Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Zysk i S-ka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Zysk i S-ka. Pokaż wszystkie posty

środa, 17 kwietnia 2019

Kontakt alarmowy, czyli autentyczność kluczem do serca

0
Kontakt alarmowy nie jest typowym tytułem, po który sięgam w wolnej chwili, ale coś mnie do niego przyciągnęło. Może obietnica niecodziennego, powoli rozwijającego się romansu? Ostatnio stałam się ogromną fanką slowburn, więc niewątpliwie miało to swój udział we wzburzeniu we mnie iskry zainteresowania. Nie spodziewałam się jednak, że Kontakt alarmowy okaże się tak wciągającą lekturą, że nie będę w stanie jej odłożyć. 

Dla Penny liceum było monotonnym i nudnym okresem. Co prawda jej znajomi byli w porządku, uczyła się świetnie i nawet miała chłopaka, to jednak jak się okazuje, niczego o niej nie wiedział. Penny, aspirująca pisarka, wyjeżdża na studia do Austin w Teksasie – trochę ponad sto kilometrów i miliard lat świetlnych od tego wszystkiego, co pragnie zostawić za sobą.
Sam utknął. Dosłownie, w przenośni, emocjonalnie i finansowo. Pracuje w kawiarni i tam też mieszka, sypiając na położonym na podłodze materacu w pustym pokoiku na piętrze lokalu. Choć wie, że gdy już zostanie sławnym reżyserem filmowym, okres ten będzie dla niego źródłem inspiracji, siedemnaście dolarów na koncie w banku i kończący swój żywot laptop wystawiają go na ciężką próbę.
Gdy ścieżki Sama i Penny się skrzyżują, nie będzie to spotkanie jak w typowych romansach, lecz raczej pełne nieporadności zderzenie. A jednak bohaterowie wymieniają się numerami telefonów i piszą do siebie wiadomości. W niedługim czasie stają się „cyfrowo” nierozłączni, dzieląc się swoimi głęboko skrywanymi obawami, traumami i tajemnymi marzeniami. I to wszystko bez upokarzającej dziwaczności, która towarzyszy spotkaniom twarzą w twarz.
Opis z LubimyCzytać

Kontakt alarmowy znacząco różni się klimatem od innych książek z tego gatunku. Nie ma tutaj grubej warstwy lukru pokrywającej kolejne strony, ale brak także nadmiernego dramatyzmu czy szukania sensacji. Jest to zaskakująco realna opowieść, może odrobinę dziwaczna i z nutką ponurego dekadentyzmu, ale dla mnie był w tej atmosferze niezaprzeczalny urok, który mnie przyciągał. Kontakt alarmowy to osobliwa, odrobinę zagmatwana, a przy tym niezwykle subtelna historia o budowaniu zaufania pomiędzy dwiema duszami, które musiały się odnaleźć, nie po to, by ich życie nabrało sensu, ale po to, by pięknie się wypełniło i myślę, że warto to podkreślić. To nie jest romans, który magicznie wszystko odmienia, a opowieść o powolnym procesie, który pomaga odnaleźć zagubione przed laty kawałki siebie i zbudować swoje relacje ze światem na nowo. Tempo książki jest powolne, nieśpiesznie, a wydarzenia są tak rzeczywiste, że mogłyby się przydarzyć każdemu. Co prawda nie wszystko jest idealne, w kilku miejscach autorka poszła na skróty, pozwalając, by problemy rozwiązały się same, jednak Kontakt alarmowy zgrabnie łączy ze sobą młodzieńcze szaleństwo z głębokimi, filozoficznymi rozmyślaniami o życiu i pasji.

Narracja w Kontakcie alarmowym została poprowadzona z perspektywy dwóch bohaterów: Sama i Penny. Uwielbiam ich całym serduchem, z całą ich dziwacznością i pokracznością. Sam i Penny zdecydowanie nie są naszymi typowymi bohaterami young adult. Oboje musieli zbyt szybko dojrzeć, przez co mogą wydawać się zgorzkniali, ale ja jestem fanką ich zgryźliwego, sarkastycznego poczucia humoru i nieco neurotycznych osobowości, które są nie tylko powiewem świeżości w tym gatunku, ale także pozwoliły mi odnaleźć wiele cech wspólnych z głównymi postaciami i się z nimi utożsamiać, cieszę się, że w końcu błyskotliwi, odstający od reszty, wrażliwi introwertycy z niecodziennymi pasjami mieli szansę wybić się na pierwszy plan. Każde z nich zmaga się przy tym ze swoimi demonami i przeszłością, ale robią to w nieoczywisty, pozbawiony podtekstów i dramatyzmu sposób. Uczucie pomiędzy Samem a Penny rozwija się powoli i nieoczekiwanie, są dla siebie podporą i potrzebnym wsparciem, bratnimi duszami, które doskonale się rozumieją. Ich miłość potrzebowała sporo czasu, żeby rozkwitnąć, ale zdecydowanie było warto czekać.

Kontakt alarmowy to dość specyficzna, odrobina melancholijna książka i na pewno nie wszystkim przypadnie do gustu, ale do mnie pasowała idealnie. Nie znajdziecie tutaj romansowej słodyczy czy wbijających w fotel zwrotów akcji, jest za to mnóstwo subtelności i świetnego, ironicznego czarnego humoru. W odarty ze złudzeń i prawdziwy sposób ukazuje niedoskonałych ludzi, którzy razem tworzą coś mniej niedoskonałego, bo nie zawsze to, czego pragniemy, jest tym, czego potrzebujemy, a przy tym porusza trudny temat więzi rodzinnych, toksycznej miłości czy wykorzystywania seksualnego. Nie spodziewałam się, że Kontakt alarmowy tak mnie urzeknie, ale zdecydowanie warto dać mu szansę. 

Czytaj dalej »

środa, 3 kwietnia 2019

Księżniczka popiołu, czyli to już było i to wiele razy

0
Od dawna nie byłam równie podekscytowana książką jak w przypadku Księżniczki popiołu. Śliczna okładka od razu zwróciła moją uwagę, jestem ogromną fanką wszelkich koron i diademów, więc oczywiście nie mogłam się powstrzymać przed zakupem własnego egzemplarza, zwłaszcza że zawsze uwielbiałam historie o zniewolonych księżniczkach powstających z popiołów (w tym przypadku dosłownie i w przenośni). Czy jednak moje spotkanie z twórczością Laury Sebastian było równie dobre, jak zapowiadał na to opis i okładka?

Theodosia miała sześć lat, kiedy jej kraj został zaatakowany, a jej matkę, Królową Ognia, zamordowano na jej oczach. Tego dnia Kaiser odebrał jej rodzinę, kraj i imię. Theo została koronowana na Księżniczkę Popiołów, otrzymując hańbiący tytuł, miała się wstydzić w nowym życiu spędzonym jako więzień.
Przez dekadę była niewolnicą we własnym pałacu. Znosiła niezliczone akty przemocy i kpiny ze strony Kaisera i jego dworu. Była bezsilna, a przeżyć w nowym świecie udało jej się tylko dzięki zakopaniu głęboko w swoim wnętrzu dziewczyny, którą była wcześniej.
Pewnej nocy Kaiser zmusza ją do zrobienia czegoś niewyobrażalnego. Z krwią na rękach i nadzieją na odzyskanie utraconego tronu, Theo zdaje sobie sprawę, że przetrwanie już jej nie wystarczy. Posiada przy tym broń – umysł ostrzejszy niż jakikolwiek miecz. Przez dziesięć lat Księżniczka Popiołów patrzyła, jak plądrowano jej kraj i niewolono naród. Teraz to wszystko ma się jednak skończyć…
Opis z LubimyCzytać

Księżniczka popiołu sprawiła, że poczułam się oszukana. Ta książka teoretycznie zawiera motywy, które uwielbiam w powieściach young adult – księżniczkę, która utraciła swoje dziedzictwo, polityczne intrygi toczące się na wrogim dworze, krwawego tyrana uciskającego podbity lud, wątek miłosny rozpoczynający się od nienawiści... Ale nie dość, że autorka nie zrobiła nic, by dodać swojej historii jakiejś oryginalności, to jeszcze te elementy po prostu nie grają ze sobą w tej powieści, co jest dla mnie dość zaskakujące, bo Laura Sebastian nawet nie starała się uciec od utartych schematów, a mimo to kompletnie nie wyszło jej połączenie ze sobą poszczególnych wątków. Niby książka nie jest tragiczna, niby całkiem znośnie się ją czyta, lecz trudno było mi pozbyć się wrażenia, że coś tutaj nie gra, że coś jest nie tak. Księżniczce popiołu wręcz dramatycznie brakuje akcji. Początek jest leniwy, jednak to jeszcze jestem w stanie wybaczyć, bo widać, że autorka przyłożyła się do konstrukcji świata, tworząc skomplikowany system zasad oraz historię kraju i chciała wprowadzić czytelnika w wykreowaną przez siebie rzeczywistość, ale im dalej w fabułę, tym gorzej. Akcja jest rozwleczona i przez to nużąca, przez cały czas czekałam, aż wreszcie ruszy do przodu, lecz zamiast tego właściwie ciągle staliśmy w jednym miejscu. Bohaterowie niby coś planują, ale właściwie na tych planach się kończy, zero działania, choć cel jest jasny. Nie było ani jednego momentu, który wbiłby mnie w fotel albo sprawił, że poczułabym choćby ukłucie zaskoczenia, zamiast tego jest mnóstwo gadania i zero akcji.

Moje największe zastrzeżenia względem Księżniczki popiołu kieruję jednak w stronę głównej bohaterki. Theodosia należy do tego niechlubnego grona niezdecydowanych, nudnych, szarych myszek w literaturze young adult. Kompletnie pozbawiona własnego zdania i inicjatywy, potulnie robiła wszystko, co jej kazano, zupełnie brakowało jej iskry. Nawet kiedy pod wpływem innych rebeliantów zaczęła zachodzić w niej "przemiana" i powtarzała sobie, że teraz będzie prawdziwą, nieustraszoną królową, wciąż była zupełnie pozbawiona charakteru, nie byłam w stanie uwierzyć w tę jej silniejszą odsłonę, bo Theo nawet w chwili podejmowania trudnych, koniecznych dla przetrwania jej ludu decyzji pozostawała tą samą, zagubioną, słabą dziewczyną, która przez lata dawała się wykorzystywać i tłamsić. Przy tym wszystkim inni bohaterowie zdawali się mieć w sobie o wiele więcej życia niż główna bohaterka, co tylko pogłębiało moje niezadowolenie wywołane zachowaniem Theodosii, która w dodatku została bardzo niekonsekwentnie poprowadzona i w tym miejscu muszę wspomnieć o tragicznym trójkącie miłosnym. Ja naprawdę nie wiem, co tutaj się wydarzyło. Chyba sama autorka nie wiedziała za bardzo, jak ma ugryźć cały ten wątek, bo w jednej chwili jest napisane, że jednego z adoratorów Theo nigdy go nie lubiła, później jednak kocha go z całego serca, a później znowu go nienawidzi i utrzymuje, że nigdy go tak naprawdę nie kochała, po czym znowu rzuca mu się w ramiona. Oczywiście w tych chwilach, gdy nienawidzi jednego, kocha drugiego, a później jej się to odmienia. Można oszaleć, czytając o tym niezdecydowaniu Theodosii.

Zakończenie Księżniczki popiołu jest dość intrygujące, ale znużenie lekturą, jej schematami i niechęć do głównej bohaterki sprawiły, że raczej nie sięgnę po kolejny tom. Świat wykreowany przez autorkę jest naprawdę interesujący, ale akcja jest za bardzo jednostajna i pozbawiona zwrotów, po prostu nie wciąga. Księżniczka popiołu może ma piękną okładkę i świetnie zapowiadające się motywy, jednak na tym jej plusy się kończą. Cały motyw rebelii jest przegadany, intrygi niczym nie zachwycają, a główna bohaterka jest apatyczna i pozbawiona werwy. Nie mogę powiedzieć, że cała powieść jest tragiczna, lecz na pewno nie porywa. Ja nie polecam.


Trylogia Księżniczka popiołu:
Księżniczka popiołu // Lady Smoke // Ember Queen
Czytaj dalej »

środa, 1 marca 2017

Ocalenie Callie i Kaydena, czyli demony z przeszłości i brudne sekrety w końcu wychodzą na jaw

0
Byłam szczerze zauroczona Przypadkami Callie i Kaydena, nie spodziewałam się, że ta historia aż tak bardzo mi się spodoba, dlatego pragnęłam jak najszybciej zabrać się za kontynuację losów dwójki głównych bohaterów. Im więcej czasu jednak mijało, tym mniejszą ochotę miałam na zapoznanie się z Ocaleniem Callie i Kaydena, aż zachwyt, który odczuwałam w związki z pierwszym tomem, zupełnie wyparował i nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego w ogóle byłam aż tak podekscytowana tą serią.

Mroczny sekret, od lat skrywany przez Kaydena w końcu wyszedł na jaw. Co gorsza, chłopak stoi w obliczu groźby oskarżenia przed sądem o pobicie. Jedynym sposobem, by mógł oczyścić swoje imię jest zdradzenie przez Callie jej tajemnicy. Ale Kayden nigdy jej o to nie poprosi. Zamiast tego zrobi wszystko, co w jego mocy, by ją chronić. Nawet jeśli oznacza to opuszczenie przez niego jedynej dziewczyny, którą kiedykolwiek pokochał.
Callie wie, że Kayden pogrąża się w ciemności i rozpaczliwie pragnie go ocalić. Lecz uda jej się to jedynie wtedy, gdy stawi czoła swojemu największemu lękowi i wyzna wszystkim własne bolesne tajemnice. Pomysł przerwania milczenia wzbudza u niej trwogę, ale nie tak wielką, jak myśl o utracie Kaydena.
Opis z LubimyCzytać

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to styl Jessici Sorensen. Wydał mi się on niezwykle prosty, niewyrobiony, swoją zwyczajnością ginie w tłumie średnich powieści. Na próżno szukałam nieco bardziej poetyckich sformułowań czy choćby jednego zdania złożonego. W dodatku autorka zupełnie niepotrzebnie podkreślała czynności takie jak ubieranie się czy mycie zębów, o czym nieszczególnie chce wiedzieć czytelnik, jednak Jessica Sorensen najwyraźniej uparła się na ekstremalny realizm w swojej powieści. Książkę napisaną tak banalnym językiem powinno mi się czytać szybko, jednak Ocalenie Callie i Kaydena dłużyło mi się niemiłosiernie, wystawiając moją cierpliwość na próbę. Uparcie brnęłam jednak do przodu, licząc na to, że zaraz zacznie się jakaś akcja, że autorka ostatecznie czymś nas zaskoczy, że poleją się krew i łzy, że pojawią się emocje oraz napięcie... Nic takiego nie nastąpiło.

Według mnie Ocalenie Callie i Kaydena jest częścią zupełnie zbędną oraz... nudną. Wydaje się być pisana trochę na siłę i bez większego pomysłu na poprowadzenie fabuły. Tak naprawdę nie dzieje się w tej książce nic, czego czytelnik nie domyśliłby się po zakończeniu pierwszego tomu. Autorka poskąpiła nam nie tylko jakiejkolwiek akcji – która, jeśli się już pojawia, okazuje się być bezsensowna i niepotrzebna, doskonale czuć, że miała na celu jedynie przedłużenie całej książki – ale także ogromnego ładunku emocjonalnego, którego dostarczyły mi Przypadki Callie i Kaydena. Nie odczuwałam żadnego niepokoju o bohaterów, bo doskonale wiedziałam, jak potoczy się cała historia, jednak nie spodziewałam się, że będzie ona taka... pusta. Gdyby wyciąć wszystkie mało znaczące fragmenty, których było ich naprawdę sporo, zostałoby zaledwie kilka kartek, które spokojnie mogłyby się zmieścić jeszcze w pierwszej części, a tak dostajemy powieść pozbawioną zaskoczeń, interesujących wątków, akcji, emocji, nawet bohaterowie wydawali się być nijacy i mdli, podczas gdy wcześniej nie miałam podobnych zastrzeżeń. Callie irytowała mnie swoją nadmierną kruchością, płaczem i naiwnymi wątpliwościami, nieustannie rozczulała się nad sobą z głupich powodów, Seth ogólnie działał mi na nerwy, ratował się jedynie Kayden, choć moja sympatia do niego również doznała uszczerbku.

Co tu dużo mówić, Ocalenie Callie i Kaydena dopadł paskudny syndrom drugiego tomu. Ta powieść wydawała się być wymuszona, fabuła dość szybko stała się męcząca i z utęsknieniem odliczałam kolejne strony do końca, bo chciałam to mieć już za sobą. Według mnie Ocalenie Callie i Kaydena właściwie nic nie wnosi do historii dwójki głównych bohaterów oprócz rozdmuchanego dramatu, który jest jednak pozbawiony wszelkich emocji. Słabo napisana, nużąca i zdecydowanie niewarta poświęcenia jej czasu.

★★★★

Seria The Coincidence:
Przypadki Callie i Kaydena // Ocalenie Callie i Kaydena // Przeznaczenie Violet i Luke'a // The Probability of Violet and Luke // The Certainty of Violet and Luke // The Resolution of Callie and Kayden // Seth & Grayson
Czytaj dalej »

czwartek, 2 lutego 2017

Mroczniejszy odcień magii, czyli cztery alternatywne Londyny i magia w najczystszej postaci

0
V.E. Schwab to tak popularna i zachwalana autorka za granicą, że nie zastanawiałam się zbyt długo nad kupnem jej pierwszej powieści wydawanej u nas, zwłaszcza że Mroczniejszy odcień magii miał być czymś oryginalnym i niespodziewanie dobrym. Dość szybko okazało się jednak, że to będzie dla mnie ciężka przeprawa; od lipca zeszłego roku próbowałam się zabrać za tę książkę, miałam do niej łącznie cztery podejścia, które kończyły się kilkunastoma przeczytanymi stronami, ale niczym więcej. Po prostu nie mogłam wbić się w tę historię, a kiedy w końcu mi się to udało, wcale nie byłam zachwycona. 

Kell należy do wymierającej rasy antarich – magów krwi, którzy potrafią przemieszczać się między czterema różnymi warstwami jednego świata. Działa jako posłaniec między równoległymi Londynami oraz ambasador Czerwonego królestwa rodziny Mareshów, nielegalnie uprawiając także przemyt magicznych przedmiotów między poszczególnymi wymiarami. Szary Londyn jest brudny i nijaki, niemal zupełnie zapomniany z powodu braku magii i rządzony przez szalonego króla. Biały Londyn to miasto wyniszczone przez wojnę o magię, brutalny i przerażający, a jego władcy zmieniają się niezwykle szybko – królestwem rządzi najsilniejszy, który z reguły szybko zostaje zamordowany. Istnieje także Czerwony Londyn, w którym najważniejsza jest równowaga, a magia i życie są cenione po równo. Kiedyś antari mieli wstęp także do Czarnego Londynu, ale teraz nikt o nim nawet nie wspomina...
Kell zostaje wplątany w intrygę, gdy między światami nieświadomie przenosi przedmiot pochodzący z Czarnego Londynu. Ucieka więc do Szarego Londynu, gdzie jego ścieżki przez przypadek krzyżują się z Lilą Bard, ambitną złodziejką marzącą o własnym statku i podboju świata. To właśnie z nią Kell wyrusza w podróż mającą na celu uratowanie wszystkich alternatywnych krain. 

W Mroczniejszym odcieniu magii tak naprawdę niewiele się dzieje. Akcja toczyła się w powolnym, wręcz leniwym rytmie i nie była zbyt skomplikowana, pojawia się tutaj niewiele zaskoczeń czy urozmaiceń, co skutkuje całkowitym brakiem napięcia, dreszczyku emocji. V.E. Schwab nieustannie sypała banałami, nie tylko w tworzeniu swoich mało wyrazistych postaci, ale także w przebiegu fabuły. Szkoda, bo według mnie autorka po prostu nie wykorzystała potencjału drzemiącego w niezwykłych zdolnościach Kella oraz ciekawej kreacji świata. Pomysł na alternatywne Londyny oraz zasady magii, jakimi kierowały się poszczególny światy, był niezwykle intrygujący i oryginalny, jednak zamiast przedstawienia dogłębnie przemyślanej, fascynującej, niebanalnej rzeczywistości dostajemy suche ochłapy informacji, które niewiele dają. Każdy z Londynów jest bez wątpienia unikalny, lecz V.E. Schwab daje nam jedynie ogólny pogląd na sytuację, wyróżnia kilka miejsc, mimochodem wspomina o polityce, ale po prostu czuć, że stworzony przez nią świat jest ubogi i niedopracowany. O wiele lepiej sprawa ma się z przedstawieniem magii i rządzących nią reguł, choć mam wrażenie, że autorka wciąż nie wykorzystała w pełni tego aspektu książki. Sam pomysł niestety nie wystarczy, by przykuć na dłużej uwagę czytelnika – może nie zmuszałam się do czytania kolejnych stron, jednak historia przedstawiona w Mroczniejszym odcieniu magii nie sprawiła mi również wielkiej przyjemności. 

Szczerze mówiąc, nie polubiłam się także specjalnie z bohaterami. Kell jest przyjemną, sympatyczną postacią, ale raczej wyblakłą – tylko jego niespotykane zdolności nadają mu interesujący rys, poza tym niewiele sobą prezentuje. Był mi zupełnie obojętny, nie kibicowałam mu specjalnie w żadnym momencie i za kilka dni prawdopodobnie zapomnę, że taki bohater literacki w ogóle istnieje. Natomiast Lila swoim zachowaniem doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Początkowo wydawało mi się, że będę w stanie się z nią zaprzyjaźnić, bo w swojej zuchwałości nie przypomina żadnej innej bohaterki young adult, jednak z czasem okazało się, że nie ma w niej nic poza bezczelną, dziecinną pozą. Miała ciężkie życie, które opierało się na zasadzie walcz lub giń, ale ciągle zachowywała się jak rozpieszczona księżniczka, której wszystko się należy. Jedyną intrygującą postacią okazał się być Holland, drugi antari pochodzący z okrutnego Białego Londynu, ale pojawiał się za rzadko, by uratować moją opinię na temat bohaterów, którzy byli po prostu mdli i nieprzekonywujący. A główna para antagonistów, przerażające rodzeństwo Dane'ów? Na początku przyprawiali mnie o dreszcze i wiązałam z nimi ogromne nadzieje, jednak z czasem zaczęli zachowywać się tak niewiarygodnie i nielogicznie, że ich również musiałam spisać na straty. Bohaterowie zapowiadali się dobrze, lecz w miarę zagłębiania się w Mroczniejszy odcień magii w ich kreacji pojawiały się coraz większe dziury i zaczęli zachowywać się, delikatnie mówiąc, głupio.

Trudno było mi się wciągnąć w tę książkę, a jeszcze trudniej było napisać recenzję, bo Mroczniejszy odcień magii jest nijaki, dość przeciętny i bez polotu. V.E. Schwab miała całkiem fajny pomysł na interesujące tło oraz niebanalną fabułę, jednak wykonanie jest niezadowalające. Nie zrozumcie mnie źle, ta powieść wcale nie jest zła czy słaba, jednak w porównaniu do tego, co można było stworzyć z tej koncepcji, otrzymana rzeczywistość wypada raczej blado. Nie ukrywam, że jestem zawiedziona, lecz ostatecznie oceniam Mroczniejszy odcień magii jako dobrą historię, choć niekoniecznie taką, którą będę chciała kontynuować w przyszłości.

★★★★★★

Trylogia Odcienie magii:
Mroczniejszy odcień magii // A Gathering of Shadows // A Conjuring of Light
Czytaj dalej »

niedziela, 26 czerwca 2016

Układ, czyli zaskakująca umowa między uzdolnioną solistką i niepoprawnym hokeistą

22
Na Układ zwróciłam uwagę głównie dlatego, że pomysł na fabułę przypominał mi trochę Piękną katastrofę, a tak się składa, że jest to jedna z moich ulubionych książek New Adult. Do sięgnięcia po Układ Elle Kennedy zachęciły mnie również zaskakująco pozytywne recenzje bloggerów. Ja jestem jednak trochę rozczarowana tą książką, bo prawdopodobnie trochę zawyżyłam swoje oczekiwania.

Hannah Wells prowadzi uporządkowane życie do momentu, w którym poznaje Justina Kohla. Chociaż wydaje się, że każdy aspekt swojej egzystencji ma pod kontrolą, Hannah nie ma doświadczenia we wzbudzaniu zainteresowania w chłopcach. Będzie musiała nagiąć własne zasady, by zwrócić na siebie uwagę Justina, a to oznacza, że potrzebuje pomocy. By osiągnąć swój cel, zgodziła się na pewien układ i w zamian za za udzielenie korków nieznośnemu, wkurzającemu kapitanowi drużyny hokejowej, idzie z nim na fałszywa randkę. Garrett Graham od zawsze marzył o zawodowej karierze w hokeju, ale gdy średnia jego ocen gwałtownie spada, wszystko na co tak ciężko pracował do tej pory, staje pod znakiem zapytania. Decyduje się pomóc pewnej brunetce z ciętym językiem wzbudzić zazdrość w innym chłopaku, bo w zamian za to może zabezpieczyć swoją pozycję w drużynie. Ale jeden nieoczekiwany pocałunek spraiwa, że Garrett szybko uświadamia sobie, że udawanie nie wchodzi w grę. Musi teraz przekonać Hannah, że mężczyzna o którym marzy, wygląda dokładnie tak jak on…

Przede wszystkim urzekła mnie prostota historii przedstawionej w Układzie. Zarówno Hannah, jak i Garrett musieli uporać się z demonami przeszłości, ale ich osobiste dramaty nie przejęły kontroli nad książką. Wręcz przeciwnie, były raczej odległym tłem i strasznie podobało mi się, że to nie nieszczęścia wiodły prym w tej powieści. Elle Kennedy skupiła się na pokazaniu czytelnikom, że nawet po tragedii można się pozbierać i żyć, z optymizmem patrząc w przyszłość i ciesząc się teraźniejszością. Autorka postawiła na humor i lekkość, nie na dramatyzm i według mnie wyszło to książce na dobre. Układ nie jest napakowany nagłymi zwrotami akcji, na bohaterów nie spadają kolejne nieszczęścia, pod tym względem autorka ograniczyła się do minimum, a mimo to nie mogłam się oderwać od lektury. Przeczytałam całość właściwie za jednym zamachem, bo ciężko było mi odłożyć tę powieść na bok, oj ciężko. Układ czytało mi się tak przyjemnie, że skończyłam go w mgnieniu oka, niemal w ogóle nie rejestrując upływającego czasu. 

Jeżeli chodzi o relację Hannah i Garretta, w moim odczuciu miała ona swoje wzloty i upadki. Bardzo podobała mi się pierwsza część książki, gdy ta dwójka dopiero się poznawała, a towarzyszyło temu mnóstwo droczenia się, uporu i iskrzenia, czyli coś, co tygryski lubią najbardziej. Elle Kennedy przeprowadziła ich naprawdę dobrze przez pierwsze etapy znajomości, tworząc relację z pazurem, ale nieprzesadzoną, idealnie zrównoważoną. Były sarkastyczne docinki, początkowa niechęć powoli przerodziła się w sympatię zabarwioną odpowiednią dozą chemii i napięcia, aż w końcu rozwinęła się w coś więcej. I o ile autorka świetnie sobie poradziła z ukazywaniem kolejnych stopni ich znajomości, urzekła mnie ciętymi ripostami i wieczorami spędzonymi przy serialu, o tyle w momencie, w którym Hannah i Garrett uświadamiają sobie, że ich relacja wykracza poza początkowe założenia, ich więź straciła swój czar. Nagle Elle Kennedy przestała rozwijać emocjonalny aspekt ich związku, a niemal w całości skupiła się na tym fizycznym i strasznie mnie tym zawiodła. Wiem, że New Adult rządzi się własnymi prawami, ale według mnie autorka zupełnie zlekceważyła tę intrygującą więź, która wytworzyła się między Garrettem i Hannah, a także utraciła to, co sprawiało, że tę powieść czytało się z uśmiechem na twarzy, czyli zabawne przekomarzanie dwójki głównych bohaterów. Zachowała jednak coś, za co bardzo podziwiam Garretta i Hannah, czyli szczerość ich relacji. To, że nie owijali w bawełnę, a byli dla siebie.

W przypadku New Adult uwielbiam, kiedy historia jest przedstawiana z dwóch punktów widzenia, ale u Elle Kennedy ten zabieg szczególnie mi się podobał, bo autorka zadbała o zindywidualizowanie narracji. Hannah wypowiadała się inaczej niż Garrett i to się po prostu czuło. Głównie dlatego, że język chłopaka był bardziej wulgarny i choć momentami mogło być to rażące, dodawało autentyczności oraz charakteru Układowi i jego bohaterom. Hannah to zaskakująca postać – nie jest może najpopularniejsza w szkole, ale ma paczkę zaufanych przyjaciół i nie jest szarą myszką, potrafi się odgryźć, zwłaszcza jeśli czuje się komfortowo. Po traumie, która ją spotkała w przeszłości, Hannah powinna być wycofana i nieśmiała, ale wcale taka nie jest – to zdeterminowana, pewna siebie, a jednocześnie ufna młoda kobieta. Zdecydowanie jest to jedna z tych przyjemniejszych głównych bohaterek w literaturze NA, ale nie zapadająca w pamięć. Nie irytowała swoim zachowaniem, lecz też się nie wybijała, chociaż dość zgrabnie umykała schematom. Garrett z kolei to typowy przedstawiciel gatunku New Adult: arogancki, mogący mieć każdą na zawołanie, o idealnym ciele, zgrywający dupka, choć w środku skrywa się czuły, oddany mężczyzna. Jest tak schematyczny, że to powinno mnie aż boleć, jednak nie sposób nie polubić Garretta za jego poczucie humoru, a także za pasję. Bardzo cieszę się, że Elle Kennedy postawiła na hokej, bo za jego pomocą mogła pokazać, jak wiele sport może dla kogoś znaczyć, jak wiele trzeba dla niego poświęcić, ale jednocześnie jak wiele radości potrafi dawać. Właśnie ta niezłomność Garretta w treningach i w osiągnięciu celu, którym jest przejście na zawodowstwo, odróżniają tego bohatera od innych przedstawicieli gatunku NA. Żaden z nich nie był aż tak oddany swojej pasji.

Układ to przyjemna lektura, która jest w stanie skraść ci kilka godzin, a ty nawet tego nie zauważysz. Na pewno przyniesie wiele frajdy fanom New Adult i niezobowiązujących romansów. Może nie jest porywająca i zaskakująca, ale dzięki lekkiemu klimatowi pozostawia czytelnika z dobrym humorem i uśmiechem na ustach. Ja spodziewałam się czegoś więcej, jednak nie mogę narzekać, bo naprawdę miło spędziłam czas podczas czytania Układu.

6,5/10
Czytaj dalej »

sobota, 7 maja 2016

Przypadki Callie i Kaydena, czyli emocjonująca mieszanka wybuchowa

18
Mało wyszukany tytuł i dość zwyczajna okładka sprawiły, że początkowo od Przypadków Callie i Kaydena trzymałam się z daleka. A potem pojawiły się niezwykle entuzjastyczne recenzje, które przekonały mnie, by dać tej historii szansę i dzisiaj mogę powiedzieć, że Przypadki Callie i Kaydena to jedna z najlepszych książek z gatunku New Adult, jakie czytałam. 

Kayden Owens nie miał łatwego dzieciństwa. Jeżeli był cicho, nie wychylał się i wypełniał polecenia, udawało mu się przetrwać kolejny dzień, ale z czasem jego ojciec przestał potrzebować powodu, by katować jego i braci. Podczas jednego z napadów gniewu jego ojca na miejscu pojawia się Callie Lawrence - cicha dziewczyna nosząca workowate ubrania, w której oczach zawsze czai się bezbrzeżny smutek. Callie ratuje Kaydena przed kolejnymi bliznami, również tymi wewnętrznymi, i wtedy w chłopaku zachodzi przemiana. Nigdy jednak nie ma okazji, by podziękować Callie za wszystko, co zrobiła, bo ta wyjeżdża do college'u. Gdy szczęśliwym trafem ich drogi ponownie się krzyżują, Kayden jest zdeterminowany, by bliżej poznać Callie. Ona sama skrywa jednak bolesne tajemnice z przeszłości. 

Krótko mówiąc: jestem oczarowana, zachwycona i jednocześnie zaskoczona tym, jak bardzo ta historia mnie poruszyła. Po Przypadkach Callie i Kaydena spodziewałam się kolejnego schematycznego New Adult, ale Jessica Sorensen sprawiła, że po zakończeniu lektury trudno mi pozbierać myśli i złożyć poprawne gramatycznie zdanie. To zadziwiające, że chociaż od początku wszystko jest dla czytelnika jasne, nie ma żadnych tajemnic, to przez cały czas czułam napięcie i czytałam z zapartym tchem. Według mnie jest to głównie zasługa głębi emocji, które płyną nieprzerwanie, trafiając prosto do serca, poruszając i przyciągając coraz mocniej. Mimo wyjątkowo ciężkich, ponurych tematów poruszonych w książce, znalazło się tutaj również miejsce na uśmiech, co jest niesamowite. Przypadki Callie i Kaydena to po prostu emocjonująca mieszanka wybuchowa. 

Callie i Kayden przeżyli coś, czego nie powinno przeżyć żadne dziecko. Krzywdy tak straszne, że zostawiają po sobie już na zawsze ślad na duszy, rujnując psychikę i niszcząc szanse na normalne, szczęśliwe życie w przyszłości. A mimo to próbują żyć dalej, prą naprzód z wiarą, że uda im się skleić to, co się rozpadło, powoli pozwalają sobie na śmiech, a także na miłość. Pokochałam zarówno Callie, jak i Kaydena, autorka wspaniale poradziła sobie z wiarygodną kreacją intrygujących postaci doświadczonych ciężko przez los. Zazwyczaj w takim wypadku faworyzuję jednego bohatera lub jedną z narracji, ale tutaj obie były fantastyczne i przejmujące. Callie to zamknięta w sobie dziewczyna, która w dzień dwunastych urodzin zmieniła się nie do poznania - ścięła włosy, podkreślała oczy zbyt mocnym, czarnym eyelinerem, odcięła się od świata i ograniczyła kontakt z rówieśnikami. Jest nieśmiała i płochliwa, bo jej rany wciąż się nie zagoiły. Z kolei Kayden jest jej przeciwieństwem: lubiany i popularny, kręci się wokół niego mnóstwo dziewczyn, ale pod maską wybitnego sportowca skrywa się chłopak, którego nikt nie uratował. Jego ciało pokrywają blizny, jednak Kayden jest w stanie znieść ból fizyczny - to ta wypełniająca go po każdym z ataków ojca pustka jest czymś, z czym nie potrafi sobie poradzić. Wydaje mi się, że Callie, biorąc pod uwagę jej traumatyczne przeżycia, nieco zbyt szybko pozwoliła się zbliżyć Kaydenowi i zbyt szybko mu zaufała, ale tę dwójkę połączył ból, którego nikt inny nie potrafi zrozumieć, dlatego tak bardzo nie kuło mnie to w oczy.

Przypadki Callie i Kaydena to książka, która szarpie nerwy, powoduje ścisk w gardle i ogromny ból w sercu. Nazwijcie mnie masochistką, ale właśnie te powieści, które mną wstrząsnęły, po przeczytaniu ostatniego zdania zostawiły mnie ogarniętą żalem i rozdygotaną są dla mnie tymi najcenniejszymi historiami i do tej listy mogę dopisać Przypadki Callie i Kaydena. Milion emocji towarzyszyło mi w czasie lektury. Przy tej książce naprzemiennie się uśmiechałam, miałam wypieki na twarzy i próbowałam powstrzymać cisnące się do oczu łzy, bo Przypadki Callie i Kaydena to pełna pasji, cierpienia, namiętności, emocji, bólu fizycznego i wewnętrznego opowieść o ludziach, których życie zmienia się na lepsze pod wpływem przyjaźni i miłości. Jest to powieść wypełniona jednocześnie smutkiem i radością, ciemnością i światłem, chęci ocalenia i bycia ocalonym. Cudowna w każdym calu, w każdym słowie, w każdym zdaniu i zapierająca dech w piersiach.

Książka Przypadki Callie i Kaydena odcisnęła swoje piętno w mojej pamięci i nie pozwala o sobie zapomnieć. Zupełnie nie spodziewałam się tego, co otrzymałam. To wstrząsająca, wręcz zniewalająca powieść, której nie można odłożyć na później, kiedy się już zacznie ją czytać.

8/10 
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia