środa, 31 sierpnia 2016

Podsumowanie sierpnia

25

Nadszedł jeden z najmniej wyczekiwanych dni roku, czyli ostatni dzień wakacji. Uczniowie muszą wracać do swoich obowiązków (mnie po raz pierwszy to nie czeka, chociaż wczoraj obudziłam się przekonana, że powinnam się zbierać do szkoły xD), a bloggerzy zastanawiają się, jak połączą codziennie obowiązki z pisaniem postów. Na razie jednak powinniśmy podsumować ostatni miesiąc!

ZRECENZOWANE

  • Zostań jeśli kochasz, Gayle Forman, 248 stron ★★★★★☆☆☆☆☆
  • Dwór cierni i róż, Sarah J. Maas, 527 stron ★★★★★★★★☆☆
  • Niezłomni, C. J. Daugherty, 383 strony ★★★★☆☆☆☆☆☆
  • Username: Evie, Joe Sugg, 192 strony ★★★★★★☆☆☆☆
  • Wyścig, Jenny Martin, 399 strony ★★★★☆☆☆☆☆☆
  • Promyczek, Kim Holden, 585 stron ★★★★★★★★★★
  • Epidemia, Suzanne Young, 411 stron ★★★★★★★☆☆☆
DODATKOWO


PODSUMOWANIE I PLANY
Sierpień minął mi głównie pod znakiem urodzin – w tym miesiącu blog skończył swój pierwszy roczek (<333), wciąż nie mogę w to uwierzyć. Przez ten czas weszliście na Books by Geek Girl 88 814 razy, zostawiliście 3402 komentarzy, 284 osób zostało obserwatorami bloga, 59 profilu Google+, 111 polajkowało fanpage. Te liczby są ogromne i nie przyszły łatwo, może dlatego są takie cenne. Przez ten czas napisałam 138 postów, w tym 78 recenzji, zaczęłam prowadzić 4 cykle (swoją drogą, na wakacjach nie pojawił się żaden tekst z owych cykli, trzeba będzie to jak najszybciej nadrobić!). Jeszcze raz dziękuję Wam, czytelnikom bloga, za całe wsparcie, jakie od Was otrzymałam <3
W tym miesiącu udało mi się opublikować aż 7 recenzji, trafiły się dwie perełki, pozostałe powieści były jednak raczej średnie i bez polotu. Najlepszą książką jest oczywiście Promyczek Kim Holden, który podbił moje serce tylko po to, by potem połamać je na drobne kawałeczki. Jedna z najbardziej wzruszających historii, jakie przeczytałam w tym roku i gorąco polecam ją każdemu. Najgorszą powieścią ostatecznie zostaje Wyścig Jenny Martin z irytującą dziewuchą jako główną bohaterką, bezsensownym trójkątem miłosnym i chaotyczną fabułą, która się nie kleiła. 
Podczas wakacji trochę się rozleniwiłam, ale teraz postaram się wrócić do większej aktywności. Wciąż także zastanawiam się nad zainstalowaniem Disqusa, który posiada bardzo wielu zwolenników i ułatwiłby komunikację. Nie chcę jedynie, bo osoby nieposiadające konta poczuły się pokrzywdzone, mimo to Disqus posiada wiele zalet i chyba ostatecznie się na niego zdecyduję :)


To takie pocieszenie na koniec wakacji, głowa do góry!
Czytaj dalej »

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Wakacyjne podsumowanie czytelnicze

24

Na początku wakacji wyznaczyłam sobie trzy cele czytelnicze, które teoretycznie miały mi przyświecać przez najbliższe dwa miesiące. Plany planami a rzeczywistość rzeczywistością, sami się za chwilę przekonacie, że moje wyniki nie są spektakularne, ale w lecie z reguły czytam bardzo niechętnie i niestety, te wakacje nie były wyjątkowe pod tym względem, szło mi to opornie. Nie przedłużając, przygotowałam dla Was krótkie, czytelnicze sprawozdanie.

CEL WAKACYJNY #1 – przeczytać Harry'ego Pottera w oryginale
Zasada jest prosta: tutaj nie miałam zamiaru się spieszyć, chciałam się w pełni rozkoszować ponownym zatopieniem się w świecie stworzonym przez J. K. Rowling. W trzy miesiące (zaczęłam w czerwcu) przeczytałam cztery części, więc uważam, że jest to i tak wysoki wynik. Oczywiście mam zamiar kontynuować tę przygodę dalej, ale już mogę wam powiedzieć, że to coś niesamowitego! Oryginał dość znacząco różni się od polskie tłumaczenia, styl jest zupełnie inny, a wiele żartów wydaje mi się po prostu zabawniejszych po angielsku. Moja miłość do bliźniaków Weasley tylko jeszcze bardziej wzrosła przez ostatnie miesiące <3

CEL WAKACYJNY #2 – zabrać się za książki zalegające na moich półkach od roku
Wyczytywanie moich zaległości zaczęłam od Chodzącej katastrofy Jamie McGuire. Nie jestem w stanie nawet dokładnie określić, od kiedy ta powieść znajduje się na mojej półce, a to już o czymś świadczy. Zabrałam się za tę książkę w połowie sierpnia i gdyby nie to, prawdopodobnie skończyłabym z haniebnym zerem na koncie w tej kategorii. Po przeczytaniu historii z punktu widzenia Travisa mam mieszane uczucia, bo z jednej strony ciekawie było przypomnieć sobie fabułę jednej z pierwszych książek NA, jakie przeczytałam, a z drugiej zaczęłam dostrzegać słabe strony Pięknej katastrofy. Rzutem na taśmę przeczytałam również Zimę koloru turkusu Cariny Bartsch, Lato koloru wiśni czytałam dokładnie rok temu i od tamtej pory marzyłam, by zabrać się za kontynuację losów Elyasa i Emely. Pod względem fabularnym zaskoczenia nie było, ale autorka pisze w taki sposób, że nie można się od książki oderwać, śledziłam strony z wypiekami na twarzy!
Ostatecznie jednak po tych wakacjach zostałam z mnóstwem powieści, które od wielu miesięcy czekają, aż się z nimi zapoznam. Postaram się jednak pomiędzy nowości wpleść te starsze bestsellery.

CEL WAKACYJNY #3 – zapoznać się z klasyką literatury
Wstyd się przyznać, ale do klasyki podchodziłam trochę jak pies do jeża. Bardzo nieufnie, bardzo niechętnie, udało mi się jednak przełamać i co? Mam zamiar kontynuować swoją przygodę z klasyką, bo przeczytane przeze mnie powieści bardzo mi się podobały! Zaczęłam od Rozważnej i romantycznej Jane Austen, którą przeczytałam w ramach maratonu 7ReadUp. Okazuje się, że Jane Austen ma niezwykle błyskotliwy, cięty dowcip, czego zupełnie się nie spodziewałam! Co prawda postać Marianny niezwykle mnie irytowała, ale nie wynika to ze złej kreacji bohaterki, po prostu skrajnie różnimy się temperamentami i mój system wartości był o wiele bardziej podobny do tego należącego do Eleonory, którą niesamowicie polubiłam. Po Austen dałam szansę Charlotte Brontë i Dziwnym losom Jane Eyre. Do pewnego momentu nietrudno było przewidzieć rozwój fabuły, ale potem autorka naprawdę mnie zaskoczyła zwrotami akcji, tajemniczością oraz bardzo feministycznymi poglądami jak na tamte czasy. Moje pierwsze niewymuszone spotkanie z klasyką okazało się być świetną przygodą, czytało mi się te powieści niezwykle przyjemnie, choć musiałam im poświęcić nieco więcej czasu i uwagi. Na pewno ten wynik mnie nie satysfakcjonuje, ale po protu za późno przekonałam się do sięgnięcia po podobne lektury na tych wakacjach. Za niedługo wybieram się do biblioteki i wypożyczę kolejny klasyk, gorąco zachęcam was do tego samego!
P. S. Interesowałyby Was pełne recenzje klasyków, a może lepszym rozwiązaniem byłoby kilka mini recenzji w jednym poście? Jak sądzicie?
7READ UP 3.0
Od 15 do 21 sierpnia brałam udział w swoim pierwszym czytelniczym maratonie organizowanym przez Marthę Oakiss, więc wypadałoby podsumować także tę przygodę. Jak szaleć to na całego, więc postawiłam na wersję hard, do dziesięciu wytycznych dopasowałam sześć książek, które łącznie miały 2230 stron i 14,9 cm szerokości grzbietów. O moich planach zresztą mogliście przeczytać w tym poście. Teraz przyszedł czas na zbiorowe podsumowanie mojego udziału w maratonie. W pierwszy dzień przeczytałam Rozważną i romantyczną Jane Austen oraz obejrzałam ekranizację z 1995 roku m. in. z Kate Winslet i Alanem Rickmanem <3 Drugiego dnia trochę rzutem na taśmę, bo koło północy skończyłam czytać Playlist for the dead. Posłuchaj, a zrozumiesz Michelle Falkoff. Bardzo szybko przez nią przebrnęłam, ale zdecydowanie spodziewałam się więcej, recenzja powinna pojawić się za niedługo. Trzeciego i czwartego dnia czytałam Powietrze, którym oddycha Brittainy C. Cherry i nie ukrywam, że zawiodłam się na tej książce. Przez ostatnie trzy dni maratonu nie mogłam się zabrać za czytanie, ale udało mi się przeczytać 85 stron Mroczniejszego odcienia magii V. E. Schwab oraz 250 stron Epidemii Suzanne Young, która co prawda nie znalazła się w moim TBR, ale dzięki ośmioliterowemu tytułowi wpasowała się w wyzwanie. Recenzję Epidemii znajdziecie już na blogu.
Nie tknęłam Blackoutu Miry Grant (tego akurat się spodziewałam, mój okropny nawyk nie czytania ostatnich tomów jest trudny do przezwyciężenia) oraz powieści Kiedy pada deszcz Lisy De Jong (to mnie zaskoczyło, ale podejrzewam, że to wina Promyczka, pod którego wpływem wciąż się znajduję). Ostatecznie udało mi się przeczytać w ten tydzień 1226 stron, co daje ok. 7,7 cm, czyli podstawowy cel maratonu został osiągnięty. Czy jestem zadowolona ze swojego wyniku? Niekoniecznie, bo dopadł mnie leń i wiem, że mogło być o wiele lepiej, ale wynik nie jest tragiczny. W końcu wzięłam udział w jakimś maratonie i to się liczy :)

Jestem ciekawa, czy stawialiście sobie jakieś cele na wakacje i czy udało Wam się je osiągnąć. Dajcie też mi znać w komentarzach, jak poszedł Wam 7Read Up 3.0, jestem naprawdę ciekawa Waszych osiągnięć! 
Czytaj dalej »

piątek, 26 sierpnia 2016

Program. Epidemia, czyli poszukiwanie własnej tożsamości

20
Program to, przynajmniej dla mnie, bardzo dziwna seria. Były momenty, w których ją uwielbiałam, w większości jednak uważałam ją za dobrą, ale nie zachwycającą, bo brakowało mi jakiejś iskry w fabule, czegoś, co trzymałoby mi na krawędzi fotela, nie pozwalając się oderwać od lektury, dopóki nie poznam zakończenia. Czytałam kolejne tomy, lecz choć każdy kolejny był lepszy od poprzedniego, wciąż nie mogłam znaleźć tego, czego szukałam. Aż pojawiła się Epidemia.

Quinlan McKee przez wiele lat była najlepszą w swoim fachu – jako sobowtór na pewien czas wcielała się w rolę zmarłych nastolatek, kopiując ich wygląd, zachowanie oraz przyzwyczajenia, by dać rodzinie szansę na pożegnanie się z ukochanym dzieckiem i pogodzenie się z jego śmiercią. Kiedy jednak Quinn odkryła, że wydział żałoby, dla którego pracowała, przez ponad dekadę ukrywał przed nią jej prawdziwe pochodzenie, a ludzie, którym najbardziej ufała, ją zdradzili, dziewczyna zrozumiała, że nic nie jest takie, jakie jej się wydawało. Tymczasem fala samobójstw wśród nastolatków zatacza coraz szersze kręgi, skłaniając Quinlan do poszukiwania odpowiedzi na dręczące ją pytania u samego źródła. 

Według mnie Epidemia to najlepsza część całej serii Program. Czytało mi się ją najszybciej, najprzyjemniej i o ile w przypadku poprzednio przeczytanych przeze mnie tomów czasami zmuszałam się do lektury, z dużym trudem przerzucając kartki, o tyle w przypadku Epidemii byłam szczerze zainteresowana dalszym losem bohaterów i nie mogłam się doczekać, aż wszystko stopniowo zacznie się wyjaśniać. Ten tom ze wszystkich chyba był najbardziej bogaty w akcję oraz urozmaicony, autorka nie skupiła się tylko na jednym temacie, w końcu pojawiła się ta upragniona przeze mnie wielowątkowość! Suzanne Young nie zrezygnowała z dalszego przedstawiania zawiłości pracy sobowtóra, ale tym razem mieliśmy szersze spojrzenie na falę samobójstw, wybuch choroby, a także jej rozprzestrzenianie się i pierwsze próby zapobiegania jej, dzięki czemu fabuła wydawała mi się być pełniejsza. Dostajemy także wszystkie odpowiedzi na nurtujące nas pytania, autorce bardzo zgrabnie udało się domknąć całą historię, chociaż muszę przyznać, że nie do końca przekonuje mi wyjaśnienie, skąd się wzięła cała plaga samobójstw, dla mnie było to naciągane, jednak pozostałe wytłumaczenia w pełni mnie satysfakcjonują.

W Remedium nie do końca byłam przekonana do bohaterów, uważając, że mamy do czynienia ze Sloane i Jamesem wersją 2.0 Epidemia pokazała mi, jak bardzo się myliłam! Quinn wspaniale rozwinęła się w tej części, stając się wielowymiarową postacią, której ciężko nie polubić. Jej oddanie oraz lojalność, mimo że wielokrotnie mogły ją doprowadzić do porażki, były niezachwiane, Trzymała emocje na wodzy w najbardziej stresujących sytuacjach, zachowując się jak rasowa twardzielka, ale pozwalała sobie również na chwile słabości, wiedząc, że nie ma w nich nic złego. Niezmiennie jestem zachwycona także Deaconem, którego przeszłość oraz motywy mamy szansę poznać w tym tomie. Ten chłopak ciągle mnie zaskakiwał, idealnie równoważąc w sobie arogancję z troskę o innych. Związek Quinlan oraz Deacona ewoluuje, ich więź staje się prawdziwsza niż kiedykolwiek wcześniej i byłam po prostu zauroczona rozwojem tej relacji. Na uwagę zasługują również Aaron oraz Reed, którzy wprowadzili element humorystyczny do tej melancholijnej, momentami przygnębiającej lektury. Uwiódł mnie zwłaszcza Reed, który może nie odegrał wielkiej roli w fabule, ale udało mu się podbić moje serce.

Według mnie Remedium oraz Epidemia zdecydowanie stanowią tę lepszą część całego cyklu. Urzekli mnie nie tylko różnorodni bohaterowie, którzy są świetnymi kłamcami – niejednokrotnie przyjaciel okazywał się wrogiem, a wróg przyjacielem – ale także uniwersalność tej serii, która w oryginalny sposób dotyka tematu samobójstw i społecznej paranoi, a także opowiada o sztuce odnajdywania samego siebie. Pokazuje, jak łatwo można się zatracić i zagubić po drodze oraz jak bardzo na człowieka może wpłynąć strata ukochanej osoby. Epidemia bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, swoim poziomem zupełnie deklasując poprzednie części. Naprawdę świetnie się bawiłam podczas czytania tej książki i gorąco ją polecam wraz z Remedium, jeśli poszukujecie czegoś świeżego i innowacyjnego. 


Cykl Program

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria Young!


Czytaj dalej »

wtorek, 23 sierpnia 2016

Promyczek, czyli światełko na końcu tunelu

35
Już wielokrotnie przyznawałam Wam się do tego, że do książek wychwalanych pod niebiosa przez kolejnych bloggerów podchodzę z dużą dozą dystansu. Więcej razy się na nich sparzyłam, niż zakochałam i może stąd wynika moja ostrożność. Czasem jednak warto wyjść ze swojej strefy komfortu i po prostu zaryzykować, by potem poznać jedną z najbardziej zaskakujących i zarazem najcudowniejszych historii, jakie kiedykolwiek zostały napisane. Promyczek jest tak wspaniały i tak mocno na mnie wpłynął, że nie będę w stanie użyć odpowiednich słów, by opisać to, co czuję, ale postaram się. Bo chcę, by jak największa liczba osób zapoznała się z tą powieścią i straciła dla niej serce tak jak ja. 

Życie Kate Sedgwick nigdy nie było bezbarwne. Dziewczyna pomimo problemów i tragedii zachowała pogodę ducha – nie bez powodu jej przyjaciel Gus nazywa ją Promyczek. Kate jest pełna życia, bystra, zabawna, ma również wybitny talent muzyczny. Nigdy jednak nie wierzyła w miłość. Właśnie dlatego – gdy wyjeżdża z San Diego by studiować w Grant, małym miasteczku w Minnesocie – kompletnie nie spodziewa się, że przyjdzie jej pokochać Kellera Banksa.
Oboje to czują.
Oboje mają powód, by z tym walczyć.
Oboje skrywają tajemnice.
Kiedy wyjdą one na jaw, mogą uzdrowić…
Mogą również zniszczyć.
Opis LubimyCzytać

Promyczek nie jest typową powieścią New Adult, więc jeżeli macie w głowie obraz namiętnego romansu dwójki bohaterów poznaczonych przez blizny z przeszłości, natychmiast wyrzućcie go z głowy! Co prawda Kim Holden sięgnęła po kilka schematów charakterystycznych dla tego gatunku, ale nigdy nie przedstawiła ich wprost, posługiwała się niedopowiedzeniami i wskazówkami, które bardzo powoli budowały odpowiednią atmosferę. Jeśli jednak miałabym krótko scharakteryzować fabułę tej powieści, najlepiej byłoby powiedzieć, że jest to historia o życiu. O czerpaniu garściami z chwili obecnej, o docenianiu małych rzeczy, okruchów szczęścia, jakie niesie nam codzienność, o nieprzewidywalności i niesprawiedliwości losu, o walczeniu o swoje marzenia mimo wszystko, o trzymaniu się nadziei nawet w najmroczniejszych momentach istnienia.

W Promyczku urzekła mnie główna bohaterka i nie można napisać recenzji o tej książce, nie wspominając o optymistycznej, pełnej życia Kate, która wszystkich obdarowywała swoim ciepłem oraz miłością, szukając dobra w każdej osobie. Równie energicznej, trochę impulsywnej i zwariowanej bohaterki na próżno szukać w wydawanych obecnie powieściach i jej postać wniosła mnóstwo świeżości. Moim najnowszym mottem, którym kieruję się od czasu przeczytania Promyczka, jest: co by na moim miejscu zrobiła Kate? Bo chcę tak jak ona cieszyć się życiem, tak jak ona znosić przeciwności losu.

Kolejnym elementem, który pokochałam całym swoim zmaltretowanym serduchem, jest pewna relacja. I nie mówię tutaj o uroczym wątku romantycznym, który notabene był bardzo subtelnie wpleciony w całość i stanowił zaledwie tło dla wydarzeń. Mówię o niesamowitej przyjaźni Kate i Gusa, która była tak autentyczna, głęboka i realna, że wciąż mam ciarki, gdy tylko pomyślę o tej dwójce. To, jak się o siebie troszczyli, jak wiedzieli o sobie wszystko i wspaniale się uzupełniali... Ich więź poruszyła we mnie najczulsze struny, o których istnieniu zdążyłam już zapomnieć.

Nie będę ukrywać – Promyczek jednocześnie niszczy i scala, doprowadza do łez i śmiechu. Jeszcze nigdy od razu po zakończeniu lektury nie czułam takiej potrzeby, by od razu zabrać się za nią ponownie i dać się wchłonąć całej historii po raz kolejny, mimo że każda kolejna scena powoli roztrzaskiwała moją duszę. Istnieją jednak historie warte bólu i Promyczek jest jedną z nich. To było wzruszające. Miażdżące. Emocjonalne. Wstrząsające. Piękne. Euforyczne. Inspirujące.  

Po zakończeniu tej powieści zapragnęłam coś zmienić. Promyczek wpłynął na mnie w sposób, jakiego zupełnie się nie spodziewałam, stając się dla mnie jednym z najbardziej bezcennych doświadczeń czytelniczych w tym roku. Przeżyłam to zakończenie tak mocno, że nawet po kilku dniach na samą myśl o Promyczku w oczach stawały mi łzy i czułam ścisk w gardle, ale jednocześnie pojawiała się potrzeba, by stać się lepszym człowiekiem. Jeśli nie to jest wyznacznikiem wartościowej lektury, to ja już nie wiem, co nim jest. To jedna z najpiękniejszych historii, jakie czytałam w życiu i chociaż złamała mnie, rozbiła na kawałeczki, po prostu zniszczyła, jednocześnie napełniła mnie optymizmem oraz nadzieją. Ta książka była tak dobra, że przypomniała mi, dlaczego kocham czytanie. Tak dobra, że nie potrafię Wam opisać swoich uczuć, bo słowa to w tym przypadku za mało. Tak dobra, że czuję ucisk w piersi, gdy tylko o niej pomyślę, ale także pewnego rodzaju wyzwolenie. Promyczek to mały cud, który trzymałam w rękach.


To historyczna chwila. Wiecie dlaczego? Bo nigdy nie dawałam książkom 10. Zawsze dawałam 9, to była taka moja gwarancja bezpieczeństwa na wypadek, gdyby znalazła się powieść, która będzie znaczyła dla mnie więcej niż inne, która dosłownie wstrząśnie moim światem. Promyczkowi się to udało.

Jestem emocjonalnym wrakiem. Tyle mam do powiedzenia.
Czytaj dalej »

sobota, 20 sierpnia 2016

Wyścig, czyli kosmiczna Formuła 1 oraz międzyplanetarna walka o władzę

19
Wyścig Jenny Martin był reklamowany jako połączenie Szybkich i wściekłych oraz Gwiezdnych wojen, więc jako fanka obu tych filmowych serii musiałam się zabrać za tę powieść. Taka zapowiedź brzmi cudownie, czyż nie? Z Szybkich i wściekłych spodziewałam się tego adrenalinowego kopa, spalin i palących się gum, niebezpiecznych starć na torze oraz poza nim. Sądziłam, że z Gwiezdnych wojen autorka też wyciągnie to, co najlepsze – czyli międzyplanetarne spory, mroczne intrygi mające na celu przejęcie władzy nad galaktyką oraz gwiezdnych rebeliantów. Nie mogę powiedzieć, że tego zabrakło, ale Wyścig zdecydowanie nie zaoferował mi tego, czego się spodziewałam.

Na zdominowanej przez wielkie korporacje planecie Castra nielegalne wyścigi uliczne są jedną z niewielu rozrywek biednej ludności, a także sposobem na wzbogacenie się. Siedemnastoletnia Phoebe van Zant, córka legendarnego kierowcy wyścigowego, jest jedną z najlepszych w swoim fachu, w jej żyłach zamiast krwi płynie benzyna. Po nieudanym rajdzie ulicznym Phee zostaje postawiona przed wyborem, który zdeterminuje nie tylko jej przyszłość, ale także życie mieszkańców trzech sąsiadujących ze sobą planet. 

Wydawało mi się, że połączenie Gwiezdnych wojen oraz Szybkich i wściekłych nie może nie wypalić. A jednak. Z tego, co widziałam, Wyścig ma albo dużych fanów, albo ogromnych wrogów, ja z kolei plasuję się gdzieś po środku i wciąż próbuję dojść do ładu z tym, co się w tej książce działo. To był jeden wielki chaos. Mam wrażenie, że autorka chciała z tej powieści zrobić coś więcej niż wskazywał na to potencjał historii i właśnie na tym się przejechała. Przez większą część Wyścigu nie działo się nic specjalnego, a potem nagle pojawili się rebelianci, tajne zgromadzenia przeciwników właściciela głównej korporacji, intrygi dotyczące trzech planet, do tego prawdziwe pochodzenie Phoebe... Natłok wątków, które w końcówce zaczęły się na siebie nakładać, raczej nie pomógł tej powieści. To wszystko się ze sobą w ogóle nie kleiło i nie potrafię powiedzieć, skąd w ogóle wzięło się w tej książce, bo nic nie wskazywało na to, że autorka pójdzie w tym kierunku. Ostatecznie okazało się, że Wyścig Jenny Martin to schemat na schemacie, do złudzenia przypominający Igrzyska Śmierci swoimi końcowymi rozwiązaniami. 

Powiem szczerze, nie rozumiem postępowania głównej bohaterki. Nie rozumiem też tego całego trójkąta miłosnego. Phoebe nie potrafiła trzymać języka za zębami nawet wtedy, gdy groziło jej to śmiercią. Była stylizowana na pyskatą, zranioną w dzieciństwie buntowniczkę, tymczasem to po prostu lekkomyślna, impulsywna dziewczyna, która strasznie mnie irytowała swoim zachowaniem. W dodatku była strasznie płytka i egoistyczna, nie zwracała uwagi na to, co się wokół niej działo. Ta rozkapryszona, niewdzięczna dziewucha bardzo zalazła mi za skórę swoim rozchwianiem emocjonalnym. Denerwował mnie także rozwlekły trójkąt miłosny, którego nie jestem w stanie pojąć. Bear to najlepszy przyjaciel Phee, zawsze stał za nią murem i ryzykował dla niej wszystko, a ona w ogóle nie potrafiła docenić tego, co dla niej zrobił. Jej fascynację obudził za to tajemniczy Cash i to zaledwie po kilkuminutowej wymianie zdań. Nie rozumiem, jak do tego doszło, ich relacja była po prostu śmieszna. To nowy rekord, nawet jak na insta love, serio. Ogólnie rzecz biorąc, drugoplanowi bohaterowie nie odegrali zbyt wielkiej roli w fabule, wszystko toczyło się wokół Phoebe i jej bezsensownych, miłosnych rozterek. 

Czego jeszcze zabrakło mi w Wyścigu oprócz logicznej fabuły, dobrze poprowadzonych wątków i interesującej bohaterki? Samego wyścigu. Teoretycznie właśnie na rajdach oraz prędkości powinna opierać się cała fabuła, tymczasem dostajemy zaledwie dwa opisy zmagań na torze, a właściwie jeden i pół. Spodziewałam się czegoś emocjonującego, wręcz wybuchowego, na co wskazywałby opis powieści, ale tego nie dostałam. Do tego język, jakim napisana została ta książka, jest bardzo prosty. Tak prosty, że to aż kuło w oczy, nie wiem, czy w ogóle możemy w tym przypadku mówić o stylu pisarskim. Pojawiło się także mnóstwo powtórzeń, których nie dało się zignorować. Mimo to stworzony przez autorkę świat, którym rządzą korporacje oraz czarny sap, czyli narkotyk o niezwykle wyniszczającym działaniu, były interesujące. W kreacji galaktycznej rzeczywistości widać ogromne luki, niektóre rzeczy zostały tak chaotycznie wytłumaczone, że do tej pory nie rozumiem pewnych aspektów konstrukcji świata, ale muszę przyznać, że tutaj zamysł był niezły.  

Wyścig to zdecydowanie nie jest powieść must have, ale idealnie nadaje się na wakacyjne odmóżdżenie. Nie wymaga zbyt wiele uwagi od czytelnika, może nie jest bardzo wciągająca, ale wystarczy, by zapchać dłużące się godziny. Mam wrażenie, że ostatnio trafiam na same książki, które mają potencjał, a mimo to go nie wykorzystują i Wyścig zdecydowanie do nich należy. Możecie jednak nazwać mnie masochistką, bo chcę sięgnąć po drugą część, ta książka została zakończona takim cliffhangerem, że jestem skłonna jeszcze trochę się pomęczyć.  


Duologia Tracked:
Wyścig // Marked
Czytaj dalej »

środa, 17 sierpnia 2016

Username: Evie, czyli nieskomplikowana powieść graficzna o dobru i złu

15
Większość z nas miała styczność z komiksami w dzieciństwie. Wciąż pamiętam tematyczne gazetki, w których można było znaleźć przygody Odlotowych Agentek, W.I.T.C.H czy Wróżek przedstawionych w graficznej formie. Uwielbiałam również wypożyczać z biblioteki dość grube komiksy o przygodach siostrzeńców Kaczora Donalda, czyli Hyzia, Dyzia i Zycia, namiętnie się w nich zaczytywałam i nie mogłam się doczekać, aż sięgnę po kolejne tomy. Z czasem jednak moja fascynacja komiksami wygasła, chyba wydawało mi się, że z nich wyrosłam, w końcu znałam tylko te dziecięce. Username: Evie otworzyło mi jednak oczy na zupełnie nowy świat – świat powieści graficznych i mam nadzieję, że moja przygoda nie skończy się tylko na projekcie Joe Sugga.

Evie to wyobcowana nastolatka, która z samotnością, szykanowaniem i wyśmiewaniem radzi sobie, chowając się w lodówce. Marzy o ucieczce do miejsca, w którym byłaby akceptowana i kochana. Ojciec Evie w tajemnicy przed nią tworzy wirtualną, idylliczną krainę przeznaczoną tylko dla niej, aby mogła dowolnie ją ukształtować. Dziewczynie wydaje się, że w końcu znalazła swoje miejsce na ziemi, jednak ten prezent może odmienić jej życie w sposób, którego nawet sobie nie wyobrażała, bo najgorsze dopiero przed nią.

Wprost muszę zacząć od oprawy graficznej! Pewnie fani komiksu mieliby się do czego przyczepić, ale jako zupełna nowicjuszka jestem zachwycona – zwłaszcza barwami i cieniowaniem, pięknie to wyglądało. Co prawda, jeśli zwróci się na rysunki większą uwagę, wyraźnie widać, że twarze są trochę koślawe, a sylwetki nieproporcjonalne, lecz twórcy chyba zależało na wrażeniu niedbałości linii. Zauważyłam to dopiero za drugim razem, gdy przeglądałam komiks i bardziej niż na fabule skupiłam się na samych ilustracjach, nie zmienia to jednak faktu, że podczas pierwszego czytania byłam zachwycona i wydaje mi się, że każda osoba, która nie miała dużej styczności z komiksami, powinna podzielić moje zauroczenie grafiką, a zwłaszcza żywymi kolorami.

Nie będę ukrywać, że fabuła jest naiwna, a zakończenie uproszczone i z dość banalnym morałem. Występuje jasny, niemal przerysowany podział na to, co dobre i co złe, Username: Evie miało za zadanie pokazać, że nawet kilka oschłych, nieprzyjemnych słów wypowiedzianych w złej wierze może pociągnąć za sobą całą lawinę okropnych zdarzeń. Główną ideą przyświecającą Joe Suggowi podczas tworzenia tej powieści graficznej było przesłanie, że jeżeli chcemy żyć w przyjaznym, szczęśliwym świecie zmianę musimy zacząć od samych siebie. Teoretycznie po prostocie przedstawionych wątków i tej naiwności widać, że komiks jest skierowany do młodszych czytelników, jednak te ideały powinny przyświecać wszystkim, więc może warto sobie o nich przypomnieć mimo przewidywalności oraz oczywistości fabuły Username: Evie.

W komiksie zabrakło mi głównie humoru Joe Sugga, który swoimi filmikami jest w stanie rozbawić mnie do łez. Mimo to udało mu się stworzyć bohaterkę, z którą może się identyfikować rzesze nastolatków, a pomysł na wirtualną krainę był cudowny, szkoda, że bardziej go nie rozwinął. Uważam, że warto poświęcić Username: Evie swoją godzinkę czasu, bo to bardzo przyjemna, na swój sposób urocza powieść graficzna. Może jakoś specjalnie mnie nie wciągnęła i nie zakochałam się w niej, ale spędziłam przy niej miło czas. Jeśli już się za nią zabierzecie, konieczne dajcie mi znać, jak Wam się podobała! 

Czytaj dalej »

niedziela, 14 sierpnia 2016

Pierwsze urodziny bloga!

45

BOOKS BY GEEK GIRL KOŃCZY ROCZEK!
Nawet nie wiem, od czego powinnam zacząć. Nigdy nie sądziłam, że zajdę tak daleko, że blog stanie się integralną częścią mojego życia. Minął rok. ROK. Dokładnie trzysta sześćdziesiąt sześć dni temu opublikowałam pierwszą recenzję na Books by Geek Girl. Wiem, że większość bloggerów, wracając do swojego pierwszego postu ma ochotę zapaść się pod ziemię i przyznaję, że nie był on idealny. Ale jestem z niego tak cholernie dumna, bo dzięki niemu widzę, jak daleko zaszłam. Jak bardzo ten blog pozwolił mi się rozwinąć i jak wciąż na mnie wpływa. To istne szaleństwo – ile radości przyniosło mi to miejsce, nie potrafię tego nawet opisać! Przy przekraczaniu każdej kolejnej bariery liczbowej zaczynałam piszczeć i skakać z radości, biegałam jak szalona po domu, a teraz moje dziecko – chociaż właściwie nasze dziecko, bo wy także tworzycie to miejsce – skończyło swój pierwszy rok. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Nawet nie potrafię zebrać myśli i opisać, jak bardzo się cieszę i ile to dla mnie znaczy. Okazuje się, że jestem beznadziejna w tego typu postach ;)
Tak naprawdę blog powstał dużo wcześniej, bo jeszcze w 2014 roku. Pod tym samym adresem, ale inną nazwą. Wtedy nie podołałam wyzwaniu i dość szybko zniknął on z blogosfery, lecz wciąż był obecny w moich myślach. Najwyraźniej musiałam dojrzeć i wybrać dla siebie odpowiedni moment. I oto jestem. Kurczę, może dlatego tak trudno mi uwierzyć, że tworzę to miejsce od roku, że przez ostatnie trzysta sześćdziesiąt sześć dni z takim oddaniem i entuzjazmem oddawałam się Books by Geek Girl. Nie twierdzę, że zawsze było łatwo, bo droga była kręta i wyboista, ale im trudniejsze wyzwanie, tym większa satysfakcja. I jestem tak strasznie szczęśliwa, OMFG, naprawdę. Od tygodnia chodzę zupełnie nakręcona, ale dzisiaj moje emocje osiągnęły apogeum. Chyba mój dzisiejszy nastrój jest w stanie opisać tylko ten gif:
Chyba zostaje mi tylko do powiedzenia jedno: DZIĘKUJĘ. Wam, czytelnicy. Za to, że chce wam się tutaj wchodzić, komentować i czytać. Dziękuję tym, którzy są od początku szczególnie mocno, ale także tym, którzy dopiero dołączyli i dają mi świeżego, pełnego energii kopa do pracy. Dziękuję tym, którzy zawzięcie komentują, podtrzymując mnie na duchu i pokazując, że warto oraz tym, którzy kryją się w cieniu, ale zawsze są obecni. Dziękuję, że dzięki wam czuję, że to co robię, ma znaczenie i przy okazji świetnie się bawię. Minął ROK. Wciąż w to nie wierzę, czas tak szybko pędzi, a blog stał się stałym elementem w moim życiu. Nie chcę przywoływać żadnych statystyk, bo nie o to tutaj chodzi, ale jeszcze raz DZIĘKUJĘ: za każde wejście, każdy komentarz, każdego obserwatora, każdego lajka. To miejsce stało się dla mnie jednym z najcenniejszych i najbliższych mojemu sercu. Duma mnie rozpiera, o. I tyle. Teraz przyszedł czas na kolejne trzysta sześćdziesiąt pięć dni ;)
Czytaj dalej »

czwartek, 11 sierpnia 2016

7ReadUp 3.0 – stosik

22
Do tej pory nie brałam udziału w żadnym maratonie czytelniczym, ale ostatnio mam straszny problem, żeby zabrać się za nowe książki. Wakacyjna niemoc. Ponieważ uwielbiam stawiać przed sobą nowe wyzwania, uznałam, że będzie to najlepszy sposób, by ponownie zagłębić się w świat różnych historii, a przy okazji mieć trochę dobrej zabawy!
Z reguły dość szybko czytam, ale chyba nie dałabym rady zabrać się za 10 książek w zaledwie 7 dni, dlatego postanowiłam się wycwanić i do różnych kategorii dopasować tę samą powieść. I tak czeka mnie ambitne zadanie, jednak wierzę, że podołam.

  1. S JAK SIERPIEŃ  Zaczniemy od Mroczniejczego odcienia magii V. E. Schwab. Nazwisko autorki zaczyna się na literę S, więc wszystko się zgadza. Nie ukrywam, że bardzo chcę przeczytać tę powieść, bo zbiera głównie pozytywne recenzje, ale kiedy zabierałam się za nią po raz pierwszy, po prostu utknęłam. Może akurat tym razem uda mi się ją przeczytać od początku do końca, bo i tematyka moja, i klimat, więc nie pozostaje mi nic innego, jak wziąć się w garść ;) 
  2. OŚMIOLITEROWY SIERPIEŃ  Myślałam, że będę musiała długo szukać, ale z pomocą przyszła mi Playlist for the dead. Posłuchaj a zrozumiesz Michelle Falkoff. Zastanawiałam się przez chwilę również nad Z mgły zrodzony Brandona Sandersona, jednak jest to porządna cegiełka, a podczas czytania tej książki nie chcę się spieszyć, by w pełni docenić kreację podobno niesamowitego świata. 
  3. WYPAD NAD MORZE – Okazuje się, że znalezienie na mojej półce nieprzeczytanej książki z motywem wody na okładce graniczy z cudem. Mam aż jedną! Owym szczęśliwcem jest Kiedy pada deszcz Lisy de Jong. Co prawda trzeba porządnie zmrużyć oczy, by dostrzec wodę za bohaterami, ale jest! W dodatku nawiązanie do wody znajduje się w tytule, więc chcę bonusowe punkty :D Jestem strasznie podekscytowana perspektywą przeczytania tej powieści, bo tęskno mi do dobrego New Adult.
  4. OSTATNIE PODRYGI WAKACJI  Książką, z przeczytaniem której ciągle zwlekam jest zdecydowanie Przegląd Końca Świata: Blackout Miry Grant. Ja po prostu nie chcę się rozstawać z tą oryginalną historią, z moim OTP i zombiakami, a to już ostatnia część trylogii i serce mi się kraja. Odkładam tę powieść już chyba półtorej roku, więc może wyzwanie zmusi mnie do przełamania się.
  5. SIERPIEŃ W HRABSTWIE OSAGE – Okazuje się, że niewiele mam na półkach nieprzeczytanych książek, które doczekały się ekranizacji, ale po długich poszukiwaniach dokopałam się do Rozważnej i romantycznej Jane Austen. Przy okazji wypełnię jedno z moich własnych wyzwań na wakacje, czyli przeczytam coś z klasyki, yay!
  6. WAKACJE PRZED KOMPUTEREM  Mówiłam, że będę sprytna i do kategorii z książkami polecanymi przez booktuberów dopasowałam Mroczniejszy odcień magii V. E. Schwab. W końcu to ulubiona autorka jessethereader, więc wszystko się zgadza!
  7. WAKACYJNA OPALENIZNA  Czyli powieść z brązem lub pomarańczem na okładce. I po raz kolejny Mroczniejszy odcień magii. Może dla niektórych to czerwień, ale dla mnie na okładce jest pomarańcz, nazwijcie mnie daltonistką. 
  8. ZARAZ POWRÓT DO SZKOŁY – I Playlist for the dead, i Kiedy pada deszcz to książki z uczniami lub studentami, więc idealnie trafiłam!
  9. KONIEC WAKACJI  Zakończeniem serii jest właśnie Blackout Miry Grant, czyli ostatni tom Przeglądu Końca Świata. Naprawdę nie chcę rozstawać się z tą historią!
  10. ÓSMY MIESIĄC – Kombinowałam strasznie z tymi półkami, żeby trafić na odpowiadającą mi powieść xD Ale udało się! Ósmą powieścią od spodu jednego ze stosów stojących na moim biurku jest Powietrze, którym oddycha Brittainy C. Cherry. Podobno ta historia znacząco różni się od Art&Soul, więc zobaczymy, jak to będzie. 
Tak książki prezentują się razem.
Jeżeli uda mi się zabrać za wszystkie wymienione wyżej książki, przeczytam 2230 stron, grubość grzbietu wyniesie 14,5 cm. Wydaje mi się, że to dużo jak na tydzień zmagań, zwłaszcza że to mój pierwszy maraton, ale zobaczymy, jak to będzie w rzeczywistości :) 
Bierzecie udział w wyzwaniu organizowanym przez Marthę? Zachęciłam Was do udziału w wersji hard i skompletowania swojej własnej listy książek pasujących do wyzwania?
Czytaj dalej »

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Niezłomni, czyli brak pomysłu na emocjonujące zakończenie serii Wybrani

25
Jestem chyba jedną z niewielu osób, które nie przepadają za serią Wybrani C. J. Daugherty. Pewnie myślicie, że jestem masochistką, skoro właśnie przeczytałam i mam zamiar zrecenzować ostatnią część tego cyklu, który ciągnął się za mną od trzech lat – i no cóż, macie rację. Mimo to uparłam się, że choćby nie wiem co, skończę swoją przygodę z mdłą, bezsensowną i irytującą serią C. J. Daugherty i dzisiaj nadszedł ten wielki dzień podsumowania.
Nie, nie będzie miło. 

Nathaniel zdobywa przewagę. Uczniowie Akademii Cimmeria podupadają na duchu. Udręczona Allie martwi się nie tylko o szkołę, ale także o los Cartera. Wie jednak, że musi odnaleźć w sobie siły do walki, dlatego namawia Isabelle do wznowienia treningów w Nocnej Szkole. Uważa, że tylko wtedy uczniowie nie utracą wiary w zwycięstwo.
Czy Nathaniela można pokonać? Jak wiele będą gotowi poświęcić bohaterowie i jakie tajemnice jeszcze skrywają? Opis z LubimyCzytać

Nie sądziłam, że C. J. Daugherty uda się stworzyć równie nielogiczny (chociaż chyba powinnam powiedzieć wprost idiotyczny) przebieg zdarzeń co w trzeciej części, która wciąż nawiedza mnie w koszmarach, ale guess what? Surprajs! Bo widzicie, nie ma nic irracjonalnego w przekazywaniu w ręce siedemnastolatki przywództwa w organizacji właściwie sprawującej władzę w kraju i trzymającą w kieszeni cały parlament oraz najważniejsze firmy. Użyczanie satelity na rzecz dyrektorki szkoły nie jest niczym zaskakującym, podobnie jak angażowanie rządu, osób należących niegdyś do służb specjalnych i uzdolnionych hakerów do odbicia z rąk szaleńca jednego, mało znaczącego nastolatka, zamiast skierować te siły do walki lub ochrony przed Nathanielem, który sam zachowuje się absurdalnie, a mimo to nikt nie jest w stanie go pokonać. Kiedy jednak już się przymknie oko na nonsensowność fabuły (chociaż trudno to zrobić, niedorzeczność wydarzeń wręcz wali po oczach), po prostu widać, że nic się w Niezłomnych nie klei. Z jednej strony autorka próbowała utrzymać klimat typowy dla powieści sensacyjnych, wprowadzała zawiłe informacje, knuła intrygi, wszystko kręciło się wokół napięcia i zagrożenia, ale z drugiej na siłę wpychała do Niezłomnych problemy typowych nastolatków, które nijak się miały do fabuły. Tęsknota Allie za Carterem, jej nierozwiązana sprawa z Sylvainem, kłótnie z przyjaciółkami, a także brak porozumienia z rodzicami – w żaden sposób nie współgrało to z głównym wątkiem i tylko wywoływało u mnie większą irytację. 

Nie zrozumcie mnie źle – Niezłomni nie są jakąś fatalną, beznadziejną książką, której każdy egzemplarz należy wytropić i spalić, bo obraża mnie ona jako czytelnika. Wręcz przeciwnie, czyta się ją gładko i szybko, w końcu wyciągnęła mnie z kaca książkowego, który utrzymywał się niemal dwa tygodnie. Chodzi jednak o to, że po czwartej, lepszej od poprzednich, części C. J. Daugherty na nowo rozbudziła moje nadzieje, które żyły we mnie, kiedy zabierałam się za Wybranych. Każdy kolejny tom rozwiewał moje wątpliwości, jednak po Zbuntowanych pojawiła się ta iskierka nadziei i pokładałam wiarę w autorce, licząc na to, że po tych wszystkich pokrętnych zawiłościach fabularnych ciągnących się przez kolejne części, zakończenie wbije mnie w fotel. Że będą działy się tak szalone rzeczy, że szczęka opadnie mi z wrażenia, a ja z dziko bijącym sercem nie będę mogła się doczekać rozwiązania. Naprawdę liczyłam na to, że będzie lepiej. Skucha. Niezłomni byli chyba najnudniejszym tomem z całej serii, przez większość czasu niemal nic się nie działo. Allie po prostu siedziała w szkole, czekając na nieuniknione, kłócąc się z Isabelle i marząc o Carterze.

Na koniec poznęcam się jeszcze nad bohaterami. Allie nie lubiłam i nie polubię, koniec kropka. Dla mnie to rozwydrzona, niezrównoważona emocjonalnie i zupełnie niedojrzała dziewucha. Problem w tym, że w Niezłomnych jest właściwie jedyną postacią – pozostałe przewijały się gdzieś w tle, biorąc udział w jednej, może dwóch scenach, więc bohaterowie, których polubiłam, nie byli w stanie uratować tej książki. Zoe była jak zawsze genialna, ale brakowało mi Cartera. Inni nie są warci wspominania, wszystkim bez wyjątku brakuje charakteru i jakiejś iskry. Płytcy jak kałuża.

Nie polecam wam tej serii. Jest o wiele więcej powieści, na które warto poświęcić swój czas. Autorka wyraźnie nie miała pomysłu na sensowne i emocjonujące zakończenie całej historii, Niezłomni to mdła, nieciekawa książka z przewidywalną fabułą, niekończącymi się, miłosnymi rozterkami, przepełniona nielogicznymi wyborami i absurdalnymi wydarzeniami. Zamysł C. J. Daugherty na serię był dobry, ale dla mnie to tylko kolejne rozczarowanie, które czyta się szybko z pobłażliwym uśmiechem na twarzy. Początkowa koncepcja była niezła, lecz nie wyszło. I tyle.


Seria Wybrani:
Wybrani // Dziedzictwo // Zagrożeni // Zbuntowani // Niezłomni
Czytaj dalej »

piątek, 5 sierpnia 2016

Dwór cierni i róż, czyli Piękna i Bestia w mrocznym wydaniu

31
Nigdy nie ukrywałam, że wielbię Sarę J. Maas za jej serię o nastoletniej zabójczyni. Napisała jedną z moich najukochańszych serii i bezapelacyjnie posiada talent do tworzenia skomplikowanych, wielowątkowych powieści z zawiłymi relacjami między postaciami. Właśnie dlatego wiedziałam, że historia Pięknej i Bestii w nowej, odświeżonej przez nią wersji musi być wspaniała. Nawet nie wiecie, jak długo czekałam na wydanie Dworu cierni i róż w Polsce, a kiedy ogłoszono datę, wprost nie mogłam powstrzymać ekscytacji. W końcu mam lekturę za sobą i z trudem próbuję zebrać myśli, żeby napisać coś sensownego, bo jak zawsze w przypadku powieści Sary J. Maas, nie mam pojęcia, od czego powinnam zacząć.

Feyra jest łowczynią. Podczas wyjątkowo srogiej zimy zapuszcza się w las głębiej niż zazwyczaj, w pobliże magicznej bariery, która oddziela świat śmiertelników od krainy okrutnych Fae władających potężną magią. Podczas polowania Feyra zabija ogromnego wilka, który okazuje się być przemienioną czarodziejską istotą. W ramach zadośćuczynienia za ten czyn dziewczyna musi się udać na ziemie Fae, gdzie spędzi wieczność w posiadłości bestii.

Byłam bardzo ciekawa, jak Sarah J. Maas wykreuje świat Fae w Dworze cierni i róż, bo znamy jej możliwości w tej dziedzinie; czarodziejskie istoty występują również w jej drugiej serii. Powiem to otwarcie – uwielbiam sposób, w jaki autorka tworzy okrutną historię i skomplikowane zwyczaje tej rasy. Czuję niedosyt, ale nie dlatego, że obraz Maas jest niepełny, tylko z powodu mojego zamiłowania do jej wizji Fae i tego, że najchętniej tylko w kółko czytałabym o tych sprytnych, bezlitosnych istotach. Ich światem rządzi brutalna siła oraz namiętność, a oryginalność ich rytuałów już zawsze będzie mnie zachwycać. W Dworze cierni i róż zaledwie liznęliśmy świat polityki oraz intryg prowadzonych przez Fae i już nie mogę się doczekać, aż w pełni zagłębimy się w układy między różnymi dworami w drugiej części. 

Po przeczytaniu Dworu cierni i róż nie mogę się jednak pozbyć uczucia rozczarowania. Akcja toczyła się leniwie i powoli, zbyt powoli jak na mój gust. Paradoksalnie relacja Feyry i Tamlina rozwijała się za szybko, przez co dla mnie wypadła sztucznie. Zupełnie przegapiłam moment, w którym niechęć przerodziła się w cieplejsze uczucie, w jednej chwili Feyra nienawidziła wszystkich Fae, a w drugiej rozpływała się nad zaletami Tamlina. Chyba w tym aspekcie odczuwam największy zawód, bo choć akcja nie miała zawrotnego tempa, nie była też nużąca, natomiast w przypadku związku głównych bohaterów zupełnie zabrakło mi iskrzenia, nie wspominając nawet o braku głębi łączącej ich więzi. Jednak ostatnie sto pięćdziesiąt stron to było to, za co najbardziej uwielbiam Maas – rozrywające od wewnątrz napięcie, nieprzewidywalność wydarzeń, piękne opisy uczuć, od których dostawałam dreszczy na całym ciele, tajemnice spowite mrokiem, a do tego jeszcze więcej napięcia! Wtedy zupełnie zatraciłam się w powieści. nic innego nie miało dla mnie znaczenia, bo Dwór cierni i róż tak skutecznie wessał mnie w wir akcji. Te sto pięćdziesiąt stron było tak cudownych, że do tej pory nie mogę przestać o nich myśleć i po prostu mam dziurę w sercu. Jednak wierzę, że tę autorkę stać na coś więcej i żałuję, że tak długo musiałam czekać na wydarzenia, które sprawiły, że mimo wszystko zakochałam się w tej powieści.

Za co jeszcze uwielbiam Sarę J. Maas? Za jej przewrotność w tym retellingu. Bo widzicie, Dwór cierni i róż nie jest tak oczywistą powieścią, jak się wydaje, gdy myśli się o nim tylko w kategorii ponownego opowiedzenia Pięknej i Bestii. Owszem, schemat bajki został utrzymany, ale autorka bardzo sprytnie wykorzystała tę historię, by stworzyć z niej swoją własną. Na początku tego nie widać, jednak im dalej, tym wyraźniejsze się to staje. Jej przewrotność ujawniła się także w prowadzeniu postaci, pozory potrafią łatwo zmylić. Piękna może okazać się Bestią, a Bestia... U Maas wszystko jest możliwe. Nie chcę was pozbawić możliwości poznania tych ukrytych smaczków, ale mogę obiecać, że te drobne niezgodności oraz pokrętna gra znaczeń dają mnóstwo frajdy.

Dwór cierni i róż to powieść zdecydowanie warta poznania. Wiem, że wśród fanów Sary J. Maas pojawił się pewien podział, niektórzy wolą Szklany tron, inni stawiają właśnie na ten retelling Pięknej i Bestii, jednak ja nie jestem w stanie zestawić ze sobą tych dwóch serii, bo są one zupełnie różne. Dwór cierni i róż ma w sobie o wiele więcej subtelnego, wręcz leniwego mroku, jest pomysłowy oraz intrygujący, powoli uzależnia od siebie czytelnika i nie wypuszcza ze swoich szponów nawet po przewróceniu ostatniej kartki. 

P. S. Kto jeszcze jest Team Rhys? Wiem, że ten ship jest z góry skazany na porażkę, ale dla mnie to niczego nie zmienia, Rhysand jest cudowny i z tym mrokiem o wiele bardziej pasuje do Feyry <333 Skradł moje serce od pierwszego momentu, w którym się pojawił.

★★★★★

Trylogia Dwór cierni i róż
Dwór cierni i róż // A Court of Mist and Fury // A Court of Wings and Ruin
Czytaj dalej »

wtorek, 2 sierpnia 2016

Zostań, jeśli kochasz, czyli zawieszenie między życiem a śmiercią

24
Przez pewien okres czasu recenzje książek Gayle Forman widziałam dosłownie wszędzie, na każdym blogu poświęconym książkom, a przynajmniej tym młodzieżowym. Sama jednak nie byłam przekonana do twórczości tej autorki i wolałam przeczekać boom związany z jej osobą, aby na spokojnie zabrać się za ewentualną lekturę jej powieści. W końcu zdecydowałam się na Zostań, jeśli kochasz, które jest chyba najbardziej rozpoznawalną książką Gayle Forman i trzymałam kciuki, żeby moje złe przeczucia się nie potwierdziły.

Mia to grzeczna, ułożona dziewczyna, przeciętna uczennica i, przede wszystkim, uzdolniona wiolonczelistka z wielkimi marzeniami na przyszłość, wspaniałą rodziną, kochającym chłopakiem oraz wspierającą najlepszą przyjaciółką. Nic nie wskazuje na to, że pewnego dnia jej normalne życie ma ulec tak ogromnej zmianie – w wypadku samochodowym giną jej rodzice oraz młodszy braciszek, Teddy. Mia również ucierpiała, ale na razie znajduje się w stanie zawieszenia pomiędzy życiem a śmiercią. Musi podjąć najważniejszą decyzję w swoim życiu: czy odzyskać przytomność, czy przestać walczyć i odejść? Przygotowując się do rozstrzygnięcia dylematu, Mia wspomina swoje dotychczasowe życie, snując opowieść o radości i samotności, o rodzinie oraz o szukaniu swojego miejsca na ziemi.

Pomysł był naprawdę dobry. Może nie innowacyjny, ale mogło z tego powstać coś naprawdę intrygującego przy odpowiednim pokierowaniu fabułą. Niestety, na pomyśle się skończyło. W Zostań, jeśli kochasz zdecydowanie brakuje płynności, mam wrażenie, jakby ktoś przyszedł z nożyczkami, pociął fabułę na fragmenty, a potem w przypadkowej kolejności połączył je w całość, dlatego w książce jest dużo chaosu. Obecna sytuacja występuje zamiennie z retrospekcjami, czasami zgrabnie się ze sobą przeplatając, ale przez większość czasu trudno było się domyślić, dlaczego dane wspomnienie wylądowało akurat w tym momencie walki Mii o życie. Zakłócało to odbiór, wzbudzając ogólną dezorientację. Takie zgrzyty naprawdę nie są mile widziane, zwłaszcza że to nie był debiut autorki.

Niewątpliwym plusem tej powieści jest prosty język, który sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko oraz przyjemnie, właściwie nie zauważając upływającego czasu. Problemem jest jednak fakt, że chociaż czyta się to dobrze, to jednak Zostań, jeśli kochasz nie zmusza do głębszej refleksji. Można ją połknąć w kilka godzin, ale nie należy do typu powieści, które zostawiają po sobie w twojej pamięci ślad; książka ta nie wywołała zadumy, chociaż wydaje się, że przy poruszeniu podobnego tematu powinna się ona pojawić. Tej historii zdecydowanie brakuje głębi – bohaterowie są papierowi i cały czas powielają te same wzorce zachowań zaprezentowane na początku, a wszystko jest wprost doskonałe: idealna rodzina, idealna miłość, wprost idealne życie, brak na nim jakiejkolwiek skazy i ta cukierkowatość uderza po oczach. Zostań, jeśli kochasz to mało wymagająca powieść stylizowana na pełną uczuć historię o dojrzewaniu do podejmowania ważnych, życiowych decyzji, ale dla mnie jest ona po prostu naciągana i nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, dlatego nie do końca rozumiem ten zachwyt nad nią.

Zostań, jeśli kochasz to książka raczej średnia, która mnie nie poruszyła. Zapowiadała się naprawdę nieźle, jednak brak głębi, naciągane wątki, sztuczność związku Mii i Adama sprawiły, że widzę w niej jedynie możliwość wieczornego rozluźnienia. Cała historia nie wypada źle, wykorzystanie muzyki jako jednego z głównych wątków jest całkiem udane, jednak poza tym wydaje się, że bohaterowie nie mają nic do zaoferowania, podobnie jak reszta książki. Mimo to mam zamiar sięgnąć jeszcze po inne książki Gayle Forman, bo Zostań, jeśli kochasz całkowicie jej dla mnie nie skreśla.


Duologia Jeśli zostanę:
Zostań, jeśli kochasz // Wróć, jeśli pamiętasz
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia