poniedziałek, 14 marca 2016

Próba ognia, czyli czarownice z Salem rządzą światem

20
Trylogię Spętani przez bogów Josephine Angelini wprost uwielbiam, ale kiedy na półkach księgarni pojawiła się jej najnowsza książka, Próba ognia, nie byłam do tego pomysłu przekonana. Zwłaszcza po Wszechświatach Leonardo Patrignaniego, który również wykorzystał motyw alternatywnych rzeczywistości, a którego książka niemiłosiernie mi się dłużyła (i chyba tylko cudem przy niej nie usnęłam).

Dla Lily Proctor cały świat jest potencjalnie niebezpiecznym alergenem. Dziewczyna całe życie chorowała, a drobne, codzienne przyjemności, które dla innych są normalnością, dla niej są zakazanym owocem, bo chwila nieuwagi może skończyć się dla niej tragicznie. Lily postanawia jednak zaryzykować i wraz z najlepszym przyjacielem, który ostatnio stał się kimś więcej, wybiera się na imprezę. Ta przybiera niekorzystny dla niej obrót i Lily pragnie zniknąć. Jej życzenie się spełnia - dziewczyna trafia do równoległego wymiaru, w której nauka została zakazana, a miastem rządzi potężna, okrutna czarownica Lillian, jej własne alter ego.

Znacie takie uczucie, które pojawia się tuż po przeczytaniu powieści z wyjątkowo interesującym światem, kiedy wydaje się Wam, że w porównaniu z fikcją nasza rzeczywistość nie jest wystarczająco dobra? Właśnie tak poczułam się po zakończeniu Próby ognia, bo Josephine Angelini stworzyła intrygujące, magiczne tło dla wydarzeń i chociaż przez chwilę chciałabym stać się częścią społeczności czarownic i mechaników, nawet jeśli rządziła się ona okrutnymi, brutalnymi prawami. Od dawna nie zdarzyło mi się, bym tak bardzo wsiąkła nie tyle w historię, co w sam świat przedstawiony, a Salem z równoległej rzeczywistości po prostu podbiło moje serce. Autorka sprytnie połączyła ze sobą opowieści o czarownicach oraz ludowe legendy z własną wyobraźnią, tworząc niepowtarzalny, ciekawy obraz świata, w którym to nauczyciele i lekarze są prześladowani, skazywani na śmierć za potajemne doświadczenia naukowe czy leczenie pacjentów za pomocą rozumu, nie magii.

Dość dużym problemem dla mnie okazała się być Lily. Jej upór czy współczucie były wielokrotnie podkreślane, a ja w ogóle nie dostrzegałam tych cech w jej postępowaniu. Ponadto Lily wydawała mi się być bardzo infantylna, co tylko pogłębiło moją niechęć - pod koniec staje się nieco bardziej dojrzała, ale jest to dosłownie chwilowy przebłysk. Według mnie wszystko przychodziło Lily zbyt łatwo, a ona sama była niemal idealna. Poboczni bohaterowie zostali tylko powierzchownie nakreśleni, przez co przyjemnie się o nich czytało, ale byli papierowi, przez co w ogóle nie interesowałam się ich losami. Najlepiej Angelini wyszły dwie postacie: Lillian oraz Rowan. Potężnej czarownicy przyświecały kiedyś podobne ideały co samej Lily, wciąż wierzy, że postępuje w imię większego dobra, a z drugiej strony jej działania cechuje okrucieństwo, co czyni z niej interesującą bohaterkę. I oczywiście Rowan, och Rowan... To już drugi bohater o tym imieniu, w którym jestem absolutnie zakochana. Josephine Angelini jest mistrzynią romansu, co udowodniła już po raz drugi. Wszystko toczy się bardzo płynnie i naturalnie, autorka dała Lily i Rowanowi czas, by powoli się do siebie zbliżyli. Ta relacja kształtowała się przepięknie na naszych oczach, a między tą dwójką naprawdę iskrzyło.

Próba ognia Josephine Angelini, przy wszystkich swoich zaletach, jest książką raczej średnią. O wiele bardziej do gustu przypadła mi trylogia Spętani przez bogów i, szczerze powiedziawszy, byłam dość zdeterminowana, żeby dać książce niższą ocenę. W pewnym momencie zauważyłam jednak, że przepadłam. Wciągnęłam się w historię przedstawioną przez autorkę i nie mogłam się od niej oderwać, dopóki nie przeczytałam ostatniego zdania, bo gdy tylko zamykałam książkę, moje myśli od razu wracały do Lily i jej przygód. No cóż, powieść o czarownicach rzuciła na mnie czar. Nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po kolejny tom, bo Josephine Angelini zakończyła Próbę ognia w strasznym momencie, a książkę polecam każdemu, kto poszukuje przyjemnej opowieści o magii oraz miłości, lecz bez wygórowanych oczekiwań.

6/10
Czytaj dalej »

piątek, 11 marca 2016

Czy wspominałem, że cię potrzebuję?, czyli zakazana miłość rozkwita w Nowym Jorku

26
Czy wspominałam, że cię kocham? to całkiem udany debiut Estelle Maskame, chociaż nie ukrywam, że szału nie było (recenzja tutaj). Nie mogłam jednak przegapić okazji, by poznać dalsze losy przyrodniego rodzeństwa, które zapałało do siebie miłością, bo autorka zakończyła poprzednią część takim cliffhangerem, że po prostu musiałam się dowiedzieć, jak pociągnie relację Eden i Tylera.

Eden nie widziała Tylera od ponad roku. Mimo że dziewczyna jest szczęśliwa u boku Deana, jej serce wciąż wyrywa się w kierunku przybranego brata, którego nigdy nie powinna była pokochać. Dlatego gdy Tyler proponuje jej spędzenie sześciu tygodni w Nowym Jorku z dala od badawczych spojrzeń znajomych i rodziny, Eden rzuca wszystko na jedną kartę, by się z nim spotkać. W mieście oddalonym setki kilometrów od domu po raz pierwszy od dawna nie muszą przed nikim udawać i zaczynają rozumieć, że to, co ich łączy, jest czymś więcej niż zwykłym, wakacyjnym flirtem. W Nowym Jorku łatwo zapomnieć o rzeczywistości, jednak w końcu Eden i Tyler będą musieli się z nią zderzyć. Czy ich związkowi uda się przetrwać mimo przeciwności losu? Co powiedzą ich rodzice? Czeka ich szczęśliwe zakończenie, a może ich decyzje będą katastrofalne w skutkach? 

Muszę przyznać, że początek szedł mi dość opornie, byłam zawiedziona i zaczynałam tracić nadzieję na to, że Czy wspominałem, że cię potrzebuję? mnie porwie. Na szczęście koło sto pięćdziesiątej strony książka nabrała tempa i skomplikowana relacja Eden oraz Tylera pochłonęła mnie na nowo, chociaż mam wrażenie, że Estelle Maskame niepotrzebnie przekombinowała ten tom. Zamiast podążać za nurtem fabuły, usilnie próbowała dodać dramatyzmu w niektórych scenach, co wypadło sztucznie. Problemy bohaterów są przerysowane, przez co momentami wypadają wręcz absurdalnie. W dodatku wydarzenia z Czy wspominałem, że cię potrzebuję? w dużej mierze stanowią odbicie pierwszej części, autorka skorzystała z tego samego schematu - na początku próba udawania Eden i Tylera przed sobą nawzajem, że nic nie łączy, potem zbliżanie się do siebie, ale świadomość, że nie mogą być razem, zawirowania w postaci osób trzecich, które prowadzą do wielu nieporozumień i kłopotliwych sytuacji, aż dochodzimy do wielkiego zakończenia, które jest niemal kalką finału Czy wspominałam, że cię kocham? W twórczości Estelle Maskame dostrzegam ogromny potencjał, ale chociaż po pierwszej części chwaliłam ją za innowacyjność, tutaj mamy powtórkę z rozrywki.

Najbardziej rozczarowujący są jednak bohaterowie. Eden zmieniła się nie do poznania - z konkretnej, dociekliwej i bystrej dziewczyny przeistoczyła się w niestabilną emocjonalnie zazdrośnicę, która dba tylko o swoje uczucia. Niejednokrotnie miałam wrażenie, że jako szesnastolatka w Czy wspominałam, że cię kocham? była bardziej dojrzała niż jako osiemnastolatka. Na szczęście autorce udało się nieco ocieplić jej wizerunek w połowie książki, Eden się ogarnęła, jednak jej zachowanie z początku Czy wspominałem, że cię potrzebuję? już do końca kładło się cieniem na jej kolejne decyzje. O wiele lepiej wypada Tyler, do którego nie byłam przekonana po pierwszym tomie DIMILY, a teraz jestem nim po prostu zauroczona! Po rocznym pobycie w Nowym Jorku chłopak złagodniał, chociaż nadal jest szalenie intrygujący i ma w sobie pazur. Jego przemiana jest wyraźna, a jednak zachował w sobie wszystkie cechy, które w nim polubiłam i nie mogę przestać się zachwycać jego nowym, czarującym wcieleniem. Niestety, drugoplanowe postacie gdzieś zlały się z tłem i nie mogę uwierzyć w to, jak bardzo Estelle Maskame zmarnowała ich możliwości. Nie chodzi mi nawet o starych przyjaciół Eden i Tylera, ponieważ już w pierwszym tomie autorka nie popisała się ich kreacją, ale Snake, współlokator Tylera, oraz Emily, jego przyjaciółka z programu, mieli w sobie iskrę i zagadkową przeszłość. Mimo to dosłownie prześlizgują się przez różne sceny. Rozumiem, że w New Adult najważniejsza jest więź łącząca głównych bohaterów, a tym nie można odmówić chemii, jednak bardzo żałuję, że Estelle Maskame nie poprowadziła wątku ich nowych znajomych w lepszy sposób. 

Mimo tych mankamentów, Czy wspominałem, że cię potrzebuję? jest książką jeszcze bardziej intensywną, burzliwą, zmysłową i intymną niż pierwsza część. Nawet po zakończeniu lektury wracałam myślami do moich ulubionych fragmentów i zachwycałam się ich piękną konstrukcją, bo w tej powieści można znaleźć prawdziwe perełki. Tę książkę nie tyle się czyta, co się ją pochłania, w dodatku jest ona w stanie zafundować emocjonalny rollercoaster, po którym ciężko się pozbierać. Momentami było tak słodko (choć w wyważony sposób), że się rozpływałam, innym razem byłam poruszona do głębi poważnymi tematami, które ponownie pojawiły się w Czy wspominałem, że cię potrzebuję? Nie jest to książka jedynie o zakazanej miłości, ale także o przezwyciężaniu własnych słabości, codziennej walce z kompleksami i o sile, którą należy w sobie znaleźć, aby stanąć w obronie własnych uczuć i przekonań.

Czy wspominałem, że cię potrzebuję? to dobra kontynuacja trylogii DIMILY, która kończy się w tak zaskakującym momencie, że można tylko zapłakać i w napięciu czekać na kolejną część. Jeśli macie ochotę na coś lekkiego, ale jednocześnie przejmującego i szokującego, trafiliście na odpowiednią książkę.

6,5/10

Za możliwość przeczytania książki Czy wspominałem, że cię potrzebuję? Estelle Maskame serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria!


Czytaj dalej »

wtorek, 8 marca 2016

Stosik #3

28
Minęły dwa miesiące od prezentacji ostatniego stosika, dlatego przychodzę dzisiaj do Was z postem, w którym zaprezentuję swoje zdobycze ze stycznia i lutego (z których nadal się nie wygrzebałam i część stoi na biurku, tylko na potrzeby zdjęcia to tak ładnie wygląda, ale ćśśśś). 

  • Love Rosie, Cecelia Ahern - to książka, którą chciałam przeczytać już od dawna (i Sam Claflin jako odtwórca głównej roli nie ma z tym nic wspólnego), dlatego bardzo się cieszę, że w końcu mam okazję, chociaż trochę obawiam się formy epistolarnej 
  • Lek na śmierć, James Dashner - wypożyczona z biblioteki; ostatnia część przygód Thomasa i Streferów, wielu z Was ostrzegało mnie, że tym razem autor się nie popisał, więc mam dość duże wątpliwości (recenzja Prób ognia)
  • Panika, Lauren Oliver - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Otwartego, recenzję możecie przeczytać tutaj; to już kolejne moje spotkanie z tą autorką i jak na razie się na niej nie zawiodłam!
  • Przypadki Callie i Kaydena, Jessica Sorensen - wymiana na LC, która była strzałem w dziesiątkę, książka jest przecudowna, a zachwyty nad nią jak najbardziej uzasadnione! <3
  • Nick i Norah. Playlista dla dwojga, Rachel Cohn, David Levithan - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Bukowy Las, recenzję możecie przeczytać tutaj; tym razem jestem zawiedziona książką tego duetu, nie może się równać z Księgą wyzwań Dasha i Lily (recenzja)
  • Jak być szczęśliwym albo przynajmniej mniej smutnym, Lee Crutchy - wymiana na LC; jeszcze się nie zabrałam za wypełnianie, ale już przejrzałam kilka zadań i są one przedstawione w naprawdę interesującej formie
  • Oddam ci słońce, Jandy Nelson - książka już od dłuższego czasu znajduje się na mojej półce, ale jakoś nie mogę się zebrać, żeby zacząć ją czytać mimo tylu pochlebnych opinii i mam nadzieję, że umieszczenie jej w stosiku bardziej mnie zmobilizuje (recenzja debiutu autorki Niebo jest wszędzie)
  • Czy wspominałem, że cię potrzebuję?, Estelle Maskame - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Feeria; druga część o zakazanym romansie między przyrodnim rodzeństwem, jestem w trakcie czytania, ale jak na razie mnie nie zachwyca (recenzja Czy wspominałam, że cię kocham?)
  • Czarne jak heban, Salla Simukka - wypożyczona z biblioteki; zakończenie kryminalnej trylogii dla młodzieży przeplatającej się z motywami pochodzącymi z Królewny Śnieżki, skończyłam już ją czytać i muszę Wam powiedzieć, że miałam ciarki, co rzadko się zdarza (recenzja Białych jak śnieg i Czerwonych jak krew: tutaj i tutaj)
  • Próba ognia, Josephine Angelini - wypożyczona z biblioteki; długo nie mogłam się przekonać, by sięgnąć po tę książkę, bo opis mnie nie przekonuje, ale uwielbiam Spętanych przez bogów tej autorki, dlatego postanowiłam spróbować, zobaczymy, co z tego wyniknie
  • Angelfall. Penryn i kres dni, Susan Ee - wypożyczona z biblioteki; ostatnia część przygód Penryn, której nie mogłam nie przeczytać, bo autorka wykreowała naprawdę dobrą, choć nieco makabryczną wizję świata w trakcie anielskiej apokalipsy, no i Rafael, któremu trudno się oprzeć!
  • Dziesięć płytkich oddechów, K. A. Tucker - wypożyczona z biblioteki, recenzję możecie przeczytać tutaj; liczyłam na dobre NA, ale bardzo się zawiodłam 
  • Magonia, Maria Dahvana Headley - epikboxowa niespodzianka, z której jestem niewymownie zadowolona, bo bardzo chciałam przeczytać tę książkę, która obecnie jest następna w kolejce i już nie mogę się doczekać, aż zatopię się w tym niezwykłym świecie!

Stosik, stosik i po stosi(s)ku! Dajcie znać, jak prezentują się Wasze ostatnie zdobycze, którą z powyższych książek już czytaliście i się nią zachwyciliście, a która sprawiła, że poczuliście zawód? Czekam na Wasze opinie! <3
Czytaj dalej »

sobota, 5 marca 2016

Nick i Norah. Playlista dla dwojga, czyli rock'n'roll lekiem na złamane serce

21
Księga wyzwań Dasha i Lily to ciepła, niezwykle urokliwa, wręcz magiczna opowieść, która niemal od razu mnie zjednała. Kiedy tylko dowiedziałam się, że w Polsce pojawi się kolejna powieść tego wspaniałego pisarskiego duetu, od razu zapragnęłam ją przeczytać, przekonana, że David Levithan i Rachel Cohn ponownie mnie zaskoczą. I zaskoczyli. Tylko że Nick i Norah. Playlista dla dwojga kompletnie do mnie nie trafiła. 

Nick to uzdolniony tekściarz i basista nowojorskiej kapeli rockowej - muzyką próbuje uleczyć złamane serce. Norah również przeżyła zawód miłosny, więc kiedy nieznajomy chłopak prosi ją, by przez pięć minut udawała jego dziewczynę, zgadza się. W ten sposób krzyżują się drogi dwóch osób, których pozornie, poza gustem muzycznym, nic nie łączy, jednak to spotkanie szybko przeradza się w zwariowaną pierwszą randkę, która trwa całą noc i która ma szansę zmienić życie ich obojga.

Zacznę od tego, że Nick i Norah. Playlista dla dwojga to niemal zupełne przeciwieństwo Księgi Dasha i Lily. Tamta książka była słodka, zabawna, romantyczna i przede wszystkim niewinna. Z kolei klimat Nick i Norah. Playlista dla dwojga jest ciężki, momentami wręcz skandaliczny. Autorzy ukazali świat nastolatków od zupełnie innej strony niż poprzednio - tutaj króluje brzydota, zadymione kluby, nałogi, dzikie pożądanie, przekleństwa, zabawa, kaprysy i zachcianki. W głównej mierze to właśnie ta specyficzna, przybrudzona atmosfera powieści sprawiła, że nie potrafiłam wciągnąć się w tę historię. Cohn i Levithan chcieli postawić na maksymalny realizm, a ostatecznie wyszło to sztucznie. Bardziej niż z ekscytacją, patrzyłam na tę punkową otoczkę z niesmakiem, bo według mnie autorzy przesadzili z kontrowersyjnością i goryczą.

Bohaterowie też nie zachwycają. Drugoplanowe postacie zostały zepchnięte w kąt, aby zrobić miejsce dla rozwijającego się zauroczenia Nory i Nicka, co było ogromnym błędem, bo chociaż większości z nich autorowie poświęcili zaledwie kilka zdań, byli oni mniej papierowi niż nasz tytułowy duet. Zarówno Nick, jak i Norah stanowią świetny materiał na wielowymiarowych, głębokich bohaterów, ale ich potencjał nie został w pełni wykorzystany. W ostatecznym rozrachunku tak naprawdę nic o nich nie wiem poza tym, że mają ewidentny problem z buzującymi hormonami, bo ich relacja w dużej mierze została sprowadzona do fizyczności. Nick to wrażliwa dusza, ironiczny dżentelmen o łagodnym, nieco melancholijnym usposobieniu i zapałałam do niego sympatią od pierwszej strony, ale brakuje w nim jakiejś iskry. Do tej pory nie zdecydowałam, co myśleć o Norze, która nie wiedziała, czego chce od życia i momentami zachowywała się jak psychopatka. Była bardziej wyrazista niż Nick, ale przez to przekombinowana. Nie wiem, czy taki był zamysł autorów, ale przez całą książkę nie poznajemy żadnych faktów z ich przeszłości, jakby istnieli tylko w tej jednej chwili, przez co zostali znacząco spłyceni. Ich życie kręci się tylko wokół miłości lub jej braku, zabrakło mi szerszego spojrzenia zarówno na całą sytuację, jak i na bohaterów. Nicka i Norę ratuje humor, którego jest tutaj pod dostatkiem. Nie każdemu może on przypaść do gustu, momentami wydaje się być wymuszony, ale Levithan i Cohn serwują nam ironię w swoim najlepszym wydaniu. Niestety, książka została nieco przegadana. Dialogów jest naprawdę mało, a według mnie to one wychodzą temu duetowi najlepiej. Nick i Norah. Playlista dla dwojga została zdominowana przez rozwlekłe przemyślenia głównych bohaterów, które niepotrzebnie wydłużają akcję i utrudniają odbiór.

Nie potrafię pozbyć się wrażenia, że historia Nicka i Nory została niepotrzebnie spłycona. Podczas gdy Księga wyzwań Dasha i Lily mnie oczarowała, Nick i Norah. Playlista dla dwojga nie wzbudziła we mnie żadnych uczuć, to było trochę tak, jakby pękła bańka mydlana. Zamiast w radość, wprawiła mnie w przygnębiający, posępny nastrój. Czyżby magia zupełnie wyparowała? Na szczęście nie. Muzyka stanowi najjaśniejszy punkt całej książki. Przez kolejne tytuły piosenek każdy koneser klasycznego rock'n'rolla będzie się rozpływał, ale nawet laik doceni nie tyle gust muzyczny bohaterów, co ich oddanie dźwiękom. To, jak Nick i Norah znajdują wspólny język dzięki kolejnym składankom i zespołom jest wspaniałe. Zachwyciło mnie również nieoczywiste przedstawienie relacji damsko-męskich. Kobiety chyba faktycznie są z Wenus, a mężczyźni z Marsa, bo kolejne wydarzenia i sygnały zupełnie inaczej odbierała Norah, podczas gdy Nick podchodził do nich w odmienny sposób.

Nick i Norah. Playlista dla dwojga to książka, która nie każdemu się spodoba. Ja sama jestem okropnie zawiedziona, dlatego przy zakupie tej pozycji, nie kierujcie się swoim uwielbieniem do Księgi wyzwań Dasha i Lily, bo to dwie, zupełnie odmienne powieści. To historia o leczeniu złamanego serca za pomocą nowych, szalonych wyzwań i muzyki, która mnie nie poruszyła, ale wydaje mi się, że powinna przypaść do gustu każdemu miłośnikowi punka i rock'n'rolla.

4/10

Za możliwość przeczytania Nick i Norah. Playlista dla dwojga serdecznie dziękuję Wydawnictwu Bukowy Las!


Czytaj dalej »

środa, 2 marca 2016

Dziesięć płytkich oddechów, czyli zespół stresu pourazowego

24
Dziesięć płytkich oddechów to książka, która już od dłuższego czasu znajdowała się na mojej liście do przeczytania. Od dawna słyszałam o niej dość pochlebne opinie, pojawiła się też kilkakrotnie w zestawieniach najlepszych NA, a ponieważ ostatnio mam ogromną ochotę na ten gatunek, postanowiłam po nią sięgnąć, korzystając z ferii. 

Kacey Cleary w wypadku samochodowym, w którym uczestniczyła, straciła rodziców. Razem ze swoją młodszą siostrą Livie została oddana pod opiekę wujostwu, które niezbyt dobrze radzi sobie z dorastającymi dziewczętami. Kiedy wuj próbuje dobrać się do Livie, Kacey pakuje ich walizki i we dwie, nie odwracając się za siebie, ruszają do Miami. Kacey ma jeden cel: zapewnić siostrze godne warunki do życia i wysłać ją na studia do Princeton, o których zawsze marzyła. Jednak kiedy na drodze dziewczyny staje przystojny Trent, który powoli rozmraża jej serce skute lodem, Kacey zaczyna tracić grunt pod nogami. 

Zapowiadało się naprawdę pięknie - Kacey była całkiem dobrze wykreowaną postacią, choć momentami nie wszystkie jej cechy charakteru się ze sobą kleiły, jej historia była odkrywana po kawałeczku i, chociaż nie odbiega od standardów New Adult, gdzie za każdą postacią kryje się smutna przeszłość, to kolejne szczegóły sprawiały, że jej przejścia wyróżniały się na tle innych bohaterek i nie były banalne. Naprawdę myślałam, że Dziesięć płytkich oddechów ma potencjał, by stać się jedną z lepszych książek NA, jakie miałam przyjemność czytać. A potem wszystko runęło jak domek z kart. Zamiast chwytającej za serce powieści, która w poruszający sposób dotknęłaby problemu straty, jazdy po pijanemu i przebaczenia sobie oraz światu, dostałam nieprzekonywującą, sztuczną książkę, która w żaden sposób mnie nie porwała. W przeciągu zaledwie kilku godzin połknęłam Dziesięć płytkich oddechów i jestem pewna, że nie pozostanie ona na długo w mojej pamięci. 

Jak to zwykle w New Adult bywa, fabuła kręci się wokół związku dwójki osób mocno doświadczonych przez los. O kłopotach Trenta dowiadujemy się dopiero pod sam koniec, ale było to tak oczywiste, że we wszystkim zorientowałam się już w połowie książki, jeśli nie wcześniej. Nie dość, że ten wątek był strasznie przewidywalny, to jeszcze nie czułam żadnej chemii między Kacey a Trentem, nie wspominając nawet o rzekomym uczuciu, które się między nimi zrodziło. Cała relacja była bardziej oparta na fizycznym pociąganiu, niż na głębokiej, emocjonalnej więzi. Według mnie Dziesięć płytkich oddechów przez nadmiar erotyzmu straciło na wartości. Naprawdę niewiele mogło uratować tę książkę, a kiedy K. A. Tucker dołożyła jeszcze przesłodzone, wyidealizowane zakończenie, w ogóle straciłam całe zainteresowanie tą pozycją. Zero zaskoczeń, zero fajerwerków, zero zaangażowania z mojej strony. Dziesięć płytkich oddechów czyta się naprawdę szybko, jednak bez specjalnego przekonania.

Jedyna rzecz, która zasługuje na uwagę, to zespół stresu pourazowego. Trochę obawiałam się, że przy tym poziomie książki, w pewnym momencie ten problem po prostu magicznie zniknie, miłość okaże się lekarstwem, a wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Kacey jednak cały czas zmaga się z demonami przeszłości, a sposób, w jaki to robi, na pewno nie jest konwencjonalny. K. A. Tucker podjęła odważną próbę przedstawienia ciężkiego tematu ZSP, opisania, co dzieje się z osobami cierpiącymi na tę chorobę. Może nie wyszło to idealnie, ale na pewno nie kiczowato i za to należy się dość duży plus.

Lekturę Dziesięciu płytkich oddechów mogę najlepiej podsumować dwoma słowami: jestem rozczarowana. Fabuła była naciągana i do bólu przewidywalna, bohaterowie zostali pobieżnie nakreśleni, a całokształt wypada raczej blado na tle innych powieści New Adult. Ta książka zdecydowanie nie spełniła moich oczekiwań i raczej nie sięgnę po kolejne książki K. A. Tucker z tego cyklu.

4,5/10
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia