Wyśnione miejsca to pozycja, po którą sięgnęłam spontanicznie. Spacerowałam między regałami w biblioteczce i zauważyłam znajomy tytuł. Oczywiście jako okładkowa sroka nie mogłam przejść obok niej obojętnie i postanowiłam zabrać ją ze sobą do domu, zwłaszcza że dawno nie miałam okazji sięgnąć po książkę z podobnego gatunku.
Są dwie Waverly.
Pierwsza: ma nieskazitelny wygląd, popularnych przyjaciół, najlepsze oceny w szkole i świetne wyniki w sporcie.
Druga: to tajemnicza dziewczyna, która zagłusza myśli bieganiem do utraty tchu. W nocy zastanawia się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby zrzuciła maskę, którą nosi za dnia.
Jest dwóch Marshallów.
Pierwszy: bad boy, który nadużywa alkoholu, ryzykując wydalenie ze szkoły. Nie ma to dla niego znaczenia – w końcu jest nikim.
Drugi: ten, który czuje więcej, niż przyznaje sam przed sobą. Zmaga się z ciężarem, o którym inni nie wiedzą.
Waverly i Marshall spotykają się… we śnie. Jest to miejsce, gdzie oboje mogą być sobą. I gdzie dotyk wydaje się równie prawdziwy jak na jawie. Czy odważą się swoje wyśnione miejsca zamienić na rzeczywistość?
Opis z LubimyCzytać
Wyśnione miejsca to książka, która ma piękną okładkę, ale jej wnętrze nie jest nawet w połowie tak ładne jak oprawa graficzna. Do tej pory nie wiem, co Brenna Yovanoff próbowała nam przekazać tą historią, która nie miała właściwie ani początku, ani końca; zawieszona gdzieś w przestrzeni, zupełnie oderwana od rzeczywistości i w moim odczuciu pozbawiona jakiejkolwiek treści, bo oprócz kilku krótkich dialogów między Waverly i Marshallem tak naprawdę nic się tutaj nie dzieje. Wydaje mi się, że przesłanie tej książki odnosi się do akceptacji tego, jakimi jesteśmy, bez bezmyślnego poddawania się oczekiwaniom innych, ten morał jednak ginie w obliczu rozległych opisów. Mam wrażenie, że całe Wyśnione miejsca są przegadane i nijakie, to bardzo nużąca lektura, która ciągnie się w nieskończoność i niczym nie wyróżnia się na tle innych, podobnych romansów skierowanych do młodzieży. Motyw snu, który mógłby nadać tej historii jakiś oryginalny rys, został zupełnie niewykorzystany, odarty ze swojej magiczności i sprowadzony do czegoś prostego, mało znaczącego.
Klimat Wyśnionych miejsc jest dość ciężki, melancholijny, wręcz depresyjny, a przez to i męczący. Brak tutaj nie tylko zmian w tempie akcji, ale także w nastroju i ogólnym wydźwięku fabuły. Cała ta lektura jest równie przygnębiająca co jej bohaterowie. Jestem w stanie zrozumieć, że przechodzą trudne chwile, zmagając się z rzeczywistością, której nie rozumieją i nie potrafią zmienić, lecz tutaj wszystko jest zniechęcające i ponure. Dla niektórych taka atmosfera panująca w powieści młodzieżowej może się wydawać powiewem świeżości, lecz dla mnie była to stanowcza przesada ze strony Brendy Yovanoff, całość wręcz przytłacza czytelnika, a wydaje mi się, że to wcale nie był zamierzony przez autorkę efekt.
Problem mam też z bohaterami, którzy sami nie wiedzą do końca, czego chcą od życia, ale i tak narzekają na swoją rutynę, nie próbując przy tym niczego zmienić. Mile zaskoczyła mnie jednak Waverly, bowiem postaci takie jak ona, zwłaszcza kobiece, bardzo rzadko zdarzają się w literaturze młodzieżowej. Można śmiało powiedzieć, że jest ona niedostosowana społecznie – wiele zachowań o podłożu emocjonalnym, które dla zwykłego człowieka są naturalne i intuicyjne, dla Waverly są niezrozumiałe. Potrafi reagować adekwatnie do sytuacji nie dlatego, że tak czuje, ale dlatego, że przestudiowała wzorce pewnych zachowań i wykorzystuje je na co dzień, by ukryć swoje trudności w adaptacji i rozumieniu uczuć. To naukowiec przyzwyczajony do chłodnej kalkulacji, ale także manipulacji i pod tym względem jest ona niesamowita. Strasznie irytowało mnie jednak jej użalanie się nad sobą, bo tak naprawdę niczego nie brakuje jej w życiu, a na siłę próbowała zrobić z siebie ofiarę. Zupełnie nie rozumiem też jednej ze scen, w których dochodzi do konfrontacji pomiędzy Waverly a jej najlepszą przyjaciółką, ta scena była tak absurdalna i wyssana z palca, że to aż boli. Z kolei o samym Marshallu nie mam zbyt wiele do powiedzenia, bo ten chłopak właściwie nie istnieje. Jednowymiarowy, słabo rozpisany, niby bad boy, ale nie do końca. Nie przedstawia sobą żadnej wartości dla książki. A ich cała wielka miłość rozwija się na przestrzeni dosłownie kilku stron i bez mała po pierwszym spotkaniu. To miał być głównie romans dla młodzieży, a już na wstępie okazało się, że cały wątek romantyczny leży.
Podsumowując, Wyśnione miejsca to rozczarowanie, na które nie warto tracić czasu. Intrygująco zapowiadający się motyw spotkań w snach niczym nie różni się od zwykłej schadzki, nie ma w tym żadnej magii, później autorka nie serwuje nam żadnego wytłumaczenia tego zjawiska. W dużej mierze jest to historia o niczym, bo naprawdę niewiele się tutaj dzieje, całość jest nudna i przygnębiająca, przegadana, a do tego nijaka. Nie polecam.
Klimat Wyśnionych miejsc jest dość ciężki, melancholijny, wręcz depresyjny, a przez to i męczący. Brak tutaj nie tylko zmian w tempie akcji, ale także w nastroju i ogólnym wydźwięku fabuły. Cała ta lektura jest równie przygnębiająca co jej bohaterowie. Jestem w stanie zrozumieć, że przechodzą trudne chwile, zmagając się z rzeczywistością, której nie rozumieją i nie potrafią zmienić, lecz tutaj wszystko jest zniechęcające i ponure. Dla niektórych taka atmosfera panująca w powieści młodzieżowej może się wydawać powiewem świeżości, lecz dla mnie była to stanowcza przesada ze strony Brendy Yovanoff, całość wręcz przytłacza czytelnika, a wydaje mi się, że to wcale nie był zamierzony przez autorkę efekt.
Problem mam też z bohaterami, którzy sami nie wiedzą do końca, czego chcą od życia, ale i tak narzekają na swoją rutynę, nie próbując przy tym niczego zmienić. Mile zaskoczyła mnie jednak Waverly, bowiem postaci takie jak ona, zwłaszcza kobiece, bardzo rzadko zdarzają się w literaturze młodzieżowej. Można śmiało powiedzieć, że jest ona niedostosowana społecznie – wiele zachowań o podłożu emocjonalnym, które dla zwykłego człowieka są naturalne i intuicyjne, dla Waverly są niezrozumiałe. Potrafi reagować adekwatnie do sytuacji nie dlatego, że tak czuje, ale dlatego, że przestudiowała wzorce pewnych zachowań i wykorzystuje je na co dzień, by ukryć swoje trudności w adaptacji i rozumieniu uczuć. To naukowiec przyzwyczajony do chłodnej kalkulacji, ale także manipulacji i pod tym względem jest ona niesamowita. Strasznie irytowało mnie jednak jej użalanie się nad sobą, bo tak naprawdę niczego nie brakuje jej w życiu, a na siłę próbowała zrobić z siebie ofiarę. Zupełnie nie rozumiem też jednej ze scen, w których dochodzi do konfrontacji pomiędzy Waverly a jej najlepszą przyjaciółką, ta scena była tak absurdalna i wyssana z palca, że to aż boli. Z kolei o samym Marshallu nie mam zbyt wiele do powiedzenia, bo ten chłopak właściwie nie istnieje. Jednowymiarowy, słabo rozpisany, niby bad boy, ale nie do końca. Nie przedstawia sobą żadnej wartości dla książki. A ich cała wielka miłość rozwija się na przestrzeni dosłownie kilku stron i bez mała po pierwszym spotkaniu. To miał być głównie romans dla młodzieży, a już na wstępie okazało się, że cały wątek romantyczny leży.
Podsumowując, Wyśnione miejsca to rozczarowanie, na które nie warto tracić czasu. Intrygująco zapowiadający się motyw spotkań w snach niczym nie różni się od zwykłej schadzki, nie ma w tym żadnej magii, później autorka nie serwuje nam żadnego wytłumaczenia tego zjawiska. W dużej mierze jest to historia o niczym, bo naprawdę niewiele się tutaj dzieje, całość jest nudna i przygnębiająca, przegadana, a do tego nijaka. Nie polecam.
★★★★☆☆☆☆☆☆
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.