Od jakiegoś czasu Colleen Hoover jest najpopularniejszą autorką z kategorii NA. Każda jej kolejna książka nie przechodzi bez echa, a Maybe Someday było reklamowane dosłownie wszędzie. Początkowo nie miałam ochoty po nią sięgać, obawiając się, że to promowanie ma za zadanie ukryć niedoskonałości książki, zwłaszcza że Hopeless tej samej autorki w ogóle mnie nie zachwyciło. Myliłam się. Maybe Someday z każdą przewracaną stroną coraz bardziej zdobywało moje serce.
Sydney mieszka z najlepszą przyjaciółką, studiuje swój wymarzony kierunek - wychowanie muzyczne, jest samodzielna i pozostaje w związku z chłopakiem, którego wydaje jej się, że kocha. Każdego wieczora wychodzi na balkon, by posłuchać hipnotyzującej muzyki przystojnego chłopaka grającego na gitarze. Słucha jego utworów i pisze do nich teksty z niebywałą łatwością.
Pewnego dnia Sydney traci wszystko: wyrzucono ją z pracy, dowiaduje się, że jej chłopak sypia z jej współlokatorką, wyprowadza się i traci dach nad głową, a to wszystko w dzień jej urodzin. Wtedy właśnie dostaje propozycję od Ridge'a, chłopaka z gitarą - może się wprowadzić do jego mieszkania bez płacenia czynszu pod warunkiem, że napisze teksty do granej przez niego muzyki i pomoże mu przezwyciężyć blokadę twórczą. Wkrótce ta dwójka odkrywa, że łącząca ich pasja do muzyki niebezpiecznie ich do siebie zbliża, tworząc między nimi więź, która jest niewłaściwa; Sydney wciąż zbiera się po rozstaniu, a Ridge od pięciu lat znajduje się w szczęśliwym związku. Wszystkie emocje przekazują sobie w tekstach piosenek i w muzyce, którą czuje się całym ciałem.
Pewnego dnia Sydney traci wszystko: wyrzucono ją z pracy, dowiaduje się, że jej chłopak sypia z jej współlokatorką, wyprowadza się i traci dach nad głową, a to wszystko w dzień jej urodzin. Wtedy właśnie dostaje propozycję od Ridge'a, chłopaka z gitarą - może się wprowadzić do jego mieszkania bez płacenia czynszu pod warunkiem, że napisze teksty do granej przez niego muzyki i pomoże mu przezwyciężyć blokadę twórczą. Wkrótce ta dwójka odkrywa, że łącząca ich pasja do muzyki niebezpiecznie ich do siebie zbliża, tworząc między nimi więź, która jest niewłaściwa; Sydney wciąż zbiera się po rozstaniu, a Ridge od pięciu lat znajduje się w szczęśliwym związku. Wszystkie emocje przekazują sobie w tekstach piosenek i w muzyce, którą czuje się całym ciałem.
Colleen Hoover opisuje muzykę w tak piękny sposób, że aż trudno w to uwierzyć. To właśnie ona wybija się w książce na pierwszy plan i tworzy najważniejszy, najwspanialszy wątek, wpływając na odbiór całej historii, zwłaszcza gdy stworzony przez autorkę i piosenkarza soundtrack towarzyszy nam przez kolejne strony. Te teksty są naprawdę głębokie i dobrze przemyślane, pokazują także rodzące się między Sydney i Ridge'em uczucie w niezwykle subtelny, niewinny sposób, opowiadają o tym, o czym bohaterowie bali się powiedzieć wprost, a z czym oboje uparcie walczyli. Sytuacja, w której się znaleźli, jest nietypowa i trudna, a za jej pośrednictwem Colleen Hoover stawia nas przed pytaniem: czy można oszukać własne serce? Czy można z nim wygrać, gdy rozsądek i sumienie krzyczą, że to jest złe?
Sydney i Ridge to przeciwieństwa, ale doskonale się uzupełniają. Sydney to prawdziwy wulkan emocji, popada w całkowite skrajności i czasami trudno było nadążyć za zmianami jej nastroju. Kiedy wpadała w złość, była gotowa wybić komuś zęby. Kiedy była smutna, łzy lały się strumieniami. Kiedy była szczęśliwa, no cóż, łzy dalej lały się strumieniami i naprawdę zaczynałam się zastanawiać, czy ta dziewczyna nie ma problemu z kanalikami łzowymi. Co zaskakujące, nie była przy tym irytująca, a obserwowanie, jak jej temperament powoli się wycisza i łagodnieje przy wrażliwym, spokojnym Ridge'u było naprawdę fascynujące i z dwóch perspektyw, które zaprezentowała nam Colleen Hoover, to właśnie perspektywa Sydney podobała mi się bardziej, bo była wyrazista. Ridge był w porządku, zwłaszcza, że przy jego kreacji autorka dotknęła problemu, który wymagał dużo wrażliwości, ale jego niepełnosprawność i wynikający z tego kunszt muzyczny nieco przesłoniły jego charakter.
Hopeless w moich oczach wypadło sztucznie przez to, jak szybko bohaterowie rzucili się sobie w ramiona. W Maybe Someday tego nie ma - uczucie rodzi się powoli, naturalnie nabiera własnego tempa i ma w sobie pewnego rodzaju dojrzałość, której mi brakowało w poprzednio czytanej książce autorki. Maybe Someday wciągnęło mnie w swój świat i już nie wypuściło. Colleen Hoover powoli, ale skutecznie łamała mi serce, bo nie było możliwości, by "może kiedyś" zamieniło się we "właśnie teraz" i bohaterowie doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Wiedzieli, jak cudownie mogłoby być im razem, ale ta przyszłość nie była im pisana i ta świadomość budzi ogromne emocje nie tylko w Sydney i Ridge'u, ale także w czytelnikach. Ta książka to stąpanie po cieniutkim lodzie.
Cudowna, delikatna, pełna magii, niesamowita, smutna i bardzo prawdziwa - taka właśnie jest opowieść zawarta w Maybe someday. Colleen Hoover doskonale wie, jak grać na uczuciach czytelnika i jak sprawić, by zakochał się w książce.
Sydney i Ridge to przeciwieństwa, ale doskonale się uzupełniają. Sydney to prawdziwy wulkan emocji, popada w całkowite skrajności i czasami trudno było nadążyć za zmianami jej nastroju. Kiedy wpadała w złość, była gotowa wybić komuś zęby. Kiedy była smutna, łzy lały się strumieniami. Kiedy była szczęśliwa, no cóż, łzy dalej lały się strumieniami i naprawdę zaczynałam się zastanawiać, czy ta dziewczyna nie ma problemu z kanalikami łzowymi. Co zaskakujące, nie była przy tym irytująca, a obserwowanie, jak jej temperament powoli się wycisza i łagodnieje przy wrażliwym, spokojnym Ridge'u było naprawdę fascynujące i z dwóch perspektyw, które zaprezentowała nam Colleen Hoover, to właśnie perspektywa Sydney podobała mi się bardziej, bo była wyrazista. Ridge był w porządku, zwłaszcza, że przy jego kreacji autorka dotknęła problemu, który wymagał dużo wrażliwości, ale jego niepełnosprawność i wynikający z tego kunszt muzyczny nieco przesłoniły jego charakter.
Hopeless w moich oczach wypadło sztucznie przez to, jak szybko bohaterowie rzucili się sobie w ramiona. W Maybe Someday tego nie ma - uczucie rodzi się powoli, naturalnie nabiera własnego tempa i ma w sobie pewnego rodzaju dojrzałość, której mi brakowało w poprzednio czytanej książce autorki. Maybe Someday wciągnęło mnie w swój świat i już nie wypuściło. Colleen Hoover powoli, ale skutecznie łamała mi serce, bo nie było możliwości, by "może kiedyś" zamieniło się we "właśnie teraz" i bohaterowie doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Wiedzieli, jak cudownie mogłoby być im razem, ale ta przyszłość nie była im pisana i ta świadomość budzi ogromne emocje nie tylko w Sydney i Ridge'u, ale także w czytelnikach. Ta książka to stąpanie po cieniutkim lodzie.
Cudowna, delikatna, pełna magii, niesamowita, smutna i bardzo prawdziwa - taka właśnie jest opowieść zawarta w Maybe someday. Colleen Hoover doskonale wie, jak grać na uczuciach czytelnika i jak sprawić, by zakochał się w książce.
8/10
Inne książki Colleen Hoover zrecenzowane na blogu:
Autorka współpracowała razem z Griffinem Petersonem nad piosenkami, które pojawiają się w książce. Całą playlistę możecie znaleźć na stronie www.maybesomedaysoundtrack.com i chociaż niekoniecznie na co dzień słucham takiej muzyki, muszę przyznać, że kilka kawałków naprawdę mi się podoba i włączanie ich w momencie, w którym pojawiały się w książce, było magicznym przeżyciem. Na punkcie dwóch piosenek mam obsesję i słucham ich w kółko od kilku dni. Posłuchajcie Maybe Someday:
Uwielbiam Colleen Hoover, choć czytałam dopiero Hopeless. Na Maybe Someday i Pułapkę Uczuć czaję się już od bardzo dawna, ale jakimś cudem jeszcze ich nie złapałam :)
OdpowiedzUsuńA ja niestety nie przepadam za książkami Colleen :(
UsuńGitara skradła show :D Jest śliczna, uwielbiam czarne gitary :) Ostatni akapit chyba najbardziej zachęcił mnie do sięgnięcia po Maybe Someday, książka wydaje się idealna na koniec sesji poprawkowej, chętnie po nią sięgnę, a muzykę będę słuchać, bo świetnie brzmi :) Lubię od czasu do czasu posłuchać sobie podobnych wstawek :3
OdpowiedzUsuńGitara należy do brata, którą podstępem mu ukradłam do zrobienia zdjęcia, ale ćśś... Cieszę się, że ci się podoba, bo ma jeszcze dwie, nawet nie wiesz, w jakich skarbach musiałam przebierać! xD
UsuńKocham tą opowieść! Hopeless mnie nie zachwyciła ale Maybe Someday sprawiło, że zmieniłam zdanie o autorce! Cudowna, subtelna historia <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :*
my-life-in-bookland.blogspot.com
Autorka genialnie połączyła muzykę z miłością! Miałam podobne odczucia do twoich. Z każdą przeweacaną stroną coraz bardziej zakochiwałam się w tej powieści (i w Rigd'u) *.*
OdpowiedzUsuńhttp://zaczarowana-me.blogspot.com/?m=1
Myślę, że jest w stanie spodobać mi się jeszcze bardziej niż "Hopeless". Właśnie jedynym mankamentem tego tytułu było to szybkie zakochanie się w sobie. A jeśli tutaj dzieje się to stopniowo... Od dawna chcę przeczytać :)
OdpowiedzUsuńInsane z przy-goracej-herbacie.blogspot.com
Uwielbiam Tę książkę. Dzięki niej zaczęłam uczyć się języka migowego. muzyka też słabo w moim stylu, ale do książki pasowała jak ulał.
OdpowiedzUsuńBuziaki!
www.filigranoowa.blogspot.com
Nie czytałam jeszcze negatywnej recenzji tej książki. Zetknęłam się już z piórem pani Hoover, ale żadna z nich nie była oceniana tak dobrze jak "Maybe Someday". Muszę po nią sięgnąć! :) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńhttp://ich-perspektywy.blogspot.com/
Rewelacyjne zdjęcie do recenzji. :) Że też ja na coś takiego nie wpadłam, w końcu też od brata mogłam pożyczyć gitarę. :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisana recenzja. :) Uwielbiam Colleen Hoover, z dostępnych w Polsce przetłumaczonych książek została mi do przeczytania tylko jedna - "Nieprzekraczalna granica". A "Maybe Someday" skradła również i moje serce. Współpraca z muzykiem i stworzenie piosenek do napisane powieści to był strzał w dziesiątkę. :) Wczoraj na facebooku Hoover zachwycała się polską okładką książki. :)
http://zaczytana-dolina.blogspot.com/
Och, naprawdę nie wiem jak ja wytrzymam w postanowieniu niekupowania książek do Targów w Krakowie! Teraz mam taką fazę na ''Maybe Someday'', że aż skręca mnie z ciekawości!
OdpowiedzUsuńNie martw się, ja też sobie obiecywałam, że nie kupię żadnej książki, a dzisiaj przyszły do mnie trzy... Takie życie mola książkowego, tylko niepotrzebnie podejmujemy się takich postanowień :)
UsuńA ja nadal nie miałam ochoty na książka ani Greena ani Hoover pomimo wieeeeluuu pozytywnych opinii :D
OdpowiedzUsuńJa także :D przeczytałam "Hopeless" i "Maybe someday", ale mnie nie zachwyciły ;/ raczej zachwyciły
OdpowiedzUsuńPfu! Raczej przenudziły! O!
UsuńHopeless mi akurat bardzo przypadła do gustu, a opisywana tu przez Ciebie książka nęci mnie i kusi od jakiegoś czasu :) bardzo fajna recenzja i bardzo pięknie tu u Ciebie :)
OdpowiedzUsuńMuszę w końcu sięgnąć po twórczość tej autorki. Tylko nie wiem czy na początek leszpe jest Maybe somebody czy Hopeless. Może coś poradzisz?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Blog książkoholiczki
Słyszałam naprawdę bardzo dużo o twórczości pani Hoover, ale, nie ukrywajmy, nie jestem nią zainteresowana. Jakoś te całe powieści YA, na które ludzie mają teraz straszny szał, nie wywołują we mnie jakichś większych uczuć, jak dobrych opinii bym o nich nie czytała. Może kiedyś?
OdpowiedzUsuńNie czytałam żadnej książki Coleen Hoover, ale po tym, jak opisałaś jej podejście do muzyki, zaczynam mieć ochotę na tę lekturę. Jakoś kojarzy mi się ze sposobem przedstawiania magii z "Wybranej" ;)
OdpowiedzUsuńMiałam bardzo podobny stosunek do tej książki, jak Ty. Jednak po tej recenzji, po tym akapicie o wątku muzycznym, wiem już, że na pewno przeczytam ''Maybe Someday''.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
KOCHAM KOCHAM KOCHAM! i książkę i muzykę! i chyba nic więcej nie będę w stanie napisać :P
OdpowiedzUsuńBoskie zdjęcie!
RosePerdu Books
nie czytałam, ale chętnie bym się z nią zapoznała, jednak to raczej dopiero po maturze.. :( ubolewam nad tym strasznie.. :)
OdpowiedzUsuńhttp://triviaaboutme.blogspot.com/
Kurczę aż żałuję ze podczas wczorajszego zamawiania książek nie dorzucilam do koszyka Maybe someday :(
OdpowiedzUsuńPierwszą książką Colleen Hoover jaką przeczytałam było "Hopeless", które tobie się nie spodobało, ale mi bardzo. Z resztą jej książek poszło z górki. Jak tylko się pojawiały, od razu sięgałam. Wszystkie są świetne według mnie. Już się nie mogę doczekać "Ugly Love". Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńhouseofreaders.blogspot.com
Słyszałam, że "Ugly Love" jest najlepszą książką Hoover, dlatego ja również nie mogę się jej już doczekać :)
Usuń"Hopeless" bardzo mi się podobało, dlatego chętnie sięgnę po "Maybe Someday" :)
OdpowiedzUsuńU mnie na półce już czeka Hopeless. Mam nadzieję, że mi się spodoba. "Maybe someday" mam w planach, jeśli autorka nie zrazi mnie do swojego stylu. Nie mam w zwyczaju przekreślać autora po jednej pozycji, jednak nigdy nie wiadomo.
OdpowiedzUsuńBardzo piękna recenzja. :) Ja nie długo będę czytać ♥
OdpowiedzUsuńA mnie "Hopeless" bardzo się podobało. Uwielbiam styl autorki. Mam nadzieję że "Maybe Someday" dostarczy mi tylu samo emocji co właśnie "Hopeless".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Bardziej niż książka pociąga mnie gitara :) To niestety nie jest mój ulubiony gatunek :)
OdpowiedzUsuńAbsolutnie uwielbiam Maybe Someday - do Hopeless mam sentyment mimo wszystko, ale to właśnie w MS stopniowe poznawanie siebie było pięknie ukazane :)
OdpowiedzUsuńMam problem z przekonaniem się do NA. Nie czytałam jeszcze żadnej książki należącej wyłącznie do tego gatunku, bo choć mnie ciekawią, to obawiam się, że jednak za duży nacisk na wątki miłosne i te wszystkie tragedie bohaterów, będą mnie denerwować. Twórczości Hoover też oczywiście nie znam i ciągle bije się z myślami czy warto to zmieniać.
OdpowiedzUsuńZa niedługo u mnie się książka pojawi i mam nadzieję, że uda mi się ją szybko przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Collen Hoover i ponownie się nie zawiodłam :) Baaardzo mi ta książka przypadła do gustu :)
OdpowiedzUsuńKurczę, ja pod tą recenzją to właściwie mogę się podpisać :D Podsumowania "Cudowna, delikatna, pełna magii, niesamowita, smutna i bardzo prawdziwa - taka właśnie jest opowieść zawarta w Maybe someday." lepiej bym chyba nie ujęła :D A co do muzyki, początkowo nie zrobiła na mnie wrażenia, ale gdy się w nią wczułam nie mogłam przestać słuchać tych piosenek, szczególnie niektórych :D
OdpowiedzUsuńWszyscy tak zachwalają Hoover, że muszę koniecznie sięgnąć po "Maybe someday". Do "Hopeless" jakoś niespecjalnie mnie ciągnie ;).
OdpowiedzUsuńZwłaszcza ten muzyczny wątek wydaje się naprawdę ciekawy i taki...nowoczesny. W końcu zazwyczaj muzykę pasującą do książki możemy przesłuchać dopiero jak wyjdzie film. Ach, ja mam teraz taaaaką obsesję na punkcie muzyki z Harry'ego <3.
City of Dreaming Books
Wszyscy tak chwalą te książki, że aż mi wstyd za niesięgnięcie po nie!
OdpowiedzUsuńCały czas waham się co do nich, ale mam wielką nadzieję, że niedługo pojawią się w mojej bibliotece! x
Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)
http://miedzypolkami-ksiazki.blogspot.com/
Hej:) Próbuję drugi dzień przeczytać Twoją recenzję i NIC. Widzę tylko komentarze, a reszta tekstu to biała, czysta przestrzeń;((( Nie wiem o co chodzi, chyba u mnie jakiś błąd:(
OdpowiedzUsuńKorzystam z google chrome i kolejnej nowej recenzji również nie widzę:( Tylko zdjęcie, a reszta to biała białość:((((
UsuńTo dziwne i naprawdę nie wiem, co takiego szwankuje :/
UsuńPostaram się tym zająć, bo już zaczyna mnie to irytować, ale ja nie mam żadnych problemów z szablonem, więc to dość frustrujące, że niektórzy mają, zwłaszcza że tyle nad nim siedziałam.
Hm, tyle już o tej książce słyszałam, że chyba też w końcu będę musiała po nią sięgnąć. Co prawda, nie jest to do końca historia, która by mnie porwała, ale skoro tyle jest pozytywnych o niej opinii, to aż szkoda nie sprawdzić! ;)
OdpowiedzUsuńI podobnie jak wyżej - również nie widzę recenzji, wszystko jest białe - i tło, i kolor tekstu. Musiałam skopiować sobie i wkleić do notatnika, by móc cokolwiek przeczytać...
Pozdrawiam!
medycy nie gęsi
To dziwne, ja nie mam żadnych kłopotów, większość czytelników również :/
UsuńA z jakiej przeglądarki korzystasz? Może to jej wina. W najbliższym czasie zastanowię się jednak nad zmianą szablonu, skoro ten dostarcza kłopotów.
To zdecydowanie jedna z moich ulubionych książek... ba! Ona nie jest jedną z wielu, ona jest moją ulubioną książką. To cudowna historia, która całkowicie mnie rozwaliła sprawiając, że kiedy przerzucałam kolejne strony, a zegar wybijał już 2:30, to nie miało żadnego znaczenia. Liczył się fakt, że tak bardzo poruszyła mnie ta historia, aż łzy nie mogły przestać płynąć po moich policzkach. Piękna książka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A. :)
http://chaosmysli.blogspot.com
Uwielbiam tę książkę! Jedna z moich ulubionych i właśnie ostatnio naszła mnie ochota, żeby przeczytać ją kolejny raz. ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam zarówno Hopeless (jak Losing Hope), Pułapkę uczuć (plus Nieprzekraczalną granicę) oraz Maybe Someday. Autorka ma bardzo fajny styl, podobają mi się jej powieści i fabuła i... jakoś tak w połowie książki zawsze tracę sympatię do bohaterów / historii. Maybe Someday to powieść, którą przeczytałam dość szybko, ale nie będę do niej wracać w przeszłości. Wszystkie minusy wyliczałam w recenzji, więc nie będę ich przywoływać. Chętnie przeczytam jeszcze inne książki tej autorki (też nie lubię jak bohaterowie momentalnie padają sobie w objęcia itd) w przyszłości.
OdpowiedzUsuń"Maybe Someday" była pierwszą książką, z którą zaczęłam przygode z tworczoscia pani Hoover. Kocham, kocham, kocham... Mam juz Hopeless i koniecznie muszę się za nią wziąc, bo mnie tak kusi... :D Polecam!
OdpowiedzUsuńhttp://ksiazkopatra.blogspot.com/
Ja miałam bardzo negatywne nastawienie do "Maybe Someday". Dodatkowo zmylił mnie prolog, który zapowiedział kolejny płytki romans. Teraz przyznaję, pomyliłam się :) Świetna książka, którą polecam ;p
OdpowiedzUsuń