czwartek, 26 stycznia 2017

Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno, czyli dramat goni dramat, a insta love rządzi

Czasami nachodzi mnie ochota na te mniej ambitne lektury, głównie w momencie, w którym czuję, że zbliża się kac książkowy, a nie mogę sobie na niego pozwolić. Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno wydawał mi się być idealnym wyborem – miała to być lekka, słodka i w miarę interesująca powieść, tymczasem okazało się, że wcale tak kolorowo nie będzie. 

Z powodu piekła, jakie przeszła w dzieciństwie, Amber jest zamkniętą w sobie dziewczyną, która stroni od wszelkiego kontaktu fizycznego. Dotykać jej mogą jedynie mama, jej starszy brat Jake oraz Liam – chłopak, który od ośmiu lat zakrada się do jej pokoju przez okno i spędza z nią całą noc, tuląc do siebie i odganiając jej demony. Amber nie wie, co ma tak naprawdę sądzić o Liamie, który w nocy jest dla niej czuły i troskliwy, a za dnia zachowuje się jak dupek zmieniający dziewczyny jak rękawiczki, wie jednak, że nie może się w nim zakochać. Z czasem dziewczyna zaczyna dostrzegać, że Liam wcale nie jest taki zły, lecz czy będzie w stanie porzucić własne wątpliwości i w końcu mu zaufać? 

Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno jest dziwnie skonstruowaną powieścią. Z jednej strony jest po brzegi wypełniona gigantycznymi, odrobinę kiczowatymi dramatami, które miały dodać historii wzruszającego, wstrząsającego tragizmu, zainteresować czytelnika oraz zbudować odpowiednie napięcie, ale z drugiej przez bardzo długi czas nic się nie dzieje i autorka rozwlekle opisuje błahe, zupełnie nieistotne dla fabuły sprawy. Nie oszukujmy się, pomysł na fabułę nie jest zbyt oryginalny – on playboy o miękkim sercu, od zawsze zakochany w jednej dziewczynie, ona skrzywdzona szara myszka, która nie może znieść jego towarzystwa do czasu... – ale słodycz ich relacji jest urzekająca, choć uważam, że wszystko rozwinęło się stanowczo zbyt szybko. W przeciągu jednej godziny przeszli od nienawidzę cię do kocham cię, a w przeciągu tygodnia stało się między nimi na tyle poważnie, że w grę zaczęły wchodzić oświadczyny. TYGODNIA. To chyba jakiś nowy rekord. W każdym bądź razie serduszka latają, a jednorożce rzygają tęczą. 

Wydaje mi się, że przy tworzeniu fabuły autorkę za bardzo poniosła wyobraźnia i chęć stworzenia ogromnych dramatów z niczego. Jestem strasznie zniesmaczona tym, jak została przedstawiona rzeczywistość nastolatka w Chłopaku, który zakradał się do mnie przez okno – Amber oraz Jake w dzieciństwie przeszli przez prawdziwe piekło zgotowane im przez ojca, więc bardzo potrzebują ciepła i wsparcia swojej matki, a ta pojawia się w domu raz na miesiąc i nie zdaje sobie sprawy z tego, co dzieje się w ich życiu pod jej nieobecność. Z jednej strony zupełnie nie interesuje się swoimi dziećmi, ani razu do nich nie zadzwoniła, a z drugiej, kiedy już się pojawia, jest bardzo troskliwa i widać, że kocha swoje dzieci. Zero konsekwencji. W dodatku każdy chłopak, który przypadkowo poznaje Amber, z miejsca zaczyna się wokół niej kręcić, całuje ją i obmacuje bez jej pozwolenia. Od dzisiaj na widok każdego nowo poznanego faceta chyba powinnam się odwracać i uciekać z krzykiem, bo będzie próbował mnie wykorzystać seksualnie, a przynajmniej tak wynika z Chłopaka, który zakradał się do mnie przez okno. Jakby tego było mało, niemal każda dziewczyna – mówimy tutaj o szesnastolatkach, co dodatkowo mnie dołuje – jest nastawioną jedynie na seks lafiryndą! Nie żartuję, autorka wielokrotnie podkreślała, że nastolatki nie mają żadnych zahamowań w tej kwestii, a kiedy chłopak musiał poczekać na zbliżenie przez tydzień uznano to za potwornie długi okres czasu. Przeraża mnie takie podejście i nie rozumiem, dlaczego Kirsty Moseley w tak nieodpowiedzialny sposób przekreśliła niemal wszystkie ważne wartości w tej książce jak rodzina, zaufanie do drugiego człowieka czy miłość.

Zupełnie nie wiem, co mam myśleć o Amber. Czasami zachowywała się jak pięciolatka i ze strachu po obejrzeniu filmu o zombie nie była w stanie nawet pójść sama do toalety czy zasnąć, a czasami jej postępowanie było o wiele bardziej dojrzałe niż wskazywałoby na to jej szesnaście lat. Ostatecznie jednak wszyscy bohaterowie byli mi raczej obojętni, z żadnym z nich się nie zżyłam. Nie tylko byli jednowymiarowi, ale także okazali się być idealnymi merysujkami – wszyscy byli wręcz olśniewająco piękni, piekielnie seksowni, nikt nie był w stanie im się oprzeć, a do tego słodcy, troskliwi, pełni empatii, zabawni, inteligentni... Ta lista ciągnie się w nieskończoność i być może byłabym w stanie to przełknąć, gdyby autorka na każdym kroku nie podkreślała, że na Amber leci cała męska połowa szkoły, a na Jake'a oraz Liama cała kobieca część, niektóre dziewczyny nawet mdlały w ich obecności. Dosłownie co kilka stron Kirsty Moseley podkreślała ich atrakcyjność, więc nie dało się o tym zapomnieć i mam wrażenie, że za tą piękną fasadą znajduje się po prostu pustka, przez co bohaterowie niczego sobą nie prezentują.

Nastawiałam się na tkliwą, słodką historię, która chwilowo mnie urzeknie, ale dostałam bardzo średnią, przesadzoną w niemal każdym aspekcie powieść napisaną w mało przekonywujący, raczej słaby sposób. Po Chłopaku, który zakradał się do mnie przez okno spodziewałam się więcej, mam wrażenie, że autorka nie stanęła na wysokości zadania, bo początek był nawet obiecujący, jednak im bardziej zagłębiałam się w książkę, tym bardziej żałowałam sięgnięcia po nią.

★★★★

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia