wtorek, 15 grudnia 2015

Misja Ivy, czyli podstępna walka o władzę

Wydaje mi się, że Misja Ivy przeszła przez nasz rynek wydawniczy bez większego echa. Mnie jednak zainteresowała perspektywa dobrze napisanej dystopii, w której dziewczyna bierze los przyszłości swojego ludu w swoje ręce i jest gotowa w imieniu wolności zabić. Dlatego byłam przeszczęśliwa, gdy udało mi się zdobyć tę książkę i dosłownie w chwili, w której się u mnie pojawiła, zabrałam się za jej czytanie. 

Stany Zjednoczone zostały wyniszczone przez wojnę nuklearną. Osoby, które przetrwały, połączyły siły i dzięki mężczyźnie o nazwisku Westfall udało im się zbudować miasto. Jednak w wyniku różnic poglądowych doszło do walki o władzę. Rodzina Westfall razem z ich poplecznikami przegrała, a władzę przejęli Lattimerowie. Pozwolili przegranym zostać w mieście, ale pod jednym warunkiem: co roku córki z rodzin przegranych wychodzą za mąż za synów zwycięzców. W tym roku po raz pierwszy te dwie rodziny zostają połączone poprzez małżeństwo Ivy Westfall i Bishopa Lattimera. Za połączeniem ich w parę kryje się jednak o wiele więcej, niż wszyscy podejrzewają, Ivy nie ma bowiem zamiaru być przykładną żoną, a jej rodzina zleciła jej zadanie, dzięki któremu odzyskają władzę - ma bowiem zabić Bishopa. Okazuje się on być jednak kimś innym, niż Ivy sądziła. W niczym nie przypomina potwora bez serca, jak przedstawiali go jej ojciec i siostra. Zbliża się czas decyzji: czy Ivy pozostanie lojalna wobec więzów krwi, czy może nowo odkryte oblicze Lattimerów sprawi, że porzuci ścieżkę, którą do tej pory podążała?

W Misji Ivy można znaleźć wiele elementów, które uwierają czytelnika. Nawet jeśli otwarcie nie zwróci się uwagi na przemycone szczegóły, to jednak da się wyczuć różne zgrzyty, co wynika z braku dokładnego przemyślenia fabuły i niekonsekwencji autorki. Ivy dziwi się na widok szesnastolatek w ciąży, jest oburzona obowiązkiem zawierania przymusowych małżeństw, nie rozumie dziewcząt, które wręcz się garną do spełniania roli żon oraz matek, ale przecież w takim świecie się urodziły. Główna bohaterka również nie zna innego życia, więc powinna to rozumieć, przynajmniej częściowo. Ponadto Ivy wie o różnych rzeczach, o których nie powinna mieć pojęcia w odciętym od reszty świata mieście. Wydaje się, że autorka w ogóle nie zagłębiła się w wykreowaną przez siebie rzeczywistość, idąc nieco na łatwiznę i trzymając się tego, co czytelnicy znają, zamiast spróbować pójść w zupełnie nowym kierunku. Oprócz przymusowych małżeństw, problemów z prądem oraz dyktatury (która dyktaturą do końca nie jest albo prezydent Lattimer jest po prostu najmilszym książkowym dyktatorem, z jakim się spotkałam) stworzony przez Amy Engel w Misji Ivy świat właściwie niczym nie różni się od naszego. Brak pogłębienia widać nie tylko w realiach książki, ale także w sposobie pisania. To bardziej prowadzony spis obserwacji złożony z krótkich opisów zewnętrznych gestów i własnych, powracających myśli.

To nie jest książka, w której mamy wiele zwrotów akcji. Wszystko toczy się niezwykle powoli, można by pokusić się o stwierdzenie, że prawie nic się dzieje, jednak ku mojemu własnemu zaskoczeniu, taki wolny rytm mi odpowiadał, chociaż momentami byłam zniecierpliwiona. Liczyłam na nieco więcej wybuchów, ale należy wziąć pod uwagę fakt, że spiski i zamachy stanu toczą się w ciszy za zamkniętymi drzwiami i wymagają cierpliwości. Niemniej jednak momentami miałam wrażenie, że czytam o niczym, a zdobywanie różnych informacji przychodziło Ivy nieco zbyt łatwo, tak samo jak unikanie konsekwencji swoich czynów. Ostateczna decyzja Ivy i finał są tak nielogiczne, że przez dobrych kilka minut nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Chciałam jednocześnie śmiać się, płakać i krzyczeć. Jeżeli chodziło autorce o zszokowanie czytelników i wywołanie w nich naprawdę skrajnie różnych emocji, to jej się udało. Z jednej strony zakończenie jest bolesne, ale z drugiej irytuje swoją absurdalnością, trudno się doszukać w nim jakiegokolwiek sensu. 

W tym momencie można by sobie zadać pytanie, czy istnieje jakikolwiek powód, dla którego warto sięgnąć po tę książkę i męczyć się z jej niezbyt błyskotliwą fabułą. Mam dobrą wiadomość, istnieje. Jest nim Bishop Lattimer, syn prezydenta, którego Ivy musiała poślubić, a którego ma zabić. Bishop to niezwykle intrygująca postać, która ma wiele twarzy i nie przypomina mi żadnego wybrańca głównej bohaterki, z którym wcześniej się spotkałam. Chociaż kierunek wątku miłosnego był do przewidzenia, rozwijał się on w sposób tak naturalny, że z przyjemnością o nim czytałam i rozpływałam się przy każdej scenie, w której Bishop się nieco odsłaniał, wlewając ciepło do mojego serca. Co ważne, stanowił on odpowiedni kontrast dla Ivy, która była niezwykle irytująca. Była żywą marionetką w rękach ojca i siostry, całe życie podporządkowała próbom zadowolenia ich, a nie dostrzegała tego właściwie do samego końca. To Bishop nauczył ją krytycznego myślenia, a jego niezachwiana wiara w Ivy była po prostu wspaniała. Nawet wtedy, gdy w ogóle na nią nie zasługiwała, wybuchając w najmniej odpowiednich momentach. Jej niby to waleczny temperament skryty pod powłoką cichej, posłusznej, bezosobowej dziewczynki początkowo mocno działał mi na nerwy, ale z czasem przyzwyczaiłam się do jej gwałtowności. Nie da się jednak ukryć, że Ivy właściwie niczym się nie wyróżnia na tle innych bohaterek dystopii, a wręcz wypada gorzej.

Misja Ivy to zdecydowanie jedna ze słabszych dystopii, jakie czytałam do tej pory. Liczyłam na coś nowego i wciągającego, ale chociaż szybko skończyłam czytać tę książkę, nie mogę uznać spotkania z twórczością Amy Engel za udaną.

4/10

19 komentarzy:

  1. Kurcze, szkoda, że autorka się nie przyłożyła...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za ostrzeżenie. Powstrzymam się od przeczytania tej książki.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Słyszałam tyle średnich opinii o tej książce, ale mimo wszystko chciałam się z nią zapoznać. Jednak po twojej recenzji zrezygnuję z tego pomysłu :/ Szkoda, że była tak schematyczna.

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda, że książka wzbudziła takie rozczarowanie. Lubię dystopię, ale na tę chyba się nie skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  5. To dziwne, bo każda jej recenzja, na którą natrafiłam była naprawdę zachwalająca tę dystopię i miałam już po nią sięgnąć, a tu... takie coś! Wydaje mi się, że mamy podobny gust, także chyba ją sobie podaruję. Święta to zdecydowanie nie czas na męczenie się z nudnawymi dystopiami, chociaż mimo wszystko jestem ich ogromną fanką i chyba nigdy nie przestanę. A jak wspominasz, że Ivy to nic specjalnego... nie, nie, to jednak chyba nie dla mnie.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie na recenzję "Wybranych" C. J. Daugherty!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ostatnia recenzja tej książki, którą czytała naprawdę sprawiła, że zechciałam po nią sięgnąć i już mam ją nawet na liście tytułów do kupienia, ale teraz mocno się zastanawiam czy jej stamtąd nie wykreślić... Chyba jednak na razie podaruję sobie Misję Ivy :p
    Pozdrawiam
    secretsofbooks.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Masz rację, że książka nie uzyskała rozgłosu, ja w ogóle o niej nie słyszałam, ale jak widzę, niczego nie straciłam. Raczej nie skuszę się na tę powieść, mimo że główny męski bohater wypada ciekawie. Obawiam się, że te wszystkie nielogiczności i niedociągnięcia zepsują mi frajdę z lektury, więc dam sobie spokój.

    OdpowiedzUsuń
  8. W takim razie wychodzi na to, że książka przeszła bez echa przez nas rynek wydawniczy nie bez powodu :P Cóż, nie jestem zainteresowana, bo nie lubię takich nielogiczności w fabule. Do tego skoro dobrym elementem jest tylko ten wątek miłosny, który dla mnie powinien być traktowany jedynie jako wątek poboczny, takie dopełnienie, to raczej podziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  9. A zapowiadało się naprawdę ciekawie... szkoda, że wyszło jak wyszło ;( Cóż, przynajmniej zaoszczędziłaś mi czasu, który poświęciłbym na czytanie tej książki :D

    Pozdrawiam :D
    http://mybooktown.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. A już myślałam że to naprawdę coś dobrego... szkoda, że książka jednak nie spełniła twoich oczekiwań. Nie sądzę, żebym po nią sięgnęła.
    Pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Z tego typu książek czytałam Misja 100. Nie wiem czy czytałaś, ale moja opinia na temat tej książki jest niezbyt pochlebna ;)

    countrywithbooks.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja myślałam, że będę musiała wyrzucić tę książkę przez okno. To jedna z najgorszych książek, jaką było mi dane przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  13. Uwielbiam dystopie, ale lubię, gdy wnoszą powiew świeżości, gdy coś je wyróżnia spośród tych, które już czytałam. Miałam na tę książkę ochotę - opis niczego sobie, okładka również, jednak po co marnować czas na coś, co już właściwie mogę znać z innych książek? Pomyślę jeszcze nad tą powieścią :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Oj będę omijała z daleka! Z pewnością ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie czytałam i nie zamierzam, ale jak dorwę w bibliotece to z ciekawości przeczytam. Pozdrawiam♥
    k-a-k-blogrecenzencki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie czytałam jeszcze tej książki, chociaż miałam to w planach, ale teraz już sama nie wiem, czy mam na nią ochotę. Faktycznie, widziałam kilka opinii o niej, które nie były zbyt pozytywne ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Najpierw nawet chciałam przeczytać tę książkę, ale po kilku przeczytanych recenzjach daruję ją sobie. Są lepsze dystopie.

    OdpowiedzUsuń
  18. Widzę bardzo krytyczne nastawienie.
    Nie miałam zamiaru sięgać po tę książkę, a szczególnie jak widzę tego typu recenzje.
    Piszesz świetnie i nie boisz się otwarcie czegoś skrytykować, a ja taką cechę ogromnie pochwalam.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie na trzynastą, może wcale nie taką pechową recenzję,
    Isabelle West
    Z książkami przy kawie

    OdpowiedzUsuń
  19. Spasuję, to raczej nie jest książka dla mnie

    OdpowiedzUsuń

Witaj drogi Czytelniku!
Każde Twoje słowo sprawi mi wiele radości, niezależnie czy są to słowa pochwały, krytyki, obietnica przeczytania recenzowanej książki w przyszłości - wszystko wywoła na mojej twarzy geekowaty uśmiech.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia