Pokazywanie postów oznaczonych etykietą young adult. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą young adult. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 10 stycznia 2022

Krew i popiół, czyli stare schematy ubrane w nowe szaty

0

 Jestem ogromną fanką Jennifer L. Armentrout. To jedna z niewielu autorek, których książki nigdy mnie nie rozczarowały, zawsze z ogromną przyjemnością sięgam po kolejne powieści wychodzące spod jej pióra. Niejednokrotnie wyciągała mnie z czytelniczego zastoju za pomocą swoich uzależniających, wartkich historii i cudownego stylu pisania, a względem Krew i popiół miałam ogromne oczekiwania, ponieważ jest to jedna z najpopularniejszych serii za granicą i słyszałam o niej same dobre rzeczy. 

Poppy jest Panną. Jej życie jest pełne samotności. Nikt nie może jej dotknąć. Tylko garstka wybrańców może zobaczyć jej twarz albo z nią porozmawiać. Jej egzystencja jest pozbawiona wszelkiej przyjemności. Poświęcona bogom, ma tylko jedno zadanie - przygotować się do Ascendencji, rytuału, który ma zapoczątkować nową erę.
Jednak Poppy dużo lepiej czuje się w towarzystwie swoich strażników niż dam dworu i kapłanek. Gdyby mogła, mieczem i łukiem broniłaby swoich bliskich przed niebezpieczeństwem zza Zapory. Dobrze wie, jakie potwory kryją się za nią w magicznej mgle. Niestety, nie ma żadnego wpływu na swoją rolę w zbliżającym się obrządku. Mimo to, Poppy jest gotowa podjąć ryzyko.

Tej powieści przypada niechlubny tytuł pierwszej spod pióra Jennifer L. Armentrout, która nie była w stanie mnie wciągnąć od samego początku. Potrzebowałam około dwustu stron, aby wreszcie poczuć klimat i zanurzyć się bezpowrotnie w samej historii. Dlaczego więc ten początek tak bardzo mnie zmęczył? Podejrzewam, że wynika to z dość ciężkiego wprowadzenia do rzeczywistości wykreowanej przez autorkę, dłużących się opisów wewnętrznych przemyśleń Poppy oraz braku konkretów. Pierwsze dwieście stron to przede wszystkim codzienność głównej bohaterki związana z boską otoczką, jaka jest wokół niej kreowana, jednak nie dostajemy odpowiedzi na podstawowe pytanie: kim tak naprawdę jest Panna? Dlaczego otaczana jest taką czcią, obowiązuje ją tak wiele zasad i reguł, skąd wzięła się ta tradycja i dlaczego to właśnie Poppy została wybrana na Pannę, co takiego ją odróżnia? Byłam niesamowicie sfrustrowana tym, że bardzo dużo elementów powieści oraz kreacji świata zostało opartych na funkcji Poppy jako Panny, jednak tak naprawdę brakowało mi uzupełnienia pewnych faktów, przez co czułam, jakby w wizji autorki było za dużo luk. Sytuacja nieco się rozjaśnia pod sam koniec książki, kiedy zostaje nam podrzuconych kilka wyjaśnień, ale mimo wszystko nie jestem nimi w pełni usatysfakcjonowana, niesmak z samego początku pozostał, a do tego brakowało mi podrzucania przez pisarkę odpowiedzi, przez co cała rewelacja wydaje się odrobinę naciągana. 

Z jednej strony wykreowana przez autorkę rzeczywistość zdaje się być czymś zupełnie nowym, a z drugiej mam wrażenie, że powyciągała inspirację z wielu miejsc, tworząc ze zlepków świat, który nie do końca mi odpowiadał. Nie mogłam się wbić w całą tę koncepcję. Sama Poppy jest kreowana na silną wojowniczkę, ale według mnie brakuje jej charakteru. Chęć, żeby zadźgać każdego, kto ośmielił się do niej odezwać, nie jest przejawem siły i dobrze napisanej bohaterki. Hawke był o wiele bardziej interesujący, jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że większość postaci była po prostu jednowymiarowa i nawet kiedy umierali, nie czułam żadnych emocji, byli mi obojętni. Zdecydowanie najlepszą częścią całej książki jest relacja Hawke'a i Poppy, ja po prostu uwielbiam sposób, w jaki Jennifer L. Armentrout prowadzi swoje wątki romantyczne od początku do końca, czyniąc je niesamowicie wiarygodnymi, wypełniając szczyptą humoru, pożądaniem, słodyczą i wzajemnym wsparciem. Naprawdę rozpływałam się pod wpływem tego, jak Hawke dobrze rozumiał Poppy, jak akceptował każdą jej decyzję i pomagał jej walczyć o samą siebie, będąc przy tym nieskończenie opiekuńczym. Wbrew jednak powszechnemu przekonaniu, w moim odczuciu ta książka nie jest aż tak pikantna, jak została wypromowana. W pewnym momencie nawet zaczynałam żałować, że romans nie jest bardziej namacalny. 

Krew i popiół nie jest złą powieścią, jednak ja spodziewałam się o wiele więcej. Po dwusetnej stronie akcja zaczęła nabierać tempa, ostatnie strony to był prawdziwy rollercoaster emocji, wreszcie dostaliśmy też kilka odpowiedzi i szokujących wiadomości. Trochę żałuję, że autorka lepiej nie rozłożyła poszczególnych wydarzeń, bo były momenty przestoju, a później nagle zapierające dech w piersi zrywy. Część zwrotów akcji była zbyt łatwa do przewidzenia, a sama fabuła ostatecznie nie jest wyjątkowa. Możliwe, że dla osoby, która wcześniej nie miała styczności z tym gatunkiem, Krew i popiół będzie czytelniczym objawieniem, natomiast ja sama mam mieszane uczucia. Początek był ciężki, później się wciągnęłam i całkiem przyjemnie mi się ją czytało, pod sam koniec nie umiałam jej już odłożyć, ale znam twórczość Jennifer L. Armentrout i uważam, że stać ją na więcej. 

★★★★★★☆☆☆☆

Seria Blood and Ash:
Krew i popiół // Kingdom of Flesh and Fire // The Crown of Gilded Bones // The War of Two Queens

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu You&Ya!
Czytaj dalej »

piątek, 10 grudnia 2021

Upadek ognia, czyli podróż ku przebudzeniu Kroczącej z Wiatrem

0
Upadek ognia to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie kontynuacji serii. Przebudzenie powietrza było fascynującym wstępem do historii Vhalli, a zakończenie obudziło we mnie apetyt na więcej, dlatego byłam przeszczęśliwa, kiedy Wydawnictwo Galeria Książki ogłosiło, że wyda kolejny tom jeszcze w tym roku.

Vhalla Yarl maszeruje na wojnę jako własność Cesarstwa Solaris. Cesarz oczekuje, że da mu zwycięstwo, Senat ma nadzieję, że dziewczyna umrze, a jedynym, czego może oczekiwać ona sama, jest walka o życie. Vhalla musi się zmierzyć z duchami przeszłości, choć wyzwania chwili obecnej grożą jej utratą resztki zdrowych zmysłów. Czy uda jej się zachować człowieczeństwo? A może naprawdę zostanie potworem Cesarstwa?

Druga część znacząco różni się od pierwszej. Podczas gdy Przebudzenie powietrza pozwalało nam na lepsze zrozumienie całego świata, systemu magicznego oraz wprowadziło nas w historię Vhalli, o tyle drugi tom skupił się o wiele mocniej na rozwoju relacji, w tym głównie romansu, oraz na podróży w głąb kraju wraz z przyspieszonym szkoleniem wojskowym głównej bohaterki, która z uczennicy biblioteki musi przeistoczyć się w niebezpieczną broń, unikając także politycznych machinacji toczących się za jej plecami. Szczerze mówiąc, trochę zabrakło mi poczucia, że stawka jest naprawdę wysoka. Vhalla znalazła się w trudnej sytuacji po Nocy Ognia i Wichru, jej życie jest nieustannie zagrożone, nie może ufać nawet własnym sojusznikom, wyruszyła na okrutną wojnę wbrew swojej woli wraz z żołnierzami, sama nie mając najmniejszego doświadczenia w walce... mimo to nie odczuwałam żadnego napięcia związanego z jej położeniem. Na pewno nie uświadczycie tutaj szalonej akcji czy zapierających dech w piersiach starć, jednak jest coś niesamowicie uzależniającego w tej historii, przez co nie umiałam się od niej oderwać. Czyta się ją niezwykle szybko i przyjemnie, nawet nie rejestrując upływającego czasu i ubywających stron, a ja doskonale się przy niej bawiłam, chociaż zachowanie Vhalli potrafiło być frustrujące. 

Moim zarzutem wobec głównej bohaterki jest to, że była zbyt naiwna i posłuszna. Nie próbowała walczyć o swoje, a ślepo podążała za wydanymi jej rozkazami, nie myślała sama, tylko brała za pewnik to, co przekazywali jej inni. Miała przebłyski, w których zachowywała się jak silna wojowniczka, tę przemianę sugerowało zakończenie pierwszego tomu, ale takich momentów było stanowczo za mało w morzu narzekania, użalania się nad sobą i powtarzania, jaka jest bezużyteczna. Na szczęście pod koniec powieści widać jej coraz większą transformację i mam nadzieję, że będzie ona kontynuowana w kolejnych tomach. Aldrik posiada moje serce i duszę, uwielbiam go i cieszę się, że dostaliśmy mnóstwo scen z jego udziałem, a do tego mieliśmy szansę podziwiać, jak relacja Vhalli oraz księcia pięknie rozkwita. To mój ulubiony rodzaj romansu, dlatego zachwycałam się każdą ich wspólną chwilą, przy czym muszę podkreślić, że w tej części wątek miłosny zdominował książkę, przez co zabrakło miejsca na poszerzenie świata i samej magii Vhalli. Również przyjaźnie, jakie dziewczyna zawarła w Przebudzeniu powietrza, są tutaj pogłębione, co bardzo mnie cieszy. Trochę szkoda, że polityczne intygi pojawiły się dopiero na sam koniec Upadku ognia, ponieważ widać w nich ogromny potencjał i na pewno urozmaiciłyby fabułę, która na początku skupiała się głównie na wewnętrznych rozterkach Vhalli. 

Upadek ognia to powieść, która nie jest pozbawiona wad, jednak właściwie nie zwracałam na nie uwagi w trakcie lektury, ponieważ czerpałam mnóstwo przyjemności z czytania. To niezwykle wciągająca historia, a do tego nieskomplikowana, dzięki czemu można ją połknąć w jeden lub dwa wieczory, ciesząc się wspaniałą rozrywką. Może nie jest to najbardziej wyjątkowa seria na rynku, ale taka, do której po prostu pragnie się wracać i ja już nie mogę doczekać się kolejnego tomu, zwłaszcza po tym szokującym zakończeniu! W tej historii tkwi ogromny potencjał i jestem przekonana, że będzie tylko coraz lepiej. 

★★★★★★☆☆☆

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Galeria Książki!

Czytaj dalej »

środa, 25 sierpnia 2021

Przewodnik dla damy po halkach i korsarstwie, czyli siła kobiet w XVIII wieku

0

 

Początkowo wahałam się, czy powinnam sięgnąć po Przewodnik dla damy po halkach i korsarstwie. Dość miło wspominam Poradnik dla dżentelmena po występku i cnocie, lecz to nie była lektura, która mnie porwała. Przypomniałam sobie jednak, jak bardzo byłam zauroczona postacią Felicity, a ponieważ ta książka skupia się na jej przeżyciach, postanowiłam dać jej szansę i zdecydowanie nie żałuję sięgnięcia po jedną z nowości na Taniaksiążka.pl

Minął rok, odkąd Felicity ruszyła w podróż ze swoim bratem po kontynencie, ale nic nie jest takie, jak to sobie wymarzyła. Zamiast studiować anatomię u boku największych lekarzy epoki, jest zmuszona pomagać w piekarni i odpierać zaloty miłego, odrobinę nieporadnego piekarza, choć nie ustaje w staraniach, by dostać się na uniwersytet lub prywatną praktykę... Problem w tym, że jest kobietą i nikt nie traktuje jej poważnie. Kiedy dowiaduje się, że jej przyjaciółka z dzieciństwa wychodzi za mąż za jej idola, uzdolnionego lekarza Aleksandra Platta, wyrusza w drogę do Niemiec, licząc na to, że wreszcie uda jej się ziścić jej cel. Nie spodziewa się, że wpadnie na trop zaskakujących badań, dla których wyruszy w kolejną zwariowaną podróż. 

Przewodnik dla damy po halkach i korsarstwie to książka, która ustrzegła się klątwy drugiego tomu, a wręcz przebiła swoją poprzedniczkę! Możliwe, że moje pozytywne wrażenia wynikają z tego, iż już w pierwszej części polubiłam się z Felicity, a jej przeżycia są bardzo mi bliskie ze względu na jej samodzielność oraz zainteresowanie medycyną, podczas gdy przez większość część Poradnika dla dżentelmena po występku i cnocie nie lubiłam się z Monty'm, co utrudniało mi czerpanie przyjemności z lektury. W tej części autorka nie zrezygnowała z zabawnych wstawek, jednak są one o wiele bardziej stonowane niż w pierwszym tomie, co również według mnie działa na plus, ponieważ wcześniejszy humor nie przypadł mi do gustu, a tutaj jest bardziej subtelny i błyskotliwy. Przewodnik dla damy po halkach i korsarstwie porusza przy tym wiele ważnych tematów; tym razem mamy do czynienia z bohaterką, która jest aseksualna/aromantyczna, do tego dochodzi kwestia nierówności płciowej, ponieważ rola kobiety w XVIII wieku była ograniczona bardzo sztywnymi ramami, a ambicja Felicity spotyka się nie tylko z pogardą, ale wręcz wrogością. Jest to także powieść, która pokazuje, jak wygląda toksyczny feminizm. Główna bohaterka uważa się za lepszą z powodu swoich zainteresowań i niezwykłą na tle innych kobiet, ale w trakcie całej historii zachodzi przemianę, gdy jej niegdysiejsza najlepsza przyjaciółka wytyka jej hipokryzję, podkreślając, że kobieta może ubierać się i zachowywać dziewczęco, interesować się modą, a przy tym być silna oraz inteligentna. 

Przewodnik dla damy po halkach i korsarstwie jest bez wątpienia cudowną przygodą, nie mogłam się od niej oderwać i jak najszybciej przerzucałam kolejne kartki, by przekonać się, czym jeszcze zaskoczy mnie autorka. Rodzeństwo Montague ma w końcu smykałkę do pakowania się w różne kłopoty, a ja z zapartym tchem śledziłam losy Felicity, Johanny oraz Sim. Bardzo mnie cieszy, że głównymi bohaterkami powieści są kobiety, każda z nich jest zupełnie inna i na swój sposób fascynująca. Zżyłam się z nimi i bardzo mocno im kibicowałam. Każda z nich z osobna jest niesamowita, ale razem jako grupa po prostu błyszczą niczym nieoszlifowane diamenty. Uwielbiam to, jak ta książka pokazuje, że nie ma jednego właściwego sposobu na przeżycie swojego życia, że czasami układamy plany, z których nic nie wychodzi, ale ostatecznie pojawiają się nowe perspektywy i szanse; uwielbiam to, jak podkreślane jest, iż kobieta-badaczka nie jest w żaden sposób lepsza czy gorsza od kobiety-żony czy matki oraz że miłość romantyczna nie jest ważniejsza od miłości platonicznej. To niesamowite, że wszystkie te kwestie i wartości zostały zwarte w historycznej powieści młodzieżowej, która skrywa w sobie awanturniczą przygodę oraz szeroko zakrojoną intrygę!

Przewodnik dla damy po halkach i korsarstwie to historia, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Jestem oczarowana sposobem, w jaki autorka przekazuje ważne kwestie, jednocześnie nie rezygnując z wartkiej, szalonej akcji. Pościg za tajemniczym skarbem, mityczne stworzenia, piraci i morskie bitwy, a do tego grupa upartych, niesamowitych kobiet zakochanych w nauce, oto przepis na genialną książkę, o której nie będziecie mogli zapomnieć! 

★★★★★★★☆☆☆

Przewodnik dla damy po halkach i korsarstwie otrzymałam z Taniaksiazka.pl, za co bardzo serdecznie dziękuję!

Czytaj dalej »

czwartek, 22 lipca 2021

Dziedzictwo krwi, czyli księżniczka o przerażającej mocy i przestępca o złotym sercu

0

 

Jeśli jesteście ze mną już od jakiegoś czasu, musicie wiedzieć, że mam ogromną słabość do motywu obalonych, morderczych księżniczek, utalentowanych złodziei/przestępców o wypaczonym kodeksie moralnym i wrogów, którzy są zmuszeni ze sobą współpracować, aby osiągnąć wspólny cel, więc Dziedzictwo krwi od razu przykuło moją uwagę. Byłam naprawdę podekscytowana perspektywą przeczytania tej książki, która zapowiadała się genialnie i według opisu idealnie wpasowywała się w moje gusta, ale ostatecznie... coś nie zagrało. 

W Cesarstwie Cyrilyjskim dyskryminacja powinowatych jest powszechna. Ich rozmaite zdolności kontrolowania żywiołów uznawane są za nienaturalne i niebezpieczne. A księżniczka koronna Anastazja Michajłowna ukrywa jedno z najbardziej przerażających powinowactw.
Jej zdolność kontrolowania krwi długo trzymano w tajemnicy. Po zabójstwie ojca Ana staje się jednak jedyną podejrzaną. Żeby ratować własne życie, musi odnaleźć mordercę. Za murami pałacu szybko się przekonuje, że Cyrilia jest państwem na wskroś skorumpowanym, a spiskowcy już planują, jak obalić stary porządek.
Istnieje tylko jedna osoba, która może pomóc Anie dotrzeć do źródła tego spisku – Ramson Złotousty. To kuty na cztery nogi baron światka przestępczego Cyrilii, ale w tym przypadku trafiła kosa na kamień... Bo w tej historii najniebezpieczniejszym graczem jest księżniczka.

Dziedzictwo krwi zaczyna się od naprawdę mocnego uderzenia, już od pierwszych stron zostajemy wciągnięci w wir akcji, która następnie zwalnia, ale wszystko nadal toczy się tak wartko, że jest to powieść do skończenia w dwa wieczory, po prostu płynie się wraz z nurtem całej opowieści. Fabuła nie jest przesadnie skomplikowana, dzięki czemu czyta się ją łatwo i szybko. Niestety, autorka dość mocno oparła się na znanych schematach i nie byłoby w tym nic złego, gdyby tylko nadała im oryginalny wydźwięk, lecz dla mnie zabrakło tej iskry, przez co zaczynałam tracić zainteresowanie bliżej końca książki. System magiczny nie był też przesadnie rozbudowany, jego podstawy przypominały wyjątkowo obdarzonych z innych powieści i – tak jak oni – powinowaci zmagają się z uciskiem oraz wyzyskiem wyżej postawionych warstw społeczeństwa. Gdzieś w tym wszystkim zabrakło wyjątkowości, oderwania się od ustalonych w literaturze young adult fantasy norm, przez co Dziedzictwo krwi wypada dość przeciętnie na tle innych powieści na rynku, zlewając się z nimi w jedną masę, o której łatwo można zapomnieć. Najjaśniejszym punktem pozostaje za to świat wykreowany przez autorkę, którego pierwowzorem była carska Rosja. Ma w sobie pewną cudowną baśniowość, a jednocześnie jest podszyty zimnym okrucieństwem. 

Po cichu liczyłam na to, że bohaterowie uratują fabułę, ponieważ mieli w sobie potencjał. Księżniczka, która utraciła swój prestiżowy status, obecnie ukrywająca się uciekinierka marząca o zemście i obdarzona ogromną, przerażającą mocą... Przez wiele osób uważana za potwora i strasznie żałuję, że nie dostaliśmy więcej tej mrocznej strony Anastazji, ponieważ wtedy stawała się najbardziej interesująca. Przez większość czasu jednak irytowała mnie swoimi bezmyślnymi, pochopnymi decyzjami, którymi narażała wszystkich dookoła, brakowało jej charakteru, w gruncie rzeczy prezentowała bardzo naiwne podejście do świata. Ramson z kolei jest typowym rzezimieszkiem skrywającym pod bezlitosną powłoką serce ze złota i traumatyczną przeszłość. Bardzo podobał mi się w pierwszej połowie książki, ale następnie jego przemiana pod wpływem Any w lepszego chłopaka już mnie zawiodła. Chyba trochę z tego wyrosłam i bardziej interesują mnie teraz niejednoznaczni bohaterowie. Pomiędzy tą dwójką najpierw zawiązuje się niechętna współpraca podszyta nieufnością i wrogością, lecz z czasem ich relacja się zacieśnia i może nie doszło do wielkich wyznań, ale wątek romantyczny już dość mocno się zarysował. Przede wszystkim uwielbiam ich dialogi, błyskotliwe droczenie się i słowne starcia, szkoda, że kiedy ich uczucia zaczęły się ocieplać, autorka z tego zrezygnowała. 

Sporo narzekam, ale wynika to z faktu, że miałam względem Dziedzictwa krwi duże oczekiwania i z tego powodu mocno się zawiodłam, jest to jednak dobra książka, którą czyta się szybko i przyjemnie, z zapartym tchem śledząc kolejne wydarzenia, których nie brakuje. Pojawiają się szokujące zwroty akcji, mnóstwo zdrad, nie wiadomo, z której strony padnie cios. Myślę, że młodsza młodzież będzie zachwycona, jednak dla starszych wyjadaczy Dziedzictwo krwi może okazać się być zbyt proste i naiwne w swoim odbiorze oraz nacisku na piękny morał o dobru, szukaniu odpowiedniej drogi i akceptowaniu siebie. Zdecydowanie jest to dobra odskocznia, która pozwala zapomnieć o świecie na kilka godzin i całkiem dobrze się bawić, śledząc przygody Anastazji oraz Ramsona i jestem na tyle zaintrygowana, że z przyjemnością sięgnę po kolejny tom. 

★★★★★★☆☆☆☆

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Dom Wydawniczy Rebis! 

Czytaj dalej »

środa, 12 maja 2021

Wildcard. Dzika karta, czyli walka z technologią kontrolującą umysł

0

Wildcard. Dzika Karta została przeze mnie przeczytana niemal dokładnie dwa lata po skończeniu pierwszej części. Musieliśmy trochę na nią poczekać, ale czy było warto?  

Emika Chen ledwo uszła z życiem z Mistrzostw Warcrossa. Teraz, gdy zna prawdę stojącą za nowym algorytmem Neurołącza stworzonym przez Hideo, nie może już ufać jedynej osobie, której zawsze wierzyła i na którą zawsze liczyła.
Zdeterminowani, by położyć kres ponurym planom Hideo, Emika i Phoenix Riders łączą siły, by odnaleźć nowe zagrożenie czające się na oświetlonych neonami ulicach Tokio. Ktoś wyznaczył nagrodę za głowę Emiki, a jej jedyną szansą na przeżycie są Zero i Czarne Płaszcze, jego bezwzględna ekipa. Wkrótce jednak Emika dowiaduje się, że Zero jest kimś więcej, niż mogłoby się wydawać – a jego ochrona ma swoją cenę.
Jak daleko posunie się Emika, uwikłana w sieć zdrady i obawiająca się o przyszłość wolnej woli, by pokonać mężczyznę, którego kocha?
Opis z LubimyCzytać

Wildcard. Dzika Karta to książka, którą trudno mi ocenić ze względu na ogromną przepaść w tempie akcji. W trakcie pierwszej połowie właściwie nic się nie działo, szczerze mówiąc, to była droga przez mękę i z utęsknieniem wyczekiwałam jakiejkolwiek akcji. Na prawie dwieście stron składały się dialogi, z których nic nie wynikało, spotkania, które donikąd nie prowadziły, tworzenie planów i pozyskiwanie informacji. Przez to bardzo trudno było mi się wciągnąć w fabułę, brakowało mi jakiejś iskry, ekscytacji, mimo że Emika znajdowała się w samym centrum wydarzeń, nie była ich aktywną uczestniczką. Właściwie przez całą książkę była dość bierna, stanowiła łącznik pomiędzy scenami jako bierny obserwator, ale poza tym wypada bardzo blado, brakowało jej charakteru i niemal każdy był w stanie nią manipulować, naginając jej wolę dla własnych korzyści. Jej wewnętrzne monologi w kółko się powtarzają i dotyczą tego samego zagadnienia. Emice brakowało charyzmy głównej bohaterki, przez co była męczącą narratorką i nie udźwignęła tej fabuły. Podobnie mieszane uczucia żywię względem Hideo, który nie prezentuje sobą niczego ciekawego, a ich romans przyprawiał mnie o ból głowy i frustrację. Już w pierwszym tomie był według mnie najsłabszą częścią całej historii i w Wildcard również mnie do siebie nie przekonał. Nie tylko mamy tutaj do czynienia z insta love, ale także z idealizacją partnera, który w rzeczywistości jest mordercą i tyranem pozbawionym moralności (czego oczywiście nasza bohaterka nie dostrzega, wybaczając mu wszystkie jego przestępstwa).  

Na szczęście druga połowa książki okazała się być o wiele bardziej wciągająca, naszpikowana szalonymi zwrotami akcji oraz nieustannie wzrastającą stawką, zaczęłam z zapartym tchem śledzić kolejne wydarzenia! Wreszcie pojawił się Warcross, czyli gra, która miała być od początku główną osią i motywem przewodnim duologii, a w tej części ta niesamowita wirtualna rzeczywistość, jaką stworzyła Marie Lu, została zepchnięta na dalszy plan, nad czym ubolewam. To właśnie rozgrywki Warcrossa i genialnie przemyślana technologia wyróżniały tę serię na tle innych powieści young adult, więc ich brak mocno odbił się na całej książce. Wildcard jest zdecydowanie bardziej mroczny od poprzedniej części, pojawiają się tutaj dojrzalsze motywy oraz o wiele bardziej niebezpieczne, szokujące sytuacje, na które na pewno nie będziecie przygotowani, ponieważ Marie Lu udało się stworzyć skomplikowaną intrygę. Na plus muszę również zaliczyć cały zespół Phoenix Riders - bardzo się cieszę, że autorka zdecydowała się na dokładniejsze przedstawienie przyjaciół Emiki, mają oni moje serducho. Szkoda tylko, że ta sympatia nie została przeniesiona na głównych bohaterów, którzy po prostu nie mieli w sobie takiej głębi jak postacie drugoplanowe. 

Wildcard. Dzika karta to bardzo nierówne zakończenie duologii. Pierwsza połowa była na tyle słaba, że zastanawiałam się nad porzuceniem książki, druga część za to nie pozwalała na złapanie oddechu i obfitowała w zaskakujące wydarzenia. Mam wrażenie, że w kilku sytuacjach Marie Lu poszła na łatwiznę, nie jestem też do końca zadowolona z pewnych wyborów bohaterów, które pod względem moralności były bardzo złe, a nie doczekały się odpowiedniego potępienia. Wildcard. Dziką kartę uznaję za solidny finał, wszystkie wątki doczekały się rozwiązania, bawiłam się całkiem nieźle zwłaszcza w trakcie drugiej połowy, która w moich oczach uratowała tę powieść, lecz nie sądzę, bym kiedykolwiek miała do niej wrócić. 

Za możliwość przeczytania Wildcard serdecznie dziękuję Wydawnictwu Młodzieżówka! 

Czytaj dalej »

wtorek, 4 maja 2021

Tkając świt, czyli co gdyby Mulan była uzdolnioną krawcową?

0

Tkając świt to jedna z tych książek, które miałam w planach od dawna. Zastanawiałam się nawet nad kupnem wersji po angielsku, ale We need YA po raz kolejny zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie, ogłaszając, że już wkrótce wydadzą tę książkę w Polsce. Wreszcie dorwałam mój egzemplarz, licząc na wciągającą przygodę i... 

Maia Tamarin marzy o byciu najlepszą krawcową w kraju. Kiedy królewski posłaniec wzywa jej schorowanego ojca do wzięcia udziału w wielkim konkursie, Maia zajmuje jego miejsce, aby spełnić swoje marzenie i uratować rodzinę przed biedą. Wie, że może zginąć, jeśli ktoś odkryje jej sekret. Jest tylko jeden problem: Maia jest jedną z aż dwunastu krawców walczących o wysoką pozycję na dworze.
Konkurencja to jednak niejedyna trudność, której musi stawić czoła. Dziewczyna obawia się, że jej sekret zostanie odkryty przez nadwornego magika Edana, którego przenikliwe oczy zdają się patrzeć prosto przez jej przebranie. Mimo wszystko Maia wyrusza w podróż do najdalszych zakątków królestwa, by szukać słońca, księżyca i gwiazd. Znajdzie tam o wiele więcej, niż kiedykolwiek mogła sobie wyobrazić.
Opis z LubimyCzytać

Tkając świt to książka, która miała w sobie ogromny potencjał. Retelling Mulan, w którym polem bitwy staje się konkurs na nadwornego krawca okraszony szczyptą magii, zaskakującymi wyzwaniami oraz wątkiem miłosnym... Więc dlaczego powieść skończyłam bardziej z poczuciem rozczarowania niż satysfakcji? Przede wszystkim określenie retelling jest w tym przypadku nieco na wyrost, jedynym motywem wspólnym jest przebranie się głównej bohaterki za chłopca w celu ratowania rodzinnego biznesu oraz honoru, poza tym historia toczy się własnym rytmem, który niestety był dość wolny. Same zmagania krawców były nudne, nie czułam żadnej ekscytacji, jak na książkę skupiającą się na tkactwie dostaliśmy zaskakująco mało opisów zachwycających dech w piersiach strojów. Nie byłam też fanką późniejszego motywu wędrówki po różnych zakamarkach świata przedstawionego, w tym momencie powieść dłużyła mi się niemiłosiernie. Oczarował mnie motyw słońca, księżyca i gwiazd, który nadaje całej historii urzekającej baśniowości, jednak żałuję, że system magiczny nie został bardziej poszerzony i lepiej przedstawiony. 

Maia to bohaterka, która początkowo mi imponowała. Doświadczona przez życie, które sprawiło, że musiała szybciej dojrzeć. Była pewna siebie oraz swoich umiejętności, silna, skupiona na swoim celu, miała ogromne ambicje i nie miała zamiaru pozwolić na to, by jej płeć w jakikolwiek sposób ją ograniczała, odcinając ją od szansy zostania najwybitniejszym krawcem na dworze władcy. Od połowy książki Maia nagle zapomina o swoich marzeniach, pragnieniach, o wszystkim, co chciała osiągnąć, dla jakiegoś faceta, którego dopiero co poznała. Maia musi mierzyć się z coraz większą ilością niebezpieczeństw i pułapek, z rosnącym bólem, strachem oraz samotnością, co dawało idealną okazję do stopniowej przemiany, tymczasem mam wrażenie, jakby nastąpił ogromny regres, a ona sama była niezwykle bierna w obliczu kolejnych wyzwań. Wolałabym, gdyby autorka skupiła się na wewnętrznej podróży Mai, która mogłaby udowodnić swoją wartość jako kobieta w świecie zdominowanym przez mężczyzn, umniejszającym jej umiejętnościom tylko ze względu na płeć, tymczasem motyw ten został szybko zapomniany. Mniej więcej od połowy książki romans wysuwa się na pierwszy plan i przesłania wszystkie inne wątki, rozwijając się w zawrotnym wręcz tempie. Osobiście nie czułam żadnej więzi pomiędzy Maią i Edanem, ich miłość opierała się na bardzo znanych schematach z literatury young adult, Nie uwierzyłam w ich miłość, która potoczyła się zbyt gładko.

Możliwe, że podeszłam do tej książki ze zbyt wysokimi oczekiwaniami i dlatego tak bardzo się zawiodłam, ale sama historia się nie broni. Tkając świt miało wszystkie elementy, by stać się jedną z najbardziej oryginalnych młodzieżówek, tymczasem wyszła z tego dość mdła historia miłosna. Powieść czytało się szybko i przyjemnie, lecz nie wywołała we mnie żadnych emocji, dopiero ostatnie pięćdziesiąt stron okazało się być interesujących. Gdzieś po drodze zagubiła się cała idea tej historii. Wiem jednak, że wielu osobom przypadła do gustu; mnie po prostu nie zachwyciła. 

Czytaj dalej »

poniedziałek, 19 kwietnia 2021

Przebudzenie powietrza, czyli magia żywiołów podbija świat

0

 

Przebudzenie powietrza to książka, na którą miałam ochotę od dawna i przymierzałam się już do zakupu oryginału, kiedy Galeria Książki ogłosiła, że wydaje powieść w Polsce, więc zabrałam się za nią właściwie w momencie, w którym kurier nie zdążył jeszcze zamknąć za sobą drzwi. 

Jeden podbój dzieli Cesarstwo Solaris od zjednoczenia kontynentu, a rzadki talent magiczny, tkwiący w uśpieniu w siedemnastoletniej uczennicy z biblioteki, Vhalli Yarl, może zmienić przebieg wojny. Vhalla od dziecka wiedziała, że tajemnicza organizacja czarodziejów zwana Wieżą jest czymś, czego należy się bać, i była szczęśliwa w swoim cichym świecie ksiąg. Jednak kiedy nieświadomie uratowała życie jednego z najpotężniejszych czarodziejów – następcy tronu księcia Aldrika – jego świat zaczął ją przyciągać. Teraz musi podjąć decyzję dotyczącą przyszłości – zaakceptować moc, która się w niej przebudziła, i porzucić dotychczasowe życie lub wyzbyć się magii i wrócić do tego, kim była wcześniej. Jednak w cieniach kryją się potężne siły, a niezdecydowanie Vhalli może ją wiele kosztować.
Opis z LubimyCzytać

Pierwsza połowa książki nie zapowiadała tego, że zakocham się w całej historii do tego stopnia, że będę umierała z tęsknoty za bohaterami i w ogromnym napięciu wyczekiwała kolejnego tomu. Cała powieść wydawała się być dość stereotypowa, nie było w niej nic odkrywczego czy porywającego, tempo było powolne i niewiele się działo, ale druga połowa uległa zdecydowanej poprawie, kiedy zostaliśmy wprowadzeni w świat magii, walki o władzę i nieustających wyzwań. A ostatnie sto stron to prawdziwe mistrzostwo, nie mogłam się oderwać i z zapartym tchem śledziłam rozwijającą się na moich oczach historię, która z nieciekawej i zaledwie poprawnej nagle stała się pełna zaskoczeń oraz napięcia, a ja miałam prawdziwą frajdę z zagłębiania się w kolejne szokujące wydarzenia. Przebudzenie powietrza pozwala na kilka godzin zapomnieć o całym świecie, nawet nie zauważa się kolejnych przerzuconych kartek, ale możecie zapomnieć o odprężeniu, ponieważ ta książka wzbudzi w was wiele różnorodnych emocji. 

Vhalla początkowo działała mi na nerwy swoim małostkowym podejściem, oślim uporem i powtarzającymi się kwestiami charakterystycznymi dla słabej bohaterki. Dopiero z czasem zrozumiałam, że był to celowy zabieg autorki, Vhalla na naszych oczach przechodzi powolną przemianę z zahukanej, niepewnej siebie bibliotekarki, które całe życie spędziła z nosem w książkach w zdecydowaną dziewczynę, której małe okienko zaczyna przeszkadzać, ponieważ pragnie czegoś więcej od życia niż to, czym dotychczas się zadowalała. Ostatnie zdanie w powieści chyba najdobitniej podkreśla jej progres i sprawiło, że miałam ciarki na całym ciele. Skoro już jesteśmy przy bohaterach, muszę też pozachwycać się Aldrikiem, który jest cudownie niejednoznaczną postacią, na pewno nie jest złocistym wybawcą, a skomplikowanym, okrutnym mężczyzną o zachwianej moralności, w wielu momentach bardziej przypominał złoczyńcę niż herosa. Bez wątpienia skradł mi serce, ponieważ uwielbiam takich bohaterów, a Aldrik jest wyjątkowo dobrze wykreowany i konsekwentnie poprowadzony. Nie mogę się doczekać, aż poznamy wszystkie jego demony, a jego relacja z Vhallą się rozwinie. W pierwszym tomie dostajemy bardzo subtelne wskazówki odnośnie ich romansu, który rozwija się subtelnie, powoli, jest jednocześnie uroczy i pełny napięcia na zasadzie tak bardzo cię lubię, że zaraz cię uduszę. Uwielbiam to, jak ciągle rzucają sobie wyzwanie, między nimi nie ma miejsce na nudę, a czytelnik z wypiekami na policzkach śledzi ich kolejne potyczki słowne. 

Elise Kova skorzystała z bardzo prostych podstaw, budując swój świat. Powołała do życia magię żywiołów, łącząc ją z kierunkami geograficznymi, więc dość łatwo zrozumieć cały system magiczny, chociaż widać, że autorka nie zdradziła nam wszystkiego w pierwszym tomie i trzyma kilka asów w rękawie, które bez wątpienia zaskoczą nas w kolejnych częściach. Brakowało mi trochę rozbudowania całej rzeczywistości, jednak jestem pewna, że Elise Kova rozszerzy cały świat wraz z biegiem historii, na co wskazują podpowiedzi pozostawione przez autorkę już w Przebudzeniu powietrza. Po cichu liczę też na zwiększenie nacisku na politykę, która pod koniec książki została poruszona, lecz czuję niedosyt w tym aspekcie.

Przebudzenie powietrza może nie jest najbardziej ambitną powieścią fantasy, z jaką miałam do czynienia... ale to nie ma najmniejszego znaczenia, ponieważ świetnie się przy niej bawiłam i nie mogę się już doczekać, aż w moich rękach wyląduje kolejna część! Budząca się do życia, tętniąca w żyłach magia żywiołów, główna bohaterka, która z nieśmiałej myszki przeistacza się w silną dziewczynę, bezwzględny książę o mrocznej duszy i zapowiedź ciężkiej wojny wiszącej nad fantastycznym światem to wszystko, czego mi potrzeba do szczęścia, a Przebudzenie powietrza ma ogromne szanse, by stać się jedną z najcieplej wspominanych przeze mnie serii, jeśli tylko kolejne tomy jeszcze podniosą poziom.

★★★★★★☆☆☆

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Galeria Książki!
Czytaj dalej »

piątek, 26 lutego 2021

Poradnik dla dżentelmena o występku i cnocie, czyli młodzieńcza miłość i ucieczka przez XVIII-wieczną Europę

0

Poradnik dla dżentelmena o występku i cnocie to książka, którą od dawna miałam w planach. Widziałam ją wielokrotnie na zagranicznym bookstagramie i nigdy nie sądziłam, że doczekam się dnia, gdy pojawi się ona w naszym kraju, tymczasem Wydawnictwo Kobiece Young zrobiło mi ogromną niespodziankę, a ja cała podekscytowana czekałam na moment, w którym dotrze do mnie książka i będę mogła zabrać się za czytanie. 

XVIII wiek. Henry Montague, dla przyjaciół Monty, jest przypadkiem beznadziejnym. Jego ojciec zrobił wszystko, aby wychować go na prawdziwego dżentelmena, ale nawet najlepsze szkoły nie mogły wybić chłopakowi z głowy zabaw, hulanek, a także chętnych do grzania łoża dziewcząt i... chłopców.
Roczna podróż po Europie, w której towarzyszyć będzie mu jego siostra Felicity i najlepszy przyjaciel Percy, to ostatnia szansa na korzystanie z młodości. Kiedy Henry wróci, ma się stać prawdziwym lordem, godnym swojego nazwiska i statusu społecznego. Jeżeli jednak do jego ojca dotrą jakieś plotki o niestosownym prowadzeniu się, Monty zostanie wydziedziczony i odcięty od rodzinnej fortuny. I tak już dość szkodził ich rodowemu nazwisku. Na nieszczęście ojca chłopak ma zupełnie inne plany.
Po pierwsze: musi uwieść Percy'ego, w którym jest zakochany na zabój. Po drugie: chce poradzić sobie ze złośliwościami Felicity, która niedługo rozpocznie naukę w prywatnej szkole. Po trzecie: pragnie po prostu korzystać z życia, póki jeszcze może.
Czy Monty pójdzie swoją własną drogą? Czy młodzieńcze uczucie zamieni się w prawdziwą miłość? Czy chłopak w końcu będzie szczęśliwy?

Poradnik dla dżentelmena o występku i cnocie jest niesamowitą przygodą, która na każdym kroku zaskakiwała mnie zwrotami akcji, szalonymi wydarzeniami oraz wybuchowymi emocjami! Ta powieść jest niesamowitą mieszanką, której w ogóle się nie spodziewałam – początek sugerował młodzieżową powieść historyczną opowiadającą o zaskakujących doświadczeniach młodego, nieposkromionego lorda z elementami obyczajówki, jednak zaraz zostaliśmy wciągnięci w wir szokujących, awanturniczych przygód niosących w sobie nutę kryminału związanego ze skomplikowanym śledztwem, by ostatecznie otrzymać także elementy fantastyczne na sam koniec całej historii. Mogłoby się wydawać, że tak szeroka rozpiętość gatunkowa zwiastuje chaotyczną katastrofę, jednak wszystkie te wątki ładnie się ze sobą splatają, tworząc niezapomnianą całość. Wydaje mi się, że każdy będzie w stanie znaleźć coś dla siebie, nawet jeśli Poradnik dla dżentelmena o występku i cnocie jest bardziej opowieścią coming-of-age niż historyczną, nie doświadczycie tutaj zbyt wielu sytuacji charakterystycznych dla XVIII wieku, za to będziecie mogli śledzić wewnętrzną przemianę Monty'ego, który z bezużytecznego hulaki zacznie się przeistaczać we wrażliwego, młodego mężczyznę. To historia przede wszystkim o dojrzewaniu, przy czym porusza także wiele aktualnych tematów – okrucieństwo, z jakim spotykają się osoby nieheteronormatywne (pojawia się związek między mężczyznami, Monty jest biseksualny), motyw segregacji rasowej i rasizmu, piętnowania osób chorych czy niepełnosprawnych, którzy są odsuwani od społeczeństwa, a także sytuację kobiet, które ze względu na swoją płeć były pozbawione możliwości rozwoju i kształcenia się. 

Głównym bohaterem, z perspektywy którego poznajemy wszystkie wydarzenia, jest Henry Montague, którego bardzo trudno obdarzyć sympatią. Monty jest samolubny, nieodpowiedzialny i irytujący, interesuje go jedynie dobra zabawa, alkohol oraz wyszukiwanie nowych kochanków. To niepoprawny flirciarz z ogromną skłonnością do dramatyzowania i jest pierwszorzędnym tchórzem, jego zachowanie wielokrotnie wywoływało we mnie ogrom frustracji, lecz autorka tak cudownie poprowadziła jego przemianę, że pod koniec zdecydowanie udało mi się go polubić. Podoba mi się to, że zmiany w Monty'm zachodziły stopniowo, niemal niezauważalnie i na sam koniec nie stał się wzorem wszelakich cnót, nadal musi włożyć wiele pracy w siebie. Percy jest jego najlepszym przyjacielem, owocem romansu białego mężczyzny i czarnej kobiety, a jego ciemniejszy odcień skóry nie ułatwia mu życia. Właściwie trudno powiedzieć o nim cokolwiek więcej, był najmilszą postacią z całego trio, lecz brakowało mu charakteru, głębszego zarysu. Felicity z kolei jest moją faworytką, kocham ją całym sercem i aż żałuję, że nie było więcej scen z jej udziałem. Odrobinę nieprzystosowana społecznie, za to odważna, bezpośrednia, twarda, bez niej Percy i Monty daleko by nie zaszli. Jej umiłowanie dla wiedzy było godne podziwu, podobnie jak jej umiejętność do zachowania zimnej krwi w najtrudniejszych sytuacjach. Uwielbiam ukazanie więzi pomiędzy rodzeństwem na przykładzie Monty'ego i Felicity, codzienne kłótnie i drobne złośliwości zawsze ustępują w obliczu niezłomnego wsparcia. Natomiast sam romans między Percy'm a Monty'm mnie rozczarował; fabuła rozpoczyna się w momencie, w którym oboje od dawna są najlepszymi przyjaciółmi, a Monty jest w nim zakochany na zabój od dwóch lat, więc nie doświadczamy rozwoju ich znajomości. Brakowało mi rozmów między nimi, pokazania, jak się do siebie zbliżają, ich relacja była dla mnie mdła, pozbawiona iskrzenia. 

Poradnik dla dżentelmena o występku i cnocie to książka, która jest lekka i przyjemna w odbiorze, lecz skrywa w sobie wiele ważnych kwestii. To niesamowita historia, w której pierwsze młodzieńcze zauroczenie przeplata się z porwaniem przez piratów, a przypadkowa kradzież prowadzi do ucieczki przez cały kontynent, od Anglii przez Paryż, Barcelonę, Wenecję aż po Grecję. To zdecydowanie jedna z najbardziej szalonych i zaskakujących opowieści, jakie miałam okazję poznać i jestem pewna, że zjedna ona sobie mnóstwo fanów.

★★★★★★☆☆☆☆

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiece!


Czytaj dalej »

poniedziałek, 9 listopada 2020

Mroczne Niebo, czyli Zepsucie podbija świat, którego jedyną nadzieją są naznaczeni

0

 

Czy znacie autorkę, której książki nigdy was nie zawiodły? Autorkę, której każda kolejna powieść jest jeszcze lepsza od poprzedniej? Autorkę, która za każdym razem ma coraz bardziej oryginalne pomysły wzbudzające w was zachwyt? Dla mnie taką autorką jest Danielle L. Jensen, więc kiedy doszły do mnie słuchy, że Mroczne niebo ma zostać u nas wydane, zaczęłam szaleć z radości. Akcja powieści toczy się w tym samym momencie co Mroczne Wybrzeża, dlatego możecie przeczytać te tomy w dowolnej kolejności. Nawet jeśli nie czytaliście Mrocznych Wybrzeży, nic nie stoi na przeszkodzie, abyście zaczęli od Mrocznego nieba, które zabierze was w niezapomnianą przygodę!

Uciekinierka o tajemniczej przeszłości.
Lidia jest uczoną. Pewnego dnia wtrąca się w sprawy najpotężniejszego mężczyzny w całym Imperium Celendoru, a książka doprowadza ją do upadku. Ratując życie, ucieka na zachód, na drugą stronę Bezkresnych Mórz. Tam zostaje uwikłana w wojnę, a obie strony konfliktu pragną wykorzystać jej nowo zdobyte moce.
Dowódca w niesławie.
Killian to wybraniec boga wojny, ale kiedy Mudamorę atakuje kraina rządzona przez Zepsucie, dar go zawodzi. Okryty niesławą, zyskuje status obrońcy jedynej nadziei królestwa – księżniczki Malahi. Przez tę decyzję zostaje jednak uwikłany w sieć politycznych intryg, które poddadzą próbie jego przysięgę – i serce.
Oblężone królestwo.
Kiedy armie Zepsucia podbijają Mudamorę, Lidia i Killian zawiązują sojusz, by ocalić tych, których najbardziej kochają, niespodziewanie przynosi to jednak katastrofalne skutki. Cały świat znajduje się w ogromnym niebezpieczeństwie, o wiele poważniejszym, niż ktokolwiek sobie uświadamia.
Opis z LubimyCzytać

Nie lubię, kiedy w trakcie serii zmieniają się główni bohaterowie, dlatego miałam obawy, sięgając po Mroczne niebo... Ale Killiana i Lidię pokochałam całym sercem, chyba nawet bardziej niż Marka i Terianę! Zostałam wciągnięta w tę historię już od pierwszej strony i nie byłam w stanie jej odłożyć na bok, moje myśli ciągle krążyły wokół wydarzeń przedstawionych w powieści i tego, jakie przeszkody staną jeszcze na drodze naszych bohaterów. W tej historii nie ma żadnego zbędnego elementu, każde słowo ma znaczenie, wszystko pięknie się ze sobą łączy, tworząc niezwykle intrygującą i porywającą całość. Autorka nie daje nam ani chwili na złapanie oddechu, wir akcji oraz politycznych intryg pochłonął mnie od samego początku. Pierwszy rozdział zaczyna się od mocnego uderzenia i wydawało mi się, że później nastąpi spowolnienie fabuły... Nic bardziej mylnego! Napięcie z każdą stroną wzrastało coraz bardziej, prowadząc do zapierającego dech w piersiach finału, który zupełnie mnie zmiażdżył. Nie jestem pewna, czy w ogóle oddychałam w trakcie czytania tej książki! 

W tej powieści jest tyle niesamowitych elementów: zaczynając od bohaterów, którzy są wielowymiarowi, którzy cierpią, zmagają się z własnymi demonami, ale każdego dnia walczą o coś lepszego, kończąc na niezwykle rozległej i przemyślanej budowie świata przedstawionego, który zauroczył mnie już od pierwszej strony. Rzadko zdarza się, żebym nie potrafiła wskazać w książce słabszego momentu czy uwierającej mnie wady, ale w przypadku Mrocznego nieba jest to po prostu niemożliwe, ta historia jest kompletna i porywająca. Autorka niesamowicie pogłębiła rzeczywistość znaną mi wcześniej z Mrocznych Wybrzeży, pokazując drugą stronę podzielonego globu i chociaż jest ona wypełniona desperacją oraz mrokiem w obliczu potężnych sił nadnaturalnego wroga, pozostaje ona niezwykle piękna. 

Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak Danielle L. Jensen kreuje ten świat, a jeszcze bardziej tego, jak pozwala rozwijać się swoim postaciom. Killiana pokochałam od samego początku; to urodzony wojownik naznaczony przez samego boga wojny, nikt jednak nie rozumie, że Killian nie jest niezwyciężony i że jak wszyscy odczuwa strach. Przez cały czas jest on rozdarty pomiędzy swoim obowiązkiem a wolnością, honorem a pragnieniami, a do tego ma niezwykle miękkie serce. Do Lidii z kolei musiałam się przekonać, jednak to, jak rozkwita w trakcie trwania powieści... Kiedy ją poznajemy, jest arystokratką pozbawioną możliwości wyboru, która nie potrafi zawalczyć o zmianę własnego losu, zamiast tego woli odnajdować schronienie wśród ukochanych książek. Z czasem jednak Lidia wychodzi ze swojej skorupy, jej droga ku odnalezieniu siebie, swojego miejsca i celu jest nadzwyczajna. A do tego powoli rozwijający się wątek romantyczny, który jest ucieleśnieniem subtelności, a jednocześnie jest słodką torturą dla czytelnika... 

Mroczne niebo jest nie tylko jedną z najlepszych książek, jakie przeczytałam w 2020 roku, to jedna z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałam w życiu! Koniecznie musicie poznać tę historię, która kompletnie wami zawładnie. Gwarantuję, że nie będziecie w stanie jej odłożyć na bok, że ten świat całkowicie was pochłonie. To przepięknie napisana powieść fantasy z niesamowitymi bohaterami, których nie da się nie pokochać, wypełniona jest po brzegi magią, mrokiem oraz walką, a wszystko to jest okraszone pięknym stylem autorki, który trafia wprost do serca. Błagam, przeczytajcie tę książkę. Naprawdę warto. 

★★★★★★★★★

Seria Mroczne Wybrzeża:
Mroczne Wybrzeża // Mroczne niebo // Gilded Serpent // ...


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Galeria Książki!

Czytaj dalej »

sobota, 18 lipca 2020

Tusz, czyli opowieść życia zaklęta w tatuażach

0
Tusz to pierwsza część trylogii będąca wprowadzeniem do całego dystopijnego świata wykreowanego przez Alice Broadway. Błyszcząca okładka przyciąga wzrok, sprawiając, że czytelniczym srokom trudno będzie się trzymać z daleka od pięknej oprawy graficznej, ja byłam jednak niezwykle ciekawa tego, jak autorka wplecie motyw tatuażu w swoją historię. 

Każde zachowanie, każdy uczynek, każda ważna chwila zostawia ślad na Twojej skórze. Leora jest przekonana, że jej zmarły ojciec powinien zostać zapamiętany na zawsze. Wie, że zasługuje on, aby wszystkie jego tatuaże zostały usunięte i przekształcone w księgę skóry jako dowód dobrego życia, jakie wiódł.
Jednak kiedy odkrywa, że jego tusz zmieniono, a księga jest niekompletna, zaczyna się zastanawiać, czy tak naprawdę kiedykolwiek go znała.
Opis z LubimyCzytać

Pomysł na całą trylogię jest niesamowity. Leora żyje w świecie, w którym całe życie człowieka zostaje zapisane za pomocą tuszu i maszynki do tatuowania; zarówno bohaterskie czyny, jak i podłe uczynki są upamiętniane na skórze, z której po śmierci tworzy się księgę skóry i przekazuje się ją bliskim zmarłego, aby go upamiętnić. Z jednej strony jest to niezwykle oryginalna idea, z drugiej strony zdarzają się ponure, wręcz makabryczne opisy sposobu przyrządzania podobnej księgi, na szczęście nie ma ich wiele. Alice Broadway wykreowała od podstaw nowy świt wraz z wierzeniami ludu, lecz momentami wydawał mi się on być... pusty. Zwłaszcza na początku, kiedy okazało się, że niewiele jest w tej powieści fantasy, spodziewałam się większej ilości magicznych elementów wplecionych w fabułę, tymczasem rzeczywistość przedstawiona niemal niczym nie różniła się od naszej z wyjątkiem obowiązku tatuowania. Przez pierwsze sto stron dostajemy głównie nudne opisy zwykłego życia nastolatki, która chodzi do szkoły, zdaje egzaminy i spotyka się ze swoją jedyną przyjaciółką, ta część była praktycznie pozbawiona dialogów, przez co ciężko się ją czytało i zaczynałam mieć obawy, że lektura zupełnie mi się nie spodoba. Na szczęście po stu stronach Tusz nabrał tempa, pojawiło się kilka nowych wątków, które tak mnie wciągnęły w powieść, że nie mogłam jej odłożyć na bok. Przede wszystkim zauroczyły mnie niesamowicie barwne opisy tatuaży, mogłabym czytać je w nieskończoność, niestety czuję niedosyt w tym zakresie – Leora pragnie zostać tatuażystką, cała fabuła też jest silnie związana z tą sztuką, więc żałuję, że dostaliśmy tak niewiele fragmentów związanych z obrazami tworzonymi tuszem na skórze.

Największym minusem Tuszu są bohaterowie. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że są dość słabo zarysowani, brakowało im charakterystycznych cech, które odróżniałyby ich od całości. Mogliby się wymienić imionami, a dla mnie nie byłoby najmniejszej różnicy. Największy problem mam z Leorą, która jest bardzo gwałtowna i zdaje się nie mieć własnego zdania, bardzo łatwo jest nią manipulować i ciągle przechodzi na różne strony w zależności od tego, kto i co jej powiedział, nawet jeśli brakuje dowodów na poparcie tych słów. Sama siebie kreuje na brzydką, szarą myszkę, podczas gdy w rzeczywistości jest piękna i słyszy ciągle komplementy ze strony innych osób, więc niestety Leora wpada w pewien schemat young adult, chociaż wiele jej brakuje do moich ulubionych bohaterek z tego gatunku. Nie polubiłam najlepszej przyjaciółki głównej bohaterki, Verity – jej imię często pojawiało się na łamach powieści, ale nie wywarła na mnie dobrego wrażenia. Wydaje mi się, że najlepszą postacią pozostaje Obel, który skrywał w sobie mnóstwo tajemnic, jego motywacja była wyjątkowa i jego charakter wydawał się być najbardziej spójny. Muszę jeszcze ponarzekać na temat wątku romantycznego, ponieważ według mnie lepiej by było, gdyby ta relacja w ogóle nie zaistniała – Oscar i Leora spotykają się dosłownie dwa razy, a już jest to wielka miłość. Według mnie można by było usunąć cały ten wątek i powieść nie tylko by na tym nie straciła, ale wręcz by zyskała.

Tusz to historia, która ma w sobie potencjał. Zaskoczyła mnie oryginalnym pomysłem, oczarował mnie sposób, w jaki przedstawiła tatuaże, pięknie opisanymi baśniami inspirowanymi między innymi Śpiącą Królewną, dziejami Izydy czy puszką Pandory inteligentnie wplecionymi w fabułę i unikatowym klimatem, którego nie znajdziecie w żadnej innej książce młodzieżowej. Jest to powieść, którą czyta się szybko przez wzgląd na przyjemny styl autorki, ale mam nadzieję, że w przyszłych częściach Alice Broadway popracuje nad kreacją swojego świata i poprawi sylwetki bohaterów.

★★★★★★☆☆☆☆

Trylogia Księgi skór:
Tusz // Iskra // Blizna
Czytaj dalej »

piątek, 27 września 2019

Magia cierni, czyli życie skryte w czarodziejskich książkach

0
Magia cierni to książka, która była bardzo popularna na zagranicznym bookstagramie, dzięki czemu od razu przykuła również i moją uwagę, kiedy tylko pojawiła się w polskich zapowiedziach. To jedna z premier, które wzbudziły u mnie największą ekscytację w tym roku, więc kiedy tylko egzemplarz znalazł się w moich rękach, od razu zabrałam się za czytanie! 

Wszyscy czarownicy są źli. Elisabeth wie o tym, odkąd sięga pamięcią. Wychowana jako podrzutek w jednej z Bibliotek Austermeer, dorastała pośród narzędzi magii – grymuarów, szepczących na półkach i drżących w żelaznych okowach, gotowych przemienić się w potwory z tuszu i skóry, jeśli tylko ktoś je sprowokuje. Dziewczyna ma nadzieję dołączyć do strażników strzegących królestwa przed ich mocą.
Tymczasem w wyniku sabotażu w bibliotece najbardziej niebezpieczny grymuar wyzwala się z niewoli. Elisabeth, chcąc ratować sytuację, zostaje zamieszana w zbrodnię. Dziewczyna musi opuścić dom i udać się do stolicy, aby tam stanąć przed wymiarem sprawiedliwości. Nie może się zwrócić o pomoc do nikogo poza swoim największym wrogiem, czarownikiem Nathanielem Thornem, i jego tajemniczym demonicznym sługą. Wkrótce Elisabeth zdaje sobie sprawę, że wplątała się w sieć trwającej od wieków konspiracji, a zagłada grozi nie tylko Wielkim Bibliotekom, ale również całemu światu. Stopniowo zaczyna podawać w wątpliwość wszystko, czego ją uczono o czarownikach, o ukochanych przez nią bibliotekach, a nawet o samej sobie. Ma bowiem moc, o której nie miała pojęcia.

Moje początki z Magią cierni były wyboiste; klimat powieści znacząco odbiegał od tego, czego się spodziewałam. Autorka bardzo powoli wprowadza nas w świat, w którym książki przypominają żywe istoty z własnymi opiniami i uczuciami, ale także z łatwością mogą przeistoczyć się w łaknące krwi potwory i długie opisy w połączeniu z rozbudowanymi informacjami na temat grymuarów sprawiły, że początek odrobinę mi się dłużył. Warto było jednak cierpliwie przebrnąć przez pierwsze sto stron, ponieważ wtedy akcja zaczyna nabierać tempa i zaczyna się prawdziwy rollercoaster emocji! Historia przedstawiona w Magii cierni ani na moment nie zwalnia, z każdą stroną zostajemy coraz głębiej wciągnięci w niebezpieczną, magiczną intrygę ciągnącą się od kilku wieków i zaskakująco barwny świat, który staje przed nami otworem i kusi swoim pięknem. Nie planowałam przeczytać Magii cierni w jeden dzień, ale ta powieść była tak dobra, że nie byłam w stanie się od niej oderwać i z wypiekami na twarzy przerzucałam kolejne kartki, bo po prostu musiałam się dowiedzieć, co wydarzy się dalej! Nie spodziewałam się, że tak bardzo zżyję się z bohaterami, a pod koniec wręcz łapałam się na tym, że czytam coraz wolniej, celebrując każde słowo, ponieważ nie chciałam, aby moja przygoda z powieścią Margaret Rogerson dobiegła końca. 

Jestem zauroczona nasyconym przepychem światem opartym na XIX-wiecznej Anglii, w którym magia grymuarów, przerażające demony i przebiegli czarodzieje przenikają się wzajemnie z pełnymi blichtru, arystokratycznymi salonami i towarzyskimi skandalami, a pośrodku tego wszystkiego znajduje się Elisabeth – nienawykła do praw rządzących wyższymi sferami, zagubiona w świecie magii, która jest zupełnie inna, niż do tej pory sądziła, ale wciąż pozostaje odważna, niezależna, impulsywna i gotowa do stanięcia w obronie tego, co uważa za słuszne. Jest w niej trochę dziecięcej naiwności i łatwowierności, które pozwalają jej na optymizm i wiarę w dobro, ale Elisabeth nie jest przy tym niedojrzała czy irytująca. Autorka wrzuciła główną bohaterkę w sam środek rozrastającego się konfliktu, podważając wszystko, co Elisabeth wiedziała o grymuarach, magii, Wielkich Bibliotekach, a także samej sobie. Razem z nią podążamy drogą ku prawdzie, że to, co złe i dobre wcale nie jest tak oczywiste, jak jej się wydawało. Elisabeth to silna i nieugięta postać, ale reszta bohaterów nie ustępuje jej w swojej złożoności. Uwielbiam Nathaniela, który, zdawałoby się, ma wszystko: jest przystojny, bogaty i posiada wysoką pozycję społeczną, ale jest nękany przez tragiczną przeszłość i lęk przed wewnętrznym mrokiem, który jest przekazywany w jego rodzie przez pokolenia jako błogosławieństwo i przekleństwo jednocześnie. Uwielbiam jego sarkastyczny humor, jego uwodzicielskie, bezwstydne uwagi i pewność siebie, ale także jego bardziej bezbronną wersję, która sprawiła, że skazał się na samotność. Romans pomiędzy tą dwójką jest bardzo subtelny, stanowi zaledwie odległe tło, przemyka gdzieś w cieniu pomiędzy epickimi walkami i magicznymi wyzwaniami.

Magia cierni nie ucieka zupełnie od szablonowości, ale autorce udaje się nadać schematom ekscytujący wydźwięk, tchnęła w znane szablony nowe życie za pomocą czarujących postaci, finezyjnego, eleganckiego stylu pisania i kunsztownie wykreowanych wątków splatających się w niezwykle wciągającą, pełną wdzięku historię, która przyprawia o dreszcz zachwytu. Nie chciałam, żeby ta książka kiedykolwiek się kończyła; mogłaby mieć tysiąc stron, a dla mnie to i tak byłoby za mało, bo pragnęłam zostać w świecie Magii cierni już na zawsze!


Za możliwość przeczytania Magii cierni dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe!
Czytaj dalej »

sobota, 17 sierpnia 2019

Mroczne Wybrzeża, czyli starożytny Rzym spotyka Piratów z Karaibów

0
Miałam już okazję zapoznać się z twórczością Danielle L. Jensen przy okazji jej Trylogii Klątwy (której, notabene, jeszcze nie skończyłam, wstyd się przyznawać, ale trzeci tom wciąż przede mną). Może ta historia nie należy do moich ulubionych, ale bez wątpienia była to solidna fantastyka młodzieżowa, przy której świetnie się bawiłam. Kiedy tylko w zapowiedziach pojawiły się Mroczne Wybrzeża, wiedziałam, że muszę sięgnąć po tę książkę, bo kto nie kocha piratów i Starożytnego Rzymu?! Ale powieść ta zupełnie przerosła moje oczekiwania!

Teriana jest drugim oficerem na Quincense, statku oddanym bogini mórz, i spadkobierczynią jednej z Triumwiratu Maarinów. Jej lud zrodził się z morza i zna jego tajemnice, ale kiedy najlepsza przyjaciółka Teriany zostaje zmuszona do niechcianego małżeństwa, dziewczyna łamie przykazanie swojego ludu, by jej przyjaciółka mogła uciec – a wybór ten ma śmiertelnie niebezpieczne konsekwencje.
Marek jest dowódcą niesławnego Trzydziestego Siódmego legionu, który pomógł Imperium Celendoru podbić cały Wschód. Legion jest jego jedyną rodziną, a nawet jego towarzysze nie znają tajemnicy, którą ukrywa od dzieciństwa. Marek zrobi wszystko, by nie wyszła ona na jaw bez względu na koszty, ktokolwiek musiałby je ponieść – on czy reszta świata.
Kiedy jeden z senatorów Imperium dowiaduje się o istnieniu Mrocznych Wybrzeży, bierze do niewoli załogę Quincensei grozi wyjawieniem tajemnicy Marka, o ile nie ruszą na podbój nowych terytoriów, zmuszając dowódcę legionistów i Terianę do zawarcia niespodziewanego – i niechętnego – sojuszu. Łączą wysiłki dla dobra swoich rodzin, ale oboje muszą zdecydować, jak daleko są skłonni się posunąć i jak wiele są gotowi poświęcić.
Opis z LubimyCzytać

To, co najbardziej urzekło mnie w Mrocznych Wybrzeżach, to wykreowany przez autorkę niesamowity świat, który zapiera dech w piersiach i intryguje subtelną, magiczną atmosferą. Wyraźnie widać inspirację autorki starożytnym Rzymem, ale jednocześnie wiele elementów zostało zaczerpniętych z wyobraźni Danielle L. Jensen, nadając tej fantastycznej krainie unikatowego rysu. Świat przedstawiony jest piękny oraz, zachwyca dbałością o szczegóły i różnorodnością. Plastyczny, barwny styl pisania autorki sprawił, że miałam wrażenie, jakbym to ja znalazła się w samym sercu przygody; bez trudu mogłam poczuć kołysanie i ciche skrzypienie desek Quincense pod stopami, słony zapach morskiej bryzy czy przypiekające promienie słońca na twarzy, gdy wraz z bohaterami przemierzałam niezbadane wody. Widać, że autorka ma mnóstwo pomysłów na kreację rzeczywistości i nie mogę się doczekać, aż poznam kolejne smaczki, jakie dla nas przygotowała, bo wiele wątków i elementów pozostało częściowo owianych tajemnicą; Danielle L. Jensen pokazała nam wystarczająco dużo, abyśmy nie czuli niedosytu, jednocześnie pozostawiając sobie ogromne pole do popisu w kolejnej części. Mroczne Wybrzeże to jednak nie tylko dopracowany świat fantastyczny, ale także doskonale wykreowani bohaterowie z zagmatwaną przeszłością i tajemnicami skrytymi w mroku oraz idealnie zrównoważone tempo akcji. Wszystkie elementy składają się na obraz wciągającej, znakomicie napisanej historii, która porywa od pierwszych stron, sprawiając, że nie można jej odłożyć na bok! Od dawna nie miałam okazji czytać książki, która pochłonęłaby mnie do tego stopnia, a kiedy tylko zakończyłam lekturę, od razu chciałam się zabrać za drugi tom, na który niestety będziemy musieli jeszcze poczekać. 

Mroczne Wybrzeża zostały poprowadzone z dwóch perspektyw – Teriany i Marka, którzy pochodzą z dwóch różnych światów, dlatego obserwowanie, jak ich wychowanie i wierzenia najpierw ścierają się ze sobą, a później wzajemnie uzupełniają było pięknym przeżyciem. Mogłabym się rozpływać nad Markiem w nieskończoność, najwyraźniej mam słabość do żołnierzy z mroczną przeszłością, którzy każdego dnia muszą wybierać pomiędzy tym, co słuszne a tym, co zapewni im przetrwanie. Marek jest cudownie złożonym bohaterem, nic, co go dotyczy, nie jest ani czarne, ani białe; jest błyskotliwy, diabelsko inteligentny, a przy tym ma w sobie delikatność i empatię, choć nie zawaha się przed wydaniem bezlitosnych rozkazów, które pozbawią życia tysiące istnień. Teriana z drugiej strony potrafiła grać mi na nerwach – podejmowała głupie, ryzykowne decyzje, momentami bywała niedojrzała i rozwydrzona, ale w wielu sytuacjach nadrabiała swoim uporem, hartem ducha i temperamentem, zwłaszcza pod koniec zaczęła zdobywać moją sympatię, więc istnieje jeszcze duże pole do jej rozwoju. Teriana i Marek spędzali ze sobą dużo czasu, więc naturalnie zaczęli się poznawać i pojawił się między nimi cień sympatii, jednak mam mieszane uczucia względem łączącego ich uczucia. Mam wrażenie, jakby łącząca ich miłość została wymuszona, pojawiła się zbyt szybko i znikąd, nie spodziewałam się takiego rozwoju sytuacji, choć ich ostatnia wspólna scena była tak piękna, że zaczęłam spoglądać na naszą parę łaskawszym okiem i jestem ciekawa, jak ich losy potoczą się w drugim tomie. O wiele bardziej od romansu urzekła mnie jednak głęboka przyjaźń pomiędzy członkami legionu Trzydziestego Siódmego. Jako żołnierze przeszli wspólnie przez piekło, a choć tragiczne wydarzenia omal ich nie złamały, z czasem wzmocniły ich oddanie i bezwarunkowe zaufanie. Muszę też wspomnieć o Mikim i Kwintusie, którzy od pierwszego akapitu zdobyli moje serce, zarówno jako para, jak i postaci. Drugoplanowi bohaterowie nie stanowią tła w tej książce, a odgrywają pełnoprawne role i kocham ich wszystkich bez wyjątku, bo stanowią zabawną, uroczą zgraję, której nie da się nie pokochać. 

Mroczne Wybrzeża to historia, która jest pełna zwrotów akcji, pięknych wartości i przyjaźni, a przede wszystkim jest to niezapomniana przygoda, która wciąga od pierwszej strony i trzyma w napięciu aż do ostatniej. Jestem zafascynowana światem wykreowanym przez Danielle L. Jensen, każde słowo z tej książki budowało w mojej głowie spektakularny obraz rzeczywistości, do której chciałabym się jak najszybciej ponownie przenieść. Autorka doskonale połączyła intrygi i polityczne napięcia z zabawnymi fragmentami, tworząc kompletną, porywającą całość. Bardzo polecam wam Mroczne Wybrzeża, a sama nie mogę się już doczekać kolejnej części!


Seria Mroczne Wybrzeża:
Mroczne Wybrzeża // ...

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Galeria Książki!

Czytaj dalej »

środa, 15 maja 2019

Podróżniczka, czyli szkoda papieru na taki finał

0
Długo wahałam się, czy powinnam sięgnąć po kolejny tom Pasażerki. Pierwszy tom zdecydowanie mnie nie zachwycił, po Alexandrze Bracken, której Mroczne umysły uwielbiam, spodziewałam się więcej, tymczasem zostałam niemile zaskoczona. Wychodzę z założenia, że nie ma sensu na siłę kończyć serii, jeśli nie była w stanie nas ona do siebie przekonać, ale nadarzyła się okazja, by przeczytać Podróżniczkę i postanowiłam z niej korzystać. To był błąd...

Została osierocona przez swój czas. Jej przyszłość przestała istnieć.
Etta Spencer marzyła o karierze skrzypaczki, lecz los miał dla niej inne plany. Zmuszona, by tułać się po najróżniejszych krajach i epokach, cierpiąc z powodu rozłąki z ukochanym Nicholasem, poszukuje tajemniczego astrolabium, które jest najpotężniejszym artefaktem podróżników. Tylko ono pozwoli jej odnaleźć i ocalić tych, których kocha.
Szalona podróż po egzotycznych miejscach, spiski, ciągła walka z czasem, nieoczekiwane sojusze i zdrady. Oto, co czeka na was w ostatnim tomie serii.
Kto jest sprzymierzeńcem, a kto wrogiem? Czy stawką za uratowanie świata okaże się miłość?
Opis z LubimyCzytać

Lubię pisać negatywne recenzje, bo w pewnym sensie dostarcza mi to frajdy, której nie dała mi sama książka podczas czytania, ale ta lektura była tak okropna, że nawet tworzenie mojej opinii jest dla mnie żmudnym i ciężkim procesem. Podróżniczka jest po prostu zła i nie sądziłam, że kiedykolwiek to napiszę o jakiejkolwiek powieści, ale według mnie ta książka to strata papieru, bo nie wnosi absolutnie nic do historii przedstawionej w pierwszym tomie, a to przecież jest finał! Pasażerka może nie urzekła mnie w pełni, jednak tkwił w niej potencjał i trafiło się kilka naprawdę intrygujących wątków, które śledziłam z zainteresowaniem, tymczasem Podróżniczka praktycznie nie posuwa akcji do przodu w żadnym z wcześniej wyznaczonych kierunków, choć sprawia fałszywe wrażenie, jakby dużo się w niej działo. Niby Etta oraz Nicholas znowu są zmuszeni do przeskakiwania pomiędzy różnymi epokami, jednak tak właściwie nie robią niczego poza tymi pozbawionymi celu podróżami w czasie, przy okazji sprawiając, że zasady przeskoków w czasie stają się jeszcze bardziej zagmatwane i pozbawione logiki. Rozległe opisy wewnętrznych rozterek, które w kółko dotyczą tych samych tematów, zupełnie przytłoczyły całą historię, spokojnie można było przerzucić kilka kartek bez czytania, a bohaterowie wciąż tkwili w tym samym miejscu, nie robiąc nic poza użalaniem się nad sobą i swoją sytuacją. W dodatku do Podróżniczki wkradł się niesamowity chaos – Etta i Nicholas zostali rozdzieleni, ich losy toczą się zupełne odrębnymi torami i mam wrażenie, że Alexandrze Bracken nie udało się nad tym zapanować, zwłaszcza że ostatecznie te wątki bardzo słabo się ze sobą splatają, brakuje w tej książce spójności. Wyraźnie brakowało jej też pomysłu na pociągnięcie głównych wątków, nagle zaczęła wprowadzać nowych antagonistów, o których nigdy wcześniej nie słyszeliśmy, starych spychając zupełnie w cień, niemal usuwając ich z całej fabuły...

Nie tylko akcja nie posuwa się do przodu, również bohaterowie pozostają tacy sami. Henrietta wciąż jest tą pozbawioną charakteru, łatwowierną dziewczyną, która nie potrafi samodzielnie myśleć. Nie rozumiem, jak po tym wszystkim, co przeszła w poprzednim tomie, wciąż może być tak zagubiona i naiwna. Mogłoby się wydawać, że wydarzenia z Pasażerki czegoś jej nauczyły... Nic bardziej mylnego, wciąż jest gotowa zaufać pierwszej osobie, jaka stanie jej na drodze, co dla mnie było zupełnie pozbawione logiki, ale może na tym miał polegać urok tej postaci. Nicholas jest tak samo jednowymiarowy jak w pierwszym tomie, prawie nikt tutaj się nie rozwinął, może z wyjątkiem Sophii, która w zamiarze autorki wyraźnie miała przejść przemianę, lecz zupełnie mnie ona nie przekonała, a sama Sophia według mnie wygrała w plebiscycie na najbardziej irytującą postać Podróżniczki. Jedynym powiewem świeżości jest postać Henry'ego, który był bardzo niejednoznacznym bohaterem, trudno było przewidzieć, czy jego intencje naprawdę są szczere, czy może za tym wszystkim kryją się mniej szlachetne pobudki i aż do samego końca nie byłam pewna, czego po nim się spodziewać, choć bez wątpienia zdobył moją sympatię, podobnie jak Julian, który zdecydowanie zasługiwał na więcej uwagi!

Naprawdę chciałam zachwycić się Podróżniczką. Liczyłam na to, że nawet jeśli nie będzie lepsza od poprzedniczki, to przynajmniej utrzyma poziom Pasażerki i spędzę kilka przyjemnych chwil w towarzystwie tej powieści, tymczasem jest to książka, która w ogóle nie powinna była powstać. Mam wrażenie, że cała historia wypadłaby o wiele lepiej, gdyby autorka zamknęła ją w jednym tomie, zgrabnie rozwiązując wszystkie wątki. Podróżniczka jest dla mnie przegadana i przekombinowana, Alexandra Bracken wyraźnie straciła z oczu cały trzon i cel swojej historii. Finał, który miał uratować tę duologię, tak naprawdę ją pogrążył.


Duologia Passenger:
Pasażerka // Podróżniczka 
Czytaj dalej »

sobota, 20 kwietnia 2019

Marzyciel, czyli cuda i dziwy ożywają na naszych oczach

0
Jestem ogromną fanką Laini Taylor. Zakochałam się w jej twórczości dzięki Córce dymu i kości, która mimo upływu lat pozostaje jedną z najbardziej oryginalnych historii, jakie czytałam, z niesamowicie wykreowanym światem oraz cudownym, poetyckim stylem pisania, dlatego z niecierpliwością oczekiwałam na kolejną powieść spod pióra tej autorki. Hype wokół tej książki dodatkowo sprawił, że miałam naprawdę ogromne nadzieje względem tej lektury... Zaraz się przekonacie, czy Laini udało się mnie zadowolić swoją najnowszą książką. 

To marzenie wybiera marzyciela, a nie odwrotnie.
Lazlo Strange od zawsze marzył, aby poznać tajemnice zaginionego miasta Szloch. Jako sierota, a potem skromny bibliotekarz, nawet nie przypuszczał, że ma szansę na odbycie kosztownej wyprawy przez pustynię Elmuthaleth do miejsca, gdzie mieszkają mityczni wojownicy. Dopóki sami nie przekroczyli bramy Wielkiej Biblioteki i nie zaproponowali wyprawy… komuś innemu. Tu liczy się czas i każda podjęta decyzja. Przed Strange’em pojawią się wybory, których nie sposób dokonać, żal, którego nie da się wyleczyć, oraz magia tak prawdziwa, jakby istniała naprawdę.
Zanurz się w świecie pełnym skrywanych od wieków tajemnic, marzeń niebieskich jak opale, jak skrzydła ważki czy niebo, niezwykłych snów, które dyktują zmysły.
Opis z LubimyCzytać

Autorce nie da się odmówić pomysłowości, jej wyobraźnia nie ma sobie granic i udowodniła to po raz kolejny, tworząc od podstaw niezwykły, skomplikowany świat przepełniony czarującymi opowieściami, fantastycznymi stworzeniami, dziwami i osobliwościami oraz magią ukrytą w najdrobniejszych szczegółach. Styl pisania Laini Taylor jest równie piękny, poetycki i szlachetny jak go zapamiętałam, zachwyca nas swoimi nieprzewidywalnymi metaforami i lirycznością rzadko spotykaną w młodzieżowej literaturze, to prawdziwa, inspirująca uczta słów. Problem w tym, że o ile oddzielnie te elementy wzbudzają mój podziw, o tyle połączone razem stworzyły historię, która jest bogata w obszerne, malownicze opisy, ale jest pozbawiona akcji, przez co czytanie Marzyciela może być momentami żmudnym zajęciem. Tempo całej książki jest bardzo powolne, przez co ciężko było mi się wgryźć w fabułę już na samym początku, a później z wytęsknieniem wyczekiwałam na jakiś zwrot, który jednak nie nadchodził, przez co brakowało mi ożywienia treści, miałam wrażenie, jakbyśmy cały czas tkwili w tym samym miejscu, choć w powieści minęło wiele miesięcy. 

Marzyciel został napisany z perspektywy dwóch postaci, naszego tytułowego Marzyciela, czyli Lazlo Strange'a oraz Sarai. Lazlo nie jest typowym bohaterem young adult, to słodka cynamonowa bułeczka, którą trzeba chronić za wszelką cenę. Nie jest zdystansowanym, niebezpiecznym wojownikiem, jest odrobinę niezgrabnym, miłym i pomocnym miłośnikiem książek, który nie szuka kłopotów, ale ma w sobie jakąś nieodpartą charyzmę, która sprawiała, że z przyjemnością czytałam rozdziały z jego udziałem. Sarai z kolei strasznie mnie męczyła. Zdecydowanie nie mogę nazwać ją najbardziej irytującą bohaterką tego gatunku, ale nie było w niej nic interesującego, jej narracja była nużąca, mam wrażenie, że w kółko myślała tylko o jednym. Nie do końca podoba mi się sposób, w jaki rozwinął się pomiędzy nimi wątek romantyczny, ponieważ przez większość czasu był subtelny i delikatny, a później nagle BUM, wielka miłość do końca życia, nie widzą świata poza sobą, chociaż znali się od trzech dni? 

Marzyciel jest finezyjną opowieścią z baśniową atmosferą, która jest jednak odarta z dziecinnej naiwności. Posiada zaskakującą głębię, potrafi być mroczna i przytłaczająca, by zaraz przeistoczyć się w rzeczywistość uplecioną niczym z najpiękniejszego snu. Nie da się odmówić tej historii magii, ale po tych wszystkich zachwytach spodziewałam się czegoś więcej, bo Marzyciel nie był w stanie chwycić mnie za serce i wywołać emocji, jakich oczekiwałam. Osobliwy i cudowny świat potrafi zawrócić w głowie, a autorka tak pięknie i plastycznie dzieli się z nami skrawkiem swojej wyobraźni, że poszczególne krajobrazy migają przed naszymi oczami w całej swojej okazałości, jednak cała linia opowieści Sarai nie wywarła na mnie pozytywnego wrażenia, dlatego jestem odrobinę rozczarowana. Laini Taylor zakończyła jednak Marzyciela tak szokującym zwrotem akcji, że bez wątpienia sięgnę po kontynuację.


Duologia Strange the Dreamer:
Marzyciel // Muza Koszmarów
Czytaj dalej »

sobota, 6 kwietnia 2019

Okrutna pieśń, czyli każdy może być potworem

0
Chociaż mówię to z bólem serca, pomiędzy mną a Victorią Schwab brakuje chemii. Czytałam już jej Mroczniejszy odcień magii, ale książka nie zainteresowała mnie na tyle, bym chciała sięgnąć po kolejne tomy. Postanowiłam jednak się nie poddawać i w myśl zasady, że zawsze daję autorom co najmniej dwie szanse, sięgnęłam po Okrutną pieśń, która zebrała mnóstwo pozytywnych recenzji. Chciałabym powiedzieć, że tym razem powieść spod pióra Schwab mnie porwała, lecz to nie byłaby prawda. Zaraz sami się o tym przekonacie. 

Kate Harker i August Flynn są następcami przywódców podzielonego miasta – miasta, gdzie z przemocy zaczęły rodzić się prawdziwe potwory. Kate chciałaby dorównywać bezwzględnością ojcu, który pozwala potworom wałęsać się po ulicach, a ludziom każe płacić za ochronę. August chciałby być człowiekiem, mieć dobre serce i odgrywać większą rolę w obronie niewinnych przed potworami – niestety sam jest jednym z nich. Może ukraść duszę, wygrywając pieśń na swoich skrzypcach. Jednak Kate odkrywa jego tajemnicę…
Opis z LubimyCzytać

Okrutna pieśń to dobrze zbudowana historia. Co prawda początki nie były zachęcające, trudno było mi wciągnąć się w powieść, bo autorka skupiła się na budowie świata przedstawionego, ale robiła to w tak zagmatwany i niejasny sposób, że nie byłam w stanie w pełni zrozumieć zasad panujących w wykreowanej przez nią rzeczywistości. W dalszej części książki zdałam się bardziej na własną intuicję, niż na podsunięte przez Schwab wskazówki, które były zbyt nieskładne i nieumiejętnie przekazane, jednak już zawiłości dotyczące poszczególnych ras potworów zostały już lepiej wytłumaczone. W świecie Verity wyróżniamy trzy rodzaje bestii; Malchajowie, Corsajowie i Sunajowie rodzą się w wyniku straszliwych zbrodni i przejawów przemocy ze strony ludzi. Autorka skupiła się przede wszystkim na Sunajach, którzy dzięki muzyce potrafią odbierać dusze grzeszników, którzy dopuścili się obrzydliwych przestępstw, ale skrywają w sobie również przerażający mrok, który jest w stanie zniszczyć cały świat. Uważam, że sposób, w jaki autorka wykreowała i dopracowała Sunajów jest niesamowity, od dawna nie spotkałam się z równie oryginalnym pomysłem i jestem zachwycona całą ideą, która kryje się za tymi potworami, bez wątpienia jest to moja ulubiona część książki. Z tego powodu trochę żałuję, że Schwab potraktowała Malchajów i Corsajów po macoszemu, nie tylko spychając ich na dalszy plan, ale rezygnując z kreatywności, którą wykazała się przy tworzeniu Sunajów. Podoba mi się jednak to, jak autorka bawi się koncepcją dobra i zła w Okrutnej pieśni, pokazując, że potwory mogą mieć różne oblicze, a każdego definiują jego wybory, nie jego pochodzenie.

W powieści mamy przeplatające się narracje, na zmianę towarzyszymy Kate i Augustowi, ale szczerze mówiąc, nie czułam dużej różnicy pomiędzy tymi dwiema perspektywami, które przecież powinny być diametralnie różne. Bohaterowie nie działali mi na nerwy (a to już jakiś sukces), momentami czułam się sfrustrowana postępowaniem Kate, która robiła wszystko, by zwrócić na siebie uwagę ojca, lecz byłam w stanie zrozumieć, skąd bierze się jej motywacja. Polubiłam Augusta, który jest taką słodką, cynamonową bułeczką, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że zarówno Kate, jak i Augustowi brakowało ikry. O wiele bardziej zainteresowało mnie rodzeństwo Augusta i żałuję, że Schwab nie poświęciła im więcej uwagi. Z biegiem historii w głównych bohaterach zachodzi przemiana, którą obserwowałam z prawdziwą przyjemnością, ale musieliśmy sporo na to czekać, podobnie jak na rozwinięcie całej akcji, która przez większość czasu toczyła się naprawdę mozolnie i brakowało jej jakiegoś ukształtowania, celu. Długo, długo nie dzieje się nic, ale końcówka jest przepełniona emocjami i niespodziewanymi wydarzeniami, klimat też stał się mroczny, intrygujący. To nierówne rozłożenie tempa sprawiło, że na początku byłam znużona książką, a później nagle żałowałam, że to już koniec... Z tego powodu moje wrażenia względem Okrutnej pieśni są dość mieszane. 

Okrutna pieśń to pod wieloma względami dobra książka. Na pewno jest to powiew świeżości w literaturze młodzieżowej, z ciekawym przesłaniem i zaskakującymi pomysłami, ale nie mogę się pozbyć wrażenia, że potencjał tej historii nie został w pełni wykorzystany. Fabuła jest dopracowana, jednak nie porywa, nie pomaga też sztywny styl pisania autorki. Przez dwie trzecie książki niewiele się dzieje, czyta się ją bardzo mozolnie, a później akcja przyspiesza, pojawia się kilka interesujących zwrotów akcji, choć ostatnie strony znowu okazały się dla mnie drobnym rozczarowaniem. Okrutna pieśń nie spowodowała u mnie szybszego bicia serca, nie było żadnych fajerwerków i wkrótce pewnie zapomnę, o czym ta historia była, ale jest to całkiem udana pozycja pozbawiona schematów.


Duologia Świat Verity:
Okrutna pieśń // Mroczny duet
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia