanie na jakiś temat, nie potrafili znaleźć wspólnego języka, a i tak kochali się do szaleństwa. Nie wiem, czy istnieje lepsza piosenka na opisanie ich relacji.

BABY JUSTIN BIEBER  UKŁAD 
You know you love me
I know you care
Just shout whenever, and I'll be there
You want my love
You want my heart
And we will never, ever, ever be apart

Are we an item?
Girl, quit playing!
We're just friends, 
What are you saying?!
Said there's another,
and look right in my eyes
My first love broke my heart for the first time

Czas na naszego ulubieńca publiczności i jego najbardziej irytującą piosenkę (tak irytującą, że do tej pory znam jej słowa na pamięć i chyba nigdy nie wyrzucę ich z głowy)! Mimo początkowych trudności udało mi się dopasować do Baby odpowiednią książkę, a jest nią Układ Elle Kennedy. Młoda studentka Hannah zgadza się dać korepetycje nieznośnemu, aroganckiemu kapitanowi drużyny hokejowej, a w zamian on zobowiązuje się pomóc jej w zdobyciu Justina, którym Hannah jest zauroczona od dwóch miesięcy. Garrett udaje chłopaka Hannah, ale jeden nieoczekiwany pocałunek sprawia, że hokeista uświadamia sobie, że nie potrafi dłużej grać. Musi jednak przekonać dziewczynę, która jako pierwsza poważnie zawróciła mu w głowie, że to właśnie on jest dla niej odpowiednim mężczyzną. Problem w tym, że chociaż Hannah troszczy się o Garretta i uważa go za swojego przyjaciela, to Justin jako pierwszy obudził w niej uczucia i to właśnie z nim chce się umówić, bo uważa, że Garett nie jest w jej typie. Także tekst się zgadza, a w dodatku okładka jest fioletowa podobnie jak koszulka Biebera! Ha! Idealne zgranie. Ten mój zmysł estetyczny.

BARBIE GIRL AQUA  OD ZŁEJ DO PRZEKLĘTEJ
I'm a Barbie girl in a Barbie world 
Life in plastic, it's fantastic 
You can brush my hair, undress me everywhere 
Imagination, life is your creation

Właściwie każda książka, w której można znaleźć typową, wredną blondynę będącą królową szkoły, od dawna nie czytałam jednak podobnej powieści i żaden tytuł nie przychodzi mi do głowy. Do tej kategorii wpasowuje się jednak także Od złej do przeklętej Katie Alender. Wszystkim dziewczętom należącym do Klubu Promyczek zależało głównie na wyglądzie, spędzały godziny przed lustrem, próbując zrobić się na bóstwo i nawet Alexis z upływem czasu zaczęła przypominać z wyglądu Barbie. W dodatku mogła kreować rzeczywistość w sposób, w jaki tylko sobie wymarzyła, dzięki wsparciu pewnego ducha wszystko jej się udawało, dlatego nawet ostatni wers pasuje!

BABY ONE MORE TIME BRITNEY SPEARS – DIMILY
Oh baby, baby
How was I supposed to know
That something wasn't right here?
Oh baby, baby
I shouldn't have let you go
And now you're outta sight, yeah
Show me how you want it to be
Tell me baby 'cause I need to know now
Oh because

My loneliness is killing me (and I)
I must confess I still believe (still believe)
When I'm not with you I lose my mind
Give me a sign, hit me baby one more time

Księżniczki Popu nie mogło zabraknąć wśród kiczowatej części tego tagu. Ikonę muzyki rozrywkowej i jej piosenkę postanowiłam dopasować do trylogii DIMILY Estelle Maskame, a zwłaszcza drugiego tomu, czyli Czy wspominałem, że Cię potrzebuję? Ogólnie jest to historia przyrodniego rodzeństwa, które niespodziewanie zakochuje się w sobie i ukrywa ten związek przed światem. Ostatecznie Eden pozwoliła Tylerowi odejść, chłopak z Los Angeles przeprowadził się na rok do Nowego Jorku. Kiedy pojechała do Wielkiego Jabłka, okazało się, że łączące ich uczucie nie wygasło i Eden wciąż wierzyła, że uda im się znaleźć jakiś sposób, bo samotność wywołana jego brakiem ją dobijała (ha, widzicie, jak ładnie nawiązuję do słów piosenki? :D). 

+BONUS
DUMB WAYS TO DIE  GRECCY HEROSI WEDŁUG PERCY'EGO JACKSONA

Z nieznanych mi powodów uwielbiam tę piosenkę i idealnie łączy się ona z Greckimi herosami według Percy'ego Jacksona. Wydawało wam się, że półbogowie z zamierzchłych czasów byli wzorami cnót, a ich pełne niebezpieczeństw przygody przyniosły im chwałę? Percy szybko wyprowadzi was z błędu, w zabawny sposób przedstawiając dzieje herosów takich jak Tezeusz, Herakles, Orfeusz czy Dedal. Po przeczytaniu tego zbioru nigdy więcej nie spojrzycie na grecką mitologię w ten sam sposób i na pewno zgodzicie się z Percy'm, że półbogowie umierali w naprawdę głupi sposób. Chyba jeszcze bardziej kreatywny niż fasolki w teledysku, ale w większych męczarniach i no, głupio.

To już wszystko na dzisiaj! Mam nadzieję, że moje typy Wam się podobały. A może do danej piosenki udałoby Wam się dobrać lepszą książkę? Jeśli tak, koniecznie dajcie mi znać, bo mogłam przegapić jakieś dobre połączenie! 
Czytaj dalej »

sobota, 16 lipca 2016

Zanim się pojawiłeś, czyli miało sponiewierać, a nie sponiewierało

26
Zanim się pojawiłeś to książka, którą przeczytał chyba niemal każdy miłujący literaturę osobnik w ostatnim czasie. Widziałam tę okładkę dosłownie wszędzie (nie, żeby jakoś mi to przeszkadzało – w końcu Sama Claflina nigdy za wiele), a po oglądnięciu filmowego zwiastuna łzy stanęły mi w oczach, więc siłą rzeczy czułam potrzebę, by zapoznać się z powieścią Jojo Moyes, która zauroczyła niemal wszystkich blogerów. 

Dwudziestosześcioletnia Louisa Clarke o ekscentrycznym guście, jeśli chodzi o ubrania, straciła pracę w ukochanej kawiarni Bułka z Masłem. W jej niewielkim miasteczku nie ma zbyt wielu możliwości, więc kiedy dostaje szansę podjęcia zawodu opiekunki niepełnosprawnego mężczyzny, postanawia zaryzykować, mimo że nie ma żadnego doświadczenia z paraliżem czterokończynowym. Will Traynor to człowiek, który na skutek wypadku motocyklowego stracił wszystko, w tym także chęci do życia. Kiedyś niezwykle aktywny i uzależniony od adrenaliny, teraz zależny od pomocy innych nie może znieść kolejnych dni spędzonych na wózku. Zgorzkniały swoją egzystencją jest gotowy na drastyczny krok mający na celu uwolnić go od cierpienia. Ale właśnie wtedy w jego życiu pojawia się wielobarwna Lou, która nie zdaje sobie sprawy ze swojego potencjału. Ta znajomość może wywrócić ich świat do góry nogami. 

Wiem, że się powtarzam, ale... Naprawdę łatwo wzruszam się przy książkach czy filmach. Więc kiedy wszyscy mówili, że Zanim się pojawiłeś było emocjonalnie miażdżące i doprowadziło ich do szlochu, spodziewałam się tego samego. Ba!, przygotowałam sobie nawet chusteczki, które leżały koło mnie na łóżku i czekały na moje zalewanie się łzami. Jak już się pewnie domyślacie – nic z tego. Skończyłam czytać, a w mojej głowie pojawiło się pytanie: i to już? to tyle? Myślałam, że będę zachwycona Zanim się pojawiłeś, że lektura zakończy się dla mnie ogromnym kacem książkowym, z którego nie wydostanę się przez najbliższe dwa tygodnie. Tymczasem okazało się, że powieść Jojo Moyes jest dobra, ale nic poza tym. Nie zszokowała mnie, nie poruszyła, nie zmotywowała, nie zapadła mi specjalnie w pamięć, nie sprawiła, że przypomniałam sobie, dlaczego tak bardzo kocham literaturę. Owszem, była przyjemna i podczas czytania moje serce wypełniło się ciepłem, jednak nic ponadto. 

Niewątpliwym plusem jest to, że Jojo Moyes z relacji głównych bohaterów nie zrobiła kolejnej ckliwej, łzawej historii miłosnej z optymistycznym zakończeniem, gdzie ptaszki ćwierkają, a jednorożce biegają po tęczowej ścieżce. Lou i Will powoli się docierali wraz z upływającym czasem, początkowo z trudem znosząc swoje towarzystwo, by przejść do niechętnej akceptacji, a następnie do bliskiej przyjaźni, która w coś więcej przerodziła się dopiero na sam koniec. Nie znajdziecie tutaj patetycznych, emocjonalnych wyznań, robienia maślanych oczu, niekończącego się wzdychania do nieosiągalnego wybranka – więź tworząca się między Louisą i Williamem była bardzo subtelna i opierała się na nieśpiesznej nauce siebie nawzajem oraz próbie dogłębnego zrozumienia. Zanim się pojawiłeś nie jest historią miłosną, jest powieścią, która pokazuje, jaki wpływ odpowiednie osoby potrafią mieć na nasze życie. Pod wpływem mężczyzny, który prowadził tak intensywne życie, Lou zaczyna dostrzegać, że jej istnienie było niepełne, pozbawione celu i ograniczone. Dzięki niemu otworzyła nie tylko oczy, ale także swoje serce na nowe doświadczenia. Zrozumiała, że chce czegoś więcej. Jednak nie tylko on w pewien sposób ją ukształtował, pomógł jej rozkwitnąć – ona również miała ogromny wpływ na jego zachowanie podczas tych kilku miesięcy, kiedy dla niego pracowała. Zanim się pojawiłeś to historia o rozwijaniu się, o pokonywaniu barier i o odkrywaniu siebie. O tym, że każdy skrywa w sobie potencjał i czasem należy opuścić swoją strefę komfortu, aby żyć dobrze. a nie tylko egzystować. Pod tym względem ta historia była niezwykle inspirująca. 

Autorka w swojej powieści poruszyła bardzo kontrowersyjny temat, jakim jest podjęcie decyzji o eutanazji przez nieuleczalnie chorych. Jojo Moyes powstrzymała się jednak od oceny tego zjawiska, oddając głos bohaterom, a każdy z nich prezentował inną postawę wobec samobójstwa osoby chorej i cierpiącej. Jest potępienie, wyparcie i zaprzeczenie, ale pojawia się także akceptacja, zrozumienie i wybaczenie. Żadna z reakcji nie jest przesadnie podkreślona, żadna nie jest uznawana za najlepszą w tej sytuacji. Oprócz tego autorka pokazała także dobitnie, z jakimi trudnościami musi się mierzyć osoba niepełnosprawna. Często nie zastanawiamy się nad tym, jaką trudność dla poruszających się na wózkach mogą stanowić wysokie krawężniki czy brak odpowiedniego podjazdu. Gdy do tego dodamy zachowanie niektórych przechodniów na widok niepełnosprawnego, dostajemy szokujący obraz. Obserwowanie zmagań Willa ze światem zewnętrznym było czymś przykrym i pouczającym.

Zanim się pojawiłeś to ciepła, przyjemna powieść opowiadająca o walce z przeciwnościami losu i o relacji, która odmieniła nie tylko roztrzepaną Louisę, ale także zgorzkniałego Willa. Polubiłam bohaterów, którzy są z krwi i kości, doceniam także odwagę Jojo Moyes, która zdecydowała się poruszyć bardzo trudny temat, a przy tym uniknęła przedstawienia jednoznacznej oceny decyzji podjętej przez niepełnosprawnego mężczyznę. Udało jej się mnie rozbawić, zasmucić, a także wlać we mnie trochę nadziei. Mimo to nie uważam Zanim się pojawiłeś za jakiś fenomen wydawniczy, przebłysk czystego geniuszu. Powieść była przewidywalna i momentami nużąca, wbrew pozorom nie dała mi aż tyle do myślenia i nie sprawiła, że wylałam hektolitry łez. Może miałam za duże oczekiwania, a może Zanim się pojawiłeś jest po prostu przereklamowane – w każdym bądź razie dla mnie była to miła odskocznia, jednak nic więcej. 


Duologia Zanim się pojawiłeś:
Zanim się pojawiłeś // Kiedy odszedłeś
Czytaj dalej »

środa, 13 lipca 2016

Królowa Tearlingu, czyli młoda królowa w walce o lepsze jutro

22
Królowa Tearlingu to powieść, o której niedawno zrobiło się naprawdę głośno w blogosferze, ale podchodziłam do niej z niesprecyzowanymi oczekiwaniami. Każda kolejna opinia była bardziej optymistyczna od poprzedniej, a zawsze, kiedy mam do czynienia z podobnie wychwalaną powieścią, w głowie zaczyna mi świecić czerwona, ostrzegawcza lampka. Czy Królowej Tearlingu udało się wybronić? 

Kelsea to następczyni tronu Tearlingu, która została wychowana w ukryciu z dala od królewskiej twierdzy skrywającej sekrety haniebnej przeszłości. Młoda królowa zastaje swój kraj w ruinie – wyniszczony przez korupcję, zgnuśniałych szlachciców i bestialski traktat z Mortmesne, państwem, którym od ponad wieku rządzi okrutna czarownica skrywająca się pod imieniem Szkarłatnej Królowej. Kelsea ma niewiele czasu, by nauczyć się rządzić, a każdy jej błąd może kosztować ją oraz jej poddanych życie. Dziewczyna dopiero zaczyna walkę o ocalenie Tearlingu. Pełna zagadek, zdrad i niebezpieczeństw droga do jej przeznaczenia jest próbą ognia, z której wyłoni się legenda... lub która doprowadzi do jej upadku.

Królowa Tearlingu jest idealnym przykładem na to, że można porzucić wszystkie teoretycznie gwarantujące sukces schematy z literatury young adult i stworzyć wspaniałą, wciągającą, łamiącą stereotypy książkę, która w nieoczywisty sposób potrafi zawładnąć umysłem czytelnika. Wydawałoby się, że Erika Johansen rzuciła się na głęboką wodę i sporo zaryzykowała, tworząc historię, która pod każdym względem unika klasyfikacji, ale to jest naprawdę udany debiut. Nie znajdziecie tutaj pięknej, pewnej siebie bohaterki, która potrafi znaleźć wyjście z każdej sytuacji i wychodzi z tego bez szwanku. Książka toczy się leniwym tempem i nie macie co liczyć na szalone zwroty akcji co dwie kartki ani na mrożące krew w żyłach pojedynki. Zapomnijcie o wątku romantycznym, o przydługich przemyśleniach wypełnionych sentymentem i mdłymi uczuciami. Nawet czarny charakter został bliżej nakreślony, a chociaż w wykreowanym świecie zdarzają się luki, nie jest ubogo ani sztucznie. Królowa Tearlingu zachwyca nowatorskimi rozwiązaniami, jakie zostały w niej zaprezentowane. 

Tym razem po prostu muszę zacząć od bohaterów! Kelsea w niczym nie przypomina znanych nam z YA heroin. Na początku książki Kelsea przyznaje, że nie jest piękna, nie ma idealnej figury, ale jest wykształcona i inteligentna. Szczególnie to doceniam, bo łatwo było mi się identyfikować z tą młodą dziewczyną, dla której wygląd nie miał aż takiego znaczenia. To, co było dla niej ważne, to pomoc własnemu królestwu, walczenie o to, co uważała za słuszne i bycie silną. Kelsea wychowywała się z dala od dworu, a choć przez całe życie była przygotowywana do objęcia tronu, nigdy tak naprawdę nie rządziła i możemy obserwować jej wspaniałą przemianę. Ona sama powoli odkrywa, jaką królową chce być, na początku jest niepewna, brzemię spoczywające na jej barkach i oczywisty brak szacunku ze strony jej własnej straży bardzo jej ciążą, ale Kelsea nie boi się podejmowania trudnych decyzji, podążania własną ścieżką czy wyrażania opinii na każdy temat. Nikt nie jest idealny, nawet władczyni i to, w jaki sposób Erika Johansen zdecydowała się to pokazać, był po prostu niesamowity.

Muszę również wspomnieć o pozostałych bohaterach, bo każdy bez wyjątku zaskarbił sobie moją sympatię. Buława, Pen, Duch (potrzebujemy więcej scen z jego udziałem!), a nawet Mhurn! Od dawna nie spotkałam się z tak dużą ilością postaci odgrywających ważną rolę w książce, mało tego, autorce udało się każdego z nich obdarzyć odmiennym charakterem, nadać mu specyficzne cechy. Również główny czarny charakter nie jest tylko bezosobowym zagrożeniem majaczącym gdzieś w tle, sylwetka Szkarłatnej Królowej została nam nieco przybliżona, ale wciąż pozostaje wiele do odkrycia i bardzo się z tego cieszę. Rzadko mamy okazję z bliska poznać antagonistę – jego charakter, przeszłość, kierujące nim motywy – lecz Erika Johansen pozwoliła nam kilkakrotnie zajrzeć do głowy mrocznej władczyni Mort, przez co stała się ona bardziej charyzmatyczna niż większość tych złych z literatury young adult.

Królowa Tearlingu to książka, która skupia się na politycznych intrygach, historii królestwa, zdradach i wojskowych taktykach, dlatego akcja nie pędzi do przodu – mimo to trudno było mi się oderwać, te wszystkie aspekty skutecznie przykuły moją uwagę. Jestem fanką zawirowań fabularnych przyprawiających o bóle głowy, ale choć ta powieść jest w nie raczej uboga, byłam oczarowana kierunkiem, w którym zmierzała Królowa Tearlingu. Równie interesujący okazał się być świat wykreowany przez Erikę Johansen, który łączy ze sobą typowy świat high fantasy z nowoczesną technologią, a w niektórych wydarzeniach historycznych Tearlingu można się doszukiwać znanych nam faktów z przeszłości. Na początku dość trudno było mi ogarnąć to połączenie współczesnych wynalazków ze średniowiecznymi klimatami, ale po pewnym czasie się przyzwyczaiłam i muszę przyznać, że taka wizja świata mnie zafascynowała. Nie da się ukryć, że pojawiło się dość dużo niedopowiedzeń i dziur w kreacji rzeczywistości, mimo złożoności nie był barwny i bogaty, ale sam pomysł jest naprawdę intrygujący.

Królowa Tearlingu bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła swoją nowatorskością. Co prawda zabrakło mi dopracowania, dopięcia całej fabuły na ostatni guzik, lecz w tej powieści widać ogromny potencjał i kolejna część może okazać się jeszcze lepsza. Tak naprawdę ten tom dopiero otwiera całą historię, to zaledwie wierzchołek góry lodowej, nie można jednak nie docenić wielowątkowości oraz świetnie nakreślonych bohaterów stanowiących najmocniejszy punkt Królowej Tearlingu. Jestem usatysfakcjonowana, bo otrzymałam nawet więcej, niż się spodziewałam.

★★★★★★★

Cykl Królowa Tearlingu
Królowa Tearlingu // Inwazja na Tearling // The Fate of Tearling
Czytaj dalej »

niedziela, 10 lipca 2016

Chłopak na zastępstwo, czyli słodka historia miłosna na wakacje

18
Chłopak na zastępstwo to był całkowity impuls. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, zobaczyłam okładkę i przepadłam (tak, wiem, nie powinno się oceniać książki po okładce). Kto by się oparł tak czarującej oprawie graficznej? Opis może nie był wybitnie intrygujący, ale hej!, żyje się raz, a ja akurat miałam ochotę na lekką historię, która pozwoliłaby mi się w pełni zrelaksować podczas upalnych dni i okazało się, że Chłopak na zastępstwo był pod tym względem idealnym wyborem! 

Życie Gii Montgomery jest idealne. Ma wspaniałą rodzinę, stypendium na wymarzonym uniwersytecie, gdzie jej współlokatorką ostanie najlepsza przyjaciółka, a także własnego księcia z bajki... Który wystawia ją na parkingu tuż przed szkolnym balem maturalnym. Gia nie może pojawić się na imprezie bez partnera i w desperackim kroku prosi nieznajomego chłopaka czekającego w samochodzie na siostrę, by udawał jej Bradley'a. Niewinne kłamstewko staje się jednak powodem poważnych komplikacji w perfekcyjnie poukładanym życiu Gii.

Moja pierwsza myśl, gdy zobaczyłam okładkę Chłopaka na zastępstwo? Że jest strasznie urocza. W tym wypadku otrzymałam to, co obiecywało mi "opakowanie", bo we wnętrzu znajduje się przesłodka, ujmująca opowieść idealnie nadająca się na lato. Powinna mniej lub bardziej spodobać się każdemu, trzeba tylko do niej podejść z przymrużeniem oka i bez wielkich oczekiwań. Kojarzycie te nierzeczywiste, momentami głupiutkie komedie romantyczne dla nastolatek z dość prostym, oczywistym morałem, które mimo to ogląda się z przyjemnością? Chłopak na zastępstwo to właśnie taka komercyjna, niezobowiązująca historia, tylko że w wersji papierowej. Nie znajdziecie tutaj nagłych przeskoków ani zwrotów akcji, które będą trzymały Was na krawędzi fotela, ale na pewno jest to miła, sympatyczna książka, która toczy się własnym, spokojnym rytmem.

Wbrew pozorom to nie wątek romantyczny wysuwa się na pierwszy plan, choć jest osią wszystkich wydarzeń. Kasie West pokusiła się o przedstawienie portretu psychologicznego i szczerych relacji między postaciami, dzięki którym główna bohaterka ulega metamorfozie. I właśnie ta zmiana, choć początkowo niezauważalna, jest głównym tematem Chłopaka na zastępstwo. Gia początkowo jest płytką, powierzchowną, skupioną tylko na sobie dziewczyną, choć zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie liczyła się ze zdaniem innych, jednak nie robiła tego umyślnie. Bardzo trafnie zostało to podsumowane przez inną postać z książki, która nazwała Gię niekumatą – nie krzywdziła ludzi specjalnie, po prostu była tak zaabsorbowana sobą i tym, by jak najlepiej wypaść, że nie zauważała, gdy powiedziała coś, co zraniło uczucia jej znajomego. A w dodatku była tak uzależniona od portali społecznościowych, że w pewnym momencie nie potrafiła nawet zdecydować się na smak lodów bez pomocy Twittera. Gia nie brzmi, jak interesująca główna bohaterka, prawda? Właśnie dzięki temu zabiegowi Kasie West mogła przedstawić stopniową przemianę dziewczyny z płytkiej snobki do osoby, która stara się być lepszym człowiekiem.

Na chwilę wracamy do słodkich komedii romantycznych dla nastolatek. Kojarzycie ten moment, w którym brzydkie kaczątko nagle staje się pięknością? To tutaj Gia teoretycznie przeistacza się z próżnej, zakochanej w idei portali społecznościowych dziewczyny w bohaterkę o szerszych horyzontach myślowych, która przestaje dzielić ludzi według ich wyglądu czy zainteresowań. Wiecie, jak kujonka po zdjęciu okularów przeistacza się w najpopularniejszą laskę w szkole, tylko że na odwrót. Kasie West w tak oczywisty sposób próbowała nam przekazać swoją życiową lekcję, że mniej subtelny byłby tylko rzut cegłą w twarz czytelnika, ale należy jej się pochwała za podjęcie tematu, jakim jest uzależnienie nastolatków od opinii innych wyrażanych w sieci. Może w niektórych Chłopak na zastępstwo wzbudzi refleksje na temat tego, co jest dla nich najważniejsze i może choć na chwilę oderwą się od ekranów dotykowych, by doświadczać życia w realu. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest głęboko filozoficzna powieść, jednak Kasie West próbuje zwrócić uwagę czytelnika na wartości, które naprawdę powinny się liczyć. Zabrakło jednak miejsca dla rozwinięcia kilku pobocznych wątków i ich eleganckiego zakończenia, bo autorka tak bardzo skupiła się na swojej misji. Nie przeszkadzało mi to jednak specjalnie, bo komedie romantyczne już nas do tego przyzwyczaiły.

Pokrótce chcę wspomnieć jeszcze o innych bohaterach. Tytułowy Chłopak na zastępstwo to Pan Idealny bez dwóch zdań – szarmancki, odrobinę nerdowski intelektualista, który za najbliższych skoczyłby w ogień. Zraniony w przeszłości przez dwójkę ważnych dla niego osób, a mimo to wciąż przyjazny, z poczuciem humoru i lojalny do końca wobec tych, na których mu zależy. Brzmi jak Gary Stu, prawda? Ale po raz kolejny w ogóle mi to nie przeszkadzało, bo w tej książce nie chodzi o to, by doszukiwać się wad, a o to, by się z nią dobrze bawić! Relacja Gii i Haydena to trochę insta love, wystarczyło kilka minut, by dziewczyna nie mogła przestać o nim myśleć, zostałam jednak pozytywnie zaskoczona, bo na prawdziwy związek i pocałunek musieliśmy czekać rekordową ilość czasu jak na podobne powieści, Kasie West naprawdę długo nas zwodziła, przez co to natychmiastowe zauroczenie tak bardzo nie kuło w oczy. Jeśli zaś chodzi o drugoplanowe postaci, muszę przyznać, że uwielbiam Bec! Ta dziewczyna miała prawdziwą ikrę, nie to co pozostałe przyjaciółeczki Gii, przed którymi dziewczyna jest wciąż zmuszona grać i udawać. Autorka poruszyła w swojej książce także inny, ważny problem, jakim jest odpowiednia komunikacja między dziećmi a rodzicami oraz siła łączącej ich więzi. Jak na powieść typowo lekką i młodzieżową, Chłopak na zastępstwo porusza dużą ilość współczesnych problemów.

Chłopak na zastępstwo okazał się dla mnie zaskakująco przyjemną, niewymagającą lekturą odpowiednią na wakacyjne lenistwo. Jest urzekająca i słodka niczym lukier. To bardzo lekka, pogodna książka, która świetnie umila czas, dlatego będzie doskonałym wyborem na letni wieczór, jeśli poszukujecie zabawnej powieści o nieskomplikowanej fabule.


Za możliwość przeczytania Chłopaka na zastępstwo serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria Young!


Czytaj dalej »

czwartek, 7 lipca 2016

Stosik #5

31
Już tradycyjnie nadszedł czas na pochwalenie się zdobyczami, które zasiliły moją biblioteczkę przez ostatnie dwa miesiące. Jestem szczególnie zadowolona z tego stosiku, ponieważ udało mi się zdobyć niesamowite perełki i uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy, gdy o nich myślę! Właściwie wystarczyłyby mi tylko te dwie książki Sary J. Maas i już byłabym w niebie, bo to Maas, bezapelacyjna królowa! Tymczasem udało mi się zgarnąć także kilka innych powieści, które szturmem zdobywają blogosferę, a teraz także, mam nadzieję, zagnieżdżą się na stałe w moim serduchu, chociaż nie wiem, gdzie znajdę dla nich miejsce ;) 

  • USERNAME: EVIE, Joe Sugg – będzie to moja pierwsza powieść graficzna, więc nie jestem pewna, jak wypadnie na tle całego zestawienia. Uwielbiam filmiki zamieszczane na YouTubie przez Joe, bo są mega zabawne, dlatego jestem ciekawa, co dla nas przyszykował w swoim komiksie.
  • OBCA, Diana Gabaldon – wymiana na LC; w końcu będę mogła przekonać się na własnej skórze, skąd się wziął fenomen Obcej! :3
  • TYTANY, Victoria Scott – egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa IUVI; zaskakująca historia, która zupełnie niespodziewanie chwyciła mnie za serce, powieliła jednak kilka rozwiązań fabularnych z uwielbianego przeze mnie Wyścigu śmierci Maggie Stiefvater; recenzja – klik
  • KRÓLOWA CIENI, Sarah J. Maas – powrót Celaeny, czyli 840 stron istnego szaleństwa! Czuję, że ta książka mnie zniszczy.
  • DWÓR CIERNI I RÓŻ, Sarah J. Maas – mój obecnie największy życiowy dylemat? Nie wiem, czy powinnam zacząć od czwartego tomu Szklanego tronu, czy od niesamowitego retellingu Pięknej i Bestii.
  • SIMON ORAZ INNI HOMO SAPIENS, Becky Albertalli – majowy Epikbox, jego unboxing znajdziecie tutaj; na zagranicznym booktubie chwalona, ale w blogosferze pojawiły się już pierwsze negatywne recenzje, które ostudziły chwilowo mój zapał.
  • PROMYCZEK, Kim Holden – powtarzałam to już wielokrotnie i powtórzę jeszcze raz: jeśli chodzi o książki, bardzo łatwo się wzruszam i płakanie podczas lektury jest dla mnie jednym z wyznaczników tego, że książka jest naprawdę dobra, więc jak miałam się powstrzymać przed kupnem Promyczka, który podobno zagwarantuje mi emocjonalny rollercoaster, który zakończy się fontanną łez?! Ja żyję dla pięknych powieści NA.
  • ZANIM SIĘ POJAWIŁEŚ, Jojo Moyes – jak wyżej, z tym że na dokładkę mam Sama Claflina na okładce <3
  • NIEBEZPIECZNE KŁAMSTWA, Becca Fitzpatrick – powiem szczerze: z tą autorką łączy mnie coś w rodzaju love-hate relationship: wiem, że jej powieści niekoniecznie są dobre, a i tak jak ostatnia masochistka sięgam po kolejne, bo jest w nich coś takiego, że trudno się od nich trzymać z daleka. Czytałam całą serię Szeptem, potem również Black Ice i ta druga powieść podobała mi się o wiele bardziej, dlatego cieszę się, że Becca Fitzpatrick została w klimatach lekkiego thrillera młodzieżowego i liczę, że Niebezpieczne kłamstwa będą równie dobrą powieścią co Black Ice.
  • OD ZŁEJ DO PRZEKLĘTEJ, Katie Alender – egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Feeria Young; tę trylogię dopadł syndrom drugiego tomu, bardzo się zawiodłam i odradzam sięgnięcie po tę powieść, według mnie Złe dziewczyny nie umierają powinny pozostać jednotomówką; z recenzją możecie się zapoznać tutaj
  • PLAYLIST FOR THE DEAD. POSŁUCHAJ, A ZROZUMIESZ, Michelle Falkoff – wymiana na LC; było o tej książce dość głośno, a ja od dawna nie czytałam żadnego contemporary, więc postanowiłam dać tej powieści szansę.
  • OCALENIE CALLIE I KAYDENA, Jessica Sorensen – wymiana na LC; autorka zakończyła poprzedni tom (recenzja Przypadków Callie i Kaydena) w takim momencie, że miałam ciary i od tamtej pory polowałam na drugą część ich historii, dlatego jestem przeszczęśliwa, że będę mogła się za nią zabrać w najbliższym czasie.
  • ALIVE. ŻYWI, Scott Sigler – egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Feeria Young; od dawna nie czytałam żadnej dystopii, dlatego skusiłam się na powieść Scotta Siglera i chociaż ostatnie sto stron było istnym szaleństwem, nie potrafię zapomnieć o dłużącym się, niepotrzebnie rozbudowanym wstępie, podczas którego bohaterowie tylko idą, idą i idą...; recenzja tutaj
  • ARKTYCZNY DOTYK, Jennifer L. Armentrot – po recenzji Ognistego pocałunku – klik – chyba nie spodziewaliście się po mnie niczego innego, prawda? Zakochałam się w kolejnej serii od Jennifer L. Armentrout, mimo że w ogóle się tego nie spodziewałam!
  • KRÓLOWA TEARLINGU, Erica Johansen – wygrana w konkursie na blogu Bucherwelt; nawet nie wiecie, jak bardzo się ucieszyłam z tej wygranej, bo na Królową Tearlingu miałam ochotę już od dłuższego czasu! Właśnie skończyłam ją czytać. Według mnie autorka bardzo zgrabnie wymknęła się wszelkich schematom, tworząc fascynujący świat łączący w sobie teraźniejszość i przeszłość, ale to głównie bohaterowie mnie zauroczyli.

Ten post zrobił się strasznie długaśny. Gratuluję wszystkim, którym udało się dobrnąć do końca bez ziewania, wywracania oczami czy sprawdzania, jak daleko jeszcze do spodu. Dajcie mi znać w komentarzach, którą książkę polecacie do przeczytania jako pierwszą, bo mam niemałą zagwozdkę, przydałaby mi się dobra porada i przyznajcie się, w jakie powieści niedawno się zaopatrzyliście! 
Czytaj dalej »

poniedziałek, 4 lipca 2016

Fobos, czyli zabójcze reality show w kosmosie

26
Jak zapewne wiecie (albo i nie, chociaż dość często o tym wspominam) jestem ogromną fanką young adult sci-fi. Ja właściwie żyję dla historii toczących się w kosmosie i z uporem maniaka przeszukuję internety z nadzieją, że wpadnę na książkę, która będzie miała jakikolwiek związek z pozaziemskim środowiskiem. Na moje nieszczęście bardzo niewiele jest podobnych powieści, w dodatku rzadko kiedy okazują się perełkami. Właśnie dlatego tak bardzo ucieszyła mnie zapowiedź Fobosa, który wydawał się być czymś oryginalnym – nie dość, że akcja ma miejsce w kosmosie (właściwie to już by mi wystarczyło do szczęścia), to jeszcze dostajemy randkowe reality show! Czy byłam przekonana do tego pomysłu? Nie do końca, ale może z tego powodu Fobos początkowo wzbudzał we mnie taką ekscytację. A potem wszystko się posypało.

Léonor wygrała los na loterii – spośród milionów zgłoszeń to właśnie ona została wybrana do programu Genesis, pierwszego reality show w kosmosie. Sześć dziewcząt i sześciu chłopców zostało wybranych w ogólnoświatowym castingu, aby założyć pierwszą ludzką kolonię na Marsie. Będą mieli okazję bliżej się poznać i zdecydować, z kim spędzą swoją przyszłość na czerwonej planecie podczas sześciominutowych randek w Kuli Spotkań łączącej dwa oddzielne dla chłopców i dziewczyn skrzydła olbrzymiego statku Cupido. Léonor ma jednak zamiar rozegrać to show po swojemu, bo nie szuka miłości, a szansy na świeży start i lepsze życie.

Na początku zaznaczę, że jestem pod wrażeniem dopracowania książki pod względem technicznym całej misji. Autor musiał przeprowadzić szeroko zakrojony research, bo Fobos jest bogaty w nowinki technologiczne, szczegóły dotyczące podboju kosmosu czy nawet informacje dotyczące różnic kulturowych, każdy uczestnik pochodzi bowiem z innego państwa z różnych obszarów świata. Victor Dixen nie ograniczył się jedynie do wydarzeń mających miejsce na statku kosmicznym, tworząc podział na to, co się dzieje na planie, co oglądają widzowie, na kontrplan, a także na to, co dzieje się gdzieś poza kadrem, dając nam wgląd w różne części tego ogromnego przedsięwzięcia. Ten zabieg mógł wyjść książce na dobre, bo czytanie o sześciominutowych randkach i fochach Léonor z czasem stałoby się nużące, ale autor poszedł o krok dalej, właściwie na samym początku zdradzając główną intrygę programu Genesis. Po kilkudziesięciu stronach spalił całą historię, pod nos podsuwając nam dramatyczną informację, przez co nie czuło się tego napięcia i szoku, gdy będący pionkami uczestnicy programu zaczęli odkrywać prawdę o tym medialnym przedsięwzięciu. Od momentu, w którym Victor Dixen wszystko zdradził, wiedziałam, w jaką stronę pokieruje fabułą, więc zakończenie, które teoretycznie miało wstrząsnąć czytelnikiem, na mnie nie wywarło żadnego wrażenia.

Pomijając to niefortunne rozłożenie fabuły, według mnie najsłabszym punktem całej książki pozostaje Léonor. Nawet nie wiecie, jak bardzo ta dziewczyna grała mi na nerwach! Była przedstawiana jako pewna siebie, zmysłowa dziewczyna, Niszczarka Wątpliwości, Leopardzica sprzeciwiająca się systemowi i grająca według własnych zasad, tymczasem żadna z tych cech nie została uzewnętrzniona w jej zachowaniu. Léonor przez większość czasu zachowywała się dziecinnie, wręcz głupio – wydawałoby się, że jej smutna historia powinna sprawić, że będzie dojrzała i zahartowana, tymczasem przez cały czas użalała się nad sobą, przypominając obrażone na cały świat, rozwydrzone dziecko. W dodatku jej nastroje ulegały gwałtownym zmianom, potrafiła w jednej chwili od napadu szału przejść do melancholii. Wydaje mi się, że trzecioosobowa narracja pozwalająca nabrać dystansu do przeżyć Léonor byłaby w stanie złagodzić nieco moje podejście do jej zachowania, ale w pierwszej osobie jej użalanie się nad sobą było trudne do przełknięcia. Gdzieś w połowie książki zyskała w moich oczach, by znowu stracić w końcówce. O innych bohaterach trudno się wypowiadać, bo Victor Dixen poświęcił im mało czasu, jedynie zarysowując ich sylwetki. Już te szkice wydawały się być intrygujące, ale niestety pozostali uczestnicy programu Genesis nie odegrali dużej roli w fabule. Mogę tylko liczyć, że w drugiej części Fobosa autor zdecyduje się bardziej rozbudować ich sylwetki, wykraczając poza patetyczne przemowy, które włożył w ich usta.  

A największa zaleta Fobosa? Te kilkuminutowe randki w Kuli Spotkań czytało mi się z przyjemnością, bo chociaż będziemy się przed tym zapierać rękami i nogami, kochamy reality show w każdej formie, nawet tej książkowej. Jednak to spotkania Léonor i Marcusa były najlepsze. Poruszyły we mnie jakieś czułe struny, bo między tą dwójką iskrzyło. Takiego ognia i napięcia między dwójką bohaterów nie widziałam od bardzo dawna, ich wspólne sceny mogę policzyć na palcach jednej ręki i przez całą książkę tylko z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnych, bo to był majstersztyk. Supeł ze zdenerwowania zaciskał mi się w żołądku, kiedy czytałam ich słowne starcia, Léonor i Marcus razem to ideał. Tak intensywnej, pełnej pasji i żaru więzi nie widziałam od dawna, całą sobą przeżywałam ich sześciominutowe randki, które trwały zdecydowanie za krótko. Jeśli mam Wam podać powód, dla którego warto sięgnąć po Fobosa, to właśnie dla tych scen, które sprawiały, że krew szybciej krążyła w żyłach.

Fobos to powieść specyficzna, bo o ile pomysł był bardzo dobry i miał ogromny potencjał, o tyle wykonanie jest słabe. Z jednej strony rozumiem, dlaczego Victor Dixen zdecydował się na takie rozłożenie fabuły, ale z drugiej w ten sposób ograbił czytelnika z całej frajdy powolnego łączenia fragmentów układanki w całość. Liczę jednak na to, że druga część będzie lepsza, bo im bardziej zagłębiałam się w powieść (co było trudne po niefortunnym początku), tym większe możliwości w niej dostrzegałam. 

★★★★★

Marcus: Kochać to nie znaczy akceptować wszystko bez pytań i wątpliwości. Kochać to walczyć o to, co uważamy za najlepsze dla tego, kogo kochamy... nawet jeśli ta osoba o tym nie wie. Miłość, którą ci ofiaruję, Léonor, to walka. Ta, którą ofiaruje Mozart, to kapitulacja. 

Za możliwość przeczytania Fobosa serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwarte/Moondrive!
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia