Love, Rosie to książka, o której dowiedziałam się dzięki ekranizacji (z Samem Claflinem, no ba!). Moja cierpliwość została wystawiona na próbę, bo chciałam postąpić zgodnie z zasadą najpierw książka, potem film. Teraz w końcu mogę przedstawić Wam moje przemyślenia na temat Love, Rosie, a potem pędzę oglądać film, bo Sam Claflin.
Alex i Rosie przyjaźnili się od najmłodszych lat. Wspólnie zaplanowali przyszłość ona miała prowadzić hotel, on być lekarzem, który leczyłby gości z zatruć pokarmowych. Los postanowił jednak zabawić się ich kosztem. Alex przeprowadził się wraz z rodziną do Ameryki i dostał się na Harvard, a Rosie została w Irlandii i jeszcze jako nastolatka zaszła w ciążę. Czy w momencie, w którym oprócz dziesiątek tysięcy kilometrów dzielą ich także życiowe role, ich relacja ma szansę przetrwać? Czy wielka przyjaźń przerodziłaby się w coś innego, gdyby poszli inną drogą? Czy dostaną jeszcze jedną szansę, by przekonać się, czy chwila uskrzydlającego milczenia się powtórzy?
Początkowo bardzo nieufnie podchodziłam do formy epistolarnej, głównie z powodu moich wcześniejszych nieudanych doświadczeń, ale już po kilku stronach przestało mi to przeszkadzać i nie utrudniało odbioru wydarzeń, czego się obawiałam. Wręcz przeciwnie, dzięki wymienionym na przestrzeni kilkudziesięciu lat mailom, listom oraz rozmowom na czacie książkę czytało mi się błyskawicznie i zanim się obejrzałam, byłam już w połowie. I tutaj zaczęły się schody, bo o ile do tej pory nie przeszkadzało mi to ciągłe rozmijanie się bohaterów, o tyle na dwieście pięćdziesiątej stronie uświadomiłam sobie, że zostało mi jeszcze drugie tyle męczenia się z niefortunnymi zdarzeniami losu. Nawet nie wiecie, jak bardzo frustrująca była ta książka - to ciągłe czekanie, aż w końcu relacja głównych bohaterów ruszy w odpowiednim kierunku, ale autorka uparcie gmatwała ich sytuację i przez cały czas coś stało im na przeszkodzie. Nieodpowiednie miejsce, nieodpowiedni czas, nieodpowiednia decyzja... Chociaż wszystkie przedstawione przez Cecelię Ahern wydarzenia są prawdopodobnie, w pewnym momencie odniosłam wrażenie, że jest tego już po prostu za dużo. Oprócz przesady można autorce również zarzucić, że stawiane przez nią przeszkody na drodze Rosie i Alexa nie są nadzwyczajne, że to wszystko już było – nie zmienia to jednak faktu, że z lektury Love, Rosie czerpie się niewymuszoną przyjemność.
Love, Rosie to książka o tym, że miłość czasami nie wystarcza - oprócz prawdziwego uczucia potrzebne jest także odpowiednie miejsce oraz czas, a także uśmiech losu i czasami na szczęście trzeba poczekać aż kilkadziesiąt lat. Jednak jest to powieść również o tym, że z każdego starcia można wyjść zwycięsko z podniesioną głową, że chociaż życie rzuca nam kłody pod nogi, należy zakasać rękawy i wziąć się do pracy, bo nasza przyszłość zależy od nas. To urokliwa, barwna, choć podszyta nostalgią, smutkiem i trudnymi chwilami historia o zwykłych ludziach z pozytywnym, pokrzepiającym przesłaniem.
Chociaż liściki były dobrą odskocznią od tradycyjnej formy, a
niektóre naprawdę mnie rozbawiły, czasami brakowało mi normalnej narracji, plastycznych opisów. Podobało mi się to, że autorka rozbudzała naszą wyobraźnię; sami musieliśmy się domyślić, co się działo podczas różnych, wymienianych w listach wydarzeń. Niektóre fragmenty były jednak nieco słabsze, kilkakrotnie przyłapałam się na tym, że zaczynałam błądzić myślami, ale mnie to nie zniechęciło, bo byłam bardzo ciekawa, jak autorka to rozwinie. Był to z pewnością bardzo mile spędzony czas, świetne
wypełnienie wieczoru. Oczywiście nie obyło się bez zgrzytania zębami, bo bohaterowie
potrafią być denerwujący, a ich wybory niezrozumiałe, czasami wprost szalone. Siedziałam i
myślałam nie, ona im tego nie zrobi!, po czym kręciłam głową z niedowierzaniem,
bo jednak Cecelia Ahern nie miała dla nich litości. Polubiłam zarówno Alexa,
jak i Rosie, ale były też momenty, kiedy miałam ochotę nimi potrząsnąć, nakrzyczeć,
powiedzieć, żeby się ogarnęli... Albo najzwyczajniej w świecie rzucić książką o
ścianę. Serce mi krwawiło na myśl, jak wiele razy los ograbiał ich z szansy na szczęście, ile musieli się mijać, żeby w końcu być
razem.
Love, Rosie to książka o tym, że miłość czasami nie wystarcza - oprócz prawdziwego uczucia potrzebne jest także odpowiednie miejsce oraz czas, a także uśmiech losu i czasami na szczęście trzeba poczekać aż kilkadziesiąt lat. Jednak jest to powieść również o tym, że z każdego starcia można wyjść zwycięsko z podniesioną głową, że chociaż życie rzuca nam kłody pod nogi, należy zakasać rękawy i wziąć się do pracy, bo nasza przyszłość zależy od nas. To urokliwa, barwna, choć podszyta nostalgią, smutkiem i trudnymi chwilami historia o zwykłych ludziach z pozytywnym, pokrzepiającym przesłaniem.
6/10
P.S. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to zdjęcie. Okazało się, że Love, Rosie jest bardzo niefotogeniczna.
P.S. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to zdjęcie. Okazało się, że Love, Rosie jest bardzo niefotogeniczna.
Bardzo lubię film i mam ochotę na książkę :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę książkę, dostałam ją dwa lata temu na gwiazdkę i zarwałam całą noc, żeby ją przeczytać. Bardzo przeżyłam całą opisaną historię mimo początkowej niechęci do formy epistolarnej, ale ja również szybko się przyzwyczaiłam i bardzo miło ją wspominam. A co do filmu - mistrzostwo! Sam jak zwykle idealny!
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę książke, choć tak jak i Ty, momentami miałam ochotę potrząsnąć bohaterami.
OdpowiedzUsuńWprost ubóstwiam książkę, jak i film :) Szkoda, że nie spodobała ci się aż tak bardzo, ale najważniejsze, że nie żałujesz lektury :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę książkę! Jest urocza i lekka, ale film trochę lepszy :))
OdpowiedzUsuńhttp://k-a-k-blogrecenzencki.blogspot.com/
Podobnie jak ty, początkowo nie byłam przekonana do formy epistolarnej, ale potem okazało się, że brak dialogów w tej książce kompletnie mi nie przeszkadza i chociaż bohaterowie strasznie długo się mijali to nie da się nie czytać tej książki z przyjemnością :)
OdpowiedzUsuńGdy pierwszy raz otworzyłam tę książkę, byłam zaskoczona tym, że mam przed sobą jedną z przedstawicielek literatury epistolarnej. Było to moje pierwsze spotkanie z taką formą, ale nie powiem, żebym była niezadowolona. Bo zadowolona byłam i to po wielokroć. I jeszcze do tego cudowna treść, która totalnie mnie wciągnęła :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
secretsofbooks.blogspot.com/
Mnie bardzo wciągnęła ta historia. Uwielbiam prozę Ahern.
OdpowiedzUsuńKsiążka całkiem całkiem. Niestety dla mnie film był o niebo lepszy, co jest dość dziwne.
OdpowiedzUsuńDwiestronyksiazek.blogspot.com
Bardzo mi się spodobała ta książka! Teraz muszę obejrzeć film. Mam nadzieję, że kolejne książki autorki również bardzo mi się spodobają.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie :)
Film średnio mi się podobał, acz lubię twórczość tej autorki i z wielką ciekawością zapoznam się z książką. Jestem ciekawa czy przypadnie mi do gustu bardziej niż ekranizacja.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Kochamy Książki
Bardzo przyjemnie wspominam zarówno powieść, jak i film. :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę książkę, ale czytałam ją już kilka lat temu i chciałabym do niej wrócić, bo jednak przez tę parę lat zaczęłam inaczej patrzeć na literaturę. Chciałabym ocenić ją jeszcze raz, być może zauważyłabym parę drobnych potknięć, jak Ty. ;) Filmu jeszcze nie oglądałam, bo nie ufam ekranizacjom. Raczej szybko tego nie zrobię.
OdpowiedzUsuńUwielbiam ją :D
OdpowiedzUsuńA urodziny 31 lutego rządzą w moim mózgu do dziś xD
Oglądałam film i tak mnie nudził, że na książkę raczej się nie zdecyduję :)
OdpowiedzUsuńNiemożliwe, ale chyba nie oglądałam. O czytaniu nie wspomnę, ale wpisuję na listę. Dzięki!
OdpowiedzUsuńKsiążka już zamówiona, teraz pozostaje mi tylko czekać na listonosza, a co do filmu - najpierw książka :) Kusi mnie od jakiegoś czasu ze względu na Lily Collins, której grę aktorską uwielbiam, no ale jednak nie chcę sobie zaspoilerować książki - film jakoś przeboleję :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko ^^
ksiazki-bez-tajemnic.blogspot.com
Moje odczucia były bardzo podobne. Książka dobra. Nie genialna, ale przyjemna w czytaniu. Mi też wydawało się, że miejscami ,,Love, Rosie" jest przegadana, a przeszkody ciągłe stawiane na drodze bohaterów mało prawdopodobne (chyba niewielu trafiło się aż tak pokręcone życie :D). Nic czego jeszcze nie było, nic odkrywczego, jednak lektura szybka, lekka i przyjemna :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko i zapraszam do mnie, bo u mnie również recenzja ,,Love, Rosie". :D
Julka z julyinthebookland.blogspot.com
Posiadam i czytałam, powiem szczerze, że nawet nie było tak źle. ;) Też byłam sceptycznie nastawiona do formy napisania książki, ale podobało mi się to . ;)
OdpowiedzUsuńSam Calfin? Nie znam. Finnick? - tak trzeba było od razu :D Historii tego typu nie lubię, więc nie chcę się męczyć przy książce, za to film z chęcią obejrzę - bo Finnick. xD
OdpowiedzUsuńJa się na niej zawiodłam totalnie. Oczekiwałam czegoś niesamowitego, a dostałam... taką komedię romantyczną w wersji książkowej. Mijali się i mijali całe życie jakby nie mogli po prostu POROZMAWIAĆ. I mnie też denerwowała ta ilość negatywnych zdarzeń w książce. Jak dla mne strasznie przekoloryzowane i bezpłciowe niestety :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Insane z Przy gorącej herbacie
Uwielbiam tę książkę! Spędziłam z nią świetne chwile i może nawet kiedyś do niej wrócę. Film również bardzo mi się podobał ;)
OdpowiedzUsuńWidzę, że jest to książka dla mnie.
OdpowiedzUsuńEpistolarna forma przyciąga mnie równie mocno jak Twoja recenzja :)
Pozdrawiam!
napolceiwsercu.blogspot.com
Z całą moją nieograniczoną miłością dla Sama, książka znacznie lepsza - cała relacja i mnogość problemów zostały w ekranizacji spłycone, skrócone i mocno przetworzone. Powieść poleciła mi mama i chociaż początkowo byłam zagubiona formą, szybko przywykłam i czerpałam z niej wielką przyjemność (zwłaszcza te miejsca dla wyobraźni, na które zwróciłaś uwagę, świetne posunięcie!). Jak dla mnie idealna książka na prezent lub jesienne popołudnie - czymś trzeba przełamać chandrę ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
www.bookish-galaxy.blogspot.com
mnie książki również trochę rozczarowała,ale nie była zła.
OdpowiedzUsuńciekawą ma formę!listy,maile.
lubię takie epistolarne powieści 😊
pozdrawiam!
marcepanowerecenzje.blogspot.com
Forma pisania tej książki jest taka jakaś inna, a mi nie przypadło to za bardzo do gustu. Ale film bardzo mi się podobał, może jeszcze kiedyś skończę tę książkę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
Dość niska ocena, cała blogsfera zachwyca się tą książką jakby była ósmym cudem świata. Osobiście czytałam ją i powiem, że dostała dziewiątkę - naprawdę świetnie ją przyjęłam.
OdpowiedzUsuńJednak teraz zastanawiam się głęboko i gdybym miała recenzować tę książkę jeszcze raz, na pewno nie dostałaby tak wysokiej oceny. Kilka ostatnich stron bardzo mi się dłużyło i nie potrafiłam się skupić na akcji. Cóż, niestety.
Pozdrawiam gorąco,
Isabelle West
Z książkami przy kawie
Właśnie ja książki nie czytałam, szczerze powiedziawszy. Ale oglądałam film i byłam zakochana, więc może się skuszę.
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na mój post o Zanim się pojawiłeś. Dopiero zaczynam i proszę o rady. https://want-cant-must.blogspot.com/2016/07/zanim-sie-pojawies.html?showComment=1467450658448#c7869430426512416545