piątek, 19 maja 2017

Gniew i świt, czyli historia Szeherezady i bezdusznego khalifa w wersji young adult

Gniew i świt to pierwsza książka, którą przeczytałam po prawie dwumiesięcznej przerwie spowodowanej intensywnymi powtórkami do matury. Jak wiecie, w kwietniu trochę poszalałam i dorobiłam się naprawdę pokaźnego stosiku (który możecie obejrzeć tutaj), ale już od pierwszej chwili wiedziałam, że to właśnie od retellingu o Szeherezadzie z Księgi tysiąca i jednej nocy chcę rozpocząć swój powrót do książek, które na szczęście nie są podręcznikami z biologii. Motyw arabskich opowieści, ich orientalny klimat i niezwykła historia miłosna, a także pochlebne opinie na zagranicznym booktubie niesamowicie mnie przyciągały, a Gniew i świt było jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie zapowiedzi tego roku. Tym razem mój radar jednak zawiódł – byłam przekonana, że bez pamięci zakocham się w tej powieści, tymczasem okazało się, że jest to bardzo średnia historia.

Jedno życie, jeden świt.
W krainie rządzonej przez młodego, żądnego krwi władcę, każdy poranek przynosi cierpienie kolejnej rodzinie. Hhalid, osiemnastoletni kalif Chorsanu, jest potworem. Co noc bierze sobie nową małżonkę, by o poranku owinąć jedwabny sznur wokół jej szyi. Kiedy ofiarą Chalida pada szesnastoletnia przyjaciółka Szahrzad, dziewczyna poprzysięga mu zemstę i zgłasza się na jego kolejną oblubienicę. Szahrzad zamierza nie tylko ujść z życiem, ale też raz na zawsze zakończyć okrutne panowanie kalifa.
Noc za nocą, Szahrzad mami Chalida, snując zachwycające historie i odwleka swój koniec, choć doskonale zdaje sobie sprawę, że kolejny świt może okazać się jej ostatnim. 
Z czasem dziewczyna zaczyna rozumieć, że w pałacu z marmuru i kamienia nie wszystko jest takie, jakim się wydaje. Szahrzad zamierza odkryć prawdę. Jest gotowa odebrać życie Chalida i tym samym odpłacić mu za tak wiele skradzionych istnień.
Czy miłość zwycięży w świecie pełnym niesamowitych historii i mrocznych sekretów?
Opis z LubimyCzytać

Myślę, że moje ogromne rozczarowanie Gniewem i świtem wynika z tego, że miałam wobec tej historii ogromne oczekiwania, a one po prostu nie zostały spełnione. Byłam przekonana, że ta historia mnie porwie, że będzie od początku do końca igrała na moich emocjach, że będzie przepełniona pałacowymi intrygami, bolesnymi tajemnicami i niebezpieczeństwem, a wszystko to będzie dopełniał niesamowity, niespotykany klimat i... Nie wyszło. Kolejnym scenom nie towarzyszyło żadne napięcie, ja sama nie zżyłam się z bohaterami, którzy według mnie byli strasznie przerysowani i nierzeczywiści, oprócz głównego sekretu, jakim był powód stojący za wszystkimi morderstwami poprzednich żon Chalida, fabuła była przewidywalna i mało zagadkowa, a choć Renée Ahdieh nie szczędziła nam rozległych opisów orientalnego jedzenia, specyficznego, arabskiego ubioru czy wystroju wnętrz, w ogóle nie czułam atmosfery zaczerpniętej z Księgi tysiąca i jednej nocy. Momentami akcja mi się dłużyła, a do tego była strasznie dziurawa i całość czytałam raczej z umiarkowanym zainteresowaniem.

Dość dużym problemem były postaci. Główna bohaterka, Szahrzad, została ukazana jako niezwykle temperamentna, uparta i zdecydowana dziewczynka, bo jej nieprzemyślane, spontaniczne decyzje, głupie kłótnie o nic i strzelanie fochów bez dobrego powodu sprawiały, że nie mogłam przestać wywracać oczami, a jej gwałtowne usposobienie było zbyt przesadne i wręcz odpychające. Nie mam nic przeciwko bohaterkom z silnymi osobowościami i niezwykle ciętym językiem, które potrafią o siebie zadbać i nie potrzebują do tego żadnego mężczyzny, lecz we wszystkim trzeba znać umiar, a Szazi w tej swojej twardej pozie bywała śmieszna, zwłaszcza że momentami gdzieś traciła rozum. Podobnie sprawa ma się z Despiną, grecką służącą dziewczyny, która była aż nazbyt bezczelna i jej komentarze, zamiast wprawić mnie w rozbawienie, pozostawiały po sobie raczej niesmak. Kolejną, niezwykle irytującą postacią, był Tarik, czyli była miłość Szahrzad, który jest tak wyidealizowany, że to aż woła o pomstę do nieba. Co prawda potem autorka starała się nieco zmniejszyć wrażenie Gary'ego Stu, ukazując jego porywczość, zaślepienie i nieumiejętność kłamania, ale i tak nie potrafię pozbyć się odczucia, że Tarik został nadmiernie upiększony, a jego wątek był według mnie kompletnie niepotrzebny i zdecydowanie wolałabym, żeby go po prostu nie było. Na szczęście sprawa ma się nieco lepiej z Chalidem, który mimo pewnych interesujących aspektów, wypada nieco zbyt blado jak na mój gust, choć jest o wiele lepszym wyborem niż Tarik. Z czystym sumieniem mogę za to powiedzieć, że pokochałam Dżalala, czyli postać drugoplanową, kuzyna Chalida i kapitana jego straży. Dżalal jest przecudowny, pełen charyzmy i uroku osobistego, ale przy tym jest niezwykle sprytnym i niebezpiecznym mężczyzną oddanym swojej rodzinie. Jest to według mnie najlepiej wykreowany bohater w Gniewie i świcie, posiada wiele twarzy i nie jest przerysowany tak jak pozostali.

W tej powieści ogromną rolę odgrywa wątek romantyczny i do tej pory nie mam pojęcia, co o nim sądzić. Jest to okropny przykład insta love, po prostu czarna rozpacz, nie mogłam uwierzyć, że wszystko tak szybko się potoczyło, a do tego cały koncept został przedstawiony w tak naiwny sposób, że aż łapałam się za głowę z zażenowania. W jednej sekundzie Szahrzad nienawidzi Chalida, bo jest mordercą jej najlepszej przyjaciółki, a do tego odpychającym, zimnym gburem, w drugiej natomiast kocha go z całego serca i to był tak olbrzymi przeskok, że aż przecierałam oczy ze zdumienia. Z oczywistych powodów ich relacja powinna być wypełniona sprzecznymi, gwałtownymi emocjami, paląca nienawiść oraz obrzydzenie kontra namiętność i rozkwitająca miłość (uwielbiam takie połączenia, szaleję za tak problematycznymi wątkami romantycznymi), tymczasem Szahrzad właściwie nie miała żadnych rozterek, a jej uczucia posiadały głębię kałuży. Mimo to sceny, w których powinnam prychać pod nosem i wywracać oczami, wywoływały moje rozczulenie i wydobywały z mojego gardła pisk zachwytu. No bo która dziewczyna nie poddałaby się, gdyby taki cudowny Chalid nazywał ją swoją królową oraz dżanam („moje życie”), kłaniając się nisko, dotykając swojego czoła i serca (szacunek i uczucie)?! Ja nie byłam w stanie się oprzeć takim scenom, mimo wszystko. 

Gniew i świt to powieść, która nie jest zła, ale miałam wobec niej tak wielkie oczekiwania, że dla mnie pozostawiła po sobie ogromny niedosyt. Gdyby została bardziej dopracowana, miała w sobie więcej znaczących wydarzeń i zwrotów fabularnych, gdyby urozmaicić ją w większą ilość tajemnic lub dodać pałacowe intrygi, których mi zabrakło, bo polityka została przedstawiona bardzo powierzchownie i niedbale, byłabym w stanie przymknąć oko na niedoskonałości w kreacji postaci czy nieprzekonywujący wątek miłosny, lecz zabrakło w tej historii czegoś więcej. Losy Szahrzad były mi zupełnie obojętne, nie czułam żadnego napięcia związanego z przebiegiem akcji, a klimat arabski, choć bez wątpienia przepiękny, w wydaniu Renée Ahdieh nie był w stanie mnie urzec. I choć Gniew i świt to dobra powieść, która jest w stanie zapewnić trochę rozrywki, ja jestem nią na tyle rozczarowana, że nie będę was zachęcać do sięgnięcia po nią.

 

Seria Gniew i świt:
Gniew i świt // Róża i sztylet

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia