czwartek, 16 marca 2017

Ostatnie tchnienie, czyli czas uratować świat przed apokalipsą

Dark Elements to trylogia, którą w zeszłym roku wciskałam wam na każdym kroku. Kiedy już wydawało mi się, że żadna powieść z gatunku paranormal romance nie jest w stanie mnie zaskoczyć, a co dopiero w sobie rozkochać, pojawił się Ognisty pocałunek Jennifer L. Armentrout i zmusił do zrewidowania tego poglądu. Nic więc dziwnego, że byłam niezwykle podekscytowana finałem całej tej historii i kiedy tylko Ostatnie tchnienie wpadło w moje ręce, zabrałam się za czytanie. 

Niekiedy miłość trwa aż do ostatniego tchnienia.
Każda decyzja niesie ze sobą konsekwencje, a siedemnastoletnia Layla musi stawić czoła najtrudniejszym wyborom. Co wybierze, światło czy mrok? Z jednej strony grzeszny, seksowny, demoniczny książę Roth, z drugiej Zayne – wspaniały, troskliwy strażnik, z którym jednak nigdy nie wyobrażała sobie związku. Najtrudniejsza decyzja dotyczy jednak tego, której połowie swojej natury powinna zaufać.
Dziewczyna ma też nowy problem. Najniebezpieczniejszy z demonów, lilin, został uwolniony, by siać spustoszenie wokół niej, włączając w to jej przyjaciół. Aby uchronić Sama przed losem dużo gorszym niż śmierć, Layla musi paktować z wrogiem, jednocześnie chroniąc miasto – i swoją rasę – przed zniszczeniem.
Rozdarta między dwoma światami i dwoma różnymi chłopakami, niczego nie jest pewna, a już najmniej tego, czy przeżyje, zwłaszcza kiedy dają o sobie znać stare kłopoty. Czasami jednak, gdy tajemnica goni tajemnicę, a prawda wydaje się niemożliwa do odkrycia, trzeba posłuchać głosu serca, wybrać stronę i walczyć do utraty tchu…
Opis z LubimyCzytać

Seria Dark Elements rozkochała mnie w sobie jak żaden paranormalny romans przedtem, stąd moje oczekiwania względem finału były ogromne. Poprzednie dwa tomy dostarczyły mi mnóstwa emocji, akcja pędziła jak szalona do przodu, a kolejne problemy tylko się nawarstwiały, tworząc wciągającą powieść, którą czytało się z wypiekami na twarzy. Ostatnie tchnienie miało być idealnym zwieńczeniem całej historii, ale... coś nie zagrało. Być może z ostatnim tomem wiązałam zbyt wielkie nadzieje i z tego powodu ostatecznie czuję się nieusatysfakcjonowana zakończeniem trylogii, jednak mam wrażenie, jakby fabuła w tym tomie nie posunęła się za bardzo do przodu. Brakowało mi dreszczyku emocji, bo na próżno w tej książce szukać zaskakujących zwrotów akcji; wielkimi krokami zbliżała się apokalipsa, a tempo pozostawało ospałe i dość monotonne. Layla nie robiła nic, by zapobiec pogorszeniu się ich sytuacji, zamiast tego skupiała się na miłosnych rozterkach i rozpaczy po niespodziewanej śmierci kogoś z jej bliskich. Przez jej bierność oraz niezdecydowanie cała historia po raz pierwszy utknęła w miejscu, a zamiast zapowiadanej epickiej potyczki dostaliśmy ze trzy mało wciągające sceny walki.

W Ostatnim tchnieniu po raz kolejny powraca problem pochodzenia Layli. Jej umiejętności wciąż ewoluują, stąd Jennifer L. Armentrout pokusiła się o ponowną próbę rozwiania wszelkich wątpliwości dotyczących mocy dziewczyny, jednak wytłumaczenie nieszczególnie mnie przekonało. Może nie było naciągane, bo w jakiś dziwny sposób wszystko się ze sobą kleiło, ale jak dla mnie było dość słabe. O wiele lepiej by to wypadło, gdyby autorka poprzestała na wyjaśnieniu umiejętności Layli, które zaprezentowała w drugim tomie. Ogólnie Ostatnie tchnienie obfitowało w kilka zupełnie absurdalnych pomysłów, naprawdę nie wiem, co się działo w głowie autorki, gdy pisała poszczególne sceny, które wywołały u mnie ogólne zażenowanie. W zamierzeniu miały być chyba zabawne, jednak ostatecznie spowodowały raczej niesmak. Wydaje mi się, że humor Jennifer L. Armentrout, który tak genialnie prezentował się w poprzednich dwóch częściach (a tutaj był właściwie niewidoczny), był wymuszony i nie do końca mi pasował.

Wiem, że na razie tylko narzekam na Ostatnie tchnienie, ale ta powieść naprawdę nie była zła! Widać wyraźną poprawę w postawie bohaterów (a może to zasługa faktu, że jest o wiele mniej Zayne'a, którego nie znoszę), przestali być tak irytujący i zaczęli podejmować w miarę logiczne decyzje, co naprawdę im się chwali po tym wszystkim, co odstawiali wcześniej! Wątek miłosny, którego byłam tak ogromną fanką, może w tym tomie aż tak bardzo mnie nie kupił, bo ta relacja straciła trochę na swojej zadziorności. Mój ukochany Roth nie wydawał mi się dłużej aż tak cudowny, ale winę za to zrzucam na Rhysanda, bo Ostatnie tchnienie czytałam niedługo po Dworze mgieł i furii, a wiadomo, że z moim mężem numer jeden i jego urokiem osobistym nie da się konkurować.

Ostatnie tchnienie dostarczyło mi mnóstwa rozrywki i pozwoliło zapomnieć o otaczającej mnie rzeczywistości na kilka cudownych godzin, zdecydowanie się nie nudziłam podczas czytania tej historii, ale... to już nie było to samo, co w wypadku pierwszej części. Cała trylogia rozpoczęła się od mocnego uderzenia, jednak z czasem straciła rozpęd i siłę przebicia wśród innych, podobnych powieści, choć i tak będę gorąco zalecała zapoznanie się z nią. Ostatnie tchnienie nie miało już tej samej iskry co poprzednie tomy, a samo zakończenie, choć jest zamknięte i rozwiewa wszelkie wątpliwości, mnie osobiście nie zadowoliło. Nie mogę jednak powiedzieć, że źle się bawiłam podczas czytania ostatniej części, to wciąż była dla mnie ogromna przyjemność, rozpływam się nad Rothem i cieszę się, że zapoznałam się z tą historią. Całej trylogii daję mocne siedem na dziesięć i polecam!


Trylogia Dark Elements:
Ognisty pocałunek // Arktyczny dotyk // Ostatnie tchnienie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia