czwartek, 31 marca 2022

Wybawcy gwiazd, czyli zmarnowany potencjał

 

Na kontynuację bardzo popularnych Łowców płomienia musieliśmy trochę poczekać. Szczerze mówiąc, zaczynałam tracić nadzieję, że uda mi się poznać zakończenie losów Zafiry oraz Nasira, tymczasem czekała na mnie bardzo miła niespodzianka. Z reguły mam problemy z kończeniem serii, a tutaj właściwie od razu zabrałam się za książkę, bo byłam naprawdę ciekawa, jak rozwiną się poszczególne wątki. 

Bitwa na Sharr dobiegła końca. Las Arz upadł. Choć Altair prawdopodobnie trafił do niewoli, to Zafira, Nasir i Kifah zmierzają do Krainy Sułtana, zdeterminowani, by zrealizować swój plan. Chcą zwrócić serca Starszych Sióstr do minaretów każdego kalifatu i wreszcie przywrócić magię w całej Arawiyi. Niestety ich możliwości są niewielkie, podobnie jak liczba sojuszników, a królestwo wręcz tonie w strachu przed Nocnym Lwem.
Podczas gdy zumra zastanawia się, jak zwalczyć największe zagrożenie dla mieszkańców, Nasir próbuje zapanować nad magią krążącą w jego żyłach. Musi nauczyć się, jak przekształcić swoją moc w broń nie tylko przeciwko Nocnemu Lwu, ale także własnemu ojcu, który pozostaje pod wpływem przeciwnika. Z kolei Zafira mierzy się z zupełnie innym mrokiem, płynącym z jej więzi z Dżałaratem, otaczające ją głosy doprowadzają Łowczynię do szaleństwa i na skraj chaosu, w którym nie śmie się pogrążyć.
Czas, jaki Nasir i Zafira mają do osiągnięcia celu, zmierza ku końcowi, a jeśli harmonia ma zostać przywrócona, konieczne będzie poniesienie drastycznych ofiar.

Wybawcy gwiazd rozpoczynają się dokładnie w momencie, w którym zakończył się pierwszy tom, co dla niektórych czytelników może być ogromnym plusem, jednak dla mnie stanowiło spore utrudnienie. Okazało się, że wiele szczegółów fabularnych z Łowców płomienia zdążyło już wyparować z mojej pamięci, a przez pierwsze 100 stron autorka nie popchnęła za bardzo historii do przodu, skupiając się ciągle na powracaniu do wydarzeń z poprzedniego tomu, stąd moja rada, aby najlepiej przeczytać te książki wspólnie. Długo musiałam czekać na zakończenie przygód Zafiry, Nasira oraz ich zumry, dlatego miałam spore oczekiwania, które niestety nie zostały w pełni zaspokojone. Stawka była ogromna, już nie tylko przywrócenie magii, ale los całego świata zależał od decyzji podejmowanych przez bohaterów, tymczasem w ogóle nie czułam napięcia związanego z trudną sytuacją, w jakiej znalazła się cała zumra. 

Zwyczajnie nie uwierzyłam w tę historię, nie przeżywałam całą sobą kolejnych zwrotów akcji, których według mnie wcale nie było tak wiele, mimo obszerności książki. Można byłoby skrócić ją o połowę i nie stracilibyśmy niczego. W pewnym momencie chciałam już tylko skończyć Wybawców gwiazd, bo czytanie nie sprawiało mi żadnej przyjemności. Wiele ciekawszych wątków nie zostało rozwiniętych lub zostały ucięte w połowie, z łatwością można było się również domyślić, w jakim kierunku zmierza cała historia, a samo zakończenie było słabe i rozczarowujące. Miałam wrażenie, że Hafsah Faizal w kółko powtarza dokładnie te same schematy pewnych sytuacji, przemyśleń i rozmów między postaciami, akcja posuwała się do przodu w ślimaczym tempie, niebezpieczeństwo było niewyczuwalne, znikało gdzieś w obliczu nieustających przemyśleń głównych bohaterów, którzy nie przechodzą żadnej przemiany. Mam wrażenie, że ich cechy, które przeszkadzały mi w pierwszym tomie, w tym zostały jeszcze bardziej uwypuklone, bardzo negatywnie wpływając na mój odbiór Zafiry oraz Nasira, Altair również stracił swoją intrygującą iskrę. Potencjał drzemiący w postaciach nie został wykorzystany, podobnie jak ten związany z poszczególnymi relacjami, miałam nadzieję, że różne przyjaźnie bardziej się rozwiną, ale największe nadzieje pokładałam w wątku romantycznym... Dlatego tak bardzo boli fakt, że romans budził we mnie głównie frustrację, znużenie, a w pewnym momencie nawet chęć mordu, ponieważ każdy krok Nasira i Zafiry do przodu zaraz przechodził w trzy kroki do tyłu. 

Wybawcy gwiazd to kontynuacja, która niestety w wielu miejscach powieliła błędy swojej poprzedniczki, zwłaszcza w zakresie nierównomiernie rozłożonej akcji, właściwie wszystko wydarzyło się na ostatnich pięćdziesięciu stronach, zostawiając mnie z niedosytem, gdyż wiele ważnych wątków zostało urwanych i porzuconych w połowie. Nawet klimat arabskiej baśni gdzieś się ulotnił, a trudne do zrozumienia zachowanie bohaterów było zniechęcające, ale wiem, że moja opinia znajdzie się w mniejszości i bardzo wielu osobom Wybawcy gwiazd oraz cała duologia przypadną do gustu. Ja cieszę się, że poznałam zakończenie tej historii, jednak nie jest to książka, która zostanie na długo w mojej pamięci. 

★★★★☆☆☆☆☆

Duologia Sands of Arawiya:
Łowcy płomienia // Wybawcy gwiazd

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe!
0 Czytaj dalej »

poniedziałek, 10 stycznia 2022

Krew i popiół, czyli stare schematy ubrane w nowe szaty

0

 Jestem ogromną fanką Jennifer L. Armentrout. To jedna z niewielu autorek, których książki nigdy mnie nie rozczarowały, zawsze z ogromną przyjemnością sięgam po kolejne powieści wychodzące spod jej pióra. Niejednokrotnie wyciągała mnie z czytelniczego zastoju za pomocą swoich uzależniających, wartkich historii i cudownego stylu pisania, a względem Krew i popiół miałam ogromne oczekiwania, ponieważ jest to jedna z najpopularniejszych serii za granicą i słyszałam o niej same dobre rzeczy. 

Poppy jest Panną. Jej życie jest pełne samotności. Nikt nie może jej dotknąć. Tylko garstka wybrańców może zobaczyć jej twarz albo z nią porozmawiać. Jej egzystencja jest pozbawiona wszelkiej przyjemności. Poświęcona bogom, ma tylko jedno zadanie - przygotować się do Ascendencji, rytuału, który ma zapoczątkować nową erę.
Jednak Poppy dużo lepiej czuje się w towarzystwie swoich strażników niż dam dworu i kapłanek. Gdyby mogła, mieczem i łukiem broniłaby swoich bliskich przed niebezpieczeństwem zza Zapory. Dobrze wie, jakie potwory kryją się za nią w magicznej mgle. Niestety, nie ma żadnego wpływu na swoją rolę w zbliżającym się obrządku. Mimo to, Poppy jest gotowa podjąć ryzyko.

Tej powieści przypada niechlubny tytuł pierwszej spod pióra Jennifer L. Armentrout, która nie była w stanie mnie wciągnąć od samego początku. Potrzebowałam około dwustu stron, aby wreszcie poczuć klimat i zanurzyć się bezpowrotnie w samej historii. Dlaczego więc ten początek tak bardzo mnie zmęczył? Podejrzewam, że wynika to z dość ciężkiego wprowadzenia do rzeczywistości wykreowanej przez autorkę, dłużących się opisów wewnętrznych przemyśleń Poppy oraz braku konkretów. Pierwsze dwieście stron to przede wszystkim codzienność głównej bohaterki związana z boską otoczką, jaka jest wokół niej kreowana, jednak nie dostajemy odpowiedzi na podstawowe pytanie: kim tak naprawdę jest Panna? Dlaczego otaczana jest taką czcią, obowiązuje ją tak wiele zasad i reguł, skąd wzięła się ta tradycja i dlaczego to właśnie Poppy została wybrana na Pannę, co takiego ją odróżnia? Byłam niesamowicie sfrustrowana tym, że bardzo dużo elementów powieści oraz kreacji świata zostało opartych na funkcji Poppy jako Panny, jednak tak naprawdę brakowało mi uzupełnienia pewnych faktów, przez co czułam, jakby w wizji autorki było za dużo luk. Sytuacja nieco się rozjaśnia pod sam koniec książki, kiedy zostaje nam podrzuconych kilka wyjaśnień, ale mimo wszystko nie jestem nimi w pełni usatysfakcjonowana, niesmak z samego początku pozostał, a do tego brakowało mi podrzucania przez pisarkę odpowiedzi, przez co cała rewelacja wydaje się odrobinę naciągana. 

Z jednej strony wykreowana przez autorkę rzeczywistość zdaje się być czymś zupełnie nowym, a z drugiej mam wrażenie, że powyciągała inspirację z wielu miejsc, tworząc ze zlepków świat, który nie do końca mi odpowiadał. Nie mogłam się wbić w całą tę koncepcję. Sama Poppy jest kreowana na silną wojowniczkę, ale według mnie brakuje jej charakteru. Chęć, żeby zadźgać każdego, kto ośmielił się do niej odezwać, nie jest przejawem siły i dobrze napisanej bohaterki. Hawke był o wiele bardziej interesujący, jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że większość postaci była po prostu jednowymiarowa i nawet kiedy umierali, nie czułam żadnych emocji, byli mi obojętni. Zdecydowanie najlepszą częścią całej książki jest relacja Hawke'a i Poppy, ja po prostu uwielbiam sposób, w jaki Jennifer L. Armentrout prowadzi swoje wątki romantyczne od początku do końca, czyniąc je niesamowicie wiarygodnymi, wypełniając szczyptą humoru, pożądaniem, słodyczą i wzajemnym wsparciem. Naprawdę rozpływałam się pod wpływem tego, jak Hawke dobrze rozumiał Poppy, jak akceptował każdą jej decyzję i pomagał jej walczyć o samą siebie, będąc przy tym nieskończenie opiekuńczym. Wbrew jednak powszechnemu przekonaniu, w moim odczuciu ta książka nie jest aż tak pikantna, jak została wypromowana. W pewnym momencie nawet zaczynałam żałować, że romans nie jest bardziej namacalny. 

Krew i popiół nie jest złą powieścią, jednak ja spodziewałam się o wiele więcej. Po dwusetnej stronie akcja zaczęła nabierać tempa, ostatnie strony to był prawdziwy rollercoaster emocji, wreszcie dostaliśmy też kilka odpowiedzi i szokujących wiadomości. Trochę żałuję, że autorka lepiej nie rozłożyła poszczególnych wydarzeń, bo były momenty przestoju, a później nagle zapierające dech w piersi zrywy. Część zwrotów akcji była zbyt łatwa do przewidzenia, a sama fabuła ostatecznie nie jest wyjątkowa. Możliwe, że dla osoby, która wcześniej nie miała styczności z tym gatunkiem, Krew i popiół będzie czytelniczym objawieniem, natomiast ja sama mam mieszane uczucia. Początek był ciężki, później się wciągnęłam i całkiem przyjemnie mi się ją czytało, pod sam koniec nie umiałam jej już odłożyć, ale znam twórczość Jennifer L. Armentrout i uważam, że stać ją na więcej. 

★★★★★★☆☆☆☆

Seria Blood and Ash:
Krew i popiół // Kingdom of Flesh and Fire // The Crown of Gilded Bones // The War of Two Queens

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu You&Ya!
Czytaj dalej »

piątek, 10 grudnia 2021

Upadek ognia, czyli podróż ku przebudzeniu Kroczącej z Wiatrem

0
Upadek ognia to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie kontynuacji serii. Przebudzenie powietrza było fascynującym wstępem do historii Vhalli, a zakończenie obudziło we mnie apetyt na więcej, dlatego byłam przeszczęśliwa, kiedy Wydawnictwo Galeria Książki ogłosiło, że wyda kolejny tom jeszcze w tym roku.

Vhalla Yarl maszeruje na wojnę jako własność Cesarstwa Solaris. Cesarz oczekuje, że da mu zwycięstwo, Senat ma nadzieję, że dziewczyna umrze, a jedynym, czego może oczekiwać ona sama, jest walka o życie. Vhalla musi się zmierzyć z duchami przeszłości, choć wyzwania chwili obecnej grożą jej utratą resztki zdrowych zmysłów. Czy uda jej się zachować człowieczeństwo? A może naprawdę zostanie potworem Cesarstwa?

Druga część znacząco różni się od pierwszej. Podczas gdy Przebudzenie powietrza pozwalało nam na lepsze zrozumienie całego świata, systemu magicznego oraz wprowadziło nas w historię Vhalli, o tyle drugi tom skupił się o wiele mocniej na rozwoju relacji, w tym głównie romansu, oraz na podróży w głąb kraju wraz z przyspieszonym szkoleniem wojskowym głównej bohaterki, która z uczennicy biblioteki musi przeistoczyć się w niebezpieczną broń, unikając także politycznych machinacji toczących się za jej plecami. Szczerze mówiąc, trochę zabrakło mi poczucia, że stawka jest naprawdę wysoka. Vhalla znalazła się w trudnej sytuacji po Nocy Ognia i Wichru, jej życie jest nieustannie zagrożone, nie może ufać nawet własnym sojusznikom, wyruszyła na okrutną wojnę wbrew swojej woli wraz z żołnierzami, sama nie mając najmniejszego doświadczenia w walce... mimo to nie odczuwałam żadnego napięcia związanego z jej położeniem. Na pewno nie uświadczycie tutaj szalonej akcji czy zapierających dech w piersiach starć, jednak jest coś niesamowicie uzależniającego w tej historii, przez co nie umiałam się od niej oderwać. Czyta się ją niezwykle szybko i przyjemnie, nawet nie rejestrując upływającego czasu i ubywających stron, a ja doskonale się przy niej bawiłam, chociaż zachowanie Vhalli potrafiło być frustrujące. 

Moim zarzutem wobec głównej bohaterki jest to, że była zbyt naiwna i posłuszna. Nie próbowała walczyć o swoje, a ślepo podążała za wydanymi jej rozkazami, nie myślała sama, tylko brała za pewnik to, co przekazywali jej inni. Miała przebłyski, w których zachowywała się jak silna wojowniczka, tę przemianę sugerowało zakończenie pierwszego tomu, ale takich momentów było stanowczo za mało w morzu narzekania, użalania się nad sobą i powtarzania, jaka jest bezużyteczna. Na szczęście pod koniec powieści widać jej coraz większą transformację i mam nadzieję, że będzie ona kontynuowana w kolejnych tomach. Aldrik posiada moje serce i duszę, uwielbiam go i cieszę się, że dostaliśmy mnóstwo scen z jego udziałem, a do tego mieliśmy szansę podziwiać, jak relacja Vhalli oraz księcia pięknie rozkwita. To mój ulubiony rodzaj romansu, dlatego zachwycałam się każdą ich wspólną chwilą, przy czym muszę podkreślić, że w tej części wątek miłosny zdominował książkę, przez co zabrakło miejsca na poszerzenie świata i samej magii Vhalli. Również przyjaźnie, jakie dziewczyna zawarła w Przebudzeniu powietrza, są tutaj pogłębione, co bardzo mnie cieszy. Trochę szkoda, że polityczne intygi pojawiły się dopiero na sam koniec Upadku ognia, ponieważ widać w nich ogromny potencjał i na pewno urozmaiciłyby fabułę, która na początku skupiała się głównie na wewnętrznych rozterkach Vhalli. 

Upadek ognia to powieść, która nie jest pozbawiona wad, jednak właściwie nie zwracałam na nie uwagi w trakcie lektury, ponieważ czerpałam mnóstwo przyjemności z czytania. To niezwykle wciągająca historia, a do tego nieskomplikowana, dzięki czemu można ją połknąć w jeden lub dwa wieczory, ciesząc się wspaniałą rozrywką. Może nie jest to najbardziej wyjątkowa seria na rynku, ale taka, do której po prostu pragnie się wracać i ja już nie mogę doczekać się kolejnego tomu, zwłaszcza po tym szokującym zakończeniu! W tej historii tkwi ogromny potencjał i jestem przekonana, że będzie tylko coraz lepiej. 

★★★★★★☆☆☆

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Galeria Książki!

Czytaj dalej »

czwartek, 14 października 2021

Lore, czyli boska moc na wyciągnięcie ręki

0

Moja relacja z powieściami Alexandry Bracken jest dość trudna. Podobały mi się jej Mroczne umysły, natomiast duologia Pasażerka okazała się być dla mnie drogą przez mękę. Lore jednak od początku przyciągało mnie motywem greckiej mitologii, który uwielbiam w książkach, więc postanowiłam zaryzykować. 

Współczesny Nowy Jork. Na świecie wciąż żyją greccy bogowie. Co siedem lat Zeus zsyła część z nich na ziemię, gdzie przez siedem dni pozbawieni są nieśmiertelności. W tym czasie polują na nich ludzie i półbogowie, by przejąć ich moce. To kara, na jaką Zeus skazał niepokornych bogów.
Lore pochodzi z rodu Perseusza. Przed siedmiu laty jej rodziców i siostry wymordowali potomkowie Kadmosa. Dziewczyna cudem uniknęła śmierci i ukryła się w Nowym Jorku. Stara się zapomnieć o swoim pochodzeniu, jednak przeszłość nieoczekiwanie pojawia się pod jej drzwiami pod postacią rannej Ateny, która w zamian za pomoc zgadza się wyświadczyć jej wielką przysługę. Lore będzie musiała wiele poświęcić. Czy uda jej się odnaleźć w sobie siłę, by zapobiec upadkowi świata?

Lore to książka, która bardzo mocno opiera się na fabule i pędzącej do przodu akcji, więc jest to historia dla fanów mocnych wrażeń oraz zaskakujących zwrotów, które zapierają dech w piersiach i zostawiają czytelnika z mętlikiem w głowie. Momentami miałam wrażenie, że dzieje się aż za dużo, przez co wkradał się chaos i odrobinę gubiłam się w wątkach, które zaczęły zlewać się ze sobą, ale całość jest tak wciągająca, że nie sposób się od niej oderwać. Jestem pod ogromnym wrażeniem pomysłu autorki, który jest niezwykle oryginalny i im bardziej zagłębiałam się w świat Lore oraz zasady rządzące Agonem, tym bardziej byłam zachwycona. Co prawda żałuję, że nie dostaliśmy więcej szczegółów, bardzo chętnie poznałabym całą historię Agonu czy tajniki funkcjonowania poszczególnych Domów i ich łowców, jednak przekazanie tylu informacji mogłoby być trudne, biorąc pod uwagę liczne wydarzenia. Alexandra Bracken bardzo sprytnie dawkowała różne wiadomości odnośnie bogów czy zasad rządzących tym światem, dzięki czemu nie czułam się przytłoczona, a niektóre tajemnice udało jej się zachować do samego końca. Zostałam mile zaskoczona, bo często mi się zdarza, że udaje mi się wcześniej przewidzieć kierunek, w jakim zmierza fabuła, tymczasem tutaj nie byłam pewna, jak wszystkie wątki zostaną rozwiązane. Byłam trzymana w napięciu aż do ostatniej strony i chociaż zabrakło mi mocnego uderzenia na sam koniec to podziwiam rozmach, z jakim została poprowadzona cała historia. 

Lore jest przepełnione akcją i przez to zabrakło miejsca na rozwój bohaterów, którzy są dla mnie najsłabszym ogniwem. Nie czułam się związana emocjonalnie z żadną z postaci, momentami wybory Lore mocno mnie irytowały, a ona sama była niezdecydowana, nie została poprowadzona w konsekwentny sposób, ciągle sama sobie zaprzeczała swoimi słowami i działaniami. Generalnie lubiłam większość bohaterów, ale jednocześnie nie czułam potrzeby, by im kibicować, nie zżyłam się z nimi, byli mi obojętni, bo wszyscy wypadają dość płasko. Pojawia się również wątek romantyczny, który jest zepchnięty na dalszy plan, ale i tak wolałabym, gdyby w ogóle go nie było, ponieważ wydawał mi się być wymuszony i zupełnie niepotrzebny, nie uwierzyłam w ten związek, podobnie jak nie uwierzyłam w wiele relacji, które zostały przedstawione w książce. 

Lore w genialny sposób łączy w sobie starożytne, greckie wierzenia ze współczesnością. Mogłoby się wydawać, że połączenie igrzysk śmierci z Percy Jacksonem nie wypali, lecz ta mieszanka okazała się być niezwykle udana. To jedna z najbardziej zaskakujących młodzieżówek tego roku i chociaż niektóre elementy mogłyby zostać lepiej dopracowane to świetnie się przy niej bawiłam! Lore to fenomenalna przygoda, która zabierze was w świat okrutnych bogów, gdzie za chwałę płaci się własnym życiem, a niewłaściwy krok może być tym ostatnim. Cieszę się, że postanowiłam dać tej książce szansę, bo zakochałam się w tej fabule!

★★★★★★☆☆☆
Czytaj dalej »

piątek, 1 października 2021

Pozłacany wąż, czyli same zachwyty, bo to genialna książka

0

 

Nie ukrywam, że jestem ogromną fanką Danielle L. Jensen. Przeczytałam praktycznie każdą powieść, jaka wyszła spod jej pióra i do tej pory jeszcze ani razu się nie rozczarowałam, za każdym razem jest w stanie zaskoczyć mnie czymś nowym, więc nie mogłam sobie odpuścić Pozłacanego węża, który był jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier tego roku. 

ICH BITWY ZAKOŃCZYŁY SIĘ ZWYCIĘSTWEM
Lidia powraca do Mudaire, by zacząć naukę w świątyni uzdrowicieli. Jednak zamiast walczyć o ocalenie życia, jest przekonana, że robi więcej złego niż dobrego. Zagłębia się w historię bogów i odkrywa prawdę, która na zawsze zmieni jej życie.
Killianowi w końcu udało się objąć dowództwo królewskiej armii, ale wcale nie czuje się zwycięzcą. Przytłoczony przeszłością, poddaje się mroczniejszemu obliczu swojego znaku – i w ten sposób ryzykuje, że rozpocznie wojnę.
ALE WOJNA DOPIERO SIĘ ZACZĘŁA
Po pokonaniu tyrana Urcona, Marek próbuje zawrzeć trwały sojusz z Arinoquianami. Dręczy go jednak świadomość, że wśród jego przyjaciół kryje się zdrajca i że może utracić wszystko, o co walczył.
Rozdarta między coraz większą lojalnością wobec Trzydziestego Siódmego Legionu a potrzebą uwolnienia rodaków, Teriana tonie w sieci tajemnic. Podejmuje decyzję, która może albo ocalić wszystkich, których kocha – albo posłać ich do grobu.

TA KSIĄŻKA JEST GENIALNA. Wiedziałam, że Pozłacany wąż będzie dobry, jednak nie spodziewałam się, że w moich rękach znajdzie się tak fenomenalna historia, która zawładnie moimi myślami i sercem, nie pozwalając mi na złapanie oddechu. Danielle L. Jensen z powieści na powieść prezentuje coraz wyższy poziom, a ja już boję się tego, co wydarzy się w nadchodzącym finale Mrocznych Wybrzeży, ponieważ autorka posiada niezrównany talent do budowania napięcia i podnoszenia stawek. Dostałam 730 stron perfekcyjnej, dopracowanej w każdym szczególe powieści, która wciągnęła mnie do tego stopnia, że w ogóle nie odczuwałam jej długości, mogłaby być dwa razy dłuższa, a dla mnie nadal byłaby za krótka, ponieważ tak doskonale spędziłam przy niej czas. Danielle L. Jensen niczego nie zostawiła przypadkowi, każdy wątek ma znaczenie i składa się na niesamowitą całość. Kiedy już wydawało mi się, że koniec z zaskakującymi rewelacjami, nagle pojawiała się informacja, po której mój mózg dosłownie eksplodował. Jestem pod wrażeniem tego, jak bardzo złożona i skomplikowana jest fabuła Pozłacanego węża, bogata pod względem politycznych intryg, militarnych taktyk, budowy świata oraz systemu magicznego, a przy tym czyta się ją niezwykle przyjemnie, nie czując obciążenia różnorodnością wątków. 

Po Mrocznym niebie byłam zakochana w Lidii oraz Killianie, nadal pozostają moimi ulubieńcami, ale w tej części obdarzyłam również większą sympatią Terianę i Marka, mimo że w pierwszym tomie niekoniecznie mnie do siebie przekonali. Z reguły nie przepadam za licznymi narracjami, a w Pozłacanym wężu wydarzenia są przedstawione za pomocą czterech perspektyw, jednak każda z tych postaci jest tak dopracowana, wyjątkowa i wnosi coś świeżego do całej historii, że z radością zagłębiałam się w kolejnych rozdziałach. Jedynym minusem jest to, że niektóre rozdziały były krótkie, liczyły sobie zaledwie cztery strony, dlatego czułam się wybita z rytmu, gdy tak szybko przeskakiwałam z perspektywy Lidii do Marka, przy czym oboje znajdują się po przeciwnych stronach globu, ale poza tym nie mam na co narzekać. Wszyscy bohaterowie przechodzą przez kolejne przemiany, zmagają się z własnymi słabościami i pragnieniami, dylematami moralnymi, są tak niesamowicie ludzcy, że niemal czułam ich obecność przy sobie. 

Mroczne Wybrzeża to seria, która mną zawładnęła, a Pozłacany wąż tylko ugruntował jej pozycję wśród moich ulubionych serii fantasy. Brakuje mi słów, by opisać, jak bardzo jestem oczarowana tą powieścią, która zmiażdżyła mnie, złamała mi serce, a jednocześnie dostarczyła ogromnych emocji. Śmiałam się i płakałam, a niektóre momenty były tak epickie, że dostałam gęsiej skórki, co przy książkach zdarzyło mi się dopiero drugi raz w życiu. Pozłacany wąż jest perełką, wybija się na tle innych powieści swoją oryginalnością, genialnymi zwrotami akcji, pięknie wykreowanym światem i bohaterami, którym będziecie kibicować z całych sił. Zaufajcie mi, ta książka jest warta każdej minuty, jaką z nią spędzicie. 

★★★★★★★★★☆

Seria Mroczne Wybrzeża:
Mroczne Wybrzeża // Mroczne niebo // Pozłacany wąż // Scorched Earth

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Galeria Książki!

Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia