Trudi Canavan zdecydowanie zalicza się do grona moich małych, grzesznych przyjemności. Jej książki zaczęłam czytać już pod koniec podstawówki, absolutnie zachwycona niesamowitymi krainami stworzonymi od podstaw przez autorkę, która w tamtym okresie była moją pisarską idolką. Potem na długi czas rozstałam się z twórczością Trudi – ostatnią jej powieść przeczytałam prawie pięć lat temu. Miesiąc guilty pleasures dał mi jednak odpowiedniego kopa do przypomnienia sobie, za co pokochałam Canavan i postanowiłam sięgnąć po jej trylogię, która na mojej półce zalega od naprawdę długiego czasu – po Trylogię Zdrajcy.
Lorkin, syn nieżyjącego Wielkiego Mistrza Akkarina, wybawiciela miasta, oraz Sonei, jednej z najpotężniejszych magów w Imardinie, odczuwa presję, by dokonać równie wielkich czynów co jego sławni rodzice. Kiedy więc Mistrz Dannyl postanawia objąć posadę Ambasadora Gildii w Sachace, chłopak zgłasza się na jego asystenta w nadziei, że uda mu się znaleźć cel, za który warto walczyć, mimo że w tym kraju czeka na niego jedynie zguba. Kiedy nadchodzi wieść, że Lorkin został porwany, prawo zabraniające Czarnym Magom opuszczania miasta pozwala Sonei jedynie mieć nadzieję, że Dannyl pomoże jej synowi. Sama za to musi skupić się na tajemniczym Łowcy Złodziei polującym na przywódców grup przestępczych w mieście. Kiedy rodzina jej najlepszego przyjaciela, Cery'ego, zostaje zamordowana, Sonea wie, że sprawy powoli wymykają się spod kontroli, a w mieście albo pojawił się dziki mag, albo ktoś z Gildii Magów zabija kolejnych Złodziei.
Nie będę ukrywać, że po Misję Ambasadora sięgnęłam głównie dlatego, że przedstawia dalsze losy Sonei – gdyby historie kręciła się jedynie wokół Lorkina, prawdopodobnie w ogóle nie zabrałabym się za czytanie tej powieści i niewiele bym straciła, bo jego losy w ogóle mnie nie interesowały, a do tego jego kreacja jest dość słaba i, ogólnie rzecz biorąc, podejmuje beznadziejne decyzje, przez które co chwila robiłam facepalma. Jednak wszystko po kolei. W Misji Ambasadora mamy cztery różne perspektywy – Lorkina, Sonei, Dannyla oraz Cery'ego – które zostały ze sobą połączone w taki sposób, że ostatecznie żadna z nich nie staje się nużąca po dłuższym czasie i nie wybija się na pierwszy plan. Oczywiście faworyzowałam jedną z narracji i przyłapywałam się na tym, że kartkuję książkę w poszukiwaniu danej perspektywy, ale nie odbiegały one od siebie drastycznie poziomem, dlatego nie mogę bardzo narzekać.
Trzeba to powiedzieć otwarcie – Trudi Canavan zdecydowanie nie jest mistrzynią tworzenia wyrazistych postaci. Gdyby nie imiona, bohaterowie prawdopodobnie zlewaliby się w mojej pamięci w jedną bezkształtną masę. Mam wrażenie, że w Trylogii Czarnego Maga poszczególne sylwetki były mocniej i lepiej zarysowane, tutaj trochę zabrakło charakteru. Jest jednak rzecz, z którą autorka ta radzi sobie doskonale – mianowicie są to relacje między bohaterami. Ich wzajemne interakcje i różnorodność targających nimi uczuć względem danej osoby były doskonale przedstawione oraz wyważone.
Misja Ambasadora toczy się niezwykle leniwym rytmem. Niby na horyzoncie pojawiają się niebezpieczeństwa, ale zupełnie zabrakło napięcia i elementu zaskoczenia. Większość wątków była przewidywalna, liczyłam na to, że może w ostatniej chwili autorka wywinie nam jakiś numer i jednak postawi na zaskakujące rozwiązanie, jednak nic z tego. Brakowało jakiejś konkretnej akcji, intensywności przeżyć, czegoś, co sprawiłoby, że poderwałabym się z łóżka albo zachodziłabym w głowę, jak autorce udało się na to wpaść. Również świat wykreowany przez Trudi Canavan w Misji Ambasadora stracił swój blask. Miałam nadzieję, że autorka skorzysta z niezwykłej okazji, jaką była podróż do zamkniętej dla magów w poprzednich tomach Sachaki i rozszerzy naszą wiedzę o realiach tej powieści, ale zupełnie się zawiodłam. Canavan bazowała na ustaleniach zawartych w Trylogii Czarnego Maga, przez co zupełnie zabrakło mi jakiegoś urozmaicenia, szerszego spojrzenia na inne nacje oraz kultury.
Ostatecznie Misję Ambasadora odbieram pozytywnie, choć bez fajerwerków. Z wyjątkiem Sonei, nie zaangażowałam się specjalnie w losy bohaterów, z umiarkowanym zainteresowaniem poznawałam kolejne wydarzenia, jednak nie czułam dużej potrzeby, by dowiedzieć się, co jeszcze autorka dla nas przygotowała. Ot dobrze skonstruowana historia, która nie pochłania, ale wciąga na tyle, że nie chce się jej od razu odłożyć na bok. Nie zakochałam się, lecz nie mogę też powiedzieć, że powieść mi się nie podobała – mimo to spodziewałam się czegoś nieco lepszego i jestem odrobinę rozczarowana przewidywalnym kierunkiem, w którym podążyła fabuła. Misja Ambasadora to książka dobra na chwilę relaksu z herbatą i pod kocykiem, ale raczej nie dostarczy szalonych wrażeń ani nie zauroczy kreacją postaci czy świata.
Lorkin, syn nieżyjącego Wielkiego Mistrza Akkarina, wybawiciela miasta, oraz Sonei, jednej z najpotężniejszych magów w Imardinie, odczuwa presję, by dokonać równie wielkich czynów co jego sławni rodzice. Kiedy więc Mistrz Dannyl postanawia objąć posadę Ambasadora Gildii w Sachace, chłopak zgłasza się na jego asystenta w nadziei, że uda mu się znaleźć cel, za który warto walczyć, mimo że w tym kraju czeka na niego jedynie zguba. Kiedy nadchodzi wieść, że Lorkin został porwany, prawo zabraniające Czarnym Magom opuszczania miasta pozwala Sonei jedynie mieć nadzieję, że Dannyl pomoże jej synowi. Sama za to musi skupić się na tajemniczym Łowcy Złodziei polującym na przywódców grup przestępczych w mieście. Kiedy rodzina jej najlepszego przyjaciela, Cery'ego, zostaje zamordowana, Sonea wie, że sprawy powoli wymykają się spod kontroli, a w mieście albo pojawił się dziki mag, albo ktoś z Gildii Magów zabija kolejnych Złodziei.
Nie będę ukrywać, że po Misję Ambasadora sięgnęłam głównie dlatego, że przedstawia dalsze losy Sonei – gdyby historie kręciła się jedynie wokół Lorkina, prawdopodobnie w ogóle nie zabrałabym się za czytanie tej powieści i niewiele bym straciła, bo jego losy w ogóle mnie nie interesowały, a do tego jego kreacja jest dość słaba i, ogólnie rzecz biorąc, podejmuje beznadziejne decyzje, przez które co chwila robiłam facepalma. Jednak wszystko po kolei. W Misji Ambasadora mamy cztery różne perspektywy – Lorkina, Sonei, Dannyla oraz Cery'ego – które zostały ze sobą połączone w taki sposób, że ostatecznie żadna z nich nie staje się nużąca po dłuższym czasie i nie wybija się na pierwszy plan. Oczywiście faworyzowałam jedną z narracji i przyłapywałam się na tym, że kartkuję książkę w poszukiwaniu danej perspektywy, ale nie odbiegały one od siebie drastycznie poziomem, dlatego nie mogę bardzo narzekać.
Trzeba to powiedzieć otwarcie – Trudi Canavan zdecydowanie nie jest mistrzynią tworzenia wyrazistych postaci. Gdyby nie imiona, bohaterowie prawdopodobnie zlewaliby się w mojej pamięci w jedną bezkształtną masę. Mam wrażenie, że w Trylogii Czarnego Maga poszczególne sylwetki były mocniej i lepiej zarysowane, tutaj trochę zabrakło charakteru. Jest jednak rzecz, z którą autorka ta radzi sobie doskonale – mianowicie są to relacje między bohaterami. Ich wzajemne interakcje i różnorodność targających nimi uczuć względem danej osoby były doskonale przedstawione oraz wyważone.
Misja Ambasadora toczy się niezwykle leniwym rytmem. Niby na horyzoncie pojawiają się niebezpieczeństwa, ale zupełnie zabrakło napięcia i elementu zaskoczenia. Większość wątków była przewidywalna, liczyłam na to, że może w ostatniej chwili autorka wywinie nam jakiś numer i jednak postawi na zaskakujące rozwiązanie, jednak nic z tego. Brakowało jakiejś konkretnej akcji, intensywności przeżyć, czegoś, co sprawiłoby, że poderwałabym się z łóżka albo zachodziłabym w głowę, jak autorce udało się na to wpaść. Również świat wykreowany przez Trudi Canavan w Misji Ambasadora stracił swój blask. Miałam nadzieję, że autorka skorzysta z niezwykłej okazji, jaką była podróż do zamkniętej dla magów w poprzednich tomach Sachaki i rozszerzy naszą wiedzę o realiach tej powieści, ale zupełnie się zawiodłam. Canavan bazowała na ustaleniach zawartych w Trylogii Czarnego Maga, przez co zupełnie zabrakło mi jakiegoś urozmaicenia, szerszego spojrzenia na inne nacje oraz kultury.
Ostatecznie Misję Ambasadora odbieram pozytywnie, choć bez fajerwerków. Z wyjątkiem Sonei, nie zaangażowałam się specjalnie w losy bohaterów, z umiarkowanym zainteresowaniem poznawałam kolejne wydarzenia, jednak nie czułam dużej potrzeby, by dowiedzieć się, co jeszcze autorka dla nas przygotowała. Ot dobrze skonstruowana historia, która nie pochłania, ale wciąga na tyle, że nie chce się jej od razu odłożyć na bok. Nie zakochałam się, lecz nie mogę też powiedzieć, że powieść mi się nie podobała – mimo to spodziewałam się czegoś nieco lepszego i jestem odrobinę rozczarowana przewidywalnym kierunkiem, w którym podążyła fabuła. Misja Ambasadora to książka dobra na chwilę relaksu z herbatą i pod kocykiem, ale raczej nie dostarczy szalonych wrażeń ani nie zauroczy kreacją postaci czy świata.
★★★★★★☆☆☆☆
Trylogia Zdrajcy:
Misja Ambasadora // Łotr // Królowa Zdrajców
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.