niedziela, 31 stycznia 2016

Podsumowanie stycznia

28

Pierwszy miesiąc 2016 roku już za nami! Muszę przyznać, że moje otwarcie tego roku było niespodziewanie dobre. Udało mi się przeczytać 6 książek i opublikować 10 postów.
RECENZJE: 6
Pojedynek, Marie Rutkoski
Pierwszy grób po prawej, Darynda Jones
Ember in the Ashes. Imperium ognia, Sabaa Tahir
Program. Kuracja samobójców, Suzanne Young
Złe dziewczyny nie umierają, Katie Alender
Linia serc, Rainbow Rowell
INNE POSTY: 4
Noworoczne antypostanowienia
Stosik #2
Można Inaczej + wywiad z Sebastianem Kołpakiem
TOP 5: Filmowe premiery 2016 roku

Styczeń był dla mnie nieco szalonym miesiącem - głównie ze względu na studniówkę, ale także dzięki współpracom recenzenckim, które udało mi się zawiązać z aż trzema wydawnictwami (Papierowym Księżycem, Feerią oraz Otwartym)! Nawet nie wiecie, jak bardzo mnie to cieszy. 
W styczniu najlepszą książką bezapelacyjnie był Pojedynek Marie Rutkoski. Jestem zakochana w historii, którą przedstawiła nam autorka, uwielbiam Kestrel oraz Arina i już nie mogę się doczekać kolejnej części, chociaż jestem pewna, że złamie mi ona serce. Po raz pierwszy nie jestem jednak w stanie wyznaczyć najgorszej powieści - wszystkie były naprawdę dobre. 
W tym miesiącu udało nam się również pobić liczbę wyświetleń najpopularniejszego posta :) Wywiad z Sebastianem wyświetliło aż 1335 osób, co jest niesamowitym wynikiem! Przekroczyliśmy również kolejną magiczną barierę - od momentu powstania bloga wyświetliło go już ponad 30 000 osób! DZIĘKUJĘ. Ten miesiąc zdecydowanie mogę zaliczyć do przełomowych dla bloga i jestem strasznie szczęśliwa, że jesteście ze mną!<3
Czytaj dalej »

czwartek, 28 stycznia 2016

PRZEDPREMIEROWO: Linia serc, czyli miłosna historia ze szczyptą magii

20
Na pewno kilka razy trafiliście już na posty, które opisują akcję #czytamyrazem, ale dla tych spóźnialskich - idea jest naprawdę prosta. Mama wpoiła kiedyś córce miłość do czytania, teraz nie ma czasu na książki, a córka owszem i podsuwa jej ulubione tytuły. Premiera najnowszej książki Rainbow Rowell, która jest skierowana zarówno do dorosłych, jak i do młodzieży, wspaniale wpasowała się w ideę wspólnego czytania. Oczywiście nie mogłam pozostać obojętna - uwielbiam czytanie, uwielbiam lekki jak piórko styl Rowell i postanowiłam przyłączyć się do akcji #czytamyrazem, wciągając w to moją młodszą siostrę, którą sukcesywnie zarażam pasją do czytelnictwa. Co wynikło z naszego wspólnego czytania Linii serc?

Georgie tworzy sitcomy. Jej praca spotyka się z uznaniem, ale wie, że ją i jej najlepszego przyjaciela, Setha, stać na więcej. Od dawna marzą o własnym serialu, do którego wstęp napisali jeszcze na studiach. Kiedy w końcu otrzymują swoją szansę od losu, Georgie jest przeszczęśliwa - w zamian musi jednak poświęcić wspólne święta z rodziną. Jest to o tyle trudne, że małżeństwo Georgii przechodzi kryzys i spędzenie Bożego Narodzenia osobno może ostatecznie pchnąć ich w stronę rozwodu. Oboje bardzo się kochają... Ale czy to wystarczy? Z pomocą przychodzi tajemniczy, żółty telefon, dzięki któremu Georgie dostaje szansę naprawienia przeszłości - po drugiej stronie słuchawki znajduje się Neal z przeszłości. Tylko czy uda jej się naprawić to, co poszło przed laty nie tak, czy może zaprzepaści ich szansę na wspólne szczęście?

Rainbow Rowell udało się mnie zaskoczyć. Po przeczytaniu jej dwóch poprzednich książek spodziewałam się lekkiej, uroczej, trochę przesłodzonej, a przez to momentami nudnawej historii o pierwszej miłości. Jeśli wy również macie taki obraz Linii serc w głowach, natychmiast go wyrzućcie! Ta powieść w niczym nie przypomina Eleonory i Parka czy Fangirl, mimo że również dotyka tematu pierwszej miłości. Przede wszystkim ta historia nie jest idealna - jest prawdziwa. Realna. Namacalna. Przy poprzednich książkach Rowell miałam wrażenie, że czytam słodką bajkę z delikatną nutą goryczy, a tutaj autorka nie koloryzowała rzeczywistości długoletniego związku. Według mnie prostota, naturalność i prawda, jakie zostały zaprezentowane w Linii serc, są przepiękne.

To nie jest powieść, w której dużo się dzieje. Wszystko toczy się swoim ustalonym rytmem, na który składają się retrospekcje czy głębokie przemyślenia o miłości. Nie znajdziecie tutaj szalonych zwrotów akcji, nie będziecie trząść się ze zdenerwowania ani tym bardziej obgryzać paznokci z niepokoju o dalsze losy ulubionych bohaterów. Nie znaczy to jednak, że łatwo zapomnieć o tej pozycji - wciąż powracam do niej myślami, chociaż nie sądziłam, że wywrze na mnie tak duży wpływ. Nie mogłam się od niej oderwać, dopóki nie przekonałam się, jak to wszystko się zakończy, a miałam ogromne obawy, bo Rainbow Rowell słynie z otwartych zakończeń. Tym razem byłam jednak usatysfakcjonowana rozwojem sytuacji. Linia serc to opowieść pełna emocji, których trzeba się ich doszukiwać między wierszami, między gestami i podobnie jest z samą miłością. 

W każdej książce tej autorki bohaterowie są unikatowi, nie do podrobienia. W Linii serc postacie również są mocnym atutem - polubiłam sympatyczną Heather, całkiem zakręconą matkę Georgii, przystojnego, pewnego siebie Setha i oczywiście Neala, który mężczyzną idealnym nie jest, ale stara się ze wszystkich sił i jest opoką dla Georgii. Od początku jego kreacja mnie intrygowała i pozostało tak już do samego końca. Niestety, najgorzej ze wszystkich wypada główna bohaterka, czyli właśnie Georgia. Niby jej zależało, ale w żaden sposób tego nie okazywała. Wiedziała, że musi naprawić ich relacje, jednak nie wykazywała inicjatywy. Mimo jej braku zdecydowania, nie mogę powiedzieć, że nie zapałałam do niej sympatią - miała cięty język, wspaniałe poczucie humoru i z uporem dążyła do wyznaczonego celu.

Rainbow Rowell to wyjątkowa autorka. Ma swój charakterystyczny, bardzo przyjemny styl, którym kartki są wręcz przesiąknięte i każdy ma inną opinię na temat jej książek. Fangirl podobała mi się o wiele mniej od Eleonory i Parka, mimo że większość osób uważała inaczej. W przypadku Linii serc zapewne również pojawią się różne głosy, ale ja będę twardo obstawiała przy swoim - jest to jak na razie najlepsza książka Rowell, jaką miałam okazję czytaćPoczątkowo nie dostrzegałam w niej tego czegoś, ale właśnie taka jest specyfika książek Rowell - czytasz, czytasz i nawet nie wiesz, kiedy się zakochujesz. Nieodwracalnie i całkowicieMoże Linia serc nie jest innowacyjna. Może bliżej jej do przyjemnej lektury niż arcydzieła. Może nie powaliła mnie na kolana, ale za to powoli i subtelnie wkradała się do mojego serca, gdzie zadomowiła się już na stałe. Ta powieść pozostawiła mnie z przyjemnym poczuciem lekkości i niezmąconego spokoju. To pocieszająca, ujmująca historia, która pokazuje, że warto walczyć o ukochaną osobę, nawet jeśli wydaje się, że to już koniec; że należy uparcie trzymać się iskierki nadziei i nigdy się nie poddawać. Mnie oraz moją siostrę Linia serc urzekła. Mamy nadzieję, że Wam również się spodoba.

8/10

Za możliwość przeczytania Linii serc serdecznie dziękujemy Wydawnictwu Otwarte!

Czytaj dalej »

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Złe dziewczyny nie umierają, czyli walka z duchem nawiedzającym dom

29
Jak doskonale wiecie, fanką horrorów nie jestem. Ani tych filmowych, ani tych książkowych i od czasu Wypowiedz jej imię (recenzja) zrobiłam sobie długą przerwę, zanim zdecydowałam się sięgnąć po kolejną powieść z tego gatunku. Mój wybór padł na Złe dziewczyny nie umierają i chociaż początkowo miałam duże obawy, nie żałuję, że zdecydowałam się ją przeczytać. 

Alexis ma różowe włosy, kocha fotografię i nie pasuje do żadnej grupy w szkole. Samotność jej odpowiada, bo pozwala w minimalnym stopniu zachować pozory normalności, czego szczególnie potrzebuje, odkąd w jej domu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Jednak kiedy wydarzenia, które do tej pory brała za urojenia, okazują się być prawdą, Alexis musi zmierzyć się ze złem, które zalęgło się w ich rezydencji i powoli przejmuje władzę nad Kasey, młodszą siostrą Lexi. Niebieskie oczy dziewczynki lśnią zielonym blaskiem, często nie pamięta różnych wydarzeń i używa archaicznych zwrotów. Z czasem Kasey staje się zagrożeniem nie tylko dla siebie, ale również dla najbliższych jej osób z otoczenia i Alexis a niewiele czasu, by uratować siostrę, zanim demon przejmie nad nią całkowitą kontrolę.

Główna bohaterka jest bardzo charyzmatyczna. Uwielbiam Alexis! Nie jest kolejną licealistką, która usilnie kreuje się na twardzielkę, a wewnątrz jest zagubioną dziewczynką, która nie wie, jak radzić sobie z życiem. To bohaterka, która nie pozwala sobie w kaszę dmuchać, potrafi się każdemu odgryźć, nawet (krwiożercze) cheerleaderki się jej obawiają. Nie próbuje wpasować się na siłę w szkolne środowisko, ma głowę na karku, nie szuka atencji, chociaż sprzeciwia się banalnej rzeczywistości, zwracając uwagę wielu osób na problemy środowiska lub wytykając hipokryzję uczniów startujących do samorządu na oczach wszystkich. W dodatku interesuje się fotografią analogową, o której możemy się nieco więcej dowiedzieć w książce. I jak tu jej nie lubić, skoro ma różowe włosy, zadaje się ze Szwadronem Zagłady oraz świadomie pakuje się w tarapaty? Na jej tle drugoplanowe postaci wypadają blado, zostali jedynie delikatnie zaznaczeni i mam wrażenie, że autorka nie poświęciła im wystarczająco dużo uwagi. Carter był naprawdę słodki, jednocześnie skrywał w sobie mroczne tajemnice, dzięki czemu nie był nudny, jednak pojawił się raptem w czterech scenach. On i Lexi pasowali do siebie, a wątek romantyczny był wyjątkowo subtelny, lecz wszystko potoczyło się zbyt szybko, podobnie jak w wypadku zawiązania nici porozumienia z Megan. Katie Alender tak bardzo skupiła się na tajemnicy okrywającej dom Warrenów, że relacje między bohaterami wypadły nieco płytko.

Rozwiązanie całej zagadki było proste, a autorka nie zostawiła właściwie żadnych niewiadomych, z tego powodu czytanie Złych dziewczyn nie było wymagającym zajęciem. W większości przypadków uznałabym taką prostotę za wadę, ale ta książka zdecydowanie ma w sobie coś, dzięki czemu nie można się od niej oderwać! Częściowo jest to na pewno zasługa niezwykłych zwrotów akcji i interesujących zawirowań, najbardziej oczarował mnie jednak styl pisarski Katie Alender oraz klimat, który na pierwszy rzut oka był lekki i zabawny, ale pod spodem skrywała się cięższa, mroczniejsza atmosfera. Nie mogę powiedzieć, że z powodu Złych dziewczyn w nocy nie zmrużyłam oka, lecz kilka razy włoski stanęły mi dęba, a serce zaczęło bić szybciej. Ta powieść porywa od pierwszej strony i z rosnącym podekscytowaniem oczekiwałam na wielki finał.  

Złe dziewczyny nie umierają są o tyle interesującą lekturą, że autorce udało się w niej połączyć wątki, które teoretycznie nie powinny ze sobą współegzystować w horrorze. Tuż obok opętania młodszej siostry przez złego ducha mamy do czynienia z trudnymi relacjami z rodzicami, obok nieszczęśliwej śmierci z przeszłości mamy problemy licealne, w których zawierają się pierwsze miłości czy brak rówieśniczej akceptacji. Katie Alender tak sprytnie przeplata ze sobą różne, teoretycznie niepasujące do siebie wątki, że powstaje z nich kompletna, wciągająca historia owiana mgiełką tajemniczości i grozy z niezwykle charyzmatyczną bohaterką. Ja świetnie się przy tej książce bawiłam i nie mogę się doczekać drugiej części!
7/10

Za możliwość przeczytania książki Złe dziewczyny nie umierają bardzo dziękuję Wydawnictwu Feeria!


Czytaj dalej »

piątek, 22 stycznia 2016

TOP 5: Filmowe premiery 2016, na które czekam z utęsknieniem

31
Nie mogę powiedzieć, że jestem wielką fanką kina, ale są takie filmy, które nawet w laiku wzbudzają natychmiastową chęć ich obejrzenia. Wśród wszystkich wspaniałych filmów zapowiedzianych na 2016 rok wybrałam najlepszą piątkę, która wzbudziła we mnie największą ekscytację!

5. Piąta fala
Od niepamiętnych czasów mam słabość do wszelkiego rodzaju ekranizacji (nawet jeśli w większości wypadków kończy się to łzami, bo ktoś chyba nie przeczytał książki albo postanowił usunąć moje ulubione sceny), dlatego Piąta fala jest jednym z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie filmów tego roku. Książka bardzo mi się podobała (nie, wcale nie z powodu mojej słabości do kosmitów), a zwiastun budzi nadzieję na dobrze nakręcone widowisko. Zresztą, czego chcieć więcej? Kosmici, wybuchy, zagłada świata, kosmici...

4. Iluzja 2
Okej, można się czepiać pierwszej części, że była w amerykański sposób kiczowata, miejscami naciągana i niespójna, ale kogo to interesuje, skoro dawała nam niesamowicie widowiskową iluzję oraz równie interesujące postacie zagrane przez wspaniałych aktorów? Mnie Iluzja urzekła, dlatego nie mogę doczekać się drugiej części, która zapowiada się nawet lepiej od poprzedniczki, zwłaszcza pod względem zaprezentowanych sztuczek. Strasznie jednak żałuję, że nie zobaczymy już na ekranie Isli Fisher grającej Henley, którą bardzo polubiłam.

3. Alicja po drugiej stronie lustra
Uwielbiam Tima Burtona i niezwykły, unikatowy sposób, w jaki przedstawił on historię napisaną przez Lewisa Carrolla, dlatego druga część przygód Alicji musiała znaleźć się w moim TOP 5 na 2016 rok. Fantazyjna charakteryzacja, bajkowy pejzaż, wszystko to doprawione odrobiną makabry i oczywiście niezawodna obsada z Heleną Bonham Carter i Johnny Deppem na czele. Szykuje się prawdziwa magia na ekranie!

2. Łowca i Królowa Lodu
Królewna Śnieżka i Łowca urzekła mnie głównie swoim mrocznym klimatem znacząco odbiegającym od baśni na dobranoc oraz piękną Charlize Theron w roli okrutnej, ale zjawiskowej Złej Królowej. Teraz, gdy pozbyliśmy się słabej Kristen Stewart, ekhm, to znaczy Śnieżki, Łowca i Królowa Lodu zapowiada się wprost genialnie! Jestem oczarowana zwiastunem i już nie mogę się doczekać filmu (Chris Hemsworth nie ma z tym nic wspólnego)!

1. Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć
Nie potrafię sobie wyobrazić osoby, która nie czekałaby z utęsknieniem na listopad 2016 roku. Możliwość ponownego zanurzenia się w świecie czarodziei, z którym dorastaliśmy, budzi tak wielkie emocje, że aż trudno je opisać. Przypomina to powrót do ukochanego, pełnego ciepła domu po długiej, męczącej podróży. Ja z niecierpliwością czekam na ten film, zwłaszcza że główną rolę ma zagrać Eddie Redmayne, którego wprost ubóstwiam. 
Poza tym, chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć zajął pierwsze miejsce na mojej liście. Potterhead forever. 


A jaka jest Wasza lista filmów na 2016 rok, których nie możecie się już doczekać? Dajcie znać w komentarzach, czy Wasze wybory pokrywają się z moimi, czy dołożylibyście jeszcze jakieś pozycje!
Czytaj dalej »

wtorek, 19 stycznia 2016

Program. Kuracja samobójców, czyli nowe spojrzenie na Program

29
Program. Plaga samobójców (recenzja) to książka, która była interesująca, ale mnie nie zachwyciła. Miałam jednak bardzo dobre przeczucia względem drugiej części, bo w pomyśle Suzanne Young wyczułam ogromny potencjał. Czy autorce udało się go wykorzystać?

Sloane i Jamesowi udało się uciec przed Programem. Zdeterminowani, aby walczyć z okrutnym procederem, przyłączają się do grupy buntowników. Jednak nawet teraz nie są naprawdę wolni, ani tym bardziej bezpieczni - ścigani przez agentów nastolatkowie przez cały czas czują się osaczeni, nie wiedzą, komu mogą zaufać, a czasu na zniszczenie Programu i powstrzymanie szerzącej się epidemii mają coraz mniej. Pomóc im może tylko Kuracja - tajemnicza tabletka, która przywraca wymazane wspomnienia, jednak za straszną cenę.

Autorka po mistrzowsku utrzymuje unikatowy klimat z pierwszej części. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że chociaż klaustrofobiczne odczucia nieco zmalały po wyzwoleniu się Sloane z macek Programu, to paranoiczna atmosfera tylko się zagęszcza. Przez cały czas bohaterowie na swojej drodze napotykają rozmaite intrygi oraz mierzą się z przekłamanymi informacjami, nie wiedzą, komu mogą zaufać i ten specyficzny, melancholijny nastrój działa również na czytelników. Jest to zdecydowanie jedna z najmocniejszych stron całej serii, bo do tej pory nigdzie nie spotkałam się z podobnym klimatem wzbudzającym poczucie zagrożenia nie tylko u bohaterów. Przez cały czas byłam na krawędzi wybuchu, emocje wręcz we mnie buzowały. 

Kuracja samobójców pod wieloma względami wydaje mi się być pełniejsza od swojej poprzedniczki. Wciąż główną osią fabuły pozostaje związek Jamesa i Sloane, ale wszystko jest bardziej spójne, dzięki czemu całość wypada zgrabniej. W książce pojawiło się to, czego najbardziej brakowało mi w Pladze samobójców - autorka poświęciła więcej czasu na przedstawienie genezy Programu oraz na rozwój samej epidemii. Pozwoliła również spojrzeć na stosowane przez lekarzy metody z szerszej perspektywy, co bardzo mi odpowiadało. Rozwiązanie całej zagadki może nie było szokujące, bo właśnie takiego wyjaśnienia się spodziewałam, jednak w końcu jestem usatysfakcjonowana przedstawioną historią i nie mam wrażenia, że została ona spłycona na rzecz romansu. Kuracja samobójców podoba mi się o wiele bardziej od pierwszej części - o ile Plaga samobójców nie wzbudziła mojego zachwytu, ponieważ miałam nieodparte wrażenie, że czegoś jej brakuje, o tyle tutaj wszystkie moje wątpliwości zostały rozwiane i w pełni mogłam cieszyć się fascynującą lekturą. Trudno było przewidzieć, w którą stronę ostatecznie pójdzie autorka, dlatego im mniej stron pozostawało do epilogu, tym większy czułam niepokój. Suzanne Young zdecydowanie wie, jak stopniować napięcie! Zakończenie było naprawdę zaskakujące.

Największym mankamentem według mnie pozostaje trójkąt miłosny. W pierwszej części nie zapałałam ogromną sympatią do Sloane, ale dostrzegłam w niej potencjał. W Kuracji samobójców dziewczyna bardzo się rozwinęła, rozkwitła i zaczynałam ją podziwiać, jednak po powrocie Realma nie mogłam uwierzyć, że mam do czynienia z tą samą postacią, którą właśnie polubiłam. Sloane znowu stała się denerwująca, z trudem znosiłam jej irytujące zachowanie objawiające się w obecności Michaela. Na szczęście jest wciąż James, który pozostaje równie wspaniały jak w pierwszej części. Dużym plusem okazało się wprowadzenie nowych, drugoplanowych postaci. Może autorka nie poświęciła im dużo uwagi, ale pojawienie się Casa, Dallas, a nawet krótki wkład Asy, dodały tej książce wyczekiwanej przeze mnie świeżości. Z miejsca polubiłam ich wszystkich i jestem niesamowicie zadowolona, że w książce znalazło się również 60 stronicowe opowiadanie, bo dzięki niemu możemy zaobserwować rozwój poszczególnych bohaterów. Dzięki niemu inaczej spojrzałam na Realma, zaczęłam mu współczuć, a nawet rozumieć jego wybory, mimo że za nim nie przepadam, po opowiadaniu również inaczej odbieram zachowanie Jamesa. To opowiadanie zdecydowanie podniosło wartość całej książki. 

Program. Kuracja samobójców to świetna, zrównoważona kontynuacja, która swoim poziomem przebiła pierwszą część. Autorka sprostała moim wysokim oczekiwaniom, dzięki czemu bez reszty zatopiłam się w lekturze i nawet po przeczytaniu ostatniego zdania wciąż potrzebowałam czasu na uporządkowanie swoich odczuć. Kuracja samobójców pozwoliła mi na oderwanie od rzeczywistości, a jednocześnie zmusiła do refleksji, bo pod wieloma względami jest to wyjątkowa, inteligentna powieść z niezwykłym przesłaniem. W ponurym świecie wykreowanym przez Suzanne Young znalazło się miejsce na promyk światła - autorka pokazała, że w najtrudniejszym okresie należy wierzyć we własne siły, zaufać własnemu instynktowi i walczyć do końca w słusznej sprawie, nawet jeśli wydaje się, że na końcu drogi czeka na nas tylko porażka. Serdecznie polecam Wam tę książkę!

7/10

Za możliwość przeczytania Programu. Kuracji samobójców serdecznie dziękuję wydawnictwu Feeria!


Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia