Prawdodziejka to książka, która wzbudziła we mnie mieszane uczucia – z jednej strony była całkiem w porządku, ale z drugiej nie zaskoczyła mnie niczym nowym. Tuż po przeczytaniu byłam zadowolona z lektury, lecz wraz z mijającymi miesiącami moja sympatia do niej malała, po czym nagle została rozpalona po wydaniu Wiatrodzieja, którego strasznie chciałam przeczytać. Dzisiaj przychodzę do was z recenzją drugiego tomu Czaroziem i mogę wam powiedzieć, że Susan Dennard znowu wzbudziła we mnie bardzo mieszane odczucia swoją powieścią.
Życie Merika nie jest łatwe. Niedawno stracił najlepszego przyjaciela, a do tego właśnie spłonął jego okręt. Za wszystkim stoi jego siostra, Vivia, która za wszelką cenę chce się pozbyć młodego księcia i zasiąść na tronie. Czy wiatrodziej wyjdzie z tego starcia cało? Czaroziemie opanowuje wojna. Nubreveni pokładają nadzieję w tajemniczej postaci – Furii, ale Vivia nie ma zamiaru w nią uwierzyć.
Safi i Iseult, więziosiostry, wpadły w nie lepsze kłopoty. Przyjaciółki znowu zostały rozdzielone i nie wiadomo, czy kiedykolwiek się jeszcze spotkają. Safi towarzyszy cesarzowej, a piekielni bardowie depczą im po piętach. Każdy chce mieć potężną prawdodziejkę po swojej stronie. Jej moc może zdecydować o powodzeniu w politycznych rozgrywkach. Iseult po raz kolejny musi się zmierzyć z krwiodziejem. A może powinna mu zaufać?
Opis z LubimyCzytać
Zauważyłam u siebie pewną prawidłowość, jeśli chodzi o tę serię – za każdym razem najmniej podoba mi się główna narracja. W Prawdodziejce głos przypadał przede wszystkim Safi i najciężej było mi przebrnąć przez rozdziały z jej perspektywy; w Wiatrodzieju naszym pierwszoplanowym narratorem staje się Merik i dla odmiany to jego losy najmniej mnie interesowały, a Safi udało się wkraść w moje łaski. Mam nadzieję, że ta tendencja się nie utrzyma, bo kolejne tomy będą opisywane z perspektywy Iseult i Aeduana, czyli moich ulubieńców, dla których w ogóle mam zamiar dalej czytać tę serię, więc nie zniosę, jeśli ich wątki zaczną mnie nudzić. Ponieważ o ile jeszcze w pierwszej części losy tej czwórki były ze sobą dość mocno związane i przewaga Safi nie była tak wyczuwalna, dzięki czemu całość była dla mnie zachowana na równym poziomie, o tyle w Wiatrodzieju główną osią wszystkich wydarzeń stał się wątek Merika i poświęcono mu najwięcej stron, a historia księcia była nużąca i mało zajmująca. Nie obchodziło mnie, co się z nim stanie i według mnie, w ostatecznym rozrachunku, większość sytuacji, które przytrafiły się Merikowi, były kompletnie niepotrzebne i nie popchnęły fabuły specjalnie do przodu, dopiero sam koniec książki zapewnił jakiś materiał, z którym Dennard będzie mogła pracować w kolejnym tomie. Teraz, patrząc całościowo na historię przedstawioną w Wiatrodzieju, muszę powiedzieć, że tak naprawdę niewiele się tutaj wydarzyło. Przez to, że każdy z naszych bohaterów znajduje się na innym obszarze Czaroziem, autorka mogła sobie pozwolić na kluczenie i lanie wody, przez co zwrotów akcji i znaczących wydarzeń jest stosunkowo niewiele. Dopiero w końcówce Susan Dennard pozwoliła sobie na wprowadzenie, nowych intrygujących wątków, które mają duży potencjał, zostawiły nas jednak z większą ilością pytań niż odpowiedzi.
Co do samych bohaterów, powiem to jeszcze raz – Iseult i Aeduan są moimi faworytami, bo są najbardziej wielowymiarowi, skomplikowani i intrygujący, a w tej części autorka jeszcze bardziej ich rozwinęła, sprawiając, że jestem nimi niezmiennie zachwycona i już nie mogę się doczekać kolejnych książek tylko dlatego, że koniecznie muszę się dowiedzieć, jak rozwinie się ich wątek! Pomiędzy Iseult a Aeduanem pojawiła się tak subtelna, krucha, ale piękna nić porozumienia, że wciąż jestem oczarowana i zafascynowana głębią tej relacji. W ich życiu zaszły też dość poważne zmiany, zwłaszcza jeśli chodzi o Iseult, dlatego jestem bardzo ciekawa, jak wpłynie to na kreację tych bohaterów, wierzę jednak, że może być tylko lepiej, bo są wprost niesamowici! Safiya wreszcie przestała mnie irytować, co stanowczo możemy zaliczyć na plus, ba!, pojawiła się u mnie nawet cień sympatii do prawdodziejki. Natomiast Merik... Merik jest tak nudny, nieogarnięty i denerwujący, że za każdym razem, gdy pojawiał się rozdział z jego perspektywy, nieprzypadkowo odkładałam książkę na bok, przez co przeczytanie Wiatrodzieja, zamiast dwa, trzy dni, zajęło mi prawie trzy tygodnie. Ktoś powinien nim porządnie potrząsnąć, ale nasz książę ma klapki na oczach i jest tak arogancki, że nie dostrzega oczywistych rzeczy podsuniętych mu pod nos. W tym tomie pojawiło się mnóstwo nowych postaci, które z biegiem wydarzeń udało nam się bliżej poznać i powiem wam, że jak na razie jestem bardzo zainteresowana cesarzową Vanessą czy Rzeźbimieszkiem. Przy okazji mam dobrą wiadomość dla tych, którzy nie przepadają za romansem – w tym tomie właściwie go nie uświadczyliśmy! Pojawiają się jakieś przebłyski, ale są tak niewielkie i subtelne, że można spokojnie uznać, iż Wiatrodziej jest pozbawiony wątku romantycznego.
Na zakończenie nie wiem, co mogę wam powiedzieć. Ta seria nie jest wybitna. Momentami jest nużąca i Wiatrodziej zdecydowanie nie spełnił moich oczekiwań, ale i tak z utęsknieniem wypatruję trzeciej części... Wykreowany przez autorkę świat z każdym tomem staje się coraz ciekawszy, poznajemy coraz większe grono intrygujących bohaterów i spajające ich tajemnice, intrygi stają się coraz bardziej skomplikowane, a Iseult i Aeduan to po prostu cud, miód i orzeszki... Ale czegoś brakuje w tej serii. Nie porywa, nie sprawia, że serce bije mi szybciej z emocji, nie zaskakuje, a choć trup ścieli się gęsto i krew leje się strumieniami, Wiatrodziej nie jest w nawet najmniejszym stopniu ekscytujący. Trudno mi tak naprawdę powiedzieć, czy polecam Wam tę serię; ja sama jestem masochistką i na pewno kolejny tom kupię.
Co do samych bohaterów, powiem to jeszcze raz – Iseult i Aeduan są moimi faworytami, bo są najbardziej wielowymiarowi, skomplikowani i intrygujący, a w tej części autorka jeszcze bardziej ich rozwinęła, sprawiając, że jestem nimi niezmiennie zachwycona i już nie mogę się doczekać kolejnych książek tylko dlatego, że koniecznie muszę się dowiedzieć, jak rozwinie się ich wątek! Pomiędzy Iseult a Aeduanem pojawiła się tak subtelna, krucha, ale piękna nić porozumienia, że wciąż jestem oczarowana i zafascynowana głębią tej relacji. W ich życiu zaszły też dość poważne zmiany, zwłaszcza jeśli chodzi o Iseult, dlatego jestem bardzo ciekawa, jak wpłynie to na kreację tych bohaterów, wierzę jednak, że może być tylko lepiej, bo są wprost niesamowici! Safiya wreszcie przestała mnie irytować, co stanowczo możemy zaliczyć na plus, ba!, pojawiła się u mnie nawet cień sympatii do prawdodziejki. Natomiast Merik... Merik jest tak nudny, nieogarnięty i denerwujący, że za każdym razem, gdy pojawiał się rozdział z jego perspektywy, nieprzypadkowo odkładałam książkę na bok, przez co przeczytanie Wiatrodzieja, zamiast dwa, trzy dni, zajęło mi prawie trzy tygodnie. Ktoś powinien nim porządnie potrząsnąć, ale nasz książę ma klapki na oczach i jest tak arogancki, że nie dostrzega oczywistych rzeczy podsuniętych mu pod nos. W tym tomie pojawiło się mnóstwo nowych postaci, które z biegiem wydarzeń udało nam się bliżej poznać i powiem wam, że jak na razie jestem bardzo zainteresowana cesarzową Vanessą czy Rzeźbimieszkiem. Przy okazji mam dobrą wiadomość dla tych, którzy nie przepadają za romansem – w tym tomie właściwie go nie uświadczyliśmy! Pojawiają się jakieś przebłyski, ale są tak niewielkie i subtelne, że można spokojnie uznać, iż Wiatrodziej jest pozbawiony wątku romantycznego.
Na zakończenie nie wiem, co mogę wam powiedzieć. Ta seria nie jest wybitna. Momentami jest nużąca i Wiatrodziej zdecydowanie nie spełnił moich oczekiwań, ale i tak z utęsknieniem wypatruję trzeciej części... Wykreowany przez autorkę świat z każdym tomem staje się coraz ciekawszy, poznajemy coraz większe grono intrygujących bohaterów i spajające ich tajemnice, intrygi stają się coraz bardziej skomplikowane, a Iseult i Aeduan to po prostu cud, miód i orzeszki... Ale czegoś brakuje w tej serii. Nie porywa, nie sprawia, że serce bije mi szybciej z emocji, nie zaskakuje, a choć trup ścieli się gęsto i krew leje się strumieniami, Wiatrodziej nie jest w nawet najmniejszym stopniu ekscytujący. Trudno mi tak naprawdę powiedzieć, czy polecam Wam tę serię; ja sama jestem masochistką i na pewno kolejny tom kupię.
★★★★★★☆☆☆☆
Seria Czaroziemie:
Prawdodziejka // Wiatrodziej // Bloodwitch // ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.