niedziela, 16 lipca 2017

Serial: Ania, nie Anna – sezon 1

Nie wiem, czy wiecie, ale jestem ogromną fanką Ani z Zielonego Wzgórza. To chyba moja ulubiona książka z dzieciństwa, przeczytałam ją milion razy i nigdy mi się nie znudziła, w kółko oglądałam także filmy z moim ulubionym rudzielcem, skrycie marząc, by być taka, jak główna bohaterka. To jedna z tych historii, które zostają z tobą na długo, zawsze gdzieś skryte na dnie serca, dlatego tak bardzo bałam się nowej ekranizacji. Nie ukrywam, że oglądanie Ani, nie Anny okazało się być stresującym przeżyciem, bo cały czas martwiłam się o to, czy scenarzyści zaraz czegoś nie popsują. Na szczęście wykonali kawał dobrej roboty, ale to bez wątpienia aktorzy tchnęli życie w tę historię i uczynili ją czymś niezapomnianym.

Ania Shirley to rudowłosa sierota o nieograniczonej wyobraźni i temperamencie równie ognistym co jej włosy. Na skutek przypadku, bowiem jej opiekunowie potrzebowali chłopca do pomocy w gospodarstwie, zostaje przygarnięta przez niezamężne rodzeństwo Cuthbert, Marylę oraz Mateusza, którzy posiadają farmę na Zielonym Wzgórzu. Od tej pory Ania przeżywa niezliczone przygody, próbując oswoić się z myślą, że nareszcie ma dom i rodzinę, o której tak bardzo marzyła. 


Wiem, że główną bohaterką jest Ania i grająca ją Amybeth McNulty wydaje się być stworzona do tej roli, ale muszę, po prostu muszę zacząć od Gilberta. Bo zakochałam się w nim po uszy. Bo od momentu, w którym pojawił się na ekranie, przepadłam. Wie ktoś, gdzie mogę znaleźć swojego własnego, serialowego Gilberta Blythe'a? Potrzebuję jednego w trybie natychmiastowym. Lucas Jade Zumann to absolutna perfekcja, a w dodatku wątek Gilberta został rozbudowany i cieszyłam się z tego jak mała dziewczynka. Nawet jeśli nie do końca podoba mi się ukazanie relacji Ani oraz Gilberta w serialu, przynajmniej na razie, to i tak będę ich shippowała, bo liczę, że jeszcze to naprawią. Muszę przyznać się do tego, że przed zobaczeniem serialu byłam pełna obaw względem Amybeth McNulty, ale wystarczyło mi pierwsze dziesięć minut, żebym zakochała się w sposobie, w jaki gra główną bohaterkę, jestem pod ogromnym wrażeniem jej zdolności i jest po prostu cudowna, choć nie ukrywam, że Megan Follows zajmuje w moim sercu specjalne miejsce. W ogóle uważam, że cała obsada została dobrana w genialny sposób, Maryla została dosłownie zdjęta z kartek książki. Jedynie Diana mnie do siebie nie przekonuje, lecz to naprawdę niewielki mankament w porównaniu z resztą aktorów.


Ania, nie Anna została pod wieloma względami unowocześniona. Przede wszystkim ogromną rolę w fabule odgrywa wątek feministyczny, który pojawia się właściwie w każdym odcinku – główna bohaterka podkreśla na każdym kroku swoją niezależność, przypominając, że może robić to samo co chłopcy, a nawet lepiej i że jej jedynym przeznaczeniem wcale nie musi być zamążpójście, a następnie rodzenie dzieci. O ile podoba mi się to nowe podejście w adaptacji, to mam wrażenie, że czasami twórcy aż nazbyt mocno chcieli podkreślić to nowoczesne podejście, przez co w paru momentach wypadło to sztucznie, na siłę. Zachowanie Ani pod wieloma względami było również zbyt swawolne, a Maryla nie była na tyle pobłażliwa, by pozwolić na podobne pyskówki, mimo to dziewczynka nie mierzyła się z żadnymi konsekwencjami swoich czynów. Muszę podkreślić również to, że klimat Ani, nie Anny jest o wiele dojrzalszy i mroczniejszy niż w powieści, gdzie nawet traumatyczna przeszłość głównej bohaterki jest przedstawiana z przymrużeniem oka. W serialu, mimo gadatliwej i intrygującej osobowości Ani, atmosfera jest posępna i czasami ciężka. Fabuła została także urozmaicona o nowe wątki, choć uważam, że część z nich została dodana bez sensu, rozwinięto także kilka sytuacji, które w książce zostały ledwie muśnięte i na tym polu scenarzyści wypadli lepiej. Z jednej strony uważam, że odświeżenie nieco tej historii było potrzebne, z drugiej nie wszystkie zabiegi mi się podobały, co potwierdza choćby fakt, że drugi odcinek, właściwie z całości złożony z wątków, które w Ani z Zielonego Wzgórza nie występowały, podobał mi się najmniej z całego sezonu. Zakończenie też mi się nie podobało. Ogromnie jednak cenię scenarzystów nawet za przemycenie bardzo subtelnej aluzji wątku homoseksualnego.


Podsumowując, jestem zachwycona najnowszą adaptacją Ani z Zielonego Wzgórza. Tak, pojawiły się potknięcia. Tak, nie ze wszystkiego jestem zadowolona. Ale Ania, nie Anna podstępem mnie zauroczyła i po skończeniu sezonu nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, bo ja chcę więcej już, teraz, zaraz, natychmiast, tymczasem nawet nie wiemy, czy pojawi się kolejna odsłona przygód kochanego rudzielca. Martwiłam się, że serial mnie zawiedzie, tymczasem bardzo mi się spodobał. Czy przebija filmową ekranizację z Megan Follows? Trudno powiedzieć, zwłaszcza że pierwsze sezon pokrywa około połowę rozdziałów Ani z Zielonego Wzgórza i jeszcze za wcześnie, by to określić, lecz na razie jestem zadowolona i was również zachęcam do zapoznania się z netlixową adaptacją. Choćby dla cudownego Gilberta! A ja idę cierpieć w oczekiwaniu na kolejne odcinki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia