Do tej pory udało mi się przeczytać zaledwie 32 książki i jest to dla mnie wynik niezadowalający, lecz pod uwagę muszę wciąż moją ponad dwumiesięczną przerwę od literatury, a wcześniej głowę bardziej zaprzątały mi arkusze maturalne z chemii i z biologii niż beletrystyka. Mimo to postanowiłam podsumować pierwszą połowę roku, by trochę wszystko uporządkować, a przy tym przy oglądaniu/czytaniu Mid Year Freak Out Book Tagu zawsze świetnie się bawię, więc nie mogłam się doczekać, aż sama go napiszę.
ULUBIONA KSIĄŻKA PRZECZYTANA DO TEJ PORY W 2017
Chyba nikogo nie zdziwi mój wybór, bo moje uwielbienie dla duologii Leigh Bardugo wykracza poza wszelkie pojęcie. W tym roku przeczytałam zarówno cudowną Szóstkę Wron, jak i genialne Królestwo kanciarzy i o ile pierwszy tom zawrócił mi w głowie, o tyle drugi sprawił, że szaleńczo się w nim zakochałam i wciąż nie umiem wytłumaczyć, pod jak ogromnym wrażeniem się znajduję, gdy myślę, z jaką skrupulatnością autorka połączyła ze sobą wszystkie, nawet te najbardziej błahe wątki, tworząc absolutne arcydzieło. W dodatku bohaterów kocham ponad życie, są kwintesencją wszystkiego, czego szukam w dobrych postaciach, a przy tym są tak pełnokrwiści, że nie zdziwiłabym się, gdybym w pewnym momencie obejrzała się przez ramię i zobaczyła za sobą Kaza Brekkera. Kocham w tej duologii wszystko od budowy świata przez niezwykłych bohaterów po zawiłe intrygi, ale Królestwo kanciarzy wyniosło tę historię na jeszcze wyższy poziom, właściwie zmiotło mnie z nóg i bez wątpienia zasłużyło na tytuł mojej ulubionej książki przeczytanej do tej pory w 2017 roku.
NAJLEPSZY SEQUEL PRZECZYTANY DO TEJ PORY W 2017
Miałam dość duże wątpliwości, bo książka, którą wybrałam w tej kategorii, mogłaby spokojnie zamienić się tytułem z ulubioną powieścią przeczytaną do tej pory w tym roku, ale ostatecznie Dwór mgieł i furii zasłużył sobie na miano najlepszego sequela w 2017. Jeżeli zastanawiacie się, dlaczego wciąż nie pojawiła się recenzja tej historii, mimo że skończyłam czytać ją jeszcze w lutym, odpowiedź jest prosta – nie jestem w stanie wypowiedzieć się składnie na temat tej powieści. Gdy tylko chcę opisać moje odczucia po przeczytaniu Dworu mgieł i furii, z moich ust wydobywa się bezładny zlepek samogłosek i spółgłosek, ponieważ... To. Było. Cudowne. O. Mój. Boże. To było tak dobre, że na samą myśl zaczynam się niekontrolowanie, głupkowato uśmiechać, no bo Rhysand... Czy muszę mówić cokolwiek więcej? Przecież wszystkie straciłyśmy dla niego głowę bezpowrotnie. Ten romans – iskrzenie między nimi, głęboka więź, wzajemne zrozumienie i wsparcie; ten styl pisania – Sarah J. Maas za każdym razem jest coraz lepsza, jej poetyckie porównania, to stopniowanie napięcia poprzez niedomówienia; ta intryga i te zwroty akcji i w ogóle wszystko, co się w tej książce dzieje, no majstersztyk. I Rhysand. Wspominałam już o nim? Rhysand. Nie da się napisać gniotu, gdy przez cały czas towarzyszy nam Rhys. Dwór cierni i róż nie do końca mi się podobał, ale Dwór mgieł i furii? Aż serce mi szybciej bije, gdy tylko o tym pomyślę. Uwielbiam!
TEGOROCZNA NOWOŚĆ, KTÓREJ NADAL NIE PRZECZYTAŁAŚ, ALE BARDZO BYŚ CHCIAŁA
Jest to tym samym powieść, która przypieczętowuje moją hańbę, bo od dwóch lat czekałam na tę kontynuację serii, a wciąż się za nią nie zabrałam i paskudnie się z tym czuję. Pieśń Jutra to będzie niesamowita książka, doskonale o tym wiem. Ubóstwiam Samanthę Shannon, jej kreację świata, jej oryginalność i to, że nigdy nie jestem w stanie przewidzieć, w jaką stronę podąży przedstawiona przez nią historia. Najpierw bez pamięci zakochałam się w Czasie Żniw, potem okazało się, że Zakon Mimów jest jeszcze lepszy, od początku do końca trzymał w napięciu i nie mogłam się doczekać, aż sięgnę po trzeci tom. Tymczasem, choć jestem jego dumną posiadaczką, wciąż się za niego nie zabrałam... Bez wątpienia do końca roku przeczytam Pieśń Jutra, po prostu nie wierzę, że mogłoby być inaczej, ale chyba trochę się boję, że znowu wsiąknę w świat stworzony przez Shannon, a potem będę cierpiała, czekając na kolejną część przez dwa lata.
NAJBARDZIEJ WYCZEKIWANA ZAPOWIEDŹ DRUGIEJ POŁOWY ROKU
Nie może być inaczej – najbardziej czekam na A Court of Wings and Ruins, czyli trzeci tom Dworu cierni i róż, który jest także zakończeniem historii Feyry i Rhysanda, choć seria ma być kontynuowana z innymi bohaterami. Dwór mgieł i furii kończy się w takim momencie, że wciąż cierpię w oczekiwaniu na kolejną część, a w dodatku ta powieść była tak genialna, że wciąż nie mogę przestać o niej myśleć, mimo że minęło już pięć miesięcy, odkąd ją skończyłam. Sarah J. Maas naprawdę wzniosła się na wyżyny i liczę na to, że ACOWAR będzie równie cudowny, bo nie wiem, czy da się w jakikolwiek sposób przebić Dwór mgieł i furii. Czuję, że w tym tagu będę się powtarzała milion razy, ale jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak autorka poprowadziła fabułę i wciąż się zachwycam.
NAJWIĘKSZE ROZCZAROWANIE
Gniew i świt to powieść, na której wydanie w Polsce czekałam od baaardzo dawna, w dodatku miałam wobec niej ogromne oczekiwania, dlatego apetyt na twórczość Renée Ahdieh miałam ogromny. Byłam przekonana, że ta historia mnie porwie, że będzie od początku do końca igrała z moimi emocjami, że będzie przepełniona pałacowymi intrygami, bolesnymi tajemnicami i niebezpieczeństwem, a wszystko to będzie dopełniał niesamowity, niespotykany klimat i... Nie wyszło. Kolejnym scenom nie towarzyszyło żadne napięcie, ja sama nie zżyłam się z bohaterami, którzy według mnie byli strasznie przerysowani i nierzeczywiści, oprócz głównego sekretu, jakim był powód stojący za wszystkimi morderstwami poprzednich żon Chalida, fabuła była przewidywalna i mało zagadkowa, a choć Renée Ahdieh nie szczędziła nam rozległych opisów orientalnego jedzenia, specyficznego, arabskiego ubioru czy wystroju wnętrz, w ogóle nie czułam atmosfery zaczerpniętej z Księgi tysiąca i jednej nocy. Momentami akcja mi się dłużyła, a do tego była strasznie dziurawa i całość czytałam raczej z umiarkowanym zainteresowaniem. Gniew i świt to powieść, która nie jest zła, ale miałam wobec niej tak wielkie oczekiwania, że dla mnie pozostawiła po sobie ogromny niedosyt.
NAJWIĘKSZE ZASKOCZENIE
Zaskoczeń literackich w tym roku miałam całkiem sporo, trochę pozytywnych, więcej negatywnych. Jeśli chodzi o te dobre zaskoczenia to muszę wyróżnić Fobosa. Tom II, w porównaniu do moich odczuć po pierwszej części widać naprawdę znaczącą poprawę i jestem bardzo zadowolona, że zdecydowałam się kontynuować przygodę z Victorem Dixenem, również Diabolika S. J. Kincaid okazała się miłym zaskoczeniem, bo bałam się, że w tym przypadku hype jest zupełnie niesłuszny, ale po tych dwóch powieściach spodziewałam się dobrych rzeczy, więc nie była to tak duża niespodzianka jak w przypadku Czego pragnie mężczyzna Sabriny Jeffries. To powieść, po którą w normalnych warunkach prawdopodobnie bym nie sięgnęła, bo po pierwsze, rzadko sięgam po romanse historyczne, po drugie, odrzuciłaby mnie okładka, a po trzecie, nigdy nie słyszałam o tej książce. Sięgając po nią, nie spodziewałam się, że aż tak przypadnie mi do gustu, że kompletnie dla niej przepadnę i w dodatku będę chciała przeczytać kolejne tomy z tej serii! Niestety, wciąż nie miałam okazji zabrać się za Gdy wiarołomca powraca, jednak mam nadzieję, że nastąpi to wkrótce i jestem bardzo podekscytowana z tej okazji, bo Sabrina Jeffries pisze naprawdę intrygujące historie!
ULUBIONY NOWO ODKRYTY AUTOR
Jak widzicie, w tym roku na razie zachwycają mnie tylko autorzy, których już znałam wcześniej (Sarah J. Maas, Leigh Bardugo, Jennifer L. Armentrout), natomiast wśród tych pisarzy, z którymi dopiero się zapoznałam, nie pojawił się nikt, kto zasługiwałby na szczególne wyróżnienie i miano ulubionego. Mam nadzieję, że do końca 2017 jeszcze się to zmieni, lecz na razie nie znalazł się żaden nowy autor, który by mnie zauroczył na tyle, by wybić się na tle innych.
NAJWIĘKSZE KSIĄŻKOWE ZAUROCZENIE
Rhysand, duh. Każdy, kto przeczytał Dwór mgieł i furii, na pewno mnie zrozumie. Rhys deklasuje konkurencję w przedbiegach i gdybym miała wytłumaczyć dlaczego, nawet nie wiedziałabym, od czego zacząć, bo on jest po prostu idealny. Zresztą jeżeli znacie Dwór mgieł i furii na pewno wiecie, o co mi chodzi. Jeśli nie to po prostu mi zaufajcie, że nie ma lepszego książkowego męża od Rhysanda i chociaż moja lista fikcyjnych chłopaków jest nieskończenie długa, to odkąd przeczytałam Dwór mgieł i furii jestem mu nieskończenie wierna i nie sądzę, by miało się to zmienić, bo Rhys posiadł moje serce i duszę.
ULUBIONY BOHATER KSIĄŻKOWY
A mogę wymienić całą szóstkę? Mogę? Mówię oczywiście o bohaterach duologii Szóstka Wron Leigh Bardugo, bo wybór jednego byłby okrucieństwem. Kaz, Inej, Nina, Matthias, Jesper i Wylan... Każde z nich było zupełnie inne, wspaniałe na swój własny sposób; różnili się umiejętnościami, charakterami, pochodzeniem, wyznawanymi wartościami, dosłownie wszystkim, ale mimo to stanowili cudownie zgraną paczkę działającą niczym doskonale naoliwiony mechanizm. Wszyscy byli szalenie intrygujący i złożeni, w żadnej innej powieści nie spotkałam się z równie pełnokrwistymi bohaterami, którzy zachowywali się tak, jakby mieli zaraz zejść ze stronic książki i zmaterializować się za moimi plecami. Kocham każdego z nich z osobna za coś zupełnie innego, a także kocham ich razem jako całość. Cały geniusz Leigh Bardugo jest doskonale widoczny właśnie w jej niesamowitych postaciach, które zupełnie zawładnęły moim sercem.
KSIĄŻKA, KTÓRA UCZYNIŁA CIĘ SZCZĘŚLIWĄ
Moje ulubione powieści tego roku sprawiały mi ogromną frajdę, ale nie chcę być monotematyczna, dlatego wybieram Ostatnie tchnienie Jennifer L. Armentrout. Każda kolejna książka tej autorki sprawia, że się uśmiecham, jej historie są niezwykle uzależniające, trzymają w napięciu do ostatniej strony, a przy tym są pełne zabawnych scen i uroczych przekomarzanek między bohaterami. Osobiście uwielbiam twórczość Jennifer L. Armentrout, przy niej zapominam o całym świecie i po prostu daję porwać się historii, upajałam się każdą chwilą spędzoną na czytaniu Ostatniego tchnienia, byłam urzeczona, zachwycona i zaskoczona tym, jak łatwo straciłam głowę dla całej trylogii Dark Elements. Książki Jennifer L. Armentrout są genialną rozrywką, przy której mogę się odstresować i która mnie uszczęśliwia, dlatego jeśli wciąż zastanawiacie się, czy warto zapoznać się z tą autorką, to uwierzcie mi, że warto!
KSIĄŻKA, PRZY KTÓREJ PŁAKAŁAŚ
Mówiłam wam już wielokrotnie, że uwielbiam wzruszać się przy książkach, bo jeśli dana historia wzbudza we mnie takie emocje to znaczy, że była warta każdej sekundy spędzonej na czytaniu. W tym roku niestety nie trafiło się zbyt wiele powieści, które wywarłyby na mnie aż taki wpływ, płakałam zaledwie przy dwóch książkach: cudownym Królestwie kanciarzy Leigh Bardugo (nie, wciąż się nie pozbierałam i nie wybaczę autorce tej sceny) oraz przy Tysiącu pocałunków Tillie Cole – nie była to wybitna powieść i spodziewałam się o niej o wiele więcej, ale czytało się ją przyjemnie, a autorka ma piękny styl pisania, potrafi w nieziemski sposób łączyć ze sobą poszczególne słowa, które wywarły na mnie ogromny wpływ, nawet jeśli sama historia mnie w sobie nie rozkochała.
NAJPIĘKNIEJSZA KUPIONA LUB OTRZYMANA KSIĄŻKA
Co prawda książka jeszcze do mnie nie dotarła, ale już muszę się wam nią pochwalić, bo od bardzo dawna marzyłam o tym pięknym wydaniu Ani z Zielonego Wzgórza, a serial Ania, nie Anna, którego recenzja za niedługo pojawi się na blogu, w końcu dał mi kopniaka motywacyjnego do tego, żeby wyposażyć się we własny egzemplarz. Teraz tylko czekam, aż zamówienie na BookDepository zostanie zrealizowane i stanę się właścicielką przepięknego wydania Puffin in Bloom. Jestem ogromną fanką brytyjskich wydań klasyków, ale to Ani z Zielonego Wzgórza już dawno temu podbiło moje serce i nie mogę się doczekać, aż będę je trzymała w swoich dłoniach <3
JAKĄ KSIĄŻKĘ MUSISZ PRZECZYTAĆ DO KOŃCA TEGO ROKU?
Lista książek, które muszę przeczytać do końca tego roku, jest niezwykle długa i ku mojej rozpaczy wydaje się tylko wydłużać, zamiast skracać. Staram się trzymać zestawienia 100 książek, które chcę przeczytać w tym roku, zależy mi szczególnie na dokończeniu całego Harry'ego Pottera w oryginale (wciąż nie zabrałam się za czwarty tom), bardzo chciałabym też kontynuować swoją przygodę z Magnusem Chase'em i zabrać się za Młot Thora od Ricka Riordana, lecz bez wątpienia do końca roku muszę przeczytać Imperium burz Sary J. Maas, czyli piąty tom przygód Celaeny/Aelin. Mam ogromny sentyment do tej serii, ale choć dostrzegam jej braki, nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jak bardzo cała fabuła się rozwinęła i rozrosła na przestrzeni kolejnych części, wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem geniuszu Sary J. Maas, która zrobiła coś cudownego i nie mogę się doczekać, by przekonać się, co tym razem przygotowała dla nas autorka.
ULUBIONY CZŁONEK KSIĄŻKOWEJ SPOŁECZNOŚCI
Chyba nie ma nikogo, kogo wyjątkowo chciałabym wyróżnić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.