Angelfall to trylogia, która na każdym kroku zaskakuje - nie jest idealna, ale jej mrok i podważanie konwencji na każdym kroku są śmiałe i innowacyjne. Pierwsza część była naprawdę dobra, druga już obniżyła poziom i byłam nią zawiedziona, aż w końcu przyszedł czas na finał starcia anioły vs. ludzie.
Po ucieczce z anielskiego gniazda Penryn i Raffe muszą się ukrywać. Oboje za wszelką cenę chcą znaleźć lekarza, który byłby w stanie odwrócić efekty przerażających operacji przeprowadzonych na Rafaelu i siostrze Penryn, Paige. Kiedy oni desperacko poszukują wyjścia z tej sytuacji, anioły sprowadzają do świata ludzi apokaliptyczne bestie. Obie strony szykują się do wojny, zawierając nietypowe sojusze i modyfikując strategie. Kto wyjdzie zwycięsko z tego starcia? Raffe i Penryn zostają zmuszeni do opowiedzenia się po którejś ze stron. Stają przed wyborem: dołączyć do przedstawicieli swoich gatunków albo trzymać się razem.
Angelfall. Penryn i kres dni to ostatnia część trylogii, a więc pożegnanie z niezwykle mrocznym, okrutnym, wręcz upiornym światem wykreowanym przez Susan Ee. Autorka bez wahania wplata w fabułę makabryczne obrazy, które sprawiały, że niejednokrotnie przechodziły mnie dreszcze. Kto by pomyślał, że spotkanie ludzi z aniołami stanowi dobry materiał na horror, który jest bardziej krwawy i obrzydliwy niż książki teoretycznie zaliczane do tego gatunku. Widać, że zwłaszcza w trzeciej części Susan Ee puściła wodze swojej demonicznej fantazji, tworząc świat wyzuty z dobra, nadziei i miłości, którym rządzą kolejne kataklizmy i straszne potwory z najgłębszych czeluści piekieł. Świat w Angelfall. Penryn i kres dni jest odpychający, przerażający i szkaradny, co mocno wyróżnia tę książkę na tle innych postapokaliptycznych powieści.
Trzeci tom rozpoczyna się dokładnie w tym momencie, w którym zakończył się Angelfall. Penryn i Świat Po. Już od pierwszych stron można wyczuć napięcie towarzyszące naszym bohaterom i gęstniejącą atmosferę, bowiem Penryn i Raffe zaczynają przegrywać wyścig z czasem, podczas gdy ostateczna bitwa zbliża się wielkimi krokami. Książka przepełniona jest doskonale wyczuwalną desperacją emanującą z postaci, bo są oni jedyną nadzieją ludzkości na przetrwanie. Czytelnik nie może liczyć nawet na chwilę oddechu, bo akcja gna na złamanie karku, podobnie jak w poprzednich częściach. Do czasu. Zakończenie jest niesatysfakcjonujące, ostatnie rozdziały traciły na prędkości, a ja z niedowierzaniem kręciłam głową, gdy z obiecanej epickiej i krwawej bitwy nie zostało właściwie nic. Finalna potyczka rozegrała się w mgnieniu oka i nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, moja ekscytacja spowodowana wielkim starciem aniołów i ludzi natychmiast wyparowała. Autorka poszła po najmniejszej linii oporu, pozostawiając mnie z uczuciem rozczarowania oraz niedosytu, a epilog to jedna wielka pomyłka. Po Susan Ee spodziewałam się o wiele, wiele więcej i może dlatego to zakończenie tak bardzo mnie boli. Upiorny klimat został przytłoczony przez cukierkowy romans, w wartkiej akcji pogubiły się gdzieś odpowiedzi na najważniejsze pytania, a losy uwielbianych przeze mnie postaci drugoplanowych zostały pozostawione bez żadnej wzmianki.
Bohaterowie swoją przemianą również sprawili mi zawód. W pewnym momencie Penryn straciła całą swoją zadziorność i siłę, przeistaczając się w typową nastolatkę rodem z romansu paranormalnego. Ciągle wzdychała do Raffe'a, robiąc do niego maślane oczy i podziwiając jego urodę, zamiast wziąć się w garść, kiedy dookoła niej upadała ludzka cywilizacja. Na szczęście relacja archanioła i dziewczyny nie straciła tego intrygującego iskrzenia, a ich przekomarzanie wywoływało uśmiech na mojej twarzy, jednak przez ich znajomość zaczęła przebijać się mdła słodycz. Do tej pory starali się panować nad własnymi uczuciami, wiedząc, że związek byłby zdradą własnego gatunku, a teraz nagle niepewność spowodowana miłością do śmiertelnego wroga gdzieś wyparowała, przez co ich więź zamieniła się w typową dla młodzieżówki. Zamknięcie wątku romantycznego również wypada dość słabo i, co tu dużo mówić, schematycznie. Susan Ee wybrała najłatwiejsze i najpopularniejsze rozwiązanie. Żałuję też, że autorka nie pozwoliła nam zajrzeć do głowy Rafaela, bo zżera mnie ciekawość, jak wyglądałoby to z jego perspektywy.
Jako kolejny tom serii Angelfall. Penryn i kres dni byłby fantastyczny, ale jako finał wypada średnio. Ostatnia część przygód Penryn nie spełniła moich oczekiwań i, chociaż trylogia stanowi błyskotliwą całość, dla mnie zakończenie jest nieprzekonywujące.
Trzeci tom rozpoczyna się dokładnie w tym momencie, w którym zakończył się Angelfall. Penryn i Świat Po. Już od pierwszych stron można wyczuć napięcie towarzyszące naszym bohaterom i gęstniejącą atmosferę, bowiem Penryn i Raffe zaczynają przegrywać wyścig z czasem, podczas gdy ostateczna bitwa zbliża się wielkimi krokami. Książka przepełniona jest doskonale wyczuwalną desperacją emanującą z postaci, bo są oni jedyną nadzieją ludzkości na przetrwanie. Czytelnik nie może liczyć nawet na chwilę oddechu, bo akcja gna na złamanie karku, podobnie jak w poprzednich częściach. Do czasu. Zakończenie jest niesatysfakcjonujące, ostatnie rozdziały traciły na prędkości, a ja z niedowierzaniem kręciłam głową, gdy z obiecanej epickiej i krwawej bitwy nie zostało właściwie nic. Finalna potyczka rozegrała się w mgnieniu oka i nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, moja ekscytacja spowodowana wielkim starciem aniołów i ludzi natychmiast wyparowała. Autorka poszła po najmniejszej linii oporu, pozostawiając mnie z uczuciem rozczarowania oraz niedosytu, a epilog to jedna wielka pomyłka. Po Susan Ee spodziewałam się o wiele, wiele więcej i może dlatego to zakończenie tak bardzo mnie boli. Upiorny klimat został przytłoczony przez cukierkowy romans, w wartkiej akcji pogubiły się gdzieś odpowiedzi na najważniejsze pytania, a losy uwielbianych przeze mnie postaci drugoplanowych zostały pozostawione bez żadnej wzmianki.
Bohaterowie swoją przemianą również sprawili mi zawód. W pewnym momencie Penryn straciła całą swoją zadziorność i siłę, przeistaczając się w typową nastolatkę rodem z romansu paranormalnego. Ciągle wzdychała do Raffe'a, robiąc do niego maślane oczy i podziwiając jego urodę, zamiast wziąć się w garść, kiedy dookoła niej upadała ludzka cywilizacja. Na szczęście relacja archanioła i dziewczyny nie straciła tego intrygującego iskrzenia, a ich przekomarzanie wywoływało uśmiech na mojej twarzy, jednak przez ich znajomość zaczęła przebijać się mdła słodycz. Do tej pory starali się panować nad własnymi uczuciami, wiedząc, że związek byłby zdradą własnego gatunku, a teraz nagle niepewność spowodowana miłością do śmiertelnego wroga gdzieś wyparowała, przez co ich więź zamieniła się w typową dla młodzieżówki. Zamknięcie wątku romantycznego również wypada dość słabo i, co tu dużo mówić, schematycznie. Susan Ee wybrała najłatwiejsze i najpopularniejsze rozwiązanie. Żałuję też, że autorka nie pozwoliła nam zajrzeć do głowy Rafaela, bo zżera mnie ciekawość, jak wyglądałoby to z jego perspektywy.
Jako kolejny tom serii Angelfall. Penryn i kres dni byłby fantastyczny, ale jako finał wypada średnio. Ostatnia część przygód Penryn nie spełniła moich oczekiwań i, chociaż trylogia stanowi błyskotliwą całość, dla mnie zakończenie jest nieprzekonywujące.
6/10
Ja byłam całkiem zadowolona z zakończenia, myślałam że będzie gorzej :)
OdpowiedzUsuńSłyszałam już co nieco o tej pozycji, ale ona ciągle przede mną. Na liście "Kiedyś Przeczytam".
OdpowiedzUsuńhttp://przewodnik-czytelniczy.blogspot.com
Ja bardzo dobrze wspominam całą serię :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że zawiodłaś się zakończeniem. Nie czytałam jeszcze tej trylogii, ale mam taki zamiar:>
OdpowiedzUsuńMnie zakończenie się podobało. :) To, że między Penryn a Raffe'm zaczęło się więcej dziać dla mnie było atutem. Wcześniej, owszem, walczyli z uczuciami, no ale ile można? Niemożliwe jest, by zmusić serce do czegokolwiek, nawet jeśli miałoby to oznaczać zdradę gatunku. Klasyczna zakazana miłość. :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze trylogii i chyba w najbliższym czasie nie sięgnę po nią. Mimo że jest wiele recenzji podobnych do twoich, czyli mówiących, iż Angelfall jest fajne, to czytałam zbyt dużo opinii negatywnych, które skutecznie mnie zniechęciły :)
OdpowiedzUsuńCzytałam całą trylogię i najbardziej podobała mi się pierwsza część, ale reszta też :) chociaż po ostatnim tomie spodziewałam się czegoś innego :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Mam w planach tę trylogię, ale jakoś nie mogę się za nią zabrać :c o Twojej recenzji już nie jestem pewna czy chcę po nią sięgać :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Mona Te [Blog]
Mimo niezbyt porywającego ostatniego tomu mam zamiar zabrać się za tę serię. Jestem szczególnie ciekawa tego mrocznego, obrzydliwego i potwornego świata. Autorka musi mieć niezłą wyobraźnię :P
OdpowiedzUsuńPo trzeci tom jeszcze nie sięgnęłam, chociaż mam zamiar to zrobić, bo serię odbieram raczej pozytywnie. Wyróżnia się tym, że autorka się nie hamuje, pokazuje nam makabryczny świat i nie oszczędza w jego opisywaniu. No i ja również jestem ciekawa jakby to wszystko wyglądało ze strony Rafaela, szkoda że autorka nie dała nam paru rozdziałów widzianych jego oczami, mogłoby być ciekawie:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńIch perspektywy
Słyszałam o tej trylogii i nawet zastanawiałam się, czy się na nią nie skusić. Niestety z wolnym czasem u mnie ostatnio bardzo krucho, dlatego jednak na razie muszę spasować.
OdpowiedzUsuńMimo, że ten tom wypada słabiej to ja i tak z przyjemnością zapoznałabym się z całą trylogią bo widzę, że jest bardzo w moich klimatach ;D
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa świata stworzonego przez Suzane, mroczny i przygnębiony a jednak ciekawi i fascynuje. Anioły były mi kiedyś bliskie po książce Angelologia Danielle Trussoni. Książki co prawda na półce już nie mam, ale historia zapadła mi głęboko w pamięć. Może tak samo będzie z tą trylogią, kto wie?
OdpowiedzUsuńMiłego dnia tego i następnego :)
Jadwiga
Zajęcza Nora
Czuję się mocno zachęcona. ;) Chyba muszę znaleźć trochę czasu na tą serię ;)
OdpowiedzUsuńOd dawna mam ochotę na tą serię. Mam nadzieję, że w tym roku uda mi się ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
skrytaksiazka.blogspot.com
Przeczytałam pierwszą część i nie mam ochoty na kontynuowanie mojej przygody z tą serią :)
OdpowiedzUsuńMam ochotę ją poznać jak najbardziej :)
OdpowiedzUsuńA jedna z blogerek tak mnie przekonała, że chyba nic mnie już nie zmusi i nie przekona do zmiany zdania ;d
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie ;)
Pobłądziłam w tym Twoim blogu :O.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, bitwę autorka spartaczyła. Bardziej irytująca była chyba tylko ta w Hobbici (jak można przemilczeć ostateczną walkę tłumacząc się tym, ze Bilbo dostał kamieniem w głowę i odpłynął?!). Tutaj migały te światła, tłukła się muzyka i w sumie nic z tego nie wiedziałam, tyle tylko że szybko się skończylo. I tak, epilog był beznadziejny. Co nie zmienia faktu, że trylogia mi się piekielnie podobała, a zrobienie z aniołów ciemnej strony mocy uważam za fantastyczny i oryginalny pomysł, bo przecież zawsze aniołki są dobre, do aniołków się wzdycha i prosi o pomoc.
Pozdrawiam cieplutko ;)
https://doinnego.blogspot.com/